12-08-2011, 12:46
Francesco strzelił, a kula minęła głowę policjanta zaledwie o kilka centymetrów. Zaczął biec w stronę zaułka. Deszcz, lejący się z nieba strugami, kuł go w twarz.
Wbiegł w wąską uliczkę. Tu było spokojniej. Ukrył się za śmietnikiem, kucnął i wyciągnął puste łuski po kulach z obrotowego magazynku swego Colta Pythona. Sięgnął dłonią do kieszeni i wziął stamtąd nowe naboje. Naładował broń. Czekał. Dwóch funkcjonariuszy ósmego Posterunku Policji w Nowym Jorku weszło w zaułek. Szukali Francesco.
Ścigali go już od godziny. Pewna kobieta zgłosiła przez telefon kłótnię u sąsiadów. To właśnie Francesco wymieniał ostre słowa ze swoją żoną. Chwilę przed przybyciem policji padły trzy strzały. Wszystkie trafiły w głowę Jennifer Bronco. Gdy gliniarze wpadli do mieszkania, usłyszeli brzęk tłuczonej szyby. Podbiegli do rozbitego okna i zobaczyli mężczyznę uciekającego w deszcz.
Zaczęła się długa pogoń, mająca swój kres właśnie w tym zaułku. Jeden z policjantów wezwał już posiłki. Ścigany nie miał szans na ominięcie wrogów. Pozostała mu tylko otwarta walka.
• • •
Głos z megafonu oznajmił głośno:
- Francesco Bronco! Jest pan aresztowany! Proszę wyjść z założonymi na kark rękoma!
Francesco pociągnął nosem i krzyknął:
- Nie ma mowy, frajerzy! Chodźcie sami!
- Ostrzegam pana! - powiedział ponownie policjant - To pańska ostatnia szansa!
Bronco odbezpieczył pistolet i wstał. Wyszedł naśrodek uliczki. Policjanci natychmiast w niego wycelowali. Uśmiechnął się i ruszył w ich stronę.
- Nie zbliżaj się! - powiedział głośno najbliższy mu policjant - To ostatnie ostrzeżenie!!
Francesco wymierzył w jego czoło i pociągnął za spust. Głowa funkcjonariusza eksplodowała. Ciało upadło na bruk. Mózg rozprysnął się przy uderzeniu o twardą powierzchnię. Krew zmieszała się z płynącą na ulicy wodą i zniknęła z pluskiem w kanałach.
Zabójca uśmiechnął się. Po chwili jego kończyny, korpus i głowę zaczęły rozszarpywać policyjne kule. Nie wiadomo dlaczego, czuł niezwykłą radość. Stał, gdy naboje trzęsły jego ciałem. Cały płonął. Czuł wiatr i deszcz, wpadające do wnętrza klatki piersiowej przez wielkie dziury. Upadł dopiero, gdy jeden z policjantów strzałem z dubeltówki otworzył mu trzewia i uwolnił wnętrzności.
Moment później Francesco Bronco skonał z uśmiechem na twarzy.
• • •
Gdzieś w czarnej otchłani w centrum Wszechświata pojawiła się myśl:
- Uciekłem... Jestem wolny... Wrócę...
• • •
Patolog skończył sekcję. Nigdy jeszcze nie widział czegoś takiego. Ciało wyglądało zupełnie tak, jakby zabity sam wszedł pod policyjny ogień. W czaszce lekarz odnalazł trzy kule, a to tylko połowa - reszta przebiła głowę denata na wylot. Korpus był jedną wielką dziurą. Około piętnastu policjantów wyczerpało magazynki, strzelając do ofiary. Jelita, żołądek i jedno płuco leżały bezpiecznie w pojemnikach. Zebrano je wprost z ulicy po tym, jak wypłynęły wraz z krwią z ciała umierającego Bronco.
Lekarz ściągnął lateksowe rękawiczki i wrzucił je do kosza na odpadki. Zbryzgany krwią kitel chirurgiczny również tam trafił. Zaczął myć ręce. Nagle kątem oka zobaczył, że ciało, przykryte białym prześcieradłem z tworzywa sztucznego, drgnęło. Dłoń pozbawiona dwóch palców wysunęła się spod materiału i zawisła nad podłogą. Doktor popatrzył, jak palce zaciskają się w pięść.
- To pewnie stężenie pośmiertne - powiedział do siebie i podszedł do ciała. Chwycił zimną, poszarpaną kończynę i wsunął ją spowrotem pod płachtę.
Umył ręce do końca i wyszedł z sali.
• • •
Głos znów przemówił w ciemności:
- Wracam... Nieśmiertelny...
• • •
Otworzył jedno oko. Ukazał mu się widok, jakiego się nie spodziewał. Czerń. Wszędzie nieprzenikniona czerń - tak gęsta, że sprawiała wrażenie cieczy. Wciągnął nosem stęchłe powietrze i poczuł ból. Nagle zapiekło go całe ciało. Chciał krzyknąć, ale nie mógł otworzyć ust. Były czymś umieruchomione. Szarpnął ręką i uderzył w coś twardego. Pomacał. Wyczuł drewno. Uświadomił sobie straszliwą prawdę - leży w trumnie! Umarł, rozerwany pociskami policjantów. Jednak ożył. Pech chciał, że zbyt późno. Pochowano go.
Zaczął uderzać w wieko z całych sił. Wył przez zaciśnięte usta. Po chwili przestał, zdając sobie sprawę, że poobdzierał sobie i tak już zmasakrowane dłonie. Poczuł dziwny cynamonowy zapach. Wydzialała go ciecz, cieknąca ze świeżych ran.
- Balsam! - pomyślał ze zgrozą. Teraz już wiedział, dlaczego piekła go każda cząsteczka jego ciała. To balsam płynął w nim zamiast krwi, parząc wszystkie komórki. Zaczął obmacywać swoje ciało.
Doznał ponownego szoku.
Był nagi. Dziury po kulach zostały zatkane woskiem, a wielka ranę w jamie brzusznej zakryto gumowym gorsetem, gdyż nie dało się jej zaszyć. Opaska z tego samego materiału okrywała jego rozszarpaną szyję. Dotknął twarzy palcami. Jedno oko było całe. Niestety, w miejscu drugiego znajdowała się tylko dziura, zasklepiona woskiem. Żuchwa była połączona z górną szczęką drutami, co uniemożliwiało jej odpadnięcie. To dlatego nie mógł otworzyć ust.
Wciągnął powietrze nosem i cicho westchnął. Zaczął nucić w myślach piosenke o żółtej łodzi podwodnej. Tylko to mu pozostało. Nigdy nie wydostanie się stąd. Na wieki zostanie w tej szerokiej na pół metra komorze. Nawet gdy skończy mu się powietrze, będzie żył. Balsam będzie krążył w jego żyłach, bez końca sprawiając mu niewyobrażalny ból. Ale nie umrze.
Francesco Bronco był nieśmiertelny...
Wbiegł w wąską uliczkę. Tu było spokojniej. Ukrył się za śmietnikiem, kucnął i wyciągnął puste łuski po kulach z obrotowego magazynku swego Colta Pythona. Sięgnął dłonią do kieszeni i wziął stamtąd nowe naboje. Naładował broń. Czekał. Dwóch funkcjonariuszy ósmego Posterunku Policji w Nowym Jorku weszło w zaułek. Szukali Francesco.
Ścigali go już od godziny. Pewna kobieta zgłosiła przez telefon kłótnię u sąsiadów. To właśnie Francesco wymieniał ostre słowa ze swoją żoną. Chwilę przed przybyciem policji padły trzy strzały. Wszystkie trafiły w głowę Jennifer Bronco. Gdy gliniarze wpadli do mieszkania, usłyszeli brzęk tłuczonej szyby. Podbiegli do rozbitego okna i zobaczyli mężczyznę uciekającego w deszcz.
Zaczęła się długa pogoń, mająca swój kres właśnie w tym zaułku. Jeden z policjantów wezwał już posiłki. Ścigany nie miał szans na ominięcie wrogów. Pozostała mu tylko otwarta walka.
• • •
Głos z megafonu oznajmił głośno:
- Francesco Bronco! Jest pan aresztowany! Proszę wyjść z założonymi na kark rękoma!
Francesco pociągnął nosem i krzyknął:
- Nie ma mowy, frajerzy! Chodźcie sami!
- Ostrzegam pana! - powiedział ponownie policjant - To pańska ostatnia szansa!
Bronco odbezpieczył pistolet i wstał. Wyszedł naśrodek uliczki. Policjanci natychmiast w niego wycelowali. Uśmiechnął się i ruszył w ich stronę.
- Nie zbliżaj się! - powiedział głośno najbliższy mu policjant - To ostatnie ostrzeżenie!!
Francesco wymierzył w jego czoło i pociągnął za spust. Głowa funkcjonariusza eksplodowała. Ciało upadło na bruk. Mózg rozprysnął się przy uderzeniu o twardą powierzchnię. Krew zmieszała się z płynącą na ulicy wodą i zniknęła z pluskiem w kanałach.
Zabójca uśmiechnął się. Po chwili jego kończyny, korpus i głowę zaczęły rozszarpywać policyjne kule. Nie wiadomo dlaczego, czuł niezwykłą radość. Stał, gdy naboje trzęsły jego ciałem. Cały płonął. Czuł wiatr i deszcz, wpadające do wnętrza klatki piersiowej przez wielkie dziury. Upadł dopiero, gdy jeden z policjantów strzałem z dubeltówki otworzył mu trzewia i uwolnił wnętrzności.
Moment później Francesco Bronco skonał z uśmiechem na twarzy.
• • •
Gdzieś w czarnej otchłani w centrum Wszechświata pojawiła się myśl:
- Uciekłem... Jestem wolny... Wrócę...
• • •
Patolog skończył sekcję. Nigdy jeszcze nie widział czegoś takiego. Ciało wyglądało zupełnie tak, jakby zabity sam wszedł pod policyjny ogień. W czaszce lekarz odnalazł trzy kule, a to tylko połowa - reszta przebiła głowę denata na wylot. Korpus był jedną wielką dziurą. Około piętnastu policjantów wyczerpało magazynki, strzelając do ofiary. Jelita, żołądek i jedno płuco leżały bezpiecznie w pojemnikach. Zebrano je wprost z ulicy po tym, jak wypłynęły wraz z krwią z ciała umierającego Bronco.
Lekarz ściągnął lateksowe rękawiczki i wrzucił je do kosza na odpadki. Zbryzgany krwią kitel chirurgiczny również tam trafił. Zaczął myć ręce. Nagle kątem oka zobaczył, że ciało, przykryte białym prześcieradłem z tworzywa sztucznego, drgnęło. Dłoń pozbawiona dwóch palców wysunęła się spod materiału i zawisła nad podłogą. Doktor popatrzył, jak palce zaciskają się w pięść.
- To pewnie stężenie pośmiertne - powiedział do siebie i podszedł do ciała. Chwycił zimną, poszarpaną kończynę i wsunął ją spowrotem pod płachtę.
Umył ręce do końca i wyszedł z sali.
• • •
Głos znów przemówił w ciemności:
- Wracam... Nieśmiertelny...
• • •
Otworzył jedno oko. Ukazał mu się widok, jakiego się nie spodziewał. Czerń. Wszędzie nieprzenikniona czerń - tak gęsta, że sprawiała wrażenie cieczy. Wciągnął nosem stęchłe powietrze i poczuł ból. Nagle zapiekło go całe ciało. Chciał krzyknąć, ale nie mógł otworzyć ust. Były czymś umieruchomione. Szarpnął ręką i uderzył w coś twardego. Pomacał. Wyczuł drewno. Uświadomił sobie straszliwą prawdę - leży w trumnie! Umarł, rozerwany pociskami policjantów. Jednak ożył. Pech chciał, że zbyt późno. Pochowano go.
Zaczął uderzać w wieko z całych sił. Wył przez zaciśnięte usta. Po chwili przestał, zdając sobie sprawę, że poobdzierał sobie i tak już zmasakrowane dłonie. Poczuł dziwny cynamonowy zapach. Wydzialała go ciecz, cieknąca ze świeżych ran.
- Balsam! - pomyślał ze zgrozą. Teraz już wiedział, dlaczego piekła go każda cząsteczka jego ciała. To balsam płynął w nim zamiast krwi, parząc wszystkie komórki. Zaczął obmacywać swoje ciało.
Doznał ponownego szoku.
Był nagi. Dziury po kulach zostały zatkane woskiem, a wielka ranę w jamie brzusznej zakryto gumowym gorsetem, gdyż nie dało się jej zaszyć. Opaska z tego samego materiału okrywała jego rozszarpaną szyję. Dotknął twarzy palcami. Jedno oko było całe. Niestety, w miejscu drugiego znajdowała się tylko dziura, zasklepiona woskiem. Żuchwa była połączona z górną szczęką drutami, co uniemożliwiało jej odpadnięcie. To dlatego nie mógł otworzyć ust.
Wciągnął powietrze nosem i cicho westchnął. Zaczął nucić w myślach piosenke o żółtej łodzi podwodnej. Tylko to mu pozostało. Nigdy nie wydostanie się stąd. Na wieki zostanie w tej szerokiej na pół metra komorze. Nawet gdy skończy mu się powietrze, będzie żył. Balsam będzie krążył w jego żyłach, bez końca sprawiając mu niewyobrażalny ból. Ale nie umrze.
Francesco Bronco był nieśmiertelny...