Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
granica na środku rzeki
#1
...

Zbudzony hałasem, podniósł głowę i wyprostował się na krześle. Spał z policzkiem na książce; strony pogniotły się, a litery ułożyły nowe, tajemnicze słowa. Przesunął po nich nieprzytomnym wzrokiem i spojrzał w okno. Kuchnię wypełniał blask świecy. Wątły płomyk odbijał się w szybie, wyżej widział swoją twarz, wymiętą i ciemną od kilkudniowego zarostu

Przeciągnął się i zamarł z rękami nad głową. Znów usłyszał ten dźwięk - lekkie pukanie, a potem miękkie skrzypnięcie drzwi. Nasłuchiwał. Nic więcej się nie stało, więc zabrawszy świecę, wyszedł do sieni. Zatrzymał się z dłonią na klamce, wreszcie, zniecierpliwiony ciszą, wyjrzał. Otulił go chłód nocnego wiatru. Wioska, pozbawiona od kilku godzin prądu, ukryła się w czarnej pustce. Gdyby nie odległe szczekanie psa i poskrzypywanie drzew za domem, wydawałoby się, że znikła zupełnie, lub odwrotnie, tracąc przytulne granice, rozciągnęła na cały świat.

Otworzył szerzej i robiąc krok do przodu, wyczuł miękki opór. Cofnął się przestraszony - ktoś leżał na schodach. Pochylił się i przyjrzał skrytej w cieniu twarzy. Kobiece rysy ginęły w rzeźbie zmarszczek, blask świecy odbił się w siwych włosach i zamigotał na wilgotnym ubraniu. Dotknął zimnego czoła, po chwili wahania wsunął ręce pod ciało i dźwignął lekko. Dłonie kołysały się bezwładnie nad podłogą sieni, później kuchni i sypialni, a z rozwartych palców opadał mokry piach.

...

Położył ją w łóżku i resztę nocy spędził przy kuchennym stole. Nie zmrużył oka. Oparł głowę na dłoni, przyglądając się schnącym na sznurze ubraniom – szarej, eleganckiej bluzce, zgrabnie skrojonej spódnicy, rajstopom i bieliźnie. Przebierając nieprzytomną w suche rzeczy, zauważył na jej palcu obrączkę. Przemarznięte ciało nie nosiło śladów obrażeń. Leżąc bez ruchu w pościeli, w za dużej męskiej koszuli, wyglądała jak kukła z drewna. Spękane rysy współgrały nieprzyjemnie z szarą barwą skóry i cieniami zapadłych policzków. Oddychała ledwie dostrzegalnie.

Zdrzemnął się nad ranem i obudził z okropnym bólem pleców. Otworzył okno, wpuszczając do środka świeże powietrze. Zapatrzył się na łąki. Mgła miękkim dywanem otulała pnie drzew, paliki na pastwiskach i zziębnięte osty.

Ubrania wyschły, więc pozbierał je i zajrzał do sypialni. Leżała tak, jak ją zostawił, sztywno, z dłońmi na kołdrze, jednak jasne światło nadało twarzy miękkości, a skórze cieplejszej barwy. Przysunął do łóżka krzesło i usiadł na chwilę. Patrzył na nieruchome błonki powiek, pewien, że otworzą się, gdy tylko odwróci wzrok. Przy skroni zauważył wplątane we włosy pasmo wodnej trawy. Wyjął je ostrożnie i odłożył na stolik. Spojrzał wzdłuż chudej, gruzłowatej dłoni. Leżała w plamie słońca, a zwiędłą skórę znaczyło kilka jasnych ziarenek piasku. Strącił je delikatnie i odsunął się natychmiast, gdy przezroczyste palce drgnęły.

Zaczął mówić cicho i łagodnie. Słuchała w skupieniu. Strach zdradzały niespokojne powieki i dłonie błądzące wśród wyblakłych róż sztywnej, krępującej ciało kołdry. Powiadomił ją, że studiuje medycynę i że w jego domu jest bezpieczna. Zapewnił, że w każdej chwili może sprowadzić z miasta lekarza. Poprosił, by spróbowała zasnąć. Wstał i podszedł do drzwi. W progu zawahał się.
- Mam na imię Wojtek – dodał. – Wszystko będzie dobrze.


W wiosce dowiedział się, że nad rzeką, tuż przy granicznym słupku, znaleziono otwarty samochód. Jeden z rybaków opowiadał, że stoi na brzegu zabłoconym nosem w stronę nurtu i wygląda jak czekający na pana wierny pies. Chyba wszyscy zgadzali się co do tego, że czeka na darmo. Po właścicielu nie zostało nic, prócz pary butów ustawionych obok siebie tuż nad wodą.

Kiedy wrócił, nieoczekiwanie zastał gościa w kuchni przy stole - pastelowe oczy błyszczące w cieniu skroni, dłonie zaciśnięte kurczowo na kołnierzu w prążki. Uśmiechnął się i zapytał, czy jest głodna. Potrząsnęła głową. Zaczęła drżeć, więc wyjąwszy z szafki koc, otoczył jej zgarbione plecy. Kucnął przed nią, łowiąc uciekające spojrzenie.
- Nikt nie wie, że pani jest u mnie - zaczął łagodnie. - Może pani zostać, jak długo zechce. To dom moich nieżyjących dziadków, stoi na uboczu i nikt tu nie zagląda. Przyjechałem na wakacje i zostanę do końca sierpnia, wystarczy?
Podniosła oczy, po chwili skinęła głową.
- Proszę coś zjeść. Potrzeba pani sił, a skoro... Słucham?
- Anna - powtórzyła wyraźniej.
- Anna. No cóż, Anno, witaj w moich progach. Lubisz może szachy?

...

Poczerniałym ze starości kluczem otworzyli gościnny pokój. Podłoga mieniła się mozaiką ruchliwych, słonecznych plam, w wypełnionej światłem pustce migotały drobinki kurzu. Uchylili okna i usiedli na plecionym chodniku. Anna oparła głowę o ścianę i przymknęła oczy, Wojtek przyglądał się jej ciekawie. Wyblakły wzór tapety mieszał się ze srebrem włosów, wydawało mu się, że rysunkiem linii objął też drobną twarz i ukrył jak pod siecią. Wystarczyło wyciągnąć rękę i zdjąć ją delikatnie.

Uśmiechnęła się do wspomnień i poprosiła, by pomógł jej wstać. Dłonie, kruche i chłodne ginęły mu w palcach. Dotykał ich tak, by nie zniszczyć i nie pytał o nic. W zamian opowiadał:
- Na strychu mam składane łóżko. Znajdzie się też pościel. Przyniosę stolik i krzesła. W komodzie bez trudu zmieścisz swoje rzeczy. Co jeszcze chciałabyś tu mieć? Firanki? Może lustro?
- Nie, nie potrzebuję niczego takiego.
- Jeśli jednak chcesz mieszkać tu do końca wakacji...
- Nie zostanę tak długo.
- Chcesz wrócić do domu?
- Nie. Tak... Właściwie tak... - zamyśliła się. - Kiedy przyjdzie pora, wrócę do domu.


Znalezienie na strychu składanego łóżka zajęło Wojtkowi godzinę. Buszował pod dachem, a ciężkie kroki i głuche uderzenia rozlegały się z różnych stron sufitu. Wygrzebał je wreszcie spod sterty dykt i zwojów szklanej waty, poranił dłonie o szpice niewidocznych gwoździ, oplótł się zakurzoną pajęczyną, ale zdołał znieść je na dół. Pokoik nabierał ciepła i charakteru, a gdy zawiesili zasłonki, a na stole postawili bukiet kwiatów, trudno było uwierzyć, że przez lata stał pusty. Ubrania gościa trafiły na dno komody, a górne szuflady zajęły wyszukane przez Wojtka stare sukienki matki.

Wieczorem Anna podziękowała mu za wszystko, zamknęła cicho drzwi i choć znikła mu z oczu, wciąż świadom był jej obecności. Wypełniła sobą ściany; widział ją w nowym ułożeniu sztućców na suszarce, świeżo umytym kubku i książce na stole, założonej teraz w dwóch miejscach.

...

Następnego dnia, pogwizdując, szykował śniadanie. Zauważył Annę dopiero, gdy stanęła tuż obok. Przestraszył się i upuścił łyżkę. Miała na sobie szarą sukienkę z kołnierzykiem, staromodną i wyblakłą, ale wyglądała w niej tak naturalnie, jakby właśnie zeszła z czarno-białego ekranu. Przetykane siwizną włosy barwy miodu okalały pełniejszą, zaróżowioną twarz. Wyraźnie odzyskiwała siły, choć Wojtek zachodził w głowę, skąd je czerpała. Śniadanie, które przygotował, odsunęła od siebie stanowczo, zamiast talerza kładąc na stole kartkę z opisem gry w szachy.

- Anno... - Poczekał, aż podniesie wzrok. - Powinnaś chyba pomyśleć, co zrobić z samochodem. O ile wiem, zabrano go znad rzeki i stoi teraz u kogoś w stodole.
- Nie zależy mi na nim.
- Przecież będziesz musiała czymś wrócić do domu, do miasta.
- Żeby wrócić do domu nie potrzebuję samochodu, Wojtku, to niedaleko - oznajmiła zwyczajnie i wyjrzała przez okno. - Co jest w tej szopie za ogrodem?
- Stare graty - wzruszył ramionami. - Wędki, rower...
- Rower? - podchwyciła.
- Mój stary składak. Chcesz się przejechać?
- Nie umiem.
- Nigdy nie próbowałaś?
- Nie wiem - zamyśliła się. - Wydaje mi się, że tak, ale nie pamiętam, gdzie i kiedy. Pamiętam samo wrażenie jazdy, kształt rączek kierownicy pod palcami... I brzęk dzwonka, gdy pędzi się po brukowanej ulicy.
- Więc musiałaś już jeździć i na dodatek to lubiłaś! - uśmiechnął się. - Mogę go wyciągnąć. Napompujemy koła i będzie jak nowy.
- Możemy teraz? - Patrzyła na niego z dziecięcą niecierpliwością. W tym momencie dałby głowę uciąć, że jest niewiele starsza od niego.

Okazało się, że składak wymaga dużo poważniejszego remontu - należało zakleić kilka dziur, wymienić siodełko, wyprostować ramę i poprzykręcać obluzowane śruby. Wojtek obiecał Annie uporać się z tym w ciągu dnia lub dwóch, ale blask w jej oczach zgasł i nie wrócił do wieczora. To z kolei jemu popsuło nastrój, więc gdy o zmierzchu usiedli do partii szachów, długo nie odzywali się do siebie. Coraz bardziej rozbawiony, przyglądał się topniejącym szeregom swych wojsk. Przegrywał, zastanawiając się, kiedy zdążyła przyswoić sobie wszystkie reguły.

- Na studiach pozwalają wam nosić takie długie włosy? – spytała nagle, opierając brodę na dłoni.
- Są długie? - Zebrał w palcach garść gęstych kosmyków. - Faktycznie. To przez to miejsce. Nikt tu nie zagląda, więc przestałem się czesać. I golić.
- Ładnie ci z brodą, a włosy mogłabym podciąć, chcesz?
- Jasne - uśmiechnął się zaskoczony. - Może jutro, przy dziennym świetle? - Skinęła głową, tłumiąc ziewnięcie. - Jesteś zmęczona. Partię także skończymy jutro.
- Skończymy teraz - zmrużyła oczy i przestawiła królową.
- Załatwiłaś mnie! - wykrztusił. - Jesteś świetna!
- Jestem senna.

Wstała, życzyła mu dobrej nocy i wyszła. Wojtek zabujał się na tylnych nogach krzesła, rozejrzał od niechcenia, po chwili zatrzymał wzrok na leżącej obok książce. Źdźbło wodnej trawy, które służyło za zakładkę, było już dużo niżej.
- Gdzie się tak spieszysz, Anno? - mruknął. Przeciągnął się i zdmuchnął świecę.

...

Obudził go odgłos krzątaniny w kuchni. Jeszcze zanim otworzył oczy, poczuł zapach kawy, a na twarzy ciepło słońca. Miał wrażenie, że wróciły czasy, kiedy matka szykowała mu przed szkołą śniadanie, a on mógł wylegiwać się w łóżku, póki nie będzie gotowe. Dlatego dopiero, gdy ucichły lekkie kroki, ustał brzęk szklanek i zaszeleściły kartki książki, uniósł powoli powieki. Przeciągnął się z rozkoszą. Wstał pełen energii, ubrał się, przeczesał palcami włosy i wyszedł do kuchni. Zamarł w progu.

Anna siedziała przy stole. Z uśmiechem wskazała mu krzesło naprzeciw, więc zrobił trzy niepewne kroki i usiadł sztywno. Spoważniała.
- Dlaczego nie jesz? - zapytała wreszcie.
Za otwartym oknem zatrzepotał ptak. Odwróciła się odruchowo; włosy błysnęły złotą smugą, słońce rozjaśniło skórę szyi i obojczyków, a ramiączko sukienki w kwiatki zsunęło się z lśniącego ramienia. Nie znaczyła ich ani jedna zmarszczka.
- Chyba nie jestem głodny - zmusił głos do posłuszeństwa. Ręce mu drżały.
- Miałam cię dzisiaj ostrzyc - przypomniała mu, wciąż patrząc na ogród.
- Może później - szepnął.
- Wolałbyś, żebym sobie poszła, prawda?
- ...
- Spakuję rzeczy.

Wstała. Podała mu książkę, a gdy nie wziął, położyła obok na stole. Przeszła powoli przez kuchnię i zamknęła się w swoim pokoju.

Odczekał, aż miną zawroty głowy. Wtedy podniósł się gwałtownie, dopadł sieni i zapominając o butach, wybiegł na podwórko. Przeciął ogród, minął szopę i biegł przez pastwiska, póki nie zabolały porządnie płuca. Zatrzymał się przed ścianą lasu. Oparł dłonie na kolanach, łapiąc oddech. Obejrzał się. Dom zniknął za wzgórzem, po prawej widział fragment płotu, za nim czyjeś gospodarstwo; błyskały schnące na sznurze prześcieradła, w oddali szczekał pies.

Zaklął, stawiając stopę na oście, pokuśtykał do najbliższego drzewa i usiadł na korzeniu. Ból otrzeźwiał go, pozwalał zebrać rozbiegane myśli. Za plecami usłyszał trzask łamanych gałęzi i po chwili z lasu wynurzył się stary rybak. Targał zdezelowany motor, przywiązanymi do siodełka wędkami zaczepiając o młode drzewka. Zobaczywszy Wojtka, rzucił motor w trawę i przysiadł ciężko obok. Z kieszeni na piersi wyjął paczkę papierosów. Podsunął chłopakowi, a kiedy ten potrząsnął głową, zapalił sam.

- No nie biorą, cholery! – poskarżył się. - Trzy dni temu nałowił dwie siatki, a teraz... Jakby się wszystkie gdzieś wyniosły.
- Gdzie pan łowił? - spytał Wojtek, wycierając o spodnie mokre od potu dłonie.
- Na rzece. Coś mi się widzi, że to przez ten samochód.
Zamarł.
- Samochód?
- Z miasta, psia jego mać! - Stary splunął w trawę. - Ten, co nim przyjechał, musiał się w rzece utopić. Przecież nie zostawiałby go ot tak, na tyle dni. To żaden grat, całkiem nowy. I to chyba kobieta była. A ryby teraz się boją, śmierć czują.
- Dlaczego kobieta?
- A bo znalazł tam babskie buty.
- To pan je znalazł? - Chłopak zawahał się. - Mógłbym obejrzeć?
- Jak chcesz. Przywiązane do grata. Od trzech dni je wożę, zamiast wyrzucić do stu diabłów. To wszystko przez tę babę. Jak ją znajdą i wyłowią, ryby wrócą, ja ci to mówię.
Wojtek obszedł przewrócony pojazd, kucnął i wyciągnął spod kierownicy parę sandałów. Mieściły mu się w dłoniach, miały niewysokie obcasy i drobne klamerki przy pasku zapinanym wokół kostki. Przy lewym sypał się naderwany szew.
- Czy mógłbym...? - zająknął się. - Czy one są panu potrzebne?
- Bierz, co mi po nich? - Rybak podniósł motor i odwiązał buty. - Źle się czujesz, synku? Wyglądasz jak śnięty węgorz.
- Nie, nic mi nie jest, dziękuję.
- Chyba nie przejąłeś się tym moim bajaniem o topielicy, co? Wy, miastowi, macie słabe nerwy.
- Nie jestem miastowy - sprostował Wojtek, ruszając w stronę domu. - Urodziłem się tutaj.


Stanął pod drzwiami pokoju i zapukał cicho.
- Aniu?
Nie odezwała się. Wrócił do kuchni, z szuflady w kredensie wyjął nożyczki, z koszyka obok lustra grzebień i zapukał znów. Tym razem doczekał się cichutkiego „proszę”. Leżała skulona na łóżku. Położył przybory na stole i wyszedł. Gdy po kilku minutach zjawiła się w kuchni, siedział na krześle, owinięty po szyję ręcznikiem.

Rozczesała ostrożnie splątane kosmyki – czupryna zakryła mu pół twarzy. Rozległ się przyjemny dla ucha chrzęst ścinanych włosów. Na złożonych na kolanach dłoniach czuł muśnięcia sukienki, słyszał ciche kroki wokół i wdychał zapach mydła. Miękkimi dłońmi ustawiała mu głowę pod odpowiednim kątem, a on poddawał się bez zastrzeżeń. Wreszcie, gdy uklękła naprzeciw i skupiła uwagę na grzywce, uniósł ostrożnie powieki. Tuż przed nosem zobaczył jej jasną, skupioną twarz - grzebień wetknięty za ucho, zmrużone oczy. Podniósł rękę, chcąc podrapać swędzący policzek, ale trzepnęła go lekko po wierzchu.

- Nie ruszaj się teraz - mruknęła.
- Czy mogę o coś spytać?
- Tylko nie pochylaj głowy.
- Wiesz, co się z tobą dzieje?
- Tak.
- Możesz to wyjaśnić?
- Nie potrafię.
- Boisz się?
Pokręciła głową i spojrzała mu w oczy.
- Ale ty masz prawo się bać.
- Na początku się bałem - przyznał ostrożnie. - Teraz już chyba nie.
- Wiem.
- Skąd?
- Usiadłeś i dałeś mi do ręki nożyczki. Mogłam zrobić z tobą wszystko.
- Zabić mnie?
- Gorzej! - roześmiała się. - Mogłam cię krzywo ostrzyc.

Podziękowała mu za odzyskanie butów. Wypiął dumnie pierś, a potem od niechcenia wzruszył ramionami. Wstał i obejrzał swoje odbicie w lustrze. Wyszczerzył się do niego, strojąc miny, ale zaraz przestał, gdy wspięła się na palce i pocałowała go lekko w policzek. Wygoniła z kuchni. Idąc przez podwórko, słyszał jak nuci przy zamiataniu.


Kilka godzin później dokręcił ostatnią śrubę, sprawdził twardość dętek, trącił dzwonek i wyprowadził rower na podwórko. Zrobił kilka chwiejnych kółek wokół studni. Anna stała na schodach, obserwując go z uwagą i wreszcie wybuchając śmiechem, gdy zapatrzony na nią, wjechał prosto w krzak dzikiego bzu. Rower ze skrzywioną lekko kierownicą wrócił do warsztatu.

Pociemniało i z odpowiednim wyprzedzeniem zapowiedziała się burza. Otworzyli w kuchni okno, wpuszczając do środka gęste od wyładowań powietrze. Ptaki rozkrzyczały się nerwowo, gdzieś zaskrzypiała obluzowana okiennica. Wioskę znów podłączono do prądu, ale nie zapalali świateł. W zamian pozwolili grać radiu, które wypełniło dom trzeszczącą zakłóceniami melodią. Wkrótce zagłuszył je jednostajny szum deszczu - gęste krople wpadły przez okno na kuchenny stół, zrosiły rozstawione figurki i zmieniły szachownicę w lustro. Deszcz psocił w najlepsze, niekarcony.

Siedzieli razem w pokoju. Anna przy stole w świetle świecy kończyła czytać książkę, Wojtek przyglądał się jej z łóżka. Gdy deszcz przybrał na sile i zmienił okno w strumień płynnego szkła, chłopak wstał i wyjął książkę z jej rąk. Uklęknął, przytrzymał w dłoniach dziewczęcą twarz i pocałował. Nie odsunęła się, ale też nie zrobiła nic więcej. Wziął ją na ręce i położył na łóżku. Usiadł obok, nie wypuszczając z uścisku drobnych palców.

- Dlaczego nie odłożyłaś jej razem z resztą rzeczy? - Patrzył na obrączkę.
- Dlaczego pytasz?
- Nie potrafię sobie wyobrazić, co się wtedy stało. Nawet jeśli to przez niego tu przyjechałaś - dotknął złota - lub przez to, że go zabrakło, ważne jest to, co przed tobą. Teraz i jutro.
- Jaki dramat - uśmiechnęła się z łagodną drwiną. - Zresztą, jutra nie będzie.
- Nie rozumiem. Jutro będziesz jeździć na rowerze. Znowu ograsz mnie w szachy, skończysz książkę i zaczniesz następną.
- Jutro wrócę do domu.
- Jak wrócisz? Taka? Zupełnie inna?! - podniósł głos, a potem zapytał spokojniej: - Dlaczego wybrałaś naszą rzekę, Aniu?
Oparła brodę na ramieniu i zapatrzyła się w deszcz.
- Zobaczyłam graniczny słupek. Widać go nawet po ciemku na tle drzew. Zatrzymałam wóz i wysiadłam. Za lasem była rzeka. Przypomniałam sobie, że wzdłuż niej biegnie granica państwa. Granica dobra, jak każda inna, najlepsza w tamtej chwili. Wystarczyło przejść, więc poszłam.
- Ale wróciłaś. - Odwrócił jej twarz ku sobie. - Przyszłaś do mnie. Dlaczego?
- Bo zobaczyłam światło, Wojtku. - Wstała i podeszła do okna. Oparła czoło o zimne szkło. - Pozwól zostać mi do jutra, a potem wróć do rodziny, do przyjaciół. Nie siedź tu sam.
- Pojedź ze mną. Zaopiekuję się tobą.
- Ja nie potrzebuję opieki - powiedziała do swojego odbicia. - Ja już jestem bezpieczna.
Nagły grzmot zagrał dźwięcznie o szybę; chłopak skulił się odruchowo.
- Widzisz? - szepnęła. - Jeśli chcesz, zostań na noc. Kiedyś też bałam się burzy i nie lubiłam być wtedy sama. A teraz nie boję się jej wcale. Teraz nie ma już nic.

...

Ranek zjawił się bez świadków. Świeże, pachnące zielenią powietrze zmarszczyło kałuże wody na kuchennym stole. Słońce zalśniło na główkach zapomnianych pionków, wypełniło pokoik z wyblakłą tapetą i objęło łukiem okładkę zamkniętej książki. Leżące na niej źdźbło trawy błysnęło jak żywe.

Wojtek zmarszczył nos, mruknął niewyraźnie i otworzył oczy. Oprzytomniał w jednej chwili. Zerwał się z łóżka, wypadł do kuchni i sprawdził pospiesznie resztę domu. Na podwórku zajrzał do szopy. Rower zniknął.

Między wioską a rzeką rozciągał się półkilometrowy las. Biegł całą drogę; rozdarł o gałąź koszulkę, ramiona podrapał do krwi. Przedarł się przez leszczyny i wypadł na zarośnięty brzeg. Niżej, na oczyszczonym fragmencie wąskiej plaży stał znajomy wędkarz. Poznał Wojtka i pomachał mu przyjaźnie. Na pytanie, czy ktoś przejeżdżał w pobliżu, odparł, że tylko jakiś dzieciak.
- Dzieciak... - szepnął chłopak, a po chwili zawołał: - Dziewczynka?
- No chyba. Roztrzepana jak strach na wróble, włosy jak siano. Siostra zwinęła rower, co?
- Gdzie pojechała?
- Tam. - Stary machnął ręką wzdłuż brzegu. - Pewnie wróci do wioski naokoło. To dla niej chciałeś te trepki? Za duże.
Wojtek pobiegł dalej.
- Ryby wróciły! - usłyszał za plecami.


Rower stał na skarpie, oparty o zwartą ścianę jeżyn, na siodełku leżała złożona w kostkę sukienka, obok koła sandały. Wojtek rozejrzał się, z trudem łapiąc oddech.

Rzeka płynęła spokojnie, szumiąc obojętnie i migocąc w letnim słońcu. Na skraju błyszczał pas mokrego piasku; przecinał go sznur drobnych śladów. Coraz płytsze i bardziej rozmyte, ginęły, zalewane nurtem.
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#2
Widzę, że bardzo lubisz imię Anna. Nie dziwię się temu, bo mam tak samo Smile

Kolejny raz jestem zauroczona tym, co napisałaś. Tajemnicza, ciekawa i pełna "tego czegoś" historia. Tylko zazdrościć!

Co mi zgrzytnęło:

Cytat:Oddychała ledwie dostrzegalnie.
Jak na moje bardziej pasowałoby "dosłyszalnie".


Cytat:- Wolałbyś, żebym sobie poszła, prawda?
- ...
- Spakuję rzeczy.
Trzy kropki raczej nie służą do oznaczenia milczenia. Lepiej byłoby napisać zdanie, że milczał.
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#3
Cytat:Widzę, że bardzo lubisz imię Anna. Nie dziwię się temu, bo mam tak samo :)
Anna to jest imo bardzo kobiece imię, a Ania bardzo dziewczęce, co idealnie pasowało mi do tego opka. Poza tym jest szalenie literackie.

Cytat:Jak na moje bardziej pasowałoby "dosłyszalnie".
Dałam "dostrzegalnie", bo Wojtek w tamtym momencie bardziej się przyglądał niż przysłuchiwał, ale naturalnie mógł robić i to.

Cytat:Trzy kropki raczej nie służą do oznaczenia milczenia. Lepiej byłoby napisać zdanie, że milczał.
Gdzieś kiedyś w jakiejś książce widziałam taki zapis i mi się spodobał. Z tym że to było chyba coś bardzo współczesnego i eksperymentalnego, i w klasycznej prozie faktycznie może się już nie bronić. Pomyślę nad tym.

Dzięki ogromne za miłe słowa i uwagi :)

I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#4

Cytat:Anna to jest imo bardzo kobiece imię, a Ania bardzo dziewczęce, co idealnie pasowało mi do tego opka. Poza tym jest szalenie literackie.
Polać ci wódki Big Grin Optujesz za cytrynową?
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#5
Cytat:Kuchnię wypełniał blask świecy. Wątły płomyk odbijał się w szybie, wyżej widział swoją twarz, wymiętą i ciemną od kilkudniowego zarostu
Kropkę na końcu zjadłaś.


Mimo przerażającej mnie wcześniej długości, przebrnęłam przez całość bez przerwy. Taki to lekkie, takie proste, a jednak ciekawe, bo prawdziwe. Przypomniały mi się lektury w podstawówce i czas, kiedy jako dziecko nie wiedziałam jeszcze, czym jest fantastyka, a czytanie o życiu - tak realnym i namacalnym jak opisanym tu - napawało mnie zachwytem.
Straszliwie podobają mnie się opisy - takie namacalne i realne, talent, jakiego ja muszę się wyuczać od lat kilku, a Ty robisz to z taka gracja i lekkością... Pięknie po prostu. co mnie w tekście tylko odstraszyło, to zapis - przeklęte odstępy!
Il-wieħed li jixtieq li jkun oriġinali u gost
Hypocrisy...
1/2011[/p]2/2011

Odpowiedz
#6
Cytat:Polać ci wódki :D Optujesz za cytrynową?
No ba! Chlup! :)

Cytat:co mnie w tekście tylko odstraszyło, to zapis - przeklęte odstępy!
U, a mnie teksty z odstępami czyta się dużo łatwiej, zwłaszcza z monitora. I pisze zresztą też. Tak więc, sorry, Hayley, ale przy odstępach będę się upierać. Dzięki za kropkę, komentarz i cieszę się, że Ci się podobało :)
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#7
Świetne! Cudne!
Czytałam z zapartym tchem nie mogąc się doczekać następnego wersu.
Jestem mało kumata, więc prawi do końca nie ogarniałam o co chodzi, ale miałam wrażenie że nie to jest najważniejsze. Przypomniałaś mi te cudowne słoneczne dni spędzone u mojej babci na wsi (i przy okazji o fakcie że teraz ten śliczny murowany domek stoi pusty Big Grin), w myślach czytając twój tekst przeniosłam się właśnie tam, mimo iż opisywana przez Ciebie sceneria nie całkiem mi pasowała. Smile
I to imię głównego bohatera... jedno z moich ulubionych imion męskich. Za to ogromny plus. Big Grin
Pozdrawiam
Kasandra
aortograficzna, ainterpunkcyjna estetka - to ja.
konstruktywna krytyka to podstawa, więc lubię się czepiać. Big Grin
Odpowiedz
#8
Genialne. Bardzo mi się spodobało. Świetne, bardzo plastyczne opisy.

Pozdrawiam
Odpowiedz
#9
(20-03-2011, 17:49)Hobbit Kasandra napisał(a): Przypomniałaś mi te cudowne słoneczne dni spędzone u mojej babci na wsi (i przy okazji o fakcie że teraz ten śliczny murowany domek stoi pusty :D)
Miałam tak samo, najlepsze wakacje to były te spędzone w wioseczce nad rzeką, w starym domu dziadków, tyle że drewnianym. Który teraz stoi tak samo pusty.

Dzięki, dziewczyny :)





I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości