Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
dziki lokator (fragm.)
#1
.


Po przybyciu do miasteczka przez kilka tygodni włóczyliśmy się po hotelach, aż wreszcie rodzice postanowili kupić własny. Kandydat nie był okazały, raptem dziesięć ciemnawych pokoików, ułożonych w dwóch piętrach równo i bez fantazji na wzór - jak określiła Żanka - „szuflad w szafce na dokumenty, wśród których pracowała mama, będąc jeszcze księgową”. Z zewnątrz nie mniej przypominał skrzynkę z tymi wąskimi ścianami koloru zdeptanego śniegu i płaskim, niegdyś chyba zielonym dachem. Dziesięć par szarych, niepozornych okien kuliło się w dwudziestu zaśniedziałych okiennicach. Babcia go jednak polubiła.
- I jak ładnie komponuje się z okolicą - zauważyła pogodnie, wskazując sąsiednie brzydactwa, podczas gdy po obejrzeniu wnętrza ocenialiśmy go z perspektywy chodnika. Jako hotel naszą potencjalną nieruchomość można było rozpoznać wyłącznie dzięki szyldowi poskrzypującemu przy bramie i drugiemu, nieco mniejszemu, przybitemu do ściany obok frontowych drzwi.
- Ale on się nawet nie nazywa! - wysunął oskarżenie Bęc, który nadawał wymyślne i zwykle mało funkcjonalne imiona wszystkim swoim codziennym znaleziskom, nawet jeśli były to tylko żuki czy kamienie. I rzeczywiście, na obu szyldach, prócz napisu HOTEL, ułożonym na zielonym tle z prostych, czarnych liter, nie widniało nic więcej. Okazało się, że dla taty jest to okoliczność sprzyjająca.
- Właśnie dlatego go z mamą wybraliśmy - przekonywał z mocą. - Dzięki temu, że nie posiada nazwy, będziemy mogli mu ją nadać. A chyba wolicie mieszkać w miejscu, które sami nazwaliście, niż w takim, które już ktoś wcześniej pogrążył, dajmy na to... Aurelią!
„Aurelia” był to wątpliwej reputacji motel zamieszkiwany przez nas jeszcze do wczoraj, pełen podejrzanych zapachów i niesprawnych, gadatliwych rur.
- Albo „Krzywy Kot” - podchwyciła Żanka, wywołując w pamięci zebranych nieprzyjemny obraz garbatej, podeszłej wilgocią budowli, goszczącej nas przed „Aurelią”.
- Albo „Roztrzepotana Trzepaczka”! - zawołał z zachwytem Bęc, który był jeszcze mały i nie zrozumiawszy do końca zasad rozpoczętej przez ojca wyliczanki, wymienił nazwę hotelu z pewnością nieistniejącego, za to taką, która mu się bardzo podobała.
- A co ty o tym sądzisz, Refus? - usłyszałem głos mamy i oderwałem wzrok od cienia w oknie na drugim piętrze, żeby na nią spojrzeć. Miała rumieńce na policzkach; wydała mi się młodzieńczo podekscytowana i pełna energii, a od dawna nikt z nas jej taką nie oglądał.
- Na szyldach jest jeszcze sporo wolnego miejsca - odpowiedziałem z powagą pasującą do moich świeżo rozpoczętych i zupełnie dorosłych, jak wówczas uważałem, szesnastu lat, wiedząc, że sprawa jest przesądzona. - Wymyślcie coś, a ja to dopiszę. Będzie jak spod igły.
- To ja proponuję „Roztrzep...” - zaczął Bęc, ale kto by mu pozwolił dokończyć?

Poprzedni właściciele bezimiennego hotelu - starsze, bezdzietne małżeństwo, które dzięki pieniądzom uzyskanym ze sprzedaży budynku władzom miasta oddało się eksploracji Afryki, gdzie słuch o nim zaginął - zajmowali trzy pokoje z przyległymi kuchnią i łazienką, skupione wokół recepcji na parterze. W pierwszym urządzili się rodzice, w drugim zainstalowano Bęca, a do trzeciego, najjaśniejszego, z oknem wychodzącym na mały, zapuszczony ogródek, wraz z piętnastoma pękającymi od zdjęć albumami, ręcznej roboty unikatowym stojakiem na damskie kapelusze oraz persem Pią wprowadziła się babcia. Żance i mnie pozwolono wybierać w gościnnych.
- Potrzebuję tylko jakiegoś cichego miejsca, gdzie nikt nie będzie mi przeszkadzał czytać - oznajmiła rzeczowo moja trzynastoletnia siostra, gdy staliśmy u stóp schodów. - Piętro bez różnicy.
- Za to z góry najmniej będzie słychać mnie - zauważyłem w odpowiedzi i tym samym podzieliliśmy się rewirami. Poczekałem, aż Żanka mocując się z ciężkim pękiem kluczy, otworzy sobie drzwi do pierwszego w kolejce pokoju i pobrzękując zapasowym kompletem, ruszyłem schodami.

Nie śpieszyłem się. Zdeptane deski skrzypiały mi pod butami, a z chodnika barwy mułu podnosił się zatęchły kurz. W cieniach między stopniami błyskały rdzawo ciężkie, metalowe pręty. Na ścianach, wyłożonych boazerią i lepkich pod palcami, wisiały jakieś tanie, zupełnie przewidywalne obrazki: chałupa w zaspach śniegu, kot z kłębkiem, stokrotki, za to na końcu, tuż przy wyjściu na korytarz zaskoczyło mnie przewrócone krzesło.
- Uważajcie na tę starą szafę, dzieciaki, co stoi pod numerem siódmym - ostrzegał nas przy śniadaniu ojciec; Bęc z Pią oprowadzali wówczas babcię po ogrodzie. - Nie ma jednej nogi i jak spróbujecie ją otworzyć, zwali się wam na głowy.
- Nie zbliżajcie się też zbytnio do okien - dodała mama. - Tata nie sprawdził ich jeszcze we wszystkich pokojach i możecie przez któreś wypaść.
- Mamo... - westchnąłem, gryząc z rezygnacją bułkę. - Nie jesteśmy już przecież dziećmi...
- I najlepiej, jakbyście wybrali sobie coś na dole.
Ani słowa o krześle, które właśnie odstawiałem pod ścianę. Zanotowawszy w myślach, by po powrocie donieść o nim ojcu, otworzyłem pokój z numerem jedenastym.

Ktoś spał na łóżku.

- Ups... - bąknąłem, odruchowo cofając się na korytarz, i dopiero za z powrotem zamkniętymi drzwiami dotarł do mnie sens tego, co zobaczyłem. „Dziki lokator! Schwytany już pierwszego dnia naszego pobytu w hotelu bez imienia! Przeze mnie!” Stojąc z mocno bijącym sercem przed drzwiami pokoju z numerem jedenaście i mokrą od potu dłonią wciąż ściskając klamkę, nie mogłem jednak zdecydować, co dalej. „Należy oczywiście, pędzić po ojca. Należy podeprzeć klamkę krzesłem. Należy...” Mimo to, wciąż nie ruszałem się z miejsca, a po chwili, wstrzymując oddech, ale nie dbając już zbytnio o zachowanie ostrożności, otworzyłem jedenastkę po raz drugi.

Dziki lokator leżał na łóżku tak samo, jak go zastałem - głowa zakryta, ramiona niewidoczne. W świetle dnia, z trudem przenikającym przez zsunięte w oknie niebieskie zasłonki, pod zmiętym prześcieradłem widać było zarys pośladków i nóg. Materiał przyległ ściśle do ud i łydek, ale nie wystarczał na stopy. Przyglądając się z progu, zdałem sobie wreszcie sprawę, że to właśnie ich widok nie pozwolił mi wcześniej biec z miejsca po rodziców. Mojej podświadomości wystarczyła bowiem sekunda - a tyle dokładnie trwało tamto niezręczne „Ups...” - by zarejestrować osobliwie siną barwę skóry i niepokojący kształt zwiniętych w grudki, czarnych, uschniętych palców, oraz by pojąć, że nie ma potrzeby się śpieszyć, bo właśnie przyłapałem trupa.

~~~

- Trupa? - spytał Bęc, wpadając do kuchni, gdzie mama, Żanka i ja siedzieliśmy posępni przy pustym stole. Mama bez namysłu wzięła Bęca na kolana.
- A jak tam ogródek? - zmieniła temat.
- Pia nie chciała wejść na drzewo.
- Trzeba jej było pokazać, jak - burknąłem, zły z powodu zmiany tematu.
- Pokazałem.
- Łaziłeś po drzewach, Bęc? - Mama obejrzała Bęcowe kolana i łokcie. - A jakbyś spadł?
- Byłbym trupem?
- Nie powinno się mówić „trup” - wtrąciła znad książki Żanka.
- A jak?
- Nieważne! - jęknąłem. - Musimy coś postanowić!
- Musimy poczekać na tatę - postanowiła mama. - I ani słowa babci. Słyszysz, Bęc?
- Ani słowa o czym, mamusiu?
- A jak babci podobał się ogródek?
- Babcia też nie chciała wejść na drzewo.
W tym momencie w kuchni pojawił się ojciec. Z przylepionym do pleców spojrzeniem czterech par oczu - prócz jednego oka Żanki, na stałe przykutego do lektury - zatrzymał się przy kredensie, wyjął z niego kubek, sięgnął po stojący na blacie dzbanek i spokojnie nalał sobie herbaty. Odwrócił się z nosem w żółtej porcelanie.
- No i?! - nie wytrzymałem.
- Zdaje się, że mamy lokatora - padło wreszcie.
- Lokatora! - prychnęła mama i postawiła Bęca na podłodze. - Lokatora... - Wstała i zaczęła kręcić się po kuchni. - Lokatora!!! - Gniewnie zatrzęsła zmywakiem.

Przedstawiciele zawiadomionych władz miasta zjawili się jeszcze tego samego dnia. Śpioch Erwest, jak zdążył ochrzcić „lokatora” Bęc, został obejrzany, jego sytuacja oraz okoliczności odkrycia omówione, a losy przesądzone, wszystko zaś dokonało się szybko i sprawnie. Po południu naszą zazwyczaj cichą ulicę wypełnił hurkot podjeżdżających pod hotel radiowozów i karetki. To zaniepokoiło babcię.
- U sąsiadów ktoś zgłosił włamanie - zmyślaliśmy, odciągając ją od okna. - To jakaś grubsza afera.
- No to dlaczego zatrzymali się przed hotelem? - chciała wiedzieć.
- U nas jest więcej miejsca. Mamy przecież profesjonalny parking.
- A dlaczego nie przyjechali na sygnale?
- Nie było potrzeby, bo włamywacza już ujęli domownicy.
- A po co im karetka? Czy ktoś został ranny?
- To dla włamywacza, babciu. Podobno potknął się na schodach i złamał nogę.
- Szkoda, że tylko jedną! - wołała.
- Szkoda, że nie padł trupem! - wtórował jej Bęc.

Mama martwiła się, że z powodu Erwesta nikt nie zechce się u nas zatrzymać.
- Ech... - wzdychała co chwilę, gdy wieczorem oglądaliśmy z kanapy telewizję; o tej porze babcia śniła już zapewne o dziadku, Bęc mamrotał coś przez sen o Erweście, podczas gdy sam Erwest ziębił szufladę prosektorium. - Dopiero co się wprowadziliśmy, a zdążyliśmy wywołać sensację!
- Będzie dobrze, kochanie - zapewniał ojciec, kładąc głowę na jej ramieniu i moszcząc się wygodnie. - Nasz hotel nie ma nazwy. Dziennikarze, jeśli w ogóle się tym zainteresują, nie będą mogli wskazać, o jaki chodzi.

I rzeczywiście, więcej problemów przysporzył nam Detektyw Chrząkacz niż prasa. Pojawił się wczesnym rankiem nazajutrz, przystojny i smagły jak Zorro, ubrany w elegancki, zupełnie niepolicyjny garnitur w prążki i kapelusz zsunięty na brew. Sięgał mi akurat pod łokieć.
- Dzień dobry! - z uśmiechem powitał nas w progu, gdy zaalarmowani łomotaniem do drzwi zbiegliśmy się sprawdzić, czy jeszcze stoją. - Detektyw, ekhm, Jaszel M. Klankord! - wygłosił, bez zaproszenia pokonując próg i całując mamę w rękę. - Chciałbym porozmawiać - ciągnął, potrząsając prawicą ojca - o państwa niecodziennym znalezisku! - Poczochrał po głowie Bęca, mrugnął zawadiacko do Żanki i spojrzał na mnie. - Ty jesteś Refus, jak przypuszczam, nasz dzielny, młody odkrywca!
Gapiliśmy się na niego z góry w kompletnym oszołomieniu i nim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, mignął nam przed oczami czymś białym w lśniącej okładce i wystartował w kierunku schodów.
- Chwileczkę... - zaprotestował wreszcie ojciec, gdy odwróciliśmy się za gościem jak słoneczniki za słońcem. - Więc w sprawie Erwesta będzie się toczyło śledztwo?
- W sprawie kogo? - Detektyw Klankord sfrunął ze stopni, których zdążył pokonać już ponad połowę, i wycelował czarną bródką prosto w taciny żołądek. - Więc, ekhm, państwo znają tożsamość denata?
- N-nie... Bęc, to znaczy nasz najmłodszy syn, tak go nazwał i... jakoś się w rodzinie przyjęło.
W maleńkich dłoniach detektywa pojawił się notes i ołówek.
- To znaczy, że chłopiec widział ciało?
- Nie! - Mama natychmiast przygarnęła Bęca do biodra. - Tylko o nim słyszał. Zresztą, niechcący. Erw... to znaczy... ciało... widzieli wyłącznie Refus i jego ojciec.
- I ja - wtrąciła Żanka.
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę mojej siostry, która stała spokojnie na uboczu, z książką, a jakże, w objęciach.
- Jak to, i ty, Żanka? - wyraziłem pretensję ogółu.
- Tak to - wzruszyła ramionami. - Chciałam obejrzeć Erwesta, więc zajrzałam do jedenastki, zanim zjawiła się policja.
- Żanka! - oburzyła się mama. - Wyraźnie zabroniliśmy kręcić się po drugim piętrze. A jakby coś ci się stało?!
- Niby co? Wielkie mi halo, denat. Leżał sobie...
- Moja panno... - zaczął ojciec z powagą, ale przerwało mu stanowcze „Ekhm!”
- Więc troje osób z tej rodziny widziało Erw... to znaczy, ciało - wrócił do sprawy detektyw, stawiając na kartkach jakieś tajne znaczki. Nagle zmarszczył czoło. - A gdzie seniorka rodu?
- Moja matka jest u siebie w pokoju - wyjaśniła pośpiesznie mama. - Nie wciągaliśmy jej w tę całą awanturę i wolelibyśmy, by tak zostało. Ona nic nie wie, detektywie Klankord.
- W porządku. - Zaskrzypiał ołówkiem. - Doskonale... Panie Szafram, Żanko, Refusie, kontynuujemy na górze! - Trzasnął notesem i śmignął, nie dając forów, na piętro.

Ledwie pokonaliśmy we trójkę schody - mama wycofała się z ulgą, ciągnąc Bęca do kuchni - ledwie minęliśmy opadające w drzwiach jedenastki strzępy żółtej, policyjnej taśmy, a Klankord już zdążył podstawić pod ścianę krzesło, otworzyć okno, wyjrzeć przez nie na wszystkie cztery strony, poskrobać paznokciem framugę i odwrócić się z zapytaniem:
- Czy to to samo łóżko, na którym znaleziono ciało?
Spojrzeliśmy na legowisko Erwesta z wciąż leżącą na nim w nieporządku zmiętą, poplamioną pościelą.
- Jak widać - odparł sucho ojciec. - Policja zabroniła nam ruszać tu cokolwiek, choć łóżko oraz pościel zostały już raz zbadane. Jak zresztą cały pokój.
- Doskonale! - Dziecięce lakierki puknęły o podłogę. - Ekhm! Nim zajmiemy się szczegółowym omówieniem okoliczności odkrycia w tym oto hotelowym pokoju numer jedenaście niezidentyfikowanych zwłok płci męskiej, pozwólcie, moi drodzy, że się wpierw nieco rozejrzę!

Pozwoliliśmy. Przez kolejne dwadzieścia minut obserwowaliśmy detektywa, który ze zmarszczonymi brwiami, w skupieniu i ciszy - od czasu do czasu przerywanej burczeniem przejeżdżającego ulicą samochodu - kręcił się po pokoju, przy czym odezwał się do nas tylko raz, prosząc, ekhm!, byśmy mu zeszli z drogi. Rozglądał się zresztą wcale starannie: opukał ściany, zbadał podłogę, zajrzał do szafy i szuflad nocnego stolika oraz ze szczególną uwagą prześwietlił łóżko. Pomyślałem, że przynajmniej pod tym względem ma nad kolegami z branży przewagę - niski wzrost pozwalał mu na podejrzane obiekty patrzeć z co najmniej o połowę mniejszej odległości i, jak należało przypuszczać, dostrzegać więcej. Tylko co w takim razie z sufitem?

Przegnani z jednego kąta w drugi, zaczynaliśmy się już nieco nudzić. Żanka otworzyła książkę.
- Czego pan właściwie szuka, detektywie Klankord? - zniecierpliwił się ojciec. - Bo wie pan, niedługo otwieramy hotel, więc sporo pracy przed nami.
Klankord zerknął obojętnie znad obwąchiwanej właśnie poduszki.
- Szukam odpowiedzi na pytanie dotyczące numeru tego pokoju - odparł już bez wcześniejszej jowialności i wziął się za jaśka.
- To znaczy, jedenastki? - wtrąciłem.
- Ekhm.
- No bo dlaczego właściwie jedenastka - z cichym szelestem Żanka przewróciła kartkę - skoro nasz hotel ma gościnnych dziesięć?
Odpowiedz
#2
Mam pytanie. Ile lat już piszesz? Bo nie mogę się doczekać kiedy ja będę tworzył tak fantastyczne utwory
Naród na chwilę się spina, bo jest potrzeba na teraz,
Za chwile każdy osobno, każdy jest ważny ma godność,
Popatrzmy na to na chłodno, czy tak by zostać nie mogło?
Odpowiedz
#3
Świetny warsztat. Technicznie rzecz napisana bez zarzutu. Widać, że czytałaś tekst wielokrotnie, nie zauważyłem bowiem żadnej literówkiTongue. Fabuła bez zastrzeżeń, ciekawe to to jak diabli, bohaterowie są naprawdę fajni (może ten Refus trochę sztywny, ale Bęc za niego nadrabia), dialogi bardzo naturalne i po prostu dobre! Ogólnie mam jedno zastrzeżenie: czemu tylko fragment, jak ja chce całe już?!Tongue. A tak na poważnie, to gratuluję, bardzo dobry tekst. Zaczynam być fanemSmile. Pozdrawiam.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#4
Cytat:czemu tylko fragment, jak ja chce całe już?!
Dokładnie! Jest zagadka, a nawet trzy: czemu ten pokój jest jedenasty, o co chodzi z "denatem" i kiedy zacznie się fantasy Wink. Czekam na dalszy ciąg.
Odpowiedz
#5
(09-04-2011, 10:43)prawozjazdodorowu napisał(a): Ile lat już piszesz?
Wiesz, lepiej nie brać ze mnie przykładu, bo choć piszę już od dość dawna, robię to bardzo rzadko - jeśli podzielić lata przez opka, to wychodzi jakieś 170 dni na tekst. Za to dużo czytam i tę pożyteczną praktykę mogę Ci z czystym sumieniem polecić :)

Dzięki za wszystkie komentarze, miło mi, że się spodobało :)

I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#6
Witaj. ^^

Cytat:Poprzedni właściciele bezimiennego hotelu - starsze, bezdzietne małżeństwo, które dzięki pieniądzom uzyskanym ze sprzedaży budynku władzom miasta(,) oddało się eksploracji Afryki, gdzie

Cytat:W pierwszym urządzili się rodzice, w drugim zainstalowano Bęca, a do trzeciego, najjaśniejszego, z oknem wychodzącym na mały, zapuszczony ogródek, wraz z piętnastoma pękającymi od zdjęć albumami, ręcznej roboty unikatowym stojakiem na damskie kapelusze oraz persem Pią (,)wprowadziła się babcia.

Cytat:podzieliliśmy się rewirami. Poczekałem, aż Żanka(,) mocując się z ciężkim pękiem kluczy, otworzy sobie drzwi do pierwszego w kolejce pokoju i (,)pobrzękując zapasowym kompletem, ruszyłem schodami

Cytat:- Ups... - bąknąłem, odruchowo cofając się na korytarz, i dopiero za z powrotem zamkniętymi drzwiami dotarł do mnie sens tego, co zobaczyłem. „Dziki lokator!

Tutaj coś jest nie tak. Smile

Cytat:kręcił się po pokoju, przy czym odezwał się do nas tylko raz, prosząc, ekhm!, byśmy mu zeszli z drogi.
Tutaj także coś jest nie tak. Wydaję mi się, że najlepiej wyrzucić pogrubione. Nic nie wnosi, a poza tym jest błędem, bo nie można stawiać wykrzyknika w środku zdania. Smile

Zgodzę się z moimi przedmówcami w całej rozciągłości. Na goły rzut oka widać, że posiadasz dobry warsztat i - jak to sama wspomniałaś - dużo czytasz. Bardzo dobrze. Jak widać, taka droga prowadzi do pisania dobrych opowiadań. Na koniec powiem, że czekam na więcej. Smile

Pozdrawiam
InFlames
Odpowiedz
#7
(11-04-2011, 11:09)InFlames napisał(a): Tutaj coś jest nie tak
Tylko co? Gramatycznie jest chyba poprawnie, z tym że kiepsko brzmi. Pomyślę.

(11-04-2011, 11:09)InFlames napisał(a): Tutaj także coś jest nie tak. Wydaję mi się, że najlepiej wyrzucić pogrubione. Nic nie wnosi, a poza tym jest błędem, bo nie można stawiać wykrzyknika w środku zdania.
A to jednak zostawię. "Ekhm" jest znakiem rozpoznawczym Detektywa Chrząkacza, słowa, choć przytoczone przez Refusa, należą do niego, wykrzyknik podkreśla wagę chwili. Może i błąd, ale biorę za niego pełną odpowiedzialność :)

Przecinki też nie wszystkie wydają mi się zasadne, ale pewnie się mylę. Pomyślę jeszcze raz. Dzięki za komentarz i uważne czytanie. Ciąg dalszy się pichci :)


I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości