Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
brand new eyes
#1
opowiadanie zaczęłam pisać bardzo, bardzo dawno temu, później przepisałam je raz jeszcze, bo wersa alfa nie nadawała się do czytania nawet przeze mnie. uprzedzam, że to trochę tasiemcowate opowiadanie, które pisze chyba jedynie ze względu na to, iż mam do niego olbrzymią słabość, i nie zamierzam wojować nim świata, po prostu chcę oceny, a nawet bardziej niż oceny, żeby ktoś mi powiedział co mam robić, żeby pisać lepiej ^.^

-------

I wanna go somplece everyone wins
Because I've lost all my friends since they got brand new eyes
They don't look at me the same
It's anyone's guess; where I went wrong
Now I'm the only one who's thinking back.


część 1.

14 stycznia 2007r.
Studio City

Już właściwie nie pamiętam, kiedy ostatnio usiadłam z zeszytem i napisałam w nim coś konkretnego. No dobra, nie muszę pamiętać, bo mogę sprawdzić, i wiem, że to był listopad, więc trochę czasu już minęło… Tak czy inaczej ostatnie kilka miesięcy było strasznie, strasznie dziwne, i jeśli kiedykolwiek chcę dojść ze sobą do ładu, to powinnam je choć odrobinę uporządkować. Tak mi się wydaje. Tak naprawdę Mike mi tak powiedział jakiś czas temu, ale chyba nie miałam dotychczas natchnienia. Ale po co mi one jeśli ja tylko mam wypisać po kolei co się działo?
Zaczynając od początku, musiałabym zacząć od października, kiedy byłam jeszcze zwyczajną drugą wokalistką Good Charlotte. Było lepiej lub gorzej, prawdę mówiąc było totalnie beznadziejnie, ale życie miało określony kształt. Nawet jak Joel wkurzał mnie potwornie, to przynajmniej miałam na tyle przyzwoitości, że odczuwałam potrzebę wstać, zjeść, zagrać koncert. Zawsze coś się działo. Później jednak wszystko się strasznie pochrzaniło, powywracało, i w ogóle zrobiło dziwaczne jak diabli, a ja przestałam już nad tym panować i poczułam się przez to gorzej niż okropnie. Bo okropnie i tak się czułam. Wszystkie paskudne rzeczy, które robił Joel i wszystkie głupie uwagi jakie kierował pod moim adresem nagle zrobiły się sto razy bardziej boleśniejsze. Mniej więcej wtedy zauważyłam, że nikt specjalnie się nie oburza, kiedy opuszczę koncert i Joel czy Ben zaśpiewają moje kwestie. Albo Amy. No i tak opuściłam jeden koncert, dwa, cztery, aż sama zauważyłam, że przesadzam ale po prostu… Po prostu chciałam zostać sama w cholernym autobusie, i nie musieć słuchać, jak Joel z Benem i Amy o mnie gadają, zupełnie jakby nie wiedzieli, że ich słyszę. A potem pojechaliśmy do San Diego w Kalifornii, (wiem jedno – raczej nie chcę tam już jeździć) co było przedostatnim koncertem, i tam Joel publicznie uzewnętrznił swoje uczucie do mnie. Wszystko przez to, że coś tam powiedział, ja się odgryzłam, on nie zauważył, że nagłośnienie działa, nie wiem już jak to było, skupiłam się na tym, że wolałby, żebym została ćpunką, i tak dalej, i tak dalej… No i wtedy coś we mnie pękło.
Wytrzymałam tę noc, wytrzymałam następny dzień, i jeszcze jeden koncert, wróciłam do domu i zamknęłam się w swoim pokoju. Amy sądziła, że obmyślam okrutny plan zemsty na Joelu (ona zawsze we mnie wierzy), ale wcale tak nie było. O dziwo. W sumie, musze przyznać, że myślałam nad tym, co mu zrobić, ale doszłam potem do wniosku, że sił wystarcza mi na to, żeby nie płakać (nigdy nie płaczę. Naprawdę!!!), więc po co w ogóle o tym myśleć. Jedyne co chciałam naprawdę jeszcze zrobić, to iść do Maddena i z nim porozmawiać. Zakładałam dwie możliwe opcje tego, co może zrobić Joel: albo mnie wyrzucić, co oznaczałoby dla mnie, że stracę resztki honoru i czegokolwiek, albo zostawi mnie w zespole, i będzie straszył, wykorzystywał i tak dalej. Jasnym było, że tego nie chciałam. Trasa niedawno się skończyła, niedawno GC miało nagrywać płytę, i uznałam, że jeśli chcę cokolwiek zrobić, to to był jedyny dobry moment. Napisałam więc długiego i szczerego posta na gc.com, mając nadzieję, że Joel zdąży go przeczytać zanim do niego dotrę, co oszczędziłoby mi wiele zbędnego gadania.
Oczywiście nie przeczytał.
Bez wdawania się w niepotrzebne szczegóły, odeszłam z zespołu. Kilka dni później Amy zerwała swoje zaręczyny z Benjim (aha, tak, główny punkt programu – MOJA WŁASNA BLIŹNIACZKA ZARĘCZONA Z MOIM NEMESIS!!!!!!! Nieważne, że i tak jej nienawidziłam. Jak przyjęła te zaręczyny znienawidziłam ją milion razy bardziej) i oczywiście też odeszła. Zawsze zresztą przypuszczałam, że dla niej to była tylko i wyłącznie głupia zabawa i kaprys w stylu „jestem i zawsze będę grzeczną córeczką tatusia ale się zbuntuję i będę w strasznie mrocznym punkowym zespole”. A ponieważ każdy normalny człowiek zakłada, że bliźniaczki się kochają, to wykorzystała mnie, żeby się wkręcić, i tadam. Jak widać cudowna i szlachetna Amy lubi wykorzystywać ludzi. Też mi niespodzianka.
Dobra, wracając do tematu. Jakiś następne dwa miesiące spędziłam na spaniu, oglądaniu telewizji, i bardzo męczącym nie-myśleniu, po którym znowu szłam spać zresztą. Generalnie rzecz biorąc zajmowałam się jedynie rzeczami, które nie wymagały ode mnie wychodzenia z łóżka (co wykluczało też jedzenie, a to wyjaśnia czemu, pomimo wysiłków Mike’a, spadłam ze swoich zwykłych czterdziestu dziewięciu kilo wagi przy wzroście metr pięćdziesiąt pięć do jakichś czterdziestu. Zawsze byłam chuda, ale to przestraszyło nawet i mnie). Przez ten czas umierałam ze strachu. Naprawdę. Żadnego konkretniejszego, ja tylko nie umiałam sobie wyobrazić samej siebie poza Good Charlotte, gdziekolwiek, i to mnie przerażało. Byłam pewna, że resztę życia spędzę właśnie tak w łóżku, w kółko płacząc (może jednak mi się zdarza). No bo, prawdę powiedziawszy, czym ja, którą wyrzucili ze szkoły w wieku szesnastu lat, miałabym się zając?
Ja mogłam nie mieć pojęcia co w tej sytuacji począć, ale Mike miał. Jak zawsze.
Pierwszym krokiem, jaki wykonał, było zabranie mi telewizora, co było czynem iście okrutnym. Jakiś czas nie ruszało mnie to, ale wreszcie zaczęło mi brakować jakiegokolwiek hałasu w pokoju, więc uzyskał przynajmniej to, że zaczęłam wychodzić z pokoju żeby przenieść się do jego sypialni Po drugie, zaczął wyciągać mnie z łóżka pod każdym możliwym pretekstem, chociażby takim, żebym posiedziała w jego pracowni i pogapiła się jak rysuje obrazy. Po trzecie i najśmieszniejsze, zapisał mnie na lekcje śpiewu. Ot tak po prostu, bez żadnego uprzedzania mnie. Wcale nie chciałam śpiewać, najzwyczajniej w świecie nie miałam ochoty – nie wspominając o tym, że moje zdanie było takie, że nieźle ciągnęłam melodię, więc Joel wymyślił jakikolwiek pretekst żeby wciągnąć mnie do zespołu. No bo, ja głównie pisałam teksty. On wszystko śpiewał. Praktycznie wszystko. Nie żebym narzekała, mniej męczyłam się na koncertach. Ale jeśli chciałam wciąż mieszkać z bratem musiałam się zgodzić. Inaczej wylądowałabym z Amy, a nie czułam się na siłach.
W sumie nie było tak źle. Koleś, do którego chodzę/chodziłam, jest całkiem spoko. Oświecił mnie w kilku kwestiach. Na przykład uświadomił, że umiem więcej, niż dośpiewywać melodię dla kolesia o kiepskim głosie (tak, Joel, to o tobie). W gruncie rzeczy to uświadomił mi, że Joel był kretynem, że nie wykorzystał do tej pory tego, że umiem śpiewać, ale co tam.
No i wreszcie po trzecie, Mike wyjawił mi w sekrecie, największym sekrecie w dodatku, że jest coś, co mogę robić, żeby nie umrzeć w jego domu, co nie podobało mu się ze względów wszelakich. Powiedział, że nawet pomoże mi to osiągnąć, jeśli tylko ładnie się do niego uśmiechnę.
Żeby nie było, nie jestem głupia. Kiedy tak leżałam i myśli przemykały mi przez głowę, wpadłam też i na to, że owszem, mogłabym po GC pójść solo. Ale tak poważnie – ja? Całkiem, całkiem sama? To niedorzeczne. Byłabym nikim gdyby Joel nie wyciągnął mnie z ćpania, i robienie czegokolwiek bez jego zezwolenia wydawało mi się straszliwą zdradą… Sama nie wiem czego. Jakichś kosmicznych zasad. Potrzebowałam trzech miesięcy, Mike’a i nauczyciela śpiewu, żeby uświadomili mi, że to wszystko nieważne, i mam prawo robić co mi się podoba.
Mają rację. Co nie sprawia, że czuję się do tego już przekonana.
Wypierałam się tego tak długo, aż w końcu Mike postanowił wziąć sprawę w swoje własne ręce.
I tak ja, Alex Shinoda, zostanę gwiazdą jednego przeboju. Choć miejmy nadzieję, że nie, bo co wtedy wymyśli mój brat, żeby mnie czymś zając?
Kurtyna. Na razie.

* * *

Poranne promienie słońca, którym z trudem udawało się przebić przez szarą, grubą pokrywę chmur wiszących tego dnia nad Los Angeles, i mieszających się ze stale zalegającym ostatnio nad centrum smogiem, oświetlały delikatnie dużą, urządzono na biało-błękitno kuchnię, i odbijały się od metalowych uchwytów szafek. Nagle do pomieszczenia wpadła niska, czarnowłosa dziewczyna, robiąc nieznośnie dużo hałasu i przerywając niezmąconą ciszę, jaka do tej pory panowała w domu. Amy, która siedziała do tej pory przy wysokiej wyspie na środku kuchni i w spokoju przeglądała LA Timesa, przewróciła teatralnie oczami. Czasami doprawdy wolałaby, żeby jej siostra spała dłużej. Albo nie wstawała w ogóle. Wyprowadziła się? A było tak blisko.
- Rajuśku, bez kitu, miej nade mną litość, albo chociaż coś na kształt – jęknęła Alex, wyjmując siostrze bliźniaczce papierosa z dłoni i gasząc go w popielniczce. Spróbowała jej jeszcze rzucić pełne wyrzutu spojrzenie, ale zakłóciło jej ziewnięcie, którego nie dała rady stłumić. – Wiesz, że nie znoszę, jak palisz. Albo ktokolwiek. Na pewno jestem uczulona na dym! Serio. I od tego umrę. Ja to czuję. W sumie to chyba już umieram, i…
- Nie, nie jesteś – odparła ze znudzeniem Amy, przerywając siostrze w pół zdania i wydmuchując resztki dymu z ust. – I hej, mieszkam tu, to mój dom, chcę palić, odczuwam taką potrzebę. To zdecydowanie więcej za niż przeciw, więc po prostu będę palić. Twój sprzeciw oddalony, możesz już sobie iść.
Alex prychnęła, przeszukując jednocześnie zawartość szafek w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia. Otworzyła słoik z masłem orzechowym i przyjrzała mu się w zamyśleniu, stukając w niego palcami.
- Wiesz co, powiem ci taką jedną ciekawostkę. Przypominasz mi, uwaga, uwaga, Benjiego! No bo spójrz, dokładnie tak samo jak on prawie nie zauważasz mojego istnienia. No i on też sądzi, że wolno mu wszystko, bo ma do tego jakieś „prawo” – palcami, wysmarowanymi teraz masłem, zaznaczyła w powietrzu cudzysłów – nawet, jeśli sam je sobie nadał. A może jesteś nim w przebraniu? Ikk, jak to zrobiłeś, że się tak skurczyłeś, Ben?!
- Och, ciebie nie da się nie zauważyć, zaufaj mi. I przestań na chwilę gadać, z łaski swojej, lepiej zajmij się… Jedzeniem, czy co ty innego robisz teraz w życiu. I daj. Mi. Spokój.
Alex zmarszczyła niezadowolona nos i wzruszyła tylko ramionami. To naprawdę nie była jej wina, że nie mogła zrozumieć tego, dlaczego jej siostrzyczka tak nagle zaczęła palić. Podobno nauczyła się tego od, cóż za niespodzianka!, Benjiego, ale to było o tyle urocze (i naciągane), że dopóki byli razem, to Amy tak naprawdę nie paliła. Chyba, że bardzo, bardzo rzadko, kiedy życie, lub siostra, wyjątkowo ją irytowało. Ale nie, żeby to zdarzało się aż tak często… No, przynajmniej paliła rzadziej niż teraz.
A mówiąc już o Amy, to nie była jedyna rzecz, jaka wkurzała ją w siostrze. Na przykład było jeszcze to, że w kółko ostatnio zachowywała się jak nie ona. Albo, pomimo wszystko, że była tak irytująco… idealna, a przynajmniej w porównaniu z Alex. Kiedyś, kiedy bliźniaczki siedziały u Mike’a, ich najstarszego brata, Amy z nudów zrobiła listę ich plusów i minusów. To była bardzo, bardzo stronnicza i subiektywna lista, skoro Alex miła na niej więcej wad, niż jej rodzeństwo razem wzięte. No, ale jeśli wyrzucenie z liceum także liczy się na takiej liście, to czemu się tu właściwie dziwić… A w ogóle to chodziło po prostu o kontrast, zdecydowanie, ot co. No bo, normalnie Amy nie wydawała się wcale aż taka strasznie cudowna, boska, genialna i święta za życia. Ale kiedy patrzyło się całościowo na obie siostry… Och, na swoją obronę Alex mogła mieć jedynie to, że to nie była jej wina, że dostała akurat tę cześć genów, która odpowiadała między innymi za gadanie bzdur i posiadanie mniej więcej trzech razy więcej energii niż posiadał przeciętny człowiek. Ona sama się o to nie prosiła, zdecydowanie nie. Ale nie żeby kogokolwiek to interesowało, wręcz przeciwnie…
Chociaż właściwie Mike już gadał równie wielkie bzdury i jakoś mimo wszystko był uważany za spokojnego. Albo… Spokojniejszego. Spokojny to chyba jednak nie było najbardziej adekwatne słowo, jeśli o niego akurat chodziło. Tak czy inaczej, spokojniejszego od niej. A właściwie to najbardziej na świecie Alex nie znosiła, jak porównywano ją z rodzeństwem, a mimo to właśnie dokładnie to robiła. Nie ma to jak szalona konsekwencja.
- Amy, a tak w ogóle, to czemu ty palisz, cooo? To znaczy, czemu zaczęłaś. Bo raczej całkiem na pewno nie z jakiegoś takiego trywialnego powodu jak stres, prawda… Bo w końcu niczego konkretnego nie robisz, a o kasę się nie musisz martwić. I z drugiej strony aż tak strasznie się nie nudzisz, żeby stresować się brakiem zajęcia, bo przecież zawsze znajdzie się jakaś robota, i pomagasz mnie, i cholera wie co jeszcze… I to prędzej ja powinnam się stresować, i…
- Do tego musiałabyś mieć najpierw coś takiego jak mózg. – Amy przewróciła oczami, otwierając okno, po czym opierając łokcie o parapet i wychylając się. – I tak niczego nie zrozumiesz, co nie jest niczym nowym, więc… Zmykaj stąd, dzieciaku, było tak spokojnie póki nie wstałaś. Nie mówiąc już o tym jak fajnie było, jak siedziałaś u Mike’a. Albo jak nie wychylałaś się ze swojego pokoju. I jak nie jadłaś, Jezuuu, ile ty jesz!
- Jesteś starsza o pięć minut, staruszko, nie piętnaście lat - mruknęła Alex, jednocześnie prawie wywracając sobie na głowę stertę misek. – Rany, ile niebezpieczeństw czeka w tym domu na takie małe stworzonko jak ja. A ja chcę tylko zjeść płatki.
- Mentalnie jestem starsza co najmniej pięć lat. Bogu dzięki. – Amy wcisnęła siostrze w ramiona miskę, pudełko Cheerios i butelkę mleka, po czym popchnęła ją w stronę drzwi. – Na pewno właśnie zaczyna się któraś z twoich ulubionych kreskówek. – Alex przewróciła oczami. Jak można było niedoceniać podprogowego przekazu bajek, skierowanego do starszych odbiorców? Z Amy wychodziła czasem taka ignorantka. - A ja posiedzę i poczytam gazetę. A, i miałyśmy dziś iść na jakąś bzdurną imprezę MTV. Nie chce mi się. Ale wiem, że tobie bardziej, więc tak, idziemy. A teraz sio.
Życie pod jednym dachem z siostrą bliźniaczką nigdy wcześniej nie wydawało się Alex tak skomplikowane, a mieszkała z nią przecież praktycznie całe życie.
Z wyjątkiem dwóch niechlubnych lat.
I pominąwszy oczywisty aspekt tej „niechlubności” to i tak był najlepszy okres jej życia, a to jasno świadczyło o jej stosunkach z Amy.

* * *

- Dobra, to ja cię teraz zostawiam samą – mruknęła Amy tuż po wejściu do klubu, w którym odbywała się impreza – i sobie idę. Nie jestem twoją niańką, poradzisz sobie w tym środowisku o wiele lepiej niż ja. I nie czekaj na mnie – wcisnęła jej do kieszeni parę dolarów – tylko wróć taksówką. Na razie, siostrzyczko.
Alex wzruszyła tylko ramionami i zabrała z tacy przechodzącego kelnera dwa drinki, które opróżniła jednym łykiem. Nie mogła znieść tego, że Amy traktowała ją jak małe dziecko. Zdecydowanie potrzebowała się upić, żeby zapomnieć o jej obecności w tym samym pomieszczeniu.
Oparła się o ścianę i przeczesała klub wzrokiem, starając się znaleźć kogoś znajomego. Chociaż znajomego z widzenia. Jednak poza Petem Wentzem, basistą Fall Out Boy, i wokalistą My Chemical Romance, Gerardem Wayem, nie widziała nikogo, z kim zamieniłaby w życiu choć jedno zdanie. Pierwszego nienawidziła szczerze i z całego serca, a na ramieniu tego drugiego wisiała jego dziewczyna, rudowłosa prowadząca nowego talk-show w MTV, i nie miała ochoty wcinać im się w żywiołową dyskusję, jaką prowadzili. Nawet z odległości parunastu metrów mogła zauważyć, że nie chcieli, żeby im przeszkadzano.
Mogła mieć niewielki astygmatyzm, ale tyle jeszcze dała radę zauważyć.
Alex znalazła kolejnego drinka, tym razem większego, i powoli go sącząc zaczynała układać w myślach listę rzeczy, które mogłaby robić, gdyby jakimś cudem udało jej się zostać tego wieczora w domu, kiedy poczuła na karku czyjś oddech, a na talii zacisnęła jej się opalona dłoń. O mało nie udławiła się z zaskoczenia. Odwróciła się, niezadowolona, że ktoś przeszkadza jej w upijaniu się na smutno i domaga się jej towarzystwa, w dodatku w taki namolny sposób, i poczuła, że absolutnie głupieje.
- Pierre? – wymamrotała, biorąc kolejnego łyka. – Pierre Bouvier? To naprawdę ty? – Zamrugała kilkakrotnie, próbując przyjąć do wiadomości, że jej chłopak i przyjaciel, w dowolnej kolejności, i tak czy siak eks, postanowił ja zaczepić. – Do ciężkiej cholery, co ty w sumie wyrabiasz?! Nie mogłeś po prostu podejść? Wystraszyłeś mnie, idioto!
- Oho, chyba możliwość mówienia ci wróciła… I przepraszam, no, serio przepraszam – uśmiechnął się jednym ze swoich słodkich uśmieszków, który potrafiłby stopić spory blok lodu. Alex zaczynała przypuszczać, że topnienie lodowców spowodowane jest tym, że wokalista Simple Plan zbyt często wykorzystuje swój urok osobisty. – Chciałem zrobić ci niespodziankę. Dawno nie gadaliśmy. Ostatnio wydawałaś się przybita, ale to było ze dwa miesiące temu… Dzwoniłem, czemu nie odbierałaś?
Zmarszczyła brwi. Może dlatego, że ostatnio kiedy go widziała, był w łóżku z jej ówczesną menagerką? Tak, to wydawał się niezły powód na odrzucanie jego połączeń. Ale co jej szkodziło powiedzieć mu prawdę, że to nie był główny powód… W sumie wściekała się za to na samą siebie, ale po pół roku zaczynała za nim tęsknić. W ten przyjacielski sposób.
- Tak wyszło. I przepraszam, że wtedy do ciebie dzwoniłam. Byłam w dołku i akurat twój numer mi się wybrał. Pocieszę cię, że nie odbierałam prawie żadnych telefonów, nie jesteś wyjątkiem. Nos ci się zagoił? – Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Taa… - Bouvier instynktownie złapał się za nos. Ostatnio kiedy rozmawiali, złamała mu go. To nie była jej wina, że w metrze pięćdziesięciu wzrostu może mieścić się tyle siły. – Owszem. Amy też tu jest?
Skinęła głową, po czym rozejrzała się. Obecność Pierre’a na tej imprezie miała z pewnością jedną zasadniczą zaletę – za nim zawsze pałętał się jego przyjaciel z zespołu, David Desrosiers, który przypadkowo darzył jej bliźniaczkę głęboką miłością… Miłością w sensie prześladowczym. Sprawiło jej niemałą przyjemność, gdy uświadomiła sobie, że z całą pewnością Amy teraz musi odganiać się od swojego wcale nie cichego wielbiciela który usiłuje zaciągnąć ją do łóżka, żeby pokazać jej, że są sobie przeznaczeni. Miała ochotę wspomnieć coś na ten temat, bo zdawała sobie sprawę z tego, że Pierre tak samo jak ona lubił patrzeć na to, jak Dav tym razem dostaje kosza, ale uznałby wtedy, że nie ma już do niego żadnego żalu… I choć faktycznie nie miała, duma nie pozwalała jej zakończyć tej kłótni. Odgoniła myśli, które krążyły uparcie wokół tego jakim fajnym kumplem był Bouvier. Zamiast tego przypomniała sobie jak się czuła, kiedy nie dość, że ją zdradził, to potem zwyczajnie był z jej byłą koleżanką…
- A ty, sam? Bez Ivy? Gdzie jest? – Mruknęła, biorąc kolejnego dużego łyka picia i usiłując nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z rozmówcą.
- Powiedzmy, że mamy… Małe… Kłopoty. Bo…
Odwróciła głowę, usiłując ukryć uśmiech.
- Och. Szkoda – przerwała mu nagle, nie chcąc słuchać o powodzie dla którego mają owe kłopoty. Może znów postanowił kogoś przelecieć? Odetnij się od tego, Alex. To już nie jest twoja sprawa.
Wypiła drinka do końca i odstawiła go gdzieś na bok. Poczuła mrowienie dłoni, jak zawsze, kiedy była już mniej więcej pijana. W tym stanie przychodziły jej najlepsze pomysły, i tak też było i teraz. Ignorując wirowanie pokoju, rozejrzała się czy jacykolwiek paparazzie są w stanie ich zobaczyć, i zadowolona z oględzin, złapała niespodziewanie Bouviera za białą koszulkę i przyciągnęła go do sobie. Zapomniała już, że on tak słodko smakuje…
Przestań Alex, on nie smakuje słodko, po prostu wciąż masz na ustach tego cholernego drinka.
- Ciekawe jak to się spodoba Iv – uśmiechnęła się słodko, niechętnie zmuszając się do przerwania pocałunku. - Jeszcze mi podziękujesz. I nie dzwoń już. Gdyby ktoś mnie szukał, poszłam do domu. Cześć, Pierre.
- Alex! – krzyknął za nią, zanim zniknęła w tłumie. – To było wredne… Nie będę tego ukrywał. Ale dobrze, że wróciłaś.
Roześmiała się i pomachała mu, choć sama nie była tak do końca pewna, czy chciała wracać przed obiektywy aparatów. Albo wracać dokądkolwiek. Na pewno wszystko było lepsze od ostatnich dwóch miesięcy nieodbieranych telefonów i ciągłego strachu…
A jakby co zrzuci winę na Amy, że zmusiła ją przyjść. I nawet nie musiałaby kłamać!
And she may cry but her tears will dry, when I hand her the keys to a shiny new Australia.

It’s a brand new day, yeah the sun is high... All the angels sing...
Because you’re gonna die.
Go ahead and laugh, yeah I’m a funny guy -
Tell everyone goodbye.

[Obrazek: 3925256415_a02d191dee_m.jpg]
Odpowiedz
#2
Witaj!
Przeczytałam opowiadanie, które nie wydaje mi się wcale tasiemcowate Big Grin i bardzo mi się spodobała fabuła. Opisujesz bardzo fajnie sytuacje, ludzi, nadajesz głębi psychologicznej bohaterom, ale miałabym parę "ale". Od razu mówię, że to tylko moje spostrzeżenia i sugestie. Przede wszystkim niektóre zdania są o wiele za długie, np:

* Poranne promienie słońca, którym z trudem udawało się przebić przez szarą, grubą pokrywę chmur wiszących tego dnia nad Los Angeles, i mieszających się ze stale zalegającym ostatnio nad centrum smogiem, oświetlały delikatnie dużą, urządzono na biało-błękitno kuchnię, i odbijały się od metalowych uchwytów szafek.
- warto byłoby je pokroić zyskałoby na przejrzystości

* MOJA WŁASNA BLIŹNIACZKA ZARĘCZONA Z MOIM NEMESIS!!!!!!!
- moim zdaniem lepiej byłoby zwyczajnie napisać małymi literami bez CAPSa i tylu wykrzykników ^^

* - Dobra, to ja cię teraz zostawiam samą – mruknęła Amy tuż po wejściu do klubu, w którym odbywała się impreza – i sobie idę. Nie jestem twoją niańką, poradzisz sobie w tym środowisku o wiele lepiej niż ja. I nie czekaj na mnie – wcisnęła jej do kieszeni parę dolarów – tylko wróć taksówką. Na razie, siostrzyczko.
- NAPISAŁABYM TO ZDANIE TAK:
- Dobra, to ja cię teraz zostawiam samą i sobie idę – mruknęła Amy tuż po wejściu do klubu, w którym odbywała się impreza. – Nie jestem twoją niańką. Poradzisz sobie w tym środowisku o wiele lepiej niż ja i nie czekaj na mnie – wcisnęła jej do kieszeni parę dolarów. – Tylko wróć taksówką. Na razie siostrzyczko.

Następnie nigdy (z tego co mi wiadomo ^^) nie zaczyna się zdania od "i", zatem wszelkie tego typu momenty warto byłoby skorygować. Np.:
* A jakby co zrzuci winę na Amy, że zmusiła ją przyjść. I nawet nie musiałaby kłamać!
* I hej, mieszkam tu, to mój dom, chcę palić, odczuwam taką potrzebę.
Często też stawiasz przecinki nie w tym miejscu co trzeba, a właściwie jest ich nieco za dużo. Np. :
* No bo, ja głównie pisałam teksty.
*Czasami doprawdy wolałaby, żeby jej siostra spała dłużej.
* Żadnego konkretniejszego, ja tylko nie umiałam sobie wyobrazić samej siebie poza Good Charlotte, gdziekolwiek, i to mnie przerażało.
* I przestań na chwilę gadać, z łaski swojej, lepiej zajmij się.

Ważna sprawa jeszcze: przed "i" nigdy nie dajemy przecinka! To też trzeba byłoby poprawić ^^

Poza tym co mogę powiedzieć? Ja też mam słabość do jednego opowiadania i też już jest niezłym tasiemcem: ponad 100stron! Mam po prostu do niego słabość i lubię je pisać. Ty też się nie poddawaj i pisz! Ważne żeby Tobie sprawiało przyjemność Smile

Fabuła fajna, tylko technicznie musisz się troszkę podciągnąć. Mam nadzieje, że moje uwagi nakierują Cię troszkę! Powodzenia i czekam na ciąg dalszy! Big Grin
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.
William Shakespeare
[Obrazek: gildiaPiecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości