Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zbożo wporzo
#1
Nie ma bata, tak się stanie. Postawią fikuśną kawiarnię w centrum Warszawy opartą na wyewoluowanej formie picia zbożowej kawy. Żeby dorastała rangą do lokalu nowoczesno-tradycyjnego, czyli siedziby hipstera, będzie musiała spełnić dwa wymogi: mieć temat i odpowiednie do niego podejście. W świecie wege-homo-sapiens stawia się na świadomość i ona w końcu zrujnuje kawiarnie tradycyjne. Klientom przestanie smakować to, że zaczyna karczować się więcej lasów wcale nie pod hodowlę bydła, ale właśnie małej ciasnej czarnej filiżanki espresso. Że trzeba cenić produkt lokalny, jeść i pić ze swojej ziemi, a nie zanieczyszczać ocean kontenerowcami zza... oceanu, tylko po to, żeby ssać kwaśny płyn z na przykład Ekwadoru, który dodatkowo zakwasza organizm. I to nie tak, że będzie zbożówka w menu jako szara myszka pomiędzy kawami prawdziwymi, ona będzie w stu rodzajach, żeby była taka, co pasuje do czapki z daszkiem albo do odtwarzacza mp czy. Zbożówka dobrze robi na sranie, smak współczesnej cykoreczki to już nie wymaz z czołgu i starego przedszkola, ale pyszne, wyemancypowane mieszanki zbóż. Tematyka w takim barze będzie oscylować pomiędzy literaturą dotyczącą zielarstwa i permakultury, wspierana będzie pamięć kultury lokalnej, historia zamierzchła, nie zabraknie fanów Łużyczan. Będą tańczyć ludzie transowego oberka, odżyją jelita, w środku będzie zieleń, a na deser ciasto karobowe ze zbożową posypką. Tańsza, lokalna, nie nowa, ale odrestaurowana, przyssie ryje do krawędzi szklanek, kubków i specjalnych konewek we wzorek, tak zwanych zbożolejów. Ta trzecia generacja parzenia zwykłej kawy, obecnie adorowana, zginie, choćby dwie minuty lali ciepłą wodę zza pleców i zmieniali fazy jej przygotowania żonglując, zostanie wkrótce wyparta przez nabierającą pary świadomość konsumpcji, która stale rośnie i nie zatrzymuje się na barykadach z białego cukru, żelatyny i zupy ze świńskich ogonków. Ludzie chcą jeść smacznie, chcą pić z wiedzą, i będą czytać o Ferdynandzie Bohmie i pytać się wzajemnie, czy odwiedzili już Włocławek, czy byli już na pielgrzymce, czy widzieli już Fabrykę. Powstaną geo-cache ze zbożówką w środku i na te wyprawy będzie jeździć się z grzałką, rodzinnie, weekendowo. Taka kawiarnia powstanie w Warszawie zapewne z tego tytułu, że w Warszawie jest na takie akcje parcie jak na wózek w Hali Mirowskiej. Ktoś w końcu zerwie kokosa i będzie go żarł, pił z niego mleko, a potem śmietankę, a na końcu, oczywiście, małą, czarną, zbożową.
Odpowiedz
#2
Vysogot Smile jedyny godny swojego podtytułu Smile Wpadaj częściej.
Oczywiście wyborne, aż naszła mnie ochota młócić. Zboże, naturalnie.
Odpowiedz
#3
A ja tam zbożówkę lubię. Gorzką Smile. Dobra na upały.
Tekst owszem dobry warsztatowo. Zahaczający zjawisko nie do końca mądrych a pojawiających się mód. Bicia piany wokół czegokolwiek i dorabiania filozofii do bzdetu. Czyli obserwacje trafne jakby nie było.
W sumie zastanawiam się tylko skąd tyle sposobów parzenia zbożówki wynaleźć. Ja w sumie znam tylko jeden: Na wrzątek i pogotować chwilę. Mniam.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
Kolejnym projektem, którego otwarcie i prosperę będziemy świętować wyleżakowaną butelką kompotu ze śliwek, jest dyska "Owoc Goi", czyli balet dla roślinożerców wypinających się na alkohol. Nazwa baru, w skrócie OG i z fajnym logo, ma przypominać o poranku, że "Oh God, jak wybornie jest nie mieć kaca, jak mi jedzie z kasty piertuchą, jaki jestem w ananasie". W pierwszych dniach spodziewaliśmy się oczywiście szału grzyba i rozruchu paluszków machających do taktu, ale doszło do tak kompletnej zawieruchy dupska, że dębowy parkiet pękał w ekoszwach. Idea była taka, że warzywa, ziółka, owoce, przyprawy i inne pomysły na życie mają swoje unikalne właściwości, no i zaserwowanie np. 50ml (czyli porządna kolba, a nie trzydziecha) soku z pomarańczy ze szczyptą imbiru i wyciągiem z szafranu daje kopa po bożemu i można jechać dalej. Cały sufit zamalowany był fluorosencyjnym menu, że jak już ci tak dobrze, że tylko patrzysz w górę, to akurat się spojrzysz na tego szota co ci trzeba i wtedy kasa się leje, a miąższ nam spływa na konto. Bakaliowe zagrychy, wiadomo, do tego dziewuchy malowały se usta wyciągiem z buraka, dyskoteka, wiadomo, buraków zabraknąć nie może, stroboskopy, a czasem w tle filmik o zbieraniu jabłek, akrobacje na drzewie i snopku siana, żeby bliżej natury, bo natura, no i wierzba rosła na środku, żeby się można było przytulić, potoczyć ślinę z wegańskich ust. A menu z początku było takie: Amazonasy, Kokorendże, Virgin Seksy on de Biczu, kompozycje własne, sokowirówki dla gości, Tancerz Belly, no i Zielona Wdowa, czyli klasyka, do tego dołożyliśmy wszystkie te co je można znaleźć na takich warzywnych straganikach w korytarzu do Tesco w Poznaniu, no i codziennie jakaś wyciskana nowość. Leżaki dla melisowców, czyli out, strefa naenergetyzowana z propozycjami typu skrzyp polny w malinach albo rozmaryn z sokiem z bobu, czy guarana w kokosie z pączkami sosny, które dają takiego kopa, że się kręci w zębach. Na wejściu do lokalu trzeba zjeść ziarenko owocu goi, ogólnie wskazane jest rzucie kminu, tylko że nie można w środku łoić wódy i rzygać piwem, także ogólnie dajemy tej imprezie jeszcze z rok, max dwa lata. Potem otworzymy dwadzieścia nowych.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości