19-02-2011, 18:37
W ramach ćwiczenia napisałem kilka malutkich bądź nieco większych opowiastek. Jedynym co je łączy są nawiązania do moich snów. Miłej lektury.
1.
Noc oplatała mój dom tak ciasno, że gdzieś na granicy zmysłów czułem, widziałem i słyszałem jak kruszą się ściany, jak pękają belki i ugina się blacha. Stałem przy oknie i ciemność wydawała mi się przyciągająca, jakby oferowała wieczne zapomnienie, błogą pustkę.
Poczułem dłoń na swoim ramieniu i odwróciłem się. Anioł miał opuszczoną głowę, tak, że jego złote włosy opadały kaskadami dookoła i zasłaniały twarz. Szary blask żarówki reflektował srebrzyście pomiędzy jego dłońmi, jakby najczystsze srebro przelewało się w kształt ludzkiej ręki. Powiedział do mnie cicho kilka słów o strachu i przyznał, że jest hipokrytą. Doskonale go rozumiałem.
2.
Wewnątrz mojego ciała skomplikowana maszyneria wykonywała syzyfową pracę, moja śmierć była przesądzona z dniem, w którym się urodziłem. Tak zresztą jak i Twoja a nawet jak śmierć Anioła. I tak, każda śmierć jest inna. Moja będzie ciemna, zimna i letargiczna. Wiem, bo przeżyłem ją już szesnaście razy.
3.
Kot ospale przeciągnął się na fotelu, otwierając oczy pełne rozgoryczenia, najczystszego żalu związanego z nagłą pobudką. To nie moja wina, że krzyczeli tak głośno. Podniosłem nóż z dywanu w strachu przed tym, że kot postanowi zlizać z niego krew i potnie sobie język.
4.
Milion duchowych kilogramów obciążało moją duszę. Czułem jak każde uczucie siłuje się z tym ciężarem, nie potrafiąc go pokonać. Miłość walczyła z całych sił, ale przygwożdżona nie potrafiła złapać tchu. Umierając nie miała jak krzyczeć. Serce pękło na dwa, idealnie symetryczne kawałki. Jeden spalono, drugi pogrzebano. Popiołem przysypano kwiat, jaki wyrósł na miejscu mogiły – miłość dopełniła się w wieczności.
5.
Mały, obskurny pokoi na poddaszu. Tak, zaczyna się jak zawsze. Szkoda, że w ścianach nie znalazłem żadnego trupa. Bo wiedzieć wam trzeba, że widzę przez ściany jeśli chcę. Widzę sporo rzeczy, jeśli chcę.
Przez cztery noce nie spałem, pracując. Moje serce nie biło tak jak kiedyś, gdyby nie ten stukot w żebrach, nie wiedziałbym, że je jeszcze mam. A może to był ptak?
Piątej nocy zasnąłem i spałem tak do nocy siódmej. Bardzo krótko.
Zostawiłem pracę ósmego dnia i ósmej nocy. Poszedłem coś zjeść. Niewiele znalazłem w śmietniku, nie chciałem też straszyć sąsiadów. Ponoć sąsiedzi smakują wyrzutami sumienia. Och!, jaki ja byłem głodny!
Pokarm przyszedł do mnie dziewiątej nocy. Posiliłem się, po czym zapłaciłem jej za usługę. Prostytutki smakują nie najgorzej, są łatwo dostępne i chętne, jednak trzeba za nie płacić, aczkolwiek moje banknoty były jedynie iluzją. Może powinienem ją przeprosić? Ach, zresztą. Po co jej pieniądze, kiedy zjadłem jej duszę?
Do piętnastego dnia dokończyłem pracę.
Jest piętnasta noc. Wycieram właśnie ręce w fartuch, zostawiając czerwone plamy. Patrzę krytycznie na moje dzieło. Kobieta wygląda bardzo źle, chyba za ostro się z nią obszedłem. Jednak mężczyzna ma ładne rumieńce... wygląda jak żywy. Odchodzę na kilka metrów. Przyglądam się, analizuję. Te czerwone plamy wszystko szpecą.
Drzewa wyglądają naturalnie, słońce jest tylko delikatną żółcią. Ale ta czerwień! Nigdy więcej czerwonej farby! Patrzę tak na dwoje ludzi trzymających się za rękę, centralny plan. Drzewa stanowią tło dla ich intymnej relacji. Patrzą sobie w oczy. Coś jest w tym obrazie, co pozwala mi być dumnym. Ale te plamy...
Nie! Wracam do piekła. Tylko najpierw zamuruję w ścianie te dwa trupy, które walają mi się w kuchni. Okropny smród.
6.
Pani i Pan nie mogli mieć dzieci. Bóg po prostu machnął ręką mówiąc „A niech tam” - i jądra Pana odmówiły produkowania mężnych i wartościowych plemników.
Pani bardzo chciała mieć dziecko więc pewnego poranka, gdy złocista gwiazda była jeszcze pomarańczową łuną na horyzoncie Pan i Pani wybrali się na Targ. Postanowili całe swoje oszczędności wydać na Dziecko. Dzieci sprzedawane były po zachodniej stronie Targu, więc dojście tam zajęło im kilka godzin. Wybrali ładnego, rumianego chłopca z włosami koloru słomy, nazwali go Króliczek i zawieźli do domu. Wiedzieć wam trzeba, że chłopiec był Odnowiony, nie posiadał żadnych wspomnień i pałał bezgraniczną miłością i zaufaniem do swoich obecnych rodziców.
Radości Pana i Pani nie był końca. Każdego dnia doglądali Króliczka, spełniali wszystkie swoje rodzicielskie marzenia, nawet te naiwne – związane z placami zabaw i kupowaniem upominków. Było im ciężko, w końcu ich majątek przepadł wraz z kupnem Dziecka, lecz powoli, systematycznie odnawiali domowy budżet.
Lata mijały, Króliczek się nie starzał (ot kolejna procedura wdrażana przy Dzieciach, Chemizacja) a Pan i Pani wręcz tryskali szczęściem malując swój świat jaskrawymi kolorami zadowolenia.
Czasem gdy wyjeżdżali, na przykład do sklepu czy na Targ, zostawiali syna w garażu. Siedział tam grzecznie do ich powrotu.
Historia przesuwa się teraz w stronę sąsiadów Pana i Pani, do Sąsiada i Sąsiadki. Byli to starsi ludzie, którzy mieli duży dom i psa. Pies ten był rodzaju przysadzistych, czarnych zabójców, a strach przed jego żółtymi kłami wzmagała biała wydzielina z pyska.
Razu pewnego, Sąsiad zaobserwował przez okno taką oto sytuację:
Garaż u Pana i Pani był otwarty. Pies biegał po podwórzu. Pies tarmosił coś. Coś zostawiało czerwone ślady.
Sąsiad wybiegł co tchu i jego oczom ukazała się osobliwa scena. Pies w pysku dzierżył zakrwawiony fragment jelita, raczej cienkiego, przeżuwał go i tarmosił. W panice Sąsiad wpadł do garażu. Och! Ciało Króliczka leżało z ogromną dziurą w brzuchu, bladą, spokojną twarzą i członkami porozrzucanymi jak u kukiełki. Sąsiad zwymiotował, czyniąc jeszcze większy bałagan. Po chwili podjął działania. Usunął ciało, zastrzelił psa, wyczyścił garaż. Pojechał na Targ (samochodem zajęło mu to kilka minut), kupił Dziecko złudnie podobne do Króliczka, posadził je w garażu i czekał. Gdy ujrzał jak Pan i Pani wracają, wybiegł im na spotkanie. Zdenerwowany przywitał się, zaczął mamrotać coś o pogodzie.
Pan otworzył drzwi do garażu. Pani zaglądnęła do środka i zemdlała, wstrząsana drgawkami. Pan rozdziawił usta. Sąsiad spytał się o co chodzi, jego głos drżał i myślał „Czy zorientowali się?”.
Na to Pan odrzekł:
- Nasz Króliczek się zabił, więc pogrzebaliśmy go za garażem... a teraz on tu siedzi!
Och! , Sąsiedzie! Co za gafa!
7.
Pokój zalewały strugi światła, przechodzące przez rzadko rozsiane okiennice. Kurz i trociny mieniły się świetliście to unosząc się, to opadając, to wirując w najbardziej osobliwym balecie, od podziwiania którego można jedynie zyskać pylicę płuc.
Kruk siedział na krześle z twarzą wtuloną w dłonie, nie był to jednak przyjacielski uścisk. Przed chwilą skończył najważniejsze dzieło swego życia i właśnie to napawało go smutkiem. Nie żalem, nie rozpaczą. Po prostu zwykłym, szaroburym, melancholijnym smutkiem.
Mężczyzna wstał, przeczesał dłonią czarne jak węgiel włosy i wziął to ręki malutką zawieszkę w kształcie serca.
Spojrzał na ścianę, o którą opartych stały trzy trumny. Dwie były zamknięte. Wieko trzeciej leżało na stole, na wyciągnięcie prawej ręki Kruka. Podszedł do otwartej skrzyni i przełożył ją na stół, z którego wcześniej usunął wieko. Do środka trumny wrzucił zawieszkę, z której wysunął się kawałek zdjęcia. Mężczyzna pewnie nałożył wieko, nawet nie patrząc na zdjęcie.
Pierwszy gwóźdź. Stuk.
Drugi gwóźdź. Stuk.
Trzeci gwóźdź. Stuk.
Czwarty gwóźdź. Stuk.
Piąty gwóźdź... głuche uderzenie.
Kruk upadł na podłogę. Jego serce stanęło.
Z trumny zaś rozległo się ciche bicie.
Raz, dwa. Pauza. Raz, dwa. Pauza. Raz...
1.
Noc oplatała mój dom tak ciasno, że gdzieś na granicy zmysłów czułem, widziałem i słyszałem jak kruszą się ściany, jak pękają belki i ugina się blacha. Stałem przy oknie i ciemność wydawała mi się przyciągająca, jakby oferowała wieczne zapomnienie, błogą pustkę.
Poczułem dłoń na swoim ramieniu i odwróciłem się. Anioł miał opuszczoną głowę, tak, że jego złote włosy opadały kaskadami dookoła i zasłaniały twarz. Szary blask żarówki reflektował srebrzyście pomiędzy jego dłońmi, jakby najczystsze srebro przelewało się w kształt ludzkiej ręki. Powiedział do mnie cicho kilka słów o strachu i przyznał, że jest hipokrytą. Doskonale go rozumiałem.
2.
Wewnątrz mojego ciała skomplikowana maszyneria wykonywała syzyfową pracę, moja śmierć była przesądzona z dniem, w którym się urodziłem. Tak zresztą jak i Twoja a nawet jak śmierć Anioła. I tak, każda śmierć jest inna. Moja będzie ciemna, zimna i letargiczna. Wiem, bo przeżyłem ją już szesnaście razy.
3.
Kot ospale przeciągnął się na fotelu, otwierając oczy pełne rozgoryczenia, najczystszego żalu związanego z nagłą pobudką. To nie moja wina, że krzyczeli tak głośno. Podniosłem nóż z dywanu w strachu przed tym, że kot postanowi zlizać z niego krew i potnie sobie język.
4.
Milion duchowych kilogramów obciążało moją duszę. Czułem jak każde uczucie siłuje się z tym ciężarem, nie potrafiąc go pokonać. Miłość walczyła z całych sił, ale przygwożdżona nie potrafiła złapać tchu. Umierając nie miała jak krzyczeć. Serce pękło na dwa, idealnie symetryczne kawałki. Jeden spalono, drugi pogrzebano. Popiołem przysypano kwiat, jaki wyrósł na miejscu mogiły – miłość dopełniła się w wieczności.
5.
Mały, obskurny pokoi na poddaszu. Tak, zaczyna się jak zawsze. Szkoda, że w ścianach nie znalazłem żadnego trupa. Bo wiedzieć wam trzeba, że widzę przez ściany jeśli chcę. Widzę sporo rzeczy, jeśli chcę.
Przez cztery noce nie spałem, pracując. Moje serce nie biło tak jak kiedyś, gdyby nie ten stukot w żebrach, nie wiedziałbym, że je jeszcze mam. A może to był ptak?
Piątej nocy zasnąłem i spałem tak do nocy siódmej. Bardzo krótko.
Zostawiłem pracę ósmego dnia i ósmej nocy. Poszedłem coś zjeść. Niewiele znalazłem w śmietniku, nie chciałem też straszyć sąsiadów. Ponoć sąsiedzi smakują wyrzutami sumienia. Och!, jaki ja byłem głodny!
Pokarm przyszedł do mnie dziewiątej nocy. Posiliłem się, po czym zapłaciłem jej za usługę. Prostytutki smakują nie najgorzej, są łatwo dostępne i chętne, jednak trzeba za nie płacić, aczkolwiek moje banknoty były jedynie iluzją. Może powinienem ją przeprosić? Ach, zresztą. Po co jej pieniądze, kiedy zjadłem jej duszę?
Do piętnastego dnia dokończyłem pracę.
Jest piętnasta noc. Wycieram właśnie ręce w fartuch, zostawiając czerwone plamy. Patrzę krytycznie na moje dzieło. Kobieta wygląda bardzo źle, chyba za ostro się z nią obszedłem. Jednak mężczyzna ma ładne rumieńce... wygląda jak żywy. Odchodzę na kilka metrów. Przyglądam się, analizuję. Te czerwone plamy wszystko szpecą.
Drzewa wyglądają naturalnie, słońce jest tylko delikatną żółcią. Ale ta czerwień! Nigdy więcej czerwonej farby! Patrzę tak na dwoje ludzi trzymających się za rękę, centralny plan. Drzewa stanowią tło dla ich intymnej relacji. Patrzą sobie w oczy. Coś jest w tym obrazie, co pozwala mi być dumnym. Ale te plamy...
Nie! Wracam do piekła. Tylko najpierw zamuruję w ścianie te dwa trupy, które walają mi się w kuchni. Okropny smród.
6.
Pani i Pan nie mogli mieć dzieci. Bóg po prostu machnął ręką mówiąc „A niech tam” - i jądra Pana odmówiły produkowania mężnych i wartościowych plemników.
Pani bardzo chciała mieć dziecko więc pewnego poranka, gdy złocista gwiazda była jeszcze pomarańczową łuną na horyzoncie Pan i Pani wybrali się na Targ. Postanowili całe swoje oszczędności wydać na Dziecko. Dzieci sprzedawane były po zachodniej stronie Targu, więc dojście tam zajęło im kilka godzin. Wybrali ładnego, rumianego chłopca z włosami koloru słomy, nazwali go Króliczek i zawieźli do domu. Wiedzieć wam trzeba, że chłopiec był Odnowiony, nie posiadał żadnych wspomnień i pałał bezgraniczną miłością i zaufaniem do swoich obecnych rodziców.
Radości Pana i Pani nie był końca. Każdego dnia doglądali Króliczka, spełniali wszystkie swoje rodzicielskie marzenia, nawet te naiwne – związane z placami zabaw i kupowaniem upominków. Było im ciężko, w końcu ich majątek przepadł wraz z kupnem Dziecka, lecz powoli, systematycznie odnawiali domowy budżet.
Lata mijały, Króliczek się nie starzał (ot kolejna procedura wdrażana przy Dzieciach, Chemizacja) a Pan i Pani wręcz tryskali szczęściem malując swój świat jaskrawymi kolorami zadowolenia.
Czasem gdy wyjeżdżali, na przykład do sklepu czy na Targ, zostawiali syna w garażu. Siedział tam grzecznie do ich powrotu.
Historia przesuwa się teraz w stronę sąsiadów Pana i Pani, do Sąsiada i Sąsiadki. Byli to starsi ludzie, którzy mieli duży dom i psa. Pies ten był rodzaju przysadzistych, czarnych zabójców, a strach przed jego żółtymi kłami wzmagała biała wydzielina z pyska.
Razu pewnego, Sąsiad zaobserwował przez okno taką oto sytuację:
Garaż u Pana i Pani był otwarty. Pies biegał po podwórzu. Pies tarmosił coś. Coś zostawiało czerwone ślady.
Sąsiad wybiegł co tchu i jego oczom ukazała się osobliwa scena. Pies w pysku dzierżył zakrwawiony fragment jelita, raczej cienkiego, przeżuwał go i tarmosił. W panice Sąsiad wpadł do garażu. Och! Ciało Króliczka leżało z ogromną dziurą w brzuchu, bladą, spokojną twarzą i członkami porozrzucanymi jak u kukiełki. Sąsiad zwymiotował, czyniąc jeszcze większy bałagan. Po chwili podjął działania. Usunął ciało, zastrzelił psa, wyczyścił garaż. Pojechał na Targ (samochodem zajęło mu to kilka minut), kupił Dziecko złudnie podobne do Króliczka, posadził je w garażu i czekał. Gdy ujrzał jak Pan i Pani wracają, wybiegł im na spotkanie. Zdenerwowany przywitał się, zaczął mamrotać coś o pogodzie.
Pan otworzył drzwi do garażu. Pani zaglądnęła do środka i zemdlała, wstrząsana drgawkami. Pan rozdziawił usta. Sąsiad spytał się o co chodzi, jego głos drżał i myślał „Czy zorientowali się?”.
Na to Pan odrzekł:
- Nasz Króliczek się zabił, więc pogrzebaliśmy go za garażem... a teraz on tu siedzi!
Och! , Sąsiedzie! Co za gafa!
7.
Pokój zalewały strugi światła, przechodzące przez rzadko rozsiane okiennice. Kurz i trociny mieniły się świetliście to unosząc się, to opadając, to wirując w najbardziej osobliwym balecie, od podziwiania którego można jedynie zyskać pylicę płuc.
Kruk siedział na krześle z twarzą wtuloną w dłonie, nie był to jednak przyjacielski uścisk. Przed chwilą skończył najważniejsze dzieło swego życia i właśnie to napawało go smutkiem. Nie żalem, nie rozpaczą. Po prostu zwykłym, szaroburym, melancholijnym smutkiem.
Mężczyzna wstał, przeczesał dłonią czarne jak węgiel włosy i wziął to ręki malutką zawieszkę w kształcie serca.
Spojrzał na ścianę, o którą opartych stały trzy trumny. Dwie były zamknięte. Wieko trzeciej leżało na stole, na wyciągnięcie prawej ręki Kruka. Podszedł do otwartej skrzyni i przełożył ją na stół, z którego wcześniej usunął wieko. Do środka trumny wrzucił zawieszkę, z której wysunął się kawałek zdjęcia. Mężczyzna pewnie nałożył wieko, nawet nie patrząc na zdjęcie.
Pierwszy gwóźdź. Stuk.
Drugi gwóźdź. Stuk.
Trzeci gwóźdź. Stuk.
Czwarty gwóźdź. Stuk.
Piąty gwóźdź... głuche uderzenie.
Kruk upadł na podłogę. Jego serce stanęło.
Z trumny zaś rozległo się ciche bicie.
Raz, dwa. Pauza. Raz, dwa. Pauza. Raz...