Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zatrzymaj Się
#1
Pocięte na dwa posty - zapraszam do komentowania.

-Jestem bardzo niezadowolona Panie Marcinie. Liczba wydanych w tym tygodniu zaświadczeń dla klientów jest wyjątkowo niska.
„Bo co chwilę nie działa system, głupia szmato. I bo ludzie mają burdel w dokumentach, przez co nie możemy wydawać tych papierów, i mówiłem ci to już sześć razy w tym tygodniu, kurwa twoja mać!” pomyślałem patrząc w oczy kierowniczce. Kolejny dzień na dywaniku i opierdolu praktycznie za nic. Jakby był powód to pewnie darłaby się, a nie perorowała tonem niezadowolonego rodzica.
- Pani kierownik, jest tak, jak tłumaczyłem wcześniej… - podjąłem próbę wyjaśnienia, ale natychmiast zostałem bezlitośnie storpedowany.
- To dlaczego to się nie poprawia? – warknęła przerywając mi.
- Wynika to z przyczyn niezależnych ode mnie, oraz od kogokolwiek w naszym oddziale. Należałoby interweniować w samej Centrali. Oczywiście zgłaszałem to. – oświadczyłem siląc się na spokojny, rzeczowy ton.
- Jakby pan chciał to naprawić, to już dawno by było lepiej! Może pan wracać do siebie – odprawiła mnie niedbałym gestem tłustej dłoni uzbrojonej w tandetne, złote pierścionki z ”rubinami”.
Gdy wychodzę od niej z gabinetu głęboko oddycham. Czasami mam ochotę przywalić tej bezrozumnej babie. Znacie to uczucie? Tłumaczycie coś szefostwu, wyjaśniacie, pokazujecie dowody, a i tak was opierdalają. Jak szmaty, bo muszą się na kimś wyżyć. Ciekawe czy w domach też takie są.
Niechętnie idę się do mojej ciasnej, zawalonej papierami klitki. Z ulgą łykam zimnej herbaty. Słodka, ale bez przesady. Mała rzecz, a cieszy.
Wtem drzwi otwierają się z hukiem i do środka wkracza, jak zdobywca, jedna z moich wydziałowych „koleżanek” – Judyta, nasz magister prawa, ze słomą w butach, ego wielkości Pałacu Kultury będąca jednocześnie największą plotkarą oraz donosicielką.
- Przynoszę ci dokumenty kolejne do zrobienia – papiery rzucone z łaską, jak grosze dla żula, lądują na moim biurku.
- Przecież dziś to ty miałaś je robić.
- Nie mam czasu! – prycha.
- Ale na fajki i ploty to masz! – warczę.
Judyta czerwienieje na drobnej twarzyczce i wychodzi z pokoju trzaskając drzwiami.
Rozmasowałem skronie, i jeszcze raz odetchnąłem głęboko. Czasami… czasami mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę i gdzieś wyjechać. O, nad morze choćby, dawno nie byłem nad morzem.
Wyuczonymi odruchami wziąłem się za wystawianie zaświadczeń, myślami wypoczywając na delikatnym, nadmorskim piasku.
Mam też i inne chęci. Bardziej krwawe, by po prostu zamienić te wszystkie pyskate suki w mokre plamy. Młotkiem, nożem, czymkolwiek…
Ale nie mogę za często o tym myśleć bo naprawdę mi odbije.
No i ból. Ten cholerny, nieznośny ból głowy, za każdym razem gdy coś mnie wkurza. Pulsujący wewnątrz głowy jakbym zamiast mózgu miał jakieś ogromne serce. Dopadał mnie zawsze gdy się wkurzałem, a tutaj wkurzałem się często.
Ale nic to! Minie! Z tą pełną pozytywnego przesłania, myślą łykam kilka Ibupromów. Byle do piętnastej.
Gdy w końcu wybija wyczekiwana godzina jednym rzutem chowam wszystkie rzeczy do szafek i wychodzę z pokoju. Na wyjście jeszcze oddaję klucz tłustemu, staremu ochroniarzowi, który szczerzy się głupio.
- Co, panie Marcinie? Dostało się od szefowej, nie? – zarechotał jakby powiedział dowcip miesiąca.
Wymawiam formalne „do widzenia” ulatniam się z roboty, ale wychodząc widzę, że już z kimś plotkuje. Zasrany gaduła, pewnie mnie obgaduje, bo kogo? Byłem na dywaniku, więc jestem tematem dnia.
Pogoda jest nieprzyjemna – pochmurno i wieje zimny wiatr. Na szczęście mieszkam blisko, więc nie zmarznę za bardzo.
Mieszkam sam, a mój „kwadrat” wynająłem od kumpla za śmiesznie niską cenę. Wiadomo, po znajomości taniej.
Gdy zaczynam sobie przyrządzać obiad, pizza z szynką a’ la Biedronka, dzwoni telefon. Jola, moja radość życia i osłoda tej ponurej rzeczywistości.
- No hej – odbieram – Czegóż chce moja królewna ode mnie?
- Marcin… - w jej głosie słychać niepewność. – Ja… ja chciałabym to skończyć. Dlatego dzwonię.
- Skończyć? Ale co? – pytam, choć w głębi umysłu rodzi się odpowiedź na to pytanie.
- Nasz związek. Wiem, ze ci na mnie zależy, ale ja tego nie czuję, już od jakiegoś czasu..
- Ale… ale jak to? – głos mi drży jakbym miał się zaraz rozpłakać. – Weź nie żartuj, to nie jest śmieszne.
- Nie żartuję! Ja po prostu.. no zrywam z tobą.
- Ale dlaczego?
- Jesteś dla mnie za normalny Marcin. Przepraszam.
Rozłączyła się.
Stoję tak przez chwilę trawiąc jej słowa. „Normalny”. W jej słowniku to oznaczało nudny i nijaki, czyli tak mnie oceniła .Po tym wszystkim… i jeszcze „od jakiegoś czasu”, a przecież wczoraj jeszcze mi słodziła, przymilała się. TO ma być powód? Za nudny? Za kurwa nijaki, bo nie jeżdżę ścigaczem i nie napieprzam się z kim popadnie?
Oddycham coraz ciężej, ból głowy uderza we mnie jak cios młotem.
Szlag. Szlag! Ku-rwa!!! KURRRRWWAAA!!!
Boli, i to nie głowa. Ze zdziwieniem zdaję sobie sprawę, że z wściekłości rąbnąłem w ścianę, robiąc w tynku zagłębienie.
Dzyń!
Mikrofala radośnie obwieszcza gotowość posiłku do spożycia. Jakoś nie mam teraz na to ochoty.
Przez chwilę siedzę kontemplując wewnętrzną pustkę we mnie. Potem życia rusza dalej.
Tylko naprawdę, nie pamiętam, co robiłem później… chyba zjadłem tą pizzę, bezmyślnie przerzucałem kanały w telewizorni i poszedłem spać. A, i ból głowy omal mnie nie zabił
Co ciekawe, ostatnim wspomnieniem przed snem było spoglądające na mnie moje odbicie z szyby w kredensie. Odbicie uśmiechnięte.
Chyba zaczynam wariować.
Z twardego snu wyrywa mnie budzik. Czas do pracy. W obecnej sytuacji w sumie nawet lepiej, że mam co robić, a nie tylko bym siedział w domu i dalej walił pięścią w ścianę.
Szybko jem śniadanie, ubieram się i wychodzę.
W robocie na szczęście dzień bez awantur. Rzadko tak jest, ale jednak czasem się zdarza.
Jestem tak przybity, że wszystko robię machinalnie, nie zważając na nic. Czas na szczęście upłynął zadziwiająco szybko.
Gdy w końcu wychodzę, zahaczam o pobliską Żabkę, gdzie zaopatruję się w solidne 0,7l Finlandii. Nie jest tania, ale jak się upić, to upić z klasą.
Gdy dochodzę do moich drzwi zauważam na mojej wycieraczce psią kupę.
Fafik… ukochana psinka mojej sąsiadki z naprzeciwka. Złośliwe bydlę, uporczywie srające pod moje drzwi, ku uciesze tej durnej baby.
Mam już tego dosyć.
Bezceremonialnie podnoszę moją wycieraczkę i przerzucam gówno pod jej drzwi.
Tak jak się spodziewałem, wredne suczysko cały czas obserwowało mnie przez wizjer. Momentalnie słychać szczęk zamków i grube drzwi otwierają się wypuszczając, niską, chuda kobietę, o twarzy mopsa.
- A co mi pan tu rzuca?! Co to ma znaczyć?!
Ból głowy znów uderza. Krzywię się nieznacznie.
- Pani pies znowu narobił na moją wycieraczkę, prosiłem, by pani go pilnowała! – warczę.
- Jak pan śmie?! Mój pies jest czysty, i nie sra… - rozdziera się kobieta.
Tego już za wiele. Doskakuję do niej i zbliżam się maksymalnie do jej twarzy.
- Posłuchaj mnie kobieto, ale uważnie. Po pierwsze zamknij tą swoją paskudną mordę, po drugie, jeśli jeszcze raz, JESZCZE RAZ – akcentuję – twój kundel nasra pod moje drzwi to zostanie z niego krwawa plama. JASNE!?
Nie czekając na jej reakcję odwracam się, i otwierając drzwi wchodzę do siebie. Z ciekawości zerkam przez wizjer. Ona nadal tam stoi gapiąc się, w kierunku mojego domu, a minę ma… ciekawą. Bo ciężko opisać wyraz pyska mopsa, zanim dostanie apopleksji. W końcu odwraca się i z hukiem zamyka swoje ciężkie drzwi.
Ha, ciekawe co zrobi? Pewnie obmyśla jakąś krwawą zemstę, ale może mój wybuch dał jej do myślenia.
Teraz, w pustych czterech ścianach, myśli o Joli uderzają w mój umysł jak fale przypływu.
Jezu, czemu tak to się ułożyło? Mam ochotę się rozpłakać. Jak bóbr.
Za dzisiejszy posiłek służą mi wędzone udko kurczaka, do tego gościnnie wódka. Gdy po trzeciej szklance, czuję w końcu lekki szum w głowie, pozwalam myślom płynąć swobodnie.
- Ale jesteś żałosny… raaaaaany!
Pełen odrazy głos wyrywa mnie z otępienia. Ki diabeł? Przecież zamknąłem drzwi na klucz.
Zdziwiony robię krótki rekonesans po mieszkaniu, moją uwagę przykuwa uśmiechające się ironicznie moje odbicie w lustrze w przedpokoju.
- No co taki zdziwiony? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha – rzuca w moją stronę.
Moje własne odbicie rusza się i gada niezależnie ode mnie. OK. Muszę być naprawdę pijany. Albo mi już z tego wszystkiego całkowicie odbiło.
- Ej, no nie rób takiej miny. Nie odbija ci – ten w lustrze nachyla się w moim kierunku. – Istnieję naprawdę. Po prostu dotychczas się nie ujawniałem, bo… bo nie wolno mi.
- Eee… - zdobywam się na jedyną odpowiedź w tej chwili.
- Ja też się cieszę, że cię poznałem – lekko się krzywi. – Słuchaj, nie zwariowałeś, nie jesteś aż tak pijany, i nie umarłeś.
I odłóż tą butelkę, do cholery!
No, już lepiej.
Jestem twoim aniołem stróżem, że tak się wyrażę. Po prostu dotychczas się nie pokazywałem, ponieważ mamy absolutny zakaz. Za dużo potem bałaganu się robi i w ogóle – „anioł” macha ręką od niechcenia. – Ale jak zobaczyłem, jak w jednej chwili ci się wszystko tak elegancko spieprzyło, to się trochę wkurzyłem. Bo cię obserwuję od małego, dopinguję w życiu, a tu nagle takiego kopa w dupę dostajesz, że aż mnie boli… postanowiłem ci trochę pomóc.
- Jak?- chrypię.
- Zobaczysz – mruga łobuzersko. – Na razie ubierz się, idziemy na miasto. No raz, raz! Pora byś się nauczył, jak należy sobie radzić z problemami.
Jak w transie ubieram się, jak kazał anioł. Ciężko mi w to uwierzyć, ale… perspektywa spaceru w sumie jest dobrym pomysłem. Oby tylko nie kazał mi skoczyć z mostu, czy coś. Nie chcę wyjść na zrozpaczonego samobójcę, to byłoby mega idiotyczne.
- Kieruj się w okolice klubu „Podróba”.
- Czemu tam?
- Zobaczysz, po prostu idź. Spokojnie, bez pośpiechu.
I tak bym się nie spieszył. Nie mam po co, w obecnej sytuacji mam ochotę raczej wlec się powoli, jak na pogrzebie, ale jednak nie. Spokojnie mijając ludzi i budynki kieruję się w stronę „Podróby” – jednego z najpopularniejszych klubów w mieście.
Robi się ciemno, ale jakoś mnie to nie przeraża. Wielu ludzi, nie lubi wtedy wychodzić na ulice, wieczór i noc, to czas dla pijanej młodzieży, ćpunów, meneli i wszelkiego elementu, którego za dnia raczej się nie widuje. Mnie to nigdy nie przerażało, sam nie wiem czemu. Większość tych ludzi atakuje sprowokowana, specyficznym wyglądem, gestem, słowem czy spojrzeniem. Zawsze miałem przeczucie, że jeśli będę szedł swobodnie, nie gapiąc się na ludzi, to nic się nie stanie.
Wiem, to trochę dziwne, ale po prostu tak mam.
Gdy jestem już przy ”Podróbie” dobiega mnie przytłumione dudnienie. Imprezka się zaczęła.
Mijam klub, wchodząc w zacienioną, przez drzewa, alejkę.
Ku swojemu zdziwieniu spotykam tam Jolę. Idącą za rękę. Z jakimś wyżelowanym dupkiem.
- Marcin? - poznała mnie od razu. – Co ty tu robisz?
Chwilę zajmuje mi dojście do siebie.
- Spaceruję. Widzę, że ty też nie marnujesz czasu.
- Moja sprawa, co robię – Jola marszczy gniewnie swój drobny nosek. Kiedyś mnie to kręciło. Szalenie. Teraz mnie to drażni. Drażni, jak jasna cholera.
Ból wraca. Silniejszy niż kiedykolwiek, niemal rozsadzając mi czaszkę.
- Oczywiście, widzę, że bardzo przeżywasz nasz rozstanie – cedzę.
- Tylko się nie rozpłacz – rzuca.
- Chyba ze szczęścia, że w końcu się od Ciebie uwolniłem – to oczywiste kłamstwo, ale riposta sama ciśnie mi się na usta. Jestem coraz bardziej wściekły.
- Ej, koleś – jej gach łapie mnie za kurtkę. – Przystopuj.
Patrzę prosto w jego oczy.
- Zabieraj rękę debilu, bo ją stracisz.
Nie czekając na odpowiedź uderzam go w pięścią w nos. Gdy zgina się w pół z bólu chwytam jego głowę i z rozmachem uderzam nią w moje kolano. Słychać trzask, gdy pęka kilka jego zębów, a on sam zwijając się i plując krwią osuwa się na ziemię.
- Janek! – Jola rzuca się do swojego kochasia. Powstrzymuje ją przed tym moja dłoń, wymierzająca jej siarczysty policzek.
Moje eks-kochanie zalewa się łzami.
- Czego, kurwa, ryczysz? NO CZEGO?! – teraz już niemal wrzeszczę. Nie boję się, ze ktoś zadzwoni na policję. Takie ekscesy tutaj to normalka, nie takie rzeczy widziała ta alejka. – To ja, kurwa, powinienem wyć, wiesz jak mi na tobie zależało! WIESZ, CZY NIE?! – z furią kopię w brzuch jej chłopaka, a ostatni kopniak celnie trafia w jego szczękę zapewne ją łamiąc, o czym może świadczyć powiększająca się wokół jego ust kałuża krwi.
- Marcin.. ja.. – chlipie. – Przepraszam… po prostu…
- Co „po prostu”? – szarpnięciem za włosy podnoszę ją z ziemi na wysokość moich oczu. Jest taka lekka. – Po prostu znudziłem ci się, kolejna zabawka odrzucona w kąt? To czemu nie zostawiłaś mnie wcześniej?! – wymierzony jej z furią policzek odrzuca dziewczynę do tyłu jak szmacianą lalkę . – Tylko ciągnęłaś to dalej! Z litości?
- Marcin… przepraszam… - powtarza to jak mantrę. Brudna, rozczochrana, zapłakana, z krwią i smarkami cieknącymi z nosa. Nie jest już nawet wkurzająca. Tylko obrzydliwa. To nie jest już ta sama dumna, twarda i szalona dziewczyna jaką kochałem.
Żenujące, jaką kiepską parodią samej siebie się stała
- Rzygać mi się chce jak patrzę na ciebie dziewczyno. – przyglądam się jej gachowi. – Znam go, to ten ze sklepu z motorami, nie? Tak Ci kurwa zaimponował motorkiem?
- Ja… nie chciałam.. to był impuls…
Przez chwilę stoję jak wryty. Impuls?
- Impuls? No przecież ty nie ulegasz takim słabostkom, powiedz, że to nieprawda – niemal już ją proszę. Świadomość, że gziła się z innym za moimi plecami naprawdę mnie dobiła – NO POWIEDZ!!!
Cisza.
Mam wrażenie, że czaszka mi pęknie z bólu. Dobrze więc, podzielę się nim, po chrześcijańsku podzielę.
Podchodzę do leżącego chłopaka i obracam go nogą na plecy, jest tak otępiały z bólu, że nie wie, co się dzieje do końca.
- Podobało ci się tak bardzo, że z nim zostałaś? Pieprzył cię lepiej ode mnie? Tak bardzo było ci dobrze ze zdradą? Z tą adrenalinę, którą tak lubisz?
- Przestań! – krzyczy Jolka.
Z pełnym zamachem, i precyzją kopię tego ulizanego, wkurwiającego maniaka prędkości w jądra. Jego oczy robią się jak spodki, a z ust dobywa się skrzek, który urywa się jak ucięty nożem, gdy z bólu traci przytomność.
- Pieprz się z nim teraz – rzucam i odwracam się, odchodząc.
Po kilkuset metrach opieram się o jedną ze sklepowych witryn. Łapię oddech jakbym się dusił.
Jezu, co ja właściwie zrobiłem? Prawdopodobnie okaleczyłem tego dupka na zawsze, jeśli og nie zabiłem. Pobiłem dziewczynę, matko święta… chyba naprawdę mi odwaliło.
- Od razu lepiej, czyż nie? – anioł pojawia się w witrynie, tuż obok mnie.
- Jak lepiej? Przecież… - zaczynam w panice.
- Daj spokój, nie czujesz się dobrze? – pyta.
Rzeczywiście. Pomijając fakt, ze skatowałem właśnie dwoje ludzi, czuję się wyśmienicie. Dawno nie było mi… nie było mi tak wspaniale.
- Prawda – nieprzytomnie uśmiecham się do odbicia.
- O nich się nie martw, on przeżyje i będzie zdrowy. Hej, naprawdę. Zresztą należało mu się, i jej, prawda? No, prawda?
- Tak – wzdycham. – Prawda.
Należało im się. W pełni. A ja czuję się jak nowonarodzony.
Budzę się w domu. Nie wiem jak i kiedy tam dotarłem. Co ciekawe, wstałem przed budzikiem, co od dawna mi się nie zdarzało.. Czuję się świetnie, rześko i pełen energii, niczym w reklamach. Wspomnienie tego, co zrobiłem wczoraj… nie rusza mnie. Nie mam żadnego żalu, wstydu, wyrzutów sumienia, czy strachu. Dziwne, ale całkowicie nie obchodzi mnie to, że ostatniej nocy niemal zatłukłem człowieka na śmierć.
Gdy już przed wyjściem przeglądam się w lustrze, by poprawić wygląd moje odbicie uśmiecha się szeroko.
- No i jak się czujemy? Dobrze? No to super!
- Tak, jest dobrze, jak dawno nie było.
Postać w lustrze znika, a ja wychodzę do pracy.
Dziś nawet ta nudna mordęga, nazywana przeze mnie pracą, wydaje się lekka i przyjemna. Robota idzie mi jak nigdy, ale mam dziwne przeczucie, że sielanka nie będzie trwać wiecznie.
O trzynastej dzwoni telefon służbowy. Na wyświetlaczu pojawia się numer kierowniczki.
- Kowalczyk, słucham?
- Masz się zjawić tutaj zaraz u mnie!!! – wrzeszczy mi do słuchawki szefowa, po czym rozłącza się.
W myślach robię szybko przegląd spraw, za które mógłbym ewentualnie pójść na dywanik, jednak, żadna jaka mi przychodzi na myśl, nie byłaby powodem do jakiejś wielkiej awantury.
No nic, zobaczymy, co tam się urodziło.
Kiedy wchodzę do gabinetu kierowniczki od razu widzę, że jest wściekła jak osa
- Siadać! – warczy.
Gdy już usiadłem pod nos zostaje mi podetknięta jakaś kartka.
- Proszę mi to natychmiast wytłumaczyć! – huczy.
Kartka okazuje się być wykazem terminowości spraw.
Moje zdziwienie i adrenalina gwałtownie rosną, gdy widzę, że jako jedyny mam masę spraw zakończonych grubo po terminie.
Tydzień, miesiąc… co to kurwa jest? Przecież wszystko robię terminowo…
- Doczytał się pan? – paskudna twarz kierowniczki nachyla się ku mnie. – Wszyscy tu ciężko harują, by jakoś dobrze wypaść w rankingach Centrali, a pan? Swoim lenistwem i opieszałością rujnuje naszą ciężką pracę!!! – teraz już wrzeszczy. – To skandal! Dopilnuję, by przez najbliższy rok nie dostał pan żadnych premii i dodatków! I postaram się…
Nawet jej nie słucham. Dotarło do mnie, że zostałem perfidnie wrobiony.
Wszystkie moje sprawy miała przekazywać dalej i uwzględniać w rejestrach Judyta. Nigdy jej nie sprawdzałem. Teraz mam za swoje.
Perfidna, mała suka. Udupiła mnie, bo oboje mieliśmy startować do awansu.
Z wściekłości zaciskam dłoń aż strzelają mi palce.
- Rozumiem – zrywam się gwałtownie z krzesła przerywając pełen nienawiści monolog kierowniczki. – Natychmiast wyjaśnię jak to się stało.
Patrzę tej starej suce prosto w oczy. Zaskoczona taką reakcją kobieta milknie.
- Dokładnie wyjaśnię – cedzę przez zęby, po czym wychodzę z jej gabinetu.
Mógłbym sobie, kurwa wyjaśniać, bo tak naprawdę, nawet jeśli bym udowodnił, że ta mała szmata mnie sabotuje, to i tak bym dostał po premiach, bo jaśnie pani pozostał niesmak, musi się wyżyć i dać przykład.
Judytę dopadam jednej z ciasnych klitek nazywanych pokojami socjalnymi. Beztrosko wpycha jakieś papierki do niszczarki, nie zdziwiłbym się jakby to były moje zaświadczenia.
Podchodzę do niej i popycham ją z całych sił. Leci na ziemię pośród deszczu starych papierów.
- Odbiło ci?!
- To ja się ciebie powinienem o to zapytać – szarpnięciem podnoszę ją z ziemi i przyciskam do ściany ściskając jej ramię jedną ręką. Jest tak drobne, że z łatwością mógłbym ją połamać gołymi rękami. A potem wepchać do niszczarki i zmielić na krwawe ścinki. Drugą ręką ściskam jej twarz, tak by nie mogła krzyczeć, ale mogła jakoś mówić.
- Marcin, przestań! - wije się.
- Stul pysk – warczę i ona momentalnie cichnie. Patrzy tylko na mnie ze złością zmieszaną ze strachem. – Twoje przetrzymywanie moich spraw zaowocowało, gratuluję. Jesteś zadowolona z siebie?
- Nie wiem o czym mówisz! – wije się.
- No jesteś?! – teraz niemal krzyczę.
- Marcin, proszę cię…
- Nie wkurwiaj mnie, bo wcisnę ci te długie włoski do niszczarki. Ciekawe czy je wyciągniesz…
- Przestań! – teraz widzę u niej tylko przerażenie. W kącikach jej oczu błyszczą łzy. W korytarzu słyszę jakiś ruch, puszczam więc tę gnidę.
- Mam nadzieję, że udławisz się tym swoim awansem suko. Dopilnuję, byś go zapamiętała.
Nie oglądając się zostawiam ją, załzawioną, poszarpaną i przerażoną, i idę do siebie.
Furia nadal mnie rozpiera.
Próbuję się uspokoić, ale to na nic. Ból głowy pojawia się nagle dodatkowo wzmagając wściekłość.
Spoglądam w szybę okna szukając w niej jakiejkolwiek odpowiedzi.
Widzę tylko moje wściekle dyszące odbicie. Nagle na jeden moment uśmiecha się ono złowrogo i lekko nachyla w moją stronę.
- Boli? Znasz przecież lekarstwo.
- Znam? – szepczę. Jednak znów widzę tylko siebie. Nagle cała wściekłość stygnie zamieniając się w zimną żądzę krwi. – Tak, znam – mówię już pewnie.
Ból głowy słabnie, ale nadal pulsuje nieznośnie. Łykam pięć Ibupromów i popijam pepsi.
Do godziny piętnastej tylko siedziałem w swoim krześle wpatrując się w leżące na biurku dokumenty.
Jedna kartka, jedno życie. A gdyby tak pospisywać sobie dane osób z tych podań, po czym odwiedzać każdą i zabijać.
Ciekawe ilu tych dupków zdążyłbym zarżnąć, zanim by mnie zamknęli.

Ciąg dalszy

Gdy zegarek radośnie obwieszcza godzinę piętnastą spokojnie pakuję wszystkie rzeczy, zamykam szafki i wychodzę z pracy.
Najpierw udaję się do NOMI po siekierę. W sąsiadującym z nią Carrefourze nabywam za grubą kasę elegancki komplet noży kuchennych. Długie, szerokie ostrza robią wrażenie.
Na próbę przeciągnąłem sobie jednym z nich po palcu. Po lekkim zdawałoby się muśnięciu pojawiła się krew.
W wejściu do klatki schodowej natykam się na grupę gówniarzy, ambitnie reprezentujących popularną kulturę blokersów poprzez syfienie tuż na progu łupkami słonecznika.
- Nie macie, kurwa, gdzie indziej tego rzucać? – pytam się jednego z nich. – Raptem trzy metry dalej jest kosz na śmieci.
Chłopak podnosi na mnie wzrok spod kaptura. Dostrzegam, że ma około czternastu lat.
- Nie mamy. I co?
Ma spojrzenie pełne buty. Mam ochotę wykłuć mu te oczy, a potem rozpruć gardło.
- Wypierdalać – warczę.
Kilku z nich oddala się, ale odważny gówniarz ani myśli się ruszyć.
- Tylko tu stoimy, wrzuć na luz, facet…
Nie kończy, bo moja pięść trafia w jego splot słoneczny, a dzieciak zgina się w pół, ja zaś pcham go na podłogę prosto w łupki słonecznika. Teraz na klatce zostaliśmy tylko on i ja.
- Zbieraj to gnojku. Zbieraj te wasze syfy – komenderuję rozwijając powoli siekierę z szarego papieru. – Albo rozwalę ci łeb , jak arbuza.
Dzieciak mamrocze coś bezładnie próbując pozbierać się z podłogi.
- Głuchy jesteś? – biorę lekki zamach siekierą i zatrzymuję ostrze zaledwie parę centymetrów od jego głowy patrząc z satysfakcją jak kuli się ze strachu. – Zbieraj.
W panicznym pośpiechu zaczyna zgarniać wszystkie łupki z podłogi.
- Tak lepiej – chwalę go widząc jak się postarał. – A teraz spierdalaj, i niech moje oczy cię tu więcej nie widzą.
Wypada z klatki jak pocisk, a ja spokojnie wspinam się po schodach do mojego mieszkania.
Żadne drzwi się nie uchylają, nie słychać, by ktoś gramolił się przy wizjerze próbując dostrzec ułamek tego, co się działo.
Nikt nic nie widzi, nikt nic nie słyszy. Tak było i będzie.
Na obiad zamawiam wyjątkowo dużą pizzę z szynką. Jak szaleć to szaleć.
Przed snem szykuję sobie odpowiednie ubranie na jutro: biała koszula, spodnie od garnituru, ładne zamszowe buty i mój długi, czarny płaszcz.
Zanim się kładę rzucam jeszcze okiem w lustro w przedpokoju. Moje odbicie dziarsko pokazuje mi wzniesionym kciukiem do góry, że wszystko jest ok. Uśmiecham się i odwzajemniam gest.
Sen nadchodzi błyskawicznie.
Rano budzę się przed budzikiem. Szybkie śniadanie, toaleta, po czym zabieram się za ubieranie.
Siekierę owijam w szary papier – dostatecznie ,by nie było zbytnio widać, co to jest, ale i jednocześnie wystarczająco luźno, by móc ją szybko wyciągnąć. W wewnętrzne kieszenie płaszcza wkładam dwa największe noże owijając najpierw ostrza ręcznikiem papierowym.
Lekko się denerwuję, co skutkuje lekkim bólem głowy.
Biorę ostatnie pięć Ibupromów i wychodzę z mieszkania.
Ku mojemu zdziwieniu tuż przy drzwiach na wycieraczce przyłapuję na gorącym uczynku Fafika, który ignorując cały świat wypróżnia się tuż przy mnie.
- No tak… - wzdycham.
Biorę solidny zamach i wymierzam kundlowi potężnego kopniaka w łeb.
Pies odlatuje jak piłka uderzając w ścianę, z której osuwa się bezwładnie. Jego głowa przechylona jest pod dziwnym kątem, a jedno z oczu wysunęło się z oczodołu.
Tak, jak oczekiwałem drzwi sąsiadki uchylają się błyskawicznie, by kobieta mogła podbiec ratować swego kochanego piesia.
Uprzedzam ją jednak i gdy tylko uchyla drzwi nacieram na nią wpychają w głąb przedpokoju, po czym kulturalnie zamykam za sobą drzwi.
Na początku jest lekko oszołomiona. Zanim dojdzie do siebie łapię ją mocno za włosy i wykręcam jej za plecami rękę tak że trzeszczą stawy.
Wyje jak opętana, lecz jej piskliwy głos słabnie gdy zaczynam rytmicznie, z całych sił uderzać jej głową o ścianę.
- Chyba. Mówiłem. Że. Następnym. Razem. Zabiję. Tego. Kundla. – recytuję cały czas tłukąc jej głową w ścianę.
Gdy przestaję jeszcze żyje, ale w ogóle się ni rusza i ciężko oddycha. W jej kuchni znajduję całkiem elegancki nóż z długim ostrzem. Nawet nie spodziewałem się jak lekko wejdzie w jej chude ciało kiedy wbiłem go jej w okolice serca.
Dla pewności dźgam ją jeszcze kilka razy i wbijam na koniec ostrze w jej szyję.
Przez chwilę podziwiam swoje dzieło – skatowaną starszą kobietę leżącą w kałuży własnej krwi z trzonkiem noża wystającym z krtani. Zabiłem właśnie człowieka i cholernie dobrze się czuję,
- Sraj teraz ze swoim psem Bogu pod drzwi – mówię na odchodne i opuszczam jej cuchnącą stęchlizną norę, omijając zgrabnie leżącego na klatce trupa jej zwierzęcia.
Na dworze jest przepiękna pogoda i całkiem ciepło mimo końcówki listopada.
Daruję sobie jednak spacer i podjeżdżam do biura autobusem. Gdy już jestem niedaleko dostrzegam idącą w moją stronę krępą sylwetkę.
Tą posturę połączoną z kaczym chodem, wiecznie spoconą łysiną i donośnym sapaniem poznałbym wszędzie. To był Maliniak, konfliktowy dupek, który potrafił być na tyle bezczelny, by zaczepiać pracowników biura na ulicy, poza pracą i opierdalać ich za cudze błędy. I zanosiło się, ze chciał ze mną postąpić podobnie.
- Pół godziny na pana czekam! – huknął. – Skargę na pana złożę, przecież te papiery, które miał mi pan przyszykować miały być na dziś.
- Rozumiem – udałem zmartwienie. – Ale wie pan… miałem rano poważny problem, który mnie opóźnił za co najmocniej przepraszam…
- Co mi po pana przeprosinach! – przerwał mi i rozpoczął swoją zwyczajową tyradę o opieszałości urzędników, o tym jakimi są darmozjadami i że pasożytują na takich jak on.
Nawet nie zauważył jak sięgnąłem pod płaszcz po nóż.
- Rany, człowieku zamknij się wreszcie – westchnąłem i wbiłem mu ostrze nieco nad miednicą i szarpnąłem do góry.
Chciałem mu zrobić proste, niemal chirurgiczne cięcie od miednicy po mostek, ale trochę mi nie wyszło. Nóż zboczył mi nieco z kursu docierając gdzieś bliżej nerek.
Maliniak zwalił się na ziemię jak rażony piorunem gdzie wił się w kałuży krwi, niczym ogromny tłusty robak. Nawet nie chciało mi się go dożynać. Wsunąłem nóż do rękawa i ruszyłem do biura.
- Ale pan spóźniony panie Marcinie – tłuścioch z ochrony zamokłą z niesmakiem. – Szefowa już pana szukała…
- Spokojnie, trafię i do niej – odpowiadam i ściągam opakowanie z siekiery.
Ochroniarz wybałusza oczy ze zdziwienia, a chwilę później z bólu, gdy biorę zamach i trafiam go obuchem siekiery w kolano.
Tłuścioch zwala się z krzykiem na podłogę. Spokojnie podchodzę do niego z drugiej strony, biorę zamach i rozwalam mu siekierą głowę. Pękła jak arbuz ochlapując nieco mnie krwią.
Mogę się dokładnie przyjrzeć krwawej masie w jaką zamieniłem jego łeb. Zabawne, zawsze myślałem, że mózg jest… czerwony, czy coś, a tutaj widzę wyraźnie że jest szaro – biały.
Za mną rozlega się donośny wrzask.
Jakaś babka zobaczyła jak grzebię ostrzem siekiery w głowie ochroniarza i zaczęła nieludzko krzyczeć.
Próbuje uciec, ale gdy się odwraca dopadam do niej i zadaję kilka ciosów nożem w plecy.
Zewsząd zaczynają wychodzić ludzie zwabieni krzykiem.
Ktoś krzyczy, ktoś zaczyna uciekać, ktoś w panice zatrzaskuje drzwi do pokoju i przekręca klucz zostawiając na korytarzu koleżankę z pokoju.
W takich chwilach ludzie rzadko myślą o innych, ponieważ najważniejsze to ratować siebie.
Ale nie ma czasu na głupie rozmyślania… przyszedłem tu dla kilku osób. Bądźmy konsekwentni. O ochronę nie ma co się martwić – obecnie w ramach oszczędności nie ma niemal nigdzie profesjonalnych ochroniarzy. Są tylko starzy, bezbronni kretyni budzący raczej litość niż szacunek, do tego polokowani po jednym na cały budynek.
Najbliżej jest pokój Judyty. Wspinam się po schodach na pierwsze piętro do niej zabijając po drodze jakąś pracownicę. Schodziła akurat po schodach, a gdy mnie zobaczyła zamarła z przerażenia na czas wystarczający bym do niej podszedł i przeciął jej gardło.
Wątpię bym zrobił to fachowo i kobieta szybko się wykrwawiła. Cięcie chyba było zbyt płytkie bo rozpaczliwie próbuje łapać powietrze podczas gdy jej własna krew zalewa jej drogi oddechowe.
Zostawiam ją i docieram na piętro. Kilka osób zobaczywszy mnie rozsądnie zatrzaskuje się w swoich gabinetach.
Ale nie Judyta… drzwi u niej są otwarte, a ona sama siedzi tyłem do nich bazgrząc coś na dokumentach.
- Hej, co to za rozróba tam na… - odwraca się i oczy robią jej się szerokie jak spodki – dole? – kończy cicho.
Bez słowa chwytam ją za włosy i szarpnięciem zrywam z krzesła.
- Zostaw mnie! Puść! – płacze i szarpie się bezsilnie, ale zamiera gdy przykładam pokryte krwią i strzępkami mięsa ostrze siekiery do jej nieskazitelnej twarzyczki.
- Zamknij się – nakazuję. – I rusz dupę.
Przez chwilę się opiera, ale gdy ostrze siekiery lekko zacina ją w policzek wybucha płaczem, ale idzie ze mną.
Wlokę ją za sobą do pomieszczenia socjalnego gdzie jest niszczarka. W drodze spotykam grupkę przerażonych pracowników biura.
- Wypad stąd! Ale już! – warczę. Ulatniają się błyskawicznie rzucając ledwie ułamkowe spojrzenia na Judytę.
- Nie rób mi krzywdy, nie rób – płacze dziewczyna.
Rzucam nią o ścianę przy niszczarce, a ona od razu kuli się przerażona i zapłakana.
- Włącz niszczarkę – mówię.
- Włącz ją, kurwa!!! – ryczę, gdy nie wykonuje mojego polecenia.
Drżącym rękoma uruchamia urządzenie, które przez chwilę buczy cicho i zamiera w oczekiwaniu na swoją porcję „pokarmu” na ścinki.
- Proszę… - szepcze Judyta błagalnie.
- Skoro mnie tak ładnie prosisz – mówię, po czym chwytam ją za szyję i nachylam jej głowę ku ostrzom niszczarki tak, by jej długie, blond włosy znalazły się w czujniku optycznym urządzenia.
Niszczarka reaguje i bezlitosne ostrza zaczynają wirować.
Judyta desperacko walczy, broni się, ale naciskam z całych sił na jej głowę.
Z jej ust wydobywa się upiorny wrzask, gdy niszczarka zaczyna wciągać powoli jej włosy, a ona bezsilnie walczy.
Gdy dłonią próbuje sięgnąć przycisku blokady, uderzam obuchem siekiery w jej palce.
Dziewczyna cofa rękę i traci równowagę, przez co włosy jeszcze głębiej zostają wciągnięte przez maszynę.
Dostrzegam już krew płynącą z jej głowy, gdy skóra na niej nie wytrzymuje już walki z maszyną i zaczyna pękać.
A Judyta krzyczy. Mimo rozpaczliwej walki cały czas krzyczy tym nieludzkim wrzaskiem, gdy narzędzie pracy bezlitośnie ją skalpuje. Krew zaczyna ciec coraz intensywniej barwiąc ostrza czerwienią.
Nagle urządzenie zacina się i przestaje mielić przerywając tym samym kaźń.
Dziewczyna, niemal oskalpowana, z głową całą we krwi osuwa się na ziemię.
Zostawiam ją tak, jak tam siedzi.
Nawet nie chcę ją zabijać – tak jak teraz wygląda, jest idealnie.
Została jeszcze moja szefowa, której gabinet jest piętro wyżej.
Muszę się sprężyć, policja pewnie zaraz tu będzie, a chciałbym skończyć to, co zacząłem.
Przez chwilę bałem się, że szefowa zdążyła już uciec, ale szczęście mi dopisało. Dotarłem na drugie piętro akurat, gdy niezgrabnie próbowała dotrzeć do drogi ewakuacyjnej.
Na mój widok, facet kierujący ewakuacją rozsądnie ocenił swoje szanse w ewentualnym starciu i przytomnie popędził jak strzała wyjściem awaryjnym zostawiając zasapaną szefową.
- Panie Marcinie, co pan… - szefowa blednie jak kreda, a ostrze siekiery zakreśla łuk w powietrzu i wbija się jej w ramię.
Klnąc cicho wyrywam ostrze z jej ciała i całkowicie ignorując jej krzyki i błagania. Uderzam raz za razem, machinalnie, a krew bryzga na mnie i na ściany, gdy odrąbuję jej kończynę za kończyną. Parę razy nie trafiam i ostrze uderza w posadzkę podłogi, ale kontynuuję dopóki nie zostaje z niej krwawy kadłub.
Gdy w końcu kończę jestem cały zgrzany i ciężko oddycham. Siekierę rzucam na pokrwawione resztki szefowej.
Ból atakuje mnie lekkim ćmieniem.
Stoję w kałuży jej krwi. Nagle jej powierzchnia się wybrzusza nieznacznie, na tyle, że rozpoznaję swoją własną twarz.
- Doskonale! – mówi anioł. – Jestem z ciebie dumny! Naprawdę! Ale została ci jeszcze jedna rzecz do załatwienia. Pospiesz się bo zaraz wkroczy tu policja.
Ma rację, słyszę już policyjne syreny na zewnątrz.
Jest mi strasznie duszno, zrzucam więc z siebie płaszcz i rozpinam koszulę, by móc złapać głębszy oddech.
Z kieszeni płaszcza wyciągam umazany krwią nóż. Przez chwilę ważę go w dłoni i wpatruję się w jego ostrze.
Szybkim ruchem wbijam go w serce i ruszam nim kilka razy.
Dziwne, nawet nie czuję bólu.
Osuwam się po ścianie na kałużę krwi na podłodze.
Zanim zamknę oczy i zapadnę w ciemność dostrzegam tylko wyraz uznania na twarzy anioła.
Głowa już mnie w ogóle nie boli… w końcu mogę odpocząć.
Jgbart, proud to be a member of Forum Literackie Inkaustus since Nov 2009.
http://www.youtube.com/watch?v=4LY-n9nx5...re=related

Necronomicon " Possesed Again" \m/
Necrophobic "Hrimthursum" \m/

EVERYONE AGAINST EVERYONE - CHAOS!
Odpowiedz
#2
Opowiadanie jest długie, mimo to czyta się go błyskawicznie - głównie jest to chyba sprawa krótkich akapitów i tego, że nie zwalniasz z akcji ani na moment. Są czasami fragmenty jak o tej pizzy czy biurowej pracy, ale nie nudzą - ratujesz je dawką ironicznego, złośliwego humoru, przez co idealnie wpasowują się w szybki tok akcji. Także za płynność spory plus!

Błędów jako tako nie wyłapywałem, bo wciągnęła mnie fabuła. Zauważyłem, że na początku w dialogach nie stawiasz przecinka przed słowami zakończonymi na -ąc i jakoś nie spasowało mi stwierdzenie "końcówka listopada". Ale ta druga uwaga to tylko moje osobiste widzimisię, przecinki są jednak błędem.

Anioł stróż skojarzył mi się z filmem "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", ale nie ma to nic do rzeczy w sumie.

Fajne w tym opowiadaniu jest to, że taka historia może się przydarzyć naprawdę, nie ma jakichś wymyślnych stworów i demonów, a jedynie sfrustrowany życiem człowiek i to jest nieco przerażające - nigdy nie wiesz, kiedy los postawi ci na drodze takiego wariata z siekierą.Smile

Nie zawiodłeś mnie i wykorzystałeś niszczarkę - od razu, gdy o niej wspomniałeś miałem nadzieję, że pojawi się z nią jakaś krwawa scena i pojawiła się. Plus.

Zaakcentowanie bólów głowy - dobra sprawa, chorobom psychicznym towarzyszą migreny i człowiek nieobyty w temacie mógłby to pominąć, a ty to fajnie podkreśliłeś. Według mnie jest to ważny i dobry element tego opowiadania.

Finał - musiał mieć sporo krzepy, werwy i zaparcia, żeby zabić się poprzez włożenie sobie noża w serce. Iście samurajska scena (z tym, że serce, a nie brzuch, no nie). Średnio widzę, aby ktoś mógł popełnić takie samobójstwo rzeczywiście, no ale może się mylę - może są zaburzenia, które aż tak przyćmiewają ból i potęgują siłę woli.

Czasami mógłbyś bardziej rozwinąć naturalistyczne opisy zmasakrowanych ciał. Nie wiem, może nie wpłynęłoby to, aż tak bardzo na płynność, a wzmocniło efekt Gore. Ciężko powiedzieć.

Podsumowując, przysłodziłem ci - niemal same plusy. Błędy jakieśtam marginalne, głównie na początku zresztą. Scena samobójstwa do mnie nie przemówiła, a tak to wszystko w porządku.

9/10, porównując z innymi horrorami na forum jest bardzo dobrze, tak trzymaj! Czytało się szybko i przyjemnie.

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#3
Dziękuję! Teraz jak to czytam to wyłapuję kilka literôwek, oraz interesujący fakt, że podczas zamieszczania tu opka, forum wycieło z niego kilka przecinków(porownałem z wersją zapisaną na dysku).
Praca była pisana na konkurs dla portalu Horror Online. Nie wygrałem, ale i tak jestem zadowolony z efektu działań twórczych. A inspiracją tego była poniekąd moja pracaWink
Jgbart, proud to be a member of Forum Literackie Inkaustus since Nov 2009.
http://www.youtube.com/watch?v=4LY-n9nx5...re=related

Necronomicon " Possesed Again" \m/
Necrophobic "Hrimthursum" \m/

EVERYONE AGAINST EVERYONE - CHAOS!
Odpowiedz
#4
Haha, nawiasem mówiąc - szefowo strzeż się. Smile

Mówisz, że przegrałeś - możliwe, że organizatorom zabrakło czegoś zaskakującego na finał, tak sobie teraz myślę. Bo zakończenie jest do przewidzenia raczej, a w horrorach jednak liczy się jakaś końcowa niespodzianka - według mnie.
Odpowiedz
#5
Zgrabnie. Z dość dobrym warsztatem, konstrukcja spójna, przemyślana.
Motyw psa i wycieraczki - perełka.

To, co mnie uderzyło to totalna przewidywalność przebiegu fabuły, co przy horrorze jest mankamentem i czyni z Twojego opowiadania pociągowo-samolotową "czytankę". Horror jest tu zresztą określeniem na wyrost.

Popracowałabym wyobraźnią, refleksją - dodała do sztampowej fabuły coś, co rozwinie ją w kierunkach nieoczekiwanych, zaskoczy, zmusi do czegoś odbiorcę. Na razie wystarczy połknąć.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#6
Prawdę mówiąc ( a przecież tu o to chodzi) w początku opowiadania po prostu się zakochałem. Ten "wkurwiony młodzieniec" bardzo do mnie przemawia. Gdyby twoje opowiadanie zostało przerobione na audiobooka, chętnie bym je przeczytał. Do momentu w którym dziewczyna z zrywa z głównym bohaterem, plus do tego pies srający na wycieraczkę... A na dodatek schizefreniczne alter ego... Hm... może to tylko moja koncepcja, ale temu "przekroczeniu granicy normalności" nie muszą towarzyszyć fanfary - robi się zbyt patetycznie. Tak sobie myślę, że dla takiego znerwicowanego nieudacznika o niskiej samoocenie do przejścia z "praiwe normalny" do " straciłeś to, koleś" towarzyszyłby cichy trzask podobny do dźwięku pękającej gałązki - nie fanfary. Poza tym, popatrz na to jak koleś reaguje na konflikty z szefową i koleżanką z pracy. To raczej typ oblewający kwasem i uciekający, czy może truciciel, niż koleś dążący do otwartej konfrontacji, chociażby już na początku, gdy odgrywa się na chłopaku byłej dziewczyny, czy na nim samym. Jego osobowość ( jak wynika dla mnie z początku tekstu) nie jest typem agresora, co raczej "ukrytego mściciela".

To tak na szybko Big Grin
One sick puppy.
Odpowiedz
#7
Możliwe, aczkolwiek tu chciałem ukazać wybuch. Gwałtowną erupcję wulkanu frustracji i złości, co nie będzie przejawiać się w zimnym podtruwaniu, czy powolnym dręczeniu ofiary ( swoją drogą... pomysł jest dobry, dziękuję Pan Kracy), ale w gwałtownej żądzy zniszczenia wszystkiego, co działa na nerwy.
Jgbart, proud to be a member of Forum Literackie Inkaustus since Nov 2009.
http://www.youtube.com/watch?v=4LY-n9nx5...re=related

Necronomicon " Possesed Again" \m/
Necrophobic "Hrimthursum" \m/

EVERYONE AGAINST EVERYONE - CHAOS!
Odpowiedz
#8
(31-03-2012, 23:04)Jgbart napisał(a): ( swoją drogą... pomysł jest dobry, dziękuję Pan Kracy)

Hahaha, mam nadzieję, że mówisz o pomyśle na opowiadanie Big Grin
One sick puppy.
Odpowiedz
#9
Witam.
Jak dla mnie nic dodać nic ująć... prawie. Jedyne do czego bym się przyczepił - rzecz gustu - to atmosfera i klimat opowiadania. Lubię gdy jest mrocznie, ponuro i melancholijnie, a u Ciebie jednak znajduję coś innego. Szybkie tempo, mnóstwo akcji, przyrównałbym twój styl do kina akcji właśnie. Nie ma tu miejsca na "marudzenie" bohatera typu "ależ jestem wewnętrznie rozdarty i wyobcowany". Jeżeli sprawa ma być załatwiona to biorę młotek i "wyrywam chwasta".
Tekst czyta się szybko, płynnie a co najważniejsze historia wciąga.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości