Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zapłata
#1
Oto moje pierwsze opowiadanie które udało mi się skończyć. Zdaję sobie sprawę że wybitne to raczej ono nie jest, ale dopiero zaczynam pisarzyć.
A teraz czekam na tsunami krytyki (ale takiej konstruktywnej). Dobre rady, wskazówki bardzo mile widziane.

"Zapłata"


Obudziłem się po południu i chciało mi się pić. Czułem się, tak jak gdybym wędrował przez kilka dni po pustyni, bez grama wody. Powoli wstałem z łóżka i przeciągając się leniwie poszedłem do łazienki. Uwiesiłem się nad zlewem łapczywie pochłaniając wodę, niczym alkoholik wódkę po tygodniu abstynencji. Kilka litrów później, wyprostowałem się by spojrzeć w lustro na swoją nieogoloną mordę. Nagły dreszcz przerażenia momentalnie mnie rozbudził. Przez ułamek sekundy zamiast mojej nudnej, doskonale znanej mi twarzy zobaczyłem zupełnie obcego faceta. Tylko oczy miał takie same. Twarz zniknęła a ja stałem w bezruchu przez minute czy dwie nie wiedząc co mam o tym myśleć. W końcu stwierdziłem, a raczej wmówiłem sobie że widocznie byłem jeszcze jedna noga we śnie. To co wydarzyło się potem sprawia że mam co do tego olbrzymie wątpliwości.
Po krótkim i orzeźwiającym prysznicu poszedłem do kuchni zrobić sobie śniadanie, które inni o tej porze nazwali by pewnie obiadem. Stałem przed oknem w kuchni, siorbiąc sobie gorącą herbatę i czekając na grzanki które lada chwila miały wyskoczyć z tostera. Październik dobiegał końca a wraz z nim ciepła, złota jesień. Na ulicach było pusto. Pogoda oraz sam charakter rozleniwionego, niedzielnego popołudnia sprawiał że nikomu nie chciało się wychodzić na zewnątrz. Niebo pokryte było grubą warstwa chmur przepuszczających od czasu do czasu jakiś samotny promyk światła, który ginął natychmiast w szarości dnia. Drzewa rosnące wzdłuż ulicy, między drogą a chodnikiem były prawie kompletnie nagie a brązowe liście które hałdami zalegały pod nimi, wilgotne i zmieszane ze śmieciami, przypominały o śmierci i rozkładzie. Wszystko to mogło doprowadzić do drobnej, jesiennej chandry nawet największego optymistę.
Zrobiłem sobie jakieś szybie kanapki, wziąłem piwo z lodówki i tak zaopatrzony rozwaliłem się na fotelu. Włączyłem telewizor. Nie miałem zamiaru oglądać niczego konkretnego, po prostu nie lubię jeść w ciszy. Z braku czegoś lepszego, przełączyłem na Animal Planet. Powoli przeżuwałem moje kanapki złożone z sera, szynki i pomidora, wpatrywałem się bezmyślnie w ekran. Większość mojej uwagi zajmowała Wiktoria. Poznałem jej wczorajszego wieczoru, gdy ze znajomymi postanowiliśmy się rozerwać. Przesiedziałem przy niej praktycznie cały wieczór. Wymieniliśmy się numerami i chociaż wiem że za wcześnie było jeszcze na jakiekolwiek plany, liczyłem że poznamy się bliżej.
Telefon który rzuciłem na stolik obok kanapy, niespodziewanie zawibrował. Wziąłem go do reki i uśmiechnąłem się do siebie. Los, przeznaczenie, a może zwykły przypadek sprawił że dostałem SMS-a, od NIEJ, akurat wtedy kiedy o NIEJ myślałem. Gdy otworzyłem wiadomość, niespodziewanie zabolały mnie oczy, tak jakby ktoś dźgnął je paluchami. Natychmiast się załzawiły, ale mimo to uparłem się by odczytać SMS-a. Nie zważając na ból, wielki banan mimowolnie rozświetlił moją twarz. Wiktoria chciała się ze mną spotkać. Dzisiaj, o 18.30 miałem czekać na nią pod kinem, niedaleko stacji kolejowej. Szybko odpisałem i pognałem do łazienki przemyć oczy.
Nadal szwankują, pomyślałem gapiąc się przez lustro na wilgotne od wody i łez, zaczerwienione oczy. Ból powoli przechodził. Niewątpliwie ten nagły „atak” miał związek z operacją jaką przeżyłem jakieś na początku tego roku.
Od kiedy tylko pamiętam nie miałem żadnych problemów ze wzrokiem. Aż tu nagle, około rok temu, BAM! Zapalenie rogówek, w dodatku obydwu naraz. Ból, swędzenie, łzawienie, pieczenie, ciemność – najczęściej przychodziły mi na myśl gdy wspominałem ten okres. W końcu udało mi się przezwyciężyć chorobę, jednak pyrusowe było to zwycięstwo. Prawe oko było kompletnie do dupy, za jego pomocą mogłem stwierdzić co najwyżej czy jest jasno czy ciemno, przez lewe natomiast patrzyło się jak przez szkło bardzo grubej butelki, w dodatku kiepsko odlanej. I tak z tygodnia na tydzień stałem się inwalidą. Nie muszę chyba nawet mówić co to znaczyło dla studenta który przez całe życie polegał głównie na tym zmyśle wzroku.
Mimo wrodzonego optymizmu, niemal popadłem w depresję, zresztą, trudno mi się dziwić. Ratunek przyniosła mi nowoczesna medycyna - przeszczep rogówek. Dzięki profesjonalistą dzierżącym skalpele oraz nieszczęsnemu dawcy którego pech, był jednocześnie moją droga do światła – odzyskałem wzrok. Mimo iż zabieg przeprowadzony był perfekcyjnie, to nadal, na szczęście coraz rzadziej, miewam takie napady bólu. Lekarze uspokoili mnie mówiąc ze to całkiem naturalne po takiej operacji.
Kiedy wróciłem z łazienki do salonu, położyłem się z powrotem na kanapę i do 17.45 oglądałem telewizje. Potem ogarnąłem się trochę, (dwa razy wyszczotkowałem zęby) i dokładnie o 18.00 ruszyłem na randkę.
Od samego progu przeszył mnie zimny, porywisty wiatr, tak że przez chwilę miałem ochotę wrócić do domu, zaparzyć herbatę, zwinąć się w koc i sączyć ją w kojącym cieple i ciszy. Mimo to ruszyłem w stronę umówionego miejscu gdyż wiedziałem że spotkanie z Wiktorią wynagrodzi mi to kilkukrotnie wszelkie niewygody.
Do pokonania miałem jakieś półtora kilometra i zastanawiałem się nawet czy nie pojechać autobusem albo tramwajem, jednak nie znalem rozkładu, a na najbliższym przystanku, oczywiście, rozpiska została zerwana przez jakiegoś znudzonego debila. Pozostał więc zdrowy dla ciała i ducha spacerek. Szedłem tak nieśpiesznie, nie myśląc o niczym konkretnym, mijając kolejne skrzyżowania, samochody i nielicznych przykurczonych z chłodu przechodniów. Był już prawie wieczór, toteż jaskrawo czerwone światło lamp sodowych oświetlało mokre chodniki pełne rozkładających się liści, niekiedy gazet albo innych papierów. Powietrze przepełnione wilgocią rozmazywało świat znajdujące się w oddali, przemieniając dalszy krajobraz w pastelowe dzieło sztuki. Mimo całej brzydoty i nieatrakcyjności tego wieczoru, obraz ten krył w sobie jakiś nieopisany urok. A może po prostu wynikał on z faktu że miałem spotkać się z piękną dziewczyną? Nie mam pojęcia.
Kilka minut później stałem stałem na skrzyżowaniu gdzie mieliśmy się spotkać. Na rogu dość ruchliwej ulicy znajdowało się kino. Po drugiej stronie mieścił się podłużny prostokątny budynek stacji kolejowej. Pozostałymi widocznymi budynkami były szare kamieniczki oraz sklepy.
Spojrzałem na zegarek który pokazywał 18.16, co oznaczało że jeśli moja nowa przyjaciółka zjawi się punktualnie (a znając naturę płci pięknej, było to równie prawdopodobne jak to że znajdę na chodniku sto złotych ), to czeka mnie jeszcze 14 bardzo chłodnych minut. Rozmasowując i chuchając na swoje sine ręce, postanowiłem poczekać na Weronikę w kinowej poczekalni. Co prawda nie wiedziałem jeszcze czy zdecydujemy się pójść na jakiś film ale było tam przynajmniej ciepło i przytulnie.
Od progu rozsuwanych automatycznie drzwi uderzył we mnie przyjemny zapach popcornu. Z głośników sączyła się cicha, relaksująca muzyka a temperatura była o jakieś 10 stopni wyższa niż na zewnątrz. Właściciele wiedzą jak obchodzić się z klientami. Nim rozsiadłem się w wygodnym czerwonym fotelu w poczekalni-bufecie, znajdującej się na prawo od wejścia, podszedłem do kasy by obejrzeć repertuar. Standardowo wyświetlali: film akcji, animacje, romans, głupkowata komedię. Nic szczególnego ale tez specjalnie odstręczającego.
Dosiadłem się do pustego stolika, jak najbliżej wielkiej szyby stanowiącej frontową ścianę kina. Chciałem mieć oko na ulice, a zwłaszcza na miejsce w którym umówiłem się z dziewczyną.
Minuty ciągnęły się powoli i ospale, tak jak by wiedziały że nie mogę się na coś doczekać i robiły mi na złość. Stukając rytmicznie palcami w blat, z braku lepszego zajęcia gapiłem się bezmyślnie na ludzi dookoła mnie. W bufecie przebywało poza mną sześć osób. Kilka stolików dalej siedziała młoda para, która wesołym trajkotem wypełniała pobliską przestrzeń. Weseli i uśmiechnięci wyraźnie cieszyli się tą chwilą i swoim towarzystwem. Obserwowanie ich wywołało u mnie jeszcze większe zniecierpliwienie bowiem za kilka minut również miałem cieszyć się towarzystwem pięknej dziewczyny. Spojrzałem na zegarek. 18.28. Spojrzałem przez szybę. Nikogo nie było. Pomyślałem wtedy że Wiktoria może jeszcze okazać się po prostu bardzo punktualna i zjawić się równo o wpół do siódmej, jednak po kilku minutach zacząłem w to wątpić a po kilku następnych moje nadzieje legły w gruzach. Chyba po raz dwudziesty, w ciągu tych kilku minut sprawdziłem godzinę. 18.40. Zniecierpliwienie zaczęło przeradzać się w delikatną frustrację i już chciałem do niej zadzwonić. Spojrzałem przez szybę. Delikatna frustracja ustąpiła miejsca uldze, gdyż przed kinem, odwrócona tyłem do przeszklonej ściany stała drobna żeńska postać z falą prostych, czarnych włosów sięgających do łopatek, które dobrze zapamiętałem poprzedniego dnia. Dość żwawo wstałem i wyszedłem na zewnątrz.
Przed budynkiem czekała mnie przykra niespodzianka. Wiktorii (a przynajmniej osoby do nie podobnej) już tam nie było. Obejrzałem się natychmiast we wszystkie strony, jednak w okolicy nie było już żadnej czarnowłosej dziewczyny. Widocznie sobie poszła i to raczej szybko. Nie miałem pojęcia co mam o tym sądzić, jednak nie dane było mi długo o tym myśleć, bowiem nagle dały o sobie znać moje oczy. Piekący ból zniekształcił obraz. Z zaskoczenia straciłem równowagę i gdybym nie chwycił się pobliskiej latarni, wywinął bym orła. Skulony stałem tak, łapiąc głębokie oddechy i czekając aż ból przejdzie.
- Przepraszam, nic Panu nie jest? - Ktoś spytał. Przechyliłem głowę i przez oczy wypełnione łzami zobaczyłem zniekształcony kontur jakiegoś mężczyzny.
- W porządku, za chwile mi przejdzie...
- Na pewno? Może wezwać pogotowie?
- Dziękuje, ale niech się Pan nie kłopocze. Już mi lepiej. - I rzeczywiście tak było. Ból powoli odpływał. A mózg znów zaczynał działać. Większość jego mocy obliczeniowej pochłaniało w tej chwili szukanie odpowiedzi na następujące pytanie „Co, do jasnej cholery, dzieje się z moimi oczyma”. Przetarłem łzy i uśmiechnąłem się do przechodnia dając mu tym do zrozumienia że wszystko już OK”. Chyba go to uspokoiło, bo gdy podziękowałem mu za zainteresowanie, odparł tylko że nie ma za co i poszedł w swoją stronę. A ja, stojąc tak na środku chodnika, tyłem do budynku kina, przyglądając samochodom lawirującym z jednej strony skrzyżowania na drugą pomyślałem że najwyższa pora odwiedzić mojego okulistę.
Stałem tak już jeszcze kilka minut gdy moją uwagę przykuł budynek stacji PKP po drugiej stronie skrzyżowania. Przednia ściana przystanku zastawiała znajdujące się po drugiej stronie tory kolejowe, jednak z jego prawej strony dało się zauważyć szyny i sieci trakcyjne rozpięte nad nimi. Właśnie w to miejsce skupiłem swój wzrok, gdyż mimo ciemności coś tam wyraźnie dostrzegłem. A przynajmniej tak mi się wydawało. Nagle, z lewej strony usłyszałem donośny klakson przypominający ryk jakiegoś wielkiego zwierza. Nadjeżdżał pociąg. Spojrzałem z powrotem w prawo i nagle w mojej głowie zaświtała myśl która zjeżyła mi włosy na całym ciele. Nie zważając na samochody, przebiegłem przez skrzyżowanie (mało przy tym nie wpadając pod Matiza).
Gdy później się nad tym zastanawiałem doszedłem do wniosku że właściwie nie miałem podstaw by zareagować tak jak zareagowałem. Niewyraźny kontur który zauważyłem na torach, mógł być równie dobrze krzakiem albo czymś innym. Było ciemno, wilgotność powietrza zniekształcała widok a moje oczy nie były ostatnio w najlepszej formie. Mimo to coś pchało mnie w tamtym kierunku a ja wiedziałem że jeśli natychmiast czegoś nie zrobię to stanie się coś złego.
Przeczucie mnie nie myliło. Kiedy wbiegłem na chodnik po drugiej stronie ulicy, niewyraźny kontur przemienił się w wyraźna ludzką sylwetkę. Krzyknąłem ile miałem sił w płucach, ale postać albo nie usłyszała, albo nie chciała słyszeć. Biegłem dalej ile sił w nogach obserwując ze zgroza zbliżający się pociąg. W uszach dudnił mi narastający huk dziesiątek ton stali przetaczających się z dużą prędkością po szynach. Byłem już kilka metrów od torów gdy reflektory oświetliły wyprostowaną sylwetkę kobiety, odwróconej tyłem do pociągu. Gwałtownie wyhamowałem tuż przed nią, chwytając jednocześnie za jej kurtkę, po czym brutalnie pociągnąłem ją do siebie. Impet jej ciała zderzającego się z moim, zwalił nas z nóg. Ułamek sekundy później przez to miejsce przejechał pociąg.
Przez kilka sekund leżałem rozłożony na zimnym, kamienistym gruncie, próbując złapać oddech. Kołatające w szaleńczym tempie serce mało nie połamało mi żeber. Gdy gwar pociągu zaczął cichnąć, spojrzałem na niedoszłą samobójczynie, która siedziała przykulona obok mnie. Płakała.
- Co ty... do diabła... chciałaś... - Przez zadyszkę nie mogłem jeszcze normalnie mówić, co kilka słów musiałem łapać oddech. - ...zrobić?!
Milczała, chlipiąc tylko z cicha. Trąciłem ja delikatnie w ramię.
- Słyszysz mnie? Odpowiedz.
Dziewczyna powoli podniosła głowę. Odgarnęła długie, czarne włosy odsłaniając twarz. Spojrzała na mnie przez swoje załzawione oczy upstrzone pajęczyną czerwonych żyłek. Pod nimi były sine worki – oznaka wielu nieprzespanych nocy. Jej względnie ładna twarz wyrażała niewyobrażalny smutek i żal który niespodziewanie zmienił się w złość.
- Tyyy... Po co to zrobiłeś?! Dlaczego się wtrącałeś?! - Krzyknęła. Przez chwilę nie bardzo wiedziałem co mam odpowiedzieć. W końcu wypaliłem.
- Bo inaczej przejechał by cię pociąg? - To wprawiło ją w jeszcze większą furię.
- I o to do jasnej cholery chodziło, ty tępy imbecylu! - Wydarła się tak że ogłuszyła mnie na jedno ucho. Była tak wściekła że już myślałem że zaraz się na mnie rzuci, jednak ku mojemu zdumieniu jej twarz znów przybrała przygnębiający wyraz. - Nie mam już po co żyć... - Powiedziała cicho.
- Posłuchaj, nie wiem co cię spotkało, jestem pewien że nie jest to powód by odbierać sobie życie...
- Przestań pieprzyć tymi swoimi pustymi frazesami, bo nie masz o tym zielonego pojęcia!
W gruncie rzeczy miała racje. Nie jestem przecież pieprzonym psychologiem Jednak nie mogłem jej tak zostawić. Skoro już przeszkodziłem jej w samobójstwie, to teraz musiałem jakoś ją przekonać by nie próbowała ponownie. Inaczej równie dobrze sam mógłbym wepchnąć ją pod następny pociąg.
- W takim razie chętnie cię wysłucham. Ale nie tutaj. W okolicy jest kawiarnia w której można liczyć na trochę prywatności...
- Niby dlaczego mam z tobą pójść?
- Bo i tak nie masz nic do stracenia. Na pewno nic się nie stanie jeśli przełożysz śmierć o godzinę czy dwie...
Zgodziła się ale z jej twarzy można było odczytać wyraźne „Próbuj sobie czego chcesz ale i tak mnie nie przekonasz”. Zaprowadziłem ją do wspomnianej kawiarni. Przez całą drogę nie odezwała się ani słowem. A ja zastanawiałem się co mam jej do jasnej cholery powiedzieć. Weszliśmy do szerokiego, dobrze oświetlonego lokalu wypełnionego krzesłami i okrągłymi stolikami. Zdjęliśmy kurtki, zamówiliśmy dwie mocne kawy i zajęliśmy najdalej wysunięty stolik. Przez kilka sekund siedzieliśmy w milczeniu. Pociągnąłem spory łyk kawy. Przyjemne ciepło rozlało się po moim zmarzniętym cielę.
- No więc? Co teraz zamierzasz? - Spytała z lekka nutą irytacją lecz już bez gniewu. Jedyne co na razie mogłem zrobić to po prostu wysłuchać jej historii.
- To chyba oczywiste. Chcę od ciebie usłyszeć, dlaczego chciałaś się zabić.
- Jak na kozetce u pieprzonego psychologa? I myślisz że wspólnie sobie nad tym popłaczemy, potem ty rzucisz jakimś tekstem w stylu „nigdy się poddawaj!” i w magiczny sposób moje życie znów nabierze sensu?
- Zobaczymy.
- Dobra, a co mi tam... - Mruknęła i wzięła łyk kawy. Potem spojrzała nieprzytomnymi oczyma w sufit i zamyśliła się na kilka sekund. W końcu zebrała myśli i zaczęła opowiadać.
- Moje życie było całkiem przeciętne. Miałam normalną rodzinę, studiowałam medycynę a kiedy się nie uczyłam, spotykałam się z przyjaciółmi. Wszystko to było monotonne ale całkiem przyjemne. Aż w końcu poznałam Jego... - Gdy to powiedziała delikatnie się uśmiechnęła, przechylając lekko głowę jak gdyby wspominała coś przyjemnego. - Wiem że praktycznie wszystkie pary tak mówią, ale byliśmy sobie przeznaczeni. Jednym słowem, strasznie się kochaliśmy. I mimo czterech lat bycia ze sobą, nasze uczucie nie osłabło, może nawet nabierało siły... A potem... A potem nadszedł styczeń tego roku... - Zagryzła wargi urywając zdanie i wpatrując się tępo w blat stołu. Wstrzymałem oddech, bo domyślałem się co zaraz usłyszę.
- Czy wierzysz w sprawiedliwość? Karmę? - Niespodziewanie zmieniła temat. Zastanowiłem się.
- Nie. Myślę że rzeczy, dobre lub złe po prostu się zdarzają.
- A ja wierzyłam... Jeszcze całkiem niedawno... Starałam się być dobrym człowiekiem. Do cholery, wybrałam medycynę głównie dlatego żeby pomagać ludziom. To co mnie spotkało było niesprawiedliwe, kurewsko niesprawiedliwe... - Powiedziała, parząc smutno na blat stołu.
- Co wydarzyło się w styczniu?
- Był Sylwester. Skończyłam studia i odbywałam staż w szpitalu. A jako że dla lekarzy, zwłaszcza praktykantów święta wolne od pracy nie istnieją, toteż zamiast świętować nadejście Nowego Roku, byłam w szpitalu. A że alkohol i petardy to bardzo złe połączenie, na nudę raczej nie narzekaliśmy. Mimo to mój chłopak koniecznie chciał mnie odwiedzić, choćby na chwilę. Chciał mi złożyć życzenia, jednak domyśliłam się że chodzi o coś więcej, bo inaczej nie fatygował by osobiście do szpitala... Kilkanaście minut po tym jak zadzwonił, dostałam wezwanie na ostry dyżur... Karetka kogoś przywiozła... - Przerwała by wytrzeć napływające powoli łzy. - Okazało się... okazało się że to był On... miał wypadek samochodowy... jakiś pijak uderzył w niego... nie miał szans... umarł na moich ramionach... - Gdy to powiedziała, przestała nad sobą panować. Położyła się na stole i zaczęła płakać. Próbowałem ją pocieszać jednak wiedziałem że nic z tego na razie nie będzie.
Czekałem aż przestanie płakać i gdy po kilku minutach zaczęła dochodzić do siebie, podałem jej chusteczkę. Otarła łzy i wysmarkała się głośno.
- A wiesz co w tym wszystkim było najgorsze? Co było prawdziwie kurewską drwinom losu? Kiedy próbowano go reanimować, z jego kieszeni wypadło małe, puchate pudełeczko. Jechał do mnie po to by się oświadczyć. I nawet kurwa, nie zdążył wyjąć pierścionka.
Skończyła swoją opowieść. Milczeliśmy, a cały świat jak gdyby milczał razem z nami. A ja czułem się coraz fatalniej.
- To może zabrzmieć okrutnie, ale muszę o to spytać. Twój chłopak zginął w styczniu. Dlaczego zdecydowałaś się popełnić samobójstwo dopiero teraz?
- To nie tak że wcześniej o tym nie myślałam. Właściwie planowałam to od dłuższego czasu.. A dlaczego akurat dzisiaj? Bo dokładnie 4 lata temu go poznałam... Dzisiaj to boli szczególnie mocno...
- Posłuchaj mnie uważnie. Ten dzień niedługo minie i ból się zmniejszy. A z czasem zniknie w ogóle. Nazwiesz to pustym frazesem, ale czas leczy rany. A przed tobą jeszcze wiele lat ży...
- Nie masz pojęcia jak to jest! Budzić się co rano w pustym łóżku, bez przerwy myśląc o Nim, z okrutną świadomością że nigdy go już nie zobaczę! Nie masz pojęcia!
- To prawda, nie mam prawa by nawet domyślać się co czujesz. Jenak znam ludzi których spotykały podobne rzeczy. Tak jak oni, w końcu zaakceptujesz to co się stało. Samobójstwo to żadne rozwiązanie! Zastanów się czy On chciałby tego... - Nie dokończyłem ostatniego zdania gdyż w trakcie jego wypowiadania, coś przeskoczyło w mojej głowie... Właśnie... „czy On chciałby”... pierwszy stycznia... - O jasna cholera...
- Że co? - Odpowiedziała zbita z tropu.
Nie odpowiedziałem, gdyż nagle przestałem zwracać na nią uwagę. Do głowy wpadła dziwna, niepokojąca myśl, która wyjaśniała wszystko co się do tej pory stało. Z drugiej strony całkowicie przeczyła ona zdrowemu rozsądkowi.
- Hej, coś ci się stało? - Nie wytrzymała przeciągającej się ciszy i przerwała dziwną bitwę myśli która trwała w mojej głowie. - Nieźle odpłynąłeś. Wszystko w porządku? - Dodała gdy zauważyła że znów zwracam na nią uwagę.
- Tak. Nie. Nie wiem. - Odpowiedziałem. Przez chwilę bacznie mi się przyglądała i już miała ponownie spytać o moje samopoczucie gdy niespodziewanie zapytałem.. - Czy twój chłopak umarł w tutejszym szpitalu publicznym?
- Tak, ale co to ma do...
- Czy jego narządy zostały oddane do transplantacji? - Przerwałem jej.
- Tak... Na pewno tak, ale nadal nie rozumiem co to ma do rzeczy. - Odpowiedziała. Jej mina z chwilowego zaskoczenia, spowodowanego moim niecodziennym zachowaniem, znów przeszła w głęboki smutek. Moje dwa ostatnie pytania musiały przypomnieć jej wiele smutnych wspomnień które starała się pewnie zapomnieć. Nie miało jednak teraz głębszego znaczenia.
- To, że to prawdopodobnie wcale nie przypadek, że siedzimy tutaj i rozmawiamy. - Słuchaj...
Opowiedziałem jej o mojej niedawnej chorobie. O tym jak utraciłem wzrok i byłem na skraju załamania. O nadziei i oczekiwaniu na operacje. Operację która odbyła się pierwszego stycznia bieżącego roku, kilka godzin po śmierci ukochanego niedoszłej samobójczyni. Samobójczyni którą dziś uratowałem.
- Czyli, chcesz powiedzieć że przeszczepili ci Jego oczy? - Rzuciła z niedowierzaniem.
- Rogówki. - Sprecyzowałem. - Bardzo prawdopodobne że wcześniej należały do niego.
- Ale to przecież niemożliwie! Takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają!
- Może i nie. Ale przecież ktoś mógł takie spotkanie zaaranżować. I chyba nawet domyślam się kto...
- Co... Co masz przez to na myśli? - Spytała, starannie wymawiając każde słowo.
- A co jeśli... Jeśli twój chłopak jest za to wszystko odpowiedzialny?
- On nie żyje! - Krzyknęła tak, że barman się na nas odwrócił.
- Tak, ale posłuchaj, dzisiejszego dnia spotkało mnie kilka dziwnych zdarzeń które w konsekwencji sprawiły że powstrzymałem cię przed śmiercią. A przy każdym z takich incydentów towarzyszył mi ból oczu którego dawno już nie odczuwałem. Tak jak gdyby rogówki były przekaźnikiem między mną a...
- Zaświatami? - Parsknęła. - Czy naprawdę wierzysz że to możliwe? Że On porozumiewał się z tobą?
- Nie mam pewności. - Wyjąłem telefon i wyświetliłem SMS-a od Wiktorii – Przeczytaj. - Powiedziałem.
- „Spotkajmy się jutro o 18.30, przed kinem”. Nie rozumiem, co to ma do rzeczy?
- To, że kiedy pierwszy raz przeczytałem tego SMS-a, nie było tam słowa „jutro”. Jestem tego pewien. No i zaraz po tym rozbolały mnie oczy.
- To dlatego tutaj jesteś...
- To nie wszystko. Czekałem na Wiktorie w kinowym bufecie. Mimo że umówiła się ze mną na jutro, widziałem ją, a przynajmniej moje oczy widziały, jak czekała na mnie na zewnątrz. Gdy wyszedłem z kina, na ulicy nikogo już nie było. I znów zaczęły boleć mnie oczy. A potem zobaczyłem niewyraźną postać stojąca na torach, po drugiej stronie ulicy. Mimo że było daleko i ciemno. Jednak miałem pewność że ktoś tam rzeczywiście jest. Taką, zupełnie nieracjonalną pewność. Resztę historii znasz.
Przez chwile milczeliśmy. Ja studiowałem uważnie fakturę sufitu, ona zaś patrzyła się w blat stolika. Jej proste, czarne włosy zasłaniały twarz także nie mogłem dostrzec jej wyrazu. Wtem zauważyłem błyszczące krople łez spadające na blat. Wyprostowała się i spojrzała załzawionymi oczyma prosto w moje oczy, których część jeszcze niedawno należała do jej ukochanego. Mimo że płakała niezliczony już dzisiaj raz, po raz pierwszy na jej twarzy malował się uśmiech. Uśmiech ulgi i spokoju który prawdopodobnie po raz pierwszy od bardzo dawna zawitał ponownie na jej twarzy.
- A więc On gdzieś tam jest... Mimo że nie możemy się porozumieć, cały czas jest przy mnie...
- I bardzo nie chce byś zabiła się z Jego powodu...
- Wyjdźmy na zewnątrz, na powietrze, nagle zrobiło się tu strasznie duszno. - Zaproponowała.
Wyszliśmy. Zaciągnąłem się orzeźwiającym, wieczornym powietrzem. Przeszywający chłód omiótł moje ciało wywołując na nim dreszcze. W milczeniu oddalaliśmy się od centrum, z każdym krokiem gwar miasta powoli cichł. Gdy byliśmy już dostatecznie daleko by nikt nam nie przeszkadzał, spytałem:
- I co teraz zamierzasz?
- Głupio było by po czymś takim popełnić samobójstwo... - Odpowiedziała. - Ból, mimo iż teraz już odrobinę lżejszy, nadal gdzieś tam jest. Ale teraz już mam pewność że tak jak powiedziałeś, kiedyś zniknie.
- Ciesze się.
Odprowadziłem ją do domu. Szliśmy wilgotnym chodnikiem usłanym gnijącymi liśćmi, oświetlani przez rzędy latarni. Rozmawialiśmy chwilę, lecz raczej o rzeczach przyziemnych. Gdy stanęliśmy przed budynkiem w którym mieszkała, przysunęła się do mnie i szepnęła do ucha proste „Dziękuje”, po czym pocałowała w policzek. Następnie pożegnaliśmy się a ja stałem w miejscu obserwując jak znika w klatce schodowej. Stałem tak jeszcze przez chwilę, aż przeszywający zimny wiatr zmobilizował mnie do powrotu do domu.
Szedłem tak, spacerowym krokiem, zastanawiając się nad niesamowitą historią, która mnie spotkała. O zaświatach, duchach i o tym że prawdziwa miłość może jednak przezwyciężyć śmierć. Człowiek którego imienia nawet nie znałem ofiarował mi kiedyś swój wzrok i dzisiaj, niespodziewanie postanowił wziąć zapłatę. Jesteśmy kwita.
Odpowiedz
#2
Masz szczęście, bo miałem już wyłączać. Szczęście o tyle, że już ci piszę komentarz, a nieszczęście, bo na dwa tysiące użytkowników trafiłeś na najbardziej zielonego.

Pierwsze co mi mignęło, to parę brakujących przecinków.

"Szybkie kanapki" - powinno raczej być "kanapki na szybko", ale sens wychwyciłem.

Parę błędów kosmetycznych.

Nigdy nie piszemy cyfr numerem. NIGDY. No, może czasem. Big Grin
Nie w tych przypadkach.

Sporo tego, całego nie przeczytałem, lecz przeczytam.

Fabuła nawet rozbudowana.

Oby tak dalej i standardowo.

Pozdro.
Odpowiedz
#3
Cytat:Oto moje pierwsze opowiadanie które udało mi się skończyć. Zdaję sobie sprawę że wybitne to raczej ono nie jest, ale dopiero zaczynam pisarzyć.
A teraz czekam na tsunami krytyki (ale takiej konstruktywnej). Dobre rady, wskazówki bardzo mile widziane.

Cześć! Cieszy mnie że czekasz na krytykę. Rada na początek? Początki są straszne grunt to się nie poddawać nawet po ciężkich komentarzach ;P

Druga rada to akapity: tworzymy je dodając na początku zdania [.p] bez kropki w nawiasie.

Cytat:Uwiesiłem się nad zlewem łapczywie pochłaniając wodę

Na czym się uwiesił? Poza tym w łazienkach to zazwyczaj umywalki. Zlew jest typowo kuchennym wynalazkiem Smile

Cytat:Kilka litrów później, wyprostowałem się by spojrzeć w lustro na swoją nieogoloną mordę.

Litrów?!? Rozumiem miłość do spożywania wody ale bez przesady.

Cytat:Przez ułamek sekundy zamiast mojej nudnej, doskonale znanej mi twarzy zobaczyłem zupełnie obcego faceta.

Zdanie kojarzy mi się z amerykańskimi horrorami. W takich filmach zazwyczaj zamyka się szafkę z lustrem lub prostuje nad umywalką by dostrzec twarz mordercy. Ps proszę bez morderców bo będę rozczarowany Tongue

Cytat:Tylko oczy miał takie same.

Przerażony bohater w "...ułamek sekundy" dostrzega jakie oczy miała postać po drugiej stronie lustra Smile

Cytat:Twarz zniknęła a ja stałem w bezruchu przez minute czy dwie nie wiedząc co mam o tym myśleć.

Myślał co o tym myśleć Smile

Cytat:W końcu stwierdziłem, a raczej wmówiłem sobie że widocznie byłem jeszcze jedna noga we śnie.

Po tylu litrach wody? szczerze wątpię.

Cytat:...kuchni zrobić sobie śniadanie, które inni o tej porze nazwali by pewnie obiadem

A jeszcze inni kolacją podwieczorkiem przekąską. Poszedł zrobić sobie coś do jedzenia.

Cytat:...wychodzić na zewnątrz.

Z domu brzmiałoby dużo lepiej.

Cytat:Zrobiłem sobie jakieś szybie kanapki, wziąłem piwo z lodówki i tak zaopatrzony rozwaliłem się na fotelu.

Kilka litrów wody zaraz potem herbata i po chwili piwo! Doliczmy także tosty-kanapki. Prawie jak ciasteczkowy potwór.

Cytat:Powoli przeżuwałem moje kanapki złożone z sera, szynki i pomidora, wpatrywałem się bezmyślnie w ekran.

Wpatrując się bezmyślnie w ekran. Ciężko składasz zdania. Nie budujesz klimatu a robisz inwentaryzację.

Cytat:Większość mojej uwagi zajmowała Wiktoria. Poznałem jej wczorajszego wieczoru, gdy ze znajomymi postanowiliśmy się rozerwać.

Kto to Wiktoria i co tak nagle? Poznałeś jej... zalety? Dobrze że się pozbierał po tym rozrywaniu.

Cytat:Przesiedziałem przy niej praktycznie cały wieczór. Wymieniliśmy się numerami i chociaż wiem że za wcześnie było jeszcze na jakiekolwiek plany, liczyłem że poznamy się bliżej.

Tak to napisałeś jakby chodziło o Animal Planet a nie Wiktorie. Jeśli wymieniliście się numerami to raczej po to by się poznać (tak plany!)

Cytat:Telefon który rzuciłem na stolik obok kanapy, niespodziewanie zawibrował.

Kiedy go rzucił? Brał go w ogóle czy coś pominąłem?

Cytat:... dostałem SMS-a, od NIEJ

SMS? A nie można wiadomość? Po co wymyślać. Podkreślenie słowa NIEJ też jakoś zbędne.

Cytat:akurat wtedy kiedy o NIEJ myślałem

Nie może być!

Cytat:Gdy otworzyłem wiadomość, niespodziewanie zabolały mnie oczy, tak jakby ktoś dźgnął je paluchami. Natychmiast się załzawiły, ale mimo to uparłem się by odczytać SMS-a. Nie zważając na ból,

To jest tak dziwne że nie wiem co napisać. Nagły ból oczu?

Cytat:...wielki banan mimowolnie rozświetlił moją twarz.

Ten banan to taki wielki neon dekoracja ściany?

Cytat:18.30

Lepiej słownie. Dużo lepiej.

Cytat: Niewątpliwie ten nagły „atak” miał związek z operacją jaką przeżyłem jakieś na początku tego roku.

:|



Nie wiem czy jest sens cytowania praktycznie całej pracy. Mógłbym się skupić tylko na krytycznych błędach ale sam nie wiem jak to przebrać.

Musisz sporo czytać i komentować to dobry początek. Zmień sposób komponowania zdań i poczytaj poradniki zamieszczone na forum.


Ocena to niestety 1/5 Fabuła leży i kwiczy reszta także.

Pozdrawiam
Patryk.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#4
Nie jest strasznie, ale niestety zakończenia domyśliłem się gdzieś około 1/3, czyli w napięciu specjalnie mnie nie potrzymało. Temat na warsztat wziąłeś nieco oklepany, chociaż zwykle jest o przeszczepie serca. No ale co tam przynajmniej podejście w miarę dobre. Opowiadanie niestety zalatuje straszliwie szkolnym sprawozdaniem. Od tekstu fabularnego wymaga się jednak czegoś więcej. Chociaż miejscami (scena przed kinem, a potem na torach) zrobiło się ciekawie. Niestety końcówka przegadana taka jakaś i mocno bezpłciowa, a o początku to nawet nie wspomnę, bo się z nim przedmówca rozprawił.
Kolejna sprawa: Mam wrażenie że nie czytasz uważnie tego co napisałeś, w wielu miejscach są błędy typu brak ogonków ą, ę i inne literówki.
Masz zadatki do pisania, ale praca jeszcze długa przed Tobą. Zalecam dużo czytania dobrej książki. Pomaga to wypracować własny styl.

Czyli dużo powodzenia życzę.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości