Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zabawa w piękne życie
#1
Na razie próbka. Czekam na opinie. Potem zobaczymy, czy warto to ciagnąć dalej Smile

Jelena Ihoriwna Sokołowa nigdy nie słyszała przysłowia, które mówiło, że po dobrze spędzonym dniu poduszka jest słodka. Gdyby je znała, stwierdziłaby, że Anglicy wiedzą, co mówią. Kiedy wieczorami siadała przy oknie w kuchni z książką i filiżanką ulubionej herbaty, czuła głębokie zadowolenie wynikające z poczucia dobrze spełnionego obowiązku.
Od rana ciągle była czymś zajęta: przygotowywała śniadania, obiady i kolacje dla całej rodziny, piekła ich ulubione ciasta, robiła zakupy, sprzątała, prała. Stanowczo nie pozwalała, żeby ktokolwiek ją w tym wyręczał. Nawet w wieku siedemdziesięciu jeden lat nienawidziła bezczynności, a wiecznie zapracowana córka i zięć wyraźnie cieszyli się z takiego układu – nie musieli martwić się o dom. Jelena nie widziała powodu, dla którego nagle miałaby ograniczyć się do przesiadywania godzinami w fotelu, niańczenia prawnuka, którego zdążyła się już doczekać, dziergania sweterków i cerowania skarpet. Wyświechtana rola dobrotliwej babci niezbyt jej odpowiadała. Wyglądała, a przede wszystkim czuła się całkiem młodo. O wieku myślała tylko wtedy, kiedy przeglądała się w lustrze po kolejnym ataku migreny.
Czajnik zagwizdał. Nucąc cicho, Jelena zalała herbatę i posłodziła ją łyżeczką cukru. Ukroiła jeszcze kawałek świeżo upieczonego sernika. Z filiżanką w jednej i talerzykiem w drugiej ręce, poszła do pokoju córki.
Natalia znowu pracowała. Nawet paskudna angina, której ostatnio się nabawiła, nie przeszkadzała jej w korektach, redagowaniu, poprawianiu i przycinaniu. Perfekcyjna i inteligentna - nadawała się na stanowisko redaktor naczelnej poczytnego tygodnika.
Troskliwa matka jak zwykle pomyślała, że biedna za bardzo się przemęcza, powoli zaczyna się zachowywać jak stereotypowa pracoholiczka. Trzeba było o nią zadbać. Czyli od czasu do czasu traktować trzydziestopięcioletnią kobietę jak małe dziecko.
Dopilnowała, żeby Natalia połknęła wszystkie lekarstwa (wiedziała, że zostawiona sam na sam z artykułami szybko o tym zapomni) i nakazała jej zjeść cokolwiek. Sama postanowiła na chwilę wyjść. W domu nie miała już nic do roboty, a w dobrym momencie przypomniało jej się, że dawno nie była u swojej starszej córki. Wypadałoby ją w końcu odwiedzić.
- Taszeńko, ja wychodzę – oznajmiła. – Wrócę za godzinkę albo półtorej.
- Dobrze, mamuś.
Anna mieszkała dość daleko od nich, niedaleko Prospektu Szewczenki. Jelena w przypływie energii postanowiła pójść tam piechotą. Nienawidziła lwowskich tramwajów. Były wiecznie przepełnione, a na ustąpienie miejsca nie mogła liczyć. Młodzież nie miała za grosz respektu dla starszych. Należało schodzić smarkaczom z drogi, modląc się, żeby nic ci nie zrobili. Nieraz słyszy się takie historie. Nie chciała skończyć tak, jak choćby Ihor Biłozir.
Grupa turystek na przejściu dla pieszych rozpierzchła się w popłochu na widok mercedesa, który nie miał zamiaru zwolnić przed zebrą. Jelena spokojnie przyspieszyła kroku. Mieszkała we Lwowie od prawie dwudziestu lat, więc zdążyła się przyzwyczaić do chaosu na ulicach i przystankach komunikacji miejskiej. Nawet zbzikowani kierowcy nie robili już na niej wrażenia.
Przystanęła kilka metrów dalej, żeby uspokoić oddech i chwilę odpocząć. Z niezadowoleniem pomyślała, że jednak są rzeczy, które z upływem lat przychodzą jej z coraz większym trudem. Skrzywiła się na widok swojego odbicia w sklepowej witrynie i westchnęła ciężko.
Ostatnio często wzdychała, zwłaszcza kiedy myślała o starszej córce. Właściwie coraz bardziej się o nią martwiła. Anna nie potrafiła się pozbierać i przestać rozpaczać po śmierci męża. Na dodatek była w piątym miesiącu ciąży i nie czuła się najlepiej. Lekarze powtarzali jej, że powinna się oszczędzać i unikać stresów. Cała rodzina szybko przekonała się, że łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Mogli ją pilnować i wozić do lekarzy, ale nie umieli jej uspokoić, jakoś zmusić do rozsądniejszego myślenia. W tym stanie niewiele do niej docierało. Prędzej pomyślałaby o tym, pod który pociąg się rzucić niż o zdrowiu swoim i spodziewanych bliźniaczek.
Jelena nie mówiła tego głośno, ale uważała, że córka użala się nad sobą trochę za bardzo. Powinna jakoś zebrać się w sobie – tym bardziej, że miała dla kogo żyć. Nie ona jedna straciła męża. Jasne, to przykre, że on nie żyje, ale roztrząsanie „co by było, gdybym zrobiła to, a tego nie” ani nie przywróci mu życia, ani nie poprawi jej sytuacji.
Tak rozmyślając, starsza pani doszła w końcu do Prospektu Szewczenki i skręciła w boczną uliczkę. Stała tam niewysoka kamieniczka, wciśnięta jakby na siłę. Od lat prosiła się o remont: tynk w wielu miejscach odpadał, odsłaniając ogromne połacie czerwonej cegły. Z drewnianych ram okiennych i balustrad balkonowych łuszczyła się emalia. Na dodatek ktoś pomysłowy (i zapewne upojony bimbrem własnej roboty) zawiesił między oknami sznur. Gdyby zapytać pierwszego z brzegu mieszkańca po co, ten pewnie wzruszyłby ramionami. W końcu wszyscy uznali, że to dziwactwo można wykorzystać praktycznie - zaczęli na nim suszyć uprane ubrania. Wyglądało to gorzej niż źle, ale przynajmniej było przydatne.
Jelena nie lubiła takich budynków. Przypominały jej szare czasy niewydarzonych, sowieckich architektów, tworzących „postępowe” plany pod dyktando jakiegoś ignoranta na wysokim stanowisku. Tępota „towarzyszy komunistów” drażniła ją przez większość życia i nawet teraz irytowała się na widok takich reliktów poprzedniego ustroju.
Przystanęła na moment w cieniu niewysokiej lipy i otarła twarz chusteczką. Upał trochę dawał się jej we znaki. Odetchnąwszy głęboko, nacisnęła guzik domofonu. Po chwili odezwał się dźwięczny, dziewczęcy głos:
- Tak?
- Dzień dobry, Marinko.
Elektroniczny zamek szczęknął. Jelena zdecydowanym ruchem popchnęła drzwi. Powoli weszła na pierwsze piętro, starannie omijając wzrokiem brzydkie malunki na ścianach i fikusopodobne zielsko w obtłuczonej doniczce. Poczucie estetyki (albo to, co z niego zostało) w międzyczasie chyba zbiło szybkę i uciekło z krzykiem.
Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Stanęła w nich wysoka, rudowłosa dziewczyna. Z daleka wydawała się niemal idealną kopią swojej matki. Nawet poruszała się w taki sam sposób; lekko, delikatnie, z jakimś nieuchwytnym wdziękiem. Po ojcu odziedziczyła tylko intensywnie zielone, przenikliwe oczy. W tej chwili wyrażały one smutek i zmęczenie. Pewnie Marina znowu nie przespała nocy. Od pewnego czasu sama opiekowała się matką i bardzo się o nią martwiła. Zdaniem babki tylko utwierdzała ją w przekonaniu, że można bezkarnie narzucać się otoczeniu ze swoimi problemami.
- Dzień dobry, babciu.
Słowo „dobry” zabrzmiało w ustach Mariny prawie jak sarkazm. Jelenę trochę zirytował ten przygaszony, zrezygnowany głos. Czy oni wszyscy muszą się zachowywać w ten sposób?
- Jak się czuje mama?
Dziewczyna westchnęła, rzucając szybkie spojrzenie na pomalowane na biało, przeszklone drzwi widoczne po prawej stronie niewielkiego korytarza.
- Trochę lepiej – odpowiedziała, starając się uśmiechnąć, co jej drastycznie nie wyszło.
Po chwili Jelena znalazła się w mieszkaniu, z ulgą zdając sobie sprawę, że panuje w nim przyjemny chłód. Marina bez słowa powędrowała do kuchni żeby zrobić herbatę, a ona ostrożnie weszła do sypialni córki.
Pokój był cichy, przytulny i porządnie wysprzątany. Większość przestrzeni zajmowało wielkie małżeńskie łoże. Pozostałe meble zostały rozmieszczone dość przypadkowo (swoją drogą, co to za pomysł, żeby upychać w sypialni biurko i komputer?). Na komodzie stała ikona i ozdobna szkatułka o ciekawym kształcie. Obok ktoś niedbale rzucił kilka drobiazgów: jakieś dokumenty, skórzany portfel, zegarek i obrączkę. Jelena miała wrażenie, że zostawił je w tym miejscu zmarły zięć. Nie wiedzieć czemu, wydało jej się to upiorne. Czy to możliwe, żeby przez miesiąc nawet nie przełożyć ani jednej jego rzeczy?
Anna leżała na wznak. Oddychała płytko i nierówno, wzdychała przez sen, a od czasu do czasu drżała, jakby śniło jej się coś niemiłego. Ostatnio znowu schudła, przez co jej twarz jakby się wydłużyła, nabierając dziwnie surowego wyrazu. Wydawało się nawet, że przybyło jej zmarszczek.
Jelena usiadła na brzegu łóżka. W tym momencie uderzyło ją jak bardzo Anna jest podobna do ojca. Bezwiednie przygryzła wargę, patrząc z bliska na identyczny jak u Mychajły prosty nos, trochę wystające kości policzkowe, wąskie usta i charakterystyczny dołeczek w brodzie. Zakłuło, jak wbita w serce szpilka. Nie potrafiła pomyśleć spokojnie o byłym mężu nawet po tylu latach.
Delikatnie pogłaskała leżącą na pościeli szczupłą dłoń, ciągle starannie obandażowaną i oklejoną nieestetycznymi plastrami. W duchu zganiła się za to uczucie przykrości. W końcu co ta biedulka mogła poradzić na to, że miała takiego ojca?
Nagle zrobiło się żal córki tak bardzo, że najchętniej po prostu by ją przytuliła. Przez moment znowu zobaczyła małą dziewczynkę, która wciskała się między rodziców, kiedy bała się burzy i nie chciała zasypiać przy zgaszonym świetle.
- No i co ja mam z tobą zrobić? – Pomyślała na głos, odgarniając z bladego policzka kosmyk rudych włosów.
Anna drgnęła. Dotyk miękkiej, wypielęgnowanej i ciepłej dłoni matki wyrwał ją z niespokojnej drzemki. Zamrugała pięknymi oczyma o barwie orzechów laskowych: chyba nie spodziewała się takiego gościa. Wykonała przy tym taki ruch, jakby chciała się podnieść.
- Leż, leż, ja nie gryzę - skarciła ją szorstko Jelena, zła na siebie za to, że się tak roztkliwiła. - Jak się czujesz?
- Chyba dobrze - odpowiedziała słabo. - Tylko...
Starsza pani ledwo stłumiła pełne pogardy prychnięcie. „Chyba dobrze”. Świetny żart, naprawdę. Gdyby nie wyglądała jak kilkudniowy trup, byłoby to nawet zabawne.
- Tylko co?
Odpowiedziało jej ciężkie westchnienie. Anna poprawiła sobie poduszkę i położyła się.
- Już nieważne - ucięła.
W porę przypomniała sobie, że matka raczej nie interesuje się tym, co się z nią dzieje. Wizyty takie, jak ta, należały do rzadkości. Poza tym reagowała alergicznie na słowa „smutno” i „źle”. Lepiej nic nie mówić.
Jelena przewróciła oczami. Znowu to samo. Czemu ona zawsze mówi "nieważne"? Nawet nie pozwala sobie pomóc.
Coraz częściej po prostu się irytowała. Może łatwiej zniosłaby rozpacz Anny gdyby ta od początku płakała, histeryzowała albo robiła coś równie niedorzecznego. Nie, ona wolała milczeć, wpatrując się w jeden punkt wzrokiem pełnym bezbrzeżnego żalu do całego świata. Ten cichy ból był widoczny, ale inny i niezrozumiały; jakby zjadał ją od środka, wysysając energię. Przykro patrzeć.
- Córeczko, tak nie można.
- Wszystko mi jedno.
Tego tylko brakowało.
- Zrób coś ze sobą. Nawet nie próbujesz się pozbierać. Musisz...
Anna zakryła twarz dłońmi, jakby chciała wytworzyć w ten sposób barierę odgradzającą ją od matki. Wolała uniknąć kolejnego wykładu o tym, że trzeba z godnością znosić wszelkie życiowe okoliczności. Brakowało jej na to sił. Jej uporządkowany świat nagle się zawalił i nie miała zamiaru udawać, że nic się nie stało. Matka tego nie rozumiała. Może za bardzo dbała o pozory, a może była po prostu nieczuła. Anna nie miała ochoty na zastanawianie się nad tym właśnie teraz.
- Mamo, przestań, proszę - jęknęła tylko. - Nic nie muszę. Nawet nie chcę. Wyobraź sobie, że Jurij umarł, a nie pojechał na wakacje. Jest mi ciężko i smutno, bo przeżyłam z nim dwadzieścia sześć lat, kochałam go, był ojcem moich dzieci. Naprawdę aż tak trudno to zrozumieć? Nie będę odgrywać roli bohaterki tylko dlatego, że ty uważasz, że powinnam. Wciskaj takie głupoty Nataszy, a mi już daj spokój, dobrze?
Odetchnęła głęboko, jakby zmęczyło ją wypowiedzenie tylu słów naraz. Jelena odezwała się dopiero po dłuższej chwili. Starsza córka często zamykała jej usta celnymi odpowiedziami na różne zarzuty pod swoim adresem. Wiedziała nawet, w jakie miejsce ugodzić, żeby chociaż trochę zabolało.
- Myślisz, że kogoś obchodzi to, że się zadręczasz? – Zła na nią i siebie, zapomniała o tym, że nie wolno jej denerwować. - Wypadki się zdarzają. Nie on pierwszy i nie ostatni.
Niesamowite, a teraz wyraźnie zgaszone oczy spojrzały na nią z głębokim smutkiem.
- Ale to Jurij był moim mężem - odpowiedziała Anna. - Pierwszym i raczej ostatnim.


Ihor Biłozir (1955 - 2000) - ukraiński kompozytor, śmiertelnie pobity po tym, jak zaprotestował przeciw śpiewaniu wulgarnych piosenek po rosyjsku. W jego pogrzebie uczestniczyło wielu mieszkańców Lwowa.
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#2
Hm, trochę sobie ten tekst poleżał, zanim dostał komentarz... Moja culpa Wink Szkoda, że tyle czekał, bo wydaje się być bezbłędny. Nie wiem doprawdy, co mógłbym tu poprawić, czy zasugerować, ideał po prostu Smile Nie będę się więc na siłę się rozpisywać - genialnie napisana rzecz i tyle!
Moim zdaniem ciągnąć to zdecydowanie warto!
Odpowiedz
#3
Przeczytałem i było warto. Czyta się bardzo płynie, oczy same ślizgają się po tekście, nie znajdując żadnej zadry która by je uraziła. Już pierwsze 2-3 zdania zdecydowały o tym, że tekst mi się spodobaSmile Po prostu to wiedziałem i kropka. bardzo dobrze opisujesz, sugerując czytelnikowi tok interpretacji. Każdy, najmniejszy element wydaje się właśnie taki... "ruski" Nie potrafię tego do końca wyjaśnić. Po prostu słowa współgrają idealnie z każdym kontekstem zawartym w tym opowiadaniu. O np. kiedy naspałaś o drzwiach poczułem; tak właśnie powinny wyglądać drzwi do pokoiku za wschodnią granicąSmile Opis starszej Pani przywiódł mi na myśl "Lafertowska makownicę" Lermontowa. Co prawda tamto jest o starej wiedźmie ale jakoś tak wypłynęło mi na powierzchnię wspomnień. Kiedy ciąg dalszy?

Pisz pisz, bo już się doczekać nie mogęSmile
Odpowiedz
#4
Kiedy ciąg dalszy? Teraz Smile

Jeszcze tak gwoli wyjaśnienia: w tym utworze zamiast lecieć z czasem do przodu, cofamy się - taki eksperyment narracyjny. Piszę o tym, żeby nie było niedomówień.
Dzisiaj spora część tekstu: druga część rozdziału pierwszego, rozdział drugi i trzeci. Tyle na razie mam Smile

Kiedy wchodziła przez bramę cmentarza, już się ściemniało, a wiatr wył upiornie w koronach drzew. 
Jelena przemierzała dobrze znaną trasę wzdłuż alejek, wzdłuż których chowano małe dzieci. Nie mogła jednak znaleźć grobu, którego szukała, chociaż znała na pamięć miejsce, w którym był 
- Teraz nie możesz tam iść.  
Anna wyglądała na dwanaście, może trzynaście lat, a mówiła głosem Anny dorosłej. Kontrast między jej niemal dziecięcą buzią, a niskim, zachrypniętym szeptem był tak uderzający i przerażający, że Jelena odruchowo skuliła się ze strachu. Mimo tego podeszła bliżej. Sekundę później tego żałowała. 
- Jezu... – jęknęła, nie wierząc własnym oczom. 
Jej córka trzymała w ramionach maleńkie, rozkładające się ciało. 
- Takie dziwne? – Zapytała prowokacyjnie. – Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, po co to robię. 
Pod Jeleną ugięły się kolana. Nagle zaczęła dygotać; miała wrażenie, że serce zaraz rozbije się jej o żebra.  
- Potrzebuję miejsca dla siebie – wyjaśniła spokojnie dziewczynka (kobieta?), patrząc na matkę niemal wyzywająco. – TO mogę już wyrzucić – dodała, patrząc przez moment na to coś, co kiedyś musiało być ciałkiem kilkumiesięcznego dziecka – i tak masz krótką pamięć. A potem... 
Jelena już nie dowiedziała się, co potem.  Nagle odzyskała zdolność ruchu. Odwróciła się i po prostu pobiegła. 
W końcu trafiła, znalazła ten mały grób z ciemną, chyba granitową tablicą. Znała na pamięć niemal każdy jego detal. Wszystko się zgadzało... 
Zagrzmiało, a za chwilę błyskawica rozdarła ciemność. Dopiero wtedy Jelena zauważyła, że imię na tablicy jest już inne, a postawione nieopodal zdjęcie przedstawia rudowłosą dziewczynę o brązowych oczach i ładnym uśmiechu, trochę podobnym do jej własnego. 
- Ostrzegałam – uświadomił jej niski i zachrypnięty szept, który teraz brał się znikąd. 

Jelena obudziła się tak gwałtownie, że sama nie wiedziała, co właściwie wyrwało ją ze snu. Usiadła na łóżku, czując, że serce wali jej jak oszalałe. Na szczęście jej pokój wyglądał całkiem normalnie: ciemnozielone zasłony nie przepuszczały rażącego światła, kilka książek na półce nie zmieniło położenia, dwie fotografie w drewnianych ramkach też stały na swoim miejscu. 
Cholerny, zły sen. 
Sięgnęła po leżącą na szafce paczkę papierosów. Zawsze miała je pod ręką, podobnie jak zapalniczkę i popielniczkę. Od kilku lat codziennie wypalała jednego papierosa do porannej kawy i dwa kolejne do popołudniowej, ale zdarzało jej się łamać małą zasadę, którą sama ustaliła. Kiedy się czymś zdenerwowała, po prostu musiała zapalić. Często pozbywała się w ten sposób połowy paczki od razu. 
Zanim się całkowicie uspokoiła, w popielniczce dało się naliczyć sześć niedopałków. Nie wierzyła w sny, ale ten był wyjątkowo sugestywny. Wszystko przez ten upał... 
- Mamo, miałaś nie palić w domu! 
Natalia stała w drzwiach pokoju i krzywiła się, wdychając niemiłą woń papierosowego dymu. Nie potrafiła przekonać matki do walki z nałogiem, więc umówiły się, że Jelena będzie wychodzić na dymka na balkon albo na zewnątrz. W zamian córka powstrzyma się od kazań na temat raka płuc. 
- Masz rację, przepraszam – westchnęła starsza pani. – Nie mogłam się powstrzymać. 
- To otwórz chociaż okno, przecież tu siekierę można powiesić... 
- Otwórz, Tasza, nawet nie chce mi się wstawać... 
Natalia odsunęła zasłony i otworzyła okno na całą szerokość, wpuszczając świeże, pachnące kocimiętką powietrze. 
- Wyglądasz, jakby przed chwilą ktoś cię dusił. Dobrze się czujesz? 
- Ujdzie. Starej babci Lenie śnią się koszmary i tyle. 
Córka roześmiała się i usiadła koło niej. Objęła za szyję i cmoknęła czule w policzek, jakby znowu była małą dziewczynką. 
- Nie przejmuj się koszmarami, mamuś, to tylko denny materiał do analizy dla równie dennych psychologów. Powiedz lepiej, co u Anny? 
- To, co zwykle – stwierdziła skrótowo Jelena, czując się jak idiotka. Celowo czy nie, właśnie zrobiła z problemów własnej córki błahostkę na poziomie prognozy pogody na jutro. 
Natalia poprawiła włosy i w zamyśleniu oparła brodę na ręku. 
- Gdybym miała takiego męża to też bym rozpaczała – stwierdziła nagle. 
Jelena wzruszyła ramionami. Jeśli chodziło o tego zięcia, zawsze taktownie milczała. 
- A co to, jakiś ideał? – Zdziwiła się uprzejmie. 
- Nie, nie, nie o to chodzi – tłumaczyła córka. - Nie wytrzymałabym z tym facetem nawet tygodnia, ale... - przygryzła umalowaną wargę, szukając odpowiednich słów. 
- Ale co? 
- On kochał Annę. I to jak! 
Jedyną reakcją na tego typu stwierdzenie mogło być tylko powątpiewające spojrzenie. Tragiczny banał. Powtarzana przez zbyt wielu, ckliwa formułka. Co w niej takiego, że nawet kobieta rzeczowa i raczej nieskora do pseudo romantycznych wymysłów używa jej jako argumentu?  
- Zdziwiłabym się, gdyby tak nie było. 
- Mamuś, nie bądź ironiczna. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.  Rzadko się zdarza, żeby ktoś kogoś kochał... w taki sposób. Po prostu. Rozumiesz? 
Skinęła głową, chociaż trudno powiedzieć, żeby rozumiała. Właściwie to Jurij zawsze ją zastanawiał. Wydawał się prostolinijny i banalny aż do bólu, a jednak umiał dotrzeć do upartej, niedostępnej i dumnej Ani w sposób dla Jeleny zdumiewający. 
- Być może – zgodziła się w kwestii uczuć. – Miłość jest ślepa... i chyba dobrze. Gdyby nie była, prawdopodobnie nie miałabym dzieci. 






2. 


Z korytarza dochodziły najróżniejsze odgłosy: ktoś kaszlał, dwóch lekarzy się o coś sprzeczało, stukały drewniaki pielęgniarek. Wszystko to mieszało się z gwarem dochodzącym z ulicy i  przyciszonymi głosami dwóch kobiet, które akurat omawiały między sobą wynik jakiegoś badania. Na oddziale panował wyjątkowy spokój – wszystko miało się ożywić w porze odwiedzin. 
Anna uniosła się trochę, żeby wyjrzeć przez okno. Od razu tego pożałowała: ciężko byłoby jej teraz wymienić to, co nie zabolało przy tym drobnym ruchu.
Padało. Ludzie chowali się pod kolorowymi parasolami, przemykali chyłkiem, gdzieś się spieszyli. Samochody utknęły w korku, charakterystycznym zresztą dla Lwowa w godzinach szczytu. Nic szczególnego.
Kobiety na sąsiednich łóżkach skończyły dyskusję na temat metod lekarskich i zajęły się gazetami. Umiały sobie świetnie zorganizować czas i życie towarzyskie w sytuacji, kiedy z różnych powodów były zmuszone do leżenia. 
Anna była tu już czwarty dzień -  przez ten czas nie odezwała się ani słowem do żadnej z nich.  Czuła się źle, bolały ją wszystkie stłuczenia i skaleczenia, więc starała się nawet nie ruszać. Widziała, że wszyscy patrzą na nią ze współczuciem. Nawet pielęgniarka, która przychodziła zmieniać jej opatrunki była milsza i delikatniejsza niż dla innych. Pewnie ona też się domyśliła. 
„Ciężko się nie domyślić”, pomyślała gorzko. Czarne ubrania rodziny, która ją odwiedzała, były chyba aż zbyt wymowne. 
Nie potrzebowała litości. Wiedziała, że nikt nie zrozumie, jak ona się teraz czuje. Straciła ukochaną osobę, czuła się tak, jakby to ona Jurija zabiła i nawet nie pozwolono jej na należyte pożegnanie. Powinna być teraz gdzie indziej, nie tu - psychicznie zmaltretowana, bezwiednie uległa kategorycznym nakazom lekarzy i prośbom zatroskanej rodziny. Teraz odczuwała niesmak. Zostawiła Jurija, a nie powinna. Samozaparcia starczyło jej tylko na to, żeby stanowczo zabronić córce zostania z nią w szpitalu. Miała ochotę błagać Marinę, żeby z nią była, ale tego nie zrobiła. Postanowiła sama wymierzyć sobie karę, na jaką we własnym pojęciu zasługiwała. 
Z ostatnich trzech dni pamiętała niewiele. Raczej urywki zdarzeń, których nie umiała, a może nawet nie chciała poskładać. Te jeszcze zbyt świeże wspomnienia dręczyły, poczucie winy nie dawało spokoju. 
„Annuszka, tylko uważaj”. 
Ostatnie słowa Jurija dźwięczały jej w głowie jak mantra. Powtarzała je sobie, chociaż zupełnie nie wiedziała, dlaczego. 
 Kątem oka zauważyła rodzinę; Marina szlochała w ramię dziadka, Wala kryła twarz w dłoniach, a Ilja po prostu siedział, wpatrując się w podłogę i nie zwracając uwagi na Wierę, która objęła go ramieniem i usiłowała coś cicho tłumaczyć. Na widok matki na jego pobladłej twarzy odbiło się zdziwienie, które po chwili ustąpiło miejsca przestrachowi. Jednym skokiem znalazł się przy niej. Złapał za ramiona, jakby chciał ją uchronić przed osunięciem się na ziemię. Skrzywiła się z bólu. 
- Mamo – szepnął, na wpół z niedowierzaniem, na wpół karcąco – przecież ty nie możesz... 
Lekarz, do tej pory stojący z boku i pogrążony we współczującym milczeniu, położył mu dłoń na ramieniu. 
- Spokojnie. Pana mama ma do tego prawo... 
Chyba coś jej tłumaczyli, ale nie słyszała i nie rozumiała ani słowa.. Rozgorączkowanym wzrokiem spoglądała na dzieci, synową, teścia i szwagierkę. Jeśli miała jakąś nadzieję, to w tej chwili bezpowrotnie ją straciła. Łzy Mariny, zrezygnowanie Wali i smutek w oczach Ilji powiedziały jej wszystko. 
- Naprawdę… Nic już nie można zrobić? – Pytanie miało zabrzmieć rzeczowo. Wypadło rozpaczliwie i boleśnie. 
Lekarz westchnął ciężko. 
- Nie. Przykro mi, Anno Mychajłowna. 
Przełknęła łzy. 
- Mogę? – Szepnęła, drżącą ręką wskazując oszklone drzwi. 
- Może pani. 
Weszła do sali bardzo, bardzo powoli. Bała się zbliżyć do jego łóżka, ale przecież musiała to zrobić.
Pogłaskała go po jeszcze ciepłym policzku, potem po dłoni. Nie wierzyła. Wyglądał jakby po prostu spał i tylko bezduszna aparatura przypominała, że to złudzenie. . Miała ochotę krzyczeć, żeby jej nie zostawiał, przecież obiecał, że nigdy tego nie zrobi… Tylko, że na wszelkie błagania było za późno. Powstrzymywane z całych sił łzy popłynęły, już nie miała siły, żeby nad sobą zapanować. Zapomniała, że nie wolno jej płakać, że musi być spokojna i na siebie uważać. 
- Przepraszam – szepnęła bezradnie. – Ja tego nie chciałam... 
„Annuszka, tylko uważaj”... 

Monotonne bębnienie kropel o blaszany parapet jakoś się wzmogło; teraz nad Lwów nadciągnęła prawdziwa ulewa. Anna przez chwilę wpatrywała się w ciężkie, szare chmury. Nawet niebo było smutne jak ona. To dobrze. Nie zniosłaby teraz słońca, w zawalonym świecie nie ma na nie miejsca. 
- Jak myślisz, Annuszka, bezbożnicy mają jakieś swoje niebo? 
Pytanie było tak niespodziewane, że roześmiała się serdecznie. Tylko Jurijowi mogło zebrać się na filozofowanie gdzieś przed północą. W nikłym świetle nocnej lampki jego zielone oczy błyszczały wesoło i ciekawie; czekał na jej odpowiedź. 
- A tobie co, nawracasz się? 
- Nie, ale to ciekawe. Wierzący wymyślili sobie życie pozagrobowe? Wymyślili.  Ateistom też się coś od życia należy... 
Znowu parsknęła śmiechem i pocałowała go czule. 
- Ty pójdziesz do piekła z tą swoją bezbożnością – uśmiechnęła się. – Do ostatniego kręgu najlepiej. 
- Wredna małpa. 
- Też cię kocham, skarbie. 
Jurij zaczął się śmiać, obejmując żonę ramieniem. 
- Wiesz co? – Zapytał, poważniejąc. 
- No co? 
- Na moim pogrzebie powinni zagrać Wysockiego . 
Anna spojrzała na niego niemal z uznaniem. 
- No proszę. A czemu akurat Wysockiego? 
- Jako ateista  mam w końcu dość nieciekawe perspektywy już po śmierci, no nie? Przynajmniej pożegnacie mnie z rozmachem, a i nastrój będzie odpowiedni. 
Żona najukochańsza ziewnęła dyskretnie. 
- A idź ty z tą swoją filozofią, logiką i ateizmem. Dobranoc. 
- Dobranoc. 
Jurij zgasił lampkę, a Anna przytuliła się do niego mocniej. Od dziecka bała się ciemności. Już dawno uznała, że zasypianie przy zapalonym świetle jest trochę dziecinne, ale nie wyobrażała sobie, żeby miała spać sama. Kiedy mąż gdzieś wyjeżdżał, czuła się okropnie. Wtedy zapalała świeczki albo wołała córkę, która chętnie zgadzała się spać z mamą. 
- Annuszka, a co ty byś chciała robić po śmierci? – Szepnął jej nagle wprost do ucha. 
- Poprosiłabym cię, żebyś poszedł do spowiedzi na moim pogrzebie, a potem patrzyłabym, jak się męczysz – mruknęła sennie. – Taka mała zemsta za te wszystkie lata... 

Anna otuliła się mocniej cienką szpitalną kołdrą. Nagle zrobiło jej się zimno. Była zmęczona, ale nie chciała zasnąć. Śniły jej się koszmary, znacznie gorsze od wspomnień na jawie. 
Za kwadrans szósta. Dokładnie pięć dni temu Jurij wracał z pracy. Zwyczajne popołudnie i zwyczajny wieczór – ostatni taki dzień. Co powiedziałaby mu, gdyby zdawała sobie z tego sprawę? 
Wtuliła twarz w poduszkę, starając się nie płakać. Przecież jej nie wolno. 

*


Wiera krążyła po niewielkiej kuchni, jakoś nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Czuła, że smutne oczy męża uważnie śledzą każdy jej ruch. Marina siedziała obok brata, opierając głowę na jego ramieniu. Ilja od czasu do czasu machinalnie głaskał ją po głowie jakby chciał tym gestem dodać jej otuchy. 
Dotychczas jakoś się trzymali. Kurczowo uczepili się jakiegokolwiek działania: załatwiali kolejne formalności, dzielnie przyjmowali trudności stwarzane przez popa, jakoś znosili nieustanne kondolencje i użalanie się nad Anną. Dla jej własnego dobra postanowili trzymać ją z daleka od współczującej rodziny. Wiedzieli, jak mogła zareagować na niezręczne słowa pocieszenia, moralizowanie i wyświechtane frazesy o „woli Bożej”, chętnie powtarzane przez starsze ciotki. Nerwy były ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała.  
Kiedy już nic nie mogli zrobić, poczuli wielką pustkę. Wiera nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniej w tym domu panowała taka cisza: głucha, nasuwająca myśl, że stało się coś okropnego. Milczenie przygnębiało, powodując przykry ciężar gdzieś w okolicy serca. 
- Usiądź, Wieroczka – Ilja delikatnie przytrzymał żonę za rękę. Miał zachrypnięty głos, pewnie dlatego, że od dawna nie powiedział ani słowa. 
Pokręciła głową. Czuła, że zwariuje, jeśli się czymś nie zajmie. 
W końcu zabrała się za zmywanie  naczyń. Nagle przypomniał jej się pedantyzm teściowej. W normalnych warunkach panujący teraz w domu bałagan nie miałby racji bytu. Tylko, że teraz nic nie było tu normalne... 
- Wierka, zostaw to... 
Marina trochę drżącą ręką wskazywała na kubek, który właśnie wzięła do ręki, chcąc z niego wylać czyjąś niedopitą kawę. Jej oczy, podkrążone i zapuchnięte od ciągłego płaczu, miały tak tragiczny wyraz, że wszelkie pytania wydawały się wręcz niegrzeczne. Odpowiedź znalazła się w pewnym sensie sama. 
- To kubek taty – wyjaśniła po chwili łamiącym się głosem. – Po prostu go zostaw, proszę cię. 
Wiera posłusznie spełniła nietypową prośbę. Nic z tego nie rozumiała, ale wolała nie pytać. 
Może jeszcze kiedyś dowie się, o co chodziło Marinie. A może nie będzie chciała tego wiedzieć. 




3. 



Anna nie mogła spać. Uwierała ją poduszka, kołdra niemal parzyła, a w pokoju panowała duchota nie do opisania. Sprawca tego stanu rzeczy spał obok niej, pochrapując beztrosko. Miała ochotę jakoś mu się odwdzięczyć za wątpliwe atrakcje, ale późna pora nie bardzo nastrajała do obmyślania planów słodkiej zemsty.  
 Byli wyjątkowo zgodnym małżeństwem, ale kwestii warunków w sypialni nigdy nie udało im się rozstrzygnąć. Toczyli więc regularne batalie: kiedy ona otwierała okno, Jurij natychmiast je zamykał. Na jakikolwiek kompromis się nie zanosiło, choć walczyli ze sobą odkąd zamieszkali pod jednym dachem.   
Anna westchnęła ciężko. Nie bez trudu wyplątała się z objęć męża, po czym usiadła na brzegu łóżka. Napiła się wody  - na szczęście przezornie postawiła sobie szklankę na nocnej szafce.  Przez chwilę rozważała opcję cichego sabotażu, ale prędko zrezygnowała z tego pomysłu. Okno, sprzęt starego typu, niemiłosiernie skrzypiało przy otwieraniu i zamykaniu. Hałas na pewno by go obudził, a Anna nie miała serca tego robić. Człowiek spędzający w pracy mnóstwo czasu potrzebuje odpoczynku. Pół biedy, gdyby odrabiał swoją pańszczyznę choć z odrobiną chęci, ale on na samą myśl o dniu roboczym zgrzytał zębami. Twierdził, że ma najbardziej leniwych i wrednych podwładnych, jacy tylko mogą w tym kraju istnieć. Początkowo wysłuchiwała tych wynurzeń jednym uchem, doskonale wiedząc, że mąż czasem po prostu lubi przesadzać. Jego coraz bardziej zszargane nerwy dały jej jednak do myślenia. Po pewnym czasie przejęła rolę mediatorki między nim, a całą resztą okrutnego świata. Jurij przyjął to z niekłamaną wdzięcznością. Spokój i wrodzona łagodność żony działały na niego bardzo dobrze.  
Tym razem Anna odpuściła sobie usługiwanie i zostawiła męża samego w niezbyt ciekawych warunkach. 
Znalazła w łazience czysty szlafrok. Narzuciła go na siebie, przewiązała się i odetchnęła głęboko. Wiedziała, że już nie zaśnie. Upinając klamrą nieposłuszne włosy, rzuciła okiem na swoje odbicie lustrzane. Skrzywiła się trochę: o tak nikczemnej godzinie nikt nie wygląda dobrze. A zwłaszcza czterdziestokilkuletnia kobieta w ciąży, która na dodatek nie miała zamiaru wydawać fortuny na kremy przeciwzmarszczkowe i zabiegi upiększające. Z wiekiem zaczęła akceptować większość braków w swojej urodzie: mężowi wciąż się podobała, więc jej samoocena cierpiała naprawdę rzadko. Jurij chyba nawet nie zauważał kolejnych zmarszczek, fałdek i innych rzeczy, na które czasami zdarzało się jej narzekać. 
Znajoma, przeraźliwa melodyjka sprawiła, że Anna podskoczyła. Odłożyła klamrę, chcąc jakoś zareagować – najprawdopodobniej porządnie zwymyślać kogoś, kto użył domofonu o czwartej nad ranem. Nie zdążyła; beztrosko zrzuciła to na fakt, że poruszała się o wiele wolniej, odkąd w ciąży przybyło jej kilogramów do dźwigania. Ciężkie kroki i niezbyt cenzuralny monolog w tle pozwalały stwierdzić, że Jurij poradzi sobie z niechcianym gościem lepiej niż ona. 
 Wyjrzała na korytarz. Teraz już nie wypadało się wtrącać.  Obudzony o nieludzkiej porze pan i władca zmieniał się w gbura, na dodatek diablo złośliwego. Wszystko to rzucało się w oczy jeszcze bardziej, odkąd sypiał po  cztery – pięć godzin dziennie i często zarywał noce.  
Po dość krótkiej chwili drzwi trzasnęły złowieszczo. Zgrzytnął klucz. Anna nie mogła się nie uśmiechnąć na widok męża. Jurij ze swoją potężną posturą przypominał wybudzonego z zimowego snu niedźwiedzia. Wypisana na twarzy złość i nieład na głowie tylko dodawały mu uroku. Między gęstymi, jasnymi brwiami zjawiły się dwie pionowe zmarszczki - kolejna oznaka wściekłości. Wyraźnie zaznaczona szczęka poruszała się miarowo, kiedy miotał pod nosem najgorsze przekleństwa pod adresem sprawcy zamieszania. Oparł się o drzwi i spojrzał na żonę prawie zbolałym wzrokiem.
Jak zwykle patrzył na nią trochę z góry. Natura obdarzyła go takim wzrostem, że nawet Anna ze swoim metrem osiemdziesiąt nie wydawała się przy nim bardzo wysoka. W intensywnie zielonych tęczówkach oprócz zmęczenia można było dostrzec jakiś zawadiacki błysk, który w niepojęty sposób wzbudzał sympatię. Niezniszczalna pogoda ducha cechowała go zawsze, a wiek nie wpływał na jego wesołe i życzliwe dla świata usposobienie. Często nie zachowywał się jak przystało na mężczyznę „ustatkowanego” i ojca dwójki dorosłych dzieci, ale oboje z Anną się z tego śmiali. Zmieniał się tylko wtedy, kiedy ktoś lub coś wyprowadzało go z równowagi. Na szczęście ataki złości prędko mu mijały, zwłaszcza pod wpływem żony. Nigdy nie pojął, jakim cudem ona zachowuje spokój niemal w każdej sytuacji, ale jej opanowanie doskonale koiło jego własne nerwy. 
- Kobieto, a ty o czwartej rano łazisz? – Zdziwił się uprzejmie, chyba tylko dla formalności. Kpiąco - wesoła nuta w jego głosie sugerowała powrót do jako takiej równowagi. 
Anna przewróciła oczami.  Czasem zadawał pytania z gatunku tych całkowicie bezsensownych. Powody „łażenia” miała i to dość konkretne. Postanowiła pominąć je taktownym milczeniem, chociaż najchętniej wypomniałaby ukochanemu kilka spraw. Niechby wiedział jak ona się poświęca! 
- Słońce, co się tam stało? – Zamiast tego dość kategorycznie zażądała wyjaśnień. 
Z wrodzoną cierpliwością wysłuchała zawiłej, przeplatanej niewybrednymi obelgami opowieści męża. Jak się okazało, zawinił sąsiad. Stały bywalec wszelkich sklepów monopolowych o bardzo pasującym do sytuacji nazwisku - Bezbożnyj – najwidoczniej znowu nadużył tańszej wódki; skończyło się na pomyleniu guzików domofonu. 
- Jeszcze jeden taki numer, a go po prostu uduszę – zakończył Jurij. Ton jego głosu nie wróżył wiele dobrego dla przyszłej ofiary. – Alkoholik, kurwa jego mać. 
- Daj spokój, kiedyś sam się zapije - zmitygowała go żona. - Idź spać. 
Westchnął ciężko, przeczesując palcami gęstą, siwiejącą czuprynę. Bez widocznego efektu: jego fryzury nie dało się ani bardziej potargać, ani uładzić w jakikolwiek znany sposób.  
- Nie zasnę teraz - poskarżył się infantylnie. 
- Oj, jakiś ty biedny – skomentowała Anna z lekką ironią i cmoknęła go czule w policzek. – Wyobraź sobie, że ja też nie. 
W ramach walki z bezsennością, poszli do kuchni. Mieli swój rytuał rozmów przy stole. Jurij robił żonie herbatę, a sobie nadprogramową kawę i siedzieli tak aż do szóstej rano. Później zaczynał się już, jak to nazywała Anna, „poranny młyn”: on mył się i jadł śniadanie, a ona prasowała mu koszulę, czasem przyszywała guziki (obrywał je i gubił w dziwnych okolicznościach) i próbowała motywować, twierdząc optymistycznie, że dzień w pracy tym razem na pewno nie będzie zły. 
Chwilowo ciszę przerywało tylko miarowe tykanie zegara -  jednej z nielicznych rzeczy, wywalczonych przez Jurija w czasie urządzania nowego mieszkania. Annie nie spodobało się to stylizowane na antyk cudo, które kupił za bezcen na jakimś bazarze w Dniepropietrowsku. Ceniła męża za wiele rzeczy, ale ich poczucie estetyki nie dało się ze sobą pogodzić. Jurij twierdził, że jeśli chodzi o sprawy domowe, jego żona jest skrajnie radykalną terrorystką i nie dopuszcza go do głosu. Z pomocą przyszły mu niedostatki finansowe i szarość w sklepach – w przypadku braku wyboru i ograniczonej ilości pieniędzy często w mieszkaniu znajdowało się to, co „akurat było pod ręką”, a gruntowny remont musieli odłożyć na bliżej nieokreślone „kiedyś”. W przeciwnym razie meblowanie wymarzonego gniazdka szybko zamieniłoby się w regularną wojnę na argumenty i nie tylko. 
- Annuszka? 
- Co? 
- A gdyby tak zrobić sobie dzisiaj wolne? 
Kusząca propozycja pozostała bez odpowiedzi. Anna z filozoficznym spokojem napiła się herbaty i po prostu na niego spojrzała. Tak samo patrzyła kiedyś na syna i córkę, kiedy chcieli u niej wyjednać jakieś większe odstępstwo od domowych zasad. 
- Zaraz, zaraz, a kto zawsze wkładał Ilji i Marinie do głowy, że obowiązek to święta rzecz? 
Jurij skrzywił się z dezaprobatą – nie wiadomo, czy z powodu własnych metod wychowawczych, czy dlatego, że żona miała tak dobrą pamięć. 
- To było dawno i nieprawda – stwierdził kategorycznie. – Rabota nie zajec, w les nie ubieżyt... 
To przysłowie było stałym powiedzonkiem ich synowej. Wiera, córka jednego z wielu moskiewskich oligarchów, pod wpływem miłości do ich syna nauczyła się sprzątać i robić pranie (jej umiejętności kulinarne ciągle pozostawiały sporo do życzenia), ale nie miała do tych zajęć serca i nie zawsze walczyła z własnym lenistwem. To nie podobało się praktycznej Annie, ale dyplomatycznie nie wtrącała się w życie młodych.  Niewiele zresztą mogłaby zrobić: Ilja miał zbyt silny charakter, żeby dać sobą rządzić. Zresztą poza kilkoma drobnostkami Wiera naprawdę dawała się lubić. Zwalczanie jej byłoby co najmniej niesprawiedliwe.  
- Słońce ty moje, Wierki mi nie cytuj, tylko ogarnij się trochę – Anna energicznie roztrzepała i tak już potargane włosy męża. – Kombinowanie jest głupie.  
Jurij spojrzał na nią z widocznym znużeniem i ciężko westchnął. Nie pozostało nic innego, jak po prostu go przytulić
Właściwie rozumiała jego niechęć. Podziwiała za wytrwałość; korupcję, bałagan i inne ciemne machinacje w sektorze energetycznym znosił dość dzielnie, choć kosztowało to zapewne wiele nerwów. Czasem jednak to ona musiała być rozsądniejsza, żeby sprowadzić ukochanego na ziemię. Odwoływanie się do obowiązku, męskiej dumy, czy też zwykłej logiki – niekoniecznie w takiej kolejności – działało świetnie, kiedy Jurij zaczynał bezwstydnie użalać się nad sobą. 
- Niech ci będzie, Annuszka – zgodził się w końcu, tuląc policzek do jej ramienia. – Wkurzasz mnie niesamowicie tym swoim rozsądkiem, ale... Wkurzaj mnie dalej. 
Roześmiała się tylko i pocałowała go w czoło. 
- Cześć, dobrze się czujecie?  
Sceptyczny, niski i zaspany głos mógł zepsuć romantyzm każdej sytuacji. Anna i Jurij odwrócili się w kierunku jego źródła, znacznie mniej łaskawie niż zwykle spoglądając na córkę, ziewającą i usiłującą przygładzić rude, wściekle potargane włosy. Obrazu porannej apokalipsy dopełniła przykrótka, poplamiona czymś dziwnym piżama. Marina w pełni przystosowała się do trybu życia zgrai chłopaków ze swojego akademika - w większości rozrywkowych studentów przyszłościowej informatyki. Nawyki z Kijowa pozostały jej też po przyjeździe do domu, czym doprowadzała matkę do rozpaczy. 
- Ja czuję się nieźle, nie wiem jak mama... Przestań, dobrze? – Obruszył się, potraktowany solidnym szturchańcem. 
- Będziesz wiedział, że nie wolno obrażać żony najukochańszej...  
- Kurde, dlaczego zostałam obdarzona takimi rodzicami? – Marina zadała pytanie czysto retoryczne. – Zrobię kawę czy coś, a ty, tato, idź i doprowadź się do porządku, bo cię z tej roboty w końcu  wywalą. 
- To już taka godzina jest? – Jęknął Jurij. – Nie dobijaj, córcia, błagam...  




*







„Jeśli przyjdzie ci kiedyś do głowy kolejne dziecko, to poszukaj mu innego ojca, bo ja tego nie wytrzymam” – oznajmił Annie mąż, kiedy urodziła się Marina. Po latach przypomniała sobie to powiedzonko i musiała przyznać mu rację. Swoje samopoczucie w każdej ciąży mogła opisać przy pomocy większości faktów i mitów na temat tego stanu. Dlatego z reguły nie protestowała przeciwko zaleceniom lekarzy – uznała, że  lepiej ich przestrzegać dla własnego dobra.
Jedyne, co jej się w tym wszystkim nie podobało to nakaz jak najczęstszego leżenia. Domowa krzątanina była jej żywiołem, a w pozycji horyzontalnej mogła co najwyżej czytać i oglądać telewizję. Zazwyczaj wybierała literaturę.  Uważała, że w ukraińskich mediach jest stanowczo za dużo polityki, a ona nie umiała słuchać o czymś, o czym miała raczej mgliste pojęcie. Popołudnia ograniczały się więc do wygodnej kanapy w salonie i kolejnych książek, przynoszonych przez męża z miejskiej biblioteki. Miłym urozmaiceniem nudnych godzin stał się też przyjazd córki, chociaż Marina wolała raczej nadrabiać zaległości towarzyskie niż siedzieć z matką. Bardzo lubiła sporadyczne wizyty teścia. Jednak naprawdę wesoło robiło się dopiero wtedy, kiedy do ich domu zwalał się huragan pod postacią starszej siostry Jurija. 
Potrzebowały czasu na to, żeby się zaakceptować i polubić. Nic dziwnego – były jak ogień i woda. Walentyna, chodzący oryginał, lubiła szokować. Do jej momentami nadmiernej szczerości i spontaniczności Anna musiała się po prostu przyzwyczaić. Po mniej więcej dwóch latach doceniła szwagierkę. Zrozumiała, że Wala po prostu szczególnie wyraża swoją barwną osobowość, a przy bliższym poznaniu wiele zyskuje. Można ją było poprosić o wszystko, nigdy nie odmawiała pomocy. Nieważne, czy chodziło o popilnowanie dzieci czy zbadanie kota po godzinach. 
Dzisiaj też nie zawiodła, wpadając bez zapowiedzi. Wszędzie było jej pełno: sprzątała, żartowała, opowiadała o swoich klientach i parze zbzikowanych świnek morskich, które akurat leczyła. Anna mogła się tylko śmiać z tej nieustannej paplaniny.  Lubiła jej słuchać, nawet jeśli czasem gubiła wątek. 
Otworzyła książkę na zaznaczonej stronie. Ostatnio wciągnęła się w sercowe perypetie doktora Żywagi. Czytała jak zahipnotyzowana, a wieczorami zamęczała męża utyskiwaniami na głównego bohatera, jego żonę i podejście zdesperowanych mężczyzn do kobiet w ogóle. Jurij jak na razie demonstrował niezwykłą dla siebie anielską cierpliwość, przytakując i śmiejąc się z jej wywodów. 
Znajomy odgłos przekręcanego w zamku klucza szybko oderwał ją od lektury. To pewnie Marina wracała z kolejnego spotkania z koleżanką ze szkoły.  
Rozległ się łoskot, jakby kilka wyjątkowo ciężkich rzeczy pospadało na ziemię, połączony z niewybrednym przekleństwem. Czyli to jednak Jurij. Wcześnie jak na niego – znienawidzony zegar wskazywał za kwadrans szóstą. 
- Jura, na litość Boską! – Zawołała. Nie miała sił ani ochoty na to, żeby ruszać się z wygodnej kanapy, ale skarcić męża mogła zawsze.  – Musisz tak przeklinać?  
- Coś ty tu poustawiała, kobieto?! – Odkrzyknął z oburzeniem. 
- Przede wszystkim, nie ja – sprostowała. – Aktualnie nie dźwigam takich rzeczy. Wala była dzisiaj, posprzątała nam mieszkanie, bo ja się jakoś słabo czuję i przyniosła to coś. Co tam właściwie jest? 
- Książki – odpowiedział. – Całe szczęście. Wala teraz rozdaje wszystkim kociaki, a chyba umarłbym ze strachu z kotem i małymi dziećmi w jednym domu... 
Anna od razu wychwyciła że jeszcze całkiem niedawno musiał się na coś mocno denerwować. Czasem zastanawiała się, czy nie powinien wrócić do tego, czym zajmował się wcześniej. Kilkanaście lat temu Jurij wracał do domu co prawda zmordowany, ale zadowolony.  Teraz zaczynała się o niego martwić; był na najlepszej drodze do nabawienia się przedwczesnego zawału, wrzodów żołądka i całej masy innych choróbsk. 
Jurij wkroczył do pokoju, przy okazji precyzyjnym rzutem pozbywając się teczki. 
- Zrób miejsce dla mnie, kobieto – poprosił, całując żonę na powitanie. 
Położył się obok niej i odetchnął, jakby zrzucił z siebie spory ciężar. Widocznie dziesięć godzin w pracy zmęczyło go bardziej niż sobie tego życzył. 
- Co tak wcześnie? 
- Chciałem pobyć trochę z tobą.  Na tych tam już patrzeć nie mogę...  Anna spojrzała na niego z troską. 
- Aż tak źle? 
- Wiesz co? Jeśli kiedykolwiek jeszcze przyjdzie mi do głowy myśl, żeby się dokształcać i nie daj Boże, czy w co  tam ignoranci wierzą, znowu awansować, to zdziel mnie patelnią albo czymś, byle ciężkim. Zgoda? 
- Zorganizuj strajk – zaproponowała wesoło – jak ten facet z Polski, wiesz, ten z wąsami. Marina mi o nim opowiadała... 
- Nazywał się Wałęsa, Annuszka. 
- Być może. Zorganizuj strajk jak on. Może zostaniesz prezydentem. 
Oboje nie mogli powstrzymać śmiechu. Chichotali jak dzieci, wyobrażając sobie siebie w roli Pierwszej Pary swojej zdegenerowanej ojczyzny. Wizja była absurdalna i nierealna. W kwestii niepodważalnego faktu, że mieszanie się do polityki to czyste samobójstwo, panowała między nimi pełna zgoda. Jednak pofantazjować zawsze można; odkąd dorosłe dzieci rozjechały się w świat, częściej pozwalali sobie na rozmowy całkiem pozbawione zdrowego rozsądku. Jurij bezlitośnie twierdził, że po prostu odbija im na starość. Anna mówiła, że coś w tym jest – czasem po prostu się wygłupiali, jakby mieli nie ponad czterdzieści, a szesnaście lat. 
- Swoją drogą, Jura, to ciekawe. Co my będziemy robić za dwadzieścia lat?  
Nie odpowiedział od razu. Ziewając dyskretnie, bawił się obrączką żony i jej zaręczynowym pierścionkiem – srebrnym z dużym, ciemnym oczkiem. Od dnia ślubu nie zdjęła ich na dłużej niż dwie minuty, co Jurij uznał za maleńki dowód miłości; nie lubiła biżuterii i nawet najlepsza stylistka nie przekonałaby jej do noszenia na co dzień kolczyków albo choćby skromnego łańcuszka. 
- Najprościej powiedzieć, że będę starym zgredem na emeryturze. To opcja najbardziej prawdopodobna…
-… zwłaszcza, że starym zgredem już jesteś. 
- Złośliwa bestia...
Anna pieszczotliwie zwichrzyła siwiejące włosy męża. 
- Nie mów, że nigdy nie chciałeś wymienić żony na nowszy model…
Jurij uniósł się na łokciu, żeby spojrzeć jej w oczy. 
- A wyglądam na idiotę? 
- Tylko czasami – droczyła się.  
- Czym niby mam imponować tym młodym materialistkom? – Pytał dalej, nie zważając na jej niewinny docinek. – Nie zarabiam nawet jednej trzeciej tego, co ukochany zięć twojej mamy, więc na kasę nie polecą.  Jeżdżę starą Ładą, cholerny złom ciągle się psuje, więc podryw na samochód też odpada. Poza tym pomyśl, po co wymieniać normalną kobietę na tonę plastiku? Głupota i tyle  - stwierdził autorytatywnie, całując Annę w czoło. 
- Jura? 
- Co? 
- A kochasz mnie? 
Słysząc stałe pytanie, nie mógł się nie uśmiechnąć. Anna chłonęła gesty i miłe słowa jak gąbka; ciągle uczył się, że dla niej nie ma spraw oczywistych. Musiał utwierdzać ją w przekonaniu, jaka jest dla niego piękna i wspaniała. A ona w niepojęty sposób oddawała podwójnie każdą zainwestowaną w siebie czułość. 
- Właśnie, dowiedziałem się ostatnio, że wierni mężczyźni to unikaty. Mają gen wierności, wykryty naukowo tylko u chomików. 
Anna nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. 
- Człowieku, zlituj się – jęknęła, kiedy już się opanowała. – Ja pytam, czy mnie kochasz, a ty zaczynasz całkiem bez sensu mówić o chomikach… 
- Wala by ci dała za dyskryminację zwierząt... 
Gdyby Marina mogła usłyszeć rozmowę rodziców, chyba odesłałaby ich do najbliższego szpitala psychiatrycznego. Byli czasem dziecinni, niepoważni, śmieszni. Należało wkroczyć z natychmiastową interwencją w absurdalny świat, który tylko oni rozumieli. W przeciwnym razie te wszystkie nonsensy szybko zagroziłyby ich piątym klepkom. 


Władimir Wysocki (1939 - 1980) - rosyjski aktor, pieśniarz i poeta.

"Rabota nie zajec, w les nie ubieżyt" (ros.) - "Robota nie zając, w las nie ucieknie"

Doktor Żywago (Jurij Żywago) - główny bohater powieści Borysa Pasternaka pod tym samym tytułem

"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#5
Faktycznie. Piszesz bardzo ciekawie. Tekst aż sam płynie w oczach. Masz smykałkę do tego, nie powiem. Aż zazdrość ściska. Wink Pracuj dalej. Jak dla mnie zmierzasz w bardzo dobrą stronę.
Odpowiedz
#6
Ojej, przeczytałam to wszystko jak jedną z najlepszych książek. I jeszcze mi to opowiadanie humor poprawiło. W zasadzie nawet jakby były jakieś błędy, to i tak nie zwróciłabym na to uwagi, bo tekst sam płynie.
Będzie następna część? Big Grin
Odpowiedz
#7
ciepłe...rodzinne...budujące...do tego opowiedziane ciekawym językiem, tekst czyta się niczym profesjonalnie napisaną powieść. zupełnie nie widać Twego wieku Mes! gdybym ten tekst dostał w formie druku, w życiu bym nie podejrzewał, że napisała go osoba tak młoda. masz autentyczny talent, wspaniały warsztat i dar narracji - wszystko, co mieć powinien pisarz. mogę tylko zazdrościć, bo ja w tym wieku aż tak dobrze, "po dorosłemu", pisać nie potrafiłem...nadal zresztą nie umiem. czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg. pisz, pisz dalej Mes. pozdrawiam, Bart
Odpowiedz
#8

4.

Sobotni wieczór zapowiadał się na wyjątkowo leniwy. Deszcz monotonnie stukał o parapet, za oknami już się ściemniało. Właśnie pogoda zniweczyła ambitne plany długiego i romantycznego spaceru do parku Studenckiego. Miało być nastrojowo, wyszło jak zwykle. Jurij stwierdził, że nie ma ochoty moknąć, a żona się z nim zgodziła. Zostawili więc romantyzm na inną okazję. Anna urządziła sobie w łazience małe spa, a Jurij zajął się nieczytelnymi dla niej wykresami. Kiedy wróciła do sypialni godzinę później nadal wystukiwał jednostajny rytm na klawiaturze komputera, przerzucając jakieś papiery malowniczo zaściełające blat biurka.
- Juroczka, okulary – przypomniała bezwiednie. Wzięła na siebie dbanie o to, żeby mąż stosował się do zalecenia okulisty – nie bez protestów ze strony samego zainteresowanego. Jurij nie mógł się przyzwyczaić do szkieł, zapominał o nich i ciągle przeklinał dzień, w którym pogorszył mu się wzrok.
- Przecież mam – odburknął, wyraźnie z czegoś niezadowolony.
Rozleniwiona Anna zajęła strategiczną pozycję na łóżku z kieszonkowym egzemplarzem „Nebo i płoszczi” Andruchowycza i paczką kakaowych wafelków pod ręką. Do pełni szczęścia brakowało jej tylko dobrej muzyki, więc włączyła Wysockiego. Prezent od syna po raz kolejny spełniał swoje zadanie, chociaż dość pesymistyczne teksty nie bardzo pasowały do leniwego, sobotniego wieczoru.
Ech, dano nam skosztować wolnej woli -
nadmiar wolności zwalić może z nóg:
powiemy "tak" - to będą strzelać swoi,
powiemy "nie" - to będzie strzelać wróg..
Bierne ofiary bezlitosnej gry,
schylamy kark w oczekiwaniu ciosu,
upokorzenie szczerzy do nas kły
i nie odmieni nic naszego losu!


- Pesymista jakiś, czy co? – Rzucił nagle w przestrzeń Jurij.
Zainteresowała go wizja barda - katastrofisty. Ciekawy przypadek. Ponoć wybitni mają to do siebie, że nie są do końca normalni.
- Rozczarowany małżeństwem frustrat – podpowiedziała Anna. - Albo po prostu frustrat.
Jurij mruknął coś niezrozumiałego, nie odrywając oczu od monitora. Pewnie mówił o psychodelicznych geniuszach i ich niepoprawnych mózgach. Jako typowy umysł ścisły, nie bardzo rozumiał artystów.
- Co mówisz, słońce?
Spojrzał na żonę trochę przytomniej. Nagle porywczym ruchem zdjął z nosa znienawidzone okulary i wstał od biurka, zostawiając wreszcie w spokoju zmaltretowaną klawiaturę. Sprężyny nie najnowszego już łóżka zajęczały złowieszczo, kiedy zwalił się na nie całym ciężarem.
- Rzucam to w cholerę – oznajmił. – Będzie dzika awantura, dyrektor mnie zabije, ale ja mam dość na dziś.
- Prawidłowo – orzekła Anna, przeciągając się leniwie. – W końcu wiesz... Ja się staram, żeby ponętnie wyglądać, a ty interesujesz się jakimiś kilowatogodzinami bardziej niż własną żoną. Ładnie to tak?
- Absolutnie nieładnie... A teraz zdejm no ten szlafrok – dodał po chwili.
Niezbyt wzorcowa gramatyka tej wypowiedzi nie wiadomo czemu bardzo rozśmieszyła Annę. Pomimo upływu lat ciągle śmiała się w sposób właściwy radosnym podlotkom. Chyba właśnie dlatego tak bardzo to lubił.
- Po co?
- Bo ci gorąco będzie.
- Świetne żarty opowiadasz...
- Mówisz, że to żarty?
Anna pokiwała głową, nie przestając chichotać. Jurij zatkał jej usta dłonią. Głos córki zmusił go do ograniczenia sposobów radzenia sobie z żoną. Marinoczka, dziewczę zbuntowane, wyśmiewała wszystkich zakochanych – z rodzicami na czele. A on nie miał dziś siły na to, żeby się z nią przekomarzać. Prościej było powstrzymać się od czułości. Przynajmniej chwilowo.
- Juriju Wołodymyrowiczu – zawołała córeczka, zmierzając do telefonu, być może na wezwanie kolejnego wątpliwego amanta – udusisz mi matkę!
- Wszystkim wyjdzie na zdrowie...
- Ja też cię kocham – odpowiedziała Anna na tyle wyraźnie, na ile pozwalała jej dłoń męża na ustach.
Jurij nie zdążył odpowiedzieć, bo w progu zjawiła się Marina. Najwyraźniej pękała od nowin: skądś znali tę dziwną minę, jakby sama nie wiedziała, czy zacząć się śmiać, czy jednak nie.
Oznajmiła w przestrzeń, że dzwonił Ilja. Zapowiedział swój przyjazd na pojutrze, więc z tej okazji wypadałoby naprawdę porządnie posprzątać mieszkanie. Z rozbawieniem obserwowała reakcję rodziców: oboje zrobili wielkie oczy. Marina i porządek - to wykluczało się wzajemnie. Dziewczyna, która od dawna twierdziła, że tylko idioci są porządni, a geniusze panują nad chaosem, na pewno nie zniżyłaby się do szorowania, układania i temu podobnych czynności bez wyraźnego powodu. Anna i Jurij nie mogli jednak dociec, o co dokładnie chodzi; przyjazd starszego brata sam w sobie nie zmusiłby nastoletniej do robienia czegokolwiek wbrew życiowym przekonaniom.
- Córcia, ty się dobrze czujesz? – zatroszczył się ojciec. – Nie masz gorączki?
Marina zachichotała.
- Ten palant chce się żenić – wyjaśniła – i wpadł na pomysł, żeby przedstawić wam wybrankę z zaskoczenia... Ale to wyszłoby głupio, nie uważacie? Musiałam wam powiedzieć.
Anna spojrzała na córkę, wymownie unosząc brwi.
- Z zaskoczenia? Boi się nas, czy co?
- Nie wie, jak na nią zareagujecie, bo to Rosjanka. Z Moskwy – dodała Marina takim tonem, jakby stolica Rosji nagle stała się siedliskiem wszelkiej rozpusty.
Jurij westchnął ciężko, wyrażając cichą rozpacz. Razem z żoną starał się wpoić swoim dzieciom tolerancję i otwartość na innych, a ich pierworodny właśnie zachowywał się tak, jakby miał do czynienia z ograniczonymi umysłowo nacjonalistami. Porażka wychowawcza na całej linii.
- Pogięło go chyba – orzekł z charakterystyczną dla siebie, rubaszną bezpośredniością. – Rosjanka, Litwinka, Polka, Niemka, komu to przeszkadza? Kocha ją, to niech się żeni. Proste.
- Jemu to powiedz. Ja tam nie mam takich problemów...
Wyjaśnieniem sprawy zajęła się Anna. Nie przejmując się widmem gigantycznego rachunku telefonicznego, czym prędzej zadzwoniła do syna, dość kategorycznie nakazując mu się wytłumaczyć z tej niepojętej konspiracji. Rezultatami swojego dochodzenia dzieliła się później z mężem. Ilja udzielił dość szczegółowej odpowiedzi: przyszła synowa miała na imię Wiera, studiowała matematykę, była uzdolniona, miła i ładna.
- W takim razie niezły nabytek – Jurij pochwalił gust syna. – Co mu odbiło, że tak ją przed nami ukrywał?
- Wyobraź sobie, że zwątpił. Rodzina tej młodej to jakaś moskiewska oligarchia. Nie akceptują Ukraińców w roli potencjalnych zięciów i nasz Iliusza ma w tej Rosji chwilowo przechlapane.
- No popatrz, co za mendy...
Marina przeklinała swoje poczucie humoru; Anna wzięła jej żart bardzo na serio, zapędzając do mycia kafelek w łazience. Jurij dostał odkurzacz i polecenie doprowadzenia do ładu wszystkich dywanów w mieszkaniu.
Zatroskana matka zamknęła się w kuchni, spędzając czas na gotowaniu i nostalgicznym biadoleniu. Córka i mąż zaśmiewali się do łez, słuchając całej litanii zastrzeżeń: co z ich pracą, co z nauką, za co ci smarkacze będą żyli, od jak dawna się znają, czy dziewczyna aby nie jest w ciąży...
- Annuszka, musisz koniecznie opowiedzieć Iliuszy, co robiłaś przed ślubem – zaproponował Jurij między jednym a drugim napadem śmiechu. – Dojdziesz wtedy do wniosku, że nasz syn nie zachowuje się nawet w połowie tak wariacko jak my i właściwie można by go kanonizować...
- Jura, jesteś pawianem – żachnęła się Anna. – Przecież ja nic nie mówię na to, że on ma dziewczynę i że to Rosjanka z Moskwy... Tylko dziwię się, że oni od razu chcą brać ślub. Przecież mają jeszcze tyle czasu, ta dziewczyna studiuje...
- Kochanie, ty w jego wieku byłaś mężatką od paru lat i miałaś dwójkę dzieci. Żyjesz i chyba masz się dobrze.
- To było dawno, czasy się zmieniają...
- Mówię ci, że niepotrzebnie martwisz się na zapas.
- Mam tylko jednego syna i muszę się o niego martwić. Wiesz, to dziwne, kiedy myśli się o ślubie kogoś, komu DOSŁOWNIE PRZED CHWILĄ wiązało się sznurówki... Jestem stara.
- Ach, to tobie o to chodzi...
- Milcz. Jesteś ojcem, nie matką. Nie zrozumiesz i tyle...
Kiedy zbuntowana nastoletnia kończyła szorowanie, zastanawiając się przy okazji, jakiej rekompensaty za straty moralne zażąda od brata, było już dość późno. Mama wyjmowała z piekarnika cudowne ciasto miodowe, a zmęczony brat i jego onieśmielona ukochana właśnie pozbywali się płaszczy.
Po dość entuzjastycznych opisach przyszłej bratowej, Marina, spodziewała się ujrzeć jakąś niezwykłą piękność. Westchnęła w duchu; Ilja lubił przesadzać. Niska, blada dziewuszka o figurze dalekiej od ideału podpadała raczej pod kategorię „ciekawa brzydula”. Choć, trzeba przyznać, oczy miała śliczne.
Doprawdy, sądziła, że ten popapraniec ma lepszy gust...
Wiera uśmiechnęła się do niej nieśmiało i nagle stało się jasne, dlaczego oszalał na jej punkcie. Wszyscy poweseleli, jakby w mieszkaniu pojawiło się słońce. Marina spojrzała na Ilję, a on mógł zrobić tylko minę oznaczającą „przecież mówiłem”.
Tylko mama wydawała się jakaś nieswoja – chociaż przywitała Rosjankę bardzo uprzejmie i ciepło, jak to ona potrafiła, przyglądała jej się zbyt uważnie, co znaczyło, że zastanawia się, czy można ją polubić, czy nie.
- Mamo, jest dobrze – szepnęła pocieszająco córeczka, widząc jej nie najszczęśliwszą minę.
- No, zobaczymy – odszepnęła Anna, widocznie zatroskana.
Marina poklepała ją pocieszająco po ramieniu i poszła do kuchni, żeby wziąć sobie kawałek ciasta zanim całkiem wystygnie.
W przeciwieństwie do matki, miała pewność, że przyszłość jej starszego brata w pazernej Rosji rysuje się nieźle, nawet pomimo niechęci przyszłych teściów – oligarchów. Takie drobnostki jak brak obeznania w pracach domowych (Wiera miała o nich raczej mgliste pojęcie) były całkowicie do przeskoczenia.
- Wiesz, Iliusza, przed moim ślubem dziadek Wołodymyr przekazał mi kilka praktycznych rad na przetrwanie – oznajmił Jurij przy kolacji. – Chyba powinienem ci je sprzedać...
Cała rodzina spojrzała na niego ze szczerym zainteresowaniem. Niezmiernie rzadko wygłaszał moralistyczne pogadanki, a ta mogła być ciekawa.
- Po pierwsze: nie będziesz miał innych kobiet u boku swego.
Ilja zaczął się śmiać.
- Gdzieżbym śmiał. Następne?
- Nie będziesz podnosił głosu przeciw kobiecie swojej.
- Wiem, wiem, nie przeżyłbym tego. Dalej?
- Pamiętaj, aby czas swej partnerki szanować...
- Jeśli masz na myśli czytanie „Playboya” w czasie, kiedy ona przymierza ciuchy, to nawet mi się to podoba...
- O hormonach partnerki pamiętaj!
Anna, Marina i Wiera wybuchnęły zgodnym śmiechem – przyszły pan młody zrobił autentycznie przerażoną minę.
- To aż tak? Dobra, następne.
- Słuchaj nakazów z jej ust płynących!
- Chyba będę musiał, dla własnego dobra...
- Język aluzji racz opanować!
Syn marnotrawny po raz kolejny musiał uznać wyższość przykazania nad własną – niejednokrotnie wyjątkowo ciętą – ripostą. Być może przewidywał trudności w nauce „języka aluzji”.
- Pamiętaj o tym, by pamiętać!
- Będzie ciężko, ale postaram się....
- Nie próbuj przechytrzyć partnerki twojej...
- Nie przejdzie...
- ... ani jej mamusi.
- Tym bardziej. Mamusia jest bardzo w stylu babci Leny.
Marina była z siebie dumna. Stwierdziła, że ma nielichy wkład w sukces osobisty brata – w końcu Ilja chyba nie odważyłby się przedstawić rodzicom swojej Rosjanki, gdyby nie ona. Drobny „kopniak w zad”, jaki mu metaforycznie zaaplikowała, przyniósł jej też całkiem wymierną korzyść – wdzięczny brat ufundował jej później bilet na koncert rockowy. Anna co prawda ciągle nie wyglądała na przekonaną, ale cała rodzina wiedziała, że jej przejdzie. Wiedzieli, że nie chodziło przecież o uprzedzenia czy zaborczość, ale zwykłą troskę. Marina postanowiła uświadomić onieśmielonej Wierze, że normalnie mama jest kochana – trzeba było dać jej tylko trochę czasu na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji.



"Nebo i płoszczi" (ukr.) - "Niebo i place". Tytuł debiutanckiego tomiku poezji J. Andruchowycza

Jurij Andruchowycz (ur. 1960) - ukraiński poeta i prozaik. Jeden z twórców grupy literackiej Bu - Ba - Bu (ukr. burłesk - bałahan - bufonada)

"Ech, dano nam skosztować wolnej woli..." - fragment ballady "Jechać albo dół dla siebie ryć" z radziecko - jugosłowiańskiego filmu "Droga".
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#9
"Od lat nie remontowana" - tu chyba łącznie Tongue,

"ta płakała, histeryzowała, albo robiła coś równie niedorzecznego. " - tu ma być przecinek przed "albo"?

"Wiera, córka jakiegoś nadętego oligarchy z Moskwy, w imię miłości - ku zgrozie nowobogackich rodziców, przerażonych faktem, że ich jedyna córka popełnia" - trochę mi przeszkadzało to powtórzenie Tongue

Przeczytałem połowę. Resztę dokończę wieczorem. Tekst fajny - tym bardziej, że nie lubię obyczajowych Wink Ach i nawet jakieś błędy znalazłem, o ile nimi są Big Grin

Jak doczytam, to edytuję post.

Pozdrawiam.
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#10
Cześć. Na razie komentarz do pierwszej części, reszta wkrótce.
co mi zazgrzytało:
(12-01-2011, 19:44)Mestari napisał(a): Dopełnieniem tej groteski był zawieszony pomiędzy oknami sznur. Mieszkańcy podeszli do tej ciekawostki praktycznie - suszyli na linie uprane ubrania.
to sznur nie został zawieszony właśnie przez nich i dokładnie w tym celu?
(12-01-2011, 19:44)Mestari napisał(a): Poczucie estetyki w międzyczasie chyba zbiło szybkę i zwiało.
tak znienacka zastosowana personifikacja wybiła mnie z rytmu narracji, a zgryźliwość narratora rozproszyła nastrój
(12-01-2011, 19:44)Mestari napisał(a): należący z pewnością do młodej osoby
"z pewnością" wydaje mi się niepotrzebne - narrator nie musi chyba czytelnika do niczego przekonywać, wystarczy, że mu to oznajmi
(12-01-2011, 19:44)Mestari napisał(a): Sfora wściekłych buldogów nie odstraszyłaby Jeleny tak skutecznie, jak ten przygaszony głos
wściekłe psy i odstraszanie w kontekście przywitania się babci z wnuczką wydają mi się sporą przesadą, może lepiej "zniechęciłyby", "odrzuciły"?
(12-01-2011, 19:44)Mestari napisał(a): Po raz pierwszy od lat rozsądną i dystyngowaną staruszkę opanowało najzwyklejsze w świecie rozrzewnienie. Szybko się opanowała. Nie przyszła tu po to, żeby się roztkliwiać.
nieroztkliwianie się jest okay - Jelena po prostu nie jest z tych - ale rozrzewnienie wydaje mi się emocją zbyt przyjemną i sympatyczną w sytuacji, gdy zastaje się swoje dziecko niemal na skraju katatonii. Tu właśnie przydałaby się choćby szczypta strachu.

Jak na razie Jelena wydaje mi się postacią dosyć antypatyczną - potrafi opiekować się jedną córką, ale dla drugiej, świeżo owdowiałej, w ciąży i poważnej depresji, która wydaje się potrzebować jej dużo bardziej, znajduje czas dopiero wtedy, "gdy nie ma już w domu nic do roboty". A ponieważ postacie z dwoma licami ciekawią mnie dużo bardziej niż te z jednym, mam sentyment do klimatów rosyjskich (choć jak na razie klimat ten jest dosyć letni - pozmieniać nazwiska, wyrzucić ikonę i rzecz w zasadzie mogłaby się dziać i w Polsce) i czyta się prawie bez zgrzytów, to chętnie pośledzę dalej. Zaciekawiłaś mnie :)



I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#11
Cytat:to sznur nie został zawieszony właśnie przez nich i dokładnie w tym celu?
Nie. O to właśnie chodziło, że ktoś zawiesił nie wiedzieć po co.

Cytat:tak znienacka zastosowana personifikacja wybiła mnie z rytmu narracji, a zgryźliwość narratora rozproszyła nastrój
Kurczę, a tak podobał mi się ten fragment Smile

Cytat:wściekłe psy i odstraszanie w kontekście przywitania się babci z wnuczką wydają mi się sporą przesadą, może lepiej "zniechęciłyby", "odrzuciły"?
Jak tak sobie pomyślałam, że obie naprawdę się nie lubią, nie wydawało mi się to przesadą.

Cytat:nieroztkliwianie się jest okay - Jelena po prostu nie jest z tych - ale rozrzewnienie wydaje mi się emocją zbyt przyjemną i sympatyczną w sytuacji, gdy zastaje się swoje dziecko niemal na skraju katatonii. Tu właśnie przydałaby się choćby szczypta strachu.
Fakt, użyłam za słabego określenia. Jelena bać się nie będzie, bo zdanie o zachowaniu córki ma, jakie ma, ale rzeczywiście mogłam to inaczej nazwać.

Dziękuję, Leno, za naprawdę rzeczowy i konstruktywny komentarz.

"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#12
z drobnostek:

"Domyślały się, co takiego spotkało całą tę rodzinę,"
Dałabym "jej rodzinę".

"który uwielbiał psuć się w najmniej odpowiednim do tego momencie"
Bez "do tego".

"Akceptowała swój wygląd, jakikolwiek by on nie był, zwłaszcza, że mąż lubił w niej nawet to, co sama by z chęcią zmieniła."
No to akceptowała, czy jednak z chęcią by zmieniła?

Podoba mi się pomysł z cofaniem się w czasie i docieraniem do sedna problemu, podobają mi się sceny szpitalne - surowa pustka, wścibskie sąsiadki, opuszczona kobieta pogrążona w żalu i poczuciu winy -, mniej te z życia małżeńskiego Anny i Jurija, trochę za naiwnie i za bardzo na siłę starasz się pokazać, jak to się bardzo kochają. Myślę sobie, że po dwudziestu sześciu latach kochające się małżeństwo byłoby ze sobą bardziej swobodne, mniej czujne i ostrożne, słowem znające się już tak dobrze, żeby wiedzieć, że miłość to nie tylko czułostki, przekomarzanie się i wieczne "zachowywanie się jak para nastolatków" pod okiem zdegustowanej latorośli.

Styl miejscami jest zbyt wyszukany i sztuczny. Opisujesz zwyczajny dzień, czy też noc z życia rodziny językiem referatu naukowego: "Ciężkie kroki plus niezbyt cenzuralna wiązanka – bogata w wiele określeń charakterystycznych tylko dla Jurija – pozwoliły stwierdzić, że sam pan domu został brutalnie wyrwany z objęć Morfeusza i postanowił interweniować.", czy "W ramach walki z bezsennością udali się do kuchni.", a takich: "postanowił interweniować", "pod adresem sprawcy zamieszania", "powrót głowy rodziny" nie powstydziłby się policjant w raporcie ;) Myślę, że mniej patetyczny i prostszy, swobodniejszy język lepiej pasowałby do tego rodzaju obyczajowej historii i jeszcze mocniej podkreśliłby rozpacz i głębię dramatu, z jakim muszą sobie radzić bohaterowie.

Część 4 na deser :)
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#13
Wiesz, że po Twoim komentarzu potrzebuję czasu na zebranie się w sobie? Smile

Po raz kolejny dziękuję za cenne uwagi. W chwili czasu zwrócę się do Administracji z prośbą o edycję postów i poprawię.

Co do scen szpitalnych - ja za nimi nie przepadam, a tu proszę. Nie jesteś pierwszą osobą, która mi mówi, że nie są złe.
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#14
jeszcze do poprzedniej części:

"- Zorganizuj strajk – zaproponowała wesoło Anna – jak ten facet z Polski, o którym opowiadała nam Marina. Może zostaniesz prezydentem. "
Może się mylę, ale wydaje mi się, że do 1990 roku o Wałęsie było już na tyle głośno, by nawet na wschodzie, nawet wśród ludzi niezainteresowanych polityką znano go jako kogoś więcej, niż tylko "tego faceta z Polski".

do czwartej:

"- My się jeszcze policzymy, kobieto – zapowiedział złowieszczo mąż, kiedy kroki dziewczyny ucichły."
Tu dałabym "ojciec", bo teraz brzmi to tak, jakby zwracał się do córki jak do żony.

"jakby sama nie wiedziała, czy powstrzymać się od śmiechu, czy dać upust wesołości."
Prościej - nie wiedziała, czy roześmiać się, czy nie.

Cała rodzina wypada bardzo sympatycznie - na plus naturalne, żywe dialogi - w spotkaniu z narzeczoną syna może nawet zbyt sympatycznie - za łatwo to poszło, zbyt gładko; szczypta soli (ale coś poważniejszego, niż wygląd dziewczyny) i odrobina wysiłku obu stron dodałaby sprawie charakteru i wagi.
Powoli zmierzasz do punktu kulminacyjnego, oj powoli, ale to dobrze, napięcie trzeba budować :)
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#15
Cytat:Może się mylę, ale wydaje mi się, że do 1990 roku o Wałęsie było już na tyle głośno, by nawet na wschodzie, nawet wśród ludzi niezainteresowanych polityką znano go jako kogoś więcej, niż tylko "tego faceta z Polski".
Anna jest totalną ignorantką, jeśli o polityce mowa. Poza tym założyłam, że średnio pamięta, o jakiego faceta chodzi.
W kolejnym moim tworze, którego nie chcę tu zamieszczać (bohaterowie ci sami, tylko rzecz dzieje się parę lat później) jest mowa, że z uporem zaczęła się edukować, żeby wiedzieć cokolwiek, jak ją dzieci zapytają Smile

Cytat:Powoli zmierzasz do punktu kulminacyjnego, oj powoli, ale to dobrze, napięcie trzeba budować Smile
Jeśli zechcesz dotrwać do końca, to trochę jeszcze tego będzie. Przerażona? Big Grin
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości