Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zabawa w piękne życie
#61
O, a zdradzisz, czemu? Big Grin
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#62
Podoba mi się, bo tak bardzo kocha męża i tak rozpaczała po jego śmierci. Tę rozpacz przedstawiłaś zresztą bardzo prawdziwie. Cudowna była, jak rzucała w męża gumiakiem. Ma temperament zgodny z moim. I najbardziej mnie ujęła swoją ciążą - choć już przecież nie jest taka młoda. Mam nadzieję, że dla niej skończy się wszystko dobrze.
Odpowiedz
#63
bardzo ładnie napisane, tj. potoczyście, prosto i lekko. wręcz profesjonalnie;] gdyby nie to, że tematyka, a raczej gatunek nie pod mój gust i obecny nastrój, nie omieszkałbym przeczytać więcej. wierzę, że dalej jest równie dobrze i że historia dorównuje poziomem warsztatowi, który się ukazał bez najmniejszej skazy juz w pierwszym poście;] głośne brawa!
Odpowiedz
#64
Dziękuję, miriad Smile

Zapraszam do lektury kolejnej części!



7.


Zwykle nieszczególnie przeszkadzało mu, że z kamienicy wychodzi się wprost na ulicę. Nawet lubił panujący na niej ruch i charakterystyczny hałas, jaki wydawały wiecznie przepełnione tramwaje, majestatycznie toczące się po torowisku, oddzielającym ulicę Sacharowa od ulicy Iwana Bohuna. Czasem jednak miał ochotę wynieść się na jakieś odludzie. Miałby przynajmniej własne podwórko.
Dawno już nie wypalił sześciu papierosów na raz. Odkąd wziął ślub i miał dzieci palił wyłącznie do towarzystwa podczas przerwy w pracy. Bywały jednak takie chwile, że musiał trochę bardziej narazić się Annie, która krzywiła się na jego młodzieńcze przyzwyczajenie.
- Jura, to naprawdę nie było mądre.
Sofija oparła się o ścianę kilka kroków od niego, starając się nie wdychać tytoniowego dymu. Aż dziwne, że powiedziała tylko to zdanie, na dodatek dość oględne. Zawsze była po prostu szczera, nawet jeśli prawda miała zranić czyjeś uczucia czy wybujałą dumę. Jurij często miał opory przed proszeniem matki o radę, bo trochę bał się tego, co usłyszy na swój temat. Miłość do kogokolwiek, nigdy nie przysłoniła jej zdrowego rozsądku. Jeśli ktoś według niej zasługiwał na kilka gorzkich słów, to je słyszał – i nawet ukochany syn nie mógł liczyć na taryfę ulgową. Zazwyczaj czuł się tym dotknięty, ale po czasie przyznawał, że warto trochę pocierpieć. Sofija wybuchała, a kiedy minęła jej złość, uśmiechała się ciepło i próbowała pomóc w znalezieniu wyjścia z nieciekawej sytuacji. Magiczne zaklęcie „wszystko będzie dobrze” działało bezbłędnie.
- Wpadłem na to, że to nie było mądre – odpowiedział wymijająco, unikając jej spojrzenia.
Miał wrażenie, że bystre, zielone oczy, tak podobne do jego własnych, prześwietlają go jak rentgen. Nie wiedział, czy tylko mu się zdawało, czy naprawdę zobaczył w nich drwinę.
- No... rychło w czas.
- Mamo, nie wiem, czy dobijanie mnie aż tak cię bawi?
- A co, może mam cię głaskać po główce, kiedy zachowałeś się jak skończony idiota i nadal to robisz? Raczej nie o to chodzi.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem.
Sofija westchnęła. Czegoś w tym wszystkim nie rozumiała i musiała o to zapytać.
- Co jest źle, Jura?
- Nie o to chodzi, że jest całkiem źle. Po prostu... nie zawsze jest dobrze.
- I tylko dlatego...?
- Sama powiedziałaś, że jestem skończonym idiotą. Może to jakieś wytłumaczenie.
Chyba miała ochotę położyć mu dłoń na ramieniu – przy swoim wzroście mogła jednak tylko znacząco spojrzeć w górę.
- Patrz na mnie, dobrze?
Posłusznie wykonał polecenie, odrywając się od kontemplacji jakiegoś bzdetnego plakatu po drugiej stronie ulicy.
- Wiesz, że kapitalizm różni się od socjalizmu, prawda?
Jurij zrobił dziwną minę; abstrakcyjne myślenie w godzinach wieczornych nie było jego najmocniejszą stroną. Poza tym pytanie według niego nie miało żadnego związku z tematem rozmowy.
- Różni się – odpowiedział obojętnie – i co z tego?
- To z tego, że rodzina jest cholernie socjalistycznym tworem. Ciężko sprawić sobie nową tak sobie, bo stara mi się już nie podoba. Trzeba dbać o to, co się ma, naprawiać, jeśli trzeba... Żeby później nie żałować.
- Twarde reguły, tak? Tyle a tyle na głowę i ani odrobiny więcej?
- Coś w tym guście – uśmiechnęła się Sofija. – Możesz dostać coś ponad, jeśli ci się poszczęści. Tylko, że może ci się po prostu nie poszczęścić.
- Zadziwiające podejście.
- Marksistowska ekonomia. Czasem się przydaje. Zastanów się, czy warto stać w kolejce po nowe. Naprawy są trudne, może nawet kilka razy dostaniesz w mordę, czego ci zresztą szczerze życzę. Sam zobaczysz, że było warto.

Nagły podmuch wiatru zatrzasnął niedomknięte drzwi. Jurij zamknął uchylone okno. Dopiero teraz poczuł, że w pokoju zrobiło się zimno.
Siedział przy tym oknie chyba od czwartej, obojętnie patrząc na padający śnieg. Nie mógł spać na za ciasnym dla niego i Anny tapczanie, budził go wiatr wyjący w kominie. Trochę snuł się po mieszkaniu, wypił herbatę w kuchni, a w końcu zawędrował do pokoju rodziców. Ojciec poszedł spać gdzie indziej – chyba nie mógł patrzeć na rzeczy żony. Wszystko jeszcze leżało tak, jak Sofija to zostawiła przed śmiercią. Na krześle wisiała bluzka, którą miała założyć na umówione spotkanie, a na szafce nocnej Jurij zauważył książkę, założoną fotografią wnuków. Co mama ostatnio czytała?
Aha, „Dom na wzgórzu”. Często wracała do twórczości „szistdesiatnyków" których zresztą bardzo popierała. Sama rzadko używała rosyjskiego, a do swoich dzieci chyba nigdy się w tym języku nie odezwała. Znajomi śmiali się, że nawet wybór męża w jej przypadku miał w sobie coś z idei.
- Po co ci ten banderowski język, Sonieczka – dziwił się rosyjskojęzyczny teść, wzruszając ramionami.
Za ten „banderowski język” został ofuknięty tak, że więcej nie wracał do tematu.
Wołodymyr szybko uznał, że nie ma co wojować z żoną i nieszczególnie protestował, kiedy została jego nauczycielką. Nauka ukraińskiego, którego prawie nie znał, szła mu ciężko: robił paskudne błędy gramatyczne, mylił słowa. Potrafił nawet powiedzieć połowę zdania po ukraińsku, a po chwili swobodnie przejść na rosyjski. Sofija cierpliwie to korygowała, a dzieci szybko zaczęły ją naśladować.
- Etot pojezd – powiedział kiedyś Wołodymyr, tłumacząc pięcioletniemu Jurijowi jakąś kolejową zawiłość.
- Cej pojizd – poprawił spokojnie synek, powodując u rodziciela niejasną refleksję na temat podłości czasów i jaj uczących kury.
Jurij uśmiechnął się lekko do wspomnień. Mógłby długo przywoływać związane z mamą anegdotki; była wyrazistą osobowością, a jej zachowanie wbijało się ludziom w pamięć. Nawet jej osobiste drobiazgi coś przypominały.
Niepojęte, że to wszystko trzeba będzie gdzieś schować, albo wyrzucić. Domyślał się, że ojciec nie zniesie widoku jej sukienek w szafie, książek na półce, ulubionego obrazu w korytarzu i tabletek na serce w plastikowym pudełku. Jej rzeczy już teraz powodowały złudne wrażenie, że Sofija po prostu wyszła do pracy, którą uwielbiała, wróci po dyżurze i po swojemu zacznie narzekać na niemiłego ordynatora. Świadomość, że tak się nie stanie, tylko zwiększała poczucie pustki.
Drzwi skrzypnęły i do pokoju zajrzała Wala. Nienaturalnie powoli podeszła do brata, jakby sama nie wiedziała, co zrobić i chciała w razie czego szybko się wycofać.
Jurij przytulił ją jakoś bezwiednie. Znowu płakała, a on zawsze czuł się bezradny na widok łez jakiejkolwiek kobiety. Czasem wręcz cieszył się, że jego żona nie miała skłonności do płaczu z byle powodu – chyba oszalałby z nerwów.
- Waleczka, połóż się jeszcze – zaproponował troskliwie.
Siostra pokręciła głową. Nie wyglądała najlepiej: miała zaczerwienione oczy, okolone dodatkowo brzydkimi, rozmazanymi smugami – pozostałością po niezmytym wcześniej makijażu.
- Nie mogę – powiedziała cicho.
- Ja też nie. Ale ty musisz być bardziej zmęczona niż ja...
Wala przytuliła się do niego mocniej.
- Wiesz co? Mogłam bardziej mamę zauważać.
Nie bardzo zrozumiał, o co jej chodzi.
- To znaczy?
Westchnęła ciężko i otarła łzy, jeszcze bardziej rozmazując ciemne smugi na twarzy.
- Bo wiesz, kiedy się przyzwyczaisz do czyjejś obecności, zaczynasz myśleć, że ten ktoś nigdy nie umrze. Przestajesz zauważać, ile dla ciebie robi, jaki jest ważny. Byłam z mamą ciągle, a nie zauważyłam, że ona się gorzej czuje. Widzisz, nawet do jej chorego serca się przyzwyczaiłam.
W jej głosie było tyle żalu, że aż serce się ściskało. Odsunęła się od brata i zapatrzyła w płatki śniegu za oknem. Jurij pogłaskał ją po krótko obciętych włosach, nie bardzo wiedząc, jak inaczej pocieszyć.
- Daj spokój, Waleczka, to bez sensu. Widocznie tak miało być – powiedział najspokojniej jak umiał. – Mama sama mówiła, że umieranie jej nie martwi. No i... myślę, że jeśli wziąć pod uwagę jej zasady, właśnie na nas patrzy i świetnie się bawi.
W zamglonych oczach Wali zapaliło się nikłe światełko, coś jak błędny ognik.
- Niby dlaczego?
- Myślę, że jest z siebie zadowolona i nie obchodzi ją, że my najchętniej inaczej byśmy ją poukładali i kazali robić coś, czego nie chciała. Mama nie lubiła, kiedy ktoś ją przywoływał do porządku. Nawet jeśli chodziło o jej zdrowie. Mogłaby pożyć dłużej, gdyby się oszczędzała... ale wtedy nie byłaby chyba szczęśliwa. Po prostu musiała żyć na całego i po swojemu.
Kąciki ust kobiety uniosły się nieznacznie w niepewnym, lekko tylko przypominającym uśmiech grymasie.
- Wiesz co, to dziwne.
- Co?
- Nie da się ukryć, że często mnie wkurzasz – powiedziała powoli, zadzierając głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. – Czasem naprawdę mam cię dość. A dzisiaj zobaczyłam cię tu i pomyślałam, że dobrze, że jesteś... i dobrze, że Ania tu jest.
- Waleczka, jesteś niezwykła...
Musiał przyznać jej rację. Jako dzieci się kłócili, wręcz zwalczali, a kiedy podrośli, ich niesamowicie podobne charaktery ciągle się ścierały. Jednak taki dzień jak dzisiaj uświadamiał im, że więź między nimi istnieje, jest bardzo ważna i potrzebna. Wala zdawała sobie sprawę, że życie bez denerwującego brata byłoby nudne, a Jurij odkrywał, że skoczyłby w ogień za swoją upierdliwą, starszą siostrą.


*


Ostatnie słowa psalmu o szczęściu duszy po przejściu do życia wiecznego gdzieś mu umknęły, zagłuszone okropnie brzmiącym kaszlem Anny. Machinalnie poprawił jej niedbale zawiązany szalik. Spojrzała na niego jakoś czulej niż normalnie i wzięła go za rękę, splatając palce z jego palcami. Nie puściła go już do końca nabożeństwa, jakby wyczuła, że właśnie ten gest najbardziej mu pomoże.
Uczestnicząc w pogrzebach bliskich osób (a zdarzyło mu się to w dorosłym życiu już parę razy) jakoś bardziej niż zwykle uświadamiał sobie, że w nic nie wierzy. Dla niego życie danej osoby ewidentnie kończyło się w chwili śmierci i nie sądził, żeby panachida miała jej w czymkolwiek pomóc. To, co słyszał w cerkwi z reguły wywoływało w nim głęboki, wewnętrzny sprzeciw, przy okazji pogrzebów pogłębiany jeszcze widokiem zmarłej osoby. Konfrontacja znajomej twarzy z jej pośmiertnym wyglądem wypadała co najmniej dziwnie. Jurij nie czuł odrazy, ale pewien niepokój - jakby wkraczał w nieznaną sferę, o której krążą straszne legendy. Fakt, że teraz w trumnie spoczywała jego matka, wcale nie pomógł mu się przełamać. Symbolicznie się z nią żegnając, musnął końcami palców jej lodowatą rękę - nie umiał się zdobyć na nic więcej. Trochę nawet zazdrościł Annie, która była w stanie dość spontanicznie nachylić się nad trumną i pocałować Sofiję w czoło.
Patrząc na modlącą się rodzinę i znajomych, czuł się trochę idiotycznie. Automatycznie powtarzał za żoną wszystkie niezbędne słowa czy gesty, ale miał wrażenie, że jego to wszystko po prostu nie dotyczy. W głowę wbiła mu się myśl, że właśnie stracił matkę i nie może zagłuszyć bólu wygodną bajeczką o życiu pozagrobowym. Nawet, jeśli właśnie tak pocieszał Walę, powołując się na głęboką, ale pozbawioną fanatyzmu religijność Sofiji.
Najchętniej powiedziałby teraz to wszystko Annie. Ona by go zrozumiała – nigdy się nie oburzała na jego niewiarę ani nie próbowała przymusowo nawracać. A przede wszystkim, zawsze go słuchała.
Stypa mocno Jurija zmęczyła. Uczciwie pomagał ojcu i siostrze w ugoszczeniu niewiarygodnej ilości krewnych, przyjaciół i znajomych mamy, ale nie czuł się wśród nich dobrze. Atmosfera po jakimś czasie się rozluźniła, całe spotkanie nabrało lżejszego, niemal towarzyskiego charakteru, a jemu było zbyt ciężko na sercu, żeby rozmawiać na weselsze tematy.
Usiadł obok żony. Anna, blada i widocznie wykończona, na chwilę oparła głowę o jego ramię. Ona też prawie nie odpoczywała przez te kilka dni między śmiercią teściowej, a jej pogrzebem. Kiedy Wołodymyr przy pomocy syna załatwiał niezbędne formalności, ona dzieliła swój czas między dzieci, doprowadzanie mieszkania do jako takiego porządku, pilnowanie, żeby z tego wszystkiego rodzina nie zapomniała o podstawowych potrzebach i pocieszanie rozdygotanej Wali.
- Źle się czujesz, kochanie?
- Boli mnie głowa. Wezmę tabletkę w domu...
Poszperał przez chwilę w jej przepastnej torebce wiszącej na oparciu krzesła.
- Zapakowałem ci – powiedział po prostu, podając jej pudełko.
Anna spojrzała na niego z wdzięcznością, wyjęła z osłonki jedną pastylkę i połknęła ją, popijając szklanką wody.
- Przejdźmy się trochę – zaproponowała. – Strasznie tu duszno.
Jurij przyniósł jej płaszcz, a sobie kurtkę, przypilnował, żeby żona ciepło się ubrała. Upewnili się jeszcze, że jedna z ciotek przez moment zerknie na dzieci, po czym wyszli na świeże, mroźne powietrze.
Przez dobry kwadrans spacerowali w milczeniu. Anna ściskała męża za rękę tak samo mocno jak na nabożeństwie. Szorstka wełna, z której wydziergała sobie rękawiczki, kłuła go w coraz bardziej zmarzniętą dłoń. Patrzył na jej ładny profil i długo nad czymś rozmyślał.
- Nad czym tak dumasz, słońce? – Zapytała w końcu.
Przystanął i spojrzał jej w oczy, teraz rozjaśnione ciepłem i czułością.
- Myślę, co by było, gdyby mama pewnego dnia nie nazwała mnie skończonym idiotą i dupkiem, a potem nie nagadała pierdół o socjalizmie.
Kiedy Anna się uśmiechała, rozpromieniała się jej cała twarz. Jurij mówił, że ktoś zapala jej w środku światło. Od razu robiło mu się od tego lepiej, czuł się spokojniejszy.
- I jak wnioski?
- Byłbym cholernym frustratem.
Wspięła się na palce, żeby go pocałować.
- Ja nie wiem, co by było, gdyby nie mama i najazd na Czerniowce. Mój tata jej tego nigdy nie zapomni...
- Właśnie, nigdy nie chcieliście dokładnie opisać, co to był za numer.
- Tyle wiesz, że pojechała do Czerniowiec jak stała. Wyobraź sobie, że skądś wykopała adres taty. Wpadła do domu jak gestapo, wlazła do salonu w butach, zapaskudziła błotem ukochany dywan cioci Wiki i bezczelnie zapytała, gdzie jestem, bo ona chce mnie zabić.
- O cholera...
- Na szczęście byłam w szpitalu, więc trochę się uspokoiła zanim tam dotarła – Anna uśmiechnęła się lekko do wspomnień. – Gdyby mnie znalazła w domu, to myślę, że bym z tobą teraz nie rozmawiała. Chociaż dostało mi się i tak.
- Co ci powiedziała?
- Oznajmiła, że jestem głupią histeryczką z wybujałym ego i zagroziła, że jeśli się nie uspokoję i nie zacznę o siebie dbać, to ona mnie udusi zaraz po porodzie. W sumie chciała to zrobić od razu, ale stwierdziła, że żal jej dziecka.
- A co było później?
- Później szorowała ten dywan, bo ciocia oczywiście strasznie się wściekła.
Znowu przystanęli, tak po prostu, na skraju chodnika. Jurij objął żonę w pasie, wtulając na chwilę nos w pachnący jej perfumami kołnierz płaszcza.
- Wiesz, Annuszka, to jednak dobrze, że zrobiła nam takie sceny.
- Byłam obrażona tylko do momentu, w którym przekonałam się, że ona ma rację. Zachowywałam się jak głupia histeryczka z wybujałym ego.
- A ja byłem wtedy skończonym idiotą i dupkiem, też racja.
- Och, ty – westchnęła. – Wracamy?
- Chyba tak. Wiesz, właściwie to wyglądamy trochę dziwnie, stojąc tak na środku chodnika... Młodzież by się zdziwiła, nie uważasz?
Anna skinęła głową.
- Pewnie tak, ale niech patrzą i się uczą... Co mama ci powiedziała o tym socjalizmie?
- Powiedziała, że rodzina sama w sobie jest... taka socjalistyczna. Coś jak deficytowy towar, bez którego nie możesz się obejść. Jeśli już go masz i coś się popsuje, lepiej to naprawić niż stać w kolejce po nowe, bo nowego możesz nie dostać. A nawet jeśli dostaniesz, to na pewno nie będzie to samo, co było.
- Bardzo logiczne. Chyba już wiem, dlaczego kochałam teściową bardziej niż kocham moją matkę... – Anna zamyśliła się, a po chwili prozaicznie kichnęła.
- Wracamy, bo się jeszcze bardziej zaziębisz – zadecydował Jurij. – Boli cię jeszcze głowa?
- Już mniej.
- To chodź do dzieci, moja ty histeryczko z wybujałym ego.
Nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
- Jura, jesteś nieziemskim, po prostu nieziemskim pawianem.
Pomyślał, że Sofija, patrząc na nich przez te lata, musiała być zadowolona – jak każdy, kto dobrze spełnił swój obowiązek. Sam czuł się po tym spacerze i rozmowie dużo lepiej, jakby pozbył się dużego ciężaru. Anna po prostu dobrze na niego działała, nawet nieświadomie.
Matka zapytała go kiedyś, gdzie on znajdzie drugą taką kobietę. Teraz mógł z całą powagą odpowiedzieć, że nigdzie – jego żona była jedyna w swoim rodzaju. Dzielne zniesienie urażonej dumy i kilku awantur z niewybrednymi obelgami w tle po prostu się opłaciło.
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#65
No, cóż Mestari, mogę powiedzieć?
Tekst jest świetny. powiem, że spełnia moje nadzieje. Przedtem sylwetka Anny, teraz Jurija i Sofiji przedstawione po prostu bezkonkurencyjnie. Może i nie najlepsze to określenie, ale innego nie umiem w tej chwili wydłubać z pamięci. Doskonały, dojrzały tekst, interesujący swoją psychologiczną głębią i trafnością obserwacji ludzkich zachowań, na których wszak wzorowane są zachowania Twoich bohaterow. Mam przy tym świadomość, że duży zakres ich zachowań jest po prostu wymyślony przez Autora i za to Autorowi należą się wielkie brawa. Mam już ponad pięćdziesiąt lat i z perspektywy wieku oceniam, że Twój tekst jest niezwykle prawdziwy. Techniczne szczegóły pozostawię tym, którzy lepiej ode mnie się na tym znają, choć nie sądzę, żeby wiele do poprawiania było. Powiem jeszcze, że koniecznie czekam na ciąg dalszy, bo naprawdę niewiele czytałam tak dobrej obyczajowej prozy. Brawo, brawo, Mestari!
Pozdrawiam serdecznie.
...Więc kimże w końcu jesteś?
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro.

J. W. Goethe "Faust"
Odpowiedz
#66
8.




Wejherowo, 3.04.1992 r.



Kochana Aneczko!


Pamiętasz, jak super – hiper ekspert Walera mówił mi, że o tej porze w Polsce śnieg jeszcze nie stopniał, mrozy trzaskające, a gdzieś w lesie na pewno spotkamy niedźwiedzia? Nie wiem, czy pomyliły mu się miesiące, czy opowiadał o swoich przygodach na Syberii – w każdym razie nie miał racji. Pogodę mamy tu wiosenną, co mi się nawet podoba.
Na pracę nie narzekam, nie da się w niej nudzić, pewnie przez barierę językową. Porozumiewamy się mieszanką byle jakiego rosyjskiego z językiem migowym, jakoś dajemy radę. Aga próbuje mnie uczyć polskiego, ale wychodzi to tak sobie. Polscy pracownicy zrozumieliby mnie, gdybym sprzedawał wódkę w monopolowym, a nie montował instalacje elektryczne.
Ogółem w mojej brygadzie są równi goście. Niektórzy trochę się buntują, bo muszą mnie słuchać – a „Ruskiego” słuchać nie wypada. Za każdym razem, kiedy słyszę te ich narzekania (trochę po polsku rozumiem, aż takim cepem w końcu nie jestem...) mam wizję kilkunastu postawnych chłopów zwiewających przed mamą, która wyzywa ich od najgorszych. Jarek tłumaczył mi, że chodzi o skróty myślowe – co za Bugiem, to Rosja – a wiesz, że mama nienawidzi skrótów myślowych. Ona by im wbiła do głów fakt istnienia Ukrainy i to, że ukraiński różni się od rosyjskiego.
Przy granicy ludzie jakby bardziej kojarzą. Śmiesznie sobie nas wyobrażają (kombinacja przemytnika z handlarzem, musimy obowiązkowo chodzić w dresach, ciągle być pod wpływem i nosić tyle toreb jakbyśmy mieli co najmniej sześć rąk). Miejscowi są przyzwyczajeni do Ukraińców na bazarach, chociaż dziwnie o nich mówią, nawet nie umiem tego powtórzyć. Od razu przypomnieli mi się Polacy we Lwowie gdzieś tak w osiemdziesiątym szóstym. Pamiętasz? Tata nazywał ich „przekami”. Miłe to nie było i tylko się domyślam, że mieszkańcy Przemyśla też raczej nie mieli nic sympatycznego na myśli.
Tutaj Polacy mają do mnie uprzedzenia tylko wtedy, kiedy zajdę im jakoś za skórę. Coś jak nasi kibice, kiedy Dynamo przegrywa ze Spartakiem.
Jedno mnie dziwi i denerwuje przy okazji: strasznie narzekają. Rozumiem, też lubię czasem poprzeklinać, bo za zimno albo za ciepło, deszcz pada, wiatr wieje, szef to debil, a robota ciężka, ale oni są mistrzami w znajdowaniu sobie tematów do smęcenia. Do takiej perfekcji jeszcze nie doszedłem.
Teraz tematem numer jeden jest narzekanie na władzę. Mówią, że nie o taką Polskę walczyli, cokolwiek to znaczy. No i biadolą na całego, bo kryzys. Żeby to u nas taki kryzys był... Chętnie bym im coś opowiedział o naszej dzikiej prywatyzacji, ale zasada to zasada – nie wypowiadam się na temat jakiejkolwiek polityki. Zresztą mam wrażenie, że zatrzymałem się w tym temacie gdzieś koło Breżniewa i Kosygina, więc dyskusja ze mną nie byłaby, jak to mawia Aga, merytoryczna. Na szczęście w pracy nie ma na to czasu, a w domu mamy dużo lepszych tematów.
Prosiłaś o relację z debiutu rodzicielskiego, więc od tego zacznę. Ola chowa się podręcznikowo, śmieje od rana do wieczora i generalnie jest mało problemowa. Jarek za małą szaleje. Naczelna Feministka też – nie mówi o tym za dużo, ale widać. Wyobraź sobie, że karmi, przewija, usypia, zabawia, pierze pieluchy, a przez dwa tygodnie nie słyszałem ani słowa o ciemiężonych i dyskryminowanych kobietach. Ciekawa sprawa, nie? Jedyny przejaw jej feminizmu to to, że nie daje się wyręczać. Choćby nie wiem co, taszczy wózek na czwarte piętro i twierdzi, że nie potrzebuje pomocy jakiegokolwiek samca. Nawet Jarek nic na to nie poradzi. W końcu machnął ręką i stwierdził, że jej poglądy muszą się jakoś uzewnętrznić.
Trochę się z niej nabijałem – wiesz, że uwielbiam to robić – ale wtedy zagroziła, że przestanie robić mi rano kawę i prać moje ciuchy. Sama widzisz, ciężki szantaż. Kiedy do nas przyjadą (planują za jakiś rok, jak mała podrośnie), przypomnij słynne „żadnych dzieci” i parę innych drobiazgów. Chcę zobaczyć jej minę.
Pracuję codziennie do osiemnastej. Potem czekamy z Agą na Jarka, który musi chodzić do biura w ramach jakiejś tam roboty dodatkowej (nie jest szczęśliwy z tego powodu, chociaż ponoć za to płacą) . Pijemy naszą rytualną kawę i patrzymy z okna na panią Lilę – rozrywka gwarantowana.
Pani Lila to jedna z tych uroczych emerytek, które nie lubią obcokrajowców, muszą wiedzieć co się dzieje u sąsiadów i troszczą się o ich moralność.
Wyobraź sobie, że posądziła mnie i Agę o romans (była wręcz przekonana, że odkąd tu mieszkam organizujemy regularne orgie). Oburzyła się, bo to przecież niepoprawne religijnie. Śmiałem się z tego przez trzy dni i powiedziałem Adze, że kij naszej emerytce w oko, jestem ateistą. Było zabawnie do momentu, kiedy ta cholera jej to powtórzyła – oczywiście specjalnie.
Od tej pory pani Lila omija mnie dosyć starannie, wygłasza monologi o bezbożnikach (zrozumiałem coś, co brzmiało jak „bezbożnyj” i od razu skojarzyło mi się z naszym Hryhorijem Antonowyczem…) i ani myśli odpowiadać na moje „dzień dobry”. Mam ponoć rozbrajający akcent, ale staram się w końcu czegoś nauczyć, no i kultura musi być. Nie doceniła mojej uprzejmości, takie życie.
Jak widzisz, nie jest mi tu źle. Jedno Ci mogę powiedzieć: kochanie, wspaniale gotujesz. Aga to świetna dziewczyna, ale stworzona do innych celów niż siedzenie w kuchni. Jarek mówi, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, a ja jestem przez Ciebie rozpieszczony do granic możliwości. Być może. Nie przeszkadza mi to, rozpieszczaj mnie dalej. Przynajmniej umrę odpowiednio odżywiony.
Aga właśnie przyszła ze spaceru z małą. Pyta, kiedy wysłać moje wyznania miłosne. Jak zwykle oboje z Jarkiem twierdzą, że mam fobię podróżniczą i jestem pantoflarzem. Mogę tylko potwierdzać, że jestem bezwstydnym pantoflarzem, kocham swoją żonę i nie cierpię wyjeżdżać na dłużej niż tydzień. Zresztą sama o tym wiesz.
Dbaj o siebie chociaż troszkę, ucałuj dzieci. Ponoć poczta działa tu jak chce, więc możesz przekazać Marince życzenia urodzinowe od ojca marnotrawnego w delegacji. Prezent przywiozę osobiście. Aga nawet pomogła mi go wybrać, więc chyba wybaczyła nabijanie się. Tyle dobrego.
Aha, powiedz Ilji, że jego wyczyny w szkole są niesamowite. Nie wiem, co on powiedział tej kobiecie, ale to genialne. Naprawdę byłem pod wrażeniem. Będę pod jeszcze większym, jeśli on się z tej fizyki naprawdę wygrzebie.
Całuję
Jura



Lwów, 16.04.1992 r.

Słońce ty moje!

Super – hiper ekspert Walera jest wybitnie uprzedzony. Dlatego ciesz się, że uraczył cię opowieściami o niedźwiedziach, a nie wykładem o tym, jak to Polska okradła Związek Radziecki, a niby to bratni naród miał być.
Jego też bym odesłała do naszej mamy. Dostałby patelnią czy czymś innym ciężkim i przestałby mnie denerwować. Ostatnio biadał, że nie rozumie gdzieś ty żony szukał i jak ja ci mogłam pozwolić jechać do tego dzikiego kraju. Ostrzegał, żebym się nie dziwiła, kiedy cię w tej Polsce dziesięć razy okradną, pięć razy pobiją, a w końcu przyślą do Lwowa w szkatułce na biżuterię.
Niech zgadnę, z polskiego pamiętasz na dobrą sprawę tylko „dzień dobry”, „pół litra” i „kurwa mać”? Dobrze pamiętam, jaki ta małpa miała z Ciebie ubaw. W ramach rewanżu nie wyjaśniłam jej, dlaczego ludzie dziwnie na nas patrzyli, kiedy mówiła mi o swoich siniakach . Co się naśmiałam, to moje.
Oj, Jura, Jura, z Ciebie to jednak jest pawian. Nie ma się z czego nabijać. Sam od początku miałeś hopla na punkcie Marinki i nie zapowiada się, żeby miało ci to minąć. Ucałuj naszą Agę ode mnie, niech się nie załamuje. Mała jest śliczna, już się nie możemy doczekać, kiedy zobaczymy ją na żywo.
Ta Wasza pani Lila wygląda mi na niezły monitoring w typie naszej Hałyny Jewhienijiwny. Właśnie, ostatnio Hałyna wpadła do nas w wielkim stylu. Kazała zawołać Larysę Antonownę, po czym równo nas obie objechała, bo Marinka bawiła się z Dimą na klatce schodowej w operację śledczą KGB. Stwierdziła, że jesteśmy złymi matkami, bo po pierwsze, przez nasze dzieci nie można w spokoju oglądać tych bzdetnych seriali, a po drugie, maleństwa operują naprawdę niezłymi wiązankami.
Pretensje przyjęłam, uspokoiłam Larysę, bo była naprawdę bliska uduszenia się ze śmiechu i zabrałam się za prostowanie słownictwa naszej córki. W końcu damie nie wypada się tak wyrażać.
Czego się dowiedziałam? Ano tego, że tatuś jej powiedział, że „KGB to tępe chuje”, więc była pewna, że agenci muszą nieźle przeklinać. Proszę, uważaj na to, co jej mówisz; to dziecko jest mądrzejsze niż myślałam.
Skoro ty masz fobię podróżniczą, to ja mam chyba fobię słomianej wdowy. Nie znoszę, po prostu nie znoszę spać sama. Przekupiłam Marinkę ciastkami, żeby rzuciła w kąt swoje tezy o byciu dużą dziewczynką, bo chyba nabawiłabym się bezsenności. Udało się, chociaż córcia się dziwi, dlaczego to zawsze ona gasi lampkę. Kiedyś jej opowiem, jak mnie urządził jej mądry wujek Taras.
Tymi wyczynami Iliuszy też byłam zdziwiona. Wiem, że to mistrz bajerowania i wszystko chciałby załatwić urokiem osobistym, ale nie myślałam, że akurat na fizyczkę to podziała – synuś twierdzi, że ona ma sto lat i jest głupia. Rzeczywiście, jakby się dobrze zastanowić, to mogłoby się okazać, że uczyła Walę albo Ciebie, tylko nie pamiętacie.
W każdym razie możesz zacząć być pod wrażeniem, bo Iliusza zaczyna dostawać nawet czwórki. Nadal twierdzi, że nikt z niego fizyka nie zrobi, ale przynajmniej zaczął się przykładać.
Aha, Wala znowu przeżywa miłość życia. Szczęśliwy (albo i nie) wybranek ma na imię Petro i jest pediatrą. Praktycznie rzecz biorąc, uzupełniają się nieźle. on będzie leczył dzieci, ona świnki morskie, psy, koty i co tam jeszcze zechcą hodować. Niepraktycznie rzecz ujmując – zaczynam mu współczuć. Nie narzekam na brak wyobraźni, ale wizualizacja Wali w roli żony jakoś mi nie wychodzi.
Pewnie się teraz uśmiechasz i myślisz, że przesadzam, a miłość życia po miesiącu odpłynie w siną dal. Żebyś się nie zdziwił, skarbie; uroczy Petro ponoć wypytywał mamę o zapatrywania Waleczki na zmianę stanu cywilnego.
Wczoraj poszłam na obiad do mojej, pożal się Boże, mamusi. Mogłabym stwierdzić, że było strasznie jak zwykle, gdyby nie jeden fakt: Natalka ma narzeczonego. Przystojny nawet, ale tak posępny, że mógłby sobie napisać na czole „spoczywaj w pokoju” albo coś takiego i świetnie by pasowało. Ciężko z nim rozmawiać o czymś innym niż biznesie, bo akurat próbuje się odnaleźć w dzikim kapitalizmie i chyba nie myśli o niczym innym.
Mama jest nim zachwycona, Natalka też. W sumie co się dziwić, w miarę reprezentatywny, więcej kasy niż przeciętnie ma, kwiaty też przynosi. Jest w czym wybierać i czym się chwalić.
Biorą ślub w grudniu i wyobraź sobie, że nawet jesteśmy zaproszeni. Kwestia do zastanowienia, muszę o tym z Tobą pogadać. Nie jestem pewna, czy chcę oglądać mamę w stanie samozadowolenia (w końcu chociaż jedna córka jej się udała, więc trzeba to uczcić), ale ona mnie tak prosi, żebym jednak przyszła, że chyba się w końcu zgodzę, dla świętego spokoju.
Mogłaby się w końcu zdecydować i określić, czego ode mnie chce i jaka jest. Wczoraj przytrafił jej się chyba dzień dobroci dla nieudanych eksperymentów genetycznych, bo nawet się nie czepiała i zauważyła istnienie Ilji i Mariny. Niewiele jej to dało, bo nasze dzieci są już chyba na babcię Lenę uczulone.
Pracuj grzecznie i pamiętaj, że orgia beze mnie to nie to samo.

Ania

"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości