Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Z pamięci
#1
Nie wierzyłem, kiedy zapowiadali huragan. Zajmowałem się swoimi sprawami, moim myśleniem. Z drugiego końca pokoju padały jakieś zdania. To straszne, jak mało do mnie dociera, gdy się skupiam. Przewracałem miarowo łyżeczkę w cukrze. Może marzyłem, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy. Chciałem się ambitnie pozbyć wszelkich złudzeń, że da się cokolwiek jeszcze zmienić. Tu, teraz stanowiło tylko marny cień tego, co powinno cieszyć. A nie sprawiać ból głowy. Jednym ruchem drżącej dłoni rozsypałem cukier na stole i to wyrwało mnie z letargu. Spojrzałem na telewizor. Znowu ktoś umarł. Powinienem był to przewidzieć. Miałbym wymówkę, by znów nic nie robić. Byłbym w pewien sposób usprawiedliwiony. Przed samym sobą. I przed ludźmi z mojej pamięci.
Rodzice. Tak, pamiętam, że zawsze coś ode mnie chcieli. Nie wymagali posłuszeństwa, ale ich natarczywość skłaniała do swoistej aktywności. Nie sprawiało mi przyjemności buntowanie się, więc tego nie robiłem. Można powiedzieć, że w ten sposób zasługiwałem na miano “ułożonego”. Śmieszy mnie nawet jak łatwo było zachować ten pozór. Gdy tylko znikali z horyzontu, robiłem co chciałem. Po swojemu i zawsze dokładnie nie tak, jakby sobie tego życzyli. Definicyjnie to się nazywa pewnie hipokryzją. Najwidoczniej jednak czymś musieli sobie na to zasłużyć. Nie umiałem w inny sposób odreagowywać tych ciągłych oczekiwań. Prawnikiem miałem zostać. Albo politykiem. Bo dobrze pisałem przemówienia. On był pierwszy. Z reguły mężczyźni się przekręcają wcześniej. Czytałem, że to ma coś wspólnego ze stresem i cholesterolem. Ona jeszcze się pokręciła kilka lat, ale już nie była taka sama. Najważniejsze, że przestała cokolwiek ode mnie oczekiwać. W zasadzie ja od niej też. Ale nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, więc czego innego miała się spodziewać. Nie zostałem ani politykiem ani prawnikiem, ku uciesze własnej.
Siostra. Mała wredna menda. Zawsze jej nie znosiłem. Od najmłodszych lat zabierała uwagę, którą powinno się poświęcać mnie. Bo była blondynką, księżniczką, uroczą istotką z króliczymi ząbkami, ulubienicą wszystkich dookoła. Nawet ciąża w wieku siedemnastu lat i problemy z alkoholem nie zabrały jej światła neonów. Podążała drogą udeptaną przez jej idolkę: Britney Sperars. Gdyby nie zginęła w wypadku samochodowym to kto wie, może doczekałaby się drugiego dziecka przed dwudziestką. Jej facetowi i córce nie jestem nic winien. Nie ma ich w mojej pamięci.
Kejt. Zwykła mawiać, że jesteśmy idealnie dopasowani. I nie chodziło jej bynajmniej o aspekt seksualny. Dla mnie to było tylko mamabo dżambo. Przytakiwałem uśmiechając się promiennie. Czego oczywiście nauczyłem się dorastając pod czujnym okiem mamusi i tatusia. Pamiętam, że uwielbiałem patrzeć na jej usta. Bardzo mnie pociągały. Były w pewien sposób idealne. Przynajmniej dla mnie. Może głównie dla tych ust z nią byłem. Nie pamiętam. Myślę, że oddaliliśmy się od siebie niechcący. Przynajmniej ja nie zauważyłem specjalnie żadnych pomniejszych wskazówek, jakoby cokolwiek miało się ku końcowi. Rozstaliśmy się jak dorośli. Ale bardzo szybko kontakt się urwał. Zaraz po tym jak weszła w kolejny związek, który miał jej zastąpić nieudaną młodość. A jej nowy mężczyzna łudząco przypominał ojca. Z tego co pamiętam, to się utopiła. Skurcz ją chwycił, jak płynęła w morzu.
Rybcia. Chyba najlepsza i ulubiona z moich wybranek. Miała niesamowity dar przekonywania. Mogła się nauczyć wykorzystywać go w podły sposób, ale tego nie zrobiła. I chwała jej za to. Dzięki niej zwiedziłem kilka całkiem ciekawych miejsc, bywałem w teatrze, kinie, operze, na koncertach, wernisażach i wieczorkach poetyckich. Ale nigdy nie potrafiłem za nią nadążyć. To było do przewidzenia, że prędzej czy później zacznie mnie to męczyć. I się poddam. To było na weselu jej kuzynki. Trochę się pokłóciliśmy. Za dużo wypiłem. Zdradziłem ją… z moją przyszłą żoną. Nie potrafiła mi tego nigdy wybaczyć. Wyjechała do Francji, została artystką. Ale najwidoczniej malowidła nie sprawiały jej dostatecznej satysfakcji, bo któregoś radosnego dnia przedawkowała heroinę.
Zielo i Sępik. Bracia spod czwórki. Znaliśmy się od piaskownicy. Moi najlepsi kumple. Razem przez podstawówkę i ogólniaka. Marek był starszy. Mówili na niego Zielo, bo ja wiecznie powtarzałem ‘ny’, w różnej intonacji, w zależności od tego czy wyrażałem zadowolenie czy odrzucałem propozycje. Po szkole średniej zaciągnął się do wojska i wysłali go na tę wojnę, co to pchaliśmy się na siłę pomagać przywracać ład i porządek. Jego oddział wpadł w zasadzkę. Typowe. Grzechu był zawsze trochę nierozgarnięty. A także absolutnie niegospodarny. Stąd jego ksywa, bo od wczesnych lat wszystko pożyczał, od długopisów po pieniądze i papierosy. Ciężko zniósł śmierć brata a do tego niedługo potem odkrył, że jego żona sypia z sąsiadem. Spędził trzy dni w kasynie, a czwartego wyjechał z kraju i słuch po nim zaginął.
Bianka. Efektem mojej niedyskrecji wobec ulubionej z wybranek życia była ciąża. Raz jeden w życiu postanowiłem stanąć na wysokości zadania i poślubiłem matkę mojego dziecka. Była urodziwa, nie byłem najwidoczniej dostatecznie pijany na tamtym weselu. Charakter też miała znośny. Zmarła przy porodzie.
Merfi. Najbardziej zaufany z przyjaciół, jakich w życiu zgromadziłem. Mówili tak na Radka, bo znał prawie wszystkie prawa Murphy’ego. To od niego wiem, że kanapka posmarowana masłem zawsze spadnie stroną pokrytą do dołu. Pracowaliśmy razem, dzięki temu znośniej się trwało wśród tych wszystkich buraków, którzy, podobnie jak ja, musieli zrezygnować z marzeń i zacząć zarabiać na rachunki. Był świadkiem na moim ślubie. Zmarł na zawał kilka lat temu.
Córcia. Oczko w głowie tatusia. Chyba najinteligentniejsze dziecko, jakie znałem. Była moim pocieszeniem, że nie wszystko na tym świecie jest takie beznadziejne. Nie wiem jakim cudem urodziła się taką optymistką. We wszystkim potrafiła dojrzeć pozytywne strony. Poddała się dwa tygodnie temu. Dorosły człowiek ma problemy ze zwalczaniem jakiejkolwiek choroby, dla dwunastolatki musiało być to niesamowicie trudne. Nie mam jej tego za złe.
Podniosłem głowę w stronę telewizora. Znowu transmisje, komunikaty, statystyki. Jebana kwarantanna. Człowiek się nawet nie może pójść porządnie napierdolić…
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#2
Cytat:Zawsze jej nie znosiłem.
Raczej "nigdy jej nie znosiłem".

No, stary, kwintesencja Twojego stylu. Często pojawia się u Ciebie narrator-bohater w stylu takiego romantyka-sentymentalisty. Bardzo dobrze wychodzi Ci Tworzenie takich postaci. Lubię u Ciebie też to zwracanie uwagi na szczegóły - bohater mówi o takich detalach jak np. usta dziewczyny i te detale wydają się być dla niego istotne. To ładne Smile
Tylko, że: mimo świetnej formy tekstu, treść jest taka sobie. Tzn. czyta się bardzo dobrze, przebrnąłem z zaciekawieniem, ale... koleś wspomina, jak mu wszyscy po kolei umierali, i co? Jakoś tak nic z tego nie wynika. Pointa wg mnie kompletnie nietrafiona. Można było tekst podsumować na dziesiątki lepszych sposobów.
Odpowiedz
#3
Nie znałam tej strony Twojego Księżyca.

Nie będę się rozpisywać teraz. Tekstowi przydałaby się skrupulatna, uważna obserwacja pod kątem jasności, precyzyjności językowej. Al;e broni się sam.

Ciekawe, wciąga. Czasami narrator nie wytrzymuje, zbyt przyspiesz, jest nerwowy, niecierpliwy i zamiast kreślić dalej lekkie, ale przejmujące szkice, wali krechy grubym węglem.

8/10 ( i tu wrócę)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości