Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wypracowanie śpika w patentkach
#1
Wstęp

Razem z upływem lat coraz chętniej wracam myślą do tamtych chwil, gdy żyłem odseparowany od dzisiejszych trosk. Przedtem, zanurzony w kolorowych reminiscencjach, utkany z niegdysiejszych marzeń, mogę teraz wyławiać z pamięci widma odległego dzieciństwa; roziskrzone i natarczywe przypominają mi, że warto ulec pierwszym porywom zasychającego serca, wczesnym odruchom naturalnej żywiołowości, poddać się przeczuciom własnej duszy, nim będzie za późno, nim wyniosła Kura Mądrości zniesie dystyngowane Jajko Umiaru.

Niedorozwinięcie

Wywodzę się ze średnio bogatej, lecz klasycznej rodziny: mama, tato i ma się rozumieć – ja, dziecko zrodzone w wyniku skrzyżowania pomyłki ze szczęściem. Tato zarabiał, pracował w terenie, co wiązało się z jego częstymi wyjazdami, ja, póki mogłem, pobierałem nauki zimując od czasu do czasu w oślich ławkach. Albo wałęsałem się po miejscach zbliżonych do szkoły, zaglądając do Empiku, w którym odbywałem niezapomniane, a częste absencje, gdzie udrażniałem sobie lewą półkulę mózgu ze smakiem przegrzebując gazety zawieszone na drucianych ramkach: tygodniki, miesięczniki o kulturalnym wydźwięku. Albo chodziłem na deptak, naszą promenadę dla efekciarzy. Zwoływaliśmy się instynktownie, bez specjalnego wysyłania wici, o telepatycznie ustalonej godzinie, zazwyczaj u mnie w domu: Andrzej, Rura, Gruby i ja na doczepkę.

Wystrojeni w co kto miał, wrzeszcząc i tupiąc tak hałaśliwie, żeby przerażona ulica wiedziała, że to my, szliśmy Alejami, po właściwej stronie, środkiem chodnika, głównym traktem, szukając wzrokiem znajomych. Kroczyliśmy po tej, gdzie mieściła się Radiowa Rozgłośnia, Delikatesy i Plac Wolności z Sorboną, naszą wieczorową budą oraz kościołem, w którym koleś o ksywie Piskorz, przyszły esbek, służył do mszy. Bądź szedłem sam, do pobliskiego parku, czy ogrodu botanicznego, gdzie osobnicy w nagrobkowym wieku, pomarszczone pamiątki z przedwojennych lat, wygrzewały strzykające kości wspominając dobre dni.

Upatrywałem, gdzie są matuazalemy i wio! Przysiadałem się, by ich słuchać, co nieco dowiedzieć się o przeszłości, niekiedy podłączyć do rozmowy i zadać pierwsze z brzegu, nurtujące pytanie, gdyż co innego mówiono mi w domu, a co innego na lekcjach lub oficjalnych akademiach ku czci, zaś ja chciałem pozbyć się mętliku w skołowanej głowie. Zatem były to moje wstępne studia, zgrubne fakultety, inauguracyjne przymiarki do zdobywania ideowych ostróg!

Tam dopiero, wśród istot kończących nieprzegrany żywot, dzięki ich wykładom zaliczałem pierwsze sesje z charakterologii: warsztaty psychologiczne. Tam też dostrzegłem złożoność otaczającego świata; wystarczyło mi kilka dni spędzonych na konwersatoriach z naocznymi świadkami wydarzeń, bym nabrał pewności, że to nie system robi ze mnie durnia, ale ukrywający się za nim ludzie: jacyś nieznani oprawcy z tej lub tamtej strony barykady wbijający mi do łba, w co mam wierzyć.

A później, najchętniej i najczęściej, znikałem z belferskiego pola widzenia i kuśtykałem do biblioteki, gdzie, mijając wypożyczalnię, wkraczałem przez podwójne drzwi do czytelni, i od razu znajdowałem się w rzeczywistej rzeczywistości, oddzielony barierą ciszy od zgiełku zewnętrznego świata: w ekskluzywnej przestrzeni wymoszczonej książkami.

Lubiłem beletrystyczne, jednak nie do fabuł mnie ciągnęło. Przeciwnie, popychało mnie w kierunku faktów, szczegółowych opisów, niekwestionowanego realizmu, biograficznych i reportażowych ponderabiliów: w kierunku czegoś niezabarwionego fałszem. Fabuły ilustrowane obrazami znanych i nieznanych malarzy, artystów o zamaszystym, a celnym ruchu pędzla, grafiki mistrzów ołówka, rysika czy rylca, w połączeniu ze znakomitymi tekstami, i owszem, pochłaniałem także; Balzak, Proust, Mann, Frisch, prozaicy tej miary, niedościgli derywatorzy i odnowiciele słów, wirtuozi rytmu zdań i szyku wyrazów, konstruktorzy i prekursorzy nieznanych mikroklimatów, opisywali światy swoich wyobraźni tak plastycznie i z taką mocą perswazji, że nie mogłem nadziwić się, iż pozostali, pomniejsi i epizodyczni, wytykają im wady, szukają w nich błędów, mielizn, stylistycznych potknięć, starając się wykazać wyższość własnej nędzy nad tym, co jest poza ich zasięgiem. Ale największą satysfakcję, wręcz rozkosz odczuwałem, robiąc sobie okłady ze słowników, kompresy z encyklopedii, nurkując w odmętach relacji z przeszłości, w niuansowych głębiach oceanów Historii, Historii, która z każdą chwilą stawała się mniej obca, a bardziej zrozumiała.

Wertując leksykony przekonywałem się, ile jeszcze nie wiem i jak wiele nauki przede mną. I ta myśl przyświecała mi stale. Zwłaszcza w napadowych momentach uderzeń pychy, gdyż od razu, jakby na zamówienie, do mojego wnętrza wdzierał się sceptyczny, ostrzegawczy, oprzytomniający brzęczyk sygnalizujący mi, że w porównaniu do wiedzy, o której nie mam pojęcia, ta, którą dysponuję, jest ledwie cząstką, informacyjnym paprochem, nie mam więc powodu do zadzierania nosa, kłaniania się sobie i całowania po rękach.

*

Mamę natomiast rozpierała energia innego rodzaju: w drętwy czas, gdy nudy brały górę nad pudami, a olej ścigał się z flakami o lepsze, nosiło ją po kominkach. Najczęściej bywała w ciastkarni Crystal. Chadzała do niej odpicowana zgodnie z mieszczańskimi wyobrażeniami o dobrym smaku, w kapeluszu o szerokim rondzie, w sukni zbyt wytwornej jak na tamte lata, szytej na obstalunek, lecz szytej z przesadą: w kiecce usianej zagraniczną podróbą elegancji.

Uzbrojona w umbrelkę służącą jej do odganiania absztyfikantów i wymachiwania w kapuśniaczkowy dzień, a kiedy z nieba lał się gorąc – do kokieterii, zostawiała płaszczyk w szatni i siadała przy stoliku zakładając nogę na nogę. Zajmowała miejsce ciągle przy tym samym, w grupie pań wiecznie ciekawych plot, zachodzących na eklerki przyprawione gdakaniem, w towarzystwie damulek z wyfiokowanymi manierami, przebywających na krasomówczym głodzie i swoistym odwyku od milczenia.

Pojawiała się w nim, kiedy ojciec wyjeżdżał w trasę, przepadał w innym województwie, znikał na miesiąc lub parę tygodni i tylko co pewien czas odzywał się telefonicznie powiadając, że wszystko gra, choć przeczuwaliśmy, że tak naprawdę nic nie gra i żadna szafa nie tańczy z jakąkolwiek komodą.

Któregoś dnia zadzwonił, by oświadczyć, że mu się pieprzy, sypie, rozłazi, traci sens, że nie wie, co począć, bo według niego mleko już się rozlało i nic nie można zrobić, nie czas na reperację i makijaże rumowiska, a na zakończenie - między gadkami o szmatkach – trzasnął nas oczekiwanym słowem „rozwód” i usłyszeliśmy w uzasadnieniu wyroku: „odchodzę od was, bo mam nową dupę”.

*

Uwolniona od ponurej obecności zmiennika Filona, odprężona i rozluźniona perspektywą rychłego zerwania małżeńskich więzów, przemieniła się z uległego, płochliwego i na wskroś niewinnego stworzonka, w opryskliwą megierę, rozwścieczoną kocicę, markietankę żądną tego wszystkiego, przed czym jej poprzednia, subtelna natura wzbraniała się dotychczas; nazajutrz po telefonie, by poprawić sobie humor, pośpieszyła do fryzjerskiego zakładu na rogu, do niepokojąco ciemnej razury, balwierskiego salonu o dwóch skrzyżowanych brzytwach wiszących na cynowym talerzu przed wejściem.

W zakładzie królował zabójczy pan Feluś, przystojniak w kontaktowych cynglach, bezdyskusyjny artysta w swoim zawodzie, niewiarygodnie mowny pocieszyciel i utulacz kobiecych dusz, służbowo życzliwy, z fantazyjnym brykietem udającym wąsa. Co moment uwodzicielsko zarzucał falującą czupryną i ściszonym, totumfackim szeptem, pochylając się w stronę maminego ucha, wymrukiwał najświeższe nowiny i co pikantniejsze poliszynele. A potem, jak gdyby nigdy nic, zacierał ręce i brał się za robotę: mycie, farbowanie, zabawę z kolorami, układanie, modelowanie, konstruowanie istnych dzieł sztuki.

Wyondulowana, usatysfakcjonowana tym, że prezentuje się lepiej od nieopuszczonych przyjaciółek, rozpromieniona, udawała się do punktu odnowy kosmetycznej: pakamery usytuowanej na zapleczu. Szła do miejsca zarezerwowanego tylko dla stałych i zaufanych klientów. Przenikała przez kotarę dzielącą część publiczną od sekretnej, a tam, jak zwykle, trafiała na specjalistkę od depilacji, niejaką Bebę, eteryczną postać żywcem ściągniętą z żurnala mód, uśmiechniętą jak ser do głupiego.

Mnie to wkurzało, bo nie mogłem zrozumieć, co ją bawi i dlaczego nie jest przygnębiona jak Bóg przykazał; mąż albo na zasiłku, albo w pudle, syn na kolejnym detoksie, córka w defloracyjnej ciąży, z czego tu się cieszyć?
Zakończenie
A za niedługi czas potem podupadłem na zdrowiu i przyszły na mnie takie terminy, że o wychodzeniu gdziekolwiek mogłem zapomnieć; rozłożyło mnie dokumentnie i było ze mną bezapelacyjnie źle. Każdy następny świt wydawał mi się zaropiały, a lada następne przebudzenie wpędzało mnie w bezgraniczny smutek: w spiżowe trwanie pośród spiżowego życia. Życia, w które po każdej klęsce wkraczałem z odnowionym zapasem niespożytej nadziei po to tylko, by rozczarować się po raz kolejny.

Tęskniąc za jaskrawością nieznanych przeżyć wiedziałem, że postradałem je na chwilę wydzielającą z siebie zapach paranoi. A wiedząc, że jestem odtrącony przez niebo, tworzyłem własne: złożone z ideałów nie podlegających prawom obalania.

Wydawałem się sobie uległym, może nawet przymilnym - na zewnątrz. Lecz w środku uciekałem w depresję: chowałem się za swoje cierpienia. W zależności od pory dnia lub nocy, od tego, w jakim byłem nastroju, lubiłem udawać, że jest ze mną ok. Albo wolałem rozpaczać nad światem, który łudził mnie obietnicami bez pokrycia.

Jedyne, co potrafiłem, to patrzeć przez okno. Więc tylko z okna widziałem, co się święci. Jednak, że zaokienny widok nie obfitował w doznania, które mogłyby mi służyć do szerszych refleksji i być pożywką do ich snucia na dłużej niż moment, wziąłem się za czytanie. Lecz było to czytanie inne od poprzedniego, ponieważ postanowiłem, że skoro mam spędzić resztę życia w pozycji horyzontalnej, powinienem wykorzystać wszystkie swoje pozostałe możliwości, by skoncentrować się na tym, co lubię: na nauce, lekturach, może pisaniu. Tym więcej, że wciąż prześladowało mnie wspomnienie rozmowy przeprowadzonej w parku: staruszek pamiętający niezłachane czasy rzekł mi podczas naszej ostatniej partii szachów, że jeśli człowiek ma jakieś widoczne wady, to musi przemienić się na tyle, by przyćmić je zaletami.

• Śpik – smarkacz
• Patentki – bawełniane pończochy


Odpowiedz
#2
Wow. Dziwię się, że jeszcze nikt nie skomentował. Świetne, świetne, świetne! Naprawdę. Głęboko w moim stylu.
Psychologicznie, głęboko, mocno wyczuwalne drugie dno. Skłania do refleksji, wzbudza empatię, powoduje, że czytelnik
po prostu CZUJE to, co czyta. Jedyna rzeczą, która może okazać się irytująca ( kiedy człwiek jest przykładowo zmęczony, co w dzisiejszych czasach bardzo często się zdarza ), jest zawiłość języka. Jednak Ty świetnie sobie z nią radzisz. Nie wspominając o tym, że przecinkologię opanowałeś już do perfekcji.
Nic dodać nic ująć.
Owsianka jest zdrowa na śniadanie. Syci na długo.
5/5
[Obrazek: Piecz1.jpg]

Pokój.
Odpowiedz
#3
Cytat:Przedtem, zanurzony w kolorowych reminiscencjach, utkany z niegdysiejszych marzeń, mogę teraz wyławiać z pamięci widma odległego dzieciństwa;
Zwróć uwagę na pogrubienie.
Poprawnie by było (w zalezności, co masz na myśli w tym zdaniu) np tak:
"Przedtem mogłem wyławiać z pamięci widma odległego dzieciństwa"
albo tak:
"Inaczej niż przedtem, teraz mogę wyławiać z pamięci widma odległego dzieciństwa"

Zgaduję, że chodziło o wersję drugą (pominąłem tylko dygresję o byciu utkanym z marzeń). W obecnej formie, zdanie jest niezrozumiałe, a w każdym razie błędne.
Zapewne miało się to czytać (upraszczając) w ten sposób:
"Przedtem byłem zanurzony w kolorowych reminiscencjach. Teraz, utkany z niegdysiejszych marzeń, mogę wyławiać z pamięci widma odległego dzieciństwa"
Czyż nie?

Cytat:że warto ulec pierwszym porywom zasychającego serca, wczesnym odruchom naturalnej żywiołowości, poddać się przeczuciom własnej duszy, nim będzie za późno, nim wyniosła Kura Mądrości zniesie dystyngowane Jajko Umiaru.
A wszystko to zawieszone w abstrakcjiUndecided i ciort wie, o co chodzi.
Mamy wczesniej widma dziecinstwa - które też nic czytelnikowi nie mówią, nic dokładnie, a jeno bardzo oględnie i o tyle nie jest to przewinieniem, o ile, mam nadzieję, niebawem się dowiemy o tych widmach; czym konkretnie są - a teraz porywy ZASYCHAJĄCEGO serca (litości troche, katujesz nas tym), odruchy (wczesne w dodatku) naturalnej żywiołowościUndecided (cokolwiek to znaczy) oraz przeczucia nie czyjejś, a własnej, koniecznie własnej duszyUndecided nie sąsiada, własnej.
Czaisz powoli, co mi tu nie pasuje?

Krótko określa się to mianem przegadania, a nawet przekombinowania. Pisz prościej, bo w tym momencie nie tylko używasz dziwnych, czasem zawierających błędy, bardzo szeroko rozumianych i ubogich w szczegóły/dookreślenia zwrotów, które w dodatku są długawe - tak jak niniejsze zdanie, którę klecę;] - ale nie dość na tym, bo w dodatku wspominasz o czymś, co dopiero masz zamiar opisać w tekście; o czymś, o czym nic nie wiemy, dopiero czekamy, aż nam to opowiesz; dopiero czynisz wstęp.
Cytat:Wywodzę się ze średnio bogatej, lecz klasycznej rodziny
czemu "lecz"? Nie ma tu żadnego przeciwieństwa/niezgodności, by używać tego spójnika.
Cytat:Tato zarabiał, pracował w terenie,
"Tato pracował w terenie"
Nie przedłużaj.
Ponadto!
Cytat:pracował w terenie, co wiązało się z jego częstymi wyjazdami,
trochę niefajna tautologia.

nie można odbywać absencji, wybacz.

"Udrażniałem", jako słowotwórstwo, jest nieszczęsne, bo czyta się jak "udrożniałem". Sam lubię podobne zabiegi, serio, i to bardzo, ale może nam takie coś czasem wypaść źle. Rzadko, ale zdarza się.

Cytat:przegrzebując gazety zawieszone na drucianych ramkach
To znaczy, że jak zawieszone?
Jakie to ramki?
Mozna takie gazety "przegrzebywać"?

to tylko pytania, to nie zarzuty. wydaje mi się, że czegoś nie pojąłem; oświeć mnie, jeśli wola.

Cytat:Bądź szedłem sam
Undecided Aha. To po co te wcześniejsze zbory bez wici telepatią poparte?Undecided

Cytat:Lubiłem beletrystyczne, jednak nie do fabuł mnie ciągnęło. Przeciwnie, popychało mnie w kierunku faktów, szczegółowych opisów, niekwestionowanego realizmu, biograficznych i reportażowych ponderabiliów: w kierunku czegoś niezabarwionego fałszem. Fabuły ilustrowane obrazami znanych i nieznanych malarzy, artystów o zamaszystym, a celnym ruchu pędzla, grafiki mistrzów ołówka, rysika czy rylca, w połączeniu ze znakomitymi tekstami, i owszem, pochłaniałem także; Balzak, Proust, Mann, Frisch, prozaicy tej miary, niedościgli derywatorzy i odnowiciele słów, wirtuozi rytmu zdań i szyku wyrazów, konstruktorzy i prekursorzy nieznanych mikroklimatów, opisywali światy swoich wyobraźni tak plastycznie i z taką mocą perswazji, że nie mogłem nadziwić się, iż pozostali, pomniejsi i epizodyczni, wytykają im wady, szukają w nich błędów, mielizn, stylistycznych potknięć, starając się wykazać wyższość własnej nędzy nad tym, co jest poza ich zasięgiem. Ale największą satysfakcję, wręcz rozkosz odczuwałem, robiąc sobie okłady ze słowników, kompresy z encyklopedii, nurkując w odmętach relacji z przeszłości, w niuansowych głębiach oceanów Historii, Historii, która z każdą chwilą stawała się mniej obca, a bardziej zrozumiała.
Akapit potwór, potwooooornie przedłużony i przekombinowany.
Masz taki styl, ale mi się to nie podoba. Żeby było śmieszniej, sam mam podobne zapędy, staram sie je temperować, bo marnie, oj marnie to wypada. Ty jeszcze jestes ode mnie stokrotnie w tym lepszy, a i tak wypada tragicznie.

Popatrz
Cytat:Zwłaszcza w napadowych momentach uderzeń pychy
"napadowe" jest zbędne w obecności "uderzeń". PRZESADZASZ, przeginasz, silisz się na zajebistość (nie inaczej) a wychodzą ci tautologiczne pokraczki;] A wystarczyłoby:
"Zwłaszcza w momentach pychy"
"Zwłaszcza w napadach pychy"

Troche to irytuje, szczerze mówiąc, bo ma sie wrażenie, że autor chce być taki, jak wspomniani niedościgli derywatorzy i odnowiciele słówUndecided Efekt jest zbliżony do tego, który osiągają ludzie pragnący być strzelcami wyborowymi, a strzelają jedynie do nieruchomych tarcz - w dodatku na potęgę, całymi seriami, aby chociaż w 50% trafić w cel.

Cytat:nie mam więc powodu do zadzierania nosa, kłaniania się sobie i całowania po rękach.
dziwny ten typek. zadufek i mądrala, który pragnie być jeszcze większym zadufkiem.

na razie tyle.
Odpowiedz
#4
miriad

No cóż, drogi Mistrzu, przykro mi, że nie podobają ci się moje teksty, ale, wierz mi na słowo: staram się jak umiem i choć nigdy ci nie dorównam, to mam nadzieję, że kiedyś przybliżę się kapkę do twoich umiejętności (widać, że byłeś w klasie pierwszym z "polaka" I we wrześniu znowu będziesz).
Odpowiedz
#5
załamujecie mnie, ludzie. w porządku, już się zamykam, twórz i zdobywaj świat. powodzenia.
Odpowiedz
#6
miriad

LUDZIE? A więc jest nas mnogo do pouczania pisania i pisania według Twoich rozporządzeń?
Odpowiedz
#7
nie pouczam cie, gościuUndecided staram się przedstawić mój punkt widzenia, co mnie razi, co widzi mi się błędem i na jakich podstawach oceniam, tudzież zamierzam ocenić twór wybitny płódUndecided naprawdę tak mało samokrytyki, ogłady i zwyczajnej normalności nosisz w sobie, by przyjąć moje uwagi? co śmieszne, nawet nie zawarłem w nich oceny ogólnej - osobistego niesmaku czy sympatii. jedynie stylem nieco mnie odepchnąłeś od siebie, zbliżasz się do słowotoku (w przytoczonym, tym takim dłuuugim kawałku), pochwaliłem zaś wyższy poziom w tendencji, którą sam u siebie widzę - właśnie rozbudowanej narracji, jedynie z dobrodziejstw eufemizmu niekoniecznie tytułowanej "przegadaniem, przekombinowaniem", a nawet lekką popisówą. naprawdę sądzisz, że wszedłem tu, przeczytałem to coś dziwnego (dokończyłem, nawet byłem pod wrażeniem, ale szczerze przyznam, że nie wiem, o czym jest ten tekst; na pewno za to jest rzemieślniczą ekwilibrystyką, bo ja, przeciętny zjadacz chleba, nie potrafiłbym tak za milion lat - to nie ironia, to szczera prawda. "niedorozwinięcie", mowiąc krótko a dobitnie, całkiem pasuje na tytuł rozdziału; za to reszta jest, jak mówiłem, świetnie napisana.. choć treść cokolwiek nieistotna, mam wrażenie) tylko po to, by ci "dokopać" a siebie wywyżyć? gdzie masz oznaki takiego wywyższania się? ćpiesz? może zacznijUndecided
wybacz, ale naprawdę łby macie, ty i paru innych, którzy tak cierpią po usłyszeniu krytyki, że im wprost odbija - macie łby jednakowe. pełne pomysłów i talentu, ale wrażliwe jak kurze jaja.
Odpowiedz
#8
Miriad

Do pouczeń w stylu belferskim brakuje Ci wyposażenia dydaktycznego w postaci wskaźnika, poziomicy, suwmiarki, cyrkla i linijki do bicia po łapkach. Co mnie obchodzi zdanie głównego rachmistrza od literatury z warzywniaka? Jak chcesz, to pisz tą metodą, ale nie narzucaj jej innym.
Twoje „analizy” są wynikiem traktowania literatury według przepisu wymędrkowanego przez ucznia z Ferdydurke; pilnie nastaje na takie rozumienie stylu, jakie wpoił mu profesor Pimko i jego instrukcja prawidłowego zapisu. Tu cytat z felietonu „rozpoznawalność”:
„Język twórczy (a nie – odtwórczy) różni się od sucharkowego, poprawnościowego języka używanego w literackiej księgowości tym, że powinien być krwisty i soczysty, a nie - zbiorem słów kostycznych lub spalonych na węgiel. W tym miejscu najlepiej posłużyć się przykładami zaczerpniętymi z dzieł „klasyków”.
Orwell w „Folwarku zwierzęcym” użył sformułowania „kury skrzeczące z przerażenia”. Mickiewicz: „zakasać pięści”. Balzak: „ziewający koń,, Gombrowicz: „twarz wykrzywiona brakiem uśmiechu”.
Czy pisarze ci popełnili błędy? Z punktu widzenia językowego purysty – tak; od razu napiętnuje tego rodzaju stylistyczną woltyżerkę, dowodząc, że kury nie skrzeczą, koń nie ziewa, a pięści zakasać nie można. I poprawiacz taki miałby rację, tyle że gdyby nie podobne wygibasy słowotwórcze, nasz sposób wyrażania myśli byłby od czasów Reja wciąż ten sam.
Sądzę, że dzisiejsze zasady będą jutro uznawane za błędy. Podobnie jak wczorajsze są nie do przyjęcia – teraz. Mówię o tak zwanych modach na poprawne wyrażanie myśli. Między innymi o zbitkach słownych i powtórzeniach. Powtórzenia - nie tylko poszczególnych słów, ale i całych fraz, znaleźć można u Sołżenicyna, Camusa, Bułhakowa, Remigiusza Grzeli, Kapuścińskiego.
Język, styl, gust - nie są to rzeczy zastygłe: podlegają nieustannym, etycznym i estetycznym modyfikacjom w trakcie procesu naszych mentalnościowych przeobrażeń; są kształtowane przez zmiany zachodzące w naszej psychice.”

Twoje „uwagi” świadczą o kompletnym nieoczytaniu. Choćby pierwsza bzdura: „naprawdę tak mało samokrytyki, ogłady i zwyczajnej normalności nosisz w sobie, by przyjąć moje uwagi?” Gdybyś czytał moje pozostałe teksty, to wiedziałbyś, że nie jestem zarozumialcem i wielokrotnie podkreślałem, że są utwory o niebo lepsze i udatniej napisane, a ich autorom zazdroszczę.

Odpowiedz
#9
Ta miniaturka jest genialna.
Bardzo wysmakowana. Doskonały styl i mnóstwo zabawy słowem. W przeciwieństwie do miriada, podoba mi się Twoja konstrukcja zdań. I bardzo tutaj pasuje, bo przecież sama fabuła nie jest tutaj szczególnie wciągająca, ani niezwykła. Ale to właśnie ten zachwycający styl czyni z miniaturki perełkę.
Najbardziej chyba podobają mi się okłady ze słowników i kompresy z encyklopedii, chociaż takich momentów jest wiele.
Wydaje mi się, że na końcu ten styl trochę oklapł, ale jak się samemu wysoko wiesza poprzeczkę, to można odnieść takie wrażenie.
Styl też jest o tyle sprytny, że w dwóch czy trzech miejscach ewidentnie brakowało kluczowego rzeczownika, ale zastanawiałem się czy to przeoczenie, czy to specjalnie Tongue
Gdybym miał nakrycie głowy, zdjąłbym je, by zwizualizować "czapki z głów". Ale nie mam, więc musisz to sobie wyobrazić Wink

5/5
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości