30-11-2017, 21:26
Przyszło toto na świat maleńkie, słabowite i pomarszczone jak staruszek. Zupełnie jakby jego bliźniaczy płód wyssał z niego wszystkie siły witalne. Biedactwo nawet nie zapłakało przy narodzinach, tylko wybałuszało niewidzące oczy. A brat darł się jak opętany.
– Powinnam była zostawić cię w szpitalu, kurczaku. Może jacyś dobrzy ludzie by cię przygarnęli – wzdychała matka, przewijając apatyczne niemowlę. Za to rozwrzeszczany, rozwierzgany Edek był jej oczkiem w głowie. – O, to jest typowy Marciniak – cieszyła się, tuląc przyssanego do jej piersi dzieciaka. Maniek nie płakał, więc często zapominała go nakarmić. – Ten dzieciak nie ma żadnych potrzeb, jakiś niedorobiony, chory pewno – kręciła głową. Lekarz jednak twierdził, że obaj chłopcy rozwijają się prawidłowo. Gdy podrośli, nie bawili się nigdy razem. Chłopcy nie dopuszczali go do swoich zabaw. Zresztą bał się ich. Wydawali mu się prymitywni i hałaśliwi, uznawali przede wszystkim sprawność fizyczną i siłę. Wolał zabawy z rówieśnicami z sąsiedztwa w przebieranie lalek, w sklep albo w dom, w której odgrywał oczywiście rolę ojca. Kiedyś nawet pozwoliły mu mierzyć swoje sukienki.
Mimo że z bratem byli bliźniaczo podobni, jednak nikt nie miał problemów z ich odróżnieniem: jeden przemykał chyłkiem, drugi chodził wyprostowany i energicznie stawiał kroki. Protestowali, gdy matka kupowała im identyczne ubrania. Na Mańku zawsze wszystko wisiało ¬– matka nie zawracała sobie głowy doborem rozmiarów. Kiedyś w przychodni Maniek dostał ataku histerii, gdy jakaś dziewczynka zapytała swojej mamy: czemu ten chłopiec tak wygląda jak strach na wróble? – Nie jestem chłopcem! – wrzeszczał, wzbudzając ogólną konsternację, śmiech i spojrzenia pełne politowania. Oj, dostało mu się za to w domu. Cztery dni nie mógł siadać, jak go matka sprała kablem.
A obrywało mu się często. Bo był za wolny, bo się mazgaił, bo był za cichy.
Na takie chwile miał swoje najmilsze, sekretne, wspomnienie. Niebieska plisowana sukienka. Ciocia Jola przebierała go w nią, sadzała na kolanach i tuliła, nazywając swoją Maniusią. Tak naprawdę nie była żadną ciocią, tylko koleżanką matki, która pilnowała go kiedy chorował i nie mógł iść do przedszkola, a matka pracowała.
Kiedyś matka przyjechała wcześniej.
Nigdy więcej nie zobaczył już cioci Joli. Ale pamiętał ją bardzo dobrze.
Zawsze czuł się inny. Nie pasował do swojej rodziny. Ojciec – prostak i cham – płodził bez trudu co rok nowe pisklę, a w domu się nie przelewało. Matka, w chronicznej ciąży, niewiele uwagi poświęcała starszemu potomstwu. Byleby miało toto pełne brzuchy i porządne ubranie, żeby wstydu nie było względem sąsiadów. Zresztą sąsiedzi i tak wytykali ich palcami: „Marciniaki, bidoki, a lęgną się jak robactwo”.
Prawdziwa gehenna Mariana zaczęła się w podstawówce. Dziewczyńskie towarzystwo zaczęło go izolować, miało własne sprawy i ani myślało dopuszczać do nich chłopaka. Chłopcy z kolei go nie cierpieli. Z wzajemnością. Nauczyciele udawali, że nie widzą poszturchiwań, prześladowań, zabierania kanapek, wyrzucania zeszytów do kosza na śmieci. Każdy mógł Mańka opluć bez konsekwencji. Raz kolega złamał mu palce u ręki, przytrzaskując je drzwiami. A on chronił swoich katów. Nigdy się nie skarżył.
– Gdybyśmy nie byli rodziną, to utłukłbym cię jak psa – wściekał się Edek, gdy Mańkowi znów nie udało się uciec i był wleczony po korytarzu, ku uciesze uczniów i nauczycieli. W domu nie szczędził mu oznak lekceważenia i pogardy z powodu jego „zbabienia”, jednak w szkole stawał zawsze w jego obronie i przeganiał prześladowców. Maniek był mu wdzięczny, choć później brat opowiadał o wszystkim w domu.
– Jo byh go zaciukał – komentował zajście ojciec.
A matka wtórowała: – Jeszcze jeden taki numer i oddam cię do domu dziecka, debilu.
Chłopaki wyzywali go od pedałów, w domu najczęściej słyszał epitety: niezguła, dziwoląg, dałniak. Poniewierany psychicznie, czuł się coraz gorzej ze sobą. Nienawidził siebie tak bardzo, jak nikt inny.
Kiedy tylko skończył podstawówkę, wyjechał do miasta sto kilometrów od domu, dostał się do technikum gastronomicznego. Dawna wychowawczyni załatwiła mu stypendium socjalne i internat. W wielkim mieście poczuł się wreszcie niewidzialny.
I choć pozostał outsiderem, nikt mu nie dokuczał. Oto ze świata zagrzybionej kamienicy, ze wspólną toaletą w podwórzu, Maniek trafił do miejsca, które zdawało się rajem: pokój dwuosobowy z umeblowaniem, własną szafką, której nie musiał dzielić z innymi oraz z łazienką na korytarzu. Pokój wydawał mu się przestronny, choć w rzeczywistości była to „jedynka”, do której wstawiono dwa komplety mebli. Ze wstrętem wspominał dom rodzinny, w którym gnieździli się jak robactwo, śpiąc po kilkoro w jednym łóżku. I te obrzydliwe odgłosy, dochodzące co noc z barłogu rodziców! Nigdy nikomu nie odważyłby się o tym opowiedzieć.
Jego współlokator, Karol, był przystojny i grzeczny. Od początku zaimponował Mańkowi pewnością siebie i poczuciem humoru. Nigdy w życiu nie znał takiej osoby. Zaczął bardzo dbać o wygląd. Dzięki stypendium mógł sobie pozwolić na zakup kosmetyków i kilku ładnych ciuchów. Karol, co prawda robił sobie podśmiechujki, kiedy kiedyś nakrył go na depilowaniu brwi, ale to były takie niezłośliwe żarty.
Karol nie miał głowy do nauki, bardziej zajmowały go dziewczyny. I tak jakoś się stało, że Maniek zaczął za Karola odrabiać lekcje i pisać wypracowania. Wkrótce szykował mu kanapki do szkoły, prał i prasował jego ubrania. Karol przyjmował wszystko bez mrugnięcia okiem. W pewnym momencie przestał dziękować, a zaczął się domagać. Traktował Mariana jak służącego i sponsora. Po pijanemu nazywał go pogardliwie „ciotką Mańką” i wymyślał różne upokarzające zadania. A to kazał mu lecieć nocą po papierosy, a to znów żądał wyczyszczenia butów. Ale Mańkowi to nie przeszkadzało. Najważniejsze, że był blisko swojej miłości.
I tak trwała ta ich sielanka, aż doszli do klasy maturalnej. Od początku roku szkolnego młodzież żyła tylko studniówką, która miała się odbyć w lutym. Spekulowano, jakie menu pojawi się na stołach (i – co najważniejsze – pod nimi), czy dyrekcja zgodzi się na występ zespołu hip-hopowego, kto z kim wyląduje w łóżku. Mańka to wszystko niewiele obchodziło, pilnie przygotowywał się do kwietniowego egzaminu dyplomowego. Miał już obiecany etat w cukierni, gdzie odbywał praktyki. Szef był zachwycony jego wyczuciem smaku, umiejętnościami dekoratorskimi, nieograniczoną wyobraźnią i pomysłowością.
Na wieczór studniówkowy zaplanował, korzystając z ciszy panującej w internacie, powtórzyć materiał do egzaminu.
Około pierwszej po północy położył się spać. W głowie szumiało mu od powtarzanych informacji.
Obudziła go głośna muzyka i gwar.
– Wstawaj, kujonie, rozerwiemy się trochę!
W pokoju było kilka osób z klasy, dwie dziewczyny drzemały pod ścianą.
– Z nich to pożytku nie będzie – narzekał jeden z chłopaków, mocno już wstawiony. – A mnie się ruchać chce!
Kilku chłopaków zawtórowało.
– Zaraz… – Karol spojrzał z dziwnym błyskiem w oku na współlokatora. – Mamy przecież jedną chętną panienkę…
Usiadł na łóżku koło Mariana i objął go. Koledzy zaśmiali się niepewnie.
– Ej, no co ty? Pedalstwo będziesz uprawiał?
– Jakie pedalstwo? To przecież… eee… erzatz! – Karol zaśmiał się ze swojego żartu.
Potem już całkiem na serio zaczął przystawiać się do Mariana. Głaskał go po nogach, po plecach, jakby był dziewczyną. Marian czuł mrowienie na całym ciele. Nie protestował. Czy mógł nie dowierzać własnemu szczęściu, kiedy czuł się tak dobrze?
Podekscytowani chłopcy otoczyli dziwną parę kołem.
– Niech ci wysiorbie pisiora, ciota jedna!
– Ładuj go!
Zachęcony okrzykami, Karol rozpiął rozporek i chwyciwszy Mańka za kark, przyciągnął jego twarz do swoich lędźwi.
– Ssij! Ssij! Ssij! – syczała widownia.
Nie rozumiał, co się dzieje. Zupełnie jakby znalazł się we śnie. Bezwolny. Chciał się ruszyć, zaprotestować, przerwać to. Ale był sparaliżowany. Tak jak zawsze, gdy znęcali się nad nim w domu i szkole.
– Zaruchaj mu! – wrzask przeszedł w wycie.
Karol, posłuszny zachciankom widowni, i coraz bardziej zaangażowany w zabawę, obrócił Mańka tyłem i zdjął mu slipy.
Filmik krążył w telefonach przez kilka dni, zanim zainteresował się nim ktoś z nauczycieli.
Maniek porzucił szkołę.
Wrócił do domu.