Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wybór
#1
Co takiego było w Nowym Jorku, że pisarze ciągnęli do niego jak ćmy do światła? Ludzie, których poznała Monika, i którzy tak jak ona przyjechali tu przed laty, wierzyli, że Hemingwayem zostanie się po odebraniu karty z okienka stacji metra i 646 w numerze telefonu. 
Kiedy to nie zadziałało, zabierali się za zarabianie pieniędzy.  
Monika nie miała 18 lat. Ani kilku dolarów w kieszeni dziurawych spodni. Siedziała od kilku minut w w skórzanym fotelu, poprawiając po raz kolejny gęste blond włosy i bawiąc się złotą sprzączką torebki Ralph Laurena. Czarny burberry zwinięty na jej kolanach przypominał mokrego psa - mięła go w spoconych dłoniach przez całą rozmowę z Larrym. 
Po raz setny tego ranka prześlizgnęła niewidzącym wzrokiem po pocztówkowym obrazku z okna wieżowca - widok na rzekę Hudson i Greenwich zazwyczaj wprawiał ją w dobry nastrój -  starannie omijając profil Larry’ego. Przeszło jej przez myśl, że w tym eleganckim gabinecie i pełnej napięcia ciszy, wyglądają jak na planie latynoskiej telenoweli o bogaczach - ona wymuskana blondynka, on - zamyślony patriarcha z głową przyprószoną siwizną i złotymi klamrami na nadgarstku. Tylko że mina Larry’ego, kiedy oznajmiła mu, że odchodzi z centrali banku, aby napisać książkę, nie wyrażała żadnych emocji. 
Wysłuchał jej historii w milczeniu, od czasu do czasu unosząc lewą brew. Monolog, który ćwiczyła długo przed lustrem i który poprzedniego wieczoru brzmiał jak rzeczowe wyjaśnienia 41-letniej alfa-kobiety, gwiazdy biznesowych negocjacji, która z nonszalancją rzuca karierę dla intratnej oferty domu wydawniczego, teraz przypominał strumień świadomości rozhisteryzowanej gospodyni domowej, która stoi na na skraju finansowej i psychicznej przepaści. 
Trudno było powiedzieć, czy Larry chciał rzucić jej koło ratunkowe, czy zepchnąć ją na sam dół, kiedy mówiła: Nie, Larry, to nie jest kryzys zmęczonej karierą czterdziestolatki. Ani kaprys zagubionej duszy, która postanawia odnaleźć siebie. Nie marzę o otwarciu bezglutenowej piekarni ani spokojnym życiu na prowincji. Wiesz dobrze, że kocham moją pracę. Poświęciłam jej całe moje życie, do cholery! Jakiś czas temu napomknęłam znajomemu z branży wydawniczej, że pracuję nad powieścią… Żeby nie zwariować. Sam wiesz, jak jest po 10-godzinnym locie, jak się poprawia poduszkę, wciąż myśląc o tym kontrahencie z Azerbejdżanu, który dopadnie Cię o 6 rano w lobby, przed pierwszą kawą, póki co jest druga w nocy a Ty dalej zastanawiasz się, co zrobić żeby podpisał ten cholerny świstek papieru. Właśnie wtedy pisałam te swoje wypociny… Znajomy nalegał, żebym mu je wysłała, że zna agenta, który pomoże…Właściwie już prawie zapomniałam o całej sprawie, ale któregoś dnia widzę jego numer i w słuchawce: Właśnie skończyłem czytać pierwszy rozdział bestsellera! Oczywiście, byłam sceptyczna. On jednak zapewnił mnie, że jest w trakcie negocjacji z pewnym dużym wydawnictwem. No i nie dalej jak tydzień temu to wydawnictwo potwierdziło wstępnie, że jest gotowe opublikować moją książkę w styczniu. Oczywiście, jeśli tylko uda mi się skończyć maszynopis i korektę w ciągu następnych tygodni. Naturalnie, nie dostanę żadnej zaliczki. Gwarancji publikacji też nie ma - jestem w końcu anonimową płotką - ale mój agent mówi, że ma kontakty w dużym studio produkcyjnym w Los Angeles i że… Ale się rozgadałam.  Ale ot i cała prawda!

Wszystko to było prawdą. Wymyśliła tylko umowę z dużym wydawnictwem. Uznała również, że lepiej przemilczeć fakt, że agent literacki z kontaktami w Hollywood to dwudziestojednoletni stażysta, polecony przez syna przyjaciółki. Nie chciała, żeby Larry, który tymczasem nie odzywał się, zagłębiony w fotelu wice-prezesa centrali największego banku na świecie, z jedną brwią uniesioną od pół godziny jak Roger Moore, pomyślał, że Monika jest jedną z tych osób, które w wieku lat czterdziestu jeden i pod wpływem buddyjskich hochsztaplerów stwierdzają, że ich życie jest puste, pozbawione sensu i właściwie całe życie marzyli o pisaniu powieści. Chciał, żeby myślał, że ona, Monika - twardo stąpająca po ziemi profesjonalistka - ma wszystko pod kontrolą i wszystko jest częścią przemyślanego planu.
Monika patrzyła na Larry’ego wyczekująco. 
- Larry, wiem, że pewnie nie widzisz mnie jako pogodnej staruszki w pledzie, która stuka na zardzewiałej maszynie, gdzieś w Ohio, i uśmiecha się do dziesięciu wyleniałych kotów na werandzie… Ale Larry, do diabła! Chcę spróbować! 

Larry nadal milczał. Żeby przerwać inercję w pokoju, nachyliła się z fotela i wzięła cichutko z mahoniowego biurka plastikowy kubek z wodą.
Boże, jak dobrze znała ten gabinet. Ile razy czekała tu na wyrok szefa? Ile razy razy siedząc w tym fotelu, czuła tę samą suchość w gardle i skurcze żołądka? Ile razy miała dokładnie tą samą myśl patrząc na jego najstarszego syna na zdjęciu w ramce, obok Larry’ego, żony i innych dwóch dorosłych synów? Odbywał tu kiedyś staż, był niewiele młodszy od Moniki. 
Niewdzięczny gówniarz, przebrany w garnitur jak za karę, mówił o nim Larry. Ale w oczach jego syna było coś ujmującego, jakaś chłopięca wrażliwość, która sprawiała, że Monika przestawała czuć się jak karierowiczka w szpilkach Nicholas Kirkwood, a bardziej jak skromna wolontariuszka Armii Zbawienia.
Garderoba od znanych projektantów to był nieodłączny element zawodu. Żeby negocjować kilkumilionowe kontrakty, trzeba było wydać najpierw kilka tysięcy, usprawiedliwiała się kiedyś przed nim na służbowej kolacji. Gdyby jej staruszkowie byli bogaci, pewnie też byłaby szlachetną, oburzoną na pieniądze idealistką! Ale byli imigrantami z Europy Wschodniej - ojciec z Rosji, matka z Polski. Dzięki temu, że tata - profesor literatury rosyjskiej, w Ameryce taksówkarz - czytał jej Puszkina i Dostojewskiego, teraz pracowała z klientami ze Wschodniej Europy. Klienci z tej części świata byli wymagający wobec kobiet. Na spotkania z nimi nakładała więcej złota, spryskiwała się mocniej perfumami i robiła mocniejszy makijaż. 
Syn Larry’ego któregoś poniedziałku nie zjawił się w pracy. Nie było go też w kolejnym dniu ani tygodniu. Monika nie śmiała dopytywać się przyczyn jego nieobecności. Żałowała, że nie wzięła jego numeru. Ale gdyby był nią zainteresowany, wystarczyło poprosić o jej numer ojca? 

Jeszcze przez wiele miesięcy po jego odejściu, kiedy patrzyła na klientów i ich wyciśnięte, zadowolone uśmiechy, na ich grube karki, które "rabowały post-komunistyczne republiki", patrzyła na nich tak, jak - wyobrażała sobie - patrzyłby na nich syn Larry’ego. I niemal żałowała że musi posługiwać się językiem Tołstoja do omawiania wykresów i różnych odcieni chciwości. 

- Jesteś moim najlepszym pracownikiem - powiedział w końcu Larry patrząc jej prosto w oczy. Monika poczuła znajomy skurcz w żołądku. Czuła napięcie każdego mięśnia, każdego włókna.  
- Nikt nie ma Twojej energii i pasji…- mówił spokojnym, zrezygnowanym głosem. Nie, nie było w nim śladu rozczarowania. Może lekki smutek?--- Mieliśmy Ci dziś przedstawić sprawę nowej spółki z Abchazji - pokazał palcem na leżące na biurku papiery - aktywa warte trzy miliardy. Ich pierwsze inwestycje. Jeśli sprawa poszłaby dobrze… - Zawiesił głos - Ale nie ma o czym mówić. Nasz najlepszy negocjator postanowił zostać Harper Lee - zmiął kilka kartek i wrzucił je teatralnie do papierowego kosza. 
Monika chciała zaprotestować. 
- Twoja lojalność, determinacja i oddanie…- westchnął. 
Ale Monika wiedziała, że nie chodzi tylko o te zarwane noce i bycie na każde zawołanie szefa. Większość nocy rzeczywiście zarywała i była na każde zawołanie Larry’ego. Jasne, że miał dwie asystentki. Ale one też wychodziły w końcu z biura, żeby zjeść kolację z narzeczonym, iść z koleżankami do kina… 
Szef zawsze przepraszał, że zawraca jej głowę z “jakimś głupstwem” o pierwszej w nocy (“tylko ten jeden slajd”). Ale kiedy w niedzielę wieczorem dzwoniła w jego imieniu do departamentu analiz w Hong Kongu, albo ślęczała w Nowy Rok nad korektami prezentacji, “której ktoś nie doszlifował i której tylko Monika może nadać blask” to czuła się niezastąpiona. Choć w oczach się jej troiło od rzędów cyfr, a przyjaciółkom kolejny raz odmawiała spotkania, to rozpierała ją duma. 
Nie, Larry nie miał na myśli ślęczenia po nocach i brak życia osobistego. Nie chodziło mu też o te święta Bożego Narodzenia, kiedy ojciec nie czuł się już dobrze. Mama pocieszała Monikę przez telefon, żeby się nie martwiła, że oni rozumieją, że nie da rady przylecieć do domu. To było dwa miesiące po wstrząsie sejsmicznym w świecie finansów. Wszyscy tracili głowę i Monika była w pracy 20 godzin na dobę, chodząc na każde wewnętrzne spotkanie, i patrząc jak pewni siebie bossowie z dnia na dzień zaczynają tracić rezonans i przypominać małe, skulone ze strachu fretki, próbując utrzymać się na powierzchni. Ojciec zmarł zaraz po świętach, spóźniła się o jeden dzień. Nie, chodziło o innego rodzaju poświecenie. 
Wiele lat temu poleciała do Mediolanu, żeby osobiście dobić targu z trudnym kontrahentem ze Szwajcarii. To była jej pierwsza, samodzielna podróż służbowa. Była jedyną kobietą w klasie biznes, przystojny steward przynosił jej wino musujące i co chwilę pytał czy wszystko w porządku. Z klientem, młodym Szwajcarem, poszli najpierw na kolację, w trakcie której rozmawiali głównie o wczesnych obrazach Michała Anioła i jego nieudanym małżeństwie. Podpisał umowę w jej pokoju hotelowym a następnego dnia siedziała już w gabinecie szefa, promienna, w szampańskim nastroju, bez śladów zmęczenia po przekroczeniu sześciu stref czasowych w ciągu 48 godzin. 
   Nie zrobiła tego dla firmy ani premii. Szwajcar był czarujący a Monika, nie licząc przygodnych romansów, permanentną rezydentką królestwa singli, jak większość nowojorczyków. 
   Szefowi nic nie powiedziała. Nie musiała. Tego samego dnia do gabinetu wparowała armia kwiaciarzy i w ciągu kilku minut zamieniła aseptyczną przestrzeń w hodowlę szwajcarskich róż. Larry popatrzył najpierw na nią, oblaną rumieńcem a potem na miliardowy kontrakt na biurku, i wybuchnął śmiechem. Od tamtego momentu była oczkiem w głowie, wzorem dla innym pracowników, którzy zaczęli odnosić się do niej z szacunkiem i złośliwie plotkować za jej plecami. Kiedy Larry awansował, Monika była jedyną osobą, którą zabrał ze sobą do nowego działu. Po krachu finansowym, z 300 osób, które pracowało dla Larry’ego, tylko Monika została na pokładzie tonącego okrętu a właściwie ratowniczej szalupy, która jednak szczęśliwie dopłynęła do brzegu. 
- Nie mam wątpliwości co do tego, że masz talent. Na pewno napiszesz wiele błyskotliwych powieści. Ale dlaczego nie poczekać jeszcze kilka lat? Pisanie powieści musi być fantastycznym zajęciem na emeryturze! Za dziesięć lat stać Cię będzie, żeby do końca życia nie martwić się o pieniądze, kupić dom w Toskanii i wymieniać się poradami z sąsiadkami na temat winobraniu. Będziesz miała zaledwie 50 lat i pełną wolność - twórczą i finansową. 
Zamyślił się na chwilę. 
- A niech mnie! Dam Ci urlop. Płatny. Zachowasz bezpieczenie, kosztami medycznymi, pensją na pół roku. Do czasu publikacji twojego bestsellera - powiedział ironicznie. 
Ale Larry nic nie rozumiał. Ona chciała tego życia tu i teraz. To nie było do negocjacji. Nie po 17 latach wyrzeczeń. Też kiedyś przyjechała do Nowego Jorku. Spłukana 23-latka. Głodna sukcesu. Przecież nie jedzie się szmat drogi z przedmieść Chicago, nie pożycza się pieniędzy od rodziców - polsko-rosyjskich imigrantów, dla których 10 tysięcy dolarów stanowiły oszczędności życia, żeby oglądać drapacze chmur polerując barowy kontuar! Przez rok owszem pracowała w restauracji, ale potem udało jej się dostać pracę w galerii sztuki. Myślała, że złapała pana Boga za nogi. Ale nic nie łamie duszy tak jak marszandzi sztuki i kolonia karaluchów w małym pokoiku. Szybko zmieniła branżę. Przez 17 lat pracy w centrali dużego banku przebyła drogę od recepcjonistki do dyrektorki do spraw kluczowych klientów banku i odłożyła wystarczająco dużo pieniędzy, żeby teraz, w wieku 41 lat móc rzucić wszystko w cholerę i zacząć nowe życie. Życie pisarki. Skromne życie, rzecz jasna, bez kuracji dotleniających w klinice doktora Heushka na Piątej Alei, życie gdzieś na prowincji, gdzieś, gdzie nie chodzi się na sesje jogi, ani do restauracji z białymi obrusami i widokiem na całe miasto, zabukowanych do końca tysiąclecia i w których trzeba przekupić zblazowanych kelnerów, żeby dostać stolik, ale samemu przyrządza tanie posiłki w małym domku, bez garderoby, w której można by trzymać dopasowane sukienki od McQueen za tysiąc dolarów każda i kilkudziesięciu par butów, w tym nowych szpilek od Charlotte Olympia i Laboutin. 
Tak, była gotowa zrezygnować ze swojego dotychczasowego życia. Ze statusu, powodzenia materialnego i mirażu szczęścia, który wielu wystarczał za to prawdziwe… I z marzeń o domku w jakiejś cholernej Toskanii. I wizji dożywotniego bezpieczeństwa finansowego, jaką roztaczał przed nią Larry, jeśli tylko starczyłoby jej cierpliwości. 
Cierpliwość nigdy nie była jej mocną stroną! Pomimo tylu budujących przykładów z otoczenia. 
Wystarczyło przecież popatrzeć na jej klientów. Jeśli istniał jakikolwiek magiczny przepis na krezusa czy jakaś wyjątkowa cnota szczególnie bogactwem nagradzana, to była to cierpliwość właśnie. Jej klienci umieli czekać - przyczajeni i uważni  - na sprzedaż akcji, na błąd konkurenta, na zdradę żony. Niczego nie robili pod wpływem impulsu. Nawet zakup butelki wina był wynikiem przemyślanej decyzji i rachunkiem zysków i strat. 

Monika siedziała przy orzechowym biurku przy oknie, z którego rozciągał się widok na Manhattan. 
Przed sobą miała maszynę Olivetti, model kolekcjonerski, na którym Sylvia Plath napisała swoją pierwszą i jedyną powieść. Kupiła ją na aukcji i kazała sprawdzić przez swoją przyjaciółkę, Helenę, która zarabiała na życie wąchając cały dzień skórzane torby i sprawdzając autentyczność designerskich przedmiotów. Ta maszyna dobrze jej służyła. Od kilku tygodni pisała swoją książkę od rana do wieczora. Pracowała właśnie nad prawie przedostatnim rozdziałem. Przez otwarte okno wpadał jazgot ulicy, cały repertuar dźwięków i hałasów: roboty drogowe, klaksony samochodów, ścigające się motory. Kiedy przejechał kolejny ambulans, z ulgą pomyślała, że to niekończące się wycie dobiegające z ulicy, cała ta nieznośna Opera letnia Nowego Jorku zagra wkrótce swój ostatni akord w jej głowie. A pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu nie znosiła ciszy i nic nie irytowało jej bardziej jak spokojne niedzielne popołudnie. Jeszcze kilka lat temu, odwiedzając swoich przyjaciół, nowojorskich uciekinierów osiadłych na przedmieściach, ogarniał ją niewytłumaczalny smutek! 
Wyobraziła sobie niespieszne poranki, powolne wybudzanie się ze snu, celebrowanie każdego śniadania. Wyglądania przez okno i słuchania szumu drzew. Może nawet śpiewu ptaków. Jeszcze nie zdecydowała, gdzie dokładnie pojedzie. Mama dalej była u krewnych w Polsce i nie chciała wracać do Ameryki na stare lata. Monika nie powiedziała jej jeszcze, że rzuciła pracę i zamierza zostawić Nowy Jork, kupić mały domek dla niej i Mamy, gdzieś w Maryland a może Vermont. Nawet jeśli senny, małomiasteczkowy rytm to jest dokładnie to, przed czym uciekła kilkanaście lat temu z rodzinnych przedmieść Chicago, to teraz jednak, powtarzała sobie, mając za sobą tyle doświadczeń, podróży i przeżyć, może teraz wieść skromne, proste życie. Po prostu żyć. 

Monika usłyszała bipczenie telefonu. Oderwała wzrok od maszyny do pisania i sprawdziła wiadomości. Helena chciała spotkać się na drinka na mieście. Monika liczyła tego wieczoru na randkę, ale facet - student sztuki dorabiający jako model w reklamach - cały dzień milczał. 

Była też wiadomość od Larry’ego: “Jak idzie pisanie romansów?”

- Romanse, Larry? - zapytała na głos z niedowierzaniem. Co ona wiedziała o miłości? Jej całe życie polegało na opracowywaniu pełnych napięcia strategii. Pół życia w klimatyzowanych murach banku, anonimowych hotelach i w rękawach samolotów transatlantyckich w republikach post-radzieckich. Nie, nie umiałaby napisać ckliwego, sentymentalnego dla gospodyń domowych. Ona, która negocjowała z politykami i oligarchami! 
- Larry, zajmuję się tematyką sensacyjną - powiedziała kiedy w słuchawce odezwał się głos Larry’ego. - Thrillery. John Grisham. PD James. Harlan Coben. 
Cisza w słuchawce. 
- Będziesz pisać pod pseudonimem? 
- To zależy jak bardzo będę się wstydzić tego co napiszę.
Larry westchnął.
- Widzisz, to Ci może zaszkodzić. Jeśli kiedyś postanowisz wrócić do gry… 
Chciała powiedzieć mu: Po moim trupie Larry! Koniec z tym życiem. Mam 41 lat, chcę w końcu zacząć żyć.
- Kiedy nasi klienci zobaczą Twoje nazwisko.

Ah tak. O to chodziło. Nie o nią samą, ale interesy banku. 
- Wiesz jak delikatnej natury są sprawy, które prowadzimy… Jakiej dyskrecji i niebywałej ostrożności wymagają. Jeśli odejdą do konkurencji, bank straci miliony. Jeśli nie miliardy. 

Zrozumiała do czego pije. 
- Larry nie myślisz chyba, że zdradzę sekrety banku? 
- Monika, znam Cię od prawie 20 lat. Jesteś najlepszym pracownikiem. Ale nasi klienci nie będą o tym pamiętać, kiedy zobaczą Twoje zdjęcie na okładce książek sensacyjnych o przestępstwach finansowych w byłych republikach radzieckich. Ale pracując w naszym banku, wiesz wystarczająco dużo, żeby połowę naszych klientów zapakować do pierdla albo nasłać urzędników skarbowych. 
- Larry, dziękuję. Nawet nie wiesz jak bardzo mi schlebiasz… Ale doprawdy nie wiem co jest bardziej nieprawdopodobne. To że książka, którą napiszę stanie się międzynarodowym bestsellerem czy to że nasi klienci sięgną po lekturę czegoś co nie jest sprawozdaniem finansowym? Wątpię czy potrafią śledzić wzrokiem pismo linearne…
- Monika, nie chodzi tylko o nich. Chodzi o bank. 
- Larry - jęknęła.
- Zaufaliśmy Ci - powiedział. 
MY. Larry mówił teraz w imieniu banku, jak ktoś kto reprezentuje przede wszystkim szacowną instytucję finansową. Interesy banku nie mogły ucierpieć przez lekkomyślność byłej pracowniczki. Nawet jeśli była jego wieloletnią współpracownicą i powierniczką. 
Monice zrobiło się nagle żal Larry’ego - miał wobec banku lojalność większą niż wobec własnych dzieci. Ah, jacy oni byli wszyscy ślepi! Smutni niewolnicy w garniturach. Zombie chodzący codziennie do tej świątyni pieniądza, która wysysała z nich wszystkie soki, żeby podtrzymać własne fasady. Tego cholernego więzienia i pięćdziesięciopiętrowej trumny - ale oni byli gotowi zrobić dla niej wszystko. 
- Larry, musisz mi zaufać - powiedziała zamiast tego.
- Chyba nie mam innego wyboru?

Jechała autobusem i patrzyła przez okno na jak zawsze obojętny, międzynarodowy tłum na Penn Station. Patrzyła na nowojorczyków z okna na High Street i znowu wydawali jej się nadludźmi, jak przed laty, kiedy tam przyjechała. Wydawali jej się wtedy mieszkańcami z innej planety, ci, którzy tu pracowali, dla których Nowy Jork był naturalnym miejscem na ziemi, tak jak dla niej przedmieścia Chicago a dla jej rodziców prowincjonalne miasta w Europie Wschodniej. Autobus utknął w korkach i patrzyła na młodą kobietę, która spacerowała po ulicy w letniej garsonce i przeglądała się w witrynie sklepowej jednego z butików. Jeszcze niedawno też tak wracała z biura, zmęczona, ale czując, że utrzymuje się na powierzchni, że robi ze swoim życiem to co każda kobieta powinna. Boże, minęło zaledwie kilka tygodni, od kiedy siedziała w gabinecie Larry’ego. Ale zdawało się, że upłynęła cała epoka. Lata świetlne dzieliły ją od ostatniej kolacji służbowej i sesji oczyszczającej u dr Hauszka. 

W restauracji byli młodzi profesjonaliści. Wszyscy studiowali menu jakby rozpracowywali skład bomby biologicznej. W Nowym Jorku decyzje gastronomiczne przypominało długoterminowe inwestycje. W końcu w drzwiach restauracji stanęła Helen. Drobniutka, chwiała się na chudziutkich nóżkach i wysokich szpilkach.
O matko, on naprawdę myśli, że działasz w zmowie z Julian Lasange  - powiedziała Helena, kiedy Monika opowiedziała jej o rozmowie z Larrym. Helena, córka greckich imigrantów, też przeklinała Nowy Jork i zarzekała się, że stąd się wyprowadzi. Ale wszyscy, łącznie z nią samą, dobrze wiedzieli, że Helena pasuje do Nowego Jorku jak nikt inny, że jeśli ktokolwiek odnalazł się w tej nowojorskiej dżungli to właśnie ona, Helena.    Szkoda że groźby Larry’ego Cię nie przekonały. Wolałabym, żebyś nigdzie nie wyjeżdżała. Poza tym, biedne kobiety szybciej się starzeją - powiedziała śmiertelnie poważnie Helena.
 - Monika, całe to pisanie książek. Takie rzeczy robi się mając 20 lat - westchnęła -  To jest dobry wiek na przymieranie głodem, jedzenie puszek i stołowanie się w Walmarcie. Ale ty masz 41 lat, na miłość boską! Wiesz jak będziesz wyglądać za rok, dwa, 10 lat? 

Nie przejmowała się tym, co mówiła Helen. Ale zastanawiała się co naprawdę myśleli o niej jej znajomi. Że jest pretensjonalna? Naiwna?  Czy patrzyli na nią tak jak ona patrzyła na swojego przyjaciela Alexa, którzy porzucił karierę na Wall Street, żeby udać się w podróż dookoła świata i zostać fotografem?  
Monika słuchała nieuważnie Helen, podczas gdy ta trajkotała o nowej kochance i od czasu do czasu sprawdzała wiadomości. Głupio byłoby zostawiać przyjaciółkę na pastwę samotnej podróży metrem piekielnych otchłani metra. Ale na myśl o dalszym gadaniu o nowej zdobyczy Helen ogarnęła ją senność. Ile razy - od kiedy poznała Helen na stażu w nowojorskiej galerii 15 lat temu - odbyły tą samą rozmowę. O nowej dziewczynie, jeszcze bardziej fascynującej od poprzedniej, miały czas porozmawiać. Tymczasem jej Monice umknie sprzed nosa możliwość spędzenia ciekawego wieczoru w towarzystwie młodego mężczyzny, który samym wyglądem zdawał się gwarantować jeśli nie romantyczne wzruszenia, to przynajmniej kilka porządnych wstrząsów. 
- Helen, przepraszam, ale … mam randkę, kochana. Muszę się dostać na Greenwich za pół godziny. 
Widząc naburmuszoną minę Helen, prawie sięgnęła po telefon, żeby odwołać randkę. W Nowym Jorku nikt nie umawiał się na jednego drinka. No chyba że była to jedna z tych nocy, kiedy człowiek ląduje w czterech różnych miejscach i budzi się nad ranem w objęciach kaca, miski klozetowej lub - rzadziej - na tylnym siedzeniu sportowego Lamborghini, z kierowcą, którym mógłby być twoim synem. Ale był czwartek a Helen przyjechała po pracy śmierdzącym, przepoconym metrem - podróż z drugiego końca miasta zajęła jej więcej niż wypicie drinka z Moniką. 
Pokazała Helen zdjęcie blondyna na co ta prychnęła wzgardliwie. No ale przyznasz, że wygląda obiecująco co nie? Nie wyglądało - facet był za młody, w dodatku artystą, a nawet artystycznie usposobiona Monika wiedziała czym to pachniało i wcale jej się ten zapach nie podobał. Ona, Monika, sama planowała poniekąd zostać artystką. Jeśli w ogóle kogoś teraz potrzebowała to tęgiej głowy, mocno przytwierdzonej do silnego karku, która będzie umiała się o Monikę zatroszczyć. Dosyć lalusiowatych facetów, którzy płaczą, jak im się rozsypie kilka ziarnków chia albo osobisty trener odwoła sesję! 
Zostawiła więc nadąsaną Helen i poszła do łazienki poprawić urodę przed spotkaniem. Poprawił jej się też nastrój, kiedy zobaczyła swoje odbicie w dużym zwierciadle. Spędziła przed nim nie więcej niż minutę - to był jeden z tych dni, kiedy cera promieniała świeżością, włosy dobrze się układały a usta zdawały się pełniejsze niż zwykle. Spojrzenie też było interesujące i pełne blasku. I choć uśmiechnęła się z wdzięcznością do swojego podekscytowanego randką odbicia, przeszło jej przez myśl, że dni takie jak ten będą nieuchronnie coraz rzadsze. Na zapyziałej prowincji nie będzie przecież chodzić na randki. Ale może mając w końcu trochę czasu, uda jej się poznać kogoś sensownego, takiego samego jak ona weterana metropolii, znużonego światłami wielkiego miasta, i razem będą… 

Łóżko Adriana przypominało łóżko Tracy Emin z instalacji, którą widziała kilka lat temu temu w jakiejś galerii sztuki. Butelki wódki, puste paczki papierosów, książki, skrawki gazet i starych magazynów, ogryzki jabłek walały się przy łóżku tej uznanej artystki, której prace miały wartość spekulacyjną…
Artysta, przyznała w duchu zgodność z profilem na randkowej aplikacji. Bo zdecydowanie nie wyglądał na brudasa. Ręce miał wypielęgnowane, paznokcie schludnie obcięte. Przyjrzała się im, kiedy nalewał jej wody w restauracji. Mówił, że ma wrażliwy żołądek i długo studiował menu. Myślała, że w końcu poprosi kelnera o kleik na ryżu, ale ostatecznie stanęło na bezglutenowym makaronie z organicznymi szparagami, i przystawką z grillowanego bakłażana. Wszystko zjadł ze smakiem, ale nie próbował wylizać każdego talerza jak pewien kolega banku, z którym się swego czasu spotykała. Wrażenie czystości podkreślała też jego jasna cera i puszysty kucyk, z którego wystawały blond kosmyki. Kiedy mówił, poprawiał je i zaczesywał palcem za ucho. Wydało jej się to urocze. Tak urocze, że nie miała nic przeciwko uregulować rachunek, mimo jego słabych protestów i trwającego ułamek sekundy poczucia, że jest żałosną cliché alfa-kobiet, które myślą, że cotygodniowy zastrzyk kolagenu sprawi, że młodsi o dwie dekady faceci nie zobaczą różnicy między nimi a dziewczynami w ich wieku. Wychyliła do końca lampkę czerwonego wina a kiedy Adrian zaprosił ją na deser do siebie - tanzańską czekoladę polaną sorbetem z krwistej pomarańczy - zachichotała jak nastolatka. 

Teraz stali nad kanapą w zagraconym przedpokoju, który pełnił funkcję salonu dla gości, i  z którego widać było przez otwarte sypialnię. Czynsz w tym lofcie nie mógł być wynosić więcej niż jedna para butów Moniki. 
Napijesz się czegoś? - zaproponował. Kiwnęła głową. Zastanawiała się czy poda jej trunek z podłogi w sypialni, ale Adrian skierował swe kroki do kuchni, skąd wrócił z dwoma kubkami nescafe. Wypili po łyku. Mocne, wykrzywiła twarz Monika. Orzechowe oczy uśmiechnęły się. Kolejny powód, żeby zostać w Nowym Jorku. Tylko tutaj faceci tacy jak Adrian chodzili na wolności. Rajskie ptaki nowojorskich łóżek. Gdzie indziej siedziałby w dziupli, pilnując grzędy jakiejś słodkiej cheerleaderki. Kiedy odstawili czerwone kubki, Adrian złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Usta Adriana były miękkie i mokre. Bała się, że ona sama smakuje jak bezdomny pies. Poprosiła o coś do picia. Adrian przyniósł jej wodę w czymś co wyglądało jak wazon na kwiaty. Kiedy zaczęła pić z niego duszkiem, Adrian obsunął jej ramiączko zmysłowym gestem i tej zmysłowości w pełnie świadomy. Sięgał właśnie do jej pleców, żeby rozpiąć stanik, kiedy zadzwonił domofon. Długi i uporczywy. Myślała najpierw, że Adrian to zignoruje, ale on przeprosił ją, omijając ją i jej pytające spojrzenie, i podchodząc do domofonu. Która mogła być godzina? Kiedy wyszli z baru, było po pierwszej, trochę im zajęło dojechanie taksówką do loftu Adriana. Ktokolwiek dobijał się o tej porze- współlokator, dziewczyna, dealer - musiał mieć jakiś ważny niecierpiący zwłoki powód i nie będzie łatwo go zbyć. 

Zaczęła szukać telefonu w torebce, nie wiedząc jeszcze czy chce zamawiać taksówkę do domu. Była zła na siebie, że zapłaciła za kolację, taksówkę. I po co? Żeby się napić taniego alkoholu z kubka nescafe pretensjonalnego studenta sztuki? 
We drzwiach stanął młody chłopak z ogromnym kartonowym pudłem.
Jezu, dlaczego teraz? - jęknął Adrian i spojrzał kątem oka w stronę Moniki.
Stary, cały dzień próbowałem się dodzwonić! Zostawiłem tyle wiadomości… Jutro rano wyjeżdżam. Nie było innej opcji bo dostał… - zauważył Monikę i kiwnął w jej stronę na znak przywitania.
- Ile? Stówa? - spytał z rezygnacją Adrian.
- Trzy.
- Stary, nie mam tyle! Dalej czekam aż mi zapłaci galeria… No chyba że Ty kochanie masz pożyczyć stówkę? - zwrócił się w stronę Moniki. 
Popatrzyła krótko na niego, potem na blond chłopaka, który spuścił wzrok. Skierowała spojrzenie gdzieś w bok, udając że próbuje sobie przypomnieć, czy ma w portfelu tyle gotówki. “Stówka” to nie był dla niej majątek. Ale nie podobał się jej ten kpiący ton Adriana. Wiedziała, że więcej do niej nie zadzwoni. Jakby czytając w jej myślach, powiedział:
- Jutro Ci oddam. 
Zaprzeczyła głową. Nie, nie miała “stówki”. 
- Jak tylko wstanę, wpłacę Ci na konto. Słowo daję, czekam na przelew od klienta. Jest punktualny, jutro do południa będzie zaksięgowany. 
Adrian westchnął i chcąc nie chcąc wsunął na stopy aksamitne trzewiki panicza - i trzasnął za sobą drzwi. 
Nie rozumiała, dlaczego chłopak o obcym akcencie nie wyszedł razem z Adrianem. Teraz patrzył w podłogę i rozglądał się po pokoju, starannie omijając wzrokiem miejsce, w którym siedziała Monika. Żeby przerwać niezręczną ciszę, zapytała go skąd jest.
- Z Rejkiawiku - odpowiedział nie patrząc w jej stronę.
- Od dawna mieszkasz w Nowym Jorku?
Odpowiadał monosylabami, unikając jej wzroku. Musiała być dla niego jakąś MILFĄ, podstarzałą nimfomankę. Żałosną, przerażającą kreaturą. Pewnie żal było mu Adriana, że musi zabawiać takie stare próchno.

W końcu wrócił Adrian. Wcisnął młodemu do ręki zwitek banknotów i młody bez słowa wyszedł. Znowu byli sami, ale wizyta niespodziewanego gościa wystarczyła, żeby romantyczna atmosfera uleciała. Adrian przyniósł jej kolejnego drinka i zaczął rolować jointa. Przyjemnie jej szumiało w głowie. Jezu, nie pamiętała kiedy ostatni raz tak się czuła. Kiedy szła na drinka, zawsze prosiła barmanów, żeby rozcieńczyli go z wodą. Zwłaszcza kiedy była na kolacji służbowej z klientami. Kiedy chciała zaszaleć, Helen zabierała ją do prywatnych klubów, znanych z dyskrecji albo młodzieżowych spelunek na Williamsburgu, z dala od bankierów. Zero narkotyków, może jakiś joint raz na rok albo Modafinil na wzmocnienie performansu. Uff, Adrian tak dobrze całował. 
 
Obudziła się nad ranem. Serce biło jej szybko. Może to zawał, zastanawiała się. Próbowała wymacać wodę w ciemności. Nie wiedziała która jest godzina, ale musiało być wcześnie rano, bo była już cała spocona. Zobaczyła swoje odbicie w lustrze szafy i zachciało jej się śmiać - mascara rozmazała się na pół policzka i wyglądała jak Courtney Love. Wymacała torebkę, ale nie mogła znaleźć w niej telefonu. Poczłapała do przedpokoju. 
Telefon leżał w kuchni. Dziwne, pomyślała. Nie pamiętała, żeby go tam zostawiła. Spojrzała na zegarek. Był poniedziałek, 7.30 a ona dalej była pijana!  Normalnie o tej porze byłaby już po bootcampie albo pilatesie, siedziała w salonie fryzjerskim, jedną ręką trzymając proteinowy koktajl a drugą zamawiając ubera do biura i czytając slajdy na komórce, kątem oka sprawdzając czy fryzjerka zdąży wysuszyć ostatnią warstwę lakierowanych włosów. Potrzebowała czuć się jak milion dolarów, kiedy w poniedziałek o ósmej rano siadała za biurkiem w obcisłej, przylegającej do ciała sukience McQueen (świeżo upranej i doręczonej do domu o 5 rano), w srebrnych szpilkach Charlotte Olympia, gotowa, żeby wkroczyć do sali konferencyjnej, z szerokim uśmiechem wystrzelonym w stronę klienta z Tbilisi czy Astany. Spokojnie, mówił jej promienny wygląd, kontroluję sytuację. Zaufajcie mi, wiem, co robię. 
W taksówce do domu czuła jak 20-latka po imprezie. Zmyła tylko to co została w wczorajszego makijażu, rozebrała się do rosołu i rzuciła na łóżko. Boże, jakie cudowne było jej łóżko. Kosztowało fortunę, ale może kupi sobie takie samo jak już się przeprowadzi? 

Była 12, kiedy wstała. Zaparzyła sobie kawę i zrobiła sobie królewskie śniadanie. Jajecznica na toście zamiast dietetycznych płatków. To był gest w stronę normalnego życia na prowincji. Krok ku transformacji. Na wsi, gdzie zamieszka już wkrótce, ludzie nie dbają przecież aż tak bardzo o wygląd, kobiety w jej wieku mają rozstępy po ciąży, obwisłe piersi i biodra dziurawe od cellulitisu. Nikt nie będzie jej oceniał w sali konferencyjnej. 

Weszła do garderoby, która wyglądała jak jeden ze sklepów na Madison Avenue. Była w getrach i wyciągniętym podkoszulku. Zmierzyła krytycznym wzrokiem sukienki koktajlowe. Wisiały w jej szafie jak trupy. Zaczęła przerzucać na wieszakach garsonki - idealnie rozwieszone, jak dwurzędowe zbroje, niektóre jeszcze w plastikowej folii z pralni albo pokrowcu ochronnym. Włączyła laptopa. Kiedy na ekranie pojawiło się logo aukcji internetowych, miała ochotę tańczyć z radości.  

Po raz ostatni przekręciła drzwi do mieszkania na Manhattanie. Na dole czekała taksówka, która miała zawieść ją na lotnisko JFK. 
- Dokąd lecimy - zapytał przyjaźnie taksówkarz. Zazwyczaj wdawała się w pogawędki, ale teraz miała po prostu ochotę sunąć taksówką przez uśpiony Nowy Jork i cieszyć się chwilą sentymentalnego pożegnania w kompletnym milczeniu. Ale kierowca  - z irańkiej miejscowości pod Teheranem okazał się gadatliwymi ekspertem od amerykańskiego systemu sprawiedliwości i czytelnikiem rodzimego kodeksu Hamurabiego. Słuchała go nieuważnie, z grzecznym półuśmiechem, udając, że się zgadza z zaostrzeniem polityki penitencjarnej wobec młodocianych przestępców, a tak naprawdę patrząc za oknem jak sierpniowy żar rozlewa się na puste jeszcze o tej porze ulice Nowego Jorku. Leniwy, niedzielny rytm miasta, w którym spędziła tyle lat. 
- Jadę odwiedzić Mamę w Polsce i przekonać ją, żeby wróciła ze mną do Ameryki - powiedziała dopiero, kiedy zobaczyła duży parking przed lotniskiem i wznoszące się na niebie samoloty.
- Świetnie - odpowiedział taksówkarz, ale w przednim lusterku zobaczyła jego zdziwione spojrzenie - Proszę pozdrowić Mamę. Należy się czterdzieści pięć dolarów. 
Przyłożyła kartę do czytnika. Odmowa.
- Możesz spróbować jeszcze raz kochanie? 
Nic. 
- Może masz gotówkę kochanie? 

Nie miała. Wyskoczyła do bankomatu, zostawiając wszystkie bagaże. Cholerne taksówki i te stare terminale, myślała jeszcze, wykonując posłusznie instrukcje bankomatu i obiecując sobie, że już zawsze będzie zamawiać Ubera.
Transakcja nie może być zrealizowana, wyświetliło się na ekranie. Do jasnej cholery, znowu zablokowali jej kartę? Ktoś w audycie uznał, że lot do Polski jest podejrzany i nie zgadza się z jej profilem? Powtórzyła tę samą operację, ale tym razem wciskając ze złością klawisz obok stanu konto. 

To niemożliwe, myślała. Patrzyła się na ekran, który w międzyczasie wrócił do standardowego okna promocji, nic nie rozumiejąc. Trzymała w ręku kartę, którą zwrócił jej bankomat. Nie wydał gotówki, wypluł tylko mały świstek ze stanem konta. 

Wyczyszczonego co do centa. 

Zrobiła się za nią kolejka. Ktoś zniecierpliwiony syknął : Paniusiu, też chcę wypłacić pieniądze! 
Ktoś szturchnął ją w ramię. Znała na pamięć procedury bankowe. Jako były pracownik banku jest najbardziej narażona na oskarżenie, że wykorzystała służbowe dostępy do popełnienia defraudacji. Nie dadzą jej zwrotu. Oskarżą o zaniedbanie. Udowodnią, że nie trzymała bezpiecznie karty, że miała zapisany kod, że logowała się używając niepewnych sieci publicznych, że jej telefon był zawirusowany. 

Miała ochotę usiąść na środku lotniska i rozpłakać się. 
Rutyna wspinaczki na sam szczyt miała zacząć się od nowa, mordercze treningi o świcie, praca do nocy, obcisłe sukienki, przymusowe kolacje i brzęk kieliszków z rozkapryszonymi klientami.
 
Niech Cię szlak, Larry! powiedziała na głos i zaczęła biec w stronę taksówki.
Odpowiedz
#2
Molderem, nie uniknąłeś błędów w swoim opowiadaniu. Przeczytałam na razie bez wychwytywania szczegółów, ale zauważyłam potknięcia interpunkcyjne. No i ten "szlak" w zakończeniu... Na razie tylko tyle.
To naprawdę dobry kawał prozy. Wrócę tu jeszcze po drugim czytaniu.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
Autor niewątpliwie warsztatowo nie jest początkujący. Sprawnie prowadzona proza, tekst przemyślany, wiarygodny. Nie jestem sprawna w szukaniu błędów i raczej w ogóle tego nie robię, chyba że coś samo do mnie macha - jak tu: [quote
Niech Cię szlak, Larry! powiedziała na głos i zaczęła biec w stronę taksówki.
[/quote]
("Szlag" powinno być).
Odbiór więc jak najbardziej pozytywny. Gdybym się miała czegoś przyczepić, to tego, że momentami jest za gęsto/ciężko (domyślam się, że to celowa stylizacja) i przez to nieco nużąco. Więcej grzechów nie pamiętam.
No i kawałek pisany tak, że powinno to być otwarcie powieści Smile.

Oo, tak długo pisałam tego posta, że Miranda już Ci "szlak" zdążyła wytknąć Big Grin
Odpowiedz
#4
Hmmm... Ano Miranda nierychliwa ale sprawiedliwa Wink
Poczytam Molderem, pokomentuję, aczkolwiek do tego zadania szykuję się z przyjemnością.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#5
To o mnie było - bo tekst przeczytałam rano, a pół dnia do pisania komentarza się zabierałam.
Odpowiedz
#6
Nierychliwość jest cnotą Królów.

-----
Miranda Calle Wink Big Grin
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#7
Na razie zajmę się tylko stroną techniczną. Z czasem u mnie krucho, a opowiadanie pokaźnych rozmiarów, więc rozłożę sobie na części.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Ludzie, których poznała Monika, i którzy tak jak ona przyjechali tu przed laty, wierzyli, że Hemingwayem zostanie się po odebraniu karty z okienka stacji metra i 646 w numerze telefonu. 

Końcówka nie współgra gramatycznie z resztą zdania, a konkretnie z czasownikiem "odebraniu".

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Siedziała od kilku minut w w skórzanym fotelu, poprawiając po raz kolejny gęste blond włosy i bawiąc się złotą sprzączką torebki Ralph Laurena.

Może "raz po raz poprawiając" albo "co chwila poprawiając".

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Czarny burberry zwinięty na jej kolanach przypominał mokrego psa

Co to jest "burberry"? Bo ja pod tą nazwą wygooglowałem tylko markę perfum. Ale chyba nie bawiła się flakonikiem?

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): 41-letniej alfa-kobiety,

Samicy alfa?

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Trudno było powiedzieć, czy Larry chciał rzucić jej koło ratunkowe, czy zepchnąć na sam dół, kiedy mówiła

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): który dopadnie Cię o 6 rano w lobby, przed pierwszą kawą, póki co jest druga w nocy a Ty dalej zastanawiasz się,

Zaimki osobowe niepotrzebnie z dużej litery.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): że ich życie jest puste, pozbawione sensu i właściwie całe życie marzyli o pisaniu powieści. Chciał, żeby myślał, że ona, Monika - twardo stąpająca po ziemi profesjonalistka - ma wszystko pod kontrolą i wszystko jest częścią przemyślanego planu.
Monika patrzyła na Larry’ego wyczekująco. 
- Larry, wiem, 

Bliskie powtórzenia.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Żeby przerwać inercję w pokoju, nachyliła się z fotela i wzięła cichutko z mahoniowego biurka plastikowy kubek z wodą.


(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Ile razy miała dokładnie tą samą myśl (przecinek) patrząc na jego najstarszego syna na zdjęciu w ramce, obok Larry’ego, żony i innych dwóch dorosłych synów?

To zdanie brzmi trochę kulawo. Może "najstarszego syna usmiechajacego się ze zdjęcia w ramce..." Tu bym podzielił zdanie "Stał obok... młodszych braci."

Czyta się dobrze. Zobaczymy co będzie dalej.
Odpowiedz
#8
Czyta się dobrze.

Szacunek za pracę.
Ja tylko z początkowym zdaniem.

Ludzie, których poznała Monika, i którzy tak jak ona przyjechali tu przed laty, wierzyli, że Hemingwayem zostanie się po odebraniu karty z okienka stacji metra i 646 w numerze telefonu.

Monika i poznani ludzie przyjechali tu przed laty z wiarą, że jako następni, po Hemingwayu odebrają kartę z okienka metra a 646 to właściwy numer kierunkowy.
Odpowiedz
#9
Część II

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): - Jesteś moim najlepszym pracownikiem - powiedział w końcu Larry (przecinek) patrząc jej prosto w oczy. 

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a):  żeby do końca życia nie martwić się o pieniądze, kupić dom w Toskanii i wymieniać się poradami z sąsiadkami na temat winobraniu.
literówka

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Dam Ci urlop. Płatny. Zachowasz (u)bezpieczenie, kosztami medycznymi, pensją na pół roku.
Tu się coś gramatycznie nie zgrało.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): przebyła drogę od recepcjonistki do dyrektorki do (od?) spraw kluczowych klientów banku

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a):  Nawet zakup butelki wina był wynikiem przemyślanej decyzji i (oraz?) rachunkiem zysków i strat. 

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Monika siedziała przy orzechowym biurku przy (pod?) oknie,

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a):  kupić mały domek dla niej i Mamy (nich?), gdzieś w Maryland a może Vermont.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Helena chciała spotkać się na drinka na mieście
Bliskie powtórzenie.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Nie, nie umiałaby napisać ckliwego, sentymentalnego dla gospodyń domowych.
Tu jakiegoś słowa brakuje.


(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): - Monika, znam Cię od prawie 20 lat. Jesteś najlepszym pracownikiem. Ale nasi klienci nie będą o tym pamiętać, kiedy zobaczą Twoje zdjęcie na okładce książek sensacyjnych o przestępstwach finansowych w byłych republikach radzieckich. Ale pracując w naszym banku, wiesz wystarczająco dużo, żeby połowę naszych klientów zapakować do pierdla albo nasłać urzędników skarbowych.
Tylko skąd on wie o czym ona pisze?

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): W Nowym Jorku decyzje gastronomiczne przypominało długoterminowe inwestycje.
Literówka

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): , że Helena pasuje do Nowego Jorku jak nikt inny, że jeśli ktokolwiek odnalazł się w tej nowojorskiej dżungli to właśnie ona, Helena

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Głupio byłoby zostawiać przyjaciółkę na pastwę samotnej podróży metrem piekielnych otchłani metra.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): O nowej dziewczynie, jeszcze bardziej fascynującej od poprzedniej, miały czas porozmawiać.
Coś tu szwankuje w gramatyce.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Tymczasem jej Monice umknie sprzed nosa 

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Pokazała Helen zdjęcie blondyna na co ta prychnęła wzgardliwie. No ale przyznasz, że wygląda obiecująco co nie? Nie wyglądało - facet był za młody, w dodatku artystą, a nawet artystycznie usposobiona Monika wiedziała czym to pachniało i wcale jej się ten zapach nie podobał. Ona, Monika, sama planowała poniekąd zostać artystką. Jeśli w ogóle kogoś teraz potrzebowała to tęgiej głowy, mocno przytwierdzonej do silnego karku, która będzie umiała się o Monikę zatroszczyć. Dosyć lalusiowatych facetów, którzy płaczą, jak im się rozsypie kilka ziarnków chia albo osobisty trener odwoła sesję! 
Tu konstrukcja zdań sprawia, ze nie wiadomo do końca co bohaterka myśli o amancie. Jej wypowiedź też dobrze by było od nowej linijki.

Koniec części II Wink
Odpowiedz
#10
Część III
(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Artysta, przyznała w duchu zgodność z profilem na randkowej aplikacji. 
(...)
Dziwne, pomyślała.
Tu można by było wyróżnić, że to myśl bohaterki, np. przez kursywę.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Wszystko zjadł ze smakiem, ale nie próbował wylizać każdego talerza jak pewien kolega (z) banku, z którym się swego czasu spotykała.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Tak urocze, że nie miała nic przeciwko uregulow rachunek
Gramatyka

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Wychyliła do końca lampkę czerwonego wina (przecinek) a kiedy Adrian zaprosił ją na deser do siebie

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Teraz stali nad kanapą w zagraconym przedpokoju, który pełnił funkcję salonu dla gości, i  z którego widać było przez otwarte sypialnię. Czynsz w tym lofcie nie mógł być wynosić więcej niż jedna para butów Moniki. 
Gramatyka

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Mocne, wykrzywiła twarz Monika.
Dialog, myśl, opis?

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Kiedy odstawili czerwone kubki, Adrian złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Usta Adriana były miękkie i mokre.
(...)
Zaczęła szukać telefonu w torebce, nie wiedząc jeszcze czy chce zamawiać taksówkę do domu. Była zła na siebie, że zapłaciła za kolację, taksówkę.
(...)
Zaparzyła sobie kawę i zrobiła sobie królewskie śniadanie. 
Bliskie powtórzenie.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a):  Adrian obsunął jej ramiączko zmysłowym gestem i tej zmysłowości w pełnie świadomy.
literówka

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a):  Myślała najpierw, że Adrian to zignoruje, ale on przeprosił , omijając ją i jej pytające spojrzenie, i podchodząc (podszedł) do domofonu.
literówka

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a):  Myślała najpierw, że Adrian to zignoruje, ale on przeprosił , omijając ją i jej pytające spojrzenie, i podchodząc (podszedł) do domofonu.
(...)
Adrian westchnął i chcąc nie chcąc wsunął na stopy aksamitne trzewiki panicza - i trzasnął za sobą drzwiami
(...)
Odpowiadał monosylabami, unikając jej wzroku. Musiała być dla niego jakąś MILFĄ, podstarzałą nimfomankę.
literówka

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): - Jak tylko wstanę, wpłacę Ci na konto. Słowo daję, czekam na przelew od klienta. Jest punktualny, jutro do południa będzie zaksięgowany. 
Tu nie do końca wiadomo do kogo to mówi - kobiety czy kolegi.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Kiedy szła na drinka, zawsze prosiła barmanów, żeby rozcieńczyli go z wodą.

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): W taksówce do domu czuła (się) jak 20-latka po imprezie. 

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a): Zmyła tylko to co została w (z) wczorajszego makijażu,

(10-09-2018, 17:10)molderem napisał(a):  a tak naprawdę patrząc za oknem (o) jak sierpniowy żar rozlewa się
Odpowiedz
#11
No to czas na ocenę.
Styl jest w porządku, łatwo się czyta. Czasami jakieś bliskie powtórzenia, literówki czy inne końcówki zaburzające gramatykę, ale nie są to wielkie grzechy. Do wyłapania i poprawy w dwóch-trzech czytaniach.
Historia tez ciekawa, ometkowany opis nadający cechy realizmu opowiadanej historii. Wygląda na wstęp do czegoś dłuższego.
Wrażenie jak najbardziej pozytywne. Ode mnie 5*.

Pozdrawiam
(będę zgłaszał do konkursu na prozę września Smile )
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości