29-11-2013, 15:07
Stanęliśmy na linii startu. Było nas czterysta milionów zdrowych, dorodnych plemników.
– Uwaga, przygotować się! Na sygnał, ruszaaamy – wydarł się Andrew.
Wysunąłem się na czoło grupy, bo z tłumu niełatwo wystartować. Nieźle to wykombinowałem, nieprawdaż? Obok mnie Robert i Przemek.
– Pięć, cztery, trzy – wrzeszczał starter. – Dwa, jeden, zero. – Strzał.
Ruszyliśmy z kosmiczną prędkością jednej dziesiątej milimetra na sekundę, a do przebycia dłuuugi dystans, maraton.
– Leć, Adaś, leć! – Usłyszałem głos tłumu. – No, to leciałem, aż mi ogonek fruwał na lewo i prawo. Czas wyrównać lot – pomyślałem. – Nie wolno tracić cennych ułamków sekund na widowiskowe machanie ogonkiem. Na ten start czekałem całą wieczność, dwa długie miesiące. To był mój dzień, czułem w sobie moc i wolę zwycięstwa.
– Robert dachował. – Dotarł do mnie krzyk gdzieś z prawej. Formuła jeden, pieprzony. Wypadł z trasy, to jego problem. Było nie brać zakrętów tak ostro. Trochę rozwagi nie zaszkodzi. Jak to mówią: wolniej jedziesz, dalej zajedziesz. Gnałem dalej, choć dystans już lekko dawał się we znaki. Nadal byłem w czołówce, z szansami na zwycięstwo.
Po lewej przepychanka, Andrew dostał sierpowym, zrobił dwa salta i poległ.
– Przemo go załatwił. – Doleciało wyjaśnienie.
Faworyt padł. Nigdy go nie lubiłem, ważniak jeden. – Saleto, ups saluto Przemek, respect.
– Go, go, go! – wiwatowały tłumy, a ja leciałem, uskrzydlony, napalony, cały w ekstazie. – Dam radę, dam radę, dam ra... – kibicowałem sobie z całych sił.
Na plecach czułem oddech Artura i tych dwóch cwaniaczków, Lewego i Kuby. Znalazło się trio, jak to się zaprzyjaźnili, jak sobie będą pomagać, niedoczekanie. Jeden szybki wymach ogonka i Artur wpadł do własnej bramki, a tamci razem z nim.
– Nic się nie stało, chłopaki, nic się nie stało…
Załatwieni, tak się przechodzi do historii. Uniesienie sięgnęło zenitu, jeszcze kawałeczek, rzut na taśmę. Trzy, dwa, jeden, zero, zwycięstwooo! – I`m a champion! Ależ się zagnieździłem, to się nazywa nagroda. Teraz, to na pewno przejdę do historii. Proszę państwa, oto narodzi się wkrótce, Adam Wielki Wspaniały. Wiecie, jak smakuje zwycięstwo? Jak orgazm.
________________________________________
– Uwaga, przygotować się! Na sygnał, ruszaaamy – wydarł się Andrew.
Wysunąłem się na czoło grupy, bo z tłumu niełatwo wystartować. Nieźle to wykombinowałem, nieprawdaż? Obok mnie Robert i Przemek.
– Pięć, cztery, trzy – wrzeszczał starter. – Dwa, jeden, zero. – Strzał.
Ruszyliśmy z kosmiczną prędkością jednej dziesiątej milimetra na sekundę, a do przebycia dłuuugi dystans, maraton.
– Leć, Adaś, leć! – Usłyszałem głos tłumu. – No, to leciałem, aż mi ogonek fruwał na lewo i prawo. Czas wyrównać lot – pomyślałem. – Nie wolno tracić cennych ułamków sekund na widowiskowe machanie ogonkiem. Na ten start czekałem całą wieczność, dwa długie miesiące. To był mój dzień, czułem w sobie moc i wolę zwycięstwa.
– Robert dachował. – Dotarł do mnie krzyk gdzieś z prawej. Formuła jeden, pieprzony. Wypadł z trasy, to jego problem. Było nie brać zakrętów tak ostro. Trochę rozwagi nie zaszkodzi. Jak to mówią: wolniej jedziesz, dalej zajedziesz. Gnałem dalej, choć dystans już lekko dawał się we znaki. Nadal byłem w czołówce, z szansami na zwycięstwo.
Po lewej przepychanka, Andrew dostał sierpowym, zrobił dwa salta i poległ.
– Przemo go załatwił. – Doleciało wyjaśnienie.
Faworyt padł. Nigdy go nie lubiłem, ważniak jeden. – Saleto, ups saluto Przemek, respect.
– Go, go, go! – wiwatowały tłumy, a ja leciałem, uskrzydlony, napalony, cały w ekstazie. – Dam radę, dam radę, dam ra... – kibicowałem sobie z całych sił.
Na plecach czułem oddech Artura i tych dwóch cwaniaczków, Lewego i Kuby. Znalazło się trio, jak to się zaprzyjaźnili, jak sobie będą pomagać, niedoczekanie. Jeden szybki wymach ogonka i Artur wpadł do własnej bramki, a tamci razem z nim.
– Nic się nie stało, chłopaki, nic się nie stało…
Załatwieni, tak się przechodzi do historii. Uniesienie sięgnęło zenitu, jeszcze kawałeczek, rzut na taśmę. Trzy, dwa, jeden, zero, zwycięstwooo! – I`m a champion! Ależ się zagnieździłem, to się nazywa nagroda. Teraz, to na pewno przejdę do historii. Proszę państwa, oto narodzi się wkrótce, Adam Wielki Wspaniały. Wiecie, jak smakuje zwycięstwo? Jak orgazm.
________________________________________