28-05-2011, 12:29
Wiadomo, że NK z założenia miał być serwisem, dzięki któremu będą mogły na nową nawiązać kontakt osoby, które wieki temu chodziły do tej samej klasy, czy szkoły, a obecnie, pod wpływem różnych czynników, rozjechali się po całym świecie. Jednak przede wszystkim miał ułatwiać kontakt między ludźmi. O ile było tak na początku działalności serwisu, o tyle dziś tendencje są zgoła odmienne. Ludziom, a w szczególności nastoletnim osobą, nie wystarczy już zaprosić do grona znajomych, tych najbliższych przyjaciół czy też znajomych. Doszło do tego, że liczba stu znajomych nie jest niczym nadzwyczajnym, przy liczbie pół tysiąca, tysiąca, czy nawet więcej. Wśród internetowej „braci” użytkujących serwis nk, doszło do wyścigu zaproszeń, kto będzie miał na liście znajomych wyższą cyferkę. W sumie, gdyby się nad tym zastanowić, nie było by nic złego w tym, że ktoś ma ponad czterystu znajomych, gdyby te osoby na liście jego znajomych nie były zwykłymi figurantami, a awatarami osób, z którymi dany chłopak/dziewczyna utrzymuje kontakt w rzeczywistości. Zupełnie nie potrafię zrozumieć masowego wysyłania i przyjmowania zaproszeń, które na dłuższą metę nie prowadzi tak naprawdę do niczego. Po dłuższym zastanowieniu, jedynym wytłumaczeniem takiego zjawiska, może być dziwne poczucie wartości, albo też dziwne dowartościowanie siebie samego poprzez to iż ma się więcej znajomych niż pozostali, co w pewnym stopniu świadczy o tym iż jesteśmy lubiani. Ale takie myślenie nie jest o tyle błędne, co ukierunkowane nie w tą stronę, w którą powinno. Inne osoby, myślące podobnie wychodzą z takiego samego założenia i spirala wysyłania masowych zaproszeń się nakręca, a koło kto będzie miał więcej znajomych, będzie się zacieśniać na nas, odciskając piętno, które dla każdego może być zupełnie inaczej definiowane. Dla jednych może być to przeżycie traumatyczne, że ktoś nie przyjmuje naszych zaproszeń i w rzeczywistości nasza lista znajomych jest uboższa od innych. Co z kolei może przełożyć się na błędne przeświadczenie, że nie jesteśmy lubiani. A nie trzeba włożyć wiele wysiłku w to, aby dojść do wniosku, że nie lista znajomych na nk, świadczy o tym, kto ma więcej znajomych, ale takim wyznacznikiem może być już to, że nasz telefon w sobotnią noc, nie milknie, choć nasza lista znajomych jest uboga. Dla innych fakt, że ma się mniej znajomych niż inni, a nasze zaproszenia, co chwila są odrzucane, nie będzie miał znaczenia. Jednak powyższe zjawisko nie zdążyło się jeszcze za dobrze zadomowić na portalu nk (na innych serwisach o podobnej tematyce pewnie też – jednakże nie wypowiem się na ten temat, gdyż z innych nie korzystam), a już pojawiło się nowe, które nakazuje mieć po kilka kont na różnych serwisach, by móc na kilku frontach zwiększać licznik znajomych. Zapewne dla takiej osoby posiadanie kilku kont, na różnych serwisach, gdzie liczba znajomych przekracza tysiąc osób, to szał i absolutna gwarancja o mega popularności, która przyćmiewa blask nie tylko polskich topowych person, ale także tych zagranicznych. Jednakże w rzeczywistości nie świadczy o niczym, ani o tym, że jesteśmy lubiani, ani o tym, że każdy chce się z nami kolegować. Jeśli już, to świadczy o tym, że daliśmy się opanować głupiej modzie, która będzie dość długo obecna w naszym życiu. Chciało by się powiedzieć: Bo wiadomo... Co fajne i naprawdę dobre, musi zostać zastąpione czymś co można o cztery litery potłuc. A te bezsensowne mody, pozostają na dłużej...
Kiedyś, a jako iż jestem starszej daty, mogę powiedzieć, jak drzewiej bywało, człowiek mając wolny czas i chcąc spożytkować go jak najlepiej, wychodził na dwór, by ze znajomymi rozegrać mecz, stłuc kolana i czasami skaleczyć się. W sumie, dziś jest podobnie tylko, że do zdania: ,,rozegrać mecz ze znajomymi” dochodzi słowo „online”, które jest wplecione w środek zdania. Co prawda jestem przedstawicielem, jednych z ostatnich pokoleń, które skórę na palcach u rąk zdzierało na asfalcie, a nie na klawiaturze, ale nie jestem oporny na postęp i nowinki technologiczne. Lubię to co nowe, dobre, a przede wszystkim to co się sprawdza, ale nie jestem w stanie zrozumieć dziwnej mody na prowadzenie rozmowy ze znajomymi na nk, zamiast umówić się na wspólny wypad na piwo lub pizze i sok pomarańczowy (jeśli jesteś jeszcze niepełnoletni/a). Przyglądając się obecnie panującej modzie i trendom wśród wszystkiego co związane z komputerem, z naciskiem jednak na Internet, można pokusić się o stwierdzenie, że ludzie powoli stają się niewolnikami komputera, którzy przedkładają życie przed netem nad życie, prawdziwe życie. Jakiś czas temu, moi rodzice, narzekali, że zamiast iść do dziewczyny, wolę iść z kolegami pod sklep. Obawiam się iż jeśli, dalej będzie wszystko się toczyć w obecnym kierunku, to rodzice będą wniebowzięci jeśli ich pociechy zdecydują się na wyjście chociaż pod ten spożywczak na piwo. A patrząc po niektórych znajomych, widzę, że u nich wyjścia ze znajomymi równa się święto, czyli coś co trafia się rzadko.
Raz zdarzyło mi się usłyszeć przechwałki na temat tego, że owa osoba posiada w gronie znajomych około tysiąca osób. Jako iż ja posiadam około dwustu czterdziestu (z czego, z każdą osobą utrzymywałem kiedyś bliższy kontakt, który pod wpływem różnych czynników zerwał się, bądź też osłabł), nie kwapiłem się do tego, by powiedzieć ile ja mam. I nie było to spowodowane wstydem, czy czymś w tym rodzaju, a najzwyczajniejszym pokojowym usposobieniem, które nie pozwoliło mi się wdawać w dyskusje, która skończyła by się tak, że każda ze stron uważała, że jego racją, jest tą właściwą. Jednak pisząc ten felieton, z chęcią podzielę się z wami nie tyle uwagą, którą wtedy zatrzymałem dla siebie, co pytaniem, które kiedyś jeden z redaktorów CD-A, zadał bodajże na łamach pisma. I kieruje je do wszystkich tych, którzy mają powyżej trzystu znajomych.
Powiedzcie mi, ilu z tych kilkuset znajomych pożyczy wam stówkę, gdy zajdzie taka potrzeba? A ilu przyjedzie do was, by wspomóc w ciężkiej chwili? Możliwe, że pytanie powinno brzmieć zupełnie inaczej: Czy wy w ogóle znacie te osoby, które macie w gronie znajomych? Patrząc na to wszystkie cyfry, śmiem wątpić.
PS A co Wy sądzicie o tym zjawisku? Zapraszam do podzielenia się opinią w komentarzach.
Kiedyś, a jako iż jestem starszej daty, mogę powiedzieć, jak drzewiej bywało, człowiek mając wolny czas i chcąc spożytkować go jak najlepiej, wychodził na dwór, by ze znajomymi rozegrać mecz, stłuc kolana i czasami skaleczyć się. W sumie, dziś jest podobnie tylko, że do zdania: ,,rozegrać mecz ze znajomymi” dochodzi słowo „online”, które jest wplecione w środek zdania. Co prawda jestem przedstawicielem, jednych z ostatnich pokoleń, które skórę na palcach u rąk zdzierało na asfalcie, a nie na klawiaturze, ale nie jestem oporny na postęp i nowinki technologiczne. Lubię to co nowe, dobre, a przede wszystkim to co się sprawdza, ale nie jestem w stanie zrozumieć dziwnej mody na prowadzenie rozmowy ze znajomymi na nk, zamiast umówić się na wspólny wypad na piwo lub pizze i sok pomarańczowy (jeśli jesteś jeszcze niepełnoletni/a). Przyglądając się obecnie panującej modzie i trendom wśród wszystkiego co związane z komputerem, z naciskiem jednak na Internet, można pokusić się o stwierdzenie, że ludzie powoli stają się niewolnikami komputera, którzy przedkładają życie przed netem nad życie, prawdziwe życie. Jakiś czas temu, moi rodzice, narzekali, że zamiast iść do dziewczyny, wolę iść z kolegami pod sklep. Obawiam się iż jeśli, dalej będzie wszystko się toczyć w obecnym kierunku, to rodzice będą wniebowzięci jeśli ich pociechy zdecydują się na wyjście chociaż pod ten spożywczak na piwo. A patrząc po niektórych znajomych, widzę, że u nich wyjścia ze znajomymi równa się święto, czyli coś co trafia się rzadko.
Raz zdarzyło mi się usłyszeć przechwałki na temat tego, że owa osoba posiada w gronie znajomych około tysiąca osób. Jako iż ja posiadam około dwustu czterdziestu (z czego, z każdą osobą utrzymywałem kiedyś bliższy kontakt, który pod wpływem różnych czynników zerwał się, bądź też osłabł), nie kwapiłem się do tego, by powiedzieć ile ja mam. I nie było to spowodowane wstydem, czy czymś w tym rodzaju, a najzwyczajniejszym pokojowym usposobieniem, które nie pozwoliło mi się wdawać w dyskusje, która skończyła by się tak, że każda ze stron uważała, że jego racją, jest tą właściwą. Jednak pisząc ten felieton, z chęcią podzielę się z wami nie tyle uwagą, którą wtedy zatrzymałem dla siebie, co pytaniem, które kiedyś jeden z redaktorów CD-A, zadał bodajże na łamach pisma. I kieruje je do wszystkich tych, którzy mają powyżej trzystu znajomych.
Powiedzcie mi, ilu z tych kilkuset znajomych pożyczy wam stówkę, gdy zajdzie taka potrzeba? A ilu przyjedzie do was, by wspomóc w ciężkiej chwili? Możliwe, że pytanie powinno brzmieć zupełnie inaczej: Czy wy w ogóle znacie te osoby, które macie w gronie znajomych? Patrząc na to wszystkie cyfry, śmiem wątpić.
PS A co Wy sądzicie o tym zjawisku? Zapraszam do podzielenia się opinią w komentarzach.