02-09-2012, 18:47
Witam wszystkich. Oddaję Wam do czytania tekst, który jest chyba moim najbardziej osobistym zbiorem literek od... od zawsze . Tak więc życzę miłej lektury.
Pozdrawiam.
- Powiedz mi, dziadziu, jak to jest, że jedni ludzie rodzą się bogaci, a drudzy od samego początku są biedni? - spytał dwunastoletni Piotruś, siedząc naprzeciwko starszego mężczyzny i wpatrując się prosto w jego mądre oczy osadzone głęboko w oczodołach, wokół których rozchodziła się sieć bruzd i zmarszczek. - Dlaczego Pan Bóg na to pozwala? To nie jest tak, że On kocha wszystkich ludzi i powinien pozwolić im żyć tak samo?
- Widzisz, mój drogi... Bóg dla każdego człowieka przygotowuje próbę. Próbę życia. Oj, tak. Każdy z nas przechodzi coś takiego. Każdy z nas musi udowodnić Bogu, że jest godny tego, co dostał. Godny życia - oznajmił Dziadek; Piotruś słuchał go jak urzeczony, nawet przy tym nie mrugając. - Wszystko zależy od uczynków. To jest właśnie ta próba.
- Wiem, że przez dobre uczynki człowiek może pójść do nieba. Ale żeby coś udowadniać...
- Właśnie poprzez takie udowadnianie pokazujemy, że jesteśmy gotowi, aby pójść tam - staruszek wskazał palcem ku górze - a nie do piekła.
- A co, jak nie będzie nam się udawać?
- Wówczas możemy być pewni, że gdzieś popełniliśmy błąd. Wcześniej, kiedyś. Widzisz, Piotruniu, wszystko to, co przeżyłem od swoich narodzin ukształtowało mnie takim, jakim jestem dzisiaj. Wszystko, co widziałem, pozwoliło mi patrzeć na dzisiejszy świat z pewnej perspektywy.
- Czyli jak?
- Jakby ci to wyjaśnić... Chodzi o to, że jednym okiem widzę przeszłość, drugim to, co jest dzisiaj. Potem to porównuję. Dzięki temu potrafię mieć swoje zdanie, co, tak myślę, robi ze mnie ogromnego szczęściarza.
Każde słowo, które Piotruś usłyszał podczas tamtej rozmowy, wbiło się w jego pamięć na tyle mocno, aby stać się dla chłopca (a potem dorosłego mężczyzny) swojego rodzaju „ostatnią deską ratunku”; za każdym razem, gdy chłopak nie wiedział co robić, słowa Dziadka pomagały mu ujrzeć światełko w tunelu.
Można odnieść wrażenie, że Dziadek rozmawiał z Piotrusiem tak, jakby nie pamiętał o jego wieku; nie zwracał uwagi na to, że chłopiec mógł nie zrozumieć niektórych używanych przez niego słów. Szczerze mówiąc, nie musiał się tym martwić, bo wiedział, że nawet gdyby zaczął mówić w innym języku, to wnuczek i tak by go zrozumiał. Dlaczego? Cóż... Tutaj chyba wystarczą dwa słowa: silna więź.
W ciągu całego swojego życia Dziadek opowiedział Piotrusiowi niezliczoną ilość historii, a większość z nich była oparta na faktach. Jedne były radosne, inne mniej; chłopiec pamiętał każdą, ale tylko jedną był w stanie niemalże wyrecytować, używając dokładnie tych samych słów, jakich używał staruszek.
Może dlatego, że Dziadzio, gdy zaczynał opowiadać ową historię, dodał na początku jedno dość znaczące zdanie...?
Gdyby nie to wydarzenie, prawdopodobnie dziś nie byłbyś moim wnukiem, a moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej... Ale, jak widać, to właśnie było nam Wszystkim potrzebne.
Szesnasty lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku zapowiadał się wyjątkowo upalnie. Już od samego rana gorące promienie słońca wdzierały się do sypialni trojga braci, przyjemnie muskając ich policzki.
- Jasiek, otwórz okno... - nie otwierając oczu, z rozmarzoną miną bąknął Staszek, pryszczaty nastolatek z kasztanową grzywką i zadartym nosem.
W łóżku obok leżał niemalże identyczny chłopak, różnił się od bliźniaka jedynie podłużną blizną na skroni; pamiątka po tacie, jak zwykła mawiać babka dzieciaków.
Jasiek, niski piętnastolatek o przystojnej twarzy, która poznaczona już była pierwszym zarostem, zrzucił z siebie koc i z miną straceńca wstał z łóżka i zbliżył się do okna, otwierając je.
- Czemu zawsze robię to, co chcecie? - wycedził prawie że szeptem Janek.
- Najmłodszy jesteś, masz pecha - parsknął śmiechem Józek, drugi z bliźniąt. - Poza tym napierdziałeś strasznie, to teraz musisz otworzyć okno. Tak to już jest. - Chłopak odwrócił się w stronę brata i zauważywszy, że ten się w niego wpatruje, puścił do niego oko.
- Jasne... Napierdziałem. Bo za was to krasnoludki wynoszą...
- Chłopcy, chodźcie, mleko na stole! - Do uszu chłopców dobiegł ciepły matczyny głos.
Jasiek spojrzał na braci i nieco się skrzywiwszy, zapytał:
- A co, jak dzisiaj po nas przyjdą?
- Nie tchórz! - rzucił Staszek, wstając z łóżka i nieśpiesznie się ubierając. - Nikt nie przyjdzie. A nawet gdyby, to mama nie da nas zabrać - dodał pełnym pewności siebie głosem.
- Właśnie - wtrącił się Józek. - Nie da...
- Idziecie?! - ponownie rozległ się głos matki.
- Tak, tak. Już idziemy! - odparli bliźniacy w tym samym momencie; Janek nigdy nie mógł się nadziwić idealnemu zgraniu rodzeństwa. Byli jak papużki-nierozłączki.
Jedna z tajemnic świata, która nigdy nie zostanie wyjaśniona.
Niecały kwadrans później cała trójka siedziała już przy drewnianym stole, popijając z glinianych kubków ciepłe mleko i zagryzając sucharami. Rarytas.
Chłopcy wraz z matką mieszkali w starej lubelskiej kamieniczce. Jako że zajmowali mieszkanie na parterze, z kuchennego okna można było bez problemu wyskoczyć na brukowany rynek, zaś aby znaleźć się w niewielkim ogródku na tyłach, zamiast iść naokoło, wystarczyło przedostać się przez okienko w pokoju braci; matka nigdy nie pochwalała takiego sposobu wychodzenia, ale pogodziła się już z tym, że chłopcom zawsze było gdzieś śpieszno, toteż zazwyczaj kończyło się jedynie na żartobliwej reprymendzie.
- Jasiek, pójdziesz ze mną w południe do handlarki? - spytała kobieta, podgrzewając na piecyku kolejną porcję mleka; leżący na podłodze kot, czując zapach napoju, kilkukrotnie się oblizał, mrucząc przy tym przeciągle.
- Ma się rozumieć - ochoczo zgodził się chłopak.
- A my? - odezwał się Józek, wskazując na brata.
- A wy zostaniecie w domu i wysprzątacie piwnicę.
- Piwnicę? - Staszek spojrzał na matkę błagalnym wzrokiem. - Teraz kolej Jaśka.
- Jasiek idzie ze mną, bez gadania. Brat ci pomoże.
Bliźniak więcej się już nie odezwał. Zamiast tego burczał pod nosem, co przy popijaniu mleka dawało nieco śmieszny efekt.
Nie minęło wiele czasu, gdy chłopcy skończyli śniadanie i sprzątali puste naczynia ze stołu. Matka krzątała się po kuchni, raz po raz ścierając z piecyka jakąś drobną plamkę; wyglądała na zupełnie spokojną, jednak w głębi serca czuła, że nadchodzi coś, czego nikt by nie chciał. Nie potrafiła tego wyjaśnić, toteż postanowiła nie zawracać sobie tym głowy. Pamiętała słowa swojego ojca, który zwykł mawiać, że nie warto przejmować się jakimikolwiek przeczuciami. Bo i po co?
Idąc śladem ojczulka, zignorowała niepokój. I z biegiem czasu pewnie w ogóle by o nim zapomniała, gdyby nie wydarzenia, które rozegrały się w ciągu następnych dwóch minut.
Z zewnątrz całą czwórkę dobiegł hałas wystrzałów. Kilkusekundowy odstęp między każdym kolejnym dawał do zrozumienia, że gdzieś na rynku znowu rozpoczęła się „ostrzegawcza bójka” (nic groźnego - mówiła babka Jaśka, Staszka i Józka - ale nie warto wchodzić kulom w drogę. Przeczekać).
- Zamknij okno, Jasiu - kobieta zwróciła się do najmłodszego z synów. - Handlarka chyba jednak chwilę na nas zaczeka.
Jasiek bez słowa sprzeciwu podbiegł do okna i chwycił za oszklone skrzydła; nie wiedzieć czemu, jego dłonie drżały jak nigdy wcześniej.
Mogłoby się wydawać, że to, co stało się później, trwało kilka godzin. Naprawdę długich godzin. W rzeczywistości jednak wszystko zaczęło się i zakończyło jeszcze w tej samej minucie.
Moment po tym, jak Jasiek chwycił okienne skrzydła, do lewego ucha chłopca wdarł się niewyobrażalny świst, który wwiercając się w czaszkę, sprawił ogromny ból. Jakby coś rozsadzało głowę nastolatka od środka.
Pocisk. Pocisk, który minął głowę chłopaka zaledwie o milimetr, może dwa.
Kilka sekund minęło, zanim Janek nieco się otrząsnął. Spojrzał za siebie i w tym momencie na całym jego ciele wykwitła gęsia skórka. Dłonie zaczęły mu drżeć jeszcze bardziej, wargi zacisnęły się niczym szczęki imadła, a gardło wyschło na wiór.
- Jasiek, szybko! - wołał Staszek, dławiąc się łzami. - Jasi...
Ale chłopak już go nie słyszał. Świat wokół niego zaczął się rozmywać. Wszystkie kolory zlały się w jedną, szarą barwę, zaś dźwięki zamieniły się w niezrozumiały jazgot.
Pozostał tylko Jasiek i jego matka. Matka leżąca na podłodze, z rozrzuconymi rękami i nogami. Matka, której czaszka została rozłupana; szkarłat broczący z ust kobiety powoli spływał w stronę jej piersi, zaś resztki mózgu, które gęstym strumieniem wylewały się z głowy (makabryczny widok, który Janek starał się wyrzucić z pamięci), niknęły pod jej ramionami.
Zupełna pustka w głowie chłopca co chwilę zamieniała się w gonitwę myśli. Łzy cisnęły się pod powieki Jasia, jednak ten czuł, że jego oczy nie są w stanie wydusić z siebie ani kropelki.
Pustka.
Co się stało? O Boże... Jak to. Przecież. To. Sen. Ona. To. Sen. Przecież...
Pustka.
Mamo! Mamusiu! Nie żartuj sobie! Mamusiu proszę... Nie. Żartuj.
Pustka.
- ...stąd! - do uszu Jaśka znowu dotarł głos brata. - Idź stąd i zabierz Józka!
Ale nastolatek nie mógł się ruszyć. Wpatrując się w ciało matki, bezwładnie opadł na podłogę.
Dopiero kiedy zemdlał, w kącikach jego oczu pojawiły się łzy.
Nigdy nie dowiedziałem się, kto tak naprawdę zabił mamę. Wiem, że to był wypadek. Chociaż nie do końca. To stało się tak szybko. Ale... To mogło się zdarzyć wszędzie. Kula mogła wpaść do okna kogokolwiek. A wpadła akurat do naszego. Nie uważasz, że tak się po prostu musiało stać?
Tamtego dnia spotkałem się z Dziadkiem po raz ostatni. Chociaż... czasem tak sobie myślę, czy to nie było jedynie ostatnie spotkanie Ciał. Bo duchowo widzimy się i rozmawiamy do dziś.
Gdy wtedy usiadłem na rogu jego łóżka i spojrzałem na tę wyniszczoną, ale i zmęczoną rakiem twarz, uzmysłowiłem sobie, jakim przykładem był zawsze dla mnie Jan G. Jaki szacunek zawsze mu się należał, a na którego brak zbyt często cierpiał... choć nigdy się nie skarżył.
Właśnie wtedy, podczas naszej ostatniej rozmowy, doszedłem do wniosku, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Że każda, nawet najdrobniejsza rzecz, ma w życiu człowieka ogromne znaczenie.
- Wnusiu - powiedział dziadek, starając się uśmiechnąć. - Chciałbym się z tobą pożegnać.
- Dziadku, prze... - wycedziłem, starając się powstrzymać łzy.
- Obaj dobrze wiemy, że niewiele mi zostało czasu - wszedł mi w zdanie Dziadzio.
- Nie boisz się? - Za to pytanie karałem się w myślach jeszcze przez długi czas. Do momentu, w którym zrozumiałem, że Dziadek chciał, abym je zadał.
- Nie. Ani trochę - odparł. - Wiesz... Wreszcie zobaczę się ze swoją mamusią.
Dwa dni później rzeczywiście się z nią zobaczył.
Pozdrawiam.
_______________________________________________________
Wspomnienie z dzieciństwa
Od Dziadka - dla Dziadka.
Wspomnienia ujęte w moje słowa.
Wspomnienia ujęte w moje słowa.
- Powiedz mi, dziadziu, jak to jest, że jedni ludzie rodzą się bogaci, a drudzy od samego początku są biedni? - spytał dwunastoletni Piotruś, siedząc naprzeciwko starszego mężczyzny i wpatrując się prosto w jego mądre oczy osadzone głęboko w oczodołach, wokół których rozchodziła się sieć bruzd i zmarszczek. - Dlaczego Pan Bóg na to pozwala? To nie jest tak, że On kocha wszystkich ludzi i powinien pozwolić im żyć tak samo?
- Widzisz, mój drogi... Bóg dla każdego człowieka przygotowuje próbę. Próbę życia. Oj, tak. Każdy z nas przechodzi coś takiego. Każdy z nas musi udowodnić Bogu, że jest godny tego, co dostał. Godny życia - oznajmił Dziadek; Piotruś słuchał go jak urzeczony, nawet przy tym nie mrugając. - Wszystko zależy od uczynków. To jest właśnie ta próba.
- Wiem, że przez dobre uczynki człowiek może pójść do nieba. Ale żeby coś udowadniać...
- Właśnie poprzez takie udowadnianie pokazujemy, że jesteśmy gotowi, aby pójść tam - staruszek wskazał palcem ku górze - a nie do piekła.
- A co, jak nie będzie nam się udawać?
- Wówczas możemy być pewni, że gdzieś popełniliśmy błąd. Wcześniej, kiedyś. Widzisz, Piotruniu, wszystko to, co przeżyłem od swoich narodzin ukształtowało mnie takim, jakim jestem dzisiaj. Wszystko, co widziałem, pozwoliło mi patrzeć na dzisiejszy świat z pewnej perspektywy.
- Czyli jak?
- Jakby ci to wyjaśnić... Chodzi o to, że jednym okiem widzę przeszłość, drugim to, co jest dzisiaj. Potem to porównuję. Dzięki temu potrafię mieć swoje zdanie, co, tak myślę, robi ze mnie ogromnego szczęściarza.
Każde słowo, które Piotruś usłyszał podczas tamtej rozmowy, wbiło się w jego pamięć na tyle mocno, aby stać się dla chłopca (a potem dorosłego mężczyzny) swojego rodzaju „ostatnią deską ratunku”; za każdym razem, gdy chłopak nie wiedział co robić, słowa Dziadka pomagały mu ujrzeć światełko w tunelu.
Można odnieść wrażenie, że Dziadek rozmawiał z Piotrusiem tak, jakby nie pamiętał o jego wieku; nie zwracał uwagi na to, że chłopiec mógł nie zrozumieć niektórych używanych przez niego słów. Szczerze mówiąc, nie musiał się tym martwić, bo wiedział, że nawet gdyby zaczął mówić w innym języku, to wnuczek i tak by go zrozumiał. Dlaczego? Cóż... Tutaj chyba wystarczą dwa słowa: silna więź.
W ciągu całego swojego życia Dziadek opowiedział Piotrusiowi niezliczoną ilość historii, a większość z nich była oparta na faktach. Jedne były radosne, inne mniej; chłopiec pamiętał każdą, ale tylko jedną był w stanie niemalże wyrecytować, używając dokładnie tych samych słów, jakich używał staruszek.
Może dlatego, że Dziadzio, gdy zaczynał opowiadać ową historię, dodał na początku jedno dość znaczące zdanie...?
***
Gdyby nie to wydarzenie, prawdopodobnie dziś nie byłbyś moim wnukiem, a moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej... Ale, jak widać, to właśnie było nam Wszystkim potrzebne.
Szesnasty lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku zapowiadał się wyjątkowo upalnie. Już od samego rana gorące promienie słońca wdzierały się do sypialni trojga braci, przyjemnie muskając ich policzki.
- Jasiek, otwórz okno... - nie otwierając oczu, z rozmarzoną miną bąknął Staszek, pryszczaty nastolatek z kasztanową grzywką i zadartym nosem.
W łóżku obok leżał niemalże identyczny chłopak, różnił się od bliźniaka jedynie podłużną blizną na skroni; pamiątka po tacie, jak zwykła mawiać babka dzieciaków.
Jasiek, niski piętnastolatek o przystojnej twarzy, która poznaczona już była pierwszym zarostem, zrzucił z siebie koc i z miną straceńca wstał z łóżka i zbliżył się do okna, otwierając je.
- Czemu zawsze robię to, co chcecie? - wycedził prawie że szeptem Janek.
- Najmłodszy jesteś, masz pecha - parsknął śmiechem Józek, drugi z bliźniąt. - Poza tym napierdziałeś strasznie, to teraz musisz otworzyć okno. Tak to już jest. - Chłopak odwrócił się w stronę brata i zauważywszy, że ten się w niego wpatruje, puścił do niego oko.
- Jasne... Napierdziałem. Bo za was to krasnoludki wynoszą...
- Chłopcy, chodźcie, mleko na stole! - Do uszu chłopców dobiegł ciepły matczyny głos.
Jasiek spojrzał na braci i nieco się skrzywiwszy, zapytał:
- A co, jak dzisiaj po nas przyjdą?
- Nie tchórz! - rzucił Staszek, wstając z łóżka i nieśpiesznie się ubierając. - Nikt nie przyjdzie. A nawet gdyby, to mama nie da nas zabrać - dodał pełnym pewności siebie głosem.
- Właśnie - wtrącił się Józek. - Nie da...
- Idziecie?! - ponownie rozległ się głos matki.
- Tak, tak. Już idziemy! - odparli bliźniacy w tym samym momencie; Janek nigdy nie mógł się nadziwić idealnemu zgraniu rodzeństwa. Byli jak papużki-nierozłączki.
Jedna z tajemnic świata, która nigdy nie zostanie wyjaśniona.
Niecały kwadrans później cała trójka siedziała już przy drewnianym stole, popijając z glinianych kubków ciepłe mleko i zagryzając sucharami. Rarytas.
Chłopcy wraz z matką mieszkali w starej lubelskiej kamieniczce. Jako że zajmowali mieszkanie na parterze, z kuchennego okna można było bez problemu wyskoczyć na brukowany rynek, zaś aby znaleźć się w niewielkim ogródku na tyłach, zamiast iść naokoło, wystarczyło przedostać się przez okienko w pokoju braci; matka nigdy nie pochwalała takiego sposobu wychodzenia, ale pogodziła się już z tym, że chłopcom zawsze było gdzieś śpieszno, toteż zazwyczaj kończyło się jedynie na żartobliwej reprymendzie.
- Jasiek, pójdziesz ze mną w południe do handlarki? - spytała kobieta, podgrzewając na piecyku kolejną porcję mleka; leżący na podłodze kot, czując zapach napoju, kilkukrotnie się oblizał, mrucząc przy tym przeciągle.
- Ma się rozumieć - ochoczo zgodził się chłopak.
- A my? - odezwał się Józek, wskazując na brata.
- A wy zostaniecie w domu i wysprzątacie piwnicę.
- Piwnicę? - Staszek spojrzał na matkę błagalnym wzrokiem. - Teraz kolej Jaśka.
- Jasiek idzie ze mną, bez gadania. Brat ci pomoże.
Bliźniak więcej się już nie odezwał. Zamiast tego burczał pod nosem, co przy popijaniu mleka dawało nieco śmieszny efekt.
Nie minęło wiele czasu, gdy chłopcy skończyli śniadanie i sprzątali puste naczynia ze stołu. Matka krzątała się po kuchni, raz po raz ścierając z piecyka jakąś drobną plamkę; wyglądała na zupełnie spokojną, jednak w głębi serca czuła, że nadchodzi coś, czego nikt by nie chciał. Nie potrafiła tego wyjaśnić, toteż postanowiła nie zawracać sobie tym głowy. Pamiętała słowa swojego ojca, który zwykł mawiać, że nie warto przejmować się jakimikolwiek przeczuciami. Bo i po co?
Idąc śladem ojczulka, zignorowała niepokój. I z biegiem czasu pewnie w ogóle by o nim zapomniała, gdyby nie wydarzenia, które rozegrały się w ciągu następnych dwóch minut.
Z zewnątrz całą czwórkę dobiegł hałas wystrzałów. Kilkusekundowy odstęp między każdym kolejnym dawał do zrozumienia, że gdzieś na rynku znowu rozpoczęła się „ostrzegawcza bójka” (nic groźnego - mówiła babka Jaśka, Staszka i Józka - ale nie warto wchodzić kulom w drogę. Przeczekać).
- Zamknij okno, Jasiu - kobieta zwróciła się do najmłodszego z synów. - Handlarka chyba jednak chwilę na nas zaczeka.
Jasiek bez słowa sprzeciwu podbiegł do okna i chwycił za oszklone skrzydła; nie wiedzieć czemu, jego dłonie drżały jak nigdy wcześniej.
Mogłoby się wydawać, że to, co stało się później, trwało kilka godzin. Naprawdę długich godzin. W rzeczywistości jednak wszystko zaczęło się i zakończyło jeszcze w tej samej minucie.
Moment po tym, jak Jasiek chwycił okienne skrzydła, do lewego ucha chłopca wdarł się niewyobrażalny świst, który wwiercając się w czaszkę, sprawił ogromny ból. Jakby coś rozsadzało głowę nastolatka od środka.
Pocisk. Pocisk, który minął głowę chłopaka zaledwie o milimetr, może dwa.
Kilka sekund minęło, zanim Janek nieco się otrząsnął. Spojrzał za siebie i w tym momencie na całym jego ciele wykwitła gęsia skórka. Dłonie zaczęły mu drżeć jeszcze bardziej, wargi zacisnęły się niczym szczęki imadła, a gardło wyschło na wiór.
- Jasiek, szybko! - wołał Staszek, dławiąc się łzami. - Jasi...
Ale chłopak już go nie słyszał. Świat wokół niego zaczął się rozmywać. Wszystkie kolory zlały się w jedną, szarą barwę, zaś dźwięki zamieniły się w niezrozumiały jazgot.
Pozostał tylko Jasiek i jego matka. Matka leżąca na podłodze, z rozrzuconymi rękami i nogami. Matka, której czaszka została rozłupana; szkarłat broczący z ust kobiety powoli spływał w stronę jej piersi, zaś resztki mózgu, które gęstym strumieniem wylewały się z głowy (makabryczny widok, który Janek starał się wyrzucić z pamięci), niknęły pod jej ramionami.
Zupełna pustka w głowie chłopca co chwilę zamieniała się w gonitwę myśli. Łzy cisnęły się pod powieki Jasia, jednak ten czuł, że jego oczy nie są w stanie wydusić z siebie ani kropelki.
Pustka.
Co się stało? O Boże... Jak to. Przecież. To. Sen. Ona. To. Sen. Przecież...
Pustka.
Mamo! Mamusiu! Nie żartuj sobie! Mamusiu proszę... Nie. Żartuj.
Pustka.
- ...stąd! - do uszu Jaśka znowu dotarł głos brata. - Idź stąd i zabierz Józka!
Ale nastolatek nie mógł się ruszyć. Wpatrując się w ciało matki, bezwładnie opadł na podłogę.
Dopiero kiedy zemdlał, w kącikach jego oczu pojawiły się łzy.
Nigdy nie dowiedziałem się, kto tak naprawdę zabił mamę. Wiem, że to był wypadek. Chociaż nie do końca. To stało się tak szybko. Ale... To mogło się zdarzyć wszędzie. Kula mogła wpaść do okna kogokolwiek. A wpadła akurat do naszego. Nie uważasz, że tak się po prostu musiało stać?
***
02.08.2009
Tamtego dnia spotkałem się z Dziadkiem po raz ostatni. Chociaż... czasem tak sobie myślę, czy to nie było jedynie ostatnie spotkanie Ciał. Bo duchowo widzimy się i rozmawiamy do dziś.
Gdy wtedy usiadłem na rogu jego łóżka i spojrzałem na tę wyniszczoną, ale i zmęczoną rakiem twarz, uzmysłowiłem sobie, jakim przykładem był zawsze dla mnie Jan G. Jaki szacunek zawsze mu się należał, a na którego brak zbyt często cierpiał... choć nigdy się nie skarżył.
Właśnie wtedy, podczas naszej ostatniej rozmowy, doszedłem do wniosku, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Że każda, nawet najdrobniejsza rzecz, ma w życiu człowieka ogromne znaczenie.
- Wnusiu - powiedział dziadek, starając się uśmiechnąć. - Chciałbym się z tobą pożegnać.
- Dziadku, prze... - wycedziłem, starając się powstrzymać łzy.
- Obaj dobrze wiemy, że niewiele mi zostało czasu - wszedł mi w zdanie Dziadzio.
- Nie boisz się? - Za to pytanie karałem się w myślach jeszcze przez długi czas. Do momentu, w którym zrozumiałem, że Dziadek chciał, abym je zadał.
- Nie. Ani trochę - odparł. - Wiesz... Wreszcie zobaczę się ze swoją mamusią.
Dwa dni później rzeczywiście się z nią zobaczył.
Bujaj w obłokach, bo tylko w ten sposób możesz wznieść się na wyżyny swoich możliwości.
...warto pamiętać.
...warto pamiętać.