Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wspomnienie dzieciństwa
#1
Wiktoria była siedmioletnią dziewczynką o pokrytej nielicznymi piegami twarzy i szczerbatym uśmiechu. Jej brązowe oczy, iskrzące się uroczo w dziecięcej radości, stale wypatrywały bajkowych kadrów, które w beztroskim sercu rozbudzały nadzieję na odnalezienie choć skrawka odrębnego świata. Bo przecież za każdym zaułkiem zatłoczonej ulicy mogły znajdować się drzwi do klubu magii, a na końcu każdej górskiej pieczary mogła czekać brama wyśnionej krainy, gdzie z nieba sypie gwiezdny pył, a bujne lasy zamieszkiwane są przez różnej maści baśniowe stwory. Często istoty te przedzierały się do normalnego świata, a dowody swej obecności pozostawiały na każdym niemal kroku. Wszelkie hałasy przebijające się przez nocną ciszę powodowane były przez przebiegłe chochliki, którym zawsze udawało się ukryć w czas przed wzrokiem wytrwałej tropicielki. Małe, nieregularne stopnie na skałkach za domem służyły pracowitym gnomom do wdrapywania się po kępki mchu, które najpewniej służyły im za posłanie. Raz nawet zdołała odkryć podziemne królestwo zalane ciemnym jak smoła jeziorem, którego tafla połyskiwała przedzierającym się przez kamienne sklepienie światłem. Okrzyknęła się zaraz odkrywczynią nowej krainy, a przekonania tego nie były w stanie rozwiać puste butelki i foliowe opakowania, które w wielu miejscach porzucili okazjonalni turyści. Ponieważ, jak rozumowała, pod ziemię nie mogły docierać promienie słoneczne, świetlne refleksy na gładkiej powierzchni akwenu musiały pochodzić z jego dna. Bez wątpienia żyły tam istoty magiczne, które pod wodą budowały domy z kamienia, a całą swą osadę rozświetlały jasnymi lampionami. Mała Wiki z całego serca pragnęła poznać tajemniczych mieszkańców jeziora, ale rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna narażać się na niebezpieczeństwo kontaktu ze zdradziecką wodą. Siadywała więc na krawędzi niewysokiego brzegu i wpatrywała się uważnie w ciemną taflę z nadzieją ujrzenia jednej z głębinowych istot, która akurat wynurzyłaby się z ciekawości świata lub chęci zaczerpnięcia odrobiny ludzkiego powietrza. Często próbowała sprowokować je kamykami, których chlupot odbijał się kilkukrotnie od wilgotnych ścian pieczary. Niestety, zawsze przy pozyskiwaniu amunicji mocno brudziła ubranie, na co jej mama „cholernie” się gniewała.
— Przez ciebie dostanę cholery, dziecko! — krzyczała na widok jej umorusanej sukienki. — Ile razy już powtarzałam, żebyś nie chodziła do tej jaskini? A jeśli wpadniesz do wody i się utopisz? Co wtedy zrobię?
Wiktoria chciała powiedzieć: „Nie utopię się”, ale mając w pamięci reakcję matki na podobne słowa, ograniczyła się do cichego:
— Przepraszam.
— Na co mi twoje przeprosiny, jeśli mnie nie słuchasz? — rugała ją dalej. — Jeśli jeszcze raz dowiem się, że tam polazłaś, dostaniesz miesięczny szlaban na wychodzenie z domu. Zrozumiano?
Pokiwała posłusznie głową, z żalem porzucając marzenie o spotkaniu jednego z głębinowców.
Matka na widok jej przygnębionej miny spuściła z tonu i pogłaskała ją po rozwianych włosach.
— Nie gniewaj się na mamusię, słoneczko — przemówiła ciepło. — Ja się po prostu o ciebie martwię. Bądź grzeczną dziewczynką i nie wchodź więcej do tej jaskini.
Dzięki łagodniejszemu brzmieniu głosu rodzicielki zrobiło się jej lżej na sercu. Spojrzała w górę, na zmęczoną twarz matki i obejmując rękami jej talię, wtuliła twarz w okolice pępka.
— Już dobrze — pocieszyła kobieta. — Idź teraz do dziadka, to ci opowie jakąś ciekawą historię, a mamusia zrobi w tym czasie kolację.
Wiktoria ochoczo kiwnęła głową. Lubiła rozmowy z dziadkiem. On jako jedyny zdawał się rozumieć, że na wyciągniecie ręki istnieje magiczny świat pełen niesamowitych istot i zjawisk. Zresztą o wielu z nich sam jej opowiadał. Dlatego też uwielbiała przesiadywać u niego w pokoju, mimo iż nie pachniało tam zbyt ładnie, a postarzałe wyposażenie sprawiało wrażenie nudnego muzeum z niemodnymi eksponatami. Jednak sam dziadek nie był już taki nudny. Z pokaźnym brzuchem podtrzymywanym przez ciasne szelki, białą brodą i okrągłymi okularami wyglądał zupełnie jak święty Mikołaj. Wiktoria często wyobrażała sobie, że dziadek naprawdę pełni rolę świętego i w którejś z łuszczących się szaf chowa czerwony strój oraz czapkę z białym pomponem na końcu. Doszło nawet do tego, że w noc przed ostatnią Wigilią Bożego Narodzenia czuwała pod drzwiami jego pokoju, lecz niestety nie usłyszała nic poza głośnym chrapaniem przerywanym krótkimi chrząknięciami. Sprawiło to jej ogromny zawód, ale w najmniejszym stopniu nie mogło rozwiać afektu do zawsze uśmiechniętego staruszka. Kochała jego żywiołowe opowieści, w których często zmieniał głos i robił zabawne miny, doceniała każdy moment, w którym pocieszał ją po sprzeczce z matką, ale przede wszystkim uwielbiała go za to, że każdą jej relację o magicznych stworzeniach przyjmował z rozszerzonymi w przejęciu oczami i w przeciwieństwie do innych dorosłych wierzył każdemu jej słowu. Dziwiło ją jedynie, dlaczego zawsze częstuje ją kostkami cukru, jakby nie mógł kupić normalnych cukierków, czemu tak rzadko wychodzi z domu, chociaż ze wzruszeniem opowiada o podróżach swojej młodości, oraz z jakiego powodu przy każdej wzmiance o babci markotnieje i odwraca wzrok ku niebu za oknem. Wiktoria nie mogła tego zrozumieć, ale mama powtarzała, że starzy ludzie mają swoje dziwactwa, więc i ona poprzestała na tej konkluzji. Wystarczyło jej, że kochała go całym swym dziecięcym sercem i ze szczerą radością przeżywała każdą minutę w jego towarzystwie. Jednak w jej krótkiej pamięci wyraźnie obecny był okres, gdy poczciwego staruszka bała się jak obcego człowieka.
Trzy lata wcześniej mieszkała w dużym mieście. Nie znała jego nazwy, ale w jej głowie zachowały się wspomnienia wysokich budynków z ciemnej cegły, zaśnieżonych ulic i ciągnących się w sznurku samochodów. To był jedyny moment w jej życiu, kiedy mogła zobaczyć ojca. Matka bardzo często o nim opowiadała, ale sama Wiktoria pamiętała jedynie wysokiego mężczyznę w ciemnozielonym mundurze, który pojawiał się w domu raz na jakiś czas, a wtedy przytulał ją tak mocno, że na chwilę brakowało jej tchu. Później to samo robił z żoną, jednak trwało to o wiele dłużej, a uścisk ramion mimo mniejszej siły sprawiał wrażenie o wiele intensywniejszego. Jednak któregoś dnia zamiast sierżanta Mrockiego do drzwi zapukało dwóch mężczyzn w mundurach o identycznej kolorystyce. Powiedzieli, że ojciec nie wróci już z misji gdzieś w odległym kraju, co na kilka miesięcy pogrążyło matkę w skrajnej rozpaczy. Wiktoria pamiętała, że to był bardzo smutny okres, w którym dominowało uczucie pustki i żalu.
Później razem z matką przeprowadziła się w góry. Wysoki dom z sosnowych bal, z każdej strony otaczająca go przyroda oraz strome, porośnięte drzewami skały natychmiast pobudziły wyobraźnię małej dziewczynki. Wprawdzie początkowo czuła się niepewnie, bała się zgubić w iglastym lesie, a porywczy wiatr potrafił przerazić ją swym wyciem, ale prędko wszelkie niepokoje ustąpiły miejsca zachwytowi i rozhasanej swobodzie. Po roku wiedziała o każdym strumyku w okolicy, wdrapała się na wszystkie dostępne głazy oraz poznała wielu przemiłych sąsiadów. Często jeździła z matką do położonego nieopodal miasta, w którym niedługo miała rozpocząć naukę. To wszystko sprawiało, że była szczęśliwa. Nawet matka, choć zapracowana, zdawała się wyjść z depresji i na powrót cieszyć się życiem. Jednak nie wszystko było bajkowe.
Niedługo po wprowadzeniu się do górskiej willi usłyszała z ust dziadka opowieść o żyjących w borze za szopą rabolach. Nie nazywały się one przyjemnie i, jak utrzymywał dziadek, wygląd również miały straszliwy. Żywiły się ponoć małymi dziećmi, które po zapadnięciu zmroku wchodziły nieopatrznie w las, ale na szczęście nie były w stanie wyjść poza linię drzew. Na podwórzu więc Wiktoria była bezpieczna. I choć często nie mogła zasnąć, obawiając się przekroczenia przez złe istoty magicznej granicy lasu, przy każdej nadarzającej się okazji, zżerana palącą ciekawością, rzucała im śmiałe wyzwanie. Po zachodzie słońca stawała przy skraju świerkowego boru i wpatrując się uważnie między skąpane w mroku drzewa, układała usta w dzióbek i nawoływała:
— Łuhuu… łuhuu…
Kiedy do jej uszu dobiegały dziwne dźwięki i szelesty, ze zmrożonym sercem czmychała w popłochu do domu. Jednak mimo adrenaliny powtarzała te zaczepki wielokrotnie i za każdym razem przekonywała się o niezbitej obecności dzieciożernych straszydeł. Wkrótce zamarzyła o tym, aby stać się dorosłą kobietą i móc wejść do lasu bez najmniejszych obaw przed ostrymi jak brzytwa zębami raboli.

Gdy dociągasz do trzydziestki, całe wcześniejsze życie wydaje się błyskawicą. Wiktoria czuła podobnie. Przeszła przez wszystkie szczeble edukacji, ukończyła z wyróżnieniem szkołę wyższą, znalazła pracę, awansowała, poznała pierwszą miłość, potem drugą, aby w końcu zatracić się w tej prawdziwej. W kącikach jej oczu pojawiły się nikłe zmarszczki, a na serdecznym palcu zaręczynowy pierścionek. Ponownie zamieszkała w mieście, gdzie przyszła na świat, i zaczęła odwiedzać grób ojca. To wszystko zdawało się być jedynie migawką w pędzącym naprzód życiu, więc nie dziw, że beztroskie dzieciństwo odeszło gdzieś daleko w niepamięć. Jednak jednego dnia odległe wspomnienia wróciły wraz z bolesną wiadomością.
— Wiki, do ciebie! — zawołał z dołu Remigiusz.
Wiktoria siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku w sypialni i w skupieniu lakierowała paznokcie. Usłyszawszy głos narzeczonego, odłożyła na szafkę flakonik i odkrzyknęła:
— Dzięki!
Machając gwałtownie prawą dłonią, lewą sięgnęła po bezprzewodową słuchawkę.
— Halo — zakomunikowała swoją obecność.
Z głośnika rozbrzmiało mocne pociągnięcie nosem.
— Wikuś… — usłyszała łamiący się głos.
— Mama? Co się stało?
Po chwili spowodowanego szlochem milczenia, matka przemówiła ponownie:
— To dziadek. Umarł dzisiaj w nocy.
Twarz Wiktorii zastygła z lekko rozchylonymi ustami. Po jej policzkach natychmiast spłynęły pierwsze łzy.
— Zadzwonię później — wyszeptała.
— Wikuś, przyjedziesz? — zapytała w desperacji matka.
Lecz Wiktoria wcisnęła już czerwoną słuchawkę. Telefon upadł na beżową pościel, a jej dłonie w rozpaczliwym geście zakryły usta. Jej ciałem zaczęły wstrząsać spazmy, zaś na kołdrę masowo skapywały słone krople. Wiktoria pochyliła się i zawyła cicho. Wspomnienie dziadka pogrążyło ją w jeszcze większym żalu. Nie widziała go od czterech lat. Tyle czasu skupiała się wyłącznie na własnym życiu. Teraz nie mogła sobie tego wybaczyć.
Do sypialni wszedł Remigiusz. Ujrzawszy płaczącą ukochaną, natychmiast wszedł na łóżko i objął ją czule.
— Co się stało, Wiki? — zapytał cicho.
Ona nie odpowiedziała. Całą swą rozpacz wypłakiwała w jego ramię.

Sosnowa willa nie mieściła tylu gości od dobrych kilkunastu lat. Atmosfera była kontemplacyjna, przepełniona smutkiem. Goście prowadzili mało rozmów, a jeśli już, to przyciszonymi głosami. Co chwilę ktoś podchodził do ubranej żałobnie kobiety i składał jej szczere kondolencje. Ona przyjmowała je z lekkimi kiwnięciami głowy i przygaszonym, wbitym w ziemię wzrokiem.
Wiktoria wchodziła do środka z niezwykle ciężkim sercem. Czuła się tak, jakby sama była winna śmierci dziadka. Przez jej głowę przelatywała masa myśli. Każde miejsce, przez które przejeżdżali, górski krajobraz za szybą samochodu, sosnowa willa i jej staromodne wnętrze – wszystko to budziło zagrzebane w codzienności wspomnienia. Całą drogę milczała, przecierając co chwilę i tak już zaczerwienione oczy, a narzeczony ze wskazaną subtelnością nie zadręczał jej żadną rozmową. Gdy przeszli przez wysoki hol, aby wejść do salonu, zatrzymała się w progu. Na widok matki serce w niej zamarło. Czuła się winna.
Kobieta w głębokiej czerni zauważyła córkę i zbliżyła się do niej powoli. Wiktoria nie wytrzymała natłoku emocji i wybuchła dotkliwym płaczem.
— Przepraszam — szepnęła.
Jej matka zmarszczyła w żalu brwi i odparła:
— Miał już dziewięćdziesiąt dwa lata. W końcu musiał… — urwała, a po jej twarzy potoczyły się łzy.
Wiktoria rzuciła się jej na szyję i na głos dała upust swemu bólowi.
— Przepraszam, że nie było mnie tak długo. Przepraszam. Tak żałuję — mówiła, przerywając spazmami.
Matka odsunęła ją delikatnie i chwyciwszy jej twarz w dłonie, przetarła mokre policzki kciukami.
— Nigdy nie miałam ci tego za złe. On też nie miał. Widocznie taki już los zapomnianych starców. A ty wyrosłaś na wspaniałą kobietę. Naprawdę, jestem z ciebie dumna, córeczko.
Wiktoria złapała ją za dłonie i dalsze emocje przekazała w spojrzeniu.

Kroczyła powoli przez podwórze i przyglądała się skałom, po których swojego czasu wspinały się pracowite gnomy. Uśmiechnęła się do siebie przez łzy i postanowiła jeszcze tego samego dnia udać się do jaskiniowego jeziora. Zatrzymała się za szopą, przy skraju iglastego boru, który wiele lat temu wzbudzał w niej niepokój. Stała prosto, wpatrując się w przestrzeń między drzewami, aby po chwili ułożyć usta w dzióbek i zawołać ze smutkiem:
— Łuhuu… łuhuu…
Nikt jej nie odpowiedział. Po jej policzkach spłynęły jeszcze dwie łzy, lecz szybko przetarła je wierzchem nadgarstka i uniosła wzrok na bezchmurne niebo.
— One nigdy nie istniały, prawda, dziadku?
Tylko wiatr zaświszczał między wysokimi pniami świerków.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
"Z ludźmi żyj, jakby widziany przez Boga. Z Bogiem rozmawiaj, jakby słyszany przez ludzi".
Lucjusz Anneusz Seneka
Odpowiedz
#2
Jak coś jest bardzo dobre, to przeważnie takie jest już od pierwszego zdania, a tekst płynie, zaś czytelnik nawet nie musi się zmuszać do czytania, bo po prostu jest wciągany i czyta.
Masz to coś, że takie teksty właśnie Ci wychodzą, i pewnie nie piszesz tego na kolanie.
Dobre, podoba mi się.
Odpowiedz
#3
Arigato za przeczytanie, Shinobi. Cieszy mnie twój komentarz, ponieważ najważniejsze jest w tym wszystkim, aby przekaz i skonstruowany świat wszedł w czytelnika jak w masło. Jeśli mi się to udaje, dziękować tyko Bogu. Pozdrawiam.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
"Z ludźmi żyj, jakby widziany przez Boga. Z Bogiem rozmawiaj, jakby słyszany przez ludzi".
Lucjusz Anneusz Seneka
Odpowiedz
#4
Zjawiskowe. Zaczyna się tak figlarnie, żeby później strzelić w twarz porządnym ładunkiem emocjonalnym. Bardzo mi się podoba ; )
"Doprawdy, nie ma tak absurdalnego poglądu, którego by ludzie nie przyjęli jako własny, o ile tylko potrafi im się wmówić, że pogląd ten został przyjęty przez ogół. Przykład tak działa na ich myślenie, jak na ich czyny."
Artur Schopenhauer
Odpowiedz
#5
O to właśnie chodziło. Dzięki, że zauważyłeś. Pragnę zwrócić również uwagę na psychologiczne zestawienie straty bliskiej osoby. W wieku lat czterech bezrefleksyjna utrata ojca i tylko współodczuwanie emocji matki, a w wieku dorosłym... Sami przeczytaliście. Z beztroskiego dzieciństwa w przepełnioną troską świadomość.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
"Z ludźmi żyj, jakby widziany przez Boga. Z Bogiem rozmawiaj, jakby słyszany przez ludzi".
Lucjusz Anneusz Seneka
Odpowiedz
#6
Świetne. Bardzo dobrze skonstruowane, wciągające, bardzo dobrze napisane.
Ma mocną, wyrazistą pointę i naprawdę porusza. Znakomite.
Would you like to say something before you leave?
Perhaps you'd care to state exactly how you feel?
We say goodbye before we've said hello
I hardly even like you
I shouldn't care at all

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości