Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wsi mechanizacya
#1
Przedstawiam Wam moje drugie opowiadanie z cyklu o "Chłopie z pobliskiej wioski" Tymonie i magu Ongusie, komentarze jak zwykle mile widziane:).

Wsi mechanizacya
Tymon siedział w karczmie, sącząc leniwie „cud – miód” — piwo z tutejszego menu. To było całkiem miłe popołudnie – wokół było słychać wesoły gwar jego współziomków, którzy śmiali się i rozmawiali o swoich prostych sprawach. Karczmarz, nazywany przez miejscowych Baryłą, biegał szybko między stolikami i usługiwał gościom jadłem oraz trunkami. Na ten przydomek zasłużył sobie dzięki figurze, jaką wyrzeźbił testując towary, którymi raczył swoich klientów.
Nagle chłopi usłyszeli dochodzące z zewnątrz stukanie — znak, że ktoś przybijał do drzwi jakieś obwieszczenie.
— Pewniakiem znowu siorbiela przysyłają, psiajegojucha! — odezwał się jeden z chłopów.
„Siorbielem” chłopi pogardliwie nazywali poborcę podatkowego, który odwiedzał ich wioskę regularnie, co kilka miesięcy.
— Oj, nie ma zmiłunku dla biednej ludności wiejskiej na tym świecie… — powiedział ktoś z żałością.
— A najwięcej zajumią mi, bo wiedzą, że większość swojego dobytku u mnie zostawiata, głupie nie są — dodał Baryła. — Trzeba zobaczyć, kiedy ten kat nadejdzie.
Człowiek ten, będąc młodym, podróżował co nieco po świecie i pracował w kilku miastach jako kupiec, toteż jedyny z całej wsi, poza magiem Ongusem oczywiście, posiadł umiejętność czytania. Wyszedł więc z karczmy, by odczytać niezrozumiałe dla reszty chłopów skomplikowane znaczki.
W końcu Baryła zajrzał do środka i zawołał:
— Chłopy, chodźta tu! Sto razy nie będę czytał! — nie mówił bynajmniej ze złością, czy rozczarowaniem, ale wręcz przeciwnie. Wszyscy poczęli wychodzić z karczmy, choć niektórym udawało się to nieco gorzej po kilku kubełkach. Baryła odchrząknął i zaczął czytać:
— „VORAN FACHMAN, którego wynalazki w całem Karhum a i jechcze dalej som znane, odwiedzi tom wioske wras z czeladnikami jego, by technologiom ułatwić żywot poćciwym chłopom.”
— A na co nam on… — odezwał się któryś z chłopów.
— Słyszał przecie, żywot nam chce ułatwić — odpowiedział inny.
— Znaczy… co będzie robić?
— Pomagać będzie, ot co! — zniecierpliwił się Baryła. — Przygotujcie ino pieniądza, bo takie pomoce zawsze kosztują!
— Iiitam! — machnął ręką Tymon. — Stary, dobry Ongus za darmo usługuje nam.
— Wogóleście niepostępowi… — pokręcił głową Baryła i poszedł do szynku.
Wkrótce potem również chłopi weszli do środka i kontynuowali biesiadę.
Zmierzchało już, więc Tymon, póki jeszcze mógł chodzić w miarę prosto, postanowił wrócić do domu i położyć się wcześnie spać.

***
Nazajutrz bolała go trochę głowa, a gdy chciał wstać z łóżka, czuł, że jego ciało waży więcej, niż zwykle. W końcu podniósł się i postanowił pójść do Ongusa, by prosić go o jakieś antidotum na swoje dolegliwości. Podróż do maga była torturą — słońce prażyło niemiłosiernie, codzienny gwar był głośniejszy niż zwykle, a schodów w wieży wydawało się więcej. Wkrótce jednak Tymon osiągnął cel. Powitał Ongusa, który krzątał się w środku i opowiedział mu o swych dolegliwościach. Mag ze złośliwym uśmiechem podał chłopu do wypicia wywar z ziół. Tymon od razu poczuł się lepiej, stał się chętny do rozmowy.
— Nieźleście wczoraj zabalowali, co? — uprzedził go Ongus.
— Ano, troszku… — odpowiedział chłop. — Słyszałeś nowinę?
— Ha! Pewnie znów komuś Mućka się ocieliła!
— Widzę, żeś ty ździebko nietutejszy…
— O, to mówisz, że coś się dzieje? Opowiadaj! — usiadł przy stole zaciekawiony Ongus i zaprosił naprzeciwko Tymona.
— Na razie się nie dzieje, ale chyba dopiero będzie… — zaczął zagakowo Tymon. — Jakieś technologi mają do naszej wioski zajechać. Będą chłopom pomagać, przynajmniej tak mówią.
— A to ci… — powiedział wyraźnie zaniepokojony Ongus. — technologi mówisz…
— No tak. A ty coś tak sposępniał?
— Bo widzisz… Technologia i magia to trochę inne, rzekłbym nawet przeciwne dziedziny. Ich przedstawiciele nie darzą się sympatią, a jak pewnie wiesz, ja param się trochę magią.
— Takie buty — zrozumiał chyba Tymon. — To co ty chcesz im zrobić?
— Na razie po prostu będę ich obserwował. Jeżeli zauważę coś podejrzanego, zareaguję — zapowiedział Ongus, uderzając pięścią w stół. Tymon z niepokojem spostrzegł, że w tym momencie po blacie rozsypały się iskry — mag wpadał w złość.
— Dobra, to ja już se pójdę, bo roboty mam od groma — Chłop chciał jak najszybciej opuścić wieżę. — Dzięki za miksturę. Bywaj!

***
Mijały dni, a tajemniczy handlarz nie przybywał. Tymon wraz z innymi mieszkańcami wioski orali swe pola pod wysiew. Odbywało się to na zasadzie wzajemnej pomocy — chłopi pożyczali sobie pługi, których było niewiele i pracowali razem — w kupie siła. Tymon wiedział, że mimo natłoku zajęć i potrzeby poświęcenia im większości uwagi dowie się o przyjeździe technologa — plotki we wsi rozprzestrzeniały się szybciej, niż ktokolwiek zdążyłby pomyśleć nad ich prawdziwością.
Zdarzyło się jednak tak, że Tymon miał okazję widzieć przybyszy jako pierwszy. Drogą sunął powoli wysoki na kilka metrów wóz przykryty szarą plandeką, która skrywała zapewne różne wynalazki. Na miejscu woźnicy siedzieli trzej niscy mężczyźni. Wszyscy mieli czarne, długie brody i byli odziani w skórzane kombinezony z mnóstwem pasków i kieszeni.
— Patrzajta chłopy, zjawili się w końcu! — zakomunikował Tymon i wszyscy natychmiast oderwali się od pracy.
— O! — odezwały się głosy. — Widać, że z daleka jadom.
— Jakieś niskie te technologi… I grube jakby — rzekł ktoś inny.
— Zarabiajom na tym ustrojstwie dużo, to i pewnie jedzom sporo.
I tak trwała ta ciekawa rozmowa, a tymczasem wóz dojeżdżał do chatki Tymona.
— Witajcie, mości panowie! — pozdrowił chłopów życzliwie ten siedzący pośrodku. — Zakładam, żeście słyszeli już o Voranie?
— Ano, cuś nam wpadło w ucho… — rzekł Tymon lustrując go wzrokiem. Nie do końca ufał tej zbytniej uprzejmości, zwłaszcza po rozmowie z Ongusem sprzed kilku dni.
— Zapraszamy wkrótce na otwarcie naszego skromnego kramiku. —odkrzyknął brodacz na ostatek i wóz potoczył się dalej w poszukiwaniu wolnego areału na stragan.
— Co o nich myślicie? — zapytał Tymon pozostałych.
— I… tam, zrobiom z siebie pajacy i pojadom.
— Toż można zobaczyć, co tam ciekawego majom.
Choć ta rozmowa toczyła się w podobny sposób, jej przebieg tak naprawdę w ogóle nie interesował Tymona. Z góry był do przybyszy uprzedzony.
— To co, popatrzym, jak się rozkładają? — przerwał dyskusję.
— Toż możem — zgodzili się pozostali i odłożyli swą pracę na później. Ruszyli w kierunku wozu, który właśnie zatrzymał się kilka chałup za karczmą. Wokół niego zgromadziło się już kilka osób, z zaciekawieniem obserwujących rozkładanie namiotów i straganu.
Po kilku kwadransach trzej technolodzy zakończyli swą pracę. Odwrócili się od tłumu gapiów i bez słowa wyjaśnienia zamknęli się w swojej kwaterze. Rozczarowani chłopi postali jeszcze chwilę, po czym zaczęli rozchodzić się do swoich zajęć.
Tymon, skończywszy oranie wraz z jego współpracownikami, udał się do wieży Ongusa, by zrelacjonować przebieg wydarzeń związanych z przyjazdem nieznajomych.
Mag, krążąc po wieży i prowadząc zapewne jakieś badania, nie zwrócił nawet uwagi na przyjście gościa.
— Dobry! — przywitał go Tymon.
— A! Witaj — odpowiedział Ongus. — Co cię do mnie sprowadza?
— Przyjechali w końcu.
— Kto taki?
— No te technologi! — zniecierpliwił się Tymon. — Ty powinieneś częściej z tej wieży wychodzić.
— Ach, faktycznie! Mów, co tam u nich.
— No to tak… Przyjechali se, przywitali się, rozłożyli kramik i poszli chyba spać.
— Cóż za bogata w szczegóły opowieść! — zadrwił Ongus. — A może mógłbyś rozwinąć ją ponad to, czego już się domyśliłem?
— Eee… No nie wiem… Mieli duży wóz… ze jakieś dwie sążnie wysokości, rozbili straganik koło karczmy. Śmy tam sępili i się gapili, a oni chamy nawet nam nie powiedzieli, że dzisiaj nic nie będzie — zbulwersował się Tymon. — Jest ich trzech, wszyscy z brodami. Trza powiedzieć, że grubi są i jacyś tacy niscy, nie wiedzieć czemu.
— Ha! To akurat nie jest dziwne — uśmiechnął się Ongus.
— Właściwie to żeśmy myśleli, że może oni tak się dorobili na tej technologii, to i jedzą dużo…
— Oj, chłopy, chłopy! — westchnął Ongus. — Toż to krasnoludy, dlatego tak wyglądają!
To zdanie zbiło Tymona z tropu — zamilkł na parę ładnych chwil.
— Jak słyszysz coś o technologii, to prawie na pewno stoi za tym krasnolud — dodał Ongus.
— Ta nasza wioska… — zaczął Tymon — to chyba tylko ociupinka świata całego.
— Nawet nie wiesz, jak mała! — westchnął Ongus. — Jeszcze dużo masz do oglądania.
— Ja? A gdzie tam! Za stary jestem na to oglądanie.
— Ha! Co ty wiesz o starości? Ile ty w ogóle masz lat?
— Będzie trochę więcej jak trzydzieści wiosenek na karku… — zamyślił się Tymon. — Trzy, czy cztery… — powiedział, na co Ongus roześmiał się.
— Oj, głupiś ty jeszcze i młodziutki… Dobra, idź już do domu, a jutro zobaczymy, co te krasnale wymodzą.
— A ty ile masz lat, że tak śmiejesz się, co? — zaprotestował Tymon.
— Więcej, niż możesz sobie wyobrazić… — odparł tajemniczo Ongus. — Idź już.
—No dobra, jak mnie wyganiasz, to idę.
Następnego dnia, z samego rana tłum chłopów znów ustawił się wokół straganu. Tak bardzo zżerała ich ciekawość, że wybaczyli krasnoludom ich wczorajszą nieuprzejmość. Tymon, który również przyszedł na pokaz, zobaczył nagle w tłumie nieznajomego starca. Był odziany, podobnie jak reszta, w ubranie chłopskie — szary kubrak, spodnie i skórzaną kamizelkę. Tymonowi wydało się one jednak dziwnie nowe, bez żadnych śladów pracy. Przyglądał się przybyszowi, w którym poznał po kilku minutach Ongusa. Podszedł do niego, przeciskając się przez tłum.
— Trudno cię było poznać z daleka w takich łachach — zagadał. — Po coś się tak przyodział?
— Wtapiam się w otoczenie. Kamuflaż, mój drogi! — odpowiedział Ongus. Znów użył niezrozumiałego dla Tymona słowa.
— Mogłeś oddać je molom na pożarcie, czy cuś… Widać, że nowe to i tylko na pokaz.
— Dobra, nie zrzędź, może się nikt nie zorientuje — przerwał mu Ongus.
— Toż ja już cię poznałem.
— Cicho już, bo mnie zdemaskują…
— Co zrobią?
— Cicho, mówię! — zdenerwował się w końcu Ongus.
Mimo gorączkowej rozmowy Ongusa z Tymonem i pomruków w tłumie pozostałych chłopów krasnoludy systematycznie rozstawiały swój kramik. W końcu wszystko było już gotowe i jeden z technologów, ten który dzień wcześniej powitał Tymona , wystąpił do tłumu .
— Witajcie, prości ludzie! — zaczął. — Jestem Voran, a oto moi czeladnicy.
— Wskazał ręką dwóch stojących z tyłu krasnoludów. — Zgodnie z obietnicą przybyliśmy do tej wioski, by pomóc wam troszkę w waszym ciężkim nieraz żywocie. Będziemy to robić z pomocą technologii, która jest najpiękniejszą dziedziną życia.
— Gówno prawda... — zaklął pod nosem Ongus.
Kilka głów odwróciło się, by skarcić go wzrokiem.
— Zaczniemy od prezentacji paru naszych wynalazków — kontynuował Voran. — Mamy nadzieję, że przekonamy was tym do korzystania z naszych usług w ciągu tych kilku dni.
— Ta, złoto w błoto, złodzieje... — znów pogardliwie skomentował Ongus.
Również i teraz, niczym psy wartownicze, chłopi zareagowali na jego nieprzychylne słowa.
— No, to może zaczniemy od pokazania wam... — rzekł z wahaniem Voran i odwrócił się tyłem do publiczności. — O, może… Super Młyna Przenośnego! — wskazał na jedną z maszyn.
Było to wysokie na metr, złożone z wielu niedbale połączonych żelaznych płytek urządzenie, z jednym lejem wlotowym u góry i dwoma wylotami poniżej. Krasnoludy wyposażyły je w mnóstwo dźwigni, którymi prwadopodobnie nikt poza nimi nie umiałby się posługiwać.
— A więc… Tu się sypie zboże, tu se wylatuje mąka, a tu resztki — rzekł Voran wskazując z głuchymi plaśnięciami dłoni o metal poszczególne elementy. — Ogólnie chodzi o to, że nie musicie cepa męczyć, tylko przychodzicie do nas ze zbożem, a my wam robimy mąkę.
— Każdy głupi tak potrafi… Jednym paluszkiem… — szepnął Ongus do Tymona.
— Za przeproszeniem, ja zapytanie mam… — odezwał się jeden z chłopów.
—Bo i prawda, zdałoby siem to, ale co wy chceta tera młócić, jak my dawno po żniwach i z mąki to już chlebek dawno robim?
W tłumie zebranych rozległy się pomruki niezadowolonych chłopów.
— Ha! Zgasił go! — rzekł rozbawiony Ongus.
Miał rację. Krasnoludy wyraźnie straciły animusz. Stały zakłopotane tonąc w niezręcznej ciszy. W końcu próbę ratowania sytuacji podjął Voran.
— Ach faktycznie, nie ta pora! Ale nie martwcie się, prości ludzie, mamy dla was więcej wynalazków! — Znów odwrócił się do porozstawianych maszyn. — No to może teraz zademonstruję wam… Niech będzie oracz — wskazał z dumą na wyglądające na skomplikowane urządzenie. Przypominało trochę mechanicznego kreta lub szczura w pozycji pionowej z żelaznymi pazurami.
— To siem pług nazywa —zadrwił któryś z chłopów. Po tłumie przebiegła fala śmiechu, jednak z ust krasnoluda ani na chwilę nie znikł triumfalny uśmiech.
— Mylisz się, dobry człowieku. Pługi, to macie wy! — odparł równie pogardliwie. — To natomiast, jako rzekłem, jest oracz. Może ktoś z was chce, by jego pole było promocyjnie za darmo zaorane tym wynalazkiem?
Żadnemu z chłopów nie spodobała się perspektywa bycia ochotnikiem.
— Ach, tego się spodziewałem — nikt nie lubi łamać swych nawyków i skłaniać się ku nowości. — W tym momencie Voran przerwał i zaczął rozglądać się po wiosce. — O, tam widzę jeszcze nie zaorane pole. Do kogo należy?
Nikt długo nie przyznawał się do swojej własności i znów zapadła głucha cisza; inni chłopi nie chcieli też wydać swego ziomka.
W końcu, gdy krasnolud powoli zaczął tracić cierpliwość, co objawiał głośnym sapaniem, wystąpił jeden z mężczyzn, choć widać było, że nie sprawiało mu to specjalnej przyjemności.
— Moje, panie — rzekł usłużnie.
— Nareszcie, doskonale! — uśmiechnął się Voran. — Jak cię zwą?
— Jeremi, panie.
— A więc Jeremi, wiedz, że w twoim przypadku nie do końca sprawdza się przysłowie, że lenistwo nie popłaca.
Chłop najwyraźniej nie wiedział, o co krasnoludowi chodzi — patrzył się tylko na niego tępo, drapiąc się po głowie.
— Czy pozwolisz na darmową prezentację tego oto oracza — wskazał Voran swój wynalazek — na twoim polu?
— A to, to co mi na tym polu zrobi? —zapytał zdezorientowany Jeremi. Krasnolud zaczynał czerwienieć na twarzy ze złości.
— No zaorze ci je, człowieku! I to zupełnie za darmo! — próbował zachować spokój Voran.
— Przepraszam bardzo! — wtrącił się do rozmowy Ongus. — Czy to urządzenie nie spowoduje żadnych skutków ubocznych? Nie wyjałowi na przykład pola, czy coś? — chciał najwyraźniej jeszcze bardziej zdenerwować technologa i widać było, że sprawiało mu to frajdę.
— Nic nie spowoduje, człowieku! — podniósł głos Voran. — Oracz jest w pełni bezpiecznym, dopracowanym do najdrobniejszych szczegółów urządzeniem, w dodatku nieuciążliwym dla środowiska! Zresztą, zobaczysz wszystko na pokazie.
— Dziękuję, nie mam więcej pytań — rzekł z przesadną grzecznością Ongus.
— I bardzo dobrze… — odpowiedział krasnolud. — A więc, drogi Jeremi — zwrócił się do chłopa, który próbował pojąć dialog dwóch inteligentniejszych od siebie osób — czy moglibyśmy zaprezentować nasz wynalazek na twoim polu?
— A niech stracę, zaprezentowujcie…
— Zapewniam cię — odparł ze śmiechem krasnolud — że niczego nie stracisz.
— O, krasnoludek odzyskał już humorek? — rzekł pogardliwie Ongus do stojącego obok Tymona.
— A więc przejdźmy na twoje pole — rzekł Voran, po czym wraz z czeladnikami załadował oracza na wózek. Ruszyli na pole Jeremiego, a za nimi ciągnął się tłum lekko zaskoczonych chłopów.
— Teraz patrzcie i podziwiajcie — rzekł triumfalnie krasnolud po dotarciu na miejsce — co ten cud techniki potrafi! Chłopcy, przynieście no baterię — zwrócił się do czeladników.
Wkrótce dwa krasnoludy przytaszczyły duży, metalowy kloc z kilkoma wystającymi drucikami. Był widocznie bardzo ciężki — niosły go z pewnym trudem. Otworzyły klapkę znajdującą się na plecach oracza i zamontowały tam ogniwo. Otrzepały rękawice i odeszły na bok. Do maszyny podszedł teraz Voran. Przesunął jedną z dźwigni i szybko oddalił się na kilka kroków. Chłopi z zaciekawieniem przyglądali się oraczowi. Nagle żelazny gryzoń poruszył się, jakby otrząsał się z długiego snu. Padł Na ziemię i zaczął kopać dół, co wieśniacy powitali pomrukiem uznania. Ongus natomiast nieufnie patrzył na fruwającą dookoła glebę, z jego twarzy bił niepokój.
Maszyna tymczasem skończyła już kopać dół i weszła do niego. Wkrótce kreta zasypała ziemia i wszystko ucichło.
— Co, już koniec? — zapytał Tymon. — Nie zaorał za dużo…
— Ta cisza jest dziwnie niepokojąca — zauważył Ongus. — Coś tu się szykuje…
Tymon spojrzał w kierunku technologów — nie wyglądali na zmieszanych jak wcześniej.
Nagle chłopi usłyszeli i poczuli silne drżenie ziemi. Mniejsze grudki gleby i kamyki dookoła aż podskakiwały. Całe pole, kawałek po kawałku zmieniało się w obszary świeżo zaoranej gleby. Wyglądało to tak, jakby ziemia zapadała się, a później wylatywała na wierzch już bez ścierniska. W końcu oracz wykopał się na powierzchnię i stanął w bezruchu. Chłopi byli oczarowani szybkością działania maszyny. Pole było naprawdę wzorowo zaorane. Krasnoludy podeszły do swojego wynalazku, wymontowały baterię i załadowały wszystko z powrotem na wózek.
— A więc — odezwał się Voran — tak wygląda zaorane przez oracza pole. Dziś już nie da rady pracować więcej, mamy tylko jedną baterię; do jutra ją naładujemy, a wtedy możemy zaorać następne. Oczywiście już nie za darmo.
— A za ile? — spytał jeden z chłopów. — Wystarczom ze dwa kogutki?
— O, nie! — roześmiał się Voran. — My chcemy złota, albo w ostateczności miedziaków. Dokładna cena do ustalenia, zależnie od wielkości pola.
Chłopi zdziwili się, choć bynajmniej nie posmutniali — duża większość miała już zaorane pola.
— No dobra, a więc kto będzie chciał skorzystać z oracza, niech przyjdzie jutro do naszej kwatery — zakończył rozmowę Voran, po czym wraz z czeladnikami zaczął ciągnąć wózek w stronę ich pawilonu. Zaraz po ich odejściu tłum rozproszył się. Tymon poszedł za Ongusem, do jego wieży.
— I co powiesz? — zagadnął.
— Nie jest dobrze… — odrzekł z wahaniem mag. — Wygląda na to, że te krasnoludy znają się na technologii i to mnie martwi.
— To co zrobimy?
— A co, nie spodobał ci się pokaz? Nie jesteś po ich stronie? — zapytał złośliwie Ongus.
— No co ty! — oburzył się Tymon. — Ani przez chwilę nie byłem! A zresztą i tak już se pole zaorałem. Pługiem — podkreślił ostatnie słowo.
— Wiem przecież, tak się z ciebie zgrywam. Najgorsze jest to, że nic im nie możemy zrobić — wyjęliby nas spod prawa za takie gnębienie niewinnych.
— A jakby im tak coś zaiwanić? — zaproponował cicho Tymon.
— Zły pomysł — odradził Ongus. — Te ustrojstwa na pewno są zabezpieczone pułapkami, czy czymś takim… Myślisz, że jak tak jeżdżą po wsiach i miastach, to nie pomyślą o ochronie asortymentu?
— Może i ta… — zakończył zrezygnowany chłop. — Czemu wy se jakiej spółki nie założycie? Czasem przecie nawet pies z kotem się pogodzą i dobrze żyć potrafią.
— Ha! — przerwał z ponurym uśmiechem Ongus. — Pies z kotem? Może. Ale widziałeś, żeby ogień z wodą się pogodził?
— No nie wiem… — zadumał się chłop. — Znając ciebie, to coś byś pewniakiem wykombinował…
Obaj roześmiali się.
—Idę do domu, co będę gadał na marne — zakomunikował nagle Tymon.
— Myśl, co tu zrobić z krasnalami.
— No, to trzymaj się.
— Ty też.
Kilka kolejnych dni upłynęło we wsi dosyć leniwie, zwłaszcza, że mało było do roboty, a część chłopów postanowiła wyręczyć się w oraniu krasnoludami. Niektórzy, oczarowani działaniem krasnoludzkiej maszyny, zdecydowali, że orka na ich poletkach wymaga poprawy. Wielu z nich wygarnęło głęboko schowane fundusze i wykupiło oracza. Szybko okazało się również, że parę osób miało jeszcze trochę nie wymłóconego zboża, więc pierwszy wynalazek krasnoludów również nie był bezrobotny. Tymon i Ongus nie byli zadowoleni z takiego obrotu wydarzeń — chłopi zaczęli ufać technologom, którzy żądali zapłaty za swe usługi. Zaniedbali też szlachetną tradycję pomocy innym — nikt jej przecież nie potrzebował.
Pewnego popołudnia, Tymon z braku jakichkolwiek zajęć, siedział w karczmie pijąc piwo i słuchając lokalnych wiadomości. Niektórzy chłopi z dumą mówili, jak dobrze toczy się ich przyjaźń z krasnoludami, które mają jeszcze dużo wynalazków do zaoferowania.
Nagle Tymon spostrzegł Jeremiego, który użyczył kilka dni wcześniej pola do demonstracji oracza. Był widocznie niezadowolony, nie podzielał radości innych chłopów. Tymon przysiadł się do niego i zagaił:
— Cóż to? Czemuś taki markotny?
— A, bo… — odpowiedział z rezygnacją w głosie Jeremi. — Frasunek mam.
— Opowiadaj.
— Bo ten Voran chyba mnie krowy zaczarował… Jakoś tak mleka ni chcom dawać, tylko muczom i muczom…
— Takie buty… To pewnie od tych wstrząsów oraczowych. Zara musim do Ongusa iść, on może jakoś pomoże!
— Ale jak?
— A ja wiem? — obruszył się Tymon. — On magik, to będzie wiedział, jak.
— No dobra, kubełka tylko skończę.
Wyszli zaraz z karczmy i udali się do Ongusa. Po drodze, mijając pawilon krasnoludów, usłyszeli dobiegający z niego hałas.
— A u nich co tak głośno? — zdziwił się Tymon.
Podszedł po cichu bliżej i zajrzał przez szparkę między płótnami namiotu. Pomieszczenie zalewała fala światła lampy prowizorycznie zamontowanej u sufitu. Obaj czeladnicy Vorana siedzieli na tandemie bez przedniego koła i wściekle pedałowali, sapiąc i stękając. Rower aż trząsł się poddany ich gwałtownej pracy. Obok stało połączone z nim kablami używane do oracza ogniwo, które furczało pod wpływem energii. Dało się słyszeć strzępy głośnego monologu Vorana:
— …Ruszać się wałkonie! Nie po to was zatrudniłem, żebyście leżeli odłogiem! Ładować, ładować! Za darmo piwa nie dostaniecie!...
—Dobra, idziem do Ongusa — szepnął Tymon do Jeremiego odszedłszy od namiotu.

***
— O, nie spodziewałem się gości! — przywitał chłopów Ongus. — Co was do mnie sprowadza?
— Frasunek Jeremiowy — odpowiedział lakonicznie Tymon.
— Mianowicie?
— Krasnale coś przedobrzyły i krowy uszkodziły chyba — mleka nie dają. A teraz żem widział, jak ten Voran swoich czeladników męczy.
— I bardzo dobrze! — rzekł Ongus, z uciechy zacierając dłonie. — Teraz tylko wystarczy zadziałać i krasnoludki wybędą… — mówił do siebie, chodząc wte i wewte przed oczami chłopów.
— Za przeproszeniem, jak to bardzo dobrze? — przerwał mu rozmyślania Jeremi. — Przecie krowy mleka ni dajom, trza bedzie nowe kupywać. Że już nie wspomnę o polu, może też nic tam nie bedzie rosło?
— Spokojnie, wszystko naprawimy — zapewnił chłopa Ongus. — Ale najpierw musimy przyskrzynić krasnale…
Rozentuzjazmowany chodził po wieży ze spuszczoną głową, mamrocząc coś do siebie co kilka chwil i gestykulując. Tymon stał zniecierpliwiony, ale wiedział, że nie jest to zwykły spacerek i nie próbował Ongusowi przerywać.
— Dobra, robimy tak — powiedział nagle Ongus. — Idźcie najpierw do krasnoludów na skargę. Powiedzcie, co się stało, co wam nie pasuje i takie tam… Poproście o jakieś odszkodowanie, pewnie wam odmówią. Wtedy pójdźcie do karczmy, zacznijcie rozpowiadać, że krasnale złe, że oszukują i że krowy psują. Na razie tyle.
— A co potem? — dopytywał się Tymon.
— Zobaczymy… — odrzekł tajemniczo Ongus.
— Dobra, to idziem… Ale żeby nie było później, że będziem musieli sami się z czego ratować — ostrzegł jeszcze na odchodne Tymon.

***
— Czemu my tak łazim wte i wewte? — zaczął żalić się już poza wieżą Jeremi. — I gdzie my wogle tera idziem? Bom nie pojął…
— Do krasnali idziem — odparł Tymon.
— Do jakich krasnali?
— No do tego Vorana. To krasnale są.
— Takie buty! To temu one takie małe i brodate?
— No. Patrzaj, jak to jest: myślisz se, że jak mieszkasz w jednej wsi z takim Ongusem, to nic już cię nie zdziwi, a tu nagle przypałętają się takie o.
— Ano, prawda — zgodził się Jeremi.
Chłopi wreszcie doszli do namiotu krasnoludów. Mimo dosyć późnej pory słychać było wewnątrz wesoły gwar.
— Raz kozie śmierć, jak to mówią… — rzekł z lekkim niepokojem Tymon.
— włazim.
Jak ustalili, tak zrobili. Ujrzeli krasnoludy, które siedziały podchmielone na podłodze i toczyły swoje pijackie rozważania.
— …pojeziemy do Lukaty, gu-gupimy ze jakiź sglepik i zaszniemy roskrensać i-interes! — marzył Voran.
— A-le szefuniu! — oburzył się jeden z czeladników. — So my beziemy tam
z-zbrzedawać?
— A to zię później wymyźli! Mówię, najsampierw tu trza skońszyć.
— Dobry! — zniecierpliwił się Tymon i przerwał pijacką tyradę. — Można?
— Oszywiście, mośsi gozbodarzu! — odparł Voran, z trudem dojrzawszy swoich gości. — Chłopdzy, nalejdzie im!
— Nie trza, my tylko na chwilę przyszli — wtrącił Jeremi.
— Iiitam, gadanie! Wypijdzie z nami — nalegał Voran.
Tymon postanowił załatwić sprawę szybko rzeczowo.
— Chcemy piniędzy za zepsucie krów!
Krasnolud podrapał się w głowę.
— Nie szypominam zobie, żebym wam coź podobnego zledził.
Sens tych słów dotarł do głowy Tymona dopiero po kilku chwilach.
— Panie! Sponiewierałeś nam pan krowę! — zdenerwował się. — Dawaj pan jakiś piniądz i będziem kwita!
— Ale po dzo te nerwy? — zaczął uspokajać Voran, choć sam podniósł głos.
— Zaraz do czegoź dojziemy!
— Nigdzie już nie bedziem iść! — zbuntował się Jeremi. — Ja chcę normalne krowy!
Krasnolud westchnął, uspokoił się nieco.
— Obawiam zię, że to niemożliwe. Do żadnej krowy żem zię w tej wiozdze nie dotykał.
— Czy ja mówił coś o dotykaniu? Od tego oracza badziewnego zachorowały!
—Tylko nie baziewnego! Tylko nie baziewnego! — zbulwersował się Voran.
— Dzałe drzy mieziądze źmy go budowali!
— Niedopuszczalna marnacja czasu! — zadrwił Tymon. — A jak się nie wie, co się ma, to nie trza z tym się pokazywać! Patrzajcie go, technolog znalazł się! — zakończył, podkreślając z ironią słowo „technolog”.
— Dozydź! — ryknął ze złością, tocząc pianę, Voran. — Nie bezie mie tu byle gmiot technologii uszył! Mie, którego zazługi we wszyszkich miazdach są widodżne i żanowane! — wykrzykując to dobył tkwiącego w jednym z jego pudeł topora, czeladnicy poszli śladem swego mistrza.
— Chyba nas tu ni chcom… — wyszeptał lękliwie Jeremi.
— Ta, trza się nam ulotnić — odparł, udając spokój, Tymon.
Chwilę później byli już na zewnątrz, szukając jakiejś dobrej kryjówki. Spostrzegli krzaki z tyłu którejś z chat i, nie namyślając się, prędko się w nich ukryli. Jednocześnie patrzyli na namiot, z którego wychynęły, zataczając się, trzy krasnale.
— Gzie te gmioty?! — wykrzykiwał Voran. — Wyłazidź! Wyłazidź, mówię!
— Co robim? — zapytał cicho Jeremi.
— Jak to co? Na razie możemy se tylko tu posiedzieć — odpowiedział zdecydowanie Tymon.
Oczekiwanie nie trwało długo. Chwilę później Tymon, wyglądając zza krzaka, ujrzał, jak czeladnicy wciągają szamoczącego się i wymachującego toporem Vorana do namiotu. Gdy tylko krasnoludy zniknęły w środku, chłopi postanowili wyjść z ukrycia.
— No, to teraz do karczmy — zakomunikował, jak gdyby kilka sekund wcześniej nie byli zupełnie zagrożeni śmiercią przez posiekanie, Tymon.
Już parę chwil później weszli do sali, w której, podobnie jak wcześniej, panował radosny gwar spowodowany przez rozentuzjazmowanych chłopów.
— Ludzie, ratunku! — zaczął wydzierać się Tymon, zwracając na siebie uwagę wszystkich bywalców karczmy. — Technologi zabić nas, posiekać chciały!
Jeremi zaniepokoił się, chciał uciszyć Tymona, ale ten powstrzymał go tylko ręką i kontynuował swój lament.
— Żeśmy im ledwo uciekli, się narąbali i chcieli poćciwych ludzi zarżnąć, jak psy jakie!
Nagle przestał, zaczerpnął powietrza i począł obserwować reakcję obecnych, którzy osłupieli na kilka dobrych chwil.
— Chyba za dużo żeś, proszę ja ciebie, naraz cudu – miódu wychylił, panie Tymonie — zażartował nagle któryś z chłopów.
Po karczmie przepłynęła fala głośnego śmiechu.
— Słuchajcie, no, buce! — znów wprawił chłopów w osłupienie Tymon.
— Poszli my z Jeremim do technologów, bo od tych ich wynalazków krowy się pochorowały, mleka ni chcą dawać! Mówim im, jak sprawy stoją, a one nas z bronią w ręku pogoniły! A jak chceta kupować se nowe krowy, to rżyjta się dalej!
— zakończył, rozkładając bezradnie ręce.
Trzeźwiejsi chłopi po tych słowach zaniepokoili się nie na żarty. Wielu z nich zapewne borykało się z problemem krów, ale być może lekceważyło go.
— A może tylko cielom siem? — podsunął ktoś.
— Ta, wszystkie naraz?
— Ale zara! U mnie krowy normalne, zdrowe! — zaprotestował inny.
Tymon począł się zastanawiać.
— A orały ci technologi pole tą machiną? — odpowiedział po chwili pytaniem.
— Nie…
— To się nie odzywaj, ćwoku! — rozgniewał się na chłopa Tymon, po czym zwrócił się do tłumu. — Ja wam mówię, nie oddadzą wam nawet piniędzy, a do tego nie wiadomo, czy taką chorą krowę ubić można!
— To co my możem zrobić?
— Tylko jedno mnie do głowy przychodzi — trza im naszą własność siłą wydrzeć — powiedział Tymon. — Ale ostrzegam, one są uzbrojone, jak żem już mówił. Duże topory mają.
— Ni majom szans! — rozległ się dziarski głos w tłumie. — Nawet nie zdążom tych siekierków wyciągnąć, a już się ich uciszy.
— Huzia na złodziejów! — zaskandował Tymon.
Od razu wśród chłopów rozległa się wrzawa, poczęli wychodzić z karczmy. Szli w stronę namiotu krasnoludów, z Tymonem na czele.
Nagle Tymon zatrzymał się, gdy ujrzał Ongusa, stojącego na środku drogi. Chłopi, którzy byli w większości bardziej lub mniej wstawieni, zaczęli pośród przekleństw i złorzeczeń na siebie wpadać i przewracać się.
— Co ty tu robisz? — zapytał Tymon.
— Spodziewałem się tego, więc przyszedłem — odparł Ongus.
— Chcesz nam pomóc?
— Raczej wybić wam na razie tę burdę z głów.
— Czemu? Mamy większe szanse, krasnale pijane są!
— Duża większość obecnych tu osób też, jak widzę.
— Ale u nas przynajmniej dwaj, znaczy ja i Jeremi, w miarę trzeźwe są.
— Mimo to uciekliście od nich w popłochu…
— A ty skąd wiesz? — zapytał zaskoczony Tymon.
— Obserwowałem was — odpowiedział Ongus. — Dobrze wam radzę, idźcie dziś do domów, a przyjdźcie z powrotem jutro rano, albo jak tylko wstaniecie.
Chłopi wśród pijackich śpiewów i wrzasków powoli rozeszli się do chałup i karczmy. Na zewnątrz pozostali tylko Tymon i Ongus.
— Czemu żeś ich rozgonił? — począł żalić się Tymon. — Przecie miałeś nam pomóc!
— Pomogę — odparł Ongus — ale nie dziś.
— A co za różnica?
— Ponieważ — zaczął tłumaczyć ze złośliwym uśmiechem Ongus — gdybym upokorzył tych oszustów dzisiaj, nazajutrz niczego, poza rozwalonym namiotem i siniakami, by nie pamiętali, bo przecież są pijani. A jutro, gdy dostaną nauczkę, długo jeszcze nie odważą się prezentować gdziekolwiek swoich felernych wynalazków.
— O to chodzi — zrozumiał Tymon. — Jesteś dziwak…
— Och, przestań! — machnął ręką Ongus, jakby właśnie usłyszał pochlebstwo, po czym obaj przyjaciele roześmiali się.

***
Następnego ranka chłopi i Ongus zgromadzili się przed namiotem krasnali. Tłum liczył sobie o wiele mniej osób, niż poprzedniego wieczora. Poza kilkoma wyjątkami przyszli tylko właściciele krów, które ucierpiały od wynalazku Vorana. Opadł również entuzjazm, z którym chłopi chcieli iść do krasnoludów i ukarać je. Prawdopodobnie jeszcze mniej mieszkańców wioski przyszłoby , gdyby nie chodziło o ich własność.
Teraz wszyscy patrzyli się na namiot, do którego wnętrza dyskretnie zaglądał Tymon.
— Technologi śpią! — zakomunikował zduszonym głosem.
— Więc trzeba ich obudzić — odparł spokojnie Ongus, po czym krzyknął:
—Pobudka oszuści! Klientela przyszła.
— Budzą się! — poinformował Tymon, który ciągle stał przy namiocie, a teraz odchodził pospiesznie w stronę Ongusa.
— No, ruszać się, wyłazić! — wrzeszczał Ongus. — Nie będziemy tu tak stać pół dnia!
Parę sekund później z wewnątrz wyjrzała głowa Vorana, która mrużąc oczy przed zbyt intensywnym światłem badała sytuację. Nagle schowała się, a po kilku minutach tłumowi ukazał się jej właściciel wraz z towarzyszami. Byli odziani w swoje skórzane stroje podróżne.
— O co chodzi? — zaczął zniecierpliwiony Voran. — Dziś nie będzie żadnego pokazu.
— Oddajcie tym ludziom równowartość tego coście zniszczyli — rzekł Ongus, wskazując dłonią tłum chłopów — a pozwolimy wam odejść bez uszczerbku na zdrowiu.
— To ty! — wzburzył się Voran. — Od razu wiedziałem, że nie jesteś zwykłym wieśniakiem. Nie będziemy nic oddawać tylko dlatego, że jakiś sołtys, czy wioskowy szaman nam grozi!
— Nawet nie wiesz, jaką ten szaman ma moc. Nie widziałeś przypadkiem tej wysokiej wieży, cepie? — Ongus zrobił krótką przerwę, by pozwolić krasnoludom pochwycić krótkim spojrzeniem niezwykły dom wiejskiego szamana.
— Zawsze mogłyby to być jakieś ruiny… — wzruszył ramionami Voran.
— Ostatni raz cię proszę, oddaj tym ludziom pieniądze, albo rozwalę ci ten bajzel! — kontynuował stanowczo Ongus, wskazując namiot Vorana palcem, z którego wystrzeliła nagle kula ognia wielkości pięści. Trafiła na płótno, po którym płomień szybko się rozprzestrzenił. Krasnoludy, podobnie zresztą jak chłopi, stali w osłupieniu, obserwując magiczny ogień, dopóki Voran nie krzyknął do czeladników:
— Ruszcie się, nieroby, zgaście to!
Wszyscy trzej podbiegli do namiotu, jednak cofnęli się nagle z przerażeniem, gdy Ongus wystrzelił następną kulę.
— No dobra, oddamy wam pieniądze, tylko pozwól nam zgasić ten ogień!
— rzekł zrezygnowany Voran.
— Gaście więc — odparł Ongus.
Krasnoludy zaczęły dusić płomienie mokrymi szmatami, które zabrały szybko z płonącego namiotu. Na ich szczęście, pożar nie wyrządził zbyt dużych szkód, magiczny ogień tylko wyglądał na groźny. W czasie całej akcji chłopi nawet nie trudzili się, by pomóc technologom. Stali na uboczu i oglądali ciekawe zjawisko.
Pokonawszy żywioł krasnoludy weszły do środka namiotu, chroniąc się tym samym przed wzrokiem wścibskiego tłumu.
— Pewniakiem już liczom piniądze — ucieszył się Jeremi.
Winowajcy przebywali w środku ładnych parę minut, niektórzy z chłopów zaczęli się niecierpliwić.
— Cuś długo to liczą… — zauważył Tymon.
Nagle z wnętrza namiotu dobiegł ich dźwięk szczękającego i zgrzytającego metalu. Chłopi zaniepokoili się, Ongus również nie ufał dziwnemu hałasowi.
— Znowu coś krasnale kombinują — oznajmił.
Wyciągnął dłoń w stronę nadpalonego namiotu i wbił w niego pełen skupienia wzrok. Mimo ciepłej jeszcze pory roku chłopi poczuli przejmujący chłód i wiatr, który wzmagał się z każdą chwilą. Nagle, niewiadomo skąd, choć na niebie nie było ani jednej chmurki, pojawił się śnieg, który w połączeniu z wiatrem utworzył zadymkę szalejącą wokół namiotu. Chłopi zaczęli drżeć z zimna i ze strachu, niektórzy w panice krzyczeli, wzywając ratunku.
Tymczasem poły u wejścia do namiotu odchyliły się i na zewnątrz wychynęły trzy mechaniczne istoty, kształtem i wielkością przypominające rosłe dziki. Bestie od razu rzuciły się do ataku, szarżując na chłopów, którzy poczęli uciekać w popłochu. Ongus, w którego stronę również ruszył jeden z dzików, stał bez ruchu, wciąż spoglądając gniewnie na namiot.
Jedną z dłoni wciąż trzymał w górze, wyciągniętą i rozcapierzoną, druga natomiast opierała się na drewnianej, Ongusowej lasce. Wiatr szarpał jego szaty i brodę, która zdążyła już pokryć się szronem.
Nagle zupełnie znikąd spadły wielkie kuliste bryły lodu, a wiatr wzmógł się znacznie, tworząc wraz z wirującym śniegiem zaporę przeciw wzrokowi osób, które miałyby w tym momencie ochotę przyglądać się potyczce. Magiczna burza śnieżna potrwała jeszcze kilka minut, po czym wszystko powoli ucichło, a temperatura wróciła do normy.
Chłopi, rozpierzchnięci dookoła rozglądali się niespokojnie, spodziewając się jakiegoś zagrożenia. Ongus stał ciągle na swoim miejscu, tym razem z uśmiechem na twarzy obserwując efekty swojej pracy. A było, na co popatrzeć. Trzy mechaniczne dziki leżały teraz zmiażdżone przez wielkie lodowe kule. Nadpalonego płótna nigdzie nie było widać, za to różne metalowe części i inne rzeczy krasnoludów walały się po całym pobojowisku. Sami winowajcy leżeli w miejscu, które wcześniej było zajmowane przez namiot, zdumienie ani na moment nie schodziło z ich twarzy.
— Ale żeś narozrabiał… — westchnął Tymon, który zdążył już, jako pierwszy z chłopów, dojść do siebie po wichurze. — Będzie sprzątania.
— Należało im się — odparł Ongus. — A do sprzątania też się ich przymusi, przecież te graty może się im jeszcze do czegoś przydadzą.
Tymczasem krasnoludy, które znajdowały się w centrum zadymki, zaczęły próby podnoszenia się.
— Dobra, wygrałeś! — stęknął Voran. — Zapłacimy wam.
— Miło z twojej strony — zadrwił Ongus. — Musicie również tu posprzątać, bo coś się wam rozsypało...
— Tylko bez nerw — rzekł lękliwie krasnal. — Poddajemy się…
Następne kilka godzin upłynęło, zgodnie z zapowiedzią, na oddawaniu chłopom złota z krasnoludzkiego kufra, który dzięki swej masie i solidnym zamknięciu nie uległ wichurze, tak jak reszta namiotu. Gdy wszyscy mieszkańcy otrzymali już swoje pieniądze wraz z odszkodowaniem, technolodzy rozpoczęli sprzątanie swojego inwentarza i pakowanie się do podróży.
— Popilnujcie ich, żeby znów czego nie wymyślili… — nakazał Ongus chłopom i począł iść w stronę wieży. Uśmiech nie znikał z jego ust.
— A ty gdzie? — krzyknął Tymon za odchodzącym magiem.
— Jak to, gdzie? — odwrócił się jeszcze na chwilę Ongus. — Idę coś wymyślę na te krowy niedyspozycyjne.
Tymon podrapał się po głowie i zobaczył, jak Ongus odchodzi ku swojej siedzibie.

***
Chwilę przed tym, jak krasnoludy skończyły pakowanie, zjawił się z powrotem Ongus. Niósł ze sobą duży słój pełen zielonego, mętnego płynu.
— I co, wymyśliłeś coś? — zainteresował się Tymon.
— Może się uda — odpowiedział Ongus, pokazując szklany pojemnik. — Mam takie ziołowe „coś”. A co tam słychać u krasnali?
— A, już się prawie spakowały, zaraz pewnie wybędą…
— To dobrze, bo mamy jeszcze sporo do zrobienia… Bądź co bądź, tych krów to trochę jest w tej wsi, nie?
— Ano, trochu… — odparł lakonicznie Tymon.
Chwilę później krasnoludy zakończyły pakowanie, przyprowadziły wóz zaprzężony w konie, który stał przez cały ich pobyt w jednej ze stodół. Szybko załadowały na niego pakunki i były już gotowe do drogi.
— No cóż, panowie, zapraszamy ponownie! — rzekł z przesadnym rozczuleniem Ongus. — Rzekłbym — wpadajcie do nas jak najczęściej, na pewno ugościmy! — dodał.
— Wątpliwa przyjemność — odparł gniewnie Voran. — Ale wiedzcie, że będziecie jeszcze żałować, gdy tylko wszyscy zaczną szanować moje wynalazki, jak Karhum długie i szerokie!
— Nie możemy się doczekać! — uradował się obłudnie Ongus. — Żegnajcie, mości panowie!
Krasnoludy, nic nie odpowiadając, wsiadły na wóz i ruszyły powolutku gościńcem w dalszą drogę.
— No, to teraz najwyższy czas, by zająć się bydłem — rzucił dziarsko Ongus, gdy tylko podróżnicy się oddalili. — Który chce mieć pierwszy zdrową krowę?
Na te słowa wśród chłopów od razu podniósł się rwetes, każdy chciał przecież odzyskać swoją mlekodajną krowę.
— Spokojnie, nie wszyscy naraz! — upomniał Ongus. — Będzie trzeba chyba chodzić do każdego po kolei…
Jak postanowił, tak zrobił. Ongus, wraz ze swoim pomocnikiem, Tymonem, chodził do każdego chłopa, u którego krasnoludy zastosowały oracza. Krowy, które otrzymały lekarstwo najwcześniej, wieśniacy od razu wypuścili na pastwisko. Kilka godzin później, gdy słońce zaczęło już zachodzić, Ongus skończył obchód. Wyciąg z ziół przyniósł zamierzony efekt — chłopom udało się wydoić najwcześniej uleczone krowy z dobrym skutkiem. Wszyscy powitali to wydarzenie z ulgą i radością.
Nagle Jeremi odezwał się głośno:
— Słuchajta! — zaczął. — To tera trza nam wypić po kubełku tego mleka, cośmy wydoili!
Chłopi przyjęli ten pomysł z aprobatą.
— Zaraz, moment! — zaoponował Ongus. — Nie zgadzam się, nie można!
— A czemu to? — dopytywał się Jeremi.
— Bo… tego mleka jest za mało! — zaczął się tłumaczyć mag. — A poza tym, przez kilka dni będzie miało jeszcze ohydny, ziołowy posmak, po tym wyciągu.
Tylko Tymon zauważył, że nie był to prawdziwy powód Ongusowej niechęci.
— Może to i prawda… — zadumał się Jeremi. — Trza nam tedy iść wieczerzać i świętować do karczmy!
Na tę propozycję zebrani przystali jeszcze chętniej, zwłaszcza Ongus. Ruszyli więc wszyscy do dobrze znanego i powszechnie lubianego budynku.
— Cały ty! — rzekł z uśmiechem Tymon idący u boku Ongusa. — Wieczny piwochlej!
— Nienawidzę ciepłego mleka prosto od krowy — odparł mag.
Obaj przyjaciele roześmiali się, po czym weszli do karczmy za chłopami, którzy, ku uciesze Baryły, mieli znów sakwy pełne pieniędzy.


Odpowiedz
#2
Lubię czytać twoje opowiadania. Pomysły to Ty masz moim zdaniem rewelacyjne, a i opowiadać potrafisz ze swadą. Nie masz też na szczęście tendencji do przynudzania. Czyli jeśli chodzi o kwestie fabularno - pomysłowe jest całkiem dobrze.

Jeśli zaś chodzi o warsztat. Przede wszystkim trzeba Ci tekst przejrzeć pod kątem powtórzeń. Na ten przykład już w pierwszym akapicie naliczyłem już ze 3 czy 4 słowa "był" w dwóch zdaniach. Gdzieś tam za dużo było Tymona, namiotu, itd. Myślę że zasadą miłą jest że na każdą postać czy przedmiot powinno się od razu określić kilka nazw np: Tymon, chłop, kmieć itd, Ongus, czarodziej, mag, zielarz.... Rozumiesz o co mi chodzi? Trzeba tych określeń używać zamiennie, tak by jedno nie powtarzało się częściej niż co 5 - 7 zdań. Wtedy opowiadanie wydaje się bogate językowo.

Drugim grzechem który zdarza Ci się popełniać jest nadmiarowość informacji. Poniżej masz kilka przykładów

"
— Dobra, to ja już se pójdę, bo roboty mam od groma — Chłop chciał jak najszybciej opuścić wieżę.

— Zapraszamy wkrótce na otwarcie naszego skromnego kramiku. —odkrzyknął brodacz na ostatek i wóz potoczył się dalej w poszukiwaniu wolnego areału na stragan.

— Toż możem — zgodzili się pozostali i odłożyli swą pracę na później
"
W zdaniu pierwszym, w samej wypowiedzi masz informację że chłop chce się z wierzy wynieś, a potem powtarzasz ją jeszcze raz w komentarzu. To samo tyczy się zdania drugiego, jeśli chodzi o słowa kramik - stragan. W trzecim zaś zwrot "odłożyli swą pracę na później" jest kolokwializmem tak samo jak "spada w dół" czyli bardziej elegancko było by tylko "odłożyli swą pracę".. Myślę że łapiesz Smile
No i na koniec kwestia stylizacji.... Tym razem to sugestia podyktowana moim odczuciem. Wprowadzanie do wypowiedzi słów gwarowych jak np Wprzódy, wżdy, tamuj itd jak najbardziej. Ale już pomysł pisania słów z błędem jak np "pojadom" ja bym ci jednak odradził. Chociaż trafnie zauważasz że po zapadłych wioskach głoska "ą" wymawiana jest jako "om" w tym ostatnim przypadku jest to moja sugestia, bo nie wiem jak to dokładnie jest przyjęte, Mnie jednak taki fonetyczny zapis do gustu nie przypadł. Ale na ten temat to niech wypowiedzą się choćby nasze forumowe autorytety językowe, jak choćby Lil, czy Sileana.
Oczywiście są to tylko moje sugestie jak z dobrego opowiadania zrobić jeszcze lepsze, bo pisać umiesz interesująco, a to już dwie trzecie sukcesu.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne przygody Tymona i maga Smile
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Dzięki za komentarz, poprawę obiecujęSmile.
Odpowiedz
#4
Kubutek, tak w ramach rewanżu zagłosuj proszę w pojedynku międzyportalowym.
pozdrawiam.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
kubutek28 napisał(a):Powitał Ongusa, który krzątał się w środku i opowiedział mu o swych dolegliwościach.
Trzeba by to trochę przekształcić, bo właściwie to nie jest jasne, o kim jest mowa po „i”. Tzn. w domyśle wiadomo, ale z tekstu wcale to nie wynika tak wprost. Proponuję tak: Powitał kszątającego się w środku Ongusa i opowiedział mu o swoich dolegliwościach.

kubutek28 napisał(a):— Takie buty — zrozumiał chyba Tymon. — To co ty chcesz im zrobić?
Nie mógł „chyba” zrozumieć, bo jako narrator, jesteś wszechwiedzący i mówiąc o myślach bohaterów nie może być dla Ciebie „chyba” Smile

kubutek28 napisał(a):...plotki we wsi rozprzestrzeniały się szybciej, niż ktokolwiek zdążyłby pomyśleć nad ich prawdziwością.
Podoba mi się Big Grin

kubutek28 napisał(a):— Ach, faktycznie! Mów, co tam u nich.
„Co tam u nich” brzmi, jakby mag znał tych technologów. A chyba nie znał?

kubutek28 napisał(a):— włazim.
Wielką literą zacznij.

kubutek28 napisał(a):— Chcemy piniędzy za zepsucie krów!
Krasnolud podrapał się w głowę.
— Nie szypominam zobie, żebym wam coź podobnego zledził.
Sens tych słów dotarł do głowy Tymona dopiero po kilku chwilach.
— Panie! Sponiewierałeś nam pan krowę! — zdenerwował się. — Dawaj pan jakiś piniądz i będziem kwita!
— Ale po dzo te nerwy? — zaczął uspokajać Voran, choć sam podniósł głos. 
— Zaraz do czegoź dojziemy!
— Nigdzie już nie bedziem iść! — zbuntował się Jeremi. — Ja chcę normalne krowy!
Raz piszesz o jednej krowie, raz o kilku. Dobrze by było to ujednolicić.


Kurczę, świetne! Big Grin Rzekłbym nawet, że jeszcze lepsze od „Osobliwego drzewa”. Planujesz cały cykl o Ongusie i Tymonie? Jeśli nie, po koniecznie o tym pomyśl, bo moim zdaniem wymyśliłeś motyw do serii na miarę Wędrowycza i gdyby pozbyć się nielicznych błędów i te teksty jeszcze dopieścić, to mógłbyś być kiedyś konkurencją dla Pilipiuka Big Grin
Strasznie fajny pomysł! Wykonanie też, uśmiałem się Wink
Wizualnie Twoje teksy sprawiają wrażenie zbudowanych jedynie z dialogów, jednak w miarę, jak czytam i poznaję Twój styl, dochodzę do wniosku, że tak właśnie jest dla tych opowiadań najlepiej. Mógłbyś czasem wsadzić jakiś dłuższy opisik, ale masz taki, a nie inny sposób pisania, więc trzymaj się go, bo jest charakterystyczny.
Co do stylizacji języka, to Gorzki ma rację – nie zapędzaj się Big Grin Z powodzeniem stylizujesz wypowiedzi bohaterów i to wielka ozdoba Twoich tekstów, ale te zabiegi w stylu końcówki przekształconej w -om można sobie darować. Przejrzyj tekst jeszcze pod kątem interpunkcji. Niewiele błędów, ale jednak są.

Gratuluję i podziwiam! ^^
Odpowiedz
#6
Dzięki za wypatrzenie błędów i za słowa uznaniaSmile. Muszę przyznać, że myślałem nad całym cyklem, kolejne opowiadanie w drodze. I, jak zwykle, poprawę obiecujęSmile.
Odpowiedz
#7
Spis treści się przydał. "Osobliwe drzewo" czytałem, teraz czas na drugie opowiadanie z cyku w ramach uzupełniania zaległości.

Dzisiaj część I

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): Tymon siedział w karczmie, sącząc leniwie „cud – miód” — piwo z tutejszego menu. To było całkiem miłe popołudnie – wokół było słychać wesoły gwar jego współziomków, którzy śmiali się i rozmawiali o swoich prostych sprawach. Karczmarz, nazywany przez miejscowych Baryłą, biegał szybko między stolikami i usługiwał gościom jadłem oraz trunkami.


(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Pewniakiem znowu siorbiela przysyłają, psiajegojucha! — odezwał się jeden  z chłopów.
(...)
Człowiek ten, będąc młodym, podróżował co nieco po świecie i pracował     w kilku miastach jako kupiec,
(...)
— „VORAN FACHMAN, którego wynalazki w całem Karhum a i jechcze  dalej som znane,
(...)
codzienny gwar był głośniejszy niż zwykle,              a schodów w wieży wydawało się więcej.
(...)
Mag ze złośliwym uśmiechem podał chłopu do wypicia wywar        z ziół.
(...)
Chłop chciał         jak najszybciej opuścić wieżę. 
nadliczbowe spacje

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — A najwięcej zajumią mi, bo wiedzą,
"zajumać" - jest dosyć współczesne:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Juma
choć mi osobiście to nie przeszkadza.

Na wiosce tylko karczmarz umie czytać - muszę to sobie zapamiętać.

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Chłopy, chodźta tu! Sto razy nie będę czytał! — Nie mówił bynajmniej ze złością, 
(...)
— Iiitam! — Machnął ręką Tymon.
(...)
— Wogóleście niepostępowi… — Pokręcił głową Baryła i poszedł do szynku.
To leciwy tekst Smile
trzeba go przejrzeć pod katem zapisu dialogów, jak wyżej kilka przykładów takich miejsc.

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): Wkrótce jednak Tymon osiągnął cel. Powitał Ongusa, który krzątał się w środku i opowiedział mu o swych dolegliwościach.
Tu drugie zdanie wygląda, jakby to Ongus opowiadał o swoich dolegliwościach.

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Na razie się nie dzieje, ale chyba dopiero będzie… — zaczął zagadkowo Tymon.
literówka


No, zapowiada się ciekawie - starcie technologii z magią Big Grin
Pod względem technicznym trzeba przejrzeć komentarze w dialogach i nadliczbowe spacje.
Sądziłem, że ze względu na upływ czasu będzie jakaś przepaść pod względem technicznym, ale styl i język są w porządku i czyta się przyjemnie.
Odpowiedz
#8
Część II


(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Zapraszamy wkrótce na otwarcie naszego skromnego kramiku. —odkrzyknął brodacz na ostatek i wóz potoczył się dalej w poszukiwaniu 
brak spacji

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Toż możem — zgodzili się pozostali i odłożyli swą pracę na później. Ruszyli w kierunku wozu, który właśnie zatrzymał się kilka chałup za karczmą. Wokół niego zgromadziło się już kilka osób, z zaciekawieniem obserwujących rozkładanie namiotów i straganu.
Po kilku kwadransach trzej technolodzy zakończyli swą pracę. Odwrócili się  od tłumu gapiów i bez słowa wyjaśnienia zamknęli się w swojej kwaterze. Rozczarowani chłopi postali jeszcze chwilę, po czym zaczęli rozchodzić się do swoich zajęć.
Tymon, skończywszy oranie wraz z jego współpracownikami, udał się          do wieży Ongusa, by zrelacjonować przebieg wydarzeń związanych z przyjazdem nieznajomych. 


(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Ja? A gdzie tam! Za stary jestem na to oglądanie.
— Ha! Co ty wiesz o starości? Ile ty w ogóle masz lat?
— Będzie trochę więcej jak trzydzieści wiosenek na karku… — zamyślił się Tymon. — Trzy, czy cztery… — powiedział, na co Ongus roześmiał się.
No to rzeczywiście, pierwszej młodości już nie jest. Jakoś tak z innych opowiadań odnosiłem wrażenie, że jest tak w przedziale 20-25.

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): —No dobra, jak mnie wyganiasz, to idę. 
brak spacji

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): Mimo gorączkowej rozmowy Ongusa z Tymonem i pomruków w tłumie pozostałych chłopów krasnoludy systematycznie rozstawiały swój kramik.
Mam wątpliwości co do użycia w tym miejscu słowa "mimo" (pomimo, wbrew) - ich rozmowa i pomruki chłopów nie mają związku z rozkładaniem kramiku - a tak sugeruje, że te zachowania powinny im w tym przeszkadzać.

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Witajcie, prości ludzie! — zaczął. — Jestem Voran, a oto moi czeladnicy. 
— Wskazał ręką dwóch stojących z tyłu krasnoludów. — Zgodnie z obietnicą przybyliśmy do tej wioski, by pomóc wam troszkę w waszym ciężkim nieraz żywocie. Będziemy to robić z pomocą technologii, która jest najpiękniejszą dziedziną życia.
(...)
— Za przeproszeniem, ja zapytanie mam… — odezwał się jeden z chłopów. 
—Bo i prawda, zdałoby siem to, ale co wy chceta tera młócić, jak my dawno po żniwach i z mąki to już chlebek dawno robim?
Tu by scalić do tej samej linijki.

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a):  Krasnoludy wyposażyły je w mnóstwo dźwigni, którymi prwadopodobnie nikt poza nimi nie umiałby się posługiwać.
literówka

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): Nikt długo nie przyznawał się do swojej własności i znów zapadła głucha cisza; inni chłopi nie chcieli też wydać swego ziomka.
(...)
 A więc, drogi Jeremi — zwrócił się do chłopa, który próbował pojąć dialog dwóch inteligentniejszych od siebie osób — czy moglibyśmy zaprezentować nasz wynalazek na twoim polu?
Big Grin

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): Nagle chłopi usłyszeli i poczuli silne drżenie ziemi. Mniejsze grudki gleby i kamyki dookoła aż podskakiwały. Całe pole, kawałek po kawałku zmieniało się w obszary świeżo zaoranej gleby. Wyglądało to tak, jakby ziemia zapadała się, a później wylatywała na wierzch już bez ścierniska. W końcu oracz wykopał się na powierzchnię i stanął w bezruchu. Chłopi byli oczarowani szybkością działania maszyny. Pole było naprawdę wzorowo zaorane.
No ciekawa sprawa, choć trudno mi sobie wyobrazić, czy jest to "technicznie" możliwe. W sensie też sterowanie - skąd mechanizm wiedział, gdzie są granice działki?

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): Chłopi zdziwili się, choć bynajmniej nie posmutniali — duża większość miała już zaorane pola.
Odpowiedz
#9
(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Spokojnie, wszystko naprawimy — zapewnił chłopa Ongus. — Ale najpierw musimy przyskrzynić krasnale…
Rozentuzjazmowany chodził po wieży ze spuszczoną głową, mamrocząc coś do siebie co kilka chwil i gestykulując. Tymon stał zniecierpliwiony, ale wiedział, że nie jest to zwykły spacerek i nie próbował mu Ongusowi przerywać.


(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Raz kozie śmierć, jak to mówią… — rzekł z lekkim niepokojem Tymon. 
— włazim.
(...)
— A-le szefuniu! — oburzył się jeden z czeladników. — So my beziemy tam 
z-zbrzedawać?
(...)
— Ale po dzo te nerwy? — zaczął uspokajać Voran, choć sam podniósł głos. 
— Zaraz do czegoź dojziemy!
(...)
—Tylko nie baziewnego! Tylko nie baziewnego! — zbulwersował się Voran. 
— Dzałe drzy mieziądze źmy go budowali!
(...)
— Słuchajcie, no, buce! — znów wprawił chłopów w osłupienie Tymon. 
— Poszli my z Jeremim do technologów, bo od tych ich wynalazków krowy się pochorowały, mleka ni chcą dawać! Mówim im, jak sprawy stoją, a one nas z bronią w ręku pogoniły! A jak chceta kupować se nowe krowy, to rżyjta się dalej! 
— zakończył, rozkładając bezradnie ręce.
Kumulacja wypowiedzi do jednej linijki

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Iiitam, gadanie! Wypijdzie z nami — nalegał Voran.
Tymon postanowił załatwić sprawę szybko rzeczowo.
— Chcemy piniędzy za zepsucie krów!
Miałem nadzieję, ze się dadzą krasnalom spić Big Grin

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): Gdy tylko krasnoludy zniknęły w środku, chłopi postanowili wyjść wyszli z ukrycia. 
— No, to teraz do karczmy — zakomunikował, jak gdyby kilka sekund wcześniej nie byli zupełnie zagrożeni śmiercią przez posiekanie, Tymon.
(...)
Parę sekund później z wewnątrz wyjrzała głowa Vorana, która mrużąc oczy przed zbyt intensywnym światłem badała sytuację.
Sekundy Big Grin 

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Duża większość obecnych tu osób też, jak widzę.
Masło maślane.

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): — Ostatni raz cię proszę, oddaj tym ludziom pieniądze, albo rozwalę ci ten bajzel! — kontynuował stanowczo Ongus, wskazując namiot Vorana palcem, z którego wystrzeliła nagle kula ognia wielkości pięści. Trafiła na płótno, po którym płomień szybko się rozprzestrzenił. Krasnoludy, podobnie zresztą jak chłopi, stali w osłupieniu, obserwując magiczny ogień, dopóki Voran nie krzyknął do czeladników:
— Ruszcie się, nieroby, zgaście to!
Wszyscy trzej podbiegli do namiotu, jednak cofnęli się nagle z przerażeniem, gdy Ongus wystrzelił następną kulę.
— No dobra, oddamy wam pieniądze, tylko pozwól nam zgasić ten ogień! 
— rzekł zrezygnowany Voran.
Kumulacja ostatniej wypowiedzi.
Miałem nadzieję, że się będą wypierać, żądać dowodów, że krowy zachorowały przez wynalazki. Coś za szybko poszło.

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): Następnego ranka chłopi i Ongus zgromadzili się przed namiotem krasnali. Tłum liczył sobie o wiele mniej osób, niż poprzedniego wieczora. Poza kilkoma wyjątkami przyszli tylko właściciele krów, które ucierpiały od wynalazku Vorana. Opadł również entuzjazm, z którym chłopi chcieli iść do krasnoludów i je ukarać je. Prawdopodobnie jeszcze mniej mieszkańców wioski przyszłoby(nadliczbowa spacja) , gdyby nie chodziło o ich własność.

(...)
Nagle z wnętrza namiotu dobiegł ich dźwięk szczękającego i zgrzytającego metalu. Chłopi zaniepokoili się, Ongus również nie ufał dziwnemu hałasowi.


(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): Tymczasem krasnoludy, które znajdowały się w centrum zadymki, zaczęły próby podnoszenia się.
Tu trzeba przerobić, bo kiepsko brzmi.

(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a):  Gdy wszyscy mieszkańcy otrzymali już swoje pieniądze wraz z odszkodowaniem, technolodzy rozpoczęli sprzątanie swojego inwentarza i pakowanie się do podróży.

— Wątpliwa przyjemność — odparł gniewnie Voran. — Ale wiedzcie, że będziecie jeszcze żałować, gdy tylko wszyscy zaczną szanować moje wynalazki, jak Karhum długie i szerokie!
— Nie możemy się doczekać! — uradował się obłudnie Ongus. — Żegnajcie, mości panowie!
Krasnoludy, nic nie odpowiadając, wsiadły na wóz i ruszyły powolutku gościńcem w dalszą drogę.
— No, to teraz najwyższy czas, by zająć się bydłem — rzucił dziarsko Ongus, gdy tylko podróżnicy się oddalili. — Który chce mieć pierwszy zdrową krowę?
Na te słowa wśród chłopów od razu podniósł się rwetes, każdy chciał przecież odzyskać swoją mlekodajną krowę.
— Spokojnie, nie wszyscy naraz! — upomniał Ongus. — Będzie trzeba chyba chodzić do każdego po kolei…
Jak postanowił, tak zrobił. Ongus, wraz ze swoim pomocnikiem, Tymonem, chodził do każdego chłopa, u którego krasnoludy zastosowały oracza. Krowy, które otrzymały lekarstwo najwcześniej, wieśniacy od razu wypuścili na pastwisko. Kilka godzin później, gdy słońce zaczęło już zachodzić, Ongus skończył obchód. Wyciąg z ziół przyniósł zamierzony efekt — chłopom udało się wydoić najwcześniej uleczone krowy z dobrym skutkiem.
Sporo bliskich powtórzeń. Za niektórego Ongusa można wstawić "czarodziej"

Zabrakło mi tu wytłumaczenia jak użycie oracza przekładało się na niedomaganie krów. Chyba, że chodziło tylko o wibracje.
Z fabuły wynika, że krasnale wiedziały o skutkach ubocznych, bo w przeciwnym razie wyparliby się wszystkiego a chłopi nie mieli żadnych dowodów oprócz zbieżności w czasie.
Tymon i Ongus wyglądają tu już na mocno zakumplowanych, znających się dobrze (piwochlej) choć z późniejszych opowiadań wynika, że jednak jest między nimi pewien dystans mistrz-uczeń a Ongus (W lot pojęte) stara się być "przyjacielski".
Jeśli chodzi o relacje tych postaci to to opowiadanie umieściłbym trochę później w cyklu.
Pokaz mocy Ongusa całkiem przedni, widowiskowy.

Pozdrawiam
Odpowiedz
#10
Cóż, Państwo archeologowie odwalili kawał robotyTongue. Odkopać taki rupieć...

Co mogę napisać, dziękuję za odwiedziny i pozostawienie śladu; jednocześnie się usprawiedliwię, że właśnie to opowiadanie też jest już edytowane...

Po prostu postanowiłem pozostawić tę wcześniejszą formę, tak ku pamięci. Nie wykluczam, rozmyślałem, aby wrzucić link (np. w tym wątku z moim spisem treści, tuż obok tego ostatniego) do opowiadań już ulepszonych. Oczywiście, wcześniej muszę się zabrać i zebrać je w jednym miejscu, żeby można było dzielić się jakimś linkiemBig Grin.

Cytat:Zabrakło mi tu wytłumaczenia jak użycie oracza przekładało się na niedomaganie krów. Chyba, że chodziło tylko o wibracje.
Z fabuły wynika, że krasnale wiedziały o skutkach ubocznych, bo w przeciwnym razie wyparliby się wszystkiego a chłopi nie mieli żadnych dowodów oprócz zbieżności w czasie.
Tymon i Ongus wyglądają tu już na mocno zakumplowanych, znających się dobrze (piwochlej) choć z późniejszych opowiadań wynika, że jednak jest między nimi pewien dystans mistrz-uczeń a Ongus (W lot pojęte) stara się być "przyjacielski".
Jeśli chodzi o relacje tych postaci to to opowiadanie umieściłbym trochę później w cyklu.
Właśnie, chyba udało mi się poprawić te problemy, też mnie to gryzło, taka naiwność i zbieżność przypadków. Nie zajmowałem się w sumie sposobem ustawienia "oracza" ani jego działaniem, precyzją w oraniu...
Być może też nie do końca zniwelowałem tę poufałość między Ongusem a Tymonem, ale uważam, że od samego początku bliżej im było ku sobie, niż dalej...

Co do pozostałych uwag - chciałbym przedstawić zakończenie, które powstało już o wiele później, a osobiście uważam je za lepsze. Być może ukaże Ongusa w innym świetle, ale cóż...Big Grin

Ta poprawiona końcówka zaczyna się mniej więcej po tym miejscu:

Cytat:Chwilę później krasnoludy zakończyły pakowanie, przyprowadziły wóz zaprzężony w konie, który stał przez cały ich pobyt w jednej ze stodół. Szybko załadowały na niego pakunki i były już gotowe do drogi.
— No cóż, panowie, zapraszamy ponownie! — rzekł z przesadnym rozczuleniem Ongus. — Rzekłbym — wpadajcie do nas jak najczęściej, na pewno ugościmy! — dodał.
— Wątpliwa przyjemność — odparł gniewnie Voran. — Ale wiedzcie, że będziecie jeszcze żałować, gdy tylko wszyscy zaczną szanować moje wynalazki, jak Karhum długie i szerokie!
— Nie możemy się doczekać! — uradował się obłudnie Ongus. — Żegnajcie, mości panowie!
Krasnoludy, nic nie odpowiadając, wsiadły na wóz i ruszyły powolutku gościńcem w dalszą drogę.
...a więc już też nie ma "piwochleja" Wink


***
Na samym początku odwiedzili oborę Jeremiego.
– Prosim, panie dobrodzieju! – zachęcił ów czarodzieja wesół, jakby krowy już odzyskały zdrowie.
Ongus wszedł do środka, za nim Tymon, potem sam gospodarz. Wolszebnik wlał trochę mulistego specyfiku do wody, którą piło bydło. Być może zachęcone zapachem, krasule jakby przeczuwając swoje ozdrowienie, zażyły lekarstwo. Wszystkie trzy.
– Cóż to? – zdziwił się Ongus. – Na pastwisku więcej ich było, najmniej dwa razy tyle…
Tymon popatrzył nań podejrzliwie. W uwadze wolszebnika przeczuwał jakąś ukrytą tajemnicę. Tylko on.
– A nie, panie. – Jeremi machnął ręką. – Na pastwisku razem z Pietrusem krowy pasiem, temu tam masz ich pan więcej…
– O…
Czarodziej wyszedł, Tymon w ślad za nim. Gospodarz został, być może spodziewając się jakiejś wyraźnej oznaki ozdrowienia krów.
– A coś ty tak rogacizną zainteresowany, a? – zapytał Tymon już na zewnątrz.
– O czym ty do mnie mówisz?
– Myślałby kto, że będziesz chciał co do sztuki wszystkie krowy znać… Innych możesz czarować, ale ja widzę, że coś kręcisz…
Ongus rozejrzał się ukradkiem, burknął coś.
– Co? – Tymon nie dosłyszał.
– To ja, ale nie rozgaduj…
– Co: ty?
– Ja spowodowałem tę chorobę krów.
Chłop uniósł raptownie brwi. Zaczął głośno sapać.
– Weź już, skończ z tym słusznym oburzeniem – żachnął się czarodziej.
– Czyli… czyli… – wyjąkał Tymon – wygnaliśmy niewinnych?
– Tam zaraz niewinnych… Nie każdy niewinny szczuje mechanicznymi dzikami spożywców, którzy przychodzą z reklamacją… Nie ma co, dział obsługi spożywcy to mają dziadowy…
– Poniekąd rzec można: bronili się tylko przed niesłusznym oskarżeniem!
– I przegrali, słabszymi będąc. A może w końcu dowiedzą się, że tak naprawdę w niczym nie zawinili.
Tymon znów zaczął sapać, nie mogąc sformułować dość dobrej odpowiedzi.
– Oj, już nie bierz wszystkiego tak poważnie – mruknął Ongus. – Też narzekałeś, że źle się działo pod obecność krasnoludów we wsi.
Tymon mamrotał coś tylko pod nosem o niewłaściwości sposobu i o nieprzystojności.
– Odezwał się ten, co oferował zaiwanianie sprzętu… Tak przynajmniej coś im zostało, choć będą musieli jeszcze raz ustroić wynalazki. – Czarodziej machnął ręką. – Dajże już pokój… Ruszajmy; czekają nas, jak mnie pamięć nie myli, jakieś dwa tuziny rogacizny…
Uśmiechnął się do Tymona porozumiewawczo. Ów odpowiedział jadowitym spojrzeniem, nie mówiąc jednak nic. I poszli.
Odpowiedz
#11
(18-03-2019, 18:36)kubutek28 napisał(a): Cóż, Państwo archeologowie odwalili kawał robotyTongue. Odkopać taki rupieć...
Sam linka podałeś - ja tylko chciałem chronologicznie się do historyi zabrać Wink


(18-03-2019, 18:36)kubutek28 napisał(a): ***
Na samym początku odwiedzili oborę Jeremiego.
– Prosim, panie dobrodzieju! – zachęcił ów czarodzieja wesół, jakby krowy już odzyskały zdrowie.
Ongus wszedł do środka, za nim Tymon, potem sam gospodarz. Wolszebnik wlał trochę mulistego specyfiku do wody, którą piło bydło. Być może zachęcone zapachem, krasule jakby przeczuwając swoje ozdrowienie, zażyły lekarstwo. Wszystkie trzy.
– Cóż to? – zdziwił się Ongus. – Na pastwisku więcej ich było, najmniej dwa razy tyle…
Tymon popatrzył nań podejrzliwie. W uwadze wolszebnika przeczuwał jakąś ukrytą tajemnicę. Tylko on.
– A nie, panie. – Jeremi machnął ręką. – Na pastwisku razem z Pietrusem krowy pasiem, temu tam masz ich pan więcej…
– O…
Czarodziej wyszedł, Tymon w ślad za nim. Gospodarz został, być może spodziewając się jakiejś wyraźnej oznaki ozdrowienia krów.
– A coś ty tak rogacizną zainteresowany, a? – zapytał Tymon już na zewnątrz.
– O czym ty do mnie mówisz?
– Myślałby kto, że będziesz chciał co do sztuki wszystkie krowy znać… Innych możesz czarować, ale ja widzę, że coś kręcisz…
Ongus rozejrzał się ukradkiem, burknął coś.
– Co? – Tymon nie dosłyszał.
– To ja, ale nie rozgaduj…
– Co: ty?
– Ja spowodowałem tę chorobę krów.
Chłop uniósł raptownie brwi. Zaczął głośno sapać.
– Weź już, skończ z tym słusznym oburzeniem – żachnął się czarodziej.
– Czyli… czyli… – wyjąkał Tymon – wygnaliśmy niewinnych?
– Tam zaraz niewinnych… Nie każdy niewinny szczuje mechanicznymi dzikami spożywców, którzy przychodzą z reklamacją… Nie ma co, dział obsługi spożywcy to mają dziadowy…
– Poniekąd rzec można: bronili się tylko przed niesłusznym oskarżeniem!
– I przegrali, słabszymi będąc. A może w końcu dowiedzą się, że tak naprawdę w niczym nie zawinili.
Tymon znów zaczął sapać, nie mogąc sformułować dość dobrej odpowiedzi.
– Oj, już nie bierz wszystkiego tak poważnie – mruknął Ongus. – Też narzekałeś, że źle się działo pod obecność krasnoludów we wsi.
Tymon mamrotał coś tylko pod nosem o niewłaściwości sposobu i o nieprzystojności.
– Odezwał się ten, co oferował zaiwanianie sprzętu… Tak przynajmniej coś im zostało, choć będą musieli jeszcze raz ustroić wynalazki. – Czarodziej machnął ręką. – Dajże już pokój… Ruszajmy; czekają nas, jak mnie pamięć nie myli, jakieś dwa tuziny rogacizny…
Uśmiechnął się do Tymona porozumiewawczo. Ów odpowiedział jadowitym spojrzeniem, nie mówiąc jednak nic. I poszli.
No i to jest zakończenie z charakterem Big Grin
Okazuje się, że kraśki niewinne, padły ofiara uprzedzeń skądinąd sympatycznego czarodzieja.
"Odbrązawia" to jego postać, staje się bardziej "ludzki".
Odpowiedz
#12
Cytat:Okazuje się, że kraśki niewinne, padły ofiara uprzedzeń skądinąd sympatycznego czarodzieja.
Odpowiem, za wolszebnikiem:

Cytat:Ongus powiedział:
– Tam zaraz niewinne… Nie każdy niewinny szczuje mechanicznymi dzikami spożywców, którzy przychodzą z reklamacją… Nie ma co, dział obsługi spożywcy to mają dziadowy…
Wink


Cytat:"Odbrązawia" to jego postać, staje się bardziej "ludzki".
Taki dokładnie był plan! Pokazanie, że może nie każdy ma tę przysłowiową belkę w oku, no ale choćby najmniejszą draskę - zawszeSmile

I w ogóle, pierwowzór zdawał mi się takim naiwnym, za ładnie wszystko się układało, coś musiałem dołożyć, co z jednej strony zmienia obraz Ongusa, jak ładnie nazwałeś - "odbrązawia", a przy tym uznałem, że fajnie będzie zrobić to w taki sposób, że wręcz jednocześnie zdaje się bardziej sympatyczny (przynajmniej dla mnie taki się stałSmile).
Odpowiedz
#13
(19-03-2019, 23:02)kubutek28 napisał(a): I w ogóle, pierwowzór zdawał mi się takim naiwnym, za ładnie wszystko się układało, coś musiałem dołożyć, co z jednej strony zmienia obraz Ongusa, jak ładnie nazwałeś - "odbrązawia", a przy tym uznałem, że fajnie będzie zrobić to w taki sposób, że wręcz jednocześnie zdaje się bardziej sympatyczny (przynajmniej dla mnie taki się stałSmile).

To Ci się udało. Powinienem być oburzony jego zachowaniem a nie utracił mojej sympatii.
To się chyba nazywa... manipulacja Big Grin
Odpowiedz
#14
(10-02-2011, 01:06)kubutek28 napisał(a): Tymon od razu poczuł się lepiej, stał się chętny do rozmowy.
Jakoś tak mocniej pasowałby mi tu spójnik "i", niż przecinek.

Cytat:(...)zaczął zagakowo Tymon
Zabrakło "d".

Cytat:Drogą sunął powoli, wysoki na kilka metrów wóz przykryty szarą plandeką, która skrywała zapewne różne wynalazki.
Dodałabym tutaj przecinek. 

Cytat:(...)rzekł Tymon, lustrując go wzrokiem
Tutaj też.

Cytat:— Zapraszamy wkrótce na otwarcie naszego skromnego kramiku. —odkrzyknął brodacz na ostatek i wóz potoczył się dalej w poszukiwaniu wolnego areału na stragan.
Jak nauczyłam się od Gunnara, bez kropki na końcu zdania Big Grin Zabrakło spacji po myślniku.

Cytat:Ruszyli w kierunku wozu, który właśnie zatrzymał się kilka chałup za karczmą. Wokół niego zgromadziło się już kilka osób, z zaciekawieniem obserwujących rozkładanie namiotów i straganu.
Bliskie powtórzenie. 

Cytat:—No dobra, jak mnie wyganiasz, to idę.
Zabrakło spacji.

Cytat:Mimo gorączkowej rozmowy Ongusa z Tymonem i pomruków w tłumie pozostałych chłopów, krasnoludy systematycznie rozstawiały swój kramik.
Dodałabym tu przecinek.

Cytat:Stały zakłopotane, tonąc w niezręcznej ciszy.
Tutaj też przecinek.

Cytat:(...) wskazał z dumą na wyglądające na skomplikowane urządzenie.
Może - skomplikowanie wyglądające?

Cytat:— Ach, tego się spodziewałem — nikt nie lubi łamać swych nawyków i skłaniać się ku nowości.
Jakie to prawdziwe Big Grin

Cytat:Padł Na ziemię i zaczął kopać dół
Wkradła się niepotrzebna wielka litera.

Cytat:(...) szepnął Tymon do Jeremiego, odszedłszy od namiotu
Zagubiony przecinek.

Cytat:(...) jak gdyby kilka sekund wcześniej zupełnie nie byli zupełnie zagrożeni śmiercią przez posiekanie, Tymon.
Zmieniłabym szyk zdania w taki sposób.

Cytat:— Który chce mieć pierwszy zdrową krowę?

Na te słowa wśród chłopów od razu podniósł się rwetes, każdy chciał przecież odzyskać swoją mlekodajną krowę.
Bliskie powtórzenie.

Myślę, że tekst wymaga jeszcze wnikliwej korekty, bo jest kilka technicznych niedociągnięć.

Przechodząc od treści - ciekawią mnie podstawy niechęci pomiędzy magami a krasnoludami. Czy coś się wydarzyło, czy to "jedynie" rozbieżność dziedzin?
Tekst jak zwykle z humorem, kilkukrotnie się uśmiechnęłam. Ciekawie doświadczyć drugiej twarzy Ongusa, nie sądziłam, że jest zdolny do takiej zjadliwości Big Grin Z drugiej strony czasami zdarza się wytracenie tempa i cała historia wydaje się mniej dynamiczna. Póki co opowiadanie, które urzekło mnie najmniej, ale to nie znaczy, że nie było przyjemne.

Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
#15
Cytat:Myślę, że tekst wymaga jeszcze wnikliwej korekty, bo jest kilka technicznych niedociągnięć.
Proszę, potraktuj to opowiadanie trochę jak eksponat w muzeum - ma już nowszą wersję, gdzie nie tyle poprawiłem wiele ze wspomnianych potknięć, ale w wielu miejscach po prostu je przeredagowałem. Ale tę nową wersję chciałbym na razie pozostawić w ukryciu, a niech będzie ta stara (cóż, może nie jest idealna, ale tym opowiadaniem, w pierwotnej wersji, udało mi się nawet zająć 2gie miejsce w pewnym konkursie literackimSmile).
Cytat:
Cytat: napisał(a):— Zapraszamy wkrótce na otwarcie naszego skromnego kramiku. —odkrzyknął brodacz na ostatek i wóz potoczył się dalej w poszukiwaniu wolnego areału na stragan.
Jak nauczyłam się od Gunnara, bez kropki na końcu zdania [Obrazek: biggrin.gif] Zabrakło spacji po myślniku. 
Tak, to była też moja wieloletnia bolączka, z której w końcu zostałem uzdrowiony - również dzięki regularnym dawkom ViaAppiinyWink
Cytat:ciekawią mnie podstawy niechęci pomiędzy magami a krasnoludami. Czy coś się wydarzyło, czy to "jedynie" rozbieżność dziedzin? 
Cóż, właściwie nie mam na to konkretnego wytłumaczenia... Sądzę, że pisząc to opowiadanie, byłem pod wpływem gry "Arcanum" (swoją drogą, świetne klimaty, muzyka, rozgrywka - polecam), tam "magicy" i wynalazcy cały czas okazywali sobie niechęć.

Cieszę się, że opowiadanie - nawet przed tą redakcją - może się podobać. Przyznam, już pisząc pierwszy raz wiedziałem, jaki ma mieć charakter, ale swój styl rozwinąłem trochę później i chyba ze 2 lub 3 opowiadania później dopiero zacznie się pojawiać w fajniejszej (moim zdaniem) formie. Zapraszam do kolejnych tekstów - nie mogę się doczekać Twojej reakcji na rozwój tego wątku głównego, który przedstawiamSmile. Choć, jak najbardziej oczywiście (i w ogóleTongue), innych Czytelników też zachęcam do bratania się z moimi tekstamiSmile
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości