Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wojna domowa
#1
Witam! to mój pierwszy tekst, więc proszę o wyrozumiałość.



Szamil westchnął z żalem gdy opuszki jego palców po raz kolejny dotknęły pięcioramiennej gwiazdy, starannie wygrawerowanej na uchwycie Nagata. Pomimo upływu lat ozdobienie wciąż było dość wyraźne, podobnie jak data - 1941. Śmieszne to było, jak komuś na jego stanowisku można było dać taki złom. Gdyby zamieszki zaczęły się właśnie w tej chwili zdążyłby wystrzelać siedem pocisków… jedynie siedem pocisków. Raczej nie dałby rady ponownie załadować rewolweru zanim dobrałby się do niego oszalały tłum. „– To jakaś paranoja” przemknęło mu przez myśl „-co ja tu właściwie robię?”
Czując się coraz bardziej zażenowany oparł się o stalową ścianę bunkra i przymknął powieki. Jedyną rzeczą której teraz pragnął była szklanka samogonu.
„Milicja Porządkowa!” jak dumnie to brzmi! Wstępując w szeregi bunkrowej policji myślał że będzie robił coś pożytecznego. Nawet nie wyobrażał sobie że każą mu stać pięć godzin na straży stołówki i latryn. A za co to? Za dodatkową racje piwnicznych grzybków i możliwość awansu w partii…. Po prostu świetnie.

- Wiesz młody, czasem nie warto słuchać starszyzny.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos towarzysza niedoli – Złotego.
- No nie pierdol…
Odburknął cicho i przeniósł wzrok na strażnika. Złoty może i nie był szczególnie rozgarnięty, miał za to jeden poważny atut – Wpływowych rodziców. Jego ojciec był jedynym w bunkrze lekarzem, natomiast matka nadzorowała hodowlę grzybów. Śmiało można było postawić pieniądze na to że dziecko stworzone z takiej puli zawodowej i genetycznej zostanie w przyszłości nadzorcą. Niestety byłyby to pieniądze stracone, gdyż złoty oprócz zamiłowania do wszelkiego rodzaju błyskotek nie miał praktycznie żadnych zainteresowań czy zalet. Do milicji dołączył tylko z bezpośredniego polecenia ojca, który stwierdził że wypada aby dwudziestoczteroletni już mężczyzna zaczął gdzieś pracować.
- Noooo, gdyby nie mój starszy teraz pewnie siedziałbym w pokoju gier albo barze.
„- Może i jestem pięć lat młodszy, ale na pewno mądrzejszy od tego przygłupa. Nie dość że ojczulek załatwił mu robotę, to jeszcze pomógł mu się w niej ustawić” Szamil przeklął w myślach i spojrzał na „Skorpiona” wiszącego przy pasie Złotego. Sześćdziesiątka jedynka solidnie wyczyszczona i wypolerowana starą pastą do butów teraz dumnie reprezentowała się przy skórzanym, milicyjnym pasie. W najlepszym wypadku mogła wystrzelić serie nawet 20 pocisków, co już dawało jakiś progres w potyczce z protestującymi.
- Wiesz ale powiem ci coś, zawsze mogło być gorzej! Tutaj chociaż możemy się o ścianę oprzeć, podobno ci stróżujący przy centrali muszą stać na baczność przez całą wartę i nawet odezwać się do siebie nie mogą bo jakiś starszy rangą może usłyszeć.
Złoty uśmiechnął się szeroko i podrapał beztrosko po swojej wygolonej na łyso głowie. Kiedy w geście radości rozwarł wargi można było dostrzec że jeden z jego kłów nie pasuje do reszty uzębienia. Ząb ten został starannie spiłowany w kształt ostrza sztyletu oraz dokładnie pomalowany złotą farbą.
- Albo ci przy celach, słyszałem że co trzydzieści minut muszą robić obchód i legitymować wszystkich którzy się nawiną.
Celami potocznie nazywano dwupokojowe pomieszczenia, które mieściły w sobie nawet do siedmiu lokatorów. Były to mieszkania najmniej liczących się i najbiedniejszych mieszkańców krypty.
- I podsłuchałem ostatnio, gdy jeden z oficerów był u ojca o tym że chcą wprowadzić godzinę policyjną w strefie cel.
Wyraźnie znudzony rozmową Szamil po tym zdaniu jakby ożywił się. On sam mieszkał teraz w milicyjnych koszarach na najniższym poziome bunkra. W celach pozostawił jednak rodziców i siostrę.
- A co to takiego zmieni? Ludzie zaczną się tylko jeszcze bardziej buntować.
- Niby taaa, ale wiesz jak to jest ze starszyzną. Jeden palnie jakiś chory temat a reszta to zaraz podłapuje.
Złoty charknął cicho i wydął wargi wydobywając z wnętrza ust kulkę śliny i smarków. Obrzydliwy ładunek pikował przez chwilę w dół, po czym z cichym pląśnięciem wylądował na stalowym korytarzu.
- Jak tak dalej pójdzie to ludziom zdrowo odjebie, już zaczęły się protesty. Ponoć w hodowli ludzie odmówili pracy, ale matka dała cynk do góry i zaraz posłali tam oddział aby zniechęcić ludzi do robienia problemów. Kilku brudasów oberwało z pał i już z uśmiechem na ustach powrócili do zbierania i siania.
Strażnik zarechotał złośliwie i roztarł smarki podeszwą buta. Nawet obuwie miał lepsze od reszty, czarne i podkute żelaznymi wstawkami. Nie to co reszta poborowych, którzy musieli się tułać z nogami owiniętymi w szmaty podbite drewnem.
Nie od dzisiaj w bunkrze działo się źle. Od odkąd władze nadzorczą objął Kowal godziny pracy zwiększyły się, a stalkerzy coraz rzadziej zapuszczali się na powierzchnię. „Generał Kowalewski” bo tak właśnie się legitymował miał z wojskiem niewiele wspólnego. Jego ojciec należał do „brudasów” i tylko dzięki wrodzonemu sprytowi dostał się na kurs mechaniki. Mechanik to jeden z najlepszych zawodów w bunkrze, zawsze ma coś do roboty a i ludzie go szanują bo bez niego nie mieliby szans na przetrwanie. Takie same zajęcie przeznaczone było od urodzenia młodemu kowalowi, ten jednak postanowił zmienić swój los. Zaczął zadawać się ze Stalkerami, a dzięki opanowanej do perfekcji głupocie, z czasem zapuszczał się coraz bardziej w ruiny. Pewnego dnia dotarł aż do dawnego muzeum uzbrojenia na starej ulicy Gdańskiej. Jakie zdziwienie opanowało mieszkańców bunkra, gdy po pięciu dniach absencji, uszczuplony , bo tylko trójosobowy skład samotnych poszukiwaczy (wyruszyło siedmiu) wpadł do ich schronienia wymachując prehistoryczną bronią. Pamiątkę po tej wyprawie dzierżył właśnie Szamil, stary rewolwer jeszcze z czasów II wojny światowej był chyba jednym z najstarszych i najmniej użytecznych sprzętów, zdobytych tej feralnej nocy gdy Kowal zdobywał władzę w ich małej społeczności. Początkowo rządził rozsądnie, nie mieszał się do spraw gospodarczych i wypuszczał się dla rozrywki na powierzchnię. Z czasem jednak gdy pogarszający się stan zdrowia coraz bardziej utrudniał mu poruszanie i logiczne myślenie, mały, podziemny świat zaczął się diametralnie zmieniać na gorsze. Wynikiem dwóch lat fatalnego zarządzania Kowala morale w bunkrze waliło się na łeb. Tylko w tym tygodniu miejsce miały dwa poważne incydenty – mianowicie zbieracze w hodowli grzybów odmówili pracy, w zamian za ponowne jej podjęcie zażądali skrócenia godzin roboty z dziesięciu do siedmiu i pół. W odzewie na ich niewinny protest w ruch poszły pałki i kastety. Drugim, dużo poważniejszym zajściem było zniknięcie dwóch pistoletów, starych Tokariewów i pięciu kompletów amunicji do nich.

Wyraźnie zanosiło się na coś większego niż tylko protesty robotników. W samy bunkrze mieszkało około sześćdziesięciu ludzi – jeden naczelnik, lekarz, czterech wyższych urzędników, pięciu stalkerów i dwudziestu członków milicji. Na całą resztę ludności składali się brudni(robotnicy i zbieracze), kilku mechaników, obsługa stołówki i sprzątacze. W starciu pomiędzy obydwoma grupami społecznymi, ci pierwsi raczej niemieliby większych szans na przetrwanie, gdyby nie posiadana przez nich broń palna. O ile mniejsi rangą milicjanci uzbrojeni byli w relikty przeszłości, tak na uzbrojenie stalkerów składały się trzy automaty kałasznikowa, dubeltówka, cztery Glocki 19, jedna Beretta92 i jeden karabin snajperski typu Dragunow. Stalkerzy byli najpotężniejszą „frakcją” w bunkrze, nie opowiadali się jednak po żadnej ze stron konfliktu. Zwykle wykonywali polecenia Kowala, jednak nigdy otwarcie nie występowali przeciwko mieszkańcom „niższej rangi”.

- Świetnie, mam nadzieje że nie wyślą nas do tłumienia oporu.
Mruknął cicho Szamil i ponownie przymknął powieki, w nadziei że dzięki temu chociaż trochę się rozluźni i zapomni o otaczającej go, przykrej rzeczywistości. Złoty jedynie wzruszył ramionami i szepnął jakby sam do siebie.
- Byłoby ciekawie, w końcu…
Nie dokończył jednak, w pół zdania przerwał mu trzask wydobywający się z interkomu na przeciwległej ścianie.
- Posturek wschodni! Odbiór! Koniec waszej zmiany, możecie opuścić stanowiska.

*****

- Spokojnie Szamil, uspokój oddech i skup się.
Strzelec delikatnie przymknął lewą powiekę i skupił wzrok na kawałku plastiku, który zastępował przyrząd celowniczy. Przedwojenna zabawka, stary metalowy żołnierzyk nie znajdował się dalej niż siedem metrów od niego. Siedem metrów… dokładnie tyle liczyła ich cela mierząc od drzwi wejściowych do ściany. Nie było to wiele, wystarczyło jednak aby obudzić w małym instynkt łowcy.
Przygryzł lekko dolną wargę i nie czekając dłużej nacisnął na spust. Sprężyna wewnątrz plastikowej zabawki zaskrzypiała cicho i wyrzuciła z impetem zaimprowizowany pocisk. Plastikowa kulka przeleciała przez pokój i z impetem trafiła w figurkę, która pod wpływem uderzenia przewróciła się na bok.
- Pięknie!
Głośny cmok i słowo zachwytu wydobyło się z ust dziadka.
- Potrenujesz jeszcze trochę i będziesz mógł strzelać z prawdziwej broni!
Staruszek uśmiechnął się szeroko ukazując pożółkłe trzony zębów i poklepał malca po główce.
- Ale przecież w bunkrze nie wolno strzelać…
Młodzik wyraźnie zdziwił się propozycją dziadka, znał przecież regulamin bunkra. Regulamin który ukryty za szklaną ramką wisiał w niemal każdym korytarzu ich schronienia.
- Jak to nie! Popatrz!
Zawył staruch a w jego oczach dostrzec można było prawie niezauważalny blask. Szybkim ruchem wydobył z kieszeni radziecki rewolwer Nagat i przyłożył jego lufę do głowy Szamila. Starych mrugnął jeszcze do malca po czym nacisnął na spust.

*****

Strażnik z przerażeniem podniósł się z posłania. Przeżyty szok i senna wizja opanowały go w tym stopniu że nie zdawał sobie sprawy z własnego położenia. Przerażony zamachnął się lewą ręką i całą siłą uderzył w żelazne okucie łóżka. Grymas bólu pojawił się na jego twarzy, sycząc z bólu i wściekłości padł na pościel po czym przeturlał się na drugi bok i nieumyślnie spadł wprost na podłogę. Tak, niewątpliwie główną wadą piętrowych łóżek w bunkrze było to że nie posiadały one żadnej barierki chroniącej od upadku. Często zdarzały się przypadki że śpiący na górze nieszczęśnicy sturlywali się przez przypadek na podłogę.
- Człowieku co ty odpieprzasz!
Szamil z trudem podniósł głowę. Dwaj towarzysze jego milicyjnej niedoli wpatrywali się z niedowierzaniem w leżącego na podłodze kompana.
- Łoo… zdrowo pierdolnąłeś
Głośny rechot wydobył się z gardła Złotnika. Łysol zdawał się nie przejmować zupełnie zaistniałym zdarzeniem, co więcej nieźle go to rozbawiło. Drugi towarzysz raczej niespecjalnie zainteresował się wypadkiem kolegi – Konrad ( bo tak nazywali go obywatele ich małej ojczyzny) skierował ku leżącemu Szamilowi jedynie przelotne spojrzenie, po czym powrócił do lektury niewielkiej, czarnej książeczki.
- Która jest?
- Piętnaście po drugiej, nie pospałeś sobie zbytnio.
Złoty wypowiedział swoją kwestię bez przelotnego nawet spojrzenia na zegar, po czym szturchnął Szamila czubkiem buta.
- Suń się trochę, została mi jeszcze piętnastka.
Ogłuszony strażnik niezbyt szybko zrozumiał sens słów kolegi. Szybko jednak powstał z ziemi i usiadł na krawędzi łóżka Złotego. Lewa dłoń piekła go jak cholera, nie dostrzegł jednak żadnej otwartej rany – jedynie zaczerwienienie na kostkach. Złoty padł na ziemię i począł „pompować” głośno przy tym odliczając. Łańcuch zrobiony z trzech splecionych ze sobą drutów, które ktoś pomalował na złoto mimowolnie podskakiwał na jego szyi. Szamil z lekkim grymasem przeniósł wzrok na swojego drugiego kompana, sam był dość lichej postawy a jego muskulatura nijak nie mogła równać się z postacią Złotego.
- Znowu czytasz te swoje bzdury?
Konrad nawet nie wysilił się na odpowiedź. Można było dostrzec tylko że jego czoło pomarszczyło się jeszcze bardziej, a wzrok mocniej wbił się w drobny druczek. Szamil zacharczał cicho i podniósł się z posłania. Omijając stopniowo padającego i unoszącego się towarzysza, dotarł do blaszanego zlewu ulokowanego w rogu ich pomieszczenia. Skrzypiący niemiłosiernie kurek odkręcił się, a ze zdezelowanego kranu wytrysnęła mętna woda. Milicjant nabrał trochę wody w dłonie po czym przemył nią twarz. Ta przejrzysta ciecz była szczególnie warta w ich bunkrowych warunkach. Stare filtry coraz bardziej poddające się próbie czasu nie były już takie sprawne jak kiedyś i mechanicy coraz częściej musieli obdarzać je swoim zainteresowaniem.
Gehennę strażników przerwało niewielkie światełko zlokalizowane przy wejściu do ich celi. Ich uwagę przyciągnął także odgłos alarmu.
- Co do chu…
Zakrztusił się Złoty i upadł ciężko na podłogę. Szykowało się coś dużego.


*****
Po naciśnięciu spustu następuje krótki odrzut lufy, a pocisk wystrzelony z pistoletu TT osiąga początkową prędkość 420 metrów na sekundę. Najdalszy zasięg jego „celnego” działania wynosi 50 metrów, przez co pistolet ten świetnie nadaje się do walki w bliskim i średnim zasięgu. Tym razem jednak strefa jego niszczycielskiego podmuchu była znacznie bliższa niż można było się spodziewać. Dwa naboje kalibru 7,62 wystrzelone z odległości pięciu metrów z łatwością wbiły się w ciało strażnika, dziurawiąc kolejno jego kolano i piszczel. Wartownik nie zdążył oddać nawet jednego strzału… z resztą nawet gdyby dał radę pociągnąć za spust jego ośmiostrzałowy Tuła-Korowin z 1926 roku, nie zrobiłby szczególnego wrażenia na grupie dwudziestukilku uzbrojonych brudasów. Strażnik został błyskawicznie rozbrojony i pozostawiony własnemu losowi na zimnej posadzce korytarza, stopniowo coraz bardziej zanurzając się we własnej krwi. Jego krzyki oraz odgłosy wystrzałów zaalarmowały pozostałych strażników, dając im czas do działa. Ci świetnie go wykorzystali. Trzech wykwalifikowanych milicjantów, po tygodniowym kursie obsługi broni palnej i postępowania z cywilami doskonale wiedziało jak zachować się w zaistniałej sytuacji. Wszyscy razem jak jeden mąż, odrzucili od siebie narzędzia śmierci i z rękami za głową położyli się twarzami do ziemi. W dzielnicy cel nie padł już żaden strzał.

- Panowie! Mamy w tej chwili trzy grupy stale przemieszczających się i uzbrojonych buntowników.
„Generał” Kowal na tę uroczystość ubrał się niemal nienagannie. Purpurowa, przedwojenna marynarka pięknie komponowała się z czarnymi jeansami oraz ogółem jasnej farby, którą pomalowane były ściany gabinetu dowódcy. Czekał na tą chwilę niemal przez całe swe życie, a ranga wydarzenia równać mogła się z pierwszym wyjściem na powierzchnię. Taaak … jego pierwsza akcja wojskowa!
- Pierwszy atak nastąpił dzisiaj o godzinie 2.00 w dzielnicy cel, czterech naszych ludzi zostało pojmanych przez siły przeciwnika.
Generał nie upiękniał swoich zdań, malowniczymi obrazami sytuacji czy żołnierskimi przekleństwami pod adresatem przeciwników. Swoje wypowiedzi układał stosując co chwilę drobne przerwy, wyraźnie chciał nie popełnić żadnej gafy.
- Dwie grupy znajdują się na wyższym piętrze. Pierwsza, szczególnie groźna liczy sobie około dwudziestu członków, uzbrojonych w skradzione tokariewy i broń zdobytą od naszych strażników. Dodatkowo posiadają w swym uzbrojeniu spiłowane nogi od krzeseł przemysłowych oraz kije do bilardu, skradzione z pokoju rozrywki.
Kolejna przerwa. Dowódca ukrył dłonie za plecami, nie chcąc aby żaden ze zgromadzonych tutaj podwładnych nie dostrzegł ich drżenia. Szybkie spojrzenie jego brązowych oczu przebiegło po żołnierzach. Pozostałych szesnastu milicjantów ulokowało się przy drzwiach, zbici w nierówną gromadę z lekkim niedowierzaniem przyglądali się naczelnikowi.
- Druga grupa ulokowała się w pobliżu stołówki. Składają się na nią głównie kucharki i kucharze, uzbrojeni w noże oraz sprzęt kuchenny.
Po drugiej stronie pomieszczenia, tuż przy wejściu do sypialni generała ulokowała się druga grupka wojskowych. Stalkerzy w pełnym rynsztunku uważnie przysłuchiwali się słowom ich byłego członka, który przez zły stan zdrowia porzucił służbę i dawno temu obwieścił się naczelnikiem. Kolejno - Maska, Czart, Sznaucer, Szczur i Fabian.
- Ostatni jak dotąd etap powstania rozpoczął się dokładnie przed dziesięciu minutami. Pracownicy hodowli grzybów na czwartym… najniższym poziomie wypowiedzieli posłuszeństwo.
Nie mamy dokładnych danych na temat ich uzbrojenia. Nie wiemy też co stało się z urzędnikami.
- Kurwy jeba…
Szepnął cicho złoty, widocznie mimo znikomego ilorazu inteligencji domyślił się co to oznacza. Jego matka mogła być w tej chwili martwa.
- Rozdzielimy się na dwie grupy. Jedna pozostanie tutaj i będzie bronić mieszkańców. Druga skieruje się na poziomy trzeci i czwarty, po czym przeprowadzi tam rozpoznanie i wyeliminuje źródła buntu. Nie możemy pozwolić sobie na walkę na dwa fronty.
- Ja pójdę na dół!
Szamil instynktownie palnął się otwartą dłonią w czoło gdy na środek pokoju wyskoczył roztrzęsiony osiłek.
- Ja zgłaszam się na ochotnika!
Złoty z dumą palnął się pięścią w klatę, aż podskoczył jego złoty łańcuch i chwycił w dłonie odbezpieczonego skorpiona. Sprawiał wrażenie tak otumanionego własnym zapałem że lada chwila mógłby wypalić w podłogę, tam gdzie na dolnych poziomach bunkra ulokowali się oprawcy jego matki.
- Świetnie, wybierz sobie jeszcze czterech kompanów, waszym dowódcą będzie Fabian
- Odmawiam wykonania rozkazu…
Spokojny głos rozbiegł się po gabinecie.
- Słucham?
- Odmawiam wykonania rozkazu, nie jesteś naszym przełożonym, nie stanowisz już nawet autorytetu w bunkrze. Tylko ta banda idiotów ma u ciebie jeszcze jakiś posłuch.
Fabian wygłosił swą kwestie po czym przeczesał dłonią swoje blond włosy i uśmiechnął się złośliwie. Pozostali stalkerzy przytaknęli cicho, a Szczur na potwierdzenie słów szefa wolno odbezpieczył Dragunowa. Pewne było że tych pięciu nie ma zamiaru mieszać się w wewnętrzną walkę o władze w bunkrze, ich obchodziły własne interesy.
Kowal przez krótką chwilę obserwował rozmówcę.
- Wybierz czterech.
Mruknął generał po czym przymknął powieki i opadł ciężko na ladę starego, dębowego biurka. Prawdopodobnie zostało one przyniesione przed laty przez stalkerów, krewnych tych którzy w tej chwili odwrócili się od niego i wybrali neutralność, został zdradzony synów i braci tych z którymi po raz pierwszy wynurzył się z wnętrza stalowego schronienia, wprost na spotkanie starego świata. Opuszczony w chwili załamani przez tych których ochraniał w pierwszych latach życia, przez pierwsze pokolenie wychowane w podziemiach.
- Konrad, Szamil, Kosa i Prymus.
Kąciki ust złotego rozszerzyły się znacznie, widocznie nie dostrzegł powagi zaistniałej sytuacji. W tej chwili interesowało go tylko rzucenie się na dolne poziomy.
- Awansuje cie, od teraz jesteś Majorem i tymczasowym dowódcą oddziału, macie wyeliminować każdy objaw oporu. Reszta ludzi zostaje tutaj.
Kowal powstał wolno i zachwiał się. Jego pomarszczona od upływu lat twarz wyraźnie poczerwieniała, a w kącikach oczy widać było drobne kropelki.
- Pierwszy oddział rusza, drugi ma obstawić klatkę schodową i windę. Dodatkowo wydzielcie kilku do pilnowania gabinetu doktora i dwóch którzy będą stróżować przez moim mieszkaniem. Odmaszerować.
Stawiając szerokie kroki i zataczając się lekko naczelnik ruszył w stronę swojego prywatnego pokoju. Stalkerzy rozluźnili szereg i przepuścili go. Ci z bardziej wyczulonym słuchem mogli dosłyszeć jego stłumiony szept.
- Porozmawiamy po wszystkim.
Pobudzony adrenaliną, nowy Major chwiejącego się rządu szybkim krokiem opuścił pomieszczenie i pomaszerował w stronę klatki schodowej. Jego karna kompania z ociąganiem także ruszyła. Gdy tylko dotarli do schodów prowadzących na niższe poziomy nowy przywódca kazał zatrzymać się i przeprowadzić naradę.
- Po kiego chuja my tam idziemy? Przecież oni nas wyrżną!
Prymus pierwszy przedstawił swoje zdanie. Mogłoby wydawać się to nieco dziwne, gdyż zwykle nie odzywał się i wykonywał wszystkie rozkazy bez głosu sprzeciwu. Nawet wygląd oddzielał go od reszty oddziału – chudy z włosami sięgającymi ramion i zmrużonymi, zielony oczami ukrytymi za grubą warstwą szkła korekcyjnego. „Jego wygląd raczej nie wzbudzi przerażenia w buntownikach” Przemknęło przez myśl Szamilowi.
- Jeśli nie pójdziesz to ja zarżnę ciebie
Jakby na potwierdzenie swych słów złoty podszedł do podwładnego i spojrzał na niego z góry, wyraźnie niższy i przestraszony Prymus odstąpił kilka kroków w tył i nie odpowiedział.
- Nie mam zamiaru do nikogo strzelać.
Zaraz po prymusie swój sprzeciw wygłosił Konrad. Jego odmowa, w przeciwieństwie do prymusa była dość dużą stratą. Nie tylko jego broń – potężny, niemiecki automat MP40 mogłaby przydać się do walki w ciasnych korytarzach. Sam żołnierzy był niespotykanym narzędziem. Mierzący prawie metr dziewięćdziesiąt i ważący około dziewięćdziesięciu pięciu kilogramów strażnik był synem jednego z pierwszych stalkerów, a przed wojną mistrza Krav-magi. Ojciec już od małego przyuczał syna do wojaczki, świadczyć mógł o tym długi nóż wojskowy wetknięty za pas, który dostał od ojca na piętnaste urodziny. Konrad był też jedynym z grupki który kiedykolwiek wypuścił się na powierzchnię. Jednak nie tylko to odróżniało go od innych milicjantów. Posiadał też tatuaż. Podobno jeszcze przed wielką wojną i zejściu do bunkra jego matka była tatuażystką. Gdy tylko Konrad skończył piętnastkę poprosił rodzicielkę o nietypowy prezent – wytatuowanie potężnego, czarnego krzyża na środku własnego czoła.
- To co kurwa, wejdziemy tam, odłożymy broń i zaczniemy się do nich pizdrzyć i lizać im dupy? Ooo nie, nie dam z siebie zrobić brudasa rozumiesz!
Początkowo spokojny major wybuchł mu prosto w twarz. Wszyscy wiedzieli że Złoty z powodu rodziców wiódł dobre i syte życie w ich mieszkaniu na drugim poziomie. Nie wytrzymałby w ciasnej celi, stłoczony z robotnikami.
- Wy róbcie co chcecie, ja nie mam zamiaru nikogo zabijać.
Opanowany Konrad spojrzał prosto w oczy złotego. Przez chwilę walczyli na wzrok. Sprzeciw podwładnego musiał mocno odcisnąć się na psychice dopiero co awansowanego dowódcy. Pozostała część oddziału w milczeniu przyglądała się akcji. Konrad pomimo swej wielkości ustępował tężyzną fizyczną Złotemu, jednak wszyscy doskonale wiedzieli że w bezpośrednim starciu ten drugi niemiałby wielu szans. Podczas gdy Złoty bezmyślnie pakował na koszarowej siłowni, coraz bardziej nabierając masy mięśniowej i powiększając swoją siłę, Konrad wraz z ojcem i innymi Stalkerami uczył się walki wręcz, strzelectwa i walki bronią białą. Po stronie złotego stała bezmyślna siła, Konrad zaś dysponował nie tylko umiejętnościami, ale też zwinnością i wyuczonymi wariantami walki.
- Nie będziemy nikogo zabijać. Wejdziemy tam, obezwładnimy buntowników i wrócimy, pasuje?
Szamil krzyknął niemalże, chciał aby jego pomysł przebił tarczę agresji która okalała obu skłóconych milicjantów. W tej chwili wzrok wszystkich kompanów skierował się na niego.
- Może być.
Błyskawicznie odpowiedział Strażnik z krzyżem na czole, złoty jedynie wzruszył ramionami i przymknął powieki. Wiedział ze przed chwilą stracił cały respekt, który uzyskał wraz z wyniesieniem na stanowisko majora.
- Chodźmy.
Dodał jeszcze Konrad i ruszył w dół, wprost na spotkanie tłumowi.
- Nie martw się szefuniu, dla mnie zawsze byłeś zerem.
Rzucił głośno roześmiany Kosa i poklepał dowódcę po ramieniu. Na całe szczęście dla niego samego Złoty był tak zdenerwowany że chwilę zajęło mu zrozumienie jego słów. Kosa był już na półpiętrze schodów kiedy Złoty powstrzymując przekleństwo z pełną siłą przygrzmocił w stalową barierkę. Z całej ich gromady, tylko Kosiarz zdawał nie przejmować się zbytnio powierzonym im zadaniem.

*****

Trzeci poziom śmierdział. Nie był to jednak zwyczajny smród zgniłego jedzenia czy szczyn. Nieee… tak waliła spalenizna. Klatka schodowa była pusta, podobnie jak korytarz wychodzący od niej. Oddział rozproszył się, wszyscy oprócz Konrada trzymali w dłoniach przydzieloną im broń. Szamil ze starym radzieckim rewolwerem Nagat ulokował się na końcu pochodu, uważnie strzegąc tyłów. W odległości kilku metrów przed nim wlekł się przerażony Prymus, uzbrojony w polskiego VIS-a. Prymus nie nadawał się walki, do milicji dołączył tylko dlatego że nie dostał się na naukę do ojca Złotego. Miał w planach karierę lekarską i pracę w jednym z najlepszych bunkrowych zawodów, a znalazł się na trzecim poziome, tłumiąc zamieszki. Pozostali członkowie oddziału ulokowali się na przodach.
- Ja i kosa oddzielamy się na pierwszym rozwidleniu, sprawdzamy generator numer jeden i dwa. Reszta idzie dalej na wprost i przy bramie na czwarty poziom sprawdza trzeci generator.
- A mieszkania?
- A po kiego chuja sprawdzać te cztery pokoiki? Jeśli ktoś tutaj jest to po pierwsze będzie bronił dostaw prądu.
Szamil przygryzł dolną wargę, Złoty zachowywał się jak półgłówek. Po drodze do reaktorów znajdowały się cztery mieszkania i co najmniej dwa pomieszczenia sanitarne, gdyby ktoś ukrył się w nich i przeczekał aż milicjanci przejdą mógłby zaatakować od tyłu.
- Powodzenia.
Dodał jeszcze major i wolnym, czujnym krokiem ruszył korytarzem prowadzącym do dwóch pierwszych generatorów. Żaden z towarzyszy nie odpowiedział mu.
Ruszyli także i oni! Wolno, z lekkim ociąganiem ale jednak ruszyli. Szamil chwycił w dłonie swe narzędzie zniszczenia po czym podniósł je na wysokość oczu, nic nie było w stanie go zaskoczyć. Dwa, cztery, sześć, dziesięć, dwadzieścia… każdy kolejny krok pozostawiał ślad w jego umyśle. Korytarz zdawał się niemieć końca i wydłużać w nieskończoność. Wzrok strzelca co chwilę zmieniał punkt uwagi, to kran przy ścianie, to drzwi do mieszkania jakiegoś mechanika, to potężne stalowe wrota chroniące przed promieniowaniem i prowadzące na ostatni poziom. O dziwo! Wrota pozostawały zamknięte. Szamil przez chwilę wpatrywał się w przejście, po czym chwycił mocniej swą broń i przyległ ciałem do stalowej ściany, która kończyła się kilka kroków przed nim. Wolno i delikatnie stawiając nogę za nogą parł naprzód, aż do chwili gdy znalazł się na samym krańcu. Kilka haustów ciepłego powietrza wpadło do jego płuc, milicjant opanował drżenie rąk i zebrał w sobie odwagę. Szybkim skokiem przemieścił się zza ściany na sam środek na korytarza. Korytarza który wciąż pozostawał pusty. Szamil otarł pot z czoła i ruszył przed siebie już nieco pewniejszym krokiem.
- Przestało śmierdzieć.
Z transu wyrwał go spokojny jak zawsze głos Konrada. Faktycznie, w tym korytarzu panował już zwykły, bunkrowy zaduch bez żadnych śmierdzących domieszek. Nie zdążył jednak odpowiedzieć towarzyszowi, przeszkodził mu w tym odległy i stłumiony przez ściany odgłos wystrzały.
- Kurwaaaa…
Pomimo odległości Szamil błyskawicznie rozpoznał głos Złotego. Nie zastanawiając się długo odwrócił wzrok i bez zająknięcia wydał rozkaz.
- Sprawdźcie sami ten generator, ja zobaczę co się tam dzieje.
Odgłos drewnianych podkuć uderzających o stalową podłogę rozległ się na całym poziomie. Gdyby ktoś ukrywał się w którymś z pomieszczeń z pewnością zostałby ostrzeżony.
- Kto pozwolił ci wydawać rozkazy?
Rozległo się za plecami Szamila. Nie dosłyszał nawet z czyich ust pochodziły te słowa, nieee… pewnie od Prymusa, Konrad nie zajmowałby się głupotami w takiej chwili. Wartownik wypadł na drugi korytarz i ślizgając się na posadzce wpadł na panel sterowania wrotami. Kilka kolorowych guzików wcisnęło się przypadkiem, a po drugiej stronie przejścia coś zaskrzypiało. Szamil przeklął w myślach, nie miał zamiaru jednak się zatrzymywać. Popędzając się w myślał gnał przed siebie, prawie omijając odgałęzienie głównej drogi. Dziwnie uczucie zawładnęło nim gdy znowu poczuł woń spalenizny, co to było do licha? Kilkoma długimi krokami dopadł do starych, metalowych drzwi i pośpiesznie pociągnął za wajchę przymocowaną do zamka. Chwilę zajęło zanim wejście otwarło się w zupełności, strażnik nie zdążył jednak wejść do środka. Drogę zagrodziła mu postać błyskawicznie wybiegająca z wnętrza. Złoty wypadł na korytarz i zanim Szamil zdążył mu się o cokolwiek zapytać ten wyrzucił z wnętrza swojego gardła obrzydliwą mieszankę żółci i strawionego jedzenia.
- Młody chodź to zobacz!
Głos kosy dochodził z pierwszej komory generatora, czuć w nim było podniecenie. Wolno, spodziewając się czegoś spektakularnego Szamil wszedł do środka.
Smród był niemiłosierny a tuż obok przejścia do drugiej komory coś wisiało. Szamil wyostrzył wzrok i postąpił kilka kroków do przodu. Dopiero po chwili wpatrywania się w dziwne zjawisko pojął czemu się przygląda. Instynktownie odskoczył w tył i powstrzymał odruch wymiotny. W komorze nr.1 wisiały spalone i przeżarte przez kwas zwłoki jednego z mechaników.
Odpowiedz
#2
Szachu napisał(a):Szamil westchnął z żalem[,] gdy opuszki jego palców po raz kolejny dotknęły pięcioramiennej gwiazdy,(niepotrzebny przecinek) starannie wygrawerowanej na uchwycie Nagata. Pomimo upływu lat ozdobienie (zdobienie) wciąż było dość wyraźne, podobnie jak data - 1941. Śmieszne to było, jak (że) komuś na jego stanowisku można było dać taki złom. Gdyby zamieszki zaczęły się właśnie w tej chwili(,) zdążyłby wystrzelać siedem pocisków… Jedynie siedem pocisków. Raczej nie dałby rady ponownie załadować rewolweru(,) zanim dobrałby się do niego oszalały tłum.
– To jakaś paranoja - przemknęło mu przez myśl. -Co ja tu właściwie robię?
(poprawiłam zapis myśli na formę podobną do zapisu dialogu)
Czując się coraz bardziej zażenowany(,) oparł się o stalową ścianę bunkra i przymknął powieki. Jedyną rzeczą(,) której teraz pragnął była szklanka samogonu.
„Milicja Porządkowa”! (wykrzyknik poza cudzysłów) jak dumnie to brzmi! Wstępując w szeregi bunkrowej policji(,) myślał(,) że będzie robił coś pożytecznego. Nawet nie wyobrażał sobie(,) że każą mu stać pięć godzin na straży stołówki i latryn. A za co to? Za dodatkową rację piwnicznych grzybków i możliwość awansu w partii.(zlikwidowałam cztery kropki na rzecz jednej) Po prostu świetnie.

- Wiesz młody, czasem nie warto słuchać starszyzny.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos towarzysza niedoli – Złotego.
- No(,) nie pierdol… - odburknął cicho i przeniósł wzrok na strażnika. (poprawiłam zapis dialogu i komentarza narratora)Złoty może i nie był szczególnie rozgarnięty, miał za to jeden poważny atut – wpływowych rodziców. Jego ojciec był jedynym w bunkrze lekarzem, natomiast matka nadzorowała hodowlę grzybów. Śmiało można było postawić pieniądze na to(,) że dziecko stworzone z takiej puli zawodowej i genetycznej zostanie w przyszłości nadzorcą. Niestety(,) byłyby to pieniądze stracone, gdyż Złoty(,) oprócz zamiłowania do wszelkiego rodzaju błyskotek(,) nie miał praktycznie żadnych zainteresowań czy zalet. Do milicji dołączył tylko z (na) bezpośredniego polecenia ojca, który stwierdził (,)że wypada(,) aby dwudziestoczteroletni już mężczyzna zaczął gdzieś pracować.
- Noooo, gdyby nie mój starszy teraz pewnie siedziałbym w pokoju gier albo barze.
(niepotrzebny cudzysłow)- Może i jestem pięć lat młodszy, ale na pewno mądrzejszy od tego przygłupa. Nie dość że ojczulek załatwił mu robotę, to jeszcze pomógł mu się w niej ustawić” (ten też)- Szamil przeklął w myślach i spojrzał na „Skorpiona”(,) wiszącego przy pasie Złotego. Sześćdziesiątka jedynka solidnie wyczyszczona i wypolerowana starą pastą do butów teraz dumnie reprezentowała się przy skórzanym, milicyjnym pasie. W najlepszym wypadku mogła wystrzelić serie nawet 20 pocisków, co już dawało (jednak) jakiś progres (progres znaczy postęp, a tu chodzi chyba o szansę?) w potyczce z protestującymi.
- Wiesz(,) ale(niepotrzebne) powiem ci coś, zawsze mogło być gorzej! Tutaj chociaż możemy się o ścianę oprzeć(). Podobno ci stróżujący przy centrali muszą stać na baczność przez całą wartę i nawet odezwać się do siebie nie mogą(,) bo jakiś starszy rangą może usłyszeć.
Złoty uśmiechnął się szeroko i podrapał beztrosko po swojej wygolonej na łyso głowie. Kiedy w geście radości rozwarł wargi (,)można było dostrzec (,)że jeden z jego kłów nie pasuje do reszty uzębienia. Ząb ten został starannie spiłowany w kształt ostrza sztyletu oraz dokładnie pomalowany złotą farbą.
- Albo ci przy celach(,)! Słyszałem (,)że co trzydzieści minut muszą robić obchód i legitymować wszystkich (,)którzy się nawiną.
Celami potocznie nazywano dwupokojowe pomieszczenia, które mieściły w sobie (w których mieściło się) nawet do siedmiu lokatorów. Były to mieszkania najmniej liczących się i najbiedniejszych mieszkańców krypty.
- I podsłuchałem ostatnio, gdy jeden z oficerów był u ojca (o tym - niepotrzebne)(,) że chcą wprowadzić godzinę policyjną w strefie cel.
Wyraźnie znudzony rozmową Szamil po tym zdaniu (po tej informacji)jakby ożywił się. On sam mieszkał teraz w milicyjnych koszarach na najniższym poziome bunkra. W celach pozostawił jednak rodziców i siostrę.
- A co to takiego zmieni? Ludzie zaczną się tylko jeszcze bardziej buntować.
- Niby taaa, ale wiesz(,) jak to jest ze starszyzną. Jeden palnie jakiś chory temat(,) a reszta to zaraz podłapuje.
Złoty charknął cicho i wydął wargi (,)wydobywając z wnętrza ust kulkę śliny i smarków. Obrzydliwy ładunek pikował przez chwilę w dół, po czym z cichym pląśnięciem wylądował na stalowym korytarzu.
- Jak tak dalej pójdzie (,)to ludziom zdrowo odjebie, już zaczęły się protesty. Ponoć w hodowli ludzie odmówili pracy, ale matka dała cynk do góry i zaraz posłali tam oddział(,) aby zniechęcić ludzi do robienia problemów. Kilku brudasów oberwało z pał i już z uśmiechem na ustach powrócili do zbierania i siania.
Strażnik zarechotał złośliwie i roztarł smarki podeszwą buta. Nawet obuwie miał lepsze od reszty, czarne i podkute żelaznymi wstawkami. Nie to co reszta poborowych, którzy musieli się tułać z nogami owiniętymi w szmaty podbite drewnem.
Nie od dzisiaj w bunkrze działo się źle. Odkąd władzę nadzorczą objął Kowal(,) godziny pracy zwiększyły się, a stalkerzy coraz rzadziej zapuszczali się na powierzchnię.
(akapit) „Generał Kowalewski” bo tak właśnie się legitymował miał z wojskiem niewiele wspólnego. Jego ojciec należał do „brudasów” i tylko dzięki wrodzonemu sprytowi dostał się na kurs mechaniki. Mechanik to jeden z najlepszych zawodów w bunkrze, zawsze ma coś do roboty i ludzie go szanują(,) bo bez niego nie mieliby szans na przetrwanie. Takie same zajęcie przeznaczone było od urodzenia młodemu kowalowi, ten jednak postanowił zmienić swój los. Zaczął zadawać się ze Stalkerami, a dzięki opanowanej do perfekcji głupocie, z czasem zapuszczał się coraz bardziej w ruiny. Pewnego dnia dotarł aż do dawnego muzeum uzbrojenia na starej ulicy Gdańskiej. Jakie(ż) zdziwienie opanowało mieszkańców bunkra, gdy po pięciu dniach absencji, uszczuplony , bo tylko trójosobowy skład samotnych poszukiwaczy (wyruszyło siedmiu) wpadł do ich schronienia (,)wymachując prehistoryczną bronią. Pamiątkę po tej wyprawie dzierżył właśnie Szamil(.) Stary rewolwer jeszcze z czasów II wojny światowej był chyba jednym z najstarszych i najmniej użytecznych sprzętów, zdobytych tej feralnej nocy (,)gdy podczas której Kowal zdobywał władzę w ich małej społeczności. Początkowo rządził rozsądnie, nie mieszał się do spraw gospodarczych i wypuszczał się dla rozrywki na powierzchnię. Z czasem jednak (,)gdy pogarszający się stan zdrowia coraz bardziej utrudniał mu poruszanie i logiczne myślenie, mały, podziemny świat zaczął się diametralnie zmieniać na gorsze. Wynikiem dwóch lat fatalnego zarządzania Kowala morale w bunkrze waliło się na łeb. Tylko w tym tygodniu miejsce miały dwa poważne incydenty – mianowicie zbieracze w hodowli grzybów odmówili pracy, w zamian za ponowne jej podjęcie zażądali skrócenia godzin roboty z dziesięciu do siedmiu i pół. W odzewie na ich niewinny protest w ruch poszły pałki i kastety. Drugim, dużo poważniejszym zajściem było zniknięcie dwóch pistoletów, starych Tokariewów i pięciu kompletów amunicji do nich.

Poprawiłam interpunkcję i błędy (te, które dostrzegłam). Podkreślone - to wyrazy do przemyślenia, rzeczy do dopracowania.

Z tego, co przeczytałam do tej pory - podoba mi się, że panujesz nad przedstawianym światem, to jest przemyślane i świadome. Nie umiem ocenić oryginalności kreacji, bo nie znam dobrze tego gatunku, mam jednak wrażenie, że wpisuje się to w dość prosty schemat. Jak do tej pory - jest przewidywalne, kreacje dość sztampowe.
Kreacje bohaterów są jednak solidne i rzetelne.

Myślę, że wrócę do lektury.

Fajnie byłoby, gdybyś resztę swojego opowiadania sam skorygował pod względem interpunkcji przynajmniej.
Czytaj głośno, jakbyś przemawiał w dużej sali i tam gdzie bierzesz oddech zasadniczo musi być znak interpunkcyjny. Gdyby Ci się chciało, zrób to i wklej poprawioną partię w kolejnym poście. W ten sposób wspólnie udałoby się nam przeprowadzić korektę tekstu i nie wkurzałoby czytelnika, że nie ma przecinków. To ważne, bo przecinek nadaje rytm czytaniu i i to ułatwia rozumienie, wczucie się w przedstawianą rzeczywistość.


Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości