26-06-2012, 11:01
Nie wiedziałam, gdzie przyporządkować to opowiadanie, więc mój wybór padł na ten dział. Praca pisana na zaliczenie z historii kilka lat temu. Wydarzenia te rozegrały się naprawdę, jednak nie w mojej rodzinie. Ja ją tylko zaadaptowałam do swoich potrzeb (;
Lata okupacji w czasie II wojny światowej były bardzo trudne. Polaków spotykały różne represje ze strony Niemców. Tysiące ludzi ginęło w obozach koncentracyjnych i więzieniach, kolejnych wywożono poza granice ojczyzny. Wielu z nich już nie wróciło. Mimo, że Polacy byli po stronie przegranych, nie poddawali się – wiele razy pokazywali okupantom moc odwagi i patriotyzmu. Jednak największe męstwo okazywali ci, którzy, mimo niszczącej nienawiści, potrafili dostrzec w rannych niemieckich żołnierzach ludzi…
Maria z trudem przedzierała się przez wysoki śnieg. Wiązka gałęzi uciskała ją w plecy, podarty płaszcz nie dawał ani odrobiny ciepła. Nie czuła rąk ani nóg, mróz szczypał ją w zsiniały nos. W tym roku zima przyszła wyjątkowo wcześnie, bo już w listopadzie. Śnieg padał tak obficie, że najstarsi ludzie nie pamiętali. Kto wie, może sama matka Natura litowała się nad samotnymi mogiłami powstańców i miłosiernie otulała je śnieżną kołdrą? Z drugiej strony walka o przetrwanie stała się jeszcze bardziej zacięta i trudna.
W końcu nogi odmówiły jej posłuszeństwa i zmęczona dziewczyna opadła na zaśnieżony pniak. Oparła ręce na wydatnym brzuchu i westchnęła głęboko. Długi warkocz koloru marchewki opadł na zapadniętą twarz. Maria była młodą dziewczyną, jednak ciągły strach i opieka nad trójką dzieci, a czwartym w drodze odcisnęły na niej swoje piętno. Z troską przyjrzała się rozdarciu na płaszczu. Jeśli nie uda się go naprawić będzie musiała przerobić go na ubrania dla dzieci. One tak szybko rosną… Przetarła znużone oczy i podniosła się z trudem. Postanowiła wrócić do domu okrężna drogą – miała nadzieję znaleźć jeszcze trochę drewna. Ruszyła przez zaspy, co jakiś czas zatrzymując się, by odpocząć. Płatki śniegu delikatnie wirowały w powietrzu, las pod śnieżną pokrywą wydawał się cichy i spokojny. Maria szła od drzewa do drzewa, szukając mokrego drewna. Dziecko co jakiś czas kopało, nie dając o sobie zapomnieć. W oddali widać było olbrzymi dąb z rozłożysta koroną, pod którym leżało mało śniegu. Maria zmierzała w jego stronę, gdy nagle potknęła się i z cichym krzykiem upadła. Ciężkie gałęzie przygniotły ją do ziemi, minęła chwila, im się z nich wyplątała. Ze strachem złapała się za brzuch. Nie mogła urodzić dwa miesiące przed czasem, w dodatku sama w lesie! Jednak dzieciątku nic się nie stało, co więcej radośnie kopało ją w brzuch. Wstała ostrożnie i dłonią rozgarnęła śnieg, by zobaczyć o co się potknęła. Z rosnącym przerażeniem odkrywała nogi, tułów i głowę człowieka ubranego w niemiecki mundur. Śnieg pod nim zabarwił się na czerwono. W pierwszym momencie Maria chciała uciekać gdzie oczy poniosą, jednak po chwili przemogła strach. Ostrożnie przewróciła żołnierza na plecy i pochyliła się nad jego klatka piersiową. Nie mógł leżeć tu długo, ciało nie straciło jeszcze całego ciepła. Niemal niesłyszalne bicie serca rozbudziło jej nadzieje. Nie myślała już, że to Niemiec i wróg – widziała w nim tylko rannego człowieka. Pozbierała drewno i zarzuciła je na plecy, po czym delikatnie ujęła żołnierza pod pachy i zaczęła ciągnąć w stronę dębu. Była to ciężka droga: śnieg zakrywał dziury i wyrwy, ciało rannego i gałęzie były bardzo ciężkie, a Maria nieludzko zmęczona. W dodatku była dosyć wątłej postury i w siódmym miesiącu ciąży. Musiała uważać nie tylko na swój stan, ale też na rany mężczyzny. W końcu dotarli do drzewa i dziewczyna z ulgą ułożyła żołnierza na odsłoniętej ziemi. Sama padła obok i długo odpoczywała. Po jakimś czasie wstała i rozłożyła drewno. Na bok odłożyła małe i lekkie gałązki. Z tych grubych i dużych zbudowała prowizoryczny szałas, do którego wciągnęła mężczyznę. Z pozostałego drewna rozpaliła ognisko. Nie było to łatwe, bo gałęzie były wilgotne od śniegu, ale w końcu się udało. Przy świetle ognia dokładnie zbadała stan żołnierza. Miał mnóstwo zadrapań na twarzy, rozerwany policzek, oparzoną dłoń i paskudne skaleczenie na udzie. Maria oderwała kawał materiału z płaszcza i śniegiem starła krew. Resztą okrycia dokładnie otuliła mężczyznę. Mój Boże, był taki młody! Miał nie więcej niż 20 lat, zauważyła to dopiero, gdy umyła jego twarz. Wyczołgała się z szałasu i pędem ruszyła do domu. Nie miała czasu ponownie nazbierać gałęzi. Gdy tylko dobiegła na miejsce, wysłała dzieci po opał, a sama zabrała potrzebne rzeczy i wróciła do żołnierza.
Pielęgnowała go długo. Zbierała drewno, uszczelniała szałas, który od nowa zbudował jej mąż, przynosiła jedzenie. Nie mogli ryzykować przeniesienia go do domu. Mimo wszystko był Niemcem, a w pokojach były różne rzeczy… Czasami w opiece pomagały jej dzieci, jednak Maria nie chciała narażać ich zbyt często. Najstarsza córka pomagała jej opatrzyć jego rany. Pomoc była niezbędna, bo w ranę nogi wdało się zakażenie. Po kilku ciężkich dniach udało jej się wygrać walkę o życie Niemca. Po tym nastąpił przełom: żołnierz wracał do zdrowia w rekordowym tempie. Po miesiącu wyzdrowiał na tyle, by wrócić do armii. Pożegnali się w przyjaznej atmosferze. Henry, bo tak miał na imię, serdecznie podziękował jej za opiekę, nazywając ją swoją ‘’wybawicielką’’. Dziewczyna nie wyjawiła mu swojego imienia i nazwiska, porozumiewała się z nim na migi albo przy pomocy najstarszej córki Ewy. Razem odprowadziły żołnierza na skraj lasu i wskazały dalszą drogę do miasta. Życie znowu potoczyło się swoim torem.
Zbliżało się rozwiązanie i Maria nie mogła doczekać się tego dnia. Razem z mężem wybrała już imię dla dziecka. Dziewczynka będzie mieć na imię Rozalia, chłopiec Jan. Cała rodzina z niecierpliwością oczekiwała porodu.
Nikt nie odczuwał niepokoju, gdy późnym wieczorem zaskoczyło ich głośne pukanie do drzwi. Dzieci już spały, Maria cerowała kaftaniki, a Tadeusz kończył kolację . Nie zdążyli otworzyć, gdy do pokoju wkroczyła niemiecka policja. Zaskoczona Maria upuściła na podłogę robótkę i ze strachem przyglądała się, jak Niemcy demolują pokój. Nie znała niemieckiego, nie rozumiała więc o czym dyskutują Tadeusz i człowiek wyglądający na oficera. Ten drugi wyraźnie stracił cierpliwość i zaczął wrzeszczeć łamanym polskim.
-Na dwór, polskie świnie!
Do pokoju wbiegły obudzone dzieci, poganiane przez resztę Niemców. Maria w pośpiechu naciągała na ich piżamy ciepłe płaszcze, a na bose stopy buty. Krzyki niemieckie mieszały się z płaczem dzieci. Wyrzucono ich za drzwi i popędzono w stronę lasu.
-Tadeusz! – krzyknęła przerażona Maria, tuląc do siebie najmłodszego Karola, zaledwie czteroletniego. – Tadeusz, co się dzieje?!
Tadeusz nie miał czasu odpowiedzieć, zawzięcie dyskutując z oficerem. Im dłużej z nim rozmawiał tym bardziej pogrążał się w rezygnacji. Rezygnacja zamieniła się w desperację, gdy na środku leśnej polany wręczono mu łopatę.
-Tadeusz! – krzyczała Maria. – Dlaczego to wszystko..?!
-Ktoś doniósł, że pomagamy patriotom i przechowujemy w domu broń dla nich. Wydano na nas wyrok śmierci przez rozstrzelanie – odrzekł przerażony. Jakiś Niemiec uderzył go karabinem w twarz. Dzieci krzyknęły rozdzierająco, Maria ze łzami w oczach próbowała je uspokoić. Niemcy postawili Tadeusza na nogi, jego twarz była zalana krwią. W mroźny, styczniowy wieczór, gdy śnieg sięgał pasa, a ziemia była zmarznięta do głębi, mężczyzna kopał grób dla całej rodziny. Tymczasem Niemcy tupali w miejscu i żartowali, by zabić czas. Zrozpaczona Maria rozważała możliwość odwrócenia uwagi żołnierzy, by dzieci zdążyły uciec. Jednak najmniejszy ruch spowodował, że wycelowano w nią z kilkunastu karabinów. Próbowała powstrzymać łzy, jednak czuła ich mokry smak. Karol i Zosia płakali, tylko Ewa rozumiała powagę sytuacji. W jej błękitnych oczach szklił się strach. Maria myślała o wszystkim. O tym, że jej dzieci zginą w lesie, zakopane na przypadkowej polanie. Że nigdy już nie ujrzą wiosennych kwiatów ani letnich poranków. O tym, że jej nienarodzonemu dziecku nie będzie dane zachłysnąć się świeżym powietrzem. Jaka przyszłość miałaby cała czwórka, gdyby nie wojna? Dzieci żałowała najbardziej. Ona widziała już byt wiele okropieństw, by nie wiedzieć jacy naprawdę są ludzie. Dzieci były niewinne, jednak ich krew zostanie przelana na chwałę żądnego śmierci potwora. Głuche uderzenia łopaty odmierzały koniec ich życia. Ile jeszcze? Dwa? Cztery? Osiem?
-Starczy – rzucił oficer, zaglądając do dołu. Siłą wyciągnął z niego zakrwawionego Tadeusza i dał znać pozostałym żołnierzom. Dwójka z nich chwyciła dzieci i popchnęła je do ojca. Maria z rozpaczą rzuciła się na kolana i błagała o litość dla dzieci. Kilka kroków dalej Tadeusz prawie krzyczał po niemiecku, wskazując na dzieci i żonę. Żołnierze pozostali jednak nieugięci. Jeden z nich ponowie uderzył Tadeusza tak, że upadł na kolana. Drugi chwycił Marię za włosy i wlókł w kierunku dołu, nie zważając na jej pełne bólu krzyki.
-Polskie świnie trzeba tępić od małego – syknął i rzucił Marię na ziemię. Ewa pomogła jej wstać, chwilę później odciągnięto ją od matki. Niemcy ustawili ich przodem do siebie, tuż nad krawędzią grobu. Dzieci stały pomiędzy rodzicami. Strzelcy już od dawna stali na swoich pozycjach. Oficer odczytał wyrok śmierci, po czym dał znać żołnierzom. Przeładowanie broni zabrzmiało w cichym lesie niczym wystrzał. Maria odczuwała wycelowane w nią lufy jak fizyczny ból. To koniec, myślała przerażona, trzymając się za brzuch. Żegnaj Tadeuszu i wy, kochane dzieci. I ty, któremu nie dane będzie narodzić się na tym okrutnym świecie. Widziała jak przygotowują się do śmiertelnego strzału. Nie mogła już płakać, pozostałe łzy zamarzły na jej twarzy. Nagle czas przerażająco zwolnił. Maria odwróciła głowię, by po raz ostatni spojrzeć na męża i dzieci. Usłyszała rozkaz wystrzału…
-Stehen! – wrzasnął nagle jeden ze strzelców.
Podbiegł do oficera i tłumaczył coś gorączkowo, co chwilę wskazując na Marię. Oficer kiwał głową i patrzył zamyślony na kobietę. Po chwili zebrał wszystkich żołnierzy i rozkazał coś cichym głosem. Maria chwiejnym krokiem podeszła do męża.
-Tadeusz… - jęknęła i oparła się o dzieci.
Tadeusz z niedowierzaniem wsłuchiwał się w rozmowę żołnierzy.
-Odwołali akcję – szepnął, patrząc na żonę szeroko otwartymi oczami.
Kobiecie krew uderzyła do głowy. Odwołują akcję… odwołują akcję… Powoli odwróciła się do żołnierzy i odszukała wzrokiem ich wybawiciela. Te słomiane włosy i blizna na policzku wydawały jej się znajome. Nagle ich spojrzenia się spotkały i wspomnienia nadpłynęły wielką falą. To żołnierz, którego uratowała dwa miesiące temu!
Z Tadeuszem rozmawiał jeden z Niemców. Wyjaśnił coś ostrym tonem i odszedł. Mężczyzna podszedł do żony i objął ja mocno.
-Możemy odejść. Puszczają nas wolno – szepnął zduszonym głosem.
Maria szeroko otwartymi oczami spojrzała na Henry’ego. Ulga wypełniała ja od stóp do głów, w oczach szkliły się łzy. Żołnierz, dostrzegając jej spojrzenie, zasalutował jej z powagą i odszedł razem z innymi. Rachunek został wyrównany.
Mężowskie ramiona nie mogły jej dłużej utrzymać. Z krzykiem bólu, który niósł się echem po całym lesie, upadła na hałdę ziemi pokrytą świeżym śniegiem.
W tę mroźną, zimową noc w środku stycznia przyszła na świat Rozalia. Moja babcia.
Lata okupacji w czasie II wojny światowej były bardzo trudne. Polaków spotykały różne represje ze strony Niemców. Tysiące ludzi ginęło w obozach koncentracyjnych i więzieniach, kolejnych wywożono poza granice ojczyzny. Wielu z nich już nie wróciło. Mimo, że Polacy byli po stronie przegranych, nie poddawali się – wiele razy pokazywali okupantom moc odwagi i patriotyzmu. Jednak największe męstwo okazywali ci, którzy, mimo niszczącej nienawiści, potrafili dostrzec w rannych niemieckich żołnierzach ludzi…
Maria z trudem przedzierała się przez wysoki śnieg. Wiązka gałęzi uciskała ją w plecy, podarty płaszcz nie dawał ani odrobiny ciepła. Nie czuła rąk ani nóg, mróz szczypał ją w zsiniały nos. W tym roku zima przyszła wyjątkowo wcześnie, bo już w listopadzie. Śnieg padał tak obficie, że najstarsi ludzie nie pamiętali. Kto wie, może sama matka Natura litowała się nad samotnymi mogiłami powstańców i miłosiernie otulała je śnieżną kołdrą? Z drugiej strony walka o przetrwanie stała się jeszcze bardziej zacięta i trudna.
W końcu nogi odmówiły jej posłuszeństwa i zmęczona dziewczyna opadła na zaśnieżony pniak. Oparła ręce na wydatnym brzuchu i westchnęła głęboko. Długi warkocz koloru marchewki opadł na zapadniętą twarz. Maria była młodą dziewczyną, jednak ciągły strach i opieka nad trójką dzieci, a czwartym w drodze odcisnęły na niej swoje piętno. Z troską przyjrzała się rozdarciu na płaszczu. Jeśli nie uda się go naprawić będzie musiała przerobić go na ubrania dla dzieci. One tak szybko rosną… Przetarła znużone oczy i podniosła się z trudem. Postanowiła wrócić do domu okrężna drogą – miała nadzieję znaleźć jeszcze trochę drewna. Ruszyła przez zaspy, co jakiś czas zatrzymując się, by odpocząć. Płatki śniegu delikatnie wirowały w powietrzu, las pod śnieżną pokrywą wydawał się cichy i spokojny. Maria szła od drzewa do drzewa, szukając mokrego drewna. Dziecko co jakiś czas kopało, nie dając o sobie zapomnieć. W oddali widać było olbrzymi dąb z rozłożysta koroną, pod którym leżało mało śniegu. Maria zmierzała w jego stronę, gdy nagle potknęła się i z cichym krzykiem upadła. Ciężkie gałęzie przygniotły ją do ziemi, minęła chwila, im się z nich wyplątała. Ze strachem złapała się za brzuch. Nie mogła urodzić dwa miesiące przed czasem, w dodatku sama w lesie! Jednak dzieciątku nic się nie stało, co więcej radośnie kopało ją w brzuch. Wstała ostrożnie i dłonią rozgarnęła śnieg, by zobaczyć o co się potknęła. Z rosnącym przerażeniem odkrywała nogi, tułów i głowę człowieka ubranego w niemiecki mundur. Śnieg pod nim zabarwił się na czerwono. W pierwszym momencie Maria chciała uciekać gdzie oczy poniosą, jednak po chwili przemogła strach. Ostrożnie przewróciła żołnierza na plecy i pochyliła się nad jego klatka piersiową. Nie mógł leżeć tu długo, ciało nie straciło jeszcze całego ciepła. Niemal niesłyszalne bicie serca rozbudziło jej nadzieje. Nie myślała już, że to Niemiec i wróg – widziała w nim tylko rannego człowieka. Pozbierała drewno i zarzuciła je na plecy, po czym delikatnie ujęła żołnierza pod pachy i zaczęła ciągnąć w stronę dębu. Była to ciężka droga: śnieg zakrywał dziury i wyrwy, ciało rannego i gałęzie były bardzo ciężkie, a Maria nieludzko zmęczona. W dodatku była dosyć wątłej postury i w siódmym miesiącu ciąży. Musiała uważać nie tylko na swój stan, ale też na rany mężczyzny. W końcu dotarli do drzewa i dziewczyna z ulgą ułożyła żołnierza na odsłoniętej ziemi. Sama padła obok i długo odpoczywała. Po jakimś czasie wstała i rozłożyła drewno. Na bok odłożyła małe i lekkie gałązki. Z tych grubych i dużych zbudowała prowizoryczny szałas, do którego wciągnęła mężczyznę. Z pozostałego drewna rozpaliła ognisko. Nie było to łatwe, bo gałęzie były wilgotne od śniegu, ale w końcu się udało. Przy świetle ognia dokładnie zbadała stan żołnierza. Miał mnóstwo zadrapań na twarzy, rozerwany policzek, oparzoną dłoń i paskudne skaleczenie na udzie. Maria oderwała kawał materiału z płaszcza i śniegiem starła krew. Resztą okrycia dokładnie otuliła mężczyznę. Mój Boże, był taki młody! Miał nie więcej niż 20 lat, zauważyła to dopiero, gdy umyła jego twarz. Wyczołgała się z szałasu i pędem ruszyła do domu. Nie miała czasu ponownie nazbierać gałęzi. Gdy tylko dobiegła na miejsce, wysłała dzieci po opał, a sama zabrała potrzebne rzeczy i wróciła do żołnierza.
Pielęgnowała go długo. Zbierała drewno, uszczelniała szałas, który od nowa zbudował jej mąż, przynosiła jedzenie. Nie mogli ryzykować przeniesienia go do domu. Mimo wszystko był Niemcem, a w pokojach były różne rzeczy… Czasami w opiece pomagały jej dzieci, jednak Maria nie chciała narażać ich zbyt często. Najstarsza córka pomagała jej opatrzyć jego rany. Pomoc była niezbędna, bo w ranę nogi wdało się zakażenie. Po kilku ciężkich dniach udało jej się wygrać walkę o życie Niemca. Po tym nastąpił przełom: żołnierz wracał do zdrowia w rekordowym tempie. Po miesiącu wyzdrowiał na tyle, by wrócić do armii. Pożegnali się w przyjaznej atmosferze. Henry, bo tak miał na imię, serdecznie podziękował jej za opiekę, nazywając ją swoją ‘’wybawicielką’’. Dziewczyna nie wyjawiła mu swojego imienia i nazwiska, porozumiewała się z nim na migi albo przy pomocy najstarszej córki Ewy. Razem odprowadziły żołnierza na skraj lasu i wskazały dalszą drogę do miasta. Życie znowu potoczyło się swoim torem.
Zbliżało się rozwiązanie i Maria nie mogła doczekać się tego dnia. Razem z mężem wybrała już imię dla dziecka. Dziewczynka będzie mieć na imię Rozalia, chłopiec Jan. Cała rodzina z niecierpliwością oczekiwała porodu.
Nikt nie odczuwał niepokoju, gdy późnym wieczorem zaskoczyło ich głośne pukanie do drzwi. Dzieci już spały, Maria cerowała kaftaniki, a Tadeusz kończył kolację . Nie zdążyli otworzyć, gdy do pokoju wkroczyła niemiecka policja. Zaskoczona Maria upuściła na podłogę robótkę i ze strachem przyglądała się, jak Niemcy demolują pokój. Nie znała niemieckiego, nie rozumiała więc o czym dyskutują Tadeusz i człowiek wyglądający na oficera. Ten drugi wyraźnie stracił cierpliwość i zaczął wrzeszczeć łamanym polskim.
-Na dwór, polskie świnie!
Do pokoju wbiegły obudzone dzieci, poganiane przez resztę Niemców. Maria w pośpiechu naciągała na ich piżamy ciepłe płaszcze, a na bose stopy buty. Krzyki niemieckie mieszały się z płaczem dzieci. Wyrzucono ich za drzwi i popędzono w stronę lasu.
-Tadeusz! – krzyknęła przerażona Maria, tuląc do siebie najmłodszego Karola, zaledwie czteroletniego. – Tadeusz, co się dzieje?!
Tadeusz nie miał czasu odpowiedzieć, zawzięcie dyskutując z oficerem. Im dłużej z nim rozmawiał tym bardziej pogrążał się w rezygnacji. Rezygnacja zamieniła się w desperację, gdy na środku leśnej polany wręczono mu łopatę.
-Tadeusz! – krzyczała Maria. – Dlaczego to wszystko..?!
-Ktoś doniósł, że pomagamy patriotom i przechowujemy w domu broń dla nich. Wydano na nas wyrok śmierci przez rozstrzelanie – odrzekł przerażony. Jakiś Niemiec uderzył go karabinem w twarz. Dzieci krzyknęły rozdzierająco, Maria ze łzami w oczach próbowała je uspokoić. Niemcy postawili Tadeusza na nogi, jego twarz była zalana krwią. W mroźny, styczniowy wieczór, gdy śnieg sięgał pasa, a ziemia była zmarznięta do głębi, mężczyzna kopał grób dla całej rodziny. Tymczasem Niemcy tupali w miejscu i żartowali, by zabić czas. Zrozpaczona Maria rozważała możliwość odwrócenia uwagi żołnierzy, by dzieci zdążyły uciec. Jednak najmniejszy ruch spowodował, że wycelowano w nią z kilkunastu karabinów. Próbowała powstrzymać łzy, jednak czuła ich mokry smak. Karol i Zosia płakali, tylko Ewa rozumiała powagę sytuacji. W jej błękitnych oczach szklił się strach. Maria myślała o wszystkim. O tym, że jej dzieci zginą w lesie, zakopane na przypadkowej polanie. Że nigdy już nie ujrzą wiosennych kwiatów ani letnich poranków. O tym, że jej nienarodzonemu dziecku nie będzie dane zachłysnąć się świeżym powietrzem. Jaka przyszłość miałaby cała czwórka, gdyby nie wojna? Dzieci żałowała najbardziej. Ona widziała już byt wiele okropieństw, by nie wiedzieć jacy naprawdę są ludzie. Dzieci były niewinne, jednak ich krew zostanie przelana na chwałę żądnego śmierci potwora. Głuche uderzenia łopaty odmierzały koniec ich życia. Ile jeszcze? Dwa? Cztery? Osiem?
-Starczy – rzucił oficer, zaglądając do dołu. Siłą wyciągnął z niego zakrwawionego Tadeusza i dał znać pozostałym żołnierzom. Dwójka z nich chwyciła dzieci i popchnęła je do ojca. Maria z rozpaczą rzuciła się na kolana i błagała o litość dla dzieci. Kilka kroków dalej Tadeusz prawie krzyczał po niemiecku, wskazując na dzieci i żonę. Żołnierze pozostali jednak nieugięci. Jeden z nich ponowie uderzył Tadeusza tak, że upadł na kolana. Drugi chwycił Marię za włosy i wlókł w kierunku dołu, nie zważając na jej pełne bólu krzyki.
-Polskie świnie trzeba tępić od małego – syknął i rzucił Marię na ziemię. Ewa pomogła jej wstać, chwilę później odciągnięto ją od matki. Niemcy ustawili ich przodem do siebie, tuż nad krawędzią grobu. Dzieci stały pomiędzy rodzicami. Strzelcy już od dawna stali na swoich pozycjach. Oficer odczytał wyrok śmierci, po czym dał znać żołnierzom. Przeładowanie broni zabrzmiało w cichym lesie niczym wystrzał. Maria odczuwała wycelowane w nią lufy jak fizyczny ból. To koniec, myślała przerażona, trzymając się za brzuch. Żegnaj Tadeuszu i wy, kochane dzieci. I ty, któremu nie dane będzie narodzić się na tym okrutnym świecie. Widziała jak przygotowują się do śmiertelnego strzału. Nie mogła już płakać, pozostałe łzy zamarzły na jej twarzy. Nagle czas przerażająco zwolnił. Maria odwróciła głowię, by po raz ostatni spojrzeć na męża i dzieci. Usłyszała rozkaz wystrzału…
-Stehen! – wrzasnął nagle jeden ze strzelców.
Podbiegł do oficera i tłumaczył coś gorączkowo, co chwilę wskazując na Marię. Oficer kiwał głową i patrzył zamyślony na kobietę. Po chwili zebrał wszystkich żołnierzy i rozkazał coś cichym głosem. Maria chwiejnym krokiem podeszła do męża.
-Tadeusz… - jęknęła i oparła się o dzieci.
Tadeusz z niedowierzaniem wsłuchiwał się w rozmowę żołnierzy.
-Odwołali akcję – szepnął, patrząc na żonę szeroko otwartymi oczami.
Kobiecie krew uderzyła do głowy. Odwołują akcję… odwołują akcję… Powoli odwróciła się do żołnierzy i odszukała wzrokiem ich wybawiciela. Te słomiane włosy i blizna na policzku wydawały jej się znajome. Nagle ich spojrzenia się spotkały i wspomnienia nadpłynęły wielką falą. To żołnierz, którego uratowała dwa miesiące temu!
Z Tadeuszem rozmawiał jeden z Niemców. Wyjaśnił coś ostrym tonem i odszedł. Mężczyzna podszedł do żony i objął ja mocno.
-Możemy odejść. Puszczają nas wolno – szepnął zduszonym głosem.
Maria szeroko otwartymi oczami spojrzała na Henry’ego. Ulga wypełniała ja od stóp do głów, w oczach szkliły się łzy. Żołnierz, dostrzegając jej spojrzenie, zasalutował jej z powagą i odszedł razem z innymi. Rachunek został wyrównany.
Mężowskie ramiona nie mogły jej dłużej utrzymać. Z krzykiem bólu, który niósł się echem po całym lesie, upadła na hałdę ziemi pokrytą świeżym śniegiem.
W tę mroźną, zimową noc w środku stycznia przyszła na świat Rozalia. Moja babcia.