Miałem coś z taką jedną. Najlepsza
koszula schła jak latawiec.
Byłem gotowy na wszystko:
udzielenie azylu przez kład wampira
i aniołów ze szlaczków poezji rozdeptanej.
Zatrzymuje mnie obieg wody,
przeciekam przez oczy w podłoże,
bez wyselekcjonowanej dominacji
na grubości ziarna, do innych
przy porastaniu.
Pędzony mieszanką suflerek
ojców, Maqueza z nutkami muzyki
i transfuzją milczenia, przywykłem
do mleka mgły.
Złodziejki i rozdzielnika poranków.