Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Woń pustkowi
#1
Woń pustkowi

Przytłumione światło lamp z trudem rozświetlało niewielki, skromnie urządzony pokój. Szarą, popękaną podłogę pokrywała cienka warstwa skruszonego tynku. W powietrzu krążyły drobiny pyłu, wgryzające się w nozdrza i drażniące gardło. W środku panowała cisza. Grube ściany podziemnego bunkra skutecznie tłumiły wszelkie odgłosy dochodzące z zewnątrz. Siedzący przy wysłużonym biurku mężczyzna przewrócił stronę notatnika, rozprostował palce i zabrał się do pisania.


Dokument AA001 Schronu Warszawa-Wschód, rok 2028
Dotyczy:
Historia, Wielka Wojna.

W roku 2021 w Europie centralnej i wschodniej wybuchł kryzys społeczno-gospodarczy na niespotykaną dotąd skalę. W ciągu kilku miesięcy wszelkie wskaźniki ekonomiczne w państwach takich jak Niemcy, Polska, Litwa, Łotwa, Czechy, Słowacja, Ukraina, Rumunia oraz na terenie Bałkan osiągnęły poziom najniższy w historii. Szczególnie dotkliwe straty odczuł sektor rolniczy, co w krótkim czasie spowodowało klęskę głodu na terenie powyższych państw. W większości krajów, w tym w Polsce, udało się opanować kryzys zanim wyrwał się spod kontroli. Jednak brak pożywienia oraz zbyt mało zdecydowana reakcja rządów Litwy i Ukrainy doprowadziły do burzliwych protestów i zamieszek w tych państwach. W ciągu kilku tygodni chaos ogarnął oba kraje do tego stopnia, że władze zmuszone były do zwrócenia się o pomoc za granicę. Odpowiedź sąsiadów była szokująca. Rząd Federacji Rosyjskiej oświadczył, że zamieszki na Ukrainie zagrażają spokojowi kraju i zdecydował o wysłaniu wojskowego korpusu ekspedycyjnego na jej terytorium. Oświadczenie to spotkało się z protestem zachodu, jednak nie zostały podjęte żadne konkretne działania. W roku 2022 pierwsze oddziały Armii Czerwonej wkroczyły na terytorium Ukrainy pod pretekstem działań stabilizacyjnych. Wojsko w krótkim czasie opanowało manifestacje, często używając siły. Pojawiły się dziesiątki ofiar śmiertelnych. Wkrótce na zaanektowanych terenach zostały ustanowione władze tymczasowe, podległe Rządowi Federacji. W obliczu tak zdecydowanych działań siły NATO wkroczyły na zajęte przez Armię Czerwoną terytoria. Doszło do pierwszych starć. Początkowe potyczki przerodziły się wkrótce w regularną wojnę. W chwili, gdy wojska koalicji zyskały znaczącą przewagę Rosjanie podjęli decyzję o użyciu broni jądrowej, co wywołało z kolei atak odwetowy państw Europejskich. W ciągu kilku dni zniszczone oraz skażone promieniowaniem zostały tereny niemal całej Europy, zachodniej i południowej części Rosji a także wschodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Szacuje się, że w wyniku atomowej zagłady życie straciło około 91% mieszkańców tych ziem. Wydarzenie to zostało nazwane Wielką Wojną i całkowicie zmieniło obraz świata.

Do dnia dzisiejszego nie odnaleziono żadnych dokumentów opisujących bezpośrednie przyczyny Kryzysu Europejskiego i jego następstw. Nie zweryfikowane źródła mówią o użyciu broni biologicznej na szeroką skalę i obwiniają za ten incydent władze Federacji Rosyjskiej.*

* Informacje prawdopodobne, niepotwierdzone.


Mężczyzna rozprostował palce i zakaszlał, gdy wszechobecny pył wypełnił płuca. Zwinął z szelestem kartki upychając je w plastikowej teczce. Podniósł się i skierował w głąb korytarza, w kierunku Archiwum. Teraz, kiedy pierwsze zespoły powróciły z wieściami z powierzchni wstąpiła w niego nadzieja. Nadzieja, że jego praca nie pójdzie na marne.

***

Blask księżyca oświetlał rozłożony wśród gruzów Warszawy obóz. Naprędce wzniesione umocnienia chroniące bardziej przed wiatrem niż realnym zagrożeniem były dowodem na to, że schron nie obawia się ataku. Kilku wartowników przechadzało się wzdłuż fortyfikacji, lecz większość żołnierzy spokojnie spała w dużych, brezentowych namiotach rozstawionych w zachodniej części obozu. Jedynie w oknach budynku oficerskiego ciągle migotało światło. Sierżant Jacek Warski siedział przy dużym stole wpatrując się w twarze wyższych oficerów znudzonym wzrokiem. Był pewien, że kolejny raz jego oddział zostanie wysłany w kierunku Wisły z zadaniem odszukania lub stworzenia bezpiecznej przeprawy przez rzekę. Od chwili rozesłania pierwszych patroli dowództwo podejmowało kolejne desperackie próby połączenia się ze Schronem Zachód. Jak dotąd bez skutku, jeśli nie liczyć kilku nieszczęśników dotkliwie poparzonych przez radioaktywną ciecz. Warski nie pojmował tylko, dlaczego na odprawie stawiło się tylu podoficerów, zwykle na rekonesans wysyłano pojedyncze drużyny, a często tylko dwuosobowe zespoły snajperskie. Jakież było jego zdziwienie, gdy prowadzący odprawę generał Wagner zwinął wysłużoną mapę zachodniego brzegu stolicy i oznajmił donośnym głosem:

- Panowie, dziś rano technicy odebrali stłumiony sygnał radiowy wyglądający na prośbę o pomoc. Pochodził spoza Warszawy.
Oficerowie niemal poderwali się z krzeseł, znużenie na ich twarzach natychmiast znikło a salę wypełnił szmer podekscytowanych szeptów.
- Chociaż sygnał był bardzo nieczytelny – kontynuował generał – dowodzi niezbicie, że człowiek, lub grupa ludzi spoza stolicy musiała przeżyć na pustkowiach kilka lat. Fakt, że użyli radia by się z nami skontaktować wyklucza zdziczenie oraz mutacje.
W tym momencie Warski zacisnął pięści i przełknął ślinę. Do dzisiaj pamiętał watahy wychudzonych, oszalałych i uzbrojonych jedynie w broń białą ludzi, szturmujące umocnienia bunkra. Widział ogarnięte szaleństwem oczy, groteskowo powyginane kończyny – zapewne efekt choroby popromiennej. Słyszał opętańcze wrzaski i agonalne krzyki umierających, gdy schron w końcu odpowiedział ogniem. Pamiętał, że uprzątnięcie trupów zajęło wojsku cały dzień, a smród palonych zwłok i łuna ognia spowijającego stos ciał towarzyszyły im niemal dwa razy dłużej.
-… dlatego tym razem zadanie powierzam drużynom Wilk i Borsuk ze zwiadu oraz oddziałowi Sztylet z wojsk inżynieryjnych. – głos generała ściągnął Jacka na ziemię
- Zwiad wyrusza jutro o świcie, inżynierowie dotrą na miejsce, gdy teren zostanie zabezpieczony. Ekwipunek standardowy, macie pozwolenie na otwarcie ognia w razie zagrożenia. Jakieś pytania?
Nikt się nie odezwał.
- Dobrze, odmaszerować!

Stuknęły obcasy oficerskich butów, sierżanci zasalutowali i skierowali się do swoich drużyn. Warski nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Wreszcie jakieś wiadomości spoza stolicy! Jeśli ktoś przetrwał tam na pustkowiach to musiał mieć wodę zdatną do picia, której powoli zaczynało brakować w bunkrze. Filtry nie nadążały z oczyszczaniem skażonej cieczy dostarczanej przez wojsko. Tym bardziej, że często trzeba było oczyszczać ją kilkukrotnie. Inżynierowie całymi dniami głowili się nad rozwiązaniem problemu. Bezskutecznie. A teraz Zwiad miał okazję potwierdzić swoją reputację i po raz kolejny ocalić mieszkańców bunkra. W myślach Warski widział już dziesiątki orderów na swojej piersi, niemal słyszał salwę honorową na cześć ich tryumfalnego powrotu.
Miał okazję by się wykazać.
Miał okazję uspokoić sumienie.

***

Trójka żołnierzy czekała już na niego przy wschodniej bramie. Wszyscy odziani byli w wytarte, poszarzałe mundury z wilczym łbem wyszytym na piersi, tuż pod czerwono-białą flagą. Na plecach nosili długie ciemnozielone płaszcze sięgające niemal do ziemi. Znak rozpoznawczy Zwiadu. Na widok Warskiego zaczęli sprawdzać broń i plecaki. Przygotowywali się do drogi.
- No, nareszcie! Już myśleliśmy, że pan sierżant znowu odwiedza pielęgniarki i…
- Zamknij się Hez – Warski z uśmiechem pokręcił głową – Znacie wytyczne, mamy sprawdzić teren a nie strzelać do wszystkiego, co się rusza, zrozumiano?
Żołnierze niechętnie pokiwali głowami.
- No, ale mamy pozwolenie na otwarcie ognia w razie niebezpieczeństwa. A, że to pustkowie jest jednym wielkim cholernym niebezpieczeństwem… - Warski uśmiechnął się paskudnie.
Nie musiał kończyć. Znał oddział niemal od chwili, gdy wybuchła Wielka Wojna. Z nimi prowadził pierwsze misje zwiadowcze na skażonych terenach i wiedział, ż może na nich polegać. Tak samo jak oni na nim. Świetnie się rozumieli zarówno podczas walki jak poza nią, każdy z nich wiedział co ma robić. Nawet zanim Warski wydał rozkaz. Przywódcą był zresztą tylko formalnie – tego wymagał regulamin. W praktyce nie oczekiwał od żołnierzy sztywnych, fałszywych salutów, wymieniania jego stopnia w każdym zdaniu czy bezwzględnego podporządkowania. Niejednokrotnie zdarzało się, że to ich inicjatywa pozwalała wychodzić im cało z opresji. Jacek musiał tylko odpowiednio nimi pokierować, co zresztą nie było trudne. Byli profesjonalistami. Każdy z nich posiadał umiejętności, bez których drużyna nie mogłaby funkcjonować. Finn potrafił ustrzelić Zdziczałego z ponad kilometra, Hez ukryć się nawet na pustyni i to w środku dnia a Karczmarek rozwaliłby betonową ścianę gołymi rękami gdyby dostał taki rozkaz. Warski musiał tylko odpowiednio nimi pokierować.
- Dobra panienki, sprawdzić broń i ruszamy. Finn ile trafień meldowali snajperzy na wschodzie?
- Dwadzieścia cztery, ale sztab nigdy nie wysłał zespołu poza granice Warszawy. Będziemy pierwsi. – poważne spojrzenie Walijczyka zaniepokoiło Warskiego. Jeśli nawet Finn, zwykle milczący i obojętny na wszystko, odczuwa niepokój to nie wróży nic dobrego.
- Naprzód, meldować każdy kontakt.
Cztery pary ciężkich, wojskowych butów uderzyły w ziemię wzbijając chmury pyłu.
Wyruszyli.

Przedzierali się przez gruzy stolicy powoli, ciężko było znaleźć ścieżkę wśród ogromnych kamieni, betonowych płyt i groteskowo powykręcanych kawałów metalu. Mimo świadomości, że wciąż są na terenach patrolowanych przez siły Schronu Wschód trzymali broń w pogotowiu, tego nauczyło ich doświadczenie. Kilka razy zmuszeni byli omijać szerokim łukiem miejsca, przy których licznik geigera zaczął pikać zbyt głośno. W miarę jak zbliżali się do granic miasta gruzy zaczynały się nieco przerzedzać, tu i ówdzie wychynął odarty z liści kikut drzewa, czy karłowaty krzak. Szli w milczeniu bacznie obserwując każde potencjalne stanowisko ogniowe. Nie spodziewali się napotkać żadnego zorganizowanego oporu, ale zdarzało się, że niektóre patrole natrafiały na swojej drodze grupy bandytów uzbrojonych w broń palną. Kilka razy doszło nawet do strzelaniny. Jednak prawdziwym zagrożeniem byli Zdziczali. To na skutek starć z tymi stworzeniami, niegdyś będącymi ludźmi Schron Warszawa-Wschód ponosił największe straty. Naukowcy utrzymywali, że to ci nieszczęśnicy, którzy nie zdążyli w porę schować się do piwnic czy osobistych schronów i jednocześnie nie zginęli na skutek ataków jądrowych. Ich ciała przyjęły tak dużą dawkę promieniowania, że nastąpiły mutacje. Różnorakie – niektórzy Zdziczali mieli dodatkowe kończyny, inni nadnaturalnie duże kości, nierzadko przebijające skórę a jeszcze inni dodatkową parę oczu lub ust. Wszyscy byli zdeformowani przez efekty promieniowania i łączyło ich jedno – agresja. Zawsze atakowali każdego w zasięgu wzroku. Wojsko łatwo ich powstrzymywało, bo nie używali żadnej broni prócz swoich zębów i zakrzywionych szponów, jakie część z nich wykształciła na skutek mutacji. Problemy zaczynały się, gdy jeden z niewielkich patroli napotkał większą grupę tych istot. Czasem po prostu nie wystarczało amunicji, aby zabić wszystkich zanim dotrą do żołnierzy. Najskuteczniejszą metodą likwidacji Zdziczałych okazały się, dwuosobowe zespoły snajperskie. Kula posłana z odległości kilometra eliminowała jednego z nich a reszta zwykle nie reagowała, jeśli tylko nie widzieli strzelającego. Finn, który uczestniczył w takich misjach niejednokrotnie meldował czasem likwidacje dwudziestu lub więcej celów w taki właśnie sposób.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy dotarli do granic miasta. Karmazynowa poświata otoczyła pustkowia, uwidaczniając ich tajemnicze, lecz w pewien sposób piękne oblicze. Warski zatrzymał oddział w niewielkiej kotlince osłoniętej od zachodu i południa skupiskiem gruzów.
- Tutaj przenocujemy, wyciągać śpiwory. – padł rozkaz.
- Można rozpalić ognisko? Widziałem w okolicy kilka drzewek. – zapytał z nadzieją Karczmarek, noce na pustkowiach bywały chłodne.
Warski przygryzł wargę. Teoretycznie ten teren powinien być oczyszczony z Dzikich, przynajmniej z grubsza a nocowanie w zimnych śpiworach pod gołym niebem skutecznie obniżało zapał do walki.
- Tak, rozpalimy. To pewnie będzie ostatnia noc przy ogniu, dwadzieścia minut marszu na wschód stąd kończy się Warszawa.
Karczmarek z Hezem udali się po drewno na opał a Warski przygotował miejsce pod obóz. Po kilkudziesięciu minutach siedzieli już w cieple ogniska, jego łuna niosła się daleko w noc.
- Jak nazywa się to miasteczko, z którego odebraliśmy sygnał? – spytał Hez
Jacek wygrzebał z plecaka wyblakłą mapę i rozłożył bliżej ognia.
- Ząbki – odparł
- Ząbki? – rzucił wyraźnie zaskoczony Karczmarek.
- Tak, Kaczor. Ząbki. Takie jak miałbyś ciągle w gębie gdybyś wtedy w lazarecie nie startował do tamtych dwóch z piechoty. – rzucił Finn
- To oni zaczęli, a poza tym dwie złamane ręce i wstrząśnienie mózgu w zamian za kilka wybitych zębów to dobra wymiana.
Warski parsknął śmiechem.
- Ta, a degradacja do kaprala i przeniesienie do Zwiadu? – zapytał – jesteś chyba jedynym frajerem, który z jednostki szturmowej trafił tutaj.
- Przynajmniej nie kiszę dupy w koszarach tylko służę w terenie! – oburzył się Kaczor
- Eeee, taki zapał to trzeba wykorzystać. Obejmiesz pierwszą wartę, ku chwale Czwartej Rzeczpospolitej! Chociaż… Po tej wojnie to już pewnie będzie piąta.
- Zaczekaj do wyborów to zrobią i szóstą jak będzie trzeba.
- Dobra dosyć gadania, Kaczor łap za broń. Kolejną wartę biorę ja następną Finn, a ostatnią Hez.
- Czemu ja zawsze dostaję tę przed świtem?
- Bo nikt nie potrafi wymówić twojego nazwiska – warknął na obchodne Kaczor.

Oddział Wilk został sformowany wraz z utworzeniem Zwiadu, czyli w chwili, gdy dowództwo schronu zdecydowało o rozesłaniu na powierzchnie pierwszych patroli. W jego skład weszli głównie ochotnicy z innych formacji, najczęściej ci, którym nie podobało się bezczynne czekanie i życie pod grubą warstwą betonu. Jednak Zwiad nie przyjmował wszystkich. Dostawali się tylko najlepsi – strzelcy wyborowi, weterani czy mistrzowie w ukrywaniu się. Wynikało to ze specyfiki misji, jakie formacja ta wykonywała. Najczęściej zadania polegały na cichej likwidacji celu lub rekonesansie danego obszaru, oczywiście pozostając niezauważonym. Pochodzący spod Katowic Hez został przyjęty niemal natychmiast, ze względu na jego nadzwyczajną umiejętność ukrywania się. W jednostce krążył plotki, że zdołał dostać się do pokoju generała Wagnera, wypić butelkę najlepszej szkockiej whisky, po czym umknąć niezauważony. Poza tym był posiadaczem, jak utrzymywał, najdłuższego nazwiska w Polsce. Brzmiało ono Hezberdemgentschenfelde i nikt w całej kompani nie potrafił go zapamiętać ani tym bardziej wymówić. Fantazja oddziału zakończyła się, więc na trzech pierwszych literach.

Księżyc schował się za chmurami, gdy żołnierze wsunęli się w milczeniu w śpiwory i niemal natychmiast zasnęli. Tylko Jacek patrzył na wschód, usiłując przebić wzrokiem ciemności.
Co ich czeka poza granicami Warszawy? Tam, gdzie nie będą mogli liczyć wyłącznie na siebie. Jak przywita ich Terra Incognita?
Jak miało się okazać – niezbyt przyjaźnie.

***

Koszmar nadszedł natychmiast.
Dwaj bracia, Jacek i Aleksander, szli powoli wśród wąskich uliczek prawobrzeżnej Warszawy. Noc otuliła miasto całunem ciemności, osłaniając ich przed wścibskimi spojrzeniami postronnych. Jacek przetarł oczy, ale przysłaniająca widoczność mgła nie znikła. Słyszał oszalałe bicie swojego serca, swój przyspieszonych oddech, czuł drżenie rąk.
Teraz.
Zatrzymał się nagle, wyszarpując broń z kabury. Jego brat szedł dalej jeszcze kilka kroków, mówił coś.
Zrób to.
Jacek niepewnym ruchem uniósł broń i wycelował, palec drżał na spuście. Wahał się, czas zwolnił.
Decyzja, którą podjął wcześniej teraz wydawała się szaleństwem. Zabić człowieka? Własnego brata?!
Dla niej.
Ta myśl rozwiała wątpliwości. Zobaczył jak ON zatrzymuje się zdezorientowany i powoli odwraca głowę. Jak rozszerzają się JEGO źrenice na widok lufy pistoletu.
I wtedy nacisnął spust.
Odrzut targnął ramieniem, gdy kula wbiła się w czoło jego brata, tuż nad prawym okiem. Krew bryzgnęłą obficie plamiąc ubranie i twarz Jacka. Strzał. Druga fontanna czerwonej cieczy trysnęła z umierającego już ciała. Strzał. Krzyk urwał się, gdy pocisk przeszedł przez krtań zrywając struny głosowe. Strzał. Bezwładne ciało uderzyło o ziemię z głuchym łoskotem. Smród krwi wdzierał się w nozdrza napawając Jacka strachem. Pochylił się nad trupem i wyszarpnął z kieszeni jego koszuli mały, błękitny papierek. Chwilę później odrzucił broń, odbiegł kilka kroków i poczuł jak targnęły nim torsje.
Zwymiotował, ale nie ustawały. Ktoś szarpnął jego ramię…

***

- Wstawaj! Szybko! – ze snu wyrwał go ostry syk Heza - Finn meldował kontakt.
Warski poderwał się momentalnie łapiąc za broń, zdezorientowany rozejrzał się wokół.
Ognisko zostało zgaszone a żołnierze leżeli na ziemi z kapturami naciągniętymi głęboko na twarz. Skulony podbiegł do Finna i skierował wzrok w stronę, w którą patrzył snajper.
- Co masz?
- Dzicy. Dziesięciu albo piętnastu. Strzelać?
Warski wytężył wzrok usiłując dostrzec coś w ciemnościach, ale zobaczył jedynie jakieś ruchy w oddali. Nie pytał, w jaki sposób Walijczyk zdołał określić liczebność stworów.
- Poczekaj, w okolicy może być ich więcej. Idą na nas? – zapytał
Snajper milczał chwilę manipulując przy lunecie karabinu.
- Ciężko powiedzieć, ciągle zmieniają kierunek jak to Dzicy. Strzelać?
- Jeszcze nie.
Warski dał znak do przygotowania broni. Szczęknęły zamki karabinków szturmowych Beryl, żołnierze zajęli pozycje strzeleckie i czekali. Sylwetki przygarbionych istot zaczęły rysować się w mroku wyraźniej, bez wątpienia Dzicy zmierzali w ich kierunku. Jacek uniósł rękę, ale jeszcze nie dawał znaku do otwarcia ognia. Był świadom wartości, jaką tutaj na pustkowiach posiadała amunicja.
Nie wiedział jak długo zajmą im poszukiwania rzekomo ocalałych, wolał więc nie marnować pocisków. Czekali. Jednak Dzicy nie spieszyli się, zbliżali się powoli często przystając. Żołnierze słyszeli już wyraźnie ich gardłowy charkot, sapanie i powarkiwania.
- Krótkie serie. – ciszę przerwał syk Jacka – nie marnować amunicji. Ognia!
Kanonada rozpoczęła się momentalnie, lufy Beryli rozbłysły ogniem rozświetlając na chwilę ciemności. Do morderczego ognia natychmiast dołączył basowy pomruk karabinu wyborowego Bor.
Kilku zdziczałych padło w piach pustkowi już po pierwszych sekundach ostrzału, reszta rzuciła się do szaleńczego ataku w kierunku, z którego nadlatywały śmiertelne pociski. Większość z nich padła już po kilku krokach, ale jeden w jakiś sposób przedarł się przez huraganowy ogień i skoczył w kierunku Heza z szaleństwem w oczach. Zakrzywione szpony godziły wprost w twarz żołnierza, ale ten spokojnie przycisnął kolbę do ramienia i nacisnął spust.
Ciche szczęknięcie poinformowało o braku amunicji.
Hez rozpaczliwie rzucił się w tył. Ostre szpony zaryły w ziemię tuż obok, ale zanim żołnierz zdołał się podnieść stwór był już nad nim. Uniósł ramię do ciosu i… jego głowa rozpadła się na setki krwawych strzępów.
- To już chyba ostatni – rzeczowo oznajmił Finn przeładowując karabin.
- Kurwa… - wykrztusił Hez przez ściśnięte gardło – było blisko.
Snajper poklepał go po ramieniu podając karabin.
- Wszyscy cali? Świetnie, zwijać śpiwory i spadamy stąd zanim zlecą się tu wszyscy Zdziczali z okolicy. – padł rozkaz.
Świtało już, gdy kilka minut później zebrali się do drogi. Może to pierwsze promienie słońca, a może po prostu zwykły przypadek sprawiły, że Warski zwrócił uwagę na truchło jednego z potworów. Wydawało się odmienne od pozostałych. Przyklęknął obok niego i ostrym wojskowym nożem naciął skórę na ramieniu. Zamiast wyschniętej na wiór tkanki, która kruszyła się przy mocnym uderzeniu z rany pociekła dziwna, bezbarwna ciecz. Czyżby gdzieś w okolicy znajdowała się woda? Jeśli tak mogłoby to być przełomowe odkrycie dla całego schronu.
- Sierżancie? – usłyszał ciche mruknięcie Finna – musimy się zbierać.
- Idę. – rzucił krótko.

Szli tyralierą bacznie obserwując każde gruzowisko i okrążając bardziej niebezpieczne miejsca. Nieustannie trzymali dłoń pogotowiu. Wiedzieli, że znaleźli się teraz w miejscu, gdzie nikt po Wielkiej Wojnie jeszcze nie dotarł. Zieloną tabliczkę z obdrapanym napisem „Ząbki” minęli kilkadziesiąt minut temu. Tym razem nie było błyskotliwych komentarzy dotyczących nazwy miasta – milczeli świadomi zagrożenia. Licznik geigera odzywał się coraz częściej, okolica musiała być napromieniowana znacznie silniej niż tereny położone bliżej schronu. Po uciążliwym i bardzo powolnym marszu dotarli wreszcie do zrujnowanej stacji kolejowej, z okolic której miał dobiegać sygnał.
- To gdzieś tu. – oznajmił Warski. – Mamy mało czasu, przeszukać wszystkie okoliczne budynki, albo to, co z nich zostało. Tylko ostrożnie, wciąż nie wiemy czy jest tu bezpiecznie.
Hez spojrzał na zegarek.
- Nie zdążymy, do zmroku półtorej godziny.
- Dlatego się rozdzielimy. Weźmiesz z Kaczorem północną stronę, ja z Finnem południową.
- Nie wiem czy to dobry pomysł… - skrzywił się Walijczyk.
- Nie mamy innego wyboru, ruszać się! Zbiórka za godzinę piętnaście na tej stacji.

Hez patrzył na dwa oddalające się ciemnozielone płaszcze. Wyczuwał, że wydarzy się zaraz coś niedobrego. Lata służby w armii nauczyły go ufać swoim instynktom. Przepuścił Kaczora przed sobą i ostrożnie stawiał kroki. Chylące się ku zachodowi Słońce nadawało miastu ponury i groźny wygląd. Szare gruzowiska nabrały brunatnej barwy a cienie wydłużyły się złowrogo. Obaj żołnierze uważnie lustrowali każdy zaułek wymarłego miasta. Czuli się tu intruzami. Ciężkie buty zbyt głośno uderzały o pokrytą pyłem ziemię, zieleń ich płaszczy zbyt wyraźnie odcinała się od szarości gruzów. Hezowi wydawało się jakby byli obserwowani przez samo miasto.
Nie, to niemożliwe. Otrząśnij się, myśl racjonalnie.
Wziął głęboki oddech i ruszył dalej za Kaczorem. Szli w ciągłym milczeniu. Tak na wszelki wypadek.
Sprawdzili niewielki park i dwa budynki, które przetrwały Wielką Wojnę nic nie znajdując. Jednak wciąż to czuł. Coś pójdzie nie tak. Coś się stanie.
Tym razem natknęli się na średnich rozmiarów nieco pochylony budynek. Resztki napisu „Ząbki” świadczyły, że był to zapewne urząd miasta. Weszli do środka powoli, ostrożnie lustrując każdy kąt.
- Sprawdzę parter, idź na piętro. – głos Kaczora odbił się echem od zniszczonych ścian.
Hez skinął głową i ruszył po schodach. Uważnie stawiając kroki zaglądał do każdego pomieszczenia. Pod podeszwami butów nieco zbyt głośno zazgrzytało szkło z rozbitych drzwi lub okien. Okazało się, że prawe skrzydło budynku zawaliło się całkowicie. Odetchnął z ulgą i już miał wracać, gdy usłyszał serie wystrzałów a potem pełen przerażenia krzyk.
Kaczor!
Puścił się biegiem po schodach z bronią gotową do strzału. Pierwszym, na co zwrócił uwagę była krew. Świeża, spływająca po szarej ścianie na posadzkę posoka. Jej smród niemal odurzał swoją intensywnością. Podłużna czerwona smuga na podłodze ciągnęła się aż do schodów prowadzących do podziemi budynku. Hez czuł jak trzęsą mu się ręce, uspokoił oddech i dokładnie przyjrzał się śladom. Krwi było zbyt dużo by należała do jednego człowieka. Oblepiała buty ze wszystkich stron, niemal w niej brodził. Poczuł jak coś uderzyło go lekko w hełm. Kropla krwi rozprysnęła się na jego policzku, gdy uniósł głowę. Chwile później usłyszał cichy dźwięk dochodzący z dołu.
Jakby drapanie? Może gardłowy charkot?
A potem w drzwi uderzyło coś ciężkiego.
Tego było za wiele, przerażony żołnierz puścił się biegiem przed siebie, zachowując tyle przytomności, by biec przez park, który wcześniej sprawdzili. Wskazówki zegara wskazywały godzinę 20.15. Piętnaście minut spóźnienia. Zdyszany wpadł na stacje kolejową gorączkowo szukając wzrokiem pozostałych członków oddziału.
- Mieliście tu być o dwudziestej do cholery! Gdzie Kaczor? – niemal podskoczył na dźwięk głosu Warskiego.
- Panie sierżancie znaleźliśmy coś… Kaczor… tyle krwi, kurwa… - Hez usiłował zebrać myśli, zadyszka skutecznie uniemożliwiała jakiekolwiek wyjaśnienia. Poczuł jak ktoś nim potrząsa.
- Hez opanuj się, co tam się stało? Jaka krew?
Rozbiegane spojrzenie Ślązaka przeczesywało przestrzeń gdzieś wokół nich, żołnierz drżącą dłonią wskazał swoje buty. Warski pochylił się, omiótł wzrokiem ziemię, rozgrzebał nawet garstkę pyłu.
Nic.
- No co? Mów!
Hez spojrzał w dół, uniósł podeszwę i otworzył usta ze zdumienia.
Były czyste.
Zaschnięta na podeszwach krew znikła. Nogawki, wcześniej wilgotne od posoki, teraz pokryte były jedynie warstwą szarego pyłu. Hez pokręcił głową z niedowierzaniem. Czy to możliwe, że zawładnął nim strach? Zachował się jak jakiś żółtodziób ze zbyt bujną wyobraźnią? Ta myśl otrzeźwiła go na tyle, że zdołał zrelacjonować całe zajście.
- Czy ty siebie słyszysz? Znikająca krew, jakieś dziwne odgłosy? Hez do cholery, co się z tobą dzieje?! – Warski był wyraźnie poirytowany.
- Panie sierżancie, to przez to miasto. – mruknął Finn
Jacek odwrócił się i spojrzał na Walijczyka pytająco.
- To przez to miasto, nie czuje pan tego? Jest inne.
Warski przemknął wzrokiem po gruzach, budynkach i zniszczonych uliczkach. Wiatr świszczał między powykrzywianymi torami kolejowymi wzbijając w powietrze drobinki pyłu. Odarte z liści, karłowate drzewa pochylały się smętnie na wschód tworząc naturalny baldachim nad podziurawionymi ulicami. Park, niegdyś zapewne pokryty zieloną trawą zamienił się teraz w rozkopane ziemiste pole, na którego środku leżał powykręcany metalowy kształt. Być może pozostałość jakiegoś masztu. Całość wydawała się być spowita rzadkimi oparami jakiejś tajemniczej mlecznobiałej mgły. Jacek zrzucił to na karb zapadających szybko ciemności.
- Jak sprawdzaliśmy ten dziwny okrągły dom wydawało mi się, że słyszę dudnienie gdzieś z podziemi. – z zadumy wyrwał go głos Finna
- Czemu nic nie meldowałeś?
- Nie byłem pewien, było bardzo słabe.
Warski spuścił wzrok. Powinni natychmiast sprawdzić, co stało się z Kaczorem, ale obawiał się, że w tych ciemnościach nie odnajdą drogi. Poza tym w razie ataku większej grupy dzikich nie mieli szans walczyć po ciemku. Odetchnął głęboko i podjął decyzję.
- Zostajemy tu na noc, po Karczmarka pójdziemy jak się przejaśni.
Nikt nie protestował, byli świadomi zagrożenia. Milcząc rozłożyli śpiwory w niewielkim budynku. Finn na własne życzenie objął pierwszą wartę, opierając lufę karabinu o kolano zatopił wzrok w ciemnościach na zewnątrz.
Sen nadszedł szybko.

***

- Następny! – skrzekliwy głos grubawego strażnika przebił harmider, jaki czynili zebrani na placu ludzie. Jacek podszedł do niewielkiego stolika i podał wartownikowi kawałek błękitnego papieru.
Mężczyzna począł lustrować go dokładnie, porównując twarz Jacka z tą przedstawioną na zdjęciu.
- Aleksander Warski, absolwent Wydziału Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej, zgadza się? – Jacek czuł jak strażnik świdruje go spojrzeniem. Nerwowo przełknął ślinę.
- Tak, to ja. – skłamał bez wahania.
- Świetnie, przydadzą się nam wykształceni inżynierowie. Witamy w Schronie Warszawa-Wschód. Następny!
Jacek przeszedł przez kordon wydzielający zbawczą przestrzeń schronu od skazanej na nuklearną zagładę Warszawy. Odwrócił się i spojrzał na tłum cisnący się przez barierki, nadaremnie usiłujący rozerwać kordon ustawiony przez wojsko. Rzeczywistość była przytłaczająca – w schronie po prostu nie było miejsca, by pomieścić wszystkich mieszkańców. Władze miasta zdecydowały się wydać specjalne pozwolenia naukowcom, inżynierom, żołnierzom, lekarzom i wszystkim tym, którzy będą niezbędni by odbudować kraj zniszczony głowicami nuklearnymi. Pozwolenia te miały postać błękitnych papierów z urzędowymi pieczęciami. Jacek odszukał wzrokiem stanowisko oficera personalnego i skierował się tam sprężystym krokiem. Cierpliwie odczekał na swoją kolei.
- Chciałem się dowiedzieć, czy w schronie zameldowała się już Katarzyna Kubiś. – spytał z nadzieją w głosie.
- Chwileczkę… - odparł znudzony oficer i rozpoczął powolne grzebanie w stosie papierów leżących na biurku.
- Hmm… wygląda na to, że Pani Kubiś została zakwaterowana dziś rano…
Serce Jacka zabiło mocniej. Udało się! Wszelkie wątpliwości nagle znikły wyparte przez euforię.
- … w Schronie Lublin. – zakończył mężczyzna.
Źrenice Warskiego rozszerzyły się, gardło ścisnęła dziwna, nieopisana siła a płuca odmówiły współpracy.
- W.. w Lublinie… - wyjąkał w końcu
- Zgadza się, a teraz niech pan przejdzie dalej i nie blokuje miejsca, następny proszę!
Jacek zrobił kilka kroków i powiódł nieprzytomnym wzrokiem wokół. Tłum ludzi, wojsko, karabiny, krzyki i nawoływania. To wszystko wydawało się takie odległe. Czuł się jak we śnie, w jakimś cholernym koszmarze, gdzie wszystko się wali. Miał ochotę pozabijać tych przemądrzałych oficerków w wyprasowanych mundurach i rozpieprzyć cały ten schron. Po co mu ten papierek? Po co zabił własnego brata, skoro teraz jej tu nie będzie?! Wszystko na nic?! Wściekły z bezsilności miotał się po zatłoczonym placu, gdy nagle zawyły syreny, jakiś głos oznajmił przez megafon, że zbliżają się pociski. Przerażony tłum porwał go do wnętrza bunkra. Ostatnią myślą, jaka przemknęła mu przez głowę było pytanie jak długo przyjdzie mu się chować kilkaset metrów pod ziemią w kompletnej samotności.
Potem uderzyły pociski.

***

Wiatr rozganiał właśnie ciemne skłębione chmury, gdy trójka żołnierzy ruszyła w kierunku zniszczonego budynku urzędu miasta. Jak zwykle powoli, jak zwykle ostrożnie nawet mimo rekonesansu jaki przeprowadzili dzień wcześniej. Na miejsce dotarli bez trudu już po kilkunastu minutach.
- To tu. – Hez wskazał pochyły budynek.
Warski jedynie skinął głową, poprawił hełm unosząc gotową do strzału broń. Pchnął drzwi i trójka żołnierzy wpadła do środka omiatając lufami karabinów każdy kąt. Ciężkie kroki odbijały się echem pośród opuszczonych pomieszczeń.
Nie znaleźli nic. Kaczor przepadł bez śladu.
- Hez, gdzie ta krew? Tu nic nie ma, nawet szczury się stąd wyniosły.
- Przysięgam, że ją widziałem, była na tych ścianach. – Ślązak przesunął palcem po murze, ale zebrała się na nim jedynie warstewka pyłu.
Jacek pokręcił głową, podszedł do piwnicznych drzwi i popchnął je lekko, ale zdecydowanie. Otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Oczom trójki żołnierzy ukazały się betonowe schody i długi korytarz oświetlony mdłym blaskiem podwieszanych do sufitu lamp.
- Dobra uważać w co strzelacie, Kaczor wciąż może tu być. Mamy zbadać teren i dowiedzieć się, kto nadał sygnał. Idziemy.

Lekko pochyleni posuwali się w dół schodów dokładnie lustrując przestrzeń przed nimi. Tym razem ciężkie wojskowe buty stąpały po betonowej posadzce niemal bezgłośnie. Finn skinął głową na Warskiego wskazując świeże ślady odciśnięte w kurzu. Bez wątpienia nie byli tu sami. Po kilku chwilach marszu oświetlenie nagle zgasło pogrążając korytarz w zupełnych ciemnościach. Jacek nerwowo przycisnął kolbę swojego Beryla do ramienia. Wytężył słuch, ale do jego uszu docierały jedynie przyspieszone oddechy towarzyszy. Na szczęście około trzydzieści sekund później światło rozbłysło na nowo, choć teraz jakby słabiej. Przytłumiony blask żarówek z trudem przebijał się przez gęstą ciemność panującą w korytarzach. Warski dał znak i żołnierze ruszyli dalej. Po chwili dotarli do rozwidlenia. W tym miejscu korytarz dzielił się na trzy odnogi. Warski przyklęknął usiłując przebić wzrokiem półmrok, ale światło lamp było zbyt słabe. Z prawego korytarza wydobywała się niezidentyfikowana, chemiczna woń. Prawdopodobnie promieniowanie w tamtej części kompleksu było znacznie wyższe. Jacek wskazał więc przeciwległy kierunek. Korytarz był krótki, już po paru krokach dotarli do większego pomieszczenia wypełnionego drewnianymi skrzyniami i dwoma ogromnymi cysternami. Finn podszedł do jednej z nich i przyłożył ucho do zimnego metalu. Usłyszał dobrze mu znany szum cieczy.
- Panie sierżancie w tych zbiornikach jest woda – syknął nieco zbyt głośno.
Warski odkręcił lekko zawór, na posadzkę popłynął strumień czystej, świeżej wody. Nie była nawet przesiąknięta metalicznym zapachem, jaki często towarzyszył filtrowanej w Schronie cieczy. Ktokolwiek tu przebywał miał zapas wody na kilka miesięcy dla całej kompanii. Jacek podszedł do wyraźnie zaintrygowanego Heza, pochylającego się nad jedną ze skrzyń.
- Co masz?
- Widzisz ten symbol? – Ślązak wskazał na rysunek przedstawiający dwa splecione ze sobą węże otoczone zdobioną ramą – to symbol Lokiego
- Tego nordyckiego boga?
- Dokładnie. Boga zniszczenia i śmierci. – Hez spojrzał na niego poważnie.
- Co jest w środku?
- Karabiny, głównie kałasznikowy i trochę amunicji do nich.
Warski rozejrzał się wokół. Skrzyń było kilkanaście i jeśli wszystkie były wypełnione bronią, wystarczyłyby jej do uzbrojenia małej armii. Taka zdobycz miałaby wielką wartość dla Schronu.
- To wszystko jest cholernie podejrzane. – szepnął Finn – przecież budowa takiego kompleksu musiałaby zająć mnóstwo czasu, poza tym jak to możliwe, że nikt w Schronie o nim nie wiedział? Tutaj z łatwością można by pomieścić z setkę ludzi a tak duże zapasy wody wystarczyłyby na kilka lat.
- On ma racje, trafiliśmy na coś większego – wtrącił Hez – do tego, ten dziwny znak. Wydaje mi się, że już go gdzieś widziałem, ale po jaką cholere namalowali go na tych skrzyniach?
Ślązak zmarszczył czoło wpatrując się w dwa splecione ze sobą węże.
Węże.
Dwa węże.
Zdobiona rama.
Nagle w oczach Heza błysnęło zrozumienie.
- O kurwa… - wydusił półgłosem
- Ciszej, co się stało? – skarcił go Warski.
- Przypomniałem sobie, gdzie widziałem ten symbol. Znacie te bajki, które opowiadali o mnie w koszarach? Że podpieprzyłem generałowi butelke szkockiej i tak dalej?
Obaj żołnierze przytaknęli, opowieści znał nie tylko Zwiad, ale także połowa piechoty.
- No... to nie są bajki, naprawdę to zrobiłem. Wtedy właśnie widziałem ten symbol, dwa splecione węże. – Hez mówił nerwowym, przyspieszonym głosem. – Wagner miał ten niewielki obrazek na ścianie.
Żołnierze zamilkli analizując informacje. Czy to możliwe, że trafili na ślad spisku? A jeśli tak to co on miał na celu? I wreszcie czemu sztab ich tutaj wysłał? Chcieli żeby odkryli prawdę? A może chcieli się ich pozbyć? Tysiące pytań kłębiły się w głowie, a najważniejsze z nich brzmiało: Co teraz?
- Co robimy sierżancie? – Jacek usłyszał pytanie jak przez mgłę.
Przygryzł wargę niemal do krwi i odetchnął głęboko.
- Idziemy dalej, sprawdzimy pozostałe korytarze. Może znajdziemy jakieś odpowiedzi. – zadecydował.
Ruszyli bezszelestnie wzdłuż ściany, wybierając tym razem środkową odnogę. Ten korytarz okazał się nieco dłuższy, ale nie musieli iść długo. Najpierw ich uszy wychwyciły szum. Niezbyt głośny, lecz wyraźny. Brzmiał jakby w pobliżu pracowała dużych rozmiarów maszyna. Kilka kroków później usłyszeli stłumione przez grube ściany głosy. Cicho jak duchy podeszli do pomieszczenia, z którego dobiegała rozmowa. Z całą pewnością nie był to język Polski, Warski miał dziwne przeczucie, że to któryś z dialektów skandynawskich. Z bronią gotową do strzału żołnierze przykucnęli tuż przy wejściu do pomieszczenia. Jacek skinął na Heza a ten bardzo powoli, ostrożnie zajrzał do środka i natychmiast cofnął głowę. Podniósł dłoń i wysunął cztery palce. Warski wskazał pytająco na swoją broń. Kiwnięcie głową.
Sierżant uniósł dłoń, żołnierze zastygli z bronią gotową do strzału.
Dłoń Jacka opadła.

Hez skoczył pierwszy, za nim Warski i Finn. Wtargnęli do pomieszczenia z wycelowaną bronią wrzeszcząc z całych sił. Liczyli na element zaskoczenia.
- Na ziemię! Rzućcie broń, tu Zwiad Rzeczpospolitej! – darł się regulaminowo Jacek.
Ale odziani na czarno przeciwnicy nie zamierzali się poddać. Zareagowali błyskawicznie, dwóch przypadło do ziemi usiłując przyjąć pozycję obronną, Hez i Finn nie dali im szans. Błysnęły długie, bojowe noże – pomieszczenie było zbyt małe by ryzykować rykoszety. Wywiązała się walka wręcz.
Trzeci z przeciwników okazał się szybszy – wpadł na Jacka obalając go siłą rozpędu. Uderzenie o twardą podłogę niemal pozbawiło Warskiego tchu, poczuł jak dłonie napastnika zaciskają się na jego szyi. Chwycił go za nadgarstki usiłując rozewrzeć morderczy uścisk, ale przeciwnik okazał się znacznie silniejszy. Widział jego przekrwione oczy i zaciśnięte do bólu zęby. Zaczął już odczuwać skutki braku tlen, gdy desperackim zrywem podciągnął wyżej kolana i sięgnął palcami do cholewy buta. Z cichym sykiem wyszarpnął z niej długi nóż i z całej siły wepchnął go pod żebra napastnika. Uścisk na szyi momentalnie zelżał a na palcach poczuł gorącą, lepką krew. Zrzucił z siebie umierające ciało i zerwał się na nogi chwytając karabin.
Hez właśnie biegł w jego stronę, podczas gdy Finn trzymał na muszce ostatniego pozostałego przy życiu przeciwnika.
- W porządku? – usłyszał głos Ślązaka.
- Żyję – rzucił krótko.
Krew wyciekająca z trzech trupów plamiła podłogę i roztaczała wokół metaliczny zapach. Warski dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się pomieszczeniu, w którym przebywali. Brudnoszare ściany nie różniły się niczym od tych, jakie widzieli wcześniej w korytarzach. W kącie leżały dwa połamane, zapewne podczas ataku, krzesła. Centralnym elementem pokoju była stojąca pod jedną ze ścian sporych rozmiarów maszyna. Wyglądem przypominała stare komputery, mnóstwo migających lampek, dziwnych przycisków, pokręteł i przełączników. Na podwójnym ekranie wyświetlony był właśnie dziwny diagram obrazujący poziom czegoś określonego jako „tetthet”. Poziom wypełnienia słupków zmniejszał się powoli, lecz stale. Warski nie zwrócił na to uwagi, sięgnął do szuflady małego biurka stojącego tuż obok. Pogrzebał w niej chwilę wyciągając cienki, lekko poplamiony notatnik. Zapisany był w języku, którego Jacek nie potrafił odczytać. Pobieżnie kartkując zeszyt natrafił na schematyczną mapę kraju z naniesioną lokacją najważniejszych schronów na terenie całego kraju. Był tu Gdańsk i Kraków była Warszawa był też Poznań i Wrocław – słowem wszystkie te miejsca, gdzie mogli przetrwać ludzie. Warski przewrócił kartkę. Papier lekko zaszeleścił, gdy jego oczom ukazała się długa lista nazwisk podzielona według przynależności do poszczególnych schronów. Wystarczył rzut oka, by odnalazł na niej swoje. Nieco wyżej figurowało też „Finn”, „Hezberdemgentschenfelde” oraz „Karczmarek”. Co ciekawe w dokumentach brakowało nazwisk członków oddziału „Borsuk”, który miał przyjść im z pomocą. Tknięty nagłym przeczuciem pospiesznie przewrócił kilka kartek szukając wzrokiem listy dla schronu Lublin. Nerwowym spojrzeniem prześlizgnął się po nazwiskach. Jego obawy potwierdziły się, już po chwili zauważył nakreślone równymi literami „Kubiś K.”. Warski poczuł jak wzbiera w nim gniew, nagłym ruchem odwrócił się w stronę ostatniego pozostałego przy życiu przeciwnika i przyjrzał mu się dokładnie. Poorana zmarszczkami twarz oraz siwe włosy świadczyły o jego podeszłym wieku. Szare oczy doskonale pasowały do wykrzywionych w paskudnym uśmiechu warg. Mężczyzna nosił długą, sięgającą niemal do ziemi szatę przewiązaną grubym, brązowym sznurem. Jego strój niczym nie różniłby się od habitu, jaki zwykle nosili mnisi, gdyby nie wielki symbol przedstawiający dwa splecione węże wyszyty na piersi.
- Mówisz po Polsku? – Jacek z trudem powstrzymywał wściekłość.
Kiwnięcie głową, z ust starca cały czas nie znikał pogardliwy uśmieszek.
- Co to jest? – Warski machnął mu przed oczami notatnikiem.
- Zeszyt – głos mężczyzny był nieprzyjemny, pełen wyższości.
Mocne uderzenie w twarz odrzuciło go aż na ścianę niemal pozbawiając równowagi. Jacek był już przy nim, chwycił starca na habit i uniósł w górę.
- Słuchaj uważnie skurwysynu. Będziesz współpracował i powiesz mi wszystko, o co zapytam. Spróbuj się stawiać albo skłam a rozpruje ci brzuch, potem zwiąże ręce, zostawię gdzieś na pustkowiach i będę patrzył jak dzicy rozszarpują twoje ścierwo, pojąłeś?!
Starzec kiwnął głową, pogardliwy uśmiech zniknął a w szarych oczach błysnął strach.
- Mów. – rozkazał Warski lodowatym tonem.
- To lista osób, które miały zginąć podczas Ragnaroku a przeżyły. Naszym zadaniem jest wypełnić wolę Lokiego i zabić ich.
- Jakiego Ragnaroku do cholery?
- Wy nazywacie to Wielką Wojną. – starzec rzucił ukradkowe spojrzenie na monitor ciągle pracującej maszyny
Jacek wziął głęboki oddech. Czyli jednak Hez miał rację – trafili na ślad jakiejś sekty, która z niewiadomych przyczyn chciała ich usunąć, a jednym z jej członków musiał być dowódca zwiadu generał Wagner.
- Dlaczego akurat ci ludzie mieli zginąć?
- Tak zadecydował Loki. Zagrażają nowemu porządkowi świata, wiedzą zbyt dużo albo mogą zbyt wiele.
- A niby jak Loki przekazał wam te listę? Wręczył ci ją osobiście?
- Loki ma swoje wierne sługi wszędzie, w każdym waszym schronie mamy swojego człowieka, często piastującego stanowisko oficerskie. – kolejne ukradkowe spojrzenie na ekran.
Warski spojrzał znacząco na Heza, obaj wiedzieli już, kto nim jest. Wagner.
- Co wy zamierzacie osiągnąć, po co to wszystko?
- Świat po Ragnaroku musi należeć do Jedynego. Usunięcie ludzi z tej listy sprawi, że nikt nam się nie przeciwstawi! Przejmiemy kontrolę nad schronami a wkrótce potem Europa zapełni się sługami Lokiego. – oczy starca rozbłysły determinacją.
- Boże… chore pojeby… - Finn mruknął z niedowierzaniem.
- Chcesz powiedzieć, że istnieje więcej miejsc takich jak to? – Warski spytał zdumiony.
- Oczywiście, dziesiątki. Kompletna mapa jest w notatniku, który zabrałeś Lokiemu.
Jacek przekartkował zeszyt, znajdując szkic mapy kraju z naniesionymi punktami i współrzędnymi lokacji.
- Czy twój bóg nie ukarze cie za zdradę?
Ostatnią sylabę zagłuszył ostrzegawczy pisk dobywający się z maszyny stojącej na środku pokoju. Diody rozświetliły pomieszczenie czerwonym blaskiem, słupki na ekranie były już całkowicie puste.
- Co się dzieje, do cholery? – szepnął Hez.
- Nigdy go nie zdradziłem – pogardliwy uśmiech zagościł ponownie na twarzy starca – zabierzecie te informacje do grobu. – jego oczy rozbłysły złowrogo.
Żołnierze unieśli karabiny rozglądając się niepewnie, gdzieś z głębi kompleksu dobiegł ich cichy syk, jakby uwalnianego pod dużym ciśnieniem powietrza. Gdyby chwilę wcześniej skręcili na rozwidleniu w prawo, wiedzieliby, że właśnie otworzyły się wypełnione dziwną mazią kapsuły uwalniając uśpione w nich istoty.
Nagle czerwone lampki zgasły a ostrzegawczy pisk ucichł. Usłyszeli ciche stęknięcie dobiegające gdzieś z bliska.
Warski skinął na Finna. Żołnierz wyszedł na korytarz z bronią gotową do strzału. Jego oczom ukazał się…
- Kaczor ?! – zdumiony Walijczyk gapił się na słaniającego się na nogach zaginionego członka oddziału. Warski i Hez natychmiast wybiegli z pomieszczenia, zastygając w zdumieniu na widok odnalezionego kolegi.
Karczmarek zrobił kilka chwiejnych kroków, głowę miał pochyloną jakby każdy ruch sprawiał mu ogromny ból.
Finn odrzucił karabin na plecy i podbiegł, by pomóc wyraźnie rannemu żołnierzowi.
- Finn nie! – ryknął Warski.
Za późno.
Zakrzywione szpony wdarły się w szyję zaskoczonego Walijczyka z obrzydliwym mlaśnięciem. Siła ciosu przebiła skórę i tkanki miażdżąc kręgosłup. Głowa Finna uderzyła o posadzkę chwilę przed tym, jak osunęło się na nią zdekapitowane ciało. Dwójka żołnierzy patrzyła na tę scenę z niedowierzaniem, gdy z mroku wyłoniły się kolejne przygarbione sylwetki. Dziesiątki ociekających dziwną substancją zdziczałych zbliżały się powoli, nieco ospale. Odór zmutowanych ciał otrzeźwił ich natychmiast. Półmrok bunkra rozświetliły długie serie z karabinów maszynowych. Lufy Beryli plunęły ogniem, pociski rykoszetowały w ciasnym pomieszczeniu zamieniając ciała dzikich w krwawe strzępy. Pierwszy padł Kaczor, za nim kilku innych, lecz zapach krwi musiał obudzić pozostałe potwory. Ich przerażający ryk wypełnił wnętrze podziemnego kompleksu, gdy rzuciły się do ataku ślizgając na pokrytej posoką posadzce.
- Hez, spierdalamy!
- Tak jest!
Dwójka pozostałych przy życiu żołnierzy skoczyła w głąb niezbadanego korytarza. Ciemnozielone płaszcze falowały w rytm biegu, szczęknęły ładownice karabinów.
Dzicy byli już tuż-tuż, gdy znów rozległ się suchy trzask Beryli. Morderczy ostrzał z niewielkiej odległości skutecznie przetrzebił szeregi dzikich. Warski uderzył tego, który zbliżył się za bardzo kolbą w czoło deformując czaszkę.
- Dalej!
Hez wystrzelił ostatnie naboje odrzucając trójkę stworzeń i pobiegł za Warskim. Jacek pędził najszybciej jak potrafił przez labirynt korytarzy, wybierał odnogi na ślepo – nie było czasu na decyzję. Na plecach czuł gorący oddech Heza. Obaj przeładowywali w biegu słysząc opętańcze wrzaski dzikich.
- Skąd oni się tu wzięli?! – wrzasnął Hez
- Nie mam pojęcia! Oszczędzaj oddech!
Zdyszani wpadli do nieco szerszego korytarza pnącego się nieznacznie ku górze. Ich twarze musnął powiew świeżego powietrza, w serca wstąpiła nadzieja. Ale kolejna fala potworów była już zbyt blisko. Jednocześnie obrócili się na piętach, Jacek przyklęknął i wycelował. Rozgrzane lufy karabinów po raz kolejny bluzgnęły ogniem, po raz kolejny dosłownie masakrując dzikich. Jednak w szerszym przejściu ogień nie okazał się tak skuteczny jak wcześniej, kilku dzikich zdołało dopaść dwójkę żołnierzy. Hez powalił pierwszego silnym uderzeniem w szczękę jednocześnie odskakując przed szponami innego. Jacek wyszarpnął z sykiem sztylet, płynnym ruchem zagłębiając go w oczodole nacierającego potwora. Ogłuszający ryk wyrwał się ze zdeformowanej piersi raniąc uszy. Warski, wykorzystując pęd, przeszedł w piruet wymijając godzące w brzuch szpony i wbił zakrwawiony nóż w plecy kolejnego stwora. Ostrze przebiło skórę tuż pod łopatką rozrywając serce. W ostatniej chwili dostrzegł szykującego się do skoku dzikiego i cisnął w niego sztyletem jednocześnie przyklękając. Stal przeszyła gardło potwora z obrzydliwym mlaśnięciem, martwe truchło uderzyło o ścianę. W tym samym czasie Hez zmiażdżył głowę kolejnego zdziczałego, rozpaczliwie odskakując by uniknąć wściekłego natarcia kolejnego przeciwnika. Ślązak potknął się o ścierwo jednego z martwych potworów niemal tracąc równowagę. Zdołał utrzymać się na nogach, lecz ostre szpony rozorały jego udo otwierając tętnice. Hez wrzasnął przeraźliwie i z furią chlasnął zdziczałego sztyletem po twarzy. Siła ciosu rozrąbała kości zabijając go na miejscu.
Ostatni.
Żołnierze brodzili po kostki we wnętrznościach i krwi pokrywającej posadzkę.
- W porządku? – wychrypiał Warski.
- Rozwalił mi nogę – odparł Hez zaciskając na ranie prowizoryczny opatrunek.
- Dasz rade iść?
Odpowiedź zagłuszyło wycie kolejnych zbliżających się potworów. Jacek zarzucił sobie ramię Ślązaka na plecy i razem pokuśtykali w stronę zbawczego, coraz jaśniejszego światła. Po chwili dotarli do umieszczonego na suficie włazu, Warski natychmiast wskoczył na metalową drabinę i spróbował odkręcić.
Nic.
Zaparł się ze wszystkich sił, metal zaskrzypiał i przesunął się tylko kawałeczek, nie przecisnęliby się. Nagle gdzieś blisko rozległy się ryki dzikich.
- Otwieraj do cholery! – Hez chwycił za karabin Jacka i wycelował z obu luf w korytarz przed nim, cienki bandaż na udzie przesiąkł już niemal całkowicie.
Warski walczył z opornym metalem, ale ten ustępował bardzo wolno.
Zbyt wolno.
Półmrok rozświetlił ogień z luf Beryli, kule znów zebrały krwawe żniwo dając żołnierzom jeszcze trochę więcej czasu. Dzicy ślizgali się i tłoczyli w ciasnym korytarzu umierając pod huraganowym ogniem Ślązaka, lecz wciąż parli nieubłaganie do przodu. Dało się już wyczuć ich smród, gdy pokrywa włazu wreszcie ustąpiła z łoskotem. Chwile później ciche kliknięcie poinformowało o braku amunicji. Warski wyskoczył na powierzchnie oślepiony światłem słonecznym i przypadł do ziemi wyciągając rękę by pomóc towarzyszowi.
- Nie wejdę po drabinie z tą nogą – Hez spojrzał na niego po raz ostatni, był już niemal w zasięgu pazurów.
- Hez skacz kurwa, to rozkaz! – wrzasnął rozpaczliwie Jacek.
- Zamknij właz. – Ślązak spojrzał na roztrzaskaną przez kule instalację gazową i wyszarpnął w milczeniu zawleczkę granatu zapalającego.
A potem pochłonęła go plątanina zdeformowanych ciał.
Warski w ostatniej chwili rzucił się w tył. Z włazu wystrzelił słup ognia a ziemią targnęła eksplozja tak silna, że zawaliły się częściowo pobliskie budynki. Jacek rozpaczliwie zakrył głowę usiłując osłonić się przed gradem odłamków jednocześnie gasząc końcówkę ciemnozielonego płaszcza, która zajęła się ogniem. Wszystko ucichło tak nagle jak się rozpoczęło. Warski z trudem podniósł się na nogi, kolana niemal się pod nim uginały. Stał gdzieś pośrodku pustkowi samotnie. Cały jego oddział poległ w boju wykonując misję a on wyszedł z tego wszystkiego z ledwie kilkoma zadrapaniami. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po okolicy, ale słup dymu skutecznie przysłaniał widoczność. Sięgnął dłonią do wnętrza płaszcza i poczuł szorstki materiał papierowego notatnika. Spuścił wzrok ku ziemi i zrobił kilka kroków.
Przeżył.

***

Dokument MS0143 Schronu Warszawa-Wschód, rok 2028
Dotyczy:
Misje specjalne, raport.

W dniu wczorajszym tj. 13-05-2028 starego pomiaru, na ręce generała Wagnera został złożony raport dotyczący przebiegu misji, jaką otrzymały oddziały „Wilk” oraz „Borsuk”. Raport złożył ustnie dowódca oddziału „Borsuk”, który dotarł na miejsce zadania jako drugi.
Zgodnie z jego relacją Zwiad nie napotkał większych trudności podczas zabezpieczania terenu operacji. W trakcie rozkładania obozu żołnierze napotkali wiele śladów świadczących o obecności oddziału „Wilk”. Starszy sierżant Lwowski wspomina o pozostałościach ogniska oraz licznych niezatartych odciskach butów na ziemi. Po spędzeniu nocy w częściowo zrujnowanym budynku niedaleko stacji kolejowej oddział „Borsuk” skierował się bezpośrednio do miejsca, z którego odebrany został sygnał radiowy. Miejscem tym okazał się dawny urząd miasta Ząbki. Żołnierze meldowali o odkryciu ogromnych rozmiarów kompleksu usytuowanego w podziemiach budynku. Podczas eksploracji obiektu oddział „Borsuk” natrafił na wiele zwęglonych, prawdopodobnie na skutek wybuchu, ciał. Większość należała do Zdziczałych(nie wiadomo, w jaki sposób dostali się do kompleksu), ale odnaleziono także zwłoki typowo ludzkie w ilości siedmiu(w tym jedne pozbawione głowy). Dwa ciała zidentyfikowano jak starszego szeregowego Hezberdemgentschenfelde i kaprala Karczmarka, obaj byli członkami oddziału „Wilk”. Chirurdzy podejrzewają, że zdekapitowane zwłoki należały do szeregowego Finna, także członka tego oddziału. Prawdopodobną przyczyną zgonu był wybuch gazu podczas starcia ze Zdziczałymi. Instalacja gazowa została w kilku miejscach wyraźnie przerwana, zapewne przez rykoszetujące kule. Starszy sierżant Lwowski meldował o zabezpieczeniu dwóch cystern z oczyszczoną wodą oraz kilkunastu skrzyń z bronią i amunicją.* Nie wiadomo, jaki los spotkał dowódcę oddziału „Wilk”, sierżanta Aleksandra Warskiego. Zespół snajperski „Borsuka” meldował kontakt wzrokowy z pojedynczym obiektem wędrującym na wschód, noszącym ciemnozielony płaszcz. Odległość uniemożliwiała dokładniejsze rozpoznanie.

Bilans misji:

Straty – trzech żołnierzy martwych, jeden zaginiony. Oddział „Wilk” przestał istnieć.

Zyski – półroczny zapas wody dla schronu oraz trzydzieści cztery sprawne karabiny typu AK-47, zabezpieczenie terenu miasta Ząbki.

Dodatkowe Informacje:

Generał Wagner zdecydował o zaprzestaniu dochodzenia wyjaśniającego w sprawie tożsamości osoby nadającej sygnał oraz okoliczności śmierci członków Zwiadu. Ponadto podziemny kompleks uznano za skażony i decyzją generała zostanie odizolowany przez inżynierów.

* Dwóch członków oddziału „Borsuk” wspominało o dziwnych symbolach namalowanych na skrzyniach, jednak generał Wagner, po konsultacji z starszym sierżantem Lwowskim, uznał to za informację mało znaczącą.


***

Wiało. Silny wiatr unosił drobinki pyłu wściekle ciskając nimi w rozpadające się budynki oraz te zwierzęta, które odważyły się opuścić swoje kryjówki. Stary wilk skryty w cieniu karłowatego drzewka odwrócił łeb chroniąc oczy przed kurzem. Od kilku godzin obserwował samotnego mężczyznę, przedzierającego się przez bezdroża pustkowi. Kaptur naciągnięty głęboko na głowę skrywał jego twarz w cieniu a chusta chroniła nozdrza przed pyłem. Ciemnozielony, wytarty i nieco nadpalony płaszcz falował w takt kroków. Szedł powolnym, lecz zdecydowanym tempem człowieka, którym kieruje determinacja. Podążał na wschód, w stronę miasta niegdyś zwanego Lublin. W ręku ściskał wymięty notatnik z wyraźnie podkreślonymi dwoma słowami. Poszarzałe kartki szeleściły smętnie na wietrze.
Wilk Uniósł nieco łeb i wciągnął w nozdrza nową woń.
Woń, którą dobrze znał.
Woń, która tłumi spokój i zrywa wszystkie sny.
Woń samotności.
Odpowiedz
#2
Wprowadzenie fabularne – bardziej wyobrażenie o geopolityce niż opis rzeczywistej sytuacji geopolitycznej. Bym sobie odpuścił, albo przemyślał wszystko od nowa.

niemal słyszał salwę honorową na cześć ich tryumfalnego powrotu
zdaje mi się, że salwę honorową oddaje się na uroczystościach państwowych albo na pogrzebie wojskowym.

umiejętność ukrywania się
nie wiem gdzie ten Hez ćwiczył swoje umiejętności ukrywania, chciałbym zauważyć, że ukrywanie się w bunkrze to co innego niż ukrywanie się na przestrzeni otwartej. Poza tym historia na temat ukrywania się Ślązaka na terenie bunkra lekko naciągana.

Ale Hez wtopił – niby miał przeczucie, a puścił Kaczora samego. Po co te wstawki na temat przeczucia jak Hez je zignorował?

Walijczyk mi przeszkadza: taka, trochę dziecinada typu: „mama, mamo. widziałem prawdziwego obcokrajowca!”. Bardziej irytuję niż ciekawy.

- Zostajemy tu na noc, po Karczmarka pójdziemy jak się przejaśni.
tez my komandosy, po zmierzchu to już go dawno wszamają

Ale wiesz co mi się podoba – nazwiska. Większość autorów daje nazwiska zakończone na „-ski”, a ty dajesz prawdziwe polskie nazwiska jak w polskim społeczeństwie.

Nie publikowałeś kiedyś gdzieś tego tekstu? Wygląda znajomo. Jakaś antologia 13 schronu?

Jestem w połowie, resztę dokończę kiedy indziej. Ogólnie, jeśli chodzi o pisanie to dobrze piszesz, jeśli chodzi o fabułę to trochę gorzej. Po prostu poza snem to wszystko jest takie zwykłe. Zachowanie postaci takie nieprzekonujące. Widać u ciebie taką oszczędność, mógłbyś napisać więcej, porozciągać tekst, bohaterom nadać więcej życia. Więcej przestrzeni. Czasami brakuję rozwinięcia i brzmi to niemal jak depesza. Widać, że do pisania podchodzisz poważnie, a to się ceni.
natural born killer
Odpowiedz
#3
Tekst ogólnie podobał mi się bardzo. Miałem ochotę na dawkę postapokalipsy i oświadczam, że nasyciłem się wystarczająco. Czyto się dobrze, bez przeszkód. Tekst jest prosty i zrozumiały, bohaterowie dobrze skonstruowani, a fabuły zachęca i bardzo ciekawa. Miejscami jednak miałem wrażenie, że nie pasowała. Jakaś nagła sekta, w dodatku Lokiego, średnio pasuje. Ciekawiło mnie też, co oni tam tak naprawdę knuli, jak i kilka innych kwestii fabularnych, ale jeżeli nie będzie dalszego ciągu, to sam sobie dopowiem Big Grin Zauważyłem jednak kilka zgrzytów fabularnych, na szczęście lekkich.
Pierwszym jest rzekoma elitarność Zwiadu. Niby wymienione są same zalety, świadczące o tym, że nie jest to byle jaki oddział, a jednak istnieje lepszy - szturmowy. Druga sprawa do zameldowanie Kasi. Dlaczego w Warszawie mieli informacje o tym, gdzie się zameldowała? Śmiem przypuszczać, że mieli na głowie wystarczająco dużą kupę na własnym podwórku. Trzecia sprawa to hełmy. Niezbyt mi pasują do ogółu. Bardziej przeszkadzają, niż chronią głowę, i to w dodatku głównie przed pazurami. Jest jeszcze sprawa prądu. Trochę dziwne, że mimo wszystko występował w takim rozwalonym świecie, nawet jeżeli głównie dysponowała nim dobrze zorganizowana sekta. Jest to jednak coś mało ważnego i biorąc pod uwagę, co tam się działo "za kotarką", można o tym wcale nie wspominać. No i w końcu Loki. Jeżeli już chodzi o Boga z nordyckiej mitologii, błędem jest tu określenie go jako Boga "zniszczenia i śmieci", gdyż jego domeną jest kłamstwo, oszustwo i tak dalej (przynajmniej z tego co ja wiem i co piszą na internecie). Osobiście uważam, że bardziej pasowałby tu jakiś motyw biblijny niż mitologii nordyckiej, ale to akurat nie rzuca się aż tak w oczy.
Od strony technicznej wypada dobrze. Zauważyłem jednak kilka drobnych błędów, literówek, brak wielkiej litery - głównie w dialogach.


Ocena ogólna: 9/10



Pozdrawiam Smile






Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości