03-09-2013, 14:03
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 03-09-2013, 14:05 przez SennaWielebna.)
Coś, co napisałam ostatnio. To tylko część opowiadania. Planuję je dokończyć, myślę, że zajmie 5-7 stron. Co myślicie?
I. 22 lipca 1742
Gorące płomienie pochłonęły już ciało kiedy postanowiłam odwrócić wzrok od tej makabrycznej i jakże przepełnionej rozpaczą sceny. Szyderczy sędziowie stali wokół pilnując płonącej kobiety jakby jeszcze w tej chwili mogła im uciec, uratować się. Wierzyli w to. Grupa księży w czarnych sutannach odprawiała egzorcyzmy nad niewinnością. Krzyk kobiety zamilkł, a kasztanowe loki zlały się w jedność z ogniem tworząc przerażającą symfonię. Osunęłam się na ziemię i ukryłam twarz w dłoniach. To moja wina, wybacz mi. Żegnaj matko.
II. Wcześniej
Była taka szczęśliwa kiedy oznajmiała mi tę nowinę. Odrzuciła wtedy długie włosy do tyłu i z zachwytem objęła dłonią swój pęczniejący brzuch. Wytrzeszczyłam oczy. Nie było dla mnie jasne czy powinnam podzielać jej radość. Do tej pory byłyśmy tylko my, zdane na siebie, silne, niezależne. Poczułam się zdradzona. Mimo to uśmiechnęłam się blado i położyłam jej rękę na ramieniu. Miałam zamiar coś powiedzieć, ale emocje wzięły górę. Czułam narastającą panikę. Wybiegłam z izby pozostawiając ją… ich na osobności.
III. Jeszcze wcześniej
Doruchów pogrążył się w nocy kiedy poprosiła mnie, abym nazbierała ziół. Znów dokuczała jej powracająca cyklicznie opuchlizna stóp. Zabrałam więc wiklinowy kosz i stalowy sierp, nałożyłam kaptur na głowę i wyszłam z chaty. Wioska była cicha i spokojna. Jedynie muzykalne świerszcze grały swój nocny koncert. Gdzieniegdzie dostrzegałam błysk kocich oczu, poza tym wydawało się, że miejscowość pogrążyła się we śnie. Poszłam cicho w stronę cmentarza, pozornie nie wydając żadnego dźwięku. To właśnie tam zawsze zbierałyśmy miętę, nagietki i szałwię. Nie widziałam nic złego w tej praktyce, mimo iż matka zawsze mówiła, że lepiej aby nikt nie wiedział, że to robimy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam dlaczego. Matka parzyła z tych roślin leczniczą herbatę, nasączała nią miękką ligninę i okładała obolałe stopy. Cała magia, którą uprawiałyśmy miała zapach rumianku.
Zaczęłam jednak mieć wątpliwości. Pewnego dnia obudziły mnie dźwięki dobiegające z kuchni. Zastałam ją spakowaną, wyruszającą w podróż. Mówiła, że wróci. Zapakowała tylko to, co najpotrzebniejsze. Cały jej dobytek zmieścił się w jednym, małym tobołku przewieszonym przez ramię. A nie było jej długo. Wtedy zaczęłam się zastanawiać nad istotą naszej relacji. Usiadłam przy wytartym do białości kuchennym stole i zaczęłam analizować każdą powstałą na nim rysę. Nasz dom, nasza ostoja. Każdy mebel skrywał swoją historię. Zostałam sama, opuszczona i zapomniana. W pewnym momencie zaczęłam myśląc o niej tak jak o ojcu, który nas porzucił. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze, schowałam go w pamięci pośród innych niemiłych wspomnień. Wyrzucał jej, że źle żyje, że się nie szanuje. Zarzucał zdradę, nazywał lokalną nałożnicą. Wbiegłam do kuchni akurat wtedy kiedy podnosił na nią rękę, mało rozumiałam, mimo to pragnęłam ją obronić. Stanęłam między nimi, a potem poczułam silne uderzenie. Ból narastał i przeszywał moje ramię. Jednocześnie uderzyłam głową o nogę drewnianego stołu. Ojca nie zobaczyłam już nigdy więcej, a po tym zdarzeniu pozostała mi jedynie blizna, którą z czasem zasłoniły kruczoczarne włosy.
Matka wróciła odmieniona i promienna. Nie pytałam gdzie była, ale dostrzegałam bez problemu, że bardzo się zmieniła. Jednocześnie jakby przestała zwracać na mnie uwagę. Siedziałam w swojej izbie patrząc w sufit, zbierałam zioła, zajmowałam się podwórzem. I tak z dnia na dzień utraciłyśmy wszelki kontakt. A potem odezwała się, oznajmiła mi, że spodziewa się dziecka.
IV. Inkwizycja
Wydarzenia, które w tamtym czasie miały miejsce napawały strachem i otaczały Doruchów mgłą tajemnicy. Niewyjaśnione ataki na ludzi, potężne gradobicia, zgony bydła przywodziły na myśl biblijne plagi egipskie bądź ingerencję sił magicznych. Ludzie snuli legendy o kobietach zbratanych z szatanem, o rusałkach ukrytych w okolicznych bagnach i sukubach. Noce wydawały się być spokojne, zagłuszane jedynie koncertami owadów. Matka zabroniła mi jednak nocnego zbierania ziół.
A potem tajemnicze zniknięcie pięcioletnich bliźniąt utwierdziło mnie w przekonaniu, że w miejscowości dzieje się coś mrocznego. Doruchów, niegdyś spokojna, cicha wioska, nie było już bezpieczne. Starszyzna zwołała zebranie, na którym postanowiono oddać sprawę Inkwizycji. Kilka dni później do wioski przybyło dwóch rosłych mężczyzn wzbudzających w mieszkańcach nie mniejsze przerażenie, ale też nadzieję na wyzwolenie miejscowości spod diabelskich rządów. Zajechawszy pod lokalną karczmę czarnym powozem wzbudzili w mieszkańcach zaciekawienie, ale także nieukrywany respekt i trwogę.
I. 22 lipca 1742
Gorące płomienie pochłonęły już ciało kiedy postanowiłam odwrócić wzrok od tej makabrycznej i jakże przepełnionej rozpaczą sceny. Szyderczy sędziowie stali wokół pilnując płonącej kobiety jakby jeszcze w tej chwili mogła im uciec, uratować się. Wierzyli w to. Grupa księży w czarnych sutannach odprawiała egzorcyzmy nad niewinnością. Krzyk kobiety zamilkł, a kasztanowe loki zlały się w jedność z ogniem tworząc przerażającą symfonię. Osunęłam się na ziemię i ukryłam twarz w dłoniach. To moja wina, wybacz mi. Żegnaj matko.
II. Wcześniej
Była taka szczęśliwa kiedy oznajmiała mi tę nowinę. Odrzuciła wtedy długie włosy do tyłu i z zachwytem objęła dłonią swój pęczniejący brzuch. Wytrzeszczyłam oczy. Nie było dla mnie jasne czy powinnam podzielać jej radość. Do tej pory byłyśmy tylko my, zdane na siebie, silne, niezależne. Poczułam się zdradzona. Mimo to uśmiechnęłam się blado i położyłam jej rękę na ramieniu. Miałam zamiar coś powiedzieć, ale emocje wzięły górę. Czułam narastającą panikę. Wybiegłam z izby pozostawiając ją… ich na osobności.
III. Jeszcze wcześniej
Doruchów pogrążył się w nocy kiedy poprosiła mnie, abym nazbierała ziół. Znów dokuczała jej powracająca cyklicznie opuchlizna stóp. Zabrałam więc wiklinowy kosz i stalowy sierp, nałożyłam kaptur na głowę i wyszłam z chaty. Wioska była cicha i spokojna. Jedynie muzykalne świerszcze grały swój nocny koncert. Gdzieniegdzie dostrzegałam błysk kocich oczu, poza tym wydawało się, że miejscowość pogrążyła się we śnie. Poszłam cicho w stronę cmentarza, pozornie nie wydając żadnego dźwięku. To właśnie tam zawsze zbierałyśmy miętę, nagietki i szałwię. Nie widziałam nic złego w tej praktyce, mimo iż matka zawsze mówiła, że lepiej aby nikt nie wiedział, że to robimy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam dlaczego. Matka parzyła z tych roślin leczniczą herbatę, nasączała nią miękką ligninę i okładała obolałe stopy. Cała magia, którą uprawiałyśmy miała zapach rumianku.
Zaczęłam jednak mieć wątpliwości. Pewnego dnia obudziły mnie dźwięki dobiegające z kuchni. Zastałam ją spakowaną, wyruszającą w podróż. Mówiła, że wróci. Zapakowała tylko to, co najpotrzebniejsze. Cały jej dobytek zmieścił się w jednym, małym tobołku przewieszonym przez ramię. A nie było jej długo. Wtedy zaczęłam się zastanawiać nad istotą naszej relacji. Usiadłam przy wytartym do białości kuchennym stole i zaczęłam analizować każdą powstałą na nim rysę. Nasz dom, nasza ostoja. Każdy mebel skrywał swoją historię. Zostałam sama, opuszczona i zapomniana. W pewnym momencie zaczęłam myśląc o niej tak jak o ojcu, który nas porzucił. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze, schowałam go w pamięci pośród innych niemiłych wspomnień. Wyrzucał jej, że źle żyje, że się nie szanuje. Zarzucał zdradę, nazywał lokalną nałożnicą. Wbiegłam do kuchni akurat wtedy kiedy podnosił na nią rękę, mało rozumiałam, mimo to pragnęłam ją obronić. Stanęłam między nimi, a potem poczułam silne uderzenie. Ból narastał i przeszywał moje ramię. Jednocześnie uderzyłam głową o nogę drewnianego stołu. Ojca nie zobaczyłam już nigdy więcej, a po tym zdarzeniu pozostała mi jedynie blizna, którą z czasem zasłoniły kruczoczarne włosy.
Matka wróciła odmieniona i promienna. Nie pytałam gdzie była, ale dostrzegałam bez problemu, że bardzo się zmieniła. Jednocześnie jakby przestała zwracać na mnie uwagę. Siedziałam w swojej izbie patrząc w sufit, zbierałam zioła, zajmowałam się podwórzem. I tak z dnia na dzień utraciłyśmy wszelki kontakt. A potem odezwała się, oznajmiła mi, że spodziewa się dziecka.
IV. Inkwizycja
Wydarzenia, które w tamtym czasie miały miejsce napawały strachem i otaczały Doruchów mgłą tajemnicy. Niewyjaśnione ataki na ludzi, potężne gradobicia, zgony bydła przywodziły na myśl biblijne plagi egipskie bądź ingerencję sił magicznych. Ludzie snuli legendy o kobietach zbratanych z szatanem, o rusałkach ukrytych w okolicznych bagnach i sukubach. Noce wydawały się być spokojne, zagłuszane jedynie koncertami owadów. Matka zabroniła mi jednak nocnego zbierania ziół.
A potem tajemnicze zniknięcie pięcioletnich bliźniąt utwierdziło mnie w przekonaniu, że w miejscowości dzieje się coś mrocznego. Doruchów, niegdyś spokojna, cicha wioska, nie było już bezpieczne. Starszyzna zwołała zebranie, na którym postanowiono oddać sprawę Inkwizycji. Kilka dni później do wioski przybyło dwóch rosłych mężczyzn wzbudzających w mieszkańcach nie mniejsze przerażenie, ale też nadzieję na wyzwolenie miejscowości spod diabelskich rządów. Zajechawszy pod lokalną karczmę czarnym powozem wzbudzili w mieszkańcach zaciekawienie, ale także nieukrywany respekt i trwogę.
It's good as an artist to always remember to see things in a new, weird way. ~ Tim Burton