Ocena wątku:
  • 3 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Więzy Krwi
#1
Więzy Krwi: Początek

Prolog


Symonia, Zima. Miasto kultury i sztuki. Rok 2010.
-To miasto jest zabytkowe! A pan chce za wynajem mojego mieszkania zapłacić 200 srebrniaków? – kłócił się sprzedawca
-Więcej ci nie dam, starcze. Albo wynajmiesz mi to mieszkanie za 200 srebrniaków, albo idę do tego naprzeciwko.
-Ech, no dobrze. – Starzec wolał się nie kłócić. Spojrzał na nabywcę. Był to silny, wysoki i przystojny młodzieniec, miał czarne włosy i czarne oczy. Miał może ze 20 lat.
-Przyjdę jutro z pieniędzmi. Żegnaj starcze!

Rozdział I

-Ech, nowa szkoła, nowe życie i nowe panny. – zachwycał się uczeń
-Nie podniecaj się, to dopiero pierwsza liceum. Jeszcze zdążysz się nacieszyć. – uciszała koleżanka
-Hej, spójrzcie na tamtych, cały czas, odkąd ich pierwszy raz zobaczyłam, trzymają się razem. – wskazała na grupkę stojącą w cieniu.
-To ci, jak oni mają. Zapomniałam. Wiem, że to rodzina. To siostry i bracia.
Rzeczywiście, w tej grupce były dwie dziewczyny i trzech chłopców.
-Może podejdziemy, zaprosimy ich na pizze czy coś? Bądźmy mili…
-W sumie… tamten co siedzi cicho nieźle wygląda…
Wszyscy spojrzeli na stojącego z grupą chłopaka. W rzeczy samej – nic nie mówił. Patrzył się na obgadującą go grupę.
-Patrzy się na nas? Marta, czy przypadkiem nie za bardzo… no nie wiem, nie za bardzo wskazałaś palcem na niego?
-Przecież widziałaś! Dyskretnie wskazałam głową. – oponowała Monika
-Dobra, chodźmy, jeszcze coś o nas pomyślą. Zaraz zaczyna się pierwsza lekcja.
Dziewczyny przeszły obok samotnej grupy… spojrzały się na cichego licealistę… Marta podeszła do nich:
-Eee, cześć! Ja i moje koleżanki chciałybyśmy was zaprosić na pizze czy coś…
-Przykro mi, nie mamy czasu – wtrąciła dziewczyna z grupy, gadała tak, że cud, iż w ogóle to usłyszała.
-Aha… no to cześć.
-Zaczekaj – powiedział chłopak dotąd nie odzywający się – nawet się nie przedstawiłaś.
-Ach, przepraszam. Jestem Marta. Chodzę do tej szkoły pierwszy rok, tak jak wy.
-Jestem Maciek – odpowiedział – to jest Ewa, Emilia, Marcin i Mariusz.
-Fajne zgranie imion. Dziewczyny imiona na „E”, chłopcy na „M”. – zaśmiała się Monika. Zobaczyła, że u nikogo nie wywołało to uśmiechu – eee, przepraszam. Nie chciałam…
-Nic się nie stało. To do zobaczenia wieczorem. Jednak pójdziemy na tę pizze. – wtrącił chłopiec o imieniu „Maciek”.
Marta pożegnała się i poszła do dziewczyn.
Dzień minął spokojnie, zwykłe lekcje, na koniec dwie godziny W-F. Dopiero tam miało się coś wydarzyć.
-DZISIAJ BIEGI Z PRZESZKODAMI! Trasę już macie wytyczoną, która grupa pierwsza? – spytał trener
-My – odezwał się Maciek, za którym stała Ewa, Emilia, Mariusz i Marcin.
-Dobrze. Przygotujcie się.
Gdy rodzina już była na miejscu.
-Gotowi? Do biegu! Start!
Ruszyli. Byli niesamowicie szybcy i zręczni. Z łatwością i bardzo szybko pokonali bieg, wspinanie się po ścianie, skoki i czołganie się.
-Widzisz to? - zapytała Monika, jedna z koleżanek Marty. – Są niesamowicie szybcy! Będą mieli z nie całe 15 sekund!
Gdy zdążyła to powiedzieć, akurat skończyli. Co dziwne, skończyli równocześnie, co do setnej sekundy.
-Niewiarygodne. Musieli z was być nieźli sportmani w poprzedniej szkole! Wracać na miejsce! – zachwycał się Trener. – Następni!
I tak po około 40 minutach były wyniki. Tajemnicza rodzina była pierwsza, 12 i 3 setne sekundy. Dalej już nikt nie słuchał. Wszyscy patrzyli na nich.
-Na szczęście to ostatnia godzina. Jesteśmy zmęczeni – powiedziała Emilia.
-Jasne – pomyślała Marta – Nawet głęboko nie oddychacie. Rozgryzę was!


Rozdział II

Po W-F’ie, wykąpaniu się pod prysznicami i przebraniu się, wszyscy rozeszli się do domu. Gdy Marta i koleżanki wychodziły ze szkoły, zaczepili je jakieś zbiry.
-Hej mała, może się spotkamy kiedyś? – powiedział do Marty
-E, nie, raczej nie. Puść mnie!
-Haha, jesteś moja!
Nagle, zbir odleciał dwa metry – to był Maciek.
-Braciszku, nie wtrącaj się! – krzyczała Ewa.
-Chyba powiedziała ci, że nic od ciebie nie chce. – powiedział do zbira.
-O żesz ty, chłopaki, dawać go.
Wydawało by się – koniec chłopaka, który uratował dziewczyny. Czwórka wielkich zbirów rzuciła się na niego. Jednak, jak się okazało, to nie takie łatwe. Maciek unikał każdego ich ciosu. W końcu zaatakował. Skończyło się na tym, że dwóch zbirów leżało za ogrodzeniem ogródka szkolnego, reszta uciekła. Wszystko stało się w oka mgnieniu.
-Nic wam nie jest? – Maciek zwrócił się do koleżanek.
-Nie, dzięki tobie. Dziękujemy – zapewniała Monika.
Do Maćka podlecieli bracia.
-Po jaką cholerę żeś się wtrącał? Mogłeś ich zabić! – krzyknął Marcin
-Właśnie, zabić! – powtórzył Mariusz.
-Lepiej oni, niż te dziewczyny. – spokojnie odpowiedział Maciek. – Chodźmy już.
-Zaczekaj – powiedziała Marta – Dziękuję!
-Nie ma sprawy. – Maciek powiedział i wraz z braćmi i siostrami szybko odszedł.
Następny dzień. Grupa koleżanek Moniki i Marty paplała tylko o tym, co wydarzyło się wczoraj.
-Ale widzieliście, jaki on był szybki? Te zbiry rzeczywiście nie miały szans.
-Przestańcie o tym gadać. Fakt, był niezły, ale w końcu nas uratował i to się liczy! – oponowała Monika.
-Aaa fakt, zapomniałam. Marcin, brat Maćka i Mariusza jest w samorządzie szkolnym. Powiedział mi, że dziś nie mamy ostatnich dwóch lekcji! – poinformowała dziewczyna o imieniu Weronika.
-Czyli wychodzimy po tej lekcji? – zapytała Marta.
Wszystkie pokiwały głową.
-Może pójdziemy się przejść nad zamarznięte jezioro? Podobno jest wielka dziura z wodą koło wielkiej wydmy… - zaproponowała Monika
-Tak, zamarzniętej wydmy – poprawiła Emilia. Nie wiadomo skąd się koło nich wzięła.
-O, hej Emilia. Co słychać? – zapytała Marta, ale tak naprawdę chciała wiedzieć tylko o jednym z nich…
-Świetnie. Maciek też – odpowiedziała Emilia, jakby czytając jej w myślach.
-Ale ja… - zmieszana Marta nie wiedziała co powiedzieć.
-Też idziemy nad wydmę. O 17.00, może dołączycie? – zapytała Emilia, choć nie było słychać w jej głosie entuzjazmu.
-Jasne, będziemy. Na razie! – powiedziała Marta i cała klasa weszła do pomieszczenia, gdzie mieli się ,,uczyć”.
Lekcja ta minęła spokojnie, Marta dostała piątkę z plusem, Monika trójkę z minusem, a reszta z dziewczyn po czwórce.


Rozdział III

Wydmy. Dziewczyny jednak przyszły wcześniej niż o 17, były o 16.45.
-Ach, mówiłam, za wcześnie! – stwierdziła Weronika.
-No chyba – zgodziła się reszta.
-Patrzcie, a tamci co wyprawiają… zaraz, to Maciek, Mariusz i inni! – krzyknęła Monika. Miała powód do krzyku. Cała rodzina skakała z najwyższej półki wydmy (a wydma była wysoka, 30 m wysokości) prosto do lodowatej wody, a do tego byli bez koszulek…
-Czy oni powariowali? Przecież zamarzną. Biegnijmy szybko.
Ale nie zdążyli. Wszyscy już zeskoczyli do wody. Dziewczyny tylko patrzyły z daleka. O dziwo, po chwili wyszła z wody cała rodzina. I nawet nie było widać objawów, że jest im zimno. Wręcz przeciwnie, byli czerwoni z ciepła.
-Hej! Co wy tam robicie? – krzyknęła Marta
Tajemnicza rodzinka to usłyszała. Nagle, Marta i reszta zobaczyła, że rodzinki nie ma na dole. Są już na górze.
-O cholera, jacy oni są szybcy! Kim oni są? – podnieciła się Weronika
Po chwili dziewczyny zostały otoczone przez tajemniczą rodzinę.
-Lepiej nikomu nie mówcie o tym. Dla waszego dobra – powiedział mrocznym tonem Marcin.
-Właśnie, dla waszego dobra! – jak zwykle powtórzył po bracie Mariusz.
-Dobra, spadamy stąd. – powiedziała Emilia. Jednak nie wszyscy posłuchali. Maciek został i patrzył się na Martę. – Maciek, no, idziesz?
-Ta…
Następnego dnia w szkole. W-F. Wszyscy grali w zbijaka.
-Jak zwykle, szybcy są niepokonani – mianem ,,szybcy” zaczęto nazywać tajemniczą rodzinę.
Gdy W-F się skończył…
-Sory, nie mogę. Idę na te wydmy i zobaczę co tam się tak naprawdę stało. – powiedziała Marta do Moniki.
-Zwariowałaś? Ci szybcy są dziwni. A co jak znów tam będą?
-To nic!
I poszła. 20 minut później, na wydmie:
-Cóż, ta skarpa nie wydaję się dziwna. Normalna i nie ma śladu, że ktoś tu wczoraj był… dziwne.
Marta szukała dalej. Gdy była na krawędzi, skała pękła a Marta leciała szybko w dół. Nie ogarnęła co się dzieje.
-A więc to koniec? Wpadnę do lodowatej wody i… i zamarznę?
Naglę poczuła, jakby coś lekko, a zarazem stanowczo i mocno złapało ją w brzuchu. Spojrzała. To był wielki WILK. Zemdlała.
Pół godziny później:
-Marta, nic ci nie jest? – usłyszała głos Maćka.
-Zaraz, co się stało? Auu, moja głowa…
-Nie ruszaj się, wpadłaś do lodowatej wody. Co ty tam w ogóle robiłaś? Chciałaś się zabić? – denerwował się Maciek.
-Chciałam coś sprawdzić…
-Czy naprawdę skakaliśmy z tej skarpy? Tak, skakaliśmy, wystarczy ci to? – niedostrzeżona dotąd Emilia wtrąciła się do rozmowy, jakby znała myśli Marty.
-Powiadomiłem twoje koleżanki. – zapewnił Maciek
-Ale chwilę, nic nie pamiętam…
-Nie widziałem wszystkiego… ale prawdopodobnie chodziłaś po skarpie i wpadłaś do wody. Wyciągnąłem cię, bo byś zginęła. – ostrzegł Maciek
-Naprawdę? Drugi raz mnie ratujesz. Dziękuję bardzo… nie wiem jak ci się odwdzięczę…
-Nie ma sprawy, po to tu jestem. – powiedział Maciek. Po chwili dodał, jakby coś sobie uświadomił – Ajjj, to znaczy… zostań chwilę sama, zaraz przyjdziemy.
Maciek i Emilia wyszli. Marta rozejrzała się po pomieszczeniu. Była to jakaś jaskinia, a na końcu widać było kości…
Po chwili przypomniała sobie wielkiego wilka… chciała sprawdzić, czy to wydarzyło się naprawdę, wiec spojrzała na kurtkę… były ślady kłów, lekkie lecz wykrywalne.
Po chwili weszli Maciek, bracia i siostry. Marta się przeraziła, wstała i przykleiła się do ściany.
-Wiem kim jesteście, wilki.
-Cholera, mówiłem, trzeba było ją zabić. Teraz ja to zrobię – krzyknął Marcin i rzucił się na Martę z niewiarygodną szybkością. Jednak jeszcze szybciej wyleciał z groty. Znów dzięki Maćkowi.
Nagle wszyscy usłyszeli dziwne odgłosy. Dla „szybkich” nie było to nic nowego… i po tym do groty wpadł wielki wilk, troche mniejszy od tego co uratował Martę…
-Weźcie stąd ją! Szybko, zajmę się nim. – po tych słowach, Maciek zaczął biec, skoczył i zamienił się w jeszcze większego wilka.
-Zaraz, ale to jest… - Marta nie miała wątpliwości, że rodzina szybkich to wilkołaki, a uratował ją przed niechybną śmiercią Maciek.
Od jej rozmyślań odciągnęły ją odgłosy walki. To dwa wielkie wilki walczą. O nią. Zrozumiała to. Jeden chce ją zabić, drugi uratować…
-Ewa, weź ją stąd, Mariusz, chodź ze mną, Maciek go zabije!
I zaraz po tych słowach Ewa i Mariusz w ten sam sposób co Maciek przemienili się w Wilkołaki.

Nie używaj opcji center publikując prace. Zmienione. // Malbert
Odpowiedz
#2
Przeczytałem… a raczej powinienem powiedzieć, że przebrnąłem. Niestety muszę powiedzieć, że jest źle… Nie lubię pisać tak negatywnych komentarzy, ale mam nadzieję, że uda mi się przekazać Ci o co mi chodzi, czemu marudzę a przez to pomóc w poprawieniu tego opowiadania lub przy kolejnych.

Co do samego opowiadania niestety nie dopatrzyłem się w nim żadnych zalet. Zacznę od rzeczy prostszej, czyli od fabuły, na razie jej nie ma… Ot jakaś szkołą, jacyś młodzi ludzie w niej się uczący, jakieś wilkołaki… Nie wiem co planujesz dalej (w sumie jest to plus) ale tylko niewielki bo chyba mogę się domyśleć. Całość nie trzyma się kupy, jest szarpana, narrację prowadzisz nierówno, nie ma prawie żadnych opisów, nie wiem kto jak wygląda, nie wiem gdzie się to dzieje, nie wiem co z czego wynika, ot po prostu tak jest. Dialogi są sztuczne, niemal nic nie wnoszą do opowieści. Przeczytaj to proszę, staraj się postawić w roli czytelnika (tylko zaczekaj z czytaniem jakiś czas – tak byś zapomniał czas gdy to pisałeś) i wówczas spróbuj sobie wyobrazić to co chciałeś przekazać, sam zobaczysz o co mi chodzi.

Teraz standardowe (jeśli chodzi o mnie) czepianie się do zwrotów, jest tego masa:

„Spojrzał na nabywcę.” – chyba najemcę bo wszak chodziło o wynajęcie mieszkania a nie jego sprzedaż.
„miał czarne włosy i czarne oczy. Miał może ze 20 lat.” – dwa razy miał, dwa razy czarne, a do tego liczebnik zapisany cyferkami.
„nowe życie i nowe panny. – zachwycał się uczeń” – jaki uczeń, tu się pogubiłem?
„uciszała koleżanka” – czyja koleżanka, brak opisu.
„To siostry i bracia. Rzeczywiście, w tej grupce były” – czemu „rzeczywiście” tu nie ma to racji bytu imho.
„Wszyscy spojrzeli na stojącego z grupą chłopaka. W rzeczy samej – nic nie mówił. Patrzył się na obgadującą go grupę.” – dwa razy „grupę” a do tego całość brzmi delikatnie mówić karykaturalnie.
„za bardzo… no nie wiem, nie za bardzo” – dwa razy „dardzo”
„-Zaczekaj – powiedział chłopak dotąd nie odzywający się – nawet się nie przedstawiłaś.” – to „dotąd nieodzywający się” można by to np. „milczący” zastąpić.
„Jednak pójdziemy na tę pizze. – wtrącił chłopiec o imieniu „Maciek”.” – czemu „jednak” – może „chętnie” po drugie czemu imię w cudzysłowach? I znowu cały dialog sztuczny, nienaturalny, dziwny..,
„Marta pożegnała się i poszła do dziewczyn.” – jakich dziewczyn? Rozumiem, że so swych koleżanek ale w tej grupie też były dziewczyny… więc znowu zonk.
„Dopiero tam miało się coś wydarzyć.” – a skąd wiadomo że miało się coś wydarzyć? Może jednak „się wydarzyło”?
„bardzo szybko pokonali bieg, wspinanie się po ścianie, skoki i czołganie się.” – jak można pokonać bieg? Czy inne dyscypliny? Może jednak „trasę biegu”, „wspięli się” itp.
„Będą mieli z nie całe 15 sekund!” – „z niecałe”?
„Gdy zdążyła to powiedzieć, akurat skończyli.” – może jednak „w chwili gdy to powiedziała, dobiegli do mety” lub coś podobnego?
„Musieli z was być nieźli sportmani w poprzedniej szkole!” – jeśli już to „sportsmeni”, po drugie czemu tam byli sportsmenami a tu nie?
„Nawet głęboko nie oddychacie. Rozgryzę was!” – co z tym oddychaniem? Może jednak chodziło o to, że nie są zdyszani, ale to i tak nie pasuje. Wszak po czterdziestu minutach od startu mało kto byłby zdyszany, chyba że miał tu być czas przeszły.
„wychodziły ze szkoły, zaczepili je jakieś zbiry.” – jakie zbiry? Gdzie oni byli, no i czemu „jakieś”?
„Wydawało by się – koniec chłopaka,” – nie chcę być złośliwy, ale który to był jego koniec?
„Czwórka wielkich zbirów rzuciła się na niego. Jednak, jak się okazało, to nie takie łatwe.” – rzucenie się na kogoś, z reguły, nie jest zbyt trudne, co najwyżej walka z nim może być utrudniona.
„Do Maćka podlecieli bracia.” – nie słyszałem o lataniu nawet w przypadku wilkołaków.
„wielka dziura z wodą koło wielkiej wydmy…” – dwa razy „wielkiej”, dziura w lodzie to przerębel, a całość brzmi dziwnie.
„chciała wiedzieć tylko o jednym z nich…” – Mozę jednak „chodziło jej tylko o jednego z jej braci”…
„Dziewczyny jednak przyszły wcześniej niż o 17, były o 16.45.” – a cóż to za detalizm, wszystko było by lepsze: „kilka minut przed piątą”, „nie o piątek tylko kwadrans wcześniej”, „kilkanaście minut wcześniej”… itp.
„to Maciek, Mariusz i inni!” – a czemu inni – może „pozostali” choćby?
„Cała rodzina skakała z najwyższej półki wydmy (a wydma była wysoka, 30 m wysokości) prosto do lodowatej wody, a do tego byli bez koszulek…” - … wydmy nie mają półek, skakanie z wydmy o wysokości 30 metrów do znajdującej się poniżej sadzawki wymagało by umiejętności latania, po drugie co koszulki zmieniłyby w tym wypadku, a nawet ubrania?
„I nawet nie było widać objawów, że jest im zimno. Wręcz przeciwnie, byli czerwoni z ciepła.” – jakie są objawy „że jest im zimno”, może jednak: „nie trzęśli się z zimna”? I jak to jest być „czerwonym z ciepła”… to całe zdanie to makabra…
„Tajemnicza rodzinka to usłyszała. Nagle, Marta i reszta zobaczyła, że rodzinki nie ma na dole. Są już na górze.” – dwa razy rodzinka, co z tą góra, dołem i w ogóle o co tu chodzi?
„-O cholera, jacy oni są szybcy! Kim oni są?” – dwa razy „oni są”. I cały dialog do redakcji.
„podnieciła się Weronika” – raczej „podniecała się” jeśli nie piszesz porno.
„Po chwili dziewczyny zostały otoczone przez tajemniczą rodzinę.” – kolejny raz „tajemnicza rodzinka”
„jak zwykle powtórzył po bracie Mariusz.” – nigdy wcześniej w tym opowiadaniu niczego po nim nie powtórzył, więc skąd „jak zwykle”?
„Maciek został i patrzył się na Martę.” – po co komu tu „się”?
„-Jak zwykle, szybcy są niepokonani – mianem ,,szybcy”” – jeśli to nazwa to z dużej litery, dwa razy szybcy i czemu nie np. : - Jak zwykle „Szybcy” są niepokoni – tak od teraz…”
„I poszła. 20 minut później, na wydmie:” – a co to jest?
„-Cóż, ta skarpa nie wydaję się dziwna. Normalna i nie ma śladu, że ktoś tu wczoraj był… dziwne.” – a teraz nie mamy już półki czy wydmy tylko skarpę. Po drugie jakich śladów? Że ktoś tam chodził? Ale dlaczego – bo nie kumam? Czemu wydma/skarpa miała by być „nienormalna”? Czemu to że jest „normalna” jest dziwne? Czemu to zdanie ma służyć?
„Marta szukała dalej. Gdy była na krawędzi, skała pękła a Marta leciała szybko w dół.”- pomieszałeś czasy, dwa razy „Marta”. Czemu skała piekła? Czemu leciała akurat „szybko”?
„Nie ogarnęła co się dzieje.” – czemu?
„-A więc to koniec? Wpadnę do lodowatej wody i… i zamarznę?” – przecież ona wszystko zrozumiała?
„mocno złapało ją w brzuchu. Spojrzała.” – jak się kogoś łapie „w brzuchu”?
„Tak, skakaliśmy, wystarczy ci to? – niedostrzeżona dotąd Emilia wtrąciła się do rozmowy, jakby znała myśli Marty.” – nie musiała znać myśli by to powiedzieć. Zresztą o co chodzi z tym skakaniem? To propos tej „normalnej skarpy” i braku śladów? I do tego ta „niedostrzeżona”…
„chciała sprawdzić, czy to wydarzyło się naprawdę, wiec spojrzała na kurtkę… były ślady kłów, lekkie lecz wykrywalne.” – Co się wydarzyło? Czemu spojrzała na kurtkę? „lekkie” ślady kłów? Może jednak „delikatne” i czemu „wykrywalne” ona tu żadnego osprzętu nie ma… może jednak „zauważalne”?
„Nagle wszyscy usłyszeli dziwne odgłosy. Dla „szybkich” nie było to nic nowego… i po tym do groty wpadł wielki wilk, trochę mniejszy od tego co uratował Martę…” – przeczytaj to proszę…
„I zaraz po tych słowach Ewa i Mariusz w ten sam sposób co Maciek przemienili się w Wilkołaki.” – jaki sposób, może jednak „tak samo” lub coś podobnego.

Ufff… powiem, że namęczyłem się przy tym. Naprawdę nie jest dobrze, mam nadzieję, że to co wypisałem wyżej pomoże Ci. Szarpana narracja, używasz kolokwialnych zwrotów, a niektóre zdania są wręcz karykaturalne. To czego się czepiłem, to naprawdę tylko wierzchołek góry lodowej. Niestety, jakiś błąd był niemal w każdym zdaniu. Jak pewnie rozumiesz, nie chciałem czepiać się dokładnie każdego zdania…
Liczę na to, że dalej będzie lepiej… znaczenie lepiej.
Pozdrawiam;
Just Janko.
Odpowiedz
#3
Dzieki za wytkniecie błedów Big Grin TO mój chyba tysieczny... hmmm... twór, tylko że ten pisałem na szybko (matka goniła) i jestem zmeczony dlatego to tak wygląda Big Grin Ale dzieki, chociaż i tak mialem zrobić remake itd
Odpowiedz
#4
Przeczytałem do połowy, bo mnie znudziło. Poszedłem sobie zrobić herbate i jakoś dobrnąłem do końca. Wszystko przez te błędy, których jest tak wiele, że nawet JANKO!!!! :O nie dał rady wszystkich wypisać. Staraj sie, tak jak mówi Janko, po napisaniu tekstu odczekać jakiś czas i przeczytać go. To pomaga.

(29-12-2009, 22:42)Thorus12 napisał(a): TO mój chyba tysieczny... hmmm... twór, tylko że ten pisałem na szybko (matka goniła) i jestem zmeczony dlatego to tak wygląda Big Grin
Tak szczerze, co to za wymówka, i po co takie zgrywania chojraka? To nie podstawówka, tu nie musisz się tłumaczyć. A nawet, jeśli to prawda, to z pisaniem poczekaj, aż będziesz miał czas.
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#5
Opowiadanie jest bardzo słabe. Kuleje tu wszystko: logika, język, gramatyka. Operujesz ogromnymi skrótami myślowymi, które są nie do odtworzenia dla czytelnika.

Styl:

Słaby i chaotyczny. Potykasz się przy konstrukcji zdań złożonych, gromadzisz powtórzenia jak szalony, do tego operujesz zdaniami bardzo prostymi typu: odmiot zrobił, powiedział. Źle to wygląda, a czyta się fatalnie. Błędów jest masa. Większość dialogów jest źle zapisana, do tego są drewniane i w życiu bym nie uwierzył, że młodzież może w szkole rozmawiać w tak sztywny sposób.

Fabuła:

Chaotyczna, do tego wydaj się żywcem (do pewnego momentu) zerżnięta ze Zmierzchu. Byłem w połowie pewny, że bohaterowie okażą się wampirami, jak widać bardzo się nie pomyliłem. Wydarzenia przedstawiasz bardzo chaotycznie, przez co ciężko połapać się w historii. Do tego aż boli brak logiki w zachowaniu postaci, zwłaszcza w scenie z atakiem "zbirów".

Bohaterowie:

Kukły, niestety. Zupełnie byli dla mnie obojętni jako dla czytelnika. Stereotypowo kolesie napakowani, panienki puściutkie itp.

Pomysł:

Wtórny. Do tego nieciekawy. Widać, że tekst powstawał szybko, do tego chyba w strasznych bólach.

Podsumowanie:

Przykro mi, ale ja bym czegoś takiego ludziom nie pokazał. Ocena 2/10.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#6
Hm... Troszkę słabo. Opowiadanie brzmi troszkę dziecinnie. Sporo błędów składniowych. Musisz popracować nad warsztatem. Horror musi mieć pazur. Nie chodzi tu o ociekające krwią zombi czy nawiedzony psycholi. Sama fabuła powinna tworzyć klimat grozy. Trzymać w napięciu i wciągać z każdym zdaniem co raz głębiej. Może akurat ten gatunek nie jest dla ciebie. Spróbuj czegoś innego. Horror jest wymagający. Przez zasiew kiczu jaki nas zasypują widz/czytelnik musi poczuć mrożenie w żyłach aby go ten klimat zainteresował.

Nie poddawaj się. Pracuj dalej.

Ocena:

2/10
Nie wszyscy mogą być aniołami, ale każdy może być człowiekiem.

Odpowiedz
#7
Na moje całkiem nieźle skondensowałeś Zmierzch, przy czytaniu [próbie w wypadku Zmierzchu - ale i tak doszedłem aż do 150 strony] czułem się tak samo. Powodzenia w dalszym kondensowaniu książek!
Odpowiedz
#8
Fiteł i 4710 w sumie wypisali wszystko co sam chciałem powiedzieć, a było to tak: usiadł raz sobie Thorus12 do pisania i pomyślał "zrobię Zmierzch, ale po wilkołacku, będzie oryginalnie."

Nie będzie.

Braki w warsztacie nadrobisz, ale bez oryginalnego pomysłu, będziesz tylko kopiarką, która robi lepsze, czy gorsze, ale tylko odbitki...
One sick puppy.
Odpowiedz
#9
Co ty? Zmierzch przerabiasz? Big Grin Takie odniosłam wrażenie przynajmniej. Postaraj się o coś oryginalnego.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości