15-07-2011, 22:31
Monotonnie i potocznie płynie rekin. Zawsze z zaciśniętymi myślami. Patrzy jak dookoła ławice szydzą z niego. Bezmyślnie, bezwzględnie, brutalnie, prosto, jawnie, bez pustych płetw. Ma uczucie bezzębności, czy nienaturalnej dysproporcji ciała. Ale przede wszystkim nie wie, dlaczego. Myślom nieustannie fortyfikują się przeszkody. Beznamiętnie patrzy w rafy, jakby wyszukując winy pośród koralowców. Przecież diabeł tkwi w szczegółach.
Znowu kapie coś na papier. Nie uniosę tego rekina. Przecieram twarz.
Z innej strony stado młodych żółwi wbija się klinem w szczelinę. Znowu. Ten sam tunel, przeleciany już setki razy, nadal wywołuje ten sam dreszcz. Niby uradowani, wolni, niezależni, lecą z prądem. Ale jednak niepewni, czy tym razem wyrobią się na ostatnim zakręcie. Są świetni w tym, co robią. Niepodważalnie, bezkrytycznie, ponad wszelką wątpliwość. Zawsze, pomimo wszystko, zerkają na rekina. Przecież kiedyś musi się to zacząć.
Przerwa na łyk kawy. Za szybko suną. Nic nie zatrzyma tych żółwi. Zostawiam linijkę wolną.
Rak. Ledwo widzi cokolwiek, ze starości. W zasięgu jego szczypców mała płaszczka wypoczywa. Mógłby zrobić jej psikusa. Może wreszcie zaczęłoby się coś dziać. Ale leży w bezruchu. Poczucie nieodpartej skamieniałości zalęgło się w nim już dawno. A ile mogłoby to zmienić teraz. Gdyby mógł być chociaż nieznacznie żywotniejszy. Tylko czy naprawdę kiedykolwiek był. Nie pamięta. Tak samo dnia, w którym rekin przestał.
Zerkam do papierowego kubka, uchylając wieczko. Dół kartki też jeszcze nie przeschnął od łez. Weź dźgnij płaszczkę, dasz radę. Spoglądam na nagłówek gazety. Czarno-białe zdjęcie wraku przytłacza.
Ławice ryb przesuwają się niczym pulsujące światło latarni. Gdy zbliżają się, zwalniają, a potem znów przyspieszają. Hipnotyzująco, melodyjnie, nieprzewidywalnie, kolorowo, a jednak harmonijnie. Pomimo absolutnego braku przeświadczenia, co znajduje się gdziekolwiek indziej, dla nich to ma sens. Najwidoczniej. Pozorny chaos, w ich świecie jest poukładany. Mogą nawet opływać rekina ze wszystkich stron. Dopóki jednak każdy płynie swoim tempem, nic się nie dzieje. Zupełna monotonia, wręcz marazm. Ale jednocześnie nie można odwrócić od tego wzroku.
Widok świata po drugiej stronie szyby wciąga. Kawa się kończy, tak samo jak godziny otwarcia. Ale nawet oceanarium nie ukoi tego bólu. Dmucham na kartkę i wychodzę.
Znowu kapie coś na papier. Nie uniosę tego rekina. Przecieram twarz.
Z innej strony stado młodych żółwi wbija się klinem w szczelinę. Znowu. Ten sam tunel, przeleciany już setki razy, nadal wywołuje ten sam dreszcz. Niby uradowani, wolni, niezależni, lecą z prądem. Ale jednak niepewni, czy tym razem wyrobią się na ostatnim zakręcie. Są świetni w tym, co robią. Niepodważalnie, bezkrytycznie, ponad wszelką wątpliwość. Zawsze, pomimo wszystko, zerkają na rekina. Przecież kiedyś musi się to zacząć.
Przerwa na łyk kawy. Za szybko suną. Nic nie zatrzyma tych żółwi. Zostawiam linijkę wolną.
Rak. Ledwo widzi cokolwiek, ze starości. W zasięgu jego szczypców mała płaszczka wypoczywa. Mógłby zrobić jej psikusa. Może wreszcie zaczęłoby się coś dziać. Ale leży w bezruchu. Poczucie nieodpartej skamieniałości zalęgło się w nim już dawno. A ile mogłoby to zmienić teraz. Gdyby mógł być chociaż nieznacznie żywotniejszy. Tylko czy naprawdę kiedykolwiek był. Nie pamięta. Tak samo dnia, w którym rekin przestał.
Zerkam do papierowego kubka, uchylając wieczko. Dół kartki też jeszcze nie przeschnął od łez. Weź dźgnij płaszczkę, dasz radę. Spoglądam na nagłówek gazety. Czarno-białe zdjęcie wraku przytłacza.
Ławice ryb przesuwają się niczym pulsujące światło latarni. Gdy zbliżają się, zwalniają, a potem znów przyspieszają. Hipnotyzująco, melodyjnie, nieprzewidywalnie, kolorowo, a jednak harmonijnie. Pomimo absolutnego braku przeświadczenia, co znajduje się gdziekolwiek indziej, dla nich to ma sens. Najwidoczniej. Pozorny chaos, w ich świecie jest poukładany. Mogą nawet opływać rekina ze wszystkich stron. Dopóki jednak każdy płynie swoim tempem, nic się nie dzieje. Zupełna monotonia, wręcz marazm. Ale jednocześnie nie można odwrócić od tego wzroku.
Widok świata po drugiej stronie szyby wciąga. Kawa się kończy, tak samo jak godziny otwarcia. Ale nawet oceanarium nie ukoi tego bólu. Dmucham na kartkę i wychodzę.
to be a struggling writer first you need to know how to struggle