Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
W cieniu arkad, rozdz. VIII - Pranie
#1
Spiskie Podgrodzie, druga połowa piętnastego wieku
 

Było gorąco. Wysoko podwinęła rękawy szarej, prostej sukienki. Szła nad rzekę, niosąc spory kosz brudnej bielizny. Tam zazwyczaj robiła pranie. Nie musiała sama tego robić, ale lubiła tę czynność.

Na płaskim, kamienistym brzegu postawiła koszyk i rozejrzała się dookoła. Cisza wydawała się niemalże namacalna, konkurująca z parnym, ciężkim powietrzem, które do tej pory falujące z gorąca, jakby zmęczone ruchem, także zamarło. Rozejrzała się. W  dusznej ciszy, oblepiającej ciało, była sama. Odetchnęła z ulgą i wysoko podnosząc suknię, weszła do wody. 

Krytycznie spojrzała na swój strój i pomyślała, że wieczorem, do kolacji, założy ten, który niegdyś przywiózł jej z Italii. Tamta suknia była prześliczna.  Składała się z kilku warstw: gonelli – wierzchniej sukni uszytej z atłasu o barwie wiosennych fiołków i aplikowanej wzorami jaskrawo pomarańczowych płomieni oraz błękitnych kwiatów. Dopasowana górą, rozszerzona klinami od bioder, wdzięcznie kształtowała sylwetkę. Natomiast suknia spodnia –  cotta – wykonana została ze lnu w kolorze turkusowym, a długa koszula – camicia - z delikatnego, cienko tkanego, białego lnu. Babka  kręciła nosem, że zbyt kosztowna, zbyt wytworna, zbyt strojna, jak na ubiór żony wiejskiego medyka. 
 
- Nie przystoi, nie przystoi, a nawet nie wolno, jeszcze będą z tego kłopoty.

 Z tego powodu to istne cudo krawieckiej sztuki od lat leżało w skrzyni pod oknem. Figlarny uśmiech uniósł kąciki jej ust - zrobię mu niespodziankę, a nawet rozpuszczę włosy. Zrozumie, i noc będzie nasza. 

Na łydkach poczuła przyjemny chłód czystej wody. Zapragnęła zanurzyć się jeszcze głębiej, więc, rzuciwszy uważne spojrzenie na jeden oraz drugi brzeg rzeki i uznawszy, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa, podciągnęła sukienkę jeszcze wyżej, westchnęła i nagle, jednym szybkim ruchem zdjęła ją przez głowę oraz odrzuciła daleko na kamienie. Została tylko w króciutkiej, własnoręcznie utkanej oraz uszytej z delikatnego lnu koszulce, nie zakrywającej właściwie niczego i przykucnąwszy, zanurzyła się prawie po pępek.

Przepływająca leniwym nurtem woda, delikatnie muskała jej biodra. Usiadła na płaskim, wpół zanurzonym kamieniu, który odkryła już wcześniej. Zazwyczaj siadała właśnie tam, zmęczona, po uporaniu się z tą całą robotą przy praniu. Lubiła te chwile, tylko jej chwile.
Dzisiaj będzie inaczej, postanowiła. Teraz pranie czekało na brzegu, niech poczeka, ona musi mieć ten czas, kiedy swobodnie, bez wstydu jest sama ze sobą. Dotknęła najpierw lewej, potem prawej piersi. Ujęła je w obydwie dłonie i rytmicznie uciskała. Spojrzała, są przecież ładne, niezbyt duże, wysoko osadzone i pomimo wykarmienia nimi syna, jędrne. Dotykanie oraz uciskanie jest bardzo przyjemne. Dlaczego on tak mało poświęca im uwagi? Ba, tak naprawdę, w ogóle nie poświęca. Może przez chwilę, przed zajściem w ciążę. Potem stracił zainteresowanie, jak gdyby piersi miały służyć tylko jednemu celowi – zapewniać pokarm potomstwu. Buntowała się przeciw temu, skąd się brał ten bunt, nie wiedziała, ale oczywiście nigdy, przenigdy, na ten zakazany temat z nikim nie rozmawiała. 

Brakowało jej matki, kogoś bliskiego, komu mogłaby się zwierzyć lub poradzić. Kogoś, kto umiałby wytłumaczyć ten świat. Dziwny, pełen tajemnic i niespodzianek. Wprawdzie babka otaczała ją opieką, dbała o to by była najedzona i ubrana, ale przecież miała wiele zajęć, troszczyła się o tyle osób, więc nie miała odwagi prosić o wyjaśnienia i odpowiedzi na kłębiące się w głowie pytania. Wykonując codzienne, w kółko powtarzające się czynności, myślała o tym niespodziewanym, zaskakującym wręcz odkryciu, że ciało może być źródłem rozkoszy. To jednak nie wystarczało, brakowało jej  pieszczot i w ogóle czułości. On, tak jak przedtem babka, zajęty swoimi  sprawami, nie zwracał uwagi na dokonującą się w niej zmianę, najprawdopodobniej w ogóle jej  nie zauważył, więc rozbudzona, lub ściślej mówiąc odkryta - po urodzeniu dziecka – kobiecość nie znajdowała w nim żadnego odzewu.

Ich stosunki były dobre, spokojne, poprawne, bez wzlotów oraz wielkiej namiętności. Sporadycznie dochodziło do zbliżeń, ale rzadko i trwało to, niestety, zbyt krótko. A ona nie miała odwagi uzewnętrznić narastającego w niej ognia. Wiedziała, że tyle z siebie mogłaby dać, gdyby   tylko dostrzegł „to” i zechciał z wzajemnością przyjąć. Zazwyczaj leżała pod nim cichutko, marząc, że to on, zauważy, zrozumie, iż można inaczej, pełniej, głębiej, z pasją. Wtedy, bez wątpienia, wszystko się odmieni. Będą cieszyli się sobą nawzajem bez wstydu i zahamowań – w pełni wyzwoleni, namiętni, szczęśliwi. 

Tuż po ślubie była zbyt skrępowana, zawstydzona i wcale nie przygotowana do spełniania tzw. małżeńskich obowiązków. Kto miał ją z resztą przygotować? Przecież nie babka, dla której ta strefa życia w ogóle nie istniała. Kobieta robiła to z mężem, a potem rodziła dzieci. Ot, cała filozofia. I to one - dzieci - były celem, spełnieniem, szczęściem oraz przedłużeniem ludzkiego życia, tu na ziemi. Reszta to fanaberie, a nawet podszepty diabła, prowadzące prosto do piekielnych bram. 

A ona, dotykając się, odkrywała nieznane światy. Czuła w sobie ogień, żar i niezaspokojone pragnienie cielesnej miłości. Marzyła o jasnych chwilach beztroskiej rozkoszy i gdyby jeszcze dzieliła je z  nim - miałaby w życiu wszystko.
 
- Może, kiedyś i to się spełni - westchnęła, równocześnie rozchylając nogi. Od razu wzrok i ręka powędrowały wysoko, na wewnętrzną stronę lewego uda, gdzie miała spore znamię, wypukłe, ciemnobrunatne, porośnięte lekko rudawymi włoskami. Jedno z jej zmartwień, gdy spoglądała na swoje ciało  oraz powód do wstydu. Babka od lat powtarzała, aby nikt, absolutnie nikt, nawet przez przypadek, nie zobaczył tego znamienia.

 - Mogą być kłopoty. Duże kłopoty! - Ktoś nieżyczliwy, a nawet tylko przesądny, mógłby się w tym znamieniu dopatrzyć śladów ingerencji sił nieczystych. Tym bardziej, że nikt nie znał jej pochodzenia. Z jakiej rodziny się wywodziła, kim była jej matka, ojciec, dlaczego ją porzucono. Czy ze względu na tajemnicze karty, które włożono  w owijające ją płótno, czy na kaleką, nieco krótszą nóżkę, czy też może z powodu tego piętna. Jeżeli to jest piętno, bo ona nigdy nie  myślała w ten sposób o tej dziwnej ozdobie, z którą przyszła na świat. A ta ozdoba razem z nią rosła i przybierała kształt diabelskiej łapy.  

Dotknęła wypukłości ręką, palcem obrysowała kształt. Nieregularny owal z pięcioma dość szerokimi wypustkami (babka mówiła - pazurkami), pokrytymi jakby puchem. Nie widziała w tym znamieniu diabelskiego znaku, raczej nieregularną gwiazdkę, albo koronę nie do końca rozwiniętego nagietka. Szczególnie przez włoski, podobne do tych, jakimi pokryta jest ta roślina. Przypomniała sobie jej łacińską nazwę – calendula officinalis.  A przecież nagietek jest leczniczą rośliną. Przydatną w wielu chorobach - tak wielu - iż nawet nie potrafiła ich wszystkich zliczyć. Pamiętała tylko, że wywar z niej jest dobry zarówno do użycia zewnętrznego, jak i wewnętrznego. Nawet kiedyś, przed ślubem, przykładała lnianą szmatkę nasączoną naparem z nasion nagietka (w rzeczywistości to one miały kształt pazurków) mając nadzieję, że znamię zniknie, albo co najmniej zblednie. Nic z tego. Ale przecież nie ma powodu do niepokoju, o tym znaku wiedziała tylko babka - Panie świeć na jej duszą - szybko odmówiła modlitwę za wieczny odpoczynek i spokój w zaświatach - z pewnością jest w niebie, przecież była dobra i pobożna - oraz jej mąż. 
Więc... nie ma czego się obawiać. 

Uśmiechnęła się swoich myśli, tu jest tylko ona i słońce delikatnie pieszczące plecy, piersi, brzuch i ramiona. Powoli przesunęła dłoń jeszcze wyżej, aż do miejsca tak mocno pulsującego, że przelała się przez nią gwałtowna fala dreszczy. Rozkosznych, aż bolesnych. Wsunęła tam dwa palce, z bezgłośnym jękiem i miarowo poruszała – w tył, w przód. Rytmicznie, przyśpieszając, lub zwalniając tempo, przedłużając chwile rozkoszy. Wiedziała, że palce w końcu natrafią na wyjątkowe miejsce, kiedy rozkosz osiągnie szczyt, a zaraz potem przyjdzie zniewalająca, ale także uwalniająca, od wszelkich trosk radość i błogość. Na moment jej dłoń znieruchomiała, bowiem pod zamkniętymi powiekami zobaczyła księdza proboszcza, który na ambonie, podniesionym, gniewnym głosem, napominał zgromadzonych w kościele wiernych.

- Mąż i żona mogą łączyć się ze sobą jedynie w szczytnym celu spłodzenia potomka. I tylko wtedy! I tylko z taką intencją! Wszelkie inne poczynania, a już w szczególności odrażające dotykanie się w tych miejscach, bezwzględnie oraz z całą surowością ukarane zostanie wiecznym potępieniem w piekielnym ogniu. Dotyczy to zarówno niewiast, jak i mężów, ale szczególnie niewiast, bowiem do tych czynów popycha je nie kto inny, tylko szatan, czyhający na ludzkie dusze o słabej woli i wierze. A przecież wiadomo, takie są niewiasty, słabe i łatwo ulegające złym podszeptom. 

Szybko odsunęła od siebie ten obraz, poczuła bowiem, że palce właśnie dotknęły szczególnie wrażliwego punktu o nieco innej strukturze, lekko chropowatej, odmiennej niż otaczające je gładkie ściany. Nauczona wcześniejszymi doświadczeniami w zaspokajaniu samej siebie, wiedziała, że zbliża się moment, kiedy nic się nie liczy, poza rozkoszą, jakiej nawet nie umiała nazwać. Jeszcze chwila, moment, znajdzie się... no właściwie gdzie, nie wiedziała, ale tym bardziej pragnęła całą sobą. Jaka szkoda, że takich chwil błogostanu nie przeżywają razem. Ta myśl zatrzymała na moment „jej podróż” – tak to sobie nazwała i powodowana nagłym impulsem podniosła głowę, raczej wyczuwszy, niż zobaczywszy cień.   

Stał przed nią, prawie po kolana z wodzie, z szeroko rozstawionymi nogami. Jego małe, przymrużone oczy intensywnie wpatrywały się w rozsunięte uda. Ciężko dyszał, na skroni nabrzmiewała mu żyłka. Był bez spodni, i z dumą (tak jej przemknęło przez głowę - i to w takiej chwili!) prezentował swą wielką, prawie pąsową męskość, w pełnym wzwodzie. Jakże mogła być tak nieostrożna! Przestraszona, zsunęła kolana i zerwała się z kamienia, gotowa do ucieczki. Nie zdążyła. Ciężka ręka złapała ją za włosy, szarpnęła w górę, przyciągając do siebie. Był wysoki, niemal uniósł ją w powietrze. Napięta skóra na głowie bolała, ale to nie miało żadnego znaczenia. Za wszelką cenę musi się wyrwać, nawet jeżeli pozostanie mu w dłoni część warkocza. Wierzgnęła, wyrzucając zdrową, prawą nogę do przodu i usiłując trafić go kolanem w najczulsze miejsce, w tę wyzywająco sterczącą męskość. Udało się, aż jęknął i zachwiał się, na moment poluzowawszy uchwyt. W mgnieniu oka, wykorzystała tę chwilę i w półobrocie rzuciła się do ucieczki. Był szybszy, już odzyskał panowanie nad sobą, kopniakiem podciął jej chorą nogę. Gwałtownie upadając pociągnęła go za sobą i razem wpadli do wody. Była gotowa walczyć do końca. Nie, nie pozwoli się zhańbić. Kopała, drapała, pluła oraz gryzła swojego napastnika wszędzie tam, gdzie tylko mogła dosięgnąć. Ten opór tylko go rozbawił, wydawało się, że nawet sprawia mu przyjemność. Szczerząc w szerokim uśmiechu rzadko osadzone zęby, bawił się nią jak kot myszką. Te razy nie robiły mu  żadnej krzywdy, ale kiedy uważał, że przesadza z bronieniem swojej czci, wpychał jej głowę pod wodę. Potem krztuszącą się, łapczywie łapiącą oddech, wyciągał za włosy i drwił prosto w twarz – jak się zmęczysz dziwko, sama chętnie dasz mi to na co czekam tyle lat, te kilka minut zabawy, tylko zaostrzy nam apetyt. Wychędożę cię tak, że później sama będziesz o to błagać. Wychędożę tak rzetelnie, jak sobie nawet nie wyobrażasz;  wychędożę cię, od przodu, od tyłu i w każdą inną dziurkę. Oj warto było zakradać się za tobą! Dzisiaj nie ma tu żywego ducha, nikt mam nie przeszkodzi, więc wierzgaj oraz wrzeszcz do woli, szybciej się zmęczysz, czyż nie mam racji? 
Z tym słowami ponownie zanurzył jej głowę, twarzą do dołu. Walcząc z całych sił, zdawała sobie sprawę, że tylko cud może ją uratować.

Ta konstatacja podziałała uspokajająco, dodała siły i determinacji. Przez głowę przebiegały migawkowe obrazy; tak, rzeczywiście, jak groźny cień, od lat czaił się w pobliżu. A ona nigdy nie poskarżyła się nikomu, że od dziecka ją prześladuje. Bagatelizowała sytuację. Kilka lat temu wyjechał, odetchnęła z ulgą, że ta krępująca sytuacja się skończyła  i zapomniała o nim.  Nie, niestety, jak to boleśnie teraz doświadczała, nie skończyła się. Wprost przeciwnie, powróciła i to w najbrutalniejszej formie. Kto wie ile razy obserwował ją tu nad rzeką, kiedy wyprana bielizna i pościel suszyły się rozłożone na brzegu, a ona miała „tę swoją chwilę”.
Mój strach i panika tylko go podniecają oraz prowokują do dalszego dręczenia, bawienia się mną, jak szmacianą lalką.

Kiedy to sobie uzmysłowiła,  zrozumiała, że musi stoczyć walkę na śmierć i życie. Nie ma innego wyjścia. Wstrzymując oddech, znieruchomiała, otworzyła oczy i w tej samej chwili, zobaczyła pod sobą kamień. Okrągły, dosyć duży, ale chyba zmieści się w dłoni. To mógł być jedyny ratunek. Sięgnęła po niego, mocno zacisnęła w ręce, a kiedy gwałtownym szarpnięciem wydobył jej głowę na powierzchnię, przekręciła się i biorąc zamach z całej siły uderzyła tym kamieniem prosto w środek twarzy, miażdżąc nos. Przynajmniej miała taką nadzieję. Tego się po niej nie spodziewał. Upadł do tyłu, a jego głowa aż podskoczyła, zderzywszy się z wystającym w tym miejscu dużym, kanciastym głazem. 

Uwolniona, pognała do przodu, nie zważając na ból chorej nogi, nie oglądając się za siebie - niech piekło pochłonie tego niegodziwca, tam jest jego miejsce.  
 Na brzegu pozostał kosz wypełniony brudną bielizną. To nieistotne, musi jak najszybciej znaleźć się we własnych, bezpiecznych czterech ścianach.

- O mój Boże, co mam teraz zrobić? -  Jeżeli napastnik umarł tam w rzece, a na brzegu jest kosz, przyjdą po nią i nie będzie ratunku przed stryczkiem, który kat założy na jej szyję.    
 

Weszła do alkowy, przebrała się w czystą suknię oraz bezradnie rozejrzała dookoła. Nie miała pojęcia co robić, więc położyła się na ich małżeńskim łożu i - przykrywszy głowę poduszką – bezradnie rozpłakała. 
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości