Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wóz
#1
Część I

Na równo skoszonej trawie, pośrodku działki, stał drewniany wóz. Miał pomalowane na zielono okiennice oraz drzwi, a od szyb odbijały się promienie lipcowego słońca. Po stronie pozbawionej okien, widniał już mocno zatarty napis: objazdowy cyrk. Działka znajdowała się na skraju wsi; w głębi majaczyło kilka pokrytych strzechą chałup. Na prowizorycznych schodach, w cieniu, siedział nieogolony mężczyzna i palił fajkę, raz po raz wypuszczając kolejne chmury dymu. Wskazującym palcem podkręcał wąsa i patrzył zamyślony przed siebie.
Nagle, jak spod ziemi, wyrosło przed nim dwóch policjantów w pruskich mundurach.
– O! Witam ja drogich panów polizistów – powiedział, uśmiechając się szeroko. Wydmuchał z fajki resztki tytoniu i wstał powoli, bez pośpiechu. – A czemuż to zawdzięczam wizytę tak znamienitych gości?
]p]– Ty tu, Drzymała, nie frandzol głupot – odrzekł niższy z mundurowych. Miał sporą nadwagę, a nabrzmiałą twarz zalewały mu strumienie potu, które raz po raz ścierał białą chustką. – W taki upał, to ja na żarty ochoty nie ma. Guinter! – Spojrzał na młodszego towarzysza, po czym wykonał nakazujący ruch ręką.
Rudowłosy, szczupły młodzieniec ruszył na codzienny obchód dokoła wozu. Ze skupieniem wymalowanym na bladym obliczu powoli okrążał budę.
– Panie polizist – wtrącił wąsaty jegomość. – Ja przestawił wóz o pięć kroków. Nie ma tu czego szukać. – Uśmiechnął się promieniście i wziął pod boki. Teraz było widać jak na dłoni, że ciemnowłosy Michał Drzymała imponował atletyczną sylwetką ciała. Szczególnie na tle grubego Helmuta Szmidtke.
– Sprawdzimy, sprawdzimy – pokiwał głową Prusak. – Kiedyś w końcu jakoś się ciebie załatwi, Drzymała. Ty nie może z naszego kanclerza, Bismarcka, tak ciągle kipić.
– A toć ja z nikogo nie kipię, gdzież bym śmiał. Ja, prosty chłop, miałby kipić z kanclerza? – pytał ironicznie. – Ja tylko chciałby chałupę wybudować, a władza nie pozwala.
– Władza nie pozwala, bo ma dość tutaj polska hołota. Nic nie robić, tylko gorzałka chlać i gździć się po kątach umiecie! – obruszył się Szmidtke.
– Jakie gździć? Toż ja nawet baby nie mam – zaprotestował Polak. – Która zechce chłopa, co to w wozie mieszka? I w polu uczciwie robię. A że czasem się człowiek napije, to co? Zbrodnia jaka?
– Dobra, dobra – skwitował policjant. – Ja tam swoje wiem.
W tej chwili zza wozu wyszedł młodszy z mundurowych. Na pytające spojrzenie Helmuta tylko wzruszył ramionami.
– Verdammt – warknął Szmidtke. – Nie cieszy się, Drzymała. My tu jeszcze wrócimy.
Skinął na Guintera, po czym ruszyli piaszczystą drogą. Kiedy oddalili się od działki, Helmut zwrócił się po niemiecku do drugiego policjanta:
– Podejrzany typ, ten Drzymała. Zjawia się nie wiadomo skąd, a zaraz potem kupuje ziemię. I to wcale nie za małe pieniądze.
– Dostanie pozwolenie na budowę? – zapytał Guinter.
– A gdzie tam! Żaden brudny Polak nie dostanie – zarechotał złośliwie. Po chwili dodał poważnym tonem głosu: – Jak taki chłopek mógł wpaść na pomysł z domem na kółkach? On ośmiesza nasze przepisy. Ale w końcu jakoś się go załatwi. Już moja w tym głowa.
Michał odprowadził wzrokiem Prusaków, po czym na nowo nabił tytoniem fajkę. Ponownie zasiadł na drewnianych schodkach. Przez chwilę obserwował rodzinę bocianów, które klekocząc jak najęte, siedziały w dużym gnieździe na dachu jednego z domów. Potem przestał spoglądać na ptaki i znowu pogrążył się we własnych przemyśleniach.

***

Było ciemno choć oko wykol, kiedy Władysław Bielicki przechodził obok działki Drzymały. Nawet nie zwróciłby uwagi na stojący opodal wóz, gdyby do uszu mężczyzny nie dotarły dziwne dźwięki. Zaciekawiony chłop zszedł z drogi i cicho zakradł się bliżej źródła niepokojącego hałasu. Wyraźnie coś słyszał. Jakby grające pudełko, które kiedyś widział u barona podczas jedynej w życiu wizyty na dworze. Okiennice wozu zamknięto na głucho, mimo to zauważył jasne światło, bijące przez szparę pod drzwiami. „Ki czort?” – pomyślał Bielicki. Po chwili był jeszcze bardziej zaskoczony, słysząc głos Drzymały, na który nikt nie odpowiadał. Nie potrafił jednak rozpoznać artykułowanych słów.
– Z kim on gada? – szepnął.
Podrapał się po bujnej czuprynie, wygładził palcami czarnego wąsa, po czym postanowił zapukać do drzwi. Dobiegające z wozu ciche dźwięki natychmiast zamilkły, a blask błyskawicznie zniknął. Drzwi otworzyły się, nieprzyjemnie skrzypiąc. W progu stanął Drzymała, dzierżąc w dłoniach płonącą świecę.
– A co ty, Władek, mnie straszysz? – zapytał. – O tej porze, to sam diabeł ludziom do domów zagląda. A może ty nie Władek, tylko Belzebub jaki? – Przymrużył żartobliwie oko i uśmiechnął się.
– E, dałbyś ty spokój, Michale, z takimi żartami – machnął zrezygnowany ręką. – Zobaczył ja jakieś jasne światło, to pomyślał, że się pali, czy co?
– A zapalił ja kilka świec, bo poczytać przed snem lubię – wyjaśnił. – A tu ciemno jak w czarcim pysku.
– No i głos ja twój słyszał. – Bielicki ciągnął dalej temat. – Gościa masz jakiego?
– A co ty tak pyta i pyta? To już Szmidtke mniej pytań zadaje – odpowiedział niezadowolony gospodarz. Po chwili, kiedy się nieco uspokoił, dodał: – Na głos czytam, bo łatwiej zapamiętuję.
– A rozumiem. Głupi kiep jestem, ot co! – zmieszał się Bielicki. Chcą wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, roześmiał się i powiedział: – A ta pruska menda znowu tu była? Toż to zmora, nie człowiek.
– A jakże, był – pokiwał głową Drzymała. – Tyle, że ja wcześniej wóz przesunął. A ten przylazł, popatrzył, pogroził i poszedł. A zły był jak jasny diabeł! Z tej złości to się tak spocił, jakby kto na niego wiadro wody wylał.
– Hehe. Dobrześ go przerobił, Michale.
Bielicki rozejrzał się wkoło i głośno wciągnął do płuc powietrze.
– Czas na mnie – oznajmił. – Jadźka z kolacją pewnikiem czeka. I tak już spóźniony jestem, gębę będzie drzeć na pół wsi.
– A to z Bogiem, Władysławie.
– Z Bogiem.
Drzymała słuchał dźwięku oddalających się kroków niespodziewanego gościa. Gdy zupełnie ucichły, uważnie rozejrzał się po działce, a potem zniknął wewnątrz wozu. Znalazłszy się w środku, włączył monitor i założył słuchawki zintegrowane z mikrofonem. Na ekranie pojawiła się twarz, ubranego w biały kitel, podstarzałego okularnika. Miał siwe, roztrzepane włosy oraz pomarszczone oblicze.
– To jeden z tutejszych chłopów – wyłuszczył mieszkaniec cyrkowego wozu. – Udało mi się go spławić.
Postać na monitorze pokiwała ze zrozumieniem głową.

***

Jak w każdy wtorek, Michał Drzymała wracał z targu. Gdy działka znalazła się w zasięgu jego wzroku, zauważył mieszkańców wsi oraz kilku policjantów. Wszyscy zebrali się wokół wozu, do którego mundurowi zaprzęgali dwa konie. Drzymała odruchowo wyrzucił torbę z kupionym jedzeniem i puścił się biegiem.
– Co wy robita? – wrzasnął, kiedy dotarł do działki. – To bezprawie!
– Tu masz, Drzymała, dokument, co podpisał sam prokuratora. – Zadowolony Szmidtke wręczył chłopu świstek papieru. – Mamy zabrać wóz i wyjechać poza teren Kaisertreu. Skończyło się robienie ze mnie głupka. – Zaśmiał się głośno.
– Przecież tak nie można! – krzyknął Drzymała. – Ludzie, widzicie? – zwrócił się do otaczającego działkę tłumu miejscowych. – Gwałt się dzieje! Bezprawie!
Wśród zgromadzonych ludzi przeszedł pomruk niezadowolenia, choć do tej pory chłopi patrzyli na rozgrywającą się scenę w milczeniu, z niemal kamiennymi twarzami. Ciche uwagi powoli przeistaczały się w głośne dysputy.
– Zostawta ten wóz! – wydarł się najmniej cierpliwy z zebranych. – To bezprawie!
Wkrótce inni poczęli wznosić okrzyki, żądając zwrotu domu na kółkach prawowitemu właścicielowi. Zauważywszy to, Helmut poganiał podwładnych do jak najszybszego opuszczenia ziemi Drzymały. Nie chciał mieć żadnych kłopotów z coraz odważniej i głośniej reagującym na zaistniałe wydarzenia tłumem. W końcu chłopi ulegli pod naporem policjantów. Wóz odjechał drogą, kołysząc się na boki i zostawiając za sobą chmurę pyłu. Szmidtke chciał jeszcze zawrócić i nakazać Drzymale przekazanie kluczy. Jednak, po krótkim namyśle, zrezygnował z pomysłu i dał za wygraną.
– Drzwi się wyłamie – zdecydował.
Wóz zniknął z pola widzenia. Rozgoryczeni i wściekli chłopi powoli rozchodzili się do chat. Do Michała podszedł niewysoki, gruby mężczyzna. Był nim Maciej Kulawik, który postanowił zaprosić poszkodowanego do siebie.
– Możesz u nas zostać na jakiś czas – zaproponował. – Dopóki czegoś nie wymyślisz.
– Bóg zapłać, Macieju – podziękował Drzymała, nerwowo rozglądając się na wszystkie strony. – Chętnie z gościny skorzystam. Teraz wrócić muszę i moją torbę znaleźć. Z tego wszystkiego żem ją gdzieś w trawę wyrzucił.
– Gość w dom, Bóg w dom – podsumował Kulawik. – W razie czego wiesz, gdzie moja chałupa stoi.
Chwilę później Drzymała podniósł torbę, a potem bochenek chleba, który wypadł podczas rzutu. Oczyścił go palcami z piasku i dmuchnął nań kilka razy. Rozejrzał się wokół. Kiedy jego wzrok nikogo nie napotkał, z kieszeni spodni wyjął niewielki przyrząd. Urządzenie miało prostokątny kształt, a na jednym z końców widniał czerwony guzik. Michał nacisnął go. Wkrótce, w oddali, pojawiła się ciemna smuga dymu.

***

– Jak to przerwana łączność!? – grzmiał Józef Piłsudski, uderzając pięścią o dębowy blat. – Przecież misja jeszcze nie zakończona, trzeba coś zrobić. Profesorze Grosberg, czekam na wyjaśnienia.
W jednym z pokojów w Belwederze, oprócz Naczelnika Państwa, przebywali jeszcze dwaj mężczyźni. Jeden z nich miał na sobie czarny, dobrze skrojony garnitur, a drugi mundur Polskiej Armii. W gabinecie znajdowało się biurko z dwiema lampkami i kałamarzem, a obok dwa obite skórą fotele. Na jednym siedział Piłsudski i spoglądał na stojących przed nim gości.
– Panie Marszałku, sprawa jest nieco skomplikowana – mówiąc to, uczony nerwowo pocierał dłonie, pomarszczone i przesuszone z powodu upływających lat. – Otóż nie możemy tam nikogo wysłać. Jak pan wie, Panie Marszałku, kapitan Ciesielski udał się w przeszłość prototypem.
– I co z tego? Nie rozumiem tego naukowego bełkotu. Bolszewicy u bram, a pan mi tu jakieś historyjki opowiada. Panie majorze Wieniawa – zwrócił się do stojącego obok oficera. – Proszę mi wyjaśnić, o co tu chodzi?
– Panie Marszałku, chodzi o to, że jedyna maszyna czasu jaką wybudowaliśmy, to ta, która obecnie jest w przeszłości – wyrecytował jednym tchem oficer.
– Tyle czasu nad tym pracujecie i tylko jeden wehikuł mamy? – Piłsudski nie krył rozczarowania. Wstał szybko z fotela i podszedł do uczonego.
– Brakuje środków, Panie Marszałku – usprawiedliwiał się Grosberg.
– Wiem o tym – uspokoił się Naczelnik. – Narodowe zasoby są puste, bo wszystko na uzbrojenie idzie. Wojna się przedłuża... A najgorsze jest to, że żołnierzy zaczyna brakować, a chłopi bić się nie chcą. Mówią: my nie Polacy, my tutejsze.
Profesor Emil Grosberg wraz z majorem Bolesławem Wieniawą – Długoszowskim przyglądali się spacerującemu po pokoju Piłsudskiemu i słuchali w milczeniu, co ten ma do powiedzenia:
– Ta misja była naszą jedyna nadzieją, aby zaszczepić w chłopach patriotyzm. Aby uczynić ich Polakami! Bez pomocy ludności wiejskiej zaleje nas czerwona fala komunizmu.
– Panie Marszałku – odezwał się nieśmiało uczony. – Powinniśmy otworzyć zbiornik.
– Jaki znowu zbiornik? – zapytał Józef Piłsudski. – Mów pan jaśniej, do cholery.
– Wymyśliliśmy, że gdyby coś poszło nie tak, to pan kapitan Ciesielski miał zostawić wiadomość. A konkretnie pisemną wiadomość. Dostał zakaz kontaktowania się w inny sposób niż pisma. Ze względów bezpieczeństwa, rzecz jasna. List miał umieścić z metalowym zbiorniku i zakopać w wyznaczonym miejscu. To niewielki lasek, niedaleko Podgradowic.
– To na co czekacie? Majorze! – Spojrzał na oficera. – Dwa samochody i ludzie, ale szybko.
– Tak jest, Panie Marszałku! – Wieniawa zasalutował, odwrócił się na pięcie, po czym szybkim krokiem opuścił pomieszczenie.
– A pan, profesorze, pojedzie z nimi i dopilnuje, żeby odnaleźli zbiornik. Czynię pana za to osobiście odpowiedzialnym. Wykonać!
– Tak jest, Panie Marszałku.
Po chwili uczony zniknął za drzwiami.

***

– A więc to jest to – Piłsudski przyglądał się pordzewiałemu pojemnikowi, który Grosberg postawił na biurku. Zasobnik miał wielkość półlitrowej butelki i przypominał kształtem pocisk, tyle tylko, że był pozbawiony ostrego zakończenia. Marszałek spojrzał na Wieniawę oraz profesora i krzyknął: – A wy co tak gęby pootwieraliście? Lepiej to ustrojstwo otwórzcie.
– Już otwieram. – Emil Grosberg szybko podszedł do zbiornika. Wyciągnął z kieszeni fartucha dwie zakrzywione blaszki i zabrał się za usunięcie pokrywy. – To jest zamknięte na zatrzaski. Trzeba tylko włożyć odpowiednio przygotowane klucze i... gotowe.
Z satysfakcją na twarzy odłożył pokrywkę, po czym ze środka pojemnika wydobył kartkę papieru.
– Mam! – oznajmił ukontentowany. – Mam list!
– Czytaj pan – rozkazał Piłsudski. – Jestem ciekaw, co też pan kapitan Ciesielski napisał.

Kaisertreu 3 lipiec 1909

Melduję, że wóz został zarekwirowany przez policję pruską. Na szczęście samopodpalacz zadziałał i nie ma zagrożenia przejęcia naszego cudu techniki przez II Rzeszę. Ponadto udało mi się zaszczepić patriotyzm u chłopów. Na razie niechęć skierowana jest przeciwko Niemców, gdyż do zaboru rosyjskiego nie udało mi się dotrzeć. W rozmowach z chłopami dowiedziałem się, że jest im wszystko jedno, kto rządzi, bo i tak nikt się z nimi nie liczy. Wydaje mi się, że dobrym posunięciem byłoby włączenie Witosa do rządu. Taki ruch mógłby spowodować większe zaufanie ludności wiejskiej do II Rzeczpospolitej.
Jeśli chodzi o mnie, to mieszkam w ziemiance i zajmuję się uprawą roli. Potrzebna jest jak najszybsza misja ratunkowa.

Kpt.Tadeusz Ciesielski


– Biedny pan kapitan... – jęknął profesor Grosberg. – Trzeba zbudować wehikuł i mu pomóc.
– O to będziemy się martwić później, bo jak czegoś nie zrobimy, to pan kapitan Ciesielski nie będzie miał już do czego wracać – skwitował Marszałek. – Teraz wojna ważniejsza.
Piłsudski usiadł w fotelu i zamyślił się. Po dłuższej zadumie spojrzał na Bolesława Wieniawę – Długoszowskiego i powiedział:
– Tylko Witos jest w stanie przekonać chłopów do sięgnięcia po broń. Nie ma innego wyjścia. Złożę dymisję, a premierem zostanie Wincenty Witos.
– Panie marszałku... – Major chciał zaprotestować, ale Piłsudski przerwał mu gestem dłoni.
Krótką ciszę przerwał głośny dzwonek. Marszałek odebrał telefon i wysłuchał meldunku, nie zdradzając obojętnym wyrazem twarzy żadnych emocji. Potem, kiedy się rozłączył, oznajmił:
– Właśnie dostałem wiadomość, że bolszewicy wysadzili w powietrze naszą tajną fabrykę pod Lublinem.
– Moją fabrykę – zapiszczał uczony.
– Niech będzie, że pańską. – Naczelnik Państwa machnął z irytacją ręką i wrócił do tematu: – Zameldowano mi, że po fabryce nie pozostał kamień na kamieniu. Cóż, fabryka mieściła się w podziemiach kościoła, a wiadomo, co bolszewicy myślą o religii.
– Odbudowa może potrwać kilka lat – zauważył Wieniawa.
– A nawet jeszcze dłużej – pokiwał głową Piłsudski. – Najpierw trzeba odbudować kraj i w końcu podnieść go z ruiny.
– A co z panem kapitanem Ciesielskim? – zapytał major.
– Pan kapitan jest żołnierzem i jak każdy żołnierz jest świadom ryzyka, na jakie może być narażony. Powinien sobie z tym poradzić, przecież potrafi uprawiać ziemię. Celowo wybraliśmy żołnierza pochodzenia chłopskiego.
Marszałek wyjął z białego pudełka papierosa. Major podszedł i przypalił mu go zapałką.
– Panie majorze – odezwał się, wypuszczając kłęby białego dymu. – Przyprowadźcie mi tutaj Wincentego Witosa. Najwyższy czas powitać nowego premiera. I jeszcze jedno. Nawet premier nie może się dowiedzieć o naszym wehikule.
Bolesław Wieniawa opuścił pokój. Piłsudski powstał z fotela, po czym podszedł do Emila Grosberga. Położył dłoń na jego ramieniu, mówiąc:
– Na razie nie możemy kontynuować pracy nad pańskim wynalazkiem, profesorze. Ale jest szansa, że powrócimy do badań. Za kilka lat, kiedy Polska będzie silna. Póki co, poproszę o przekazanie wszystkich planów, które są w pańskim posiadaniu. Dopilnuję, żeby je odpowiednio ukryć. Chyba pan rozumie powagę sytuacji?
– Rozumiem, panie Marszałku – przytaknął uczony. Zdjął okulary, przetarł je szmatką, a po chwili zapytał: – Czy pańska dymisja jest konieczna?
– Tak, niestety. Bez pomocy Witosa nie zwyciężymy w tej cholernej wojnie.

Część II

– Wezwałem tu pana, profesorze Grosberg, bo coś nie daje mi spokoju.
– Słucham, panie Marszałku. – Przez ogromne szkła okularów uczony rozglądał się z ciekawością po pokoju. Nigdy wcześniej nie miał okazji gościć w gabinecie Naczelnika Państwa. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu nie tak dawno temu Polska odzyskała niepodległość. – W czym mogę pomóc?
– Otóż, mam tu całą górę listów. – Piłsudski wskazał ręką leżący na biurku stos papierów. – Od kiedy sprawuję swój urząd, co kilka tygodni otrzymuję pisma od tego samego człowieka. Nazywa się Michał Drzymała. Słyszał pan o nim?
– Oczywiście. To bohater narodowy. Chłop, który drwił podczas zaborów z Prusaków.
– Ten bohater narodowy, to zwykły wariat! – wrzasnął Marszałek. – On twierdzi, że w rzeczywistości nazywa się... Zaraz, zaraz. – Zerknął do jednego z pism. – O, jest! On twierdzi, że jest kapitanem Wojska Polskiego i że nazywa się Tadeusz Ciesielski. Mówi to panu coś?
Emil Grosberg pokręcił przecząco głową.
– Nigdy o nim nie słyszałem.
– No widzi pan. A ten człowiek w swoich listach pisze, że pana zna. Mało tego. Pisze, że wkrótce wyśle go pan jakimś wehikułem w przeszłość.
– Wehikułem w przeszłość? Przecież to niemożliwe. To rzeczywiście jakiś wariat.
Piłsudski stanął przy oknie i spojrzał na zewnątrz. Przez chwilę w milczeniu podziwiał zimowy krajobraz, aż wreszcie przerwał ciszę:
– Gdyby nie był bohaterem, to kazałbym zamknąć go w domu wariatów. Nie zrobię jednak tego, bo bardzo potrzeba nam takich ludzi jak on. To budulec patriotyzmu, przede wszystkim wśród chłopów.
– A może tak wynagrodzić go jakoś? – wtrącił niespodziewanie Grosberg.
– Dobra myśl, profesorze! – Marszałek przeniósł wzrok na interlokutora. – Wyślę do niego majora Wieniawę z jakimś orderem i pamiątkową szablą. Jako bohater narodowy powinien poczuć się doceniony. A jeśli wbił sobie do łba, że jest żołnierzem, to tym bardziej będzie zadowolony. W ten sposób zamkniemy sprawę.
Piłsudski podszedł do uczonego, uśmiechnął się i poklepał przyjacielsko po plecach:
– Dziękuję bardzo, profesorze. Jest pan wolny.
Emil Grosberg skłonił głowę w geście pożegnania, po czym skierował kroki do drzwi.

***

Profesor wszedł do swojego mieszkania na Mokotowie. Powiesił kurtkę oraz kapelusz na wieszaku, po czym usiadł przy biurku. Przez całą powrotną drogę rozmyślał o wizycie w Belwederze. Z szuflady wyjął zeszyt i począł przeglądać swoje zapiski. Po jakimś czasie zdenerwowany cisnął kajetem o podłogę.
– Podróże w czasie! Niedorzeczność! – warknął. Powstał z krzesła i z całej siły kopnął zeszyt, który po krótkim locie wylądował w kącie pokoju. – Toż to zwykły absurd.
Po chwili zrobiło mu się żal pogiętego kajetu. Podniósł notatnik, wygładził dłonią. Kiedy chował go do szuflady, przed oczami mignął mu jakiś wzór. Szybko zanurzył pióro w kałamarzu, po czym przystąpił do obliczeń. Pisał, sapał, kreślił, przeklinał. A potem znowu powtarzał te same czynności. Był w swoistym transie.
Spocony jak mysz wreszcie odłożył pióro.
– To jednak ma sens – powiedział zadowolony, przyglądając się obliczeniom.
Wpatrzony w notatki sięgnął do kałamarza, chcąc dopisać jeszcze kilka uwag. Zapomniał o szklance wypełnionej herbatą, której nie zdążył wypić pilnie wezwany do Belwederu.
– Nie! – wrzasnął i począł wymachiwać zeszytem, próbując ocalić pracę kilku ostatnich miesięcy.
Wszystkie jego wysiłki spełzły na niczym. Jeden niewłaściwy ruch ręką zamienił rachunki i zapiski w niebieską plamę. Zrezygnowany schował twarz w dłoniach i wycedził przez zaciśnięte zęby:
– Niech to wszystko szlag trafi!
Spojrzał z nienawiścią przez palce na przewróconą szklankę. Chwilę później naczynie wylądowało na ścianie, tłukąc się w drobny mak.

***

Michał Drzymała ze łzami w oczach przyglądał się ułańskiej szabli, wręczonej mu kilka godzin wcześniej przez samego majora Bolesława Wieniawę – Długoszowskiego. Mężczyzna obracał ją powoli w dłoniach, zachwycony rzeźbioną rękojeścią, na której widniało godło Rzeczypospolitej.
– Wspaniała robota – szepnął. Po chwili przeciągnął delikatnie palcem po ostrzu i dodał: – Pierwszorzędna stal.
Potem powiesił szablę oraz order na ścianie w największym pokoju, tuż pod portretem Józefa Piłsudskiego. Stanął o dwa kroki od wyeksponowanych nagród i spoglądał na nie z zadowoleniem.
Kapitan Tadeusz Ciesielski zdawał sobie sprawę, że już do końca swoich dni pozostanie Michałem Drzymałą. Ale nie czuł z tego powodu zawodu czy też rozczarowania. Jak przystało na żołnierza, był dumny z dobrze wykonanego zadania.


KONIEC
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#2
Z góry przepraszam za ewentualne błędy. Usiłowałem edytować tekst, ale pojawia mi się informacja o "wewnętrznym błędzie", który uniemożliwia jakiekolwiek zmiany w tekście.

Kłaniam się i życzę przyjemnej lektury.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Bardzo ciekawa historia alternatywna. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie powstała na potrzeby poprzedniej edycji Littera Scripta... Ale to oczywiście nie ma większego znaczenia.
Historia dość rozbudowana fabularnie, ale przez to nieco uboższa w opisy. Proporcję dialogów do opisów mogłyby się rozkładać trochę korzystniej względem tych drugich. To oczywiście spowodowałoby wydłużenie całości, ale zyskałoby jakościowo.
Historia Drzymały sama w sobie jest ciekawa, a połączenie tego z podróżą w czasie i kapitanem Ciesielskim jeszcze bardziej ubarwia całość.
Zastanawiam się tylko nad mechaniką przenoszenia się w czasie w tym przypadku. Rozumiem, że powstała jakaś alternatywna rzeczywistość, w której profesor Grosberg nie daje rady, na skutek wypadku z herbatą, stworzyć wehikułu, a Ciesielski starzeje się jako Drzymała i aż do śmierci żyje pod fałszywą tożsamością, stając się przy okazji bohaterem narodowym?
Trochę to zagmatwane, bo nagle mamy dwóch Piłsudskich... Tego, który wysłał Ciesielskiego na początek XX wieku i tego drugiego, zapewne młodszego, który o Ciesielskim nie słyszał.
Warsztat jest w porządku, plus za język dialogów, który starałeś się utrzymać w duchu epoki.
Jakby jeszcze gdzieniegdzie zagęścić i dodatkowo co nieco więcej wyjaśnić, to byłoby doskonale.
4/5
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
Cytat:– Spojrzał na młodszego towarzysza, po czym wykonał nakazujący ruch ręką.
Rudowłosy, szczupły młodzieniec ruszył na codzienny obchód dokoła wozu.
Rzuca się w oczy. Wink

Cytat:Chcą wybrnąć z kłopotliwej sytuacji
Chcąc.

Cytat:Był w swoistym transie.
Rozpisałbym to jakoś. Ładna narracja, czyta się jednym tchem i tu nagle wyskakuje takie zdanie. Brzydkie zdanie. A opowiadanie jest tak dobre, że warto je dopucować na błysk.

Dobra narracja, widać, że tekst jest przemyślany i zadbany. To się chwali. Błędów wyłapałem praktycznie tyle co nic.

W tym opowiadaniu najbardziej podobały mi się dialogi. Stylizowane na epokę, super dopasowane do poszczególnych postaci. Kiedy czytałem, wręcz "słyszałem" jak Szmidtke mówi skrzekliwym, zrzędliwym głosem. Ładnie Ci to wyszło. Jeżeli chodzi o Piłsudskiego, w jego wypowiedziach dorzuciłbym trochę wulgaryzmów. Wink

Nastąpiło jakieś pogmatwanie linii czasowych i dobrze, dałeś taki sygnał czytelnikowi, że zabawy z podróżami w czasie nie są bezpieczne.

Gdybym miał się do czegoś przyczepić, to zabrakło mi w tym wszystkim akcji.

Trzymasz poziom. Tak trzymaj. Wink

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#5
Witam

Dziękuję Drogim Kolegom za tak ciepłe słowa. Bardzo mnie cieszy, że opowiadanie przypadło Wam do gustu. Zgadzam się z powyższymi opiniami, trafiają w sedno. No, może z tym klnącym Piłsudskim to niekoniecznieTongue.

Pozdrawiam
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości