Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[+16]Zapiski z Inarii
#1
Brick 
Witam wszystkich! Na wstępie chciałbym powiedzieć, że będzie to powieść długa objętościowo(planuję rozdziały na ok 10-20 stron w wordzie, nad którymi będę siedział godzinami, by dobrze brzmiały). Jest to moja druga próba napisania czegoś sensownego(pierwszą podjąłem jeszcze w 1 gimnazjum, poziom nie zachwycał). Język, muszę przyznać, może byś nieco skomplikowany. Próbowałem jakoś ustawić akapity, ale coś nie wychodzi w podglądzie;/ Have a nice reading Smile

Prolog:


„Szukaj drogi, przez krew i blizny,
Do świata, gdzie nie ma pańszczyzny
Jawą się stanie co dziadek rzekł,
Odkryjemy, czego on strzegł.”

Historia zapisana na tych kartach, wierzcie lub nie, wydarzyła się naprawdę. W brutalnym, wyniszczonym latami wojen świecie, gdzie większość żyje z dnia na dzień, niepewna jutra, tylko wybitne jednostki coś znaczą. Opowieść o poświęceniu, miłości, nienawiści i krwawej wojnie będzie taka jak wszystkie inne- bo jak świat jest skonstruowany wiedzą wszyscy i nie da się tego zmienić. To, o czym piszę ja, Thomasus, z imperatorskiej łaski naczelny dworski kronikarz, wojewoda Południowego Regionu Granicznego, miało miejsce niedawno. Jeszcze miesiąc temu dogasające powstańcze hasła przetaczały się przez nasze umęczone królestwo Inarii, jeszcze miesiąc temu szubienice nieustannie wymierzały sprawiedliwość. Dziś, tydzień po straceniu przywódcy rebeliantów, Maximiliena, spokojnie mogę opisać co się działo podczas „Powstania Desperatów”….

*

Thomasus odłożył spokojnie swoje drogocenne gęsie pióro do szuflady pod biurkiem, a następnie zwinął pergamin i schował do specjalnie przygotowanej do tego tuby. Dzisiejszy dzień zdecydowanie należał do udanych. Już o godzinie pierwszej, kiedy w końcu zwlekł się z łóżka, został poinformowany przez starego lokaja Krzysztofa o sprzedaniu calutkiego magazynu pszenicy do Zaenii. Południowy Region Graniczny był też nazywany Poletkiem z racji na swoją żyzną glebę, systematycznie utrudnianą w uprawianiu przez konflikty na granicy z Wyklętym Borem. Ród Moritanich od lat zarządzał tą częścią Imperium i pomimo mozolnej obrony prowincji przed najazdami Elfów wciąż nie znaczył wiele w czasie posiedzenia Stanów Generalnych. Jednakże od czasu gdy przywódcą familii został Thomasus wszystko się powoli zmieniało. W ciągu dziesięciu lat, powoli i metodycznie bogactwo i wpływy zwiększały się, aż w końcu sam Miłościwie Panujący Kasjan III nadał rodzinie status jednego z „Oficjalnych Dostarczycieli Zboża”. Po ostatniej suszy i niskich plonach Tom, który pisał sobie od czasu do czasu opowiadanko albo dwa, a kronikarzem nie był wcale, tym bardziej naczelnym, musiał podnieść cenę następnego transportu. Sprzedaż oznaczała znaczny zysk i możliwość wyjścia na prostą, bo podwyżka była sporo większa niżby nakazywały niedogodności podczas żniw. Kolejną dobrą informacją tego dnia był fakt, że już o czwartej do rezydencji Moritanich zawitała karoca Podkomorzego Zedona, który jako dwudziestojednoletni, przystojny, wysoki, barczysty mężczyzna niedawno wrócił z Wyższej Uczelni Myśliwskiej w Zaenii i stawał w konkury o rękę jedynego Thomasusowego dziecka- piętnastoletniej Madeleinne. Pomimo, że nie znali się zbyt dobrze, już od pierwszego spotkania przypadli sobie do gustu i nie można ukrywać, że Thomasusowi jak najbardziej kawaler podobał się, głównie z racji na swój wysoki stan majątkowy i możliwość połączenia w przyszłości urzędu wojewody i sędziego. Tym razem Zedon wraz z całym dodatkowym wozem kwiatów przybył by oficjalnie prosić o rękę Madeleinne. Głowa rodu Moritanich zgodził się z udawanym tylko wahaniem, następnie zaś, przy beczce wybitnego piwa omówiono szczegóły przyjęcia zaręczynowego. Teraz, o godzinie drugiej w nocy, kiedy wszyscy mieszkańcy domu spali już snem sprawiedliwego, Thomasus oddał się swojej pasji- pisaniu. Od dziecka lubił to robić, uważał się za kreatywnego. Miał dopiero trzydzieści dwa lata, był w sile wieku. Co prawda podczas jednego z polowań w Wyklętym Borze stracił przez postrzał władanie w lewej nodze, co zasadniczo wpłynęło na obły kształt jego niegdyś wybitnie wyrzeźbionej spędzonymi w armii latami figury, jednak kruczoczarne, bujne, kręcone, długie do ramion włosy odziedziczone przez córkę i uwodzicielskie fiołkowe oczy rekompensowały mu niedostatki fizyczne, a lotność umysłu i cięty dowcip w mgnieniu oka zjednywały ludzi.

Po zakończonej pracy, gdy wypity alkohol przestał pozytywnie wpływać na twórczą wenę, a łóżko zaczęło hipnotycznie przyciągać, wstał on ze swojego rzeźbionego drewnianego krzesła w gabineciku, do prawej ręki wziął robioną na zamówienie w Zaenii laskę z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem oraz podobizną konia który znajdował się w herbie jego rodu i rozpoczął mozolną podróż o dwa pokoje dalej do swojego kochanego miejsca spoczynku, którego jednak od lat nie mógł zagrzać nikt poza nim na stałe. Droga żona, Caitlina zmarła przy porodzie Madeleinne i Thomasus z trudem już przypominał sobie jej twarz. Oczywiście, mógł zamawiać kurtyzany i robił to często. Dzisiaj na przykład, wedle wszelkich przewidywań czekać na niego powinna Samaa, bladoskóra niewolnica, złapana jako jeniec podczas potyczki z elfami kilka lat temu. Wyglądając na ledwie dwadzieścia wiosen, z tego co mówiła, liczyła sobie sporo ponad wiek. Oczywistym jest, że przezorny wojewoda nigdy nie wpuściłby dzikiego stworzenia do swojego łoża, zawsze była więc ona otumaniana różnorakimi narkotykami, których nazwę dokładną zna tylko domowy alchemik, syn Krzysztofa, Adan, wyedukowany w Stolicy. Są to różnego rodzaju afrodyzjaki oraz środki pozbawiające woli, przez co Samaa nigdy nie ma oporów i zgadza się na wszystko.

Tym razem jednak Thomasus przeżył szok. Po odchyleniu delikatnie jedwabnej kotary swojej sypialni, tak jak się spodziewał ujrzał Leśną Elfkę, lecz nie samą. Obok niej, na łóżku siedział mężczyzna. Kiedy głowa rodu w końcu przybyła, wstał i ich spojrzenia skrzyżowały się. Nieznajomy miał jakiś metr wzrostu a spod czarnego jak noc kaptura dosłownie wylewała się burza włosów- długa do pasa broda. W świetle niesionej przez Thomasusa w lewej ręce świeczki wyglądał jak rządny krwi demon, gdyż w całej jego czarnej postaci migotały tylko dwa punkty- odbijające blask, duże oczy, w kolorze nocnego nieba. Ubrany był, jak już zostało wspomniane w długi do ziemi płaszcz z kapturem. Po powstaniu, rozchylił jego poły, pod którymi nosił kurtkę z mnóstwem kieszeni, spodnie, rękawice i wysokie buty. Wszystko z czarnej skóry. „Taki strój pewnie kosztował fortunę. To najgładszy materiał jaki widziałem!” pomyślał właściciel domu. Jednak tym co najbardziej przykuwało uwagę był pas. Pas z mnóstwem przyczepionych kieszeni oraz pochew.. pełnych broni. Głównie sztylety i noże ale również jakieś fiolki. I klamra, srebrzysta klamra, jedyny kolorowy element ubioru nieznajomego, Wyobrażała ona okrąg z wpisaną w środek, mocno wyzawijaną literą K.
Dopiero teraz Thomasus dostrzegł, że Samaa leży naga lecz bynajmniej nie wyglądając na chętną. Raczej martwą- jej klatka piersiowa nie podnosiła się.

W momencie gdy otwierał usta by coś powiedzieć, krasnolud- bo nim ewidentnie był czarnawy przybysz- sięgnął do kieszeni pasa i wyjął z niej tubę, z której następnie wypakował pergamin.
- Jestem Kochankiem i Pocałunek Śmierci przynoszę. O wybaczenie nigdy nie poproszę. Mroczny Emisariat tylko Tobie głoszę. W imię Wielkiego Bruneira, za przyczyną grzechu maluczkich, Ty, Thomas Moritani, bez względu na wiek, płeć i pozycję zostajesz skazany.- Grobowy ton krasnala rozległ się po pokoju. „Tylko Tobie głoszę.”, to dobrze, jego bliscy są więc bezpieczni. Thomasus zdążył już domyślić się, że nieznajomy przyszedł tu zabić go, lecz przeliczy się. Władca Poletka służył niegdyś w armii, a niesprawna noga pomimo znacznego utrudnienia ruchu nie przeszkadza manewrować laską na tyle sprawnie, by odeprzeć ataki.

Nie zdążył jednak swojej trzeciej nogi nawet podnieść. Krasnolud machnął tylko prawicą, a spod rękawa wystrzelił mu krótki, srebrny nóż z jelcem w kształcie dwóch przeciwstawnych ślimacznic, który wbił się w gardło Mirtaniego uniemożliwiając mu wezwanie pomocy. Mężczyzna padł na ziemię. Ostatnim co zobaczył był szepczący w nieznanym języku skrytobójca, który wyglądał jakby odmawiał pogrzebową modlitwę. Wyjął szybkim ruchem broń z gardła wojewody po czym wbił w jego serce i przekręcił dwukrotnie.
- Dług krwi i złota spłacam. Obyś zaznał spokoju.- Bas krasnoluda ponownie rozbrzmiał. Schował nóż powrotem do tajnej kieszeni w rękawie po czym otworzył okno i szybko wyskoczył przez nie na pole. Zwłoki, zgodnie z tradycją pozostawił w spokoju, by bliscy mogli opłakać zmarłego. Poza tym żadnych śladów, żadnych domysłów, poszlak czy wskazówek kto popełnił zbrodnię. Tak działali Krwawi Kochankowie.

***

Po miesiącu podróży przez drogi, wśród skoszonych niedawno pól, niewielki kucyk czarnej maści, objuczonymi dwiema napchanymi torbami dowlókł się w końcu do bram Zaenii. Minęła kolejna godzina, a jego wodze zostały oddane pod opiekę stajennego w Najwyższej Kaplicy. Niska, ubrana w czarną pelerynę postać ruszyła przed siebie, do wnętrza uświęconego miejsca.

Kaplica była jednym z najbardziej tajemniczych budynków w Inarii. Przede wszystkim duża, mieściła się na planie krzyża łacińskiego, wyposażona w standardowe dwie boczne nawy i kopułę. Oprócz tego wokół zamieszczono piękną kolumnadę kariatyd, przedstawiających harpie. Wewnątrz wszystko wyglądało… niesamowicie! Złoto i szlachetne kamienie wręcz kapały ze ścian, świeczników, posążków Brunaira i tym podobnych. Naprzeciw wejścia stał ogromny ołtarz przed którym kapłan codziennie odprawiał modły. Miejsce liczyło sobie podczas uroczystości naprawdę wielu wiernych, zwłaszcza wśród bogatszych warstw społeczeństwa, które swoją pozycję zawdzięczały szczodrości Pierwszego Imperatora po Nocy Uwięzienia. Była to kaplica naczelna, więc tutaj mieszkał i głosił swoje hasła Najwyższy Kapłan. Któż by się spodziewał, że krasnolud zaraz po odprawionej naprędce modlitwie uda się za ołtarz bezpośrednio do pomieszczenia dla kleru i pewnym siebie krokiem zacznie schodzić do piwnic, nie kłaniając się nikomu i nie wymieniając żadnych uwag. Trzeba zaś wiedzieć, że piwnice stanowiły najciekawszą część religijnego kompleksu. Po przejściu przez długi kamienny korytarz z rozlokowanymi co piętnaście metrów dwoma pochodniami należało skręcić w lewo i otworzyć drzwi. Wrót były wiele- prowadziły do pokojów kapłanów, sal modlitewnych, jadalni, lecz te kluczowe umieszczono na końcu. Za nimi znajdowały się bowiem mroczne, wyjątkowo strome i niewielkie schody, które krasnolud zaczął systematycznie, z niegasnącą koncentracją znajdującą odbicie w wykrzywionej minie, przebywać. Po około pół tysiąca stopniach prowadzących w dół dotarł do drugiej, tej, można by rzec, właściwszej kaplicy. Miała ona kształt ogromnego okręgu z tuzinem drzwi i ogromnym pomnikiem, przedstawiającym pięknego mężczyzny o spiczastych uszach, w długiej sukni z laską w dłoni, na środku. Szczyt kostura płonął nieustannie wielkim ogniem- symbolem chwały Brunaira. Przybysz pokłonił się z szacunkiem po czym ruszył do wybranych przez siebie wrót. Musiał być tu już wcześniej, bo każde wyglądały tak samo- czarne, żelazne, z wyrysowanym srebrzystym kołem i wpisaną w środek literą K.

Żadnego pukania, żadnego uprzejmego oczekiwania na pozwolenie. Szybkie pociągnięcie za dolną, przystosowaną do krasnoludzkiego wzrostu klamkę i nieznajomy przekroczył próg. Pokój był jak zwykle dobrze oświetlony strategicznie rozmieszczonymi pochodniami. Po lewej stała ogromna szafa pełna alkoholi i innych eliksirów, po prawej zaś na ścianie wisiał gigantycznych rozmiarów arras krwistej barwy, z wyszytą złotem historią świata. Ilekroć krasnal przybywał tu by złożyć raport, zawsze obraz zachwycał go.

Na górze widniał napis ułożony głoskami z Leśnej Mowy „Wszystko ma swój początek. To my nadajemy koniec.” Taki był jeden ze sloganów Kochanków.

Pod spodem, od lewej do prawej ciągnął się rząd postaci i znaków obrazujący wszystkie Trzy Epoki w dziejach Inarii. Poczynając od Czasu Krwi i Kości, niemal trzy tysiące lat temu, kiedy świat był jeszcze młody. Poszczególne miasta ludzkie połączyły się w państwo, które zaczęło kolonizować obszary coraz bardziej wysunięte na zachód. W końcu cywilizacja dotarła, jak się im zdawało, do kresu- ogromnej puszczy, która samym wyglądem odstraszała wszystkich chętnych do wyprawy. Ale kim byłby człowiek, gdyby nie próbował łamać barier? Nie zachowały się żadne zapiski jakie imię nosił ów śmiałek, który wraz z grupą towarzyszy wyruszył na poszukiwanie nowych terenów. Wiadomym jest jednak, że zamiast raju napotkał rdzennych mieszkańców dżungli- Leśne Duchy. Przypominały one ludzi, lecz były mniejsze, miały zieloną skórę i żyły w pełnej symbiozie z naturą, korzystając z jej dobrodziejstw i obdarzając las swoją magią. Duchy nie życzyły sobie kolonizacji, nie chciały by drzewa ścinano. Wypędziły drużynę ze swojego królestwa które od tamtego momentu nazwano Wyklętym Borem. Ludzie jednak bynajmniej nie zaprzestali wysiłków. Gdy dowiedzieli się co na nich czeka odpowiedzieli dużo bardziej krwawo niż powinni. Zbrojna armia ruszyła na podbój… i wkrótce doszło do rzezi. Żadna ze stron nie zamierzała oddać swoich ziem. Co więcej, Duchy postanowiły nie tylko się bronić, lecz również atakować. W lesie były niepokonane- każde żywe stworzenie im sprzyjało, a ich magia nie znała granic. Sytuacja odwracała się gdy oddziały wychodziły na tereny ludzkie, gdzie ponosili klęskę za klęską. Mimo wszystko wyniszczająca obie rasy wojna trwała niemalże tysiąc lat, aż w końcu doszło do niesamowitego precedensu. Ludzka kobieta i Leśny Duch związali się ze sobą i na świat przyszła dwójka dzieci- Villen i Vailla, piękni, przesiąknięci energią natury ale wyglądem przypominający ludzi. Stało się to w dziewięćset siedemdziesiątym szóstym roku Wielkiej Wojny.
W dwadzieścia lat później rodzeństwo postanowiło zakończyć głupi spór. Wykorzystując mieszane geny zebrali przy sobie grupę składającą się zarówno z ludzi jak i z Leśnych Duchów, którzy dość mieli walk. Ciała Vailli i Villena były szczuplejsze, silniejsze, piękniejsze, szybsze i pod każdym względem doskonalsze niż ludzkie, jednocześnie zaś dysponowali oni energią równą ludowi lasu. Urodzeni przywódcy, podbijający serca gawiedzi. Ich poglądy bardzo szybko zdobyły rzesze sojuszników i ostatecznie na dwa lata przed obchodami tysiąclecia walk, zawarto pokój i duchy zgodziły się utorować trzy handlowe szlaki pozwalające na przebycie Wyklętego Boru.

Ale rozejm nie trwał długo. Na znak przymierza ludzie zaczęli krzyżować się z duchami, co bardzo źle wpłynęło na tych drugich. Ciąża z mężczyzną zabijała sto procent kobiecych duchów, a męskie duchy traciły swoją płodność po stosunku z ludzką kobietą. Elfy- jak nazwano nowo powstałą rasę mieszańców- wprawdzie samoistnie zaczęły się rozmnażać, lecz lud lasu ostatecznie niemal całkowicie wymarł. Jak na ironię, pokój oznaczał wygraną człowieka. Takie są kaprysy losu…
Tak czy inaczej, postępująca ludzko-elficka kolonizacja dotarła w końcu do Czarnych Gór na dalekim zachodzie, gdzie napotkano dwie nowe rasy- Smoki i Krasnoludy, w symbiozie żyjące w jaskiniach, gdzie jedne drugim pomagały drążyć miasta. Krasnale, jako lud bardzo przebiegły, wyposażony w głowę zarówno do interesów jak i pijaństwa wkrótce wdał się w spór z ludźmi, którzy pragnęli sobie podporządkować świat. Tym razem nie była to wojna partyzancka, lecz otwarty konflikt wyszkolonych armii.

Batalie przy górach były iskrą zapalną dla konserwatystów w których odrazę budziły ohydne produkty nieczystego aktu z Leśnymi Duchami, najgorszym ludzkim wrogiem. Zwłaszcza, że od pokoju minęło już sto pięćdziesiąt lat, a narodzone nawet i w dniu jego zawarcia elfy wciąż wyglądały na ledwie osiągniętą dwudziestkę. Rozpoczęły się rzezie w miastach, co zaowocowało powstaniem. Nie da się prowadzić dwóch wojen na raz, więc ludzcy przywódcy ogłosili całkowitą nietolerancję, która pozwalała chłopu zabić elfa w nocy, kosą w plecy i jedyne co za to otrzymywał to nie kara lecz pochwała. Tego dla mieszańców było za wiele. Zew lasu znów dał o sobie znać i doszło do Wielkiego Odejścia, gdy setki pięknych istot powędrowały w czeluście Wyklętego Boru.
Problem krasnoludzki wciąż jednak trwał. Nie było takiej siły która mogłaby złamać upór którejś ze stron… Tak więc siłę tę należało stworzyć. Po niemal pięciuset latach, kiedy Elfy były już tylko przestrogą dla niegrzecznych dzieci, a wojna sprowadzała się do regularnych potyczek na granicach i trwającego od wieku oblężenia stolicy krasnali- Karbonii, ze Sztyletowego Łańcucha na północy kontynentu, gdzie śnieg nigdy padać nie przestaje, wyszła nowa armia. Gigantyczne smoki, dużo większe niż te z Gór Czarnych, którym podołać nie mógł żaden ze specjalnej jednostki bojowej Łowców szkolonej przez ludzi, niosły na swoich grzbietach magów. W poprzednich latach notowano zniknięcia zarówno po stronie ludzi jak i krasnoludów, lecz ostatecznie porwania były, są i będą. Nikt nie spodziewał się, że wśród elfów wyodrębniła się warstwa która szczególnie ukochała sobie magię i postanowiła przekazać ją wszystkim rozumnym rasom. Zbudowali oni twierdzę w Sztyletowym Łańcuchu i gromadzili ludzi. Tak powstała Gildia- najpotężniejsza z organizacji. Magowie mieli różne poziomy mocy- od stopnia pierwszego, który można było rozpoznać po charakterystycznej namalowanej przez mistrzów kropce na czole, aż do stopnia szóstego, kiedy znak przybierał formę tatuażu pokrywającego całe ciało. Stopień siódmy, ostatni, polegał na duchowym porzuceniu dotychczasowego biologicznego organizmu i z opanowanej przez siebie energii stworzeniu nowego, całkowicie zależnego od woli, nieśmiertelnego. Plotki głosiły, że mag siódmego stopnia- a było ich w owym czasie tylko pięciu- był w stanie w pojedynkę rozgromić nawet tysiąc żołnierzy. Jenna- władczyni żywiołów, Kargh- mistrz czarnej magii, Aille- uzdrowiciel, Hamarth- czarnoksiężnik natury i Ghoina- uczona w runach na grzbietach swych ogromnych niczym góry smoków dowodzili całą małą armią magów. Swoją potęgą i stanowczością doprowadzili do podpisania oficjalnego pokoju po czym przejęli władzę. Tak rozpoczął się Czas Kostura.

Władza rajska i doskonała, harmonijna, głosząca wolność i równość! W piątkę nazwali się Radą, wybudowali potężną twierdzę o miesiąc drogi od ludzkiej stolicy- Zaenii i ogłosili, że każdy mag który wespnie się na siódmy stopień może do nich dołączyć. Szczyt ich panowania nastąpił w pół tysiąca lat później, kiedy liczyli sobie aż dwunastu nieśmiertelnych posiadaczy doskonałych, astralnych ciał. Jak jednak wiadomo, wielka władza szybko demoralizuje i stanowili oni bandę tyranów. Każdy specjalizował się w innym wymiarze magii, wspólnie ustanowili dyktaturę. Żaden czarnoksiężnik ani wiedźma nie byli bezpieczni. Nie ma nawet co mówić o mieszczanach i chłopach- policja magów szybko tępiła jakiekolwiek oznaki buntu, a i bez tego lubili się znęcać. W końcu nie istnieje na świecie nic potężniejszego niż żywe stworzenie mogące siłą umysłu spowodować pożar.

Tak było do czasu. W końcu pojawiła się nadzieja. Kolejny mag siódmego stopnia o imieniu Brunair, stworzył „się” na nowo, ze znaków napisanych posoką złożonych w ofierze ludzi, co oznaczało, że opanował on nie jeden lecz dwa wymiary magii: Run i Krwi. Brunair stanowił ewenement na skalę światową. Jego ciało nie było już spętane magicznym „znakiem” jak nazywano powszechnie tatuaż, więc Rada nie mogła zlokalizować rywala. On zaś ukrył się w Zaenii i zaczął działać. Jako mag run stworzył tajny ruch oporu którego członkami byli głównie żołnierze, zepchnięci na dalszy plan przez potęgę magów. Doszło do Rewolucji Paladynów, bowiem tak nazwano stworzonych przez Brunaira wojowników, których ciała pokrywały wzmacniające ciągi znaków. Był to jedyny korpus mogący mierzyć się w pojedynkę z magiem nawet szóstego stopnia. Po dwudziestu latach walk, kiedy siedmiu z trzynastu magów siódmego stopnia umarło, na polach przed Magiczną Twierdzą rozpoczęła się konfrontacja ostatnich sił Rady i powstańców. W wyniku krwawej bitwy, w czasie której życie straciło ponad pięćdziesiąt tysięcy wojów i jedną piątą z tego magów, przywódca buntowników poświęcił się by zapieczętować pozostałych przy egzystencji Dyktatorów w głównej hali twierdzy, na wieczność. W kilka dni później doszło do zamachu stanu, władzę przejął naczelny generał paladynów i ogłosił się Imperatorem. Wydarzenie to znane jest jako „Noc Uwolnienia”. Wtedy nastał Czas Korony i trwa po dziś dzień. W jednym z pokojów Magicznej Twierdzy zamknięci są po wiek wieków członkowie Rady, całą resztę ogromnej fortecy wykorzystuje się jako szkołę dla nielicznych, w pełni kontrolowanych przez Imperium czarnoksiężników i wiedźm. Absolutna władza monarchy trzyma twardą ręką wszystkie części społeczeństwa- zarówno biedne jak i, może nawet bardziej te bogate. Jednakże są takie rzeczy, o których nie wie nawet jaśnie panujący Kasjan III.
Jedną z nich jest Zakon Krwawych Kochanków. Mówi się, że powstał on siedemset pięćdziesiąt lat temu, pół wieku po ustanowieniu Imperium jako protest przeciw dyktaturze władzy. Prawda brzmi jednak inaczej. Początków Zakonu należy szukać w momencie gdy Brunair opuścił swoje elfie ciało i utworzył sobie nowe. By stać się drogą dla świata, porzucił on ukochaną i małego synka. W chwili kiedy założył ruch oporu, powstała jednocześnie druga, tajna organizacja asasynów, których zadaniem była eliminacja potencjalnych zdrajców oraz tych, dla których rewolucja stanowiła tylko sposób na zdobycie władzy. W późniejszym czasie Krwawi Kochankowie zaczęli żyć własnym życiem jako obojętne i apolityczne stronnictwo. Nikt nieporządny nie ma o nim pojęcia. Grupa zabójców, do której człowiek zgłasza się ze zleceniem, płaci niezwykle sowicie, a w zamian oni mordują cel. Są doskonali. Żadnych świadków, zbędnych ofiar czy poszlak. Jedynym problem jest dotarcie doń. Ludzie, magnaci uważają, że wystarczy się porozglądać by odkryć, ze Kult Brunaira pielęgnowany w kaplicy to tak naprawdę uduchowieni członkowie Zakonu, którzy stwarzają odpowiednie pozory. Oczywistym jest, że każdy z kapłanów należy do Kochanków, choć jest to stronnictwo które zajmuje się kwestiami propagandowymi dla wiary, nie dla realnego celu. Jeśli chodzi o skrytobójstwa, podstawowym mottem jest „To my wybieramy, czy chcesz kogoś zabić.”. Szpiedzy wciąż zbierają informacje. Gdy pojawia się pogłoska, że ktoś ma interes, wówczas to Zakon podejmuje decyzję, o pojawieniu. Wcześniej trwa proces rozpoznania, czy istnieje jakakolwiek szansa na zapłatę, cenzus majątkowy stanowi bowiem podstawę.

Tak czy inaczej, organizacja ta istnieje i ma się bardzo dobrze. Członkowie są wszędzie- w armii, na urzędach, w karczmach. Zwykli obywatele, na wezwanie stają się śmiertelnym zagrożeniem dla każdego, na kogo wydane jest zlecenie. Działają z pobudek czysto ekonomicznych i większość nawet nie wie, dlaczego przed śmiercią ofiary musi wypowiadać dziwne formuły w nieznanym języku.
Prawda mogłaby ich zaszokować. Tylko Mistrz i Liga- ugrupowanie pięciu najniebezpieczniejszych morderców zdają sobie sprawę, że celem Zakonu jest utrzymanie Rady zamkniętej. Modły szeptane w przeklętym języku Gildii kierują energię uwolnioną przez śmierć do wrót w Magicznej Twierdzy, by pieczęć nigdy nie została zerwana…

Pomiędzy tymi dwiema niecodziennymi ścianami, na drugim końcu pokoju, tuż przy ścianie stało szerokie na dwa metry, dębowe biurko. Na mahoniowym krześle z wyrzeźbionym na wezgłowiu sztyletem inkrustowanym szafirami i poręczami w kształcie wilczych łbów siedział On. Jedna z najstarszych i najbardziej wpływowych osób w zgromadzeniu- Mistrz Zakonu, potocznie nazywany Wielkim Alfonsem lub, przez złośliwców- Kurwiarzem. Ubrany w długi, czarny habit który właściwie zakrywał całą jego sylwetkę. Na twarzy nosił maskę wykonaną z czarnego drewna, pozłacaną przy nosie i łukach brwiowych, przysłaniającą mu oczy i uniemożliwiającą rozpoznanie. Jego Zakonne imię brzmiało Qhar. Bycie Kochankiem niosło ze sobą konsekwencję morderstw i życia w tajemnicy, więc Ci, którzy prowadzili również normalną, „dzienną” egzystencję, mieli zagwarantowaną anonimowość. Ponadto, Wielki Mistrz jako najważniejsza persona w zgromadzeniu musiał chronić się od rozpoznania w mieście i prób zamachu. Wśród najemników krążyły plotki, jakoby prywatnie był on niezwykle wysoko postawionym urzędnikiem, księciem lub zamożnym kupcem, którego pieniądze niemal w całości idą na potrzeby Zakonu. Niektórzy śmieli twierdzić, że to sam Imperator.

Na ścianie za biurkiem wyrysowano starannie gwiazdę pięcioramienną wpisaną w okrąg. W każdy punkt styczności wbita była pochodnia, a całość tworzyła niezwykłą grę światłocieni, która hiperbolizowała potęgę sylwetki Alfonsa i wewnętrznie pomniejszała znaczenie wszelkich petentów.

Krasnolud w pierwszej sekundzie po zwróceniu uwagi na przełożonego zdziwił się niepomiernie, bo po drugiej stronie dębowej lady stał na baczność mężczyzna około metra sześćdziesiąt wzrostu o gabarytach małej szafy. Ubrany iście po szlachecku, według staromodnych zwyczajów w kontusz, żupan i szeroki pas którym obwinięty był kilka razy, z szabelką doń przyczepioną. Zlany potem, sterczał przed Qharem, kręcąc nerwowo wąsa i dukając coś przez szczękościsk.
- Wygląda na jakiegoś barona albo hrabiego ze wschodnich prowincji. Ten szeroki nochal i wymalowana na gębie tępota.. ah Ci ludzie. Nic tylko by pili i się wzajemnie zabijali. No cóż, przynajmniej robota je, na piwo trza zarabiać.- pomyślał krasnolud, lustrując wzrokiem klienta.
- Tak więc.. panie.. panie.. proszę pana, łaskawco. Jest taka sprawa.. otóż.. no bo, jakby to.. widzi pan, trzeba by sprzątnąć.. znaczy zabić.. mam na myśli pokaleczyć. Bo generalnie, wie pan… i ten, tego.. Mam takiego wroga, bo to pan widzi, niełatwe jest go dopaść i wtedy pan Sędzia mi powiedział, że wy tutaj moglibyście.. i w sumie, to jakby to.- produkował się szlachciura. W tym momencie Kurwiarz podniósł prawą dłoń i gestem uciszył mężczyznę, ściągając jednocześnie usta w niemal niedostrzegalną kreskę. Był zły. Jego wzrok skierował się na przybyłego właśnie zabójcę, lewą ręką zaś kontynuował misterne skrobanie sobie tylko znanego tekstu za pomocą dużego, nienaturalnie srebrzystego pióra na papirusie.
- Graal- powiedział niskim, totalnie pozbawionym uprzejmości głosem. To był dźwięk który wydaje wilk dopadając sarnę, prawdziwy symbol jego dyktatorskiej władzy.
Krasnolud niewiele myśląc przyklęknął na prawe kolano, ściągając kaptur i pochylając pokornie, zupełnie łysa głowę. Włosy zaczynały mu się mniej więcej przy uchu i przechodziły w długą do pasa brodę, lecz czoło i czubek tego kulistego pojemnika na mózg były gładkie jak kolano i, co ciekawe, pokryte czarnymi literami w języku, którego od dawna nikt już nie używał w tych stronach. Symbole układały się w spiralę, mając swój początek nad brwiami, a kończąc się na ciemiączku skrytobójcy i, w wolnym tłumaczeniu znaczyły „Zabójca to rzeźbiarz w kamieniu życia.” Była to mowa starokrasnoludzka, jeszcze z Czasu Krwi i Kości, gdy rasa hardych, niewielkich górników odcięta od świata żyła szczęśliwie, fedrując sobie tunele pod górami za dnia i ucztując nocami.
- Zadanie zostało wykonane Mistrzu. Modlitwa za duszę Thomasusa Moritaniego odmówiona.- zwyczajowa formuła wygłaszana jako raport dla Alfonsa. Graal wypowiedział ją już tak wiele razy… tylko imię i nazwisko się zmieniało. I to, do kogo mówił. Mając czterysta osiemdziesiesiąt pięć lat, cztery wieki przepracował jako Krwawy Kochanek i widział już trzech Wielkich Mistrzów. Sam był nawet raz nominowany, lecz ustąpił na rzecz swojego przyjaciela, który ostatecznie i tak długo nie rządził, bo w zginął w dekadę później w zamachu, o który osobiście Graal podejrzewał Qhara. Ogólnie rzecz biorąc, krasnolud czuł się zmęczony i stary. Dorobił się małej fortunki, żyjąc skromnie i żałując każdego grosza z nagród po wykonanych misjach, Teraz, jego jedynym marzeniem było powrócić do Gór Czarnych, zamieszkać z bratem i jego rodziną w Aurumii i spokojnie dożyć końca swoich dni. W Zakonie z resztą, od pewnego czasu działy się dziwne rzeczy, coraz częściej przyjmowano zlecenia ludzi, którzy nijak nie mieli szans na uiszczenie zapłaty, zmieniono formuły pożegnania duszy zmarłego. Krasnolud zawsze unikał angażowania się w politykę, odmówił nawet gdy nominowano go na członka Ligii, wyczuwał jednak wewnętrzne napięcia i słuchał plotek, które nie wróżyły nic dobrego. Graal nie chciał pakować się w żadną kabałę, więc zgodnie z niedawno zawartym układem, była to jego ostatnia misja.
- Czy mogę odejść, Mistrzu?- pytanie jak najbardziej jednoznaczne. Zabójca nie chciał się oddalić z kwatery. On pragnął oddać swój pierścień w kształcie dwóch pożerających swoje ogony węży z małym kryształkiem w oku jednego, który symbolizował przynależność do Krwawych Kochanków. Chciał złożyć broń i czym prędzej wyjechać.
Mina Qhara była nieprzenikniona. Zielone oczy lustrowały krasnoluda uważnie, ściągnięte usta wyrażały gniew. W pewnym momencie wykrzywił je w grymasie, który można by uznać za uśmiech.
- Naturalnie. Oddaj mi pierścień, a Twoja służba dobiegnie końca. Tak, jak postanowiliśmy ostatnio… chociaż utrata tak zdolnego najemnika to dla Zakonu niepowetowany cios.- powiedział niemalże ciepłym głosem.
Graal odetchnął z ulgą. Zdjął prawą, skórzaną rękawicę i zsunął biżuterię z palca serdecznego. Zdziwił się jednak, gdy Alfons gestem wskazał oddanie węży szlachcicowi.
- Przed chwilą mówiłem panu, że po zawarciu paktu, zawsze dajemy klientowi w zastaw coś cennego, czym może wykupić się od ewentualnych podejrzeń. Anonimowość to dewiza w naszym fachu.- Mistrz poklepał przyjacielsko otyłego klienta.- Ta srebrna błyskotka zawiera najprawdziwszy czarny diament, niezwykle mały, lecz perfekcyjnie oszlifowany. Jeśli Pan nie wierzy, można ugryźć, śmiało!- jego głos był niezwykle przekonujący. Wręcz narzucał, prowokował sprawdzenie swojej wiarygodności.

Krasnal momentalnie wyczuł zagrożenie, lecz nie dał po sobie niczego poznać. Znak był czymś więcej niż tylko manifestacją przynależności. Stanowił ostatnią broń skrytobójcy. Kamień w oku węża wcale nie należał do szlachetnych. Nazwano go „diamentem zmarłych” bo pomimo zwodniczego podobieństwa do najdoskonalszej formy węgla, tak naprawdę okazywał się zabójczą trucizną. Krystaliczna bryłka rozpuszczająca się w ślinie, uśmiercała w niezwykłą prędkością. Każdy Kochanek zobowiązywał się do zażycia jej, kiedy wszystko zawiedzie, zostanie złapany i nie dostrzeże ani jednej szansy na ucieczkę od, zbędnych pytań.
Szlachcic nie mógł o tym wiedzieć. Pod presją Qhara po prostu wziął kamień do ust i ugryzł. Takiego widoku w całym swoim długim życiu Graal nie miał jeszcze okazji oglądać. Owszem- zdarzali się skrytobójcy zmuszeni do zażycia, lecz ich atletyczna budowa maskowała ohydę sytuacji. Kochankowie swoje ciała utrzymywali w nienagannej formie. Ci zapuszczeni zaś, u których nie był widoczny punkt przyczepu mięśnia do kości stanowili kastę najniebezpieczniejszą, która nawet mimo otyłości i deformacji była w stanie zamordować przeciwnika w sposób w jaki nikt nie mógł by się spodziewać.

Tym razem krasnolud niemal się porzygał. Po trzech sekundach oblicze magnata spurpurowiało. Kolejne dwie przyniosły wystąpienie na twarz każdej możliwej żyły. Jeszcze pięć i plunął on krwią z nosa i ust, brudząc swoje białe jak kreda dłonie, straszliwie kontrastujące z czerwono-złotym żupanem. Figura umierającego, tak obfita w swych krągłościach nikła w oczach. Kości policzkowe ukazywały się, skóra powoli przysychała do kości, wyglądało tak jakby ktoś odsączał z niego wodę. Z jamy ustnej wypływał wodospad krwi, lądując na odświętnym stroju. Nie minęło pół minuty, a padł bez życia na marmurową posadzkę gabinetu Qhara.

Pytające spojrzenie stojącego jak słup soli Graala zostało skwitowane w krótkich kilku zdaniach.
- Jeden arystokrata chciał się go szybko pozbyć. Wystarczyło rozpuścić parę fałszywych plotek, by przybył tutaj z własnej woli. No cóż. Przynajmniej można skonfiskować złoty mieszek, którym zamierzał płacić.- po tej przemowie Mistrz pochylił się nad ciałem i wygłosił formułę pożegnania. Brzmiała ona jednak dużo inaczej nawet od tej, którą po niedawnej reformie kazano Kochankom odmawiać.

Nagle jego wzrok przeszył krasnoluda. Inny, jakby zwiadowczy. Rozpoznawał sytuację, lustrował go.
- Tak więc, dziękuję za tyle lat możliwości pracy jako jeden z Krwawych Kochanków. Udam się do Aurumii i, jak ustaliliśmy, nigdy nie wspomnę o tym nikomu. Zdaję sobie sprawę, że będę obserwowany, lecz przysięgam na Brunaira, moja droga i życie skrytobójcy kończy się tutaj.- przeczucie mówiło Graalowi by się nie odwracać. Atmosfera tężała. Coś było nie tak… ale nie wiedział co. Lepiej mieć się na baczności. Instynktownie machnął niedbale palcami, by w razie czego wyrzucić śmiertelny nóż. No ładnie! Wzorowy, oddany sprawie Krwawy Kochanek rozmyślał o zabiciu Alfonsa. Uśmiech. Ta linia ust nic dobrego nie zapowiada.
- Ostatnio dość sporo węszyłeś, co Graal? Piękne słówka nie zamaskują Twojej nieufności. Wiem, że mieszasz mnie do zabójstwa Vasila, dwie dekady temu. Jesteś już stary, masz autorytet nawet wśród członków ligi, wiele informacji do Ciebie dociera. Niestety, chyba zbyt wiele. Wierzę, że nie muszę przypominać słów przysięgi, wypowiedzianej cztery wieki temu… Mówiącej o poświęceniu życia ku chwale Brunaira, by nieść wiadomość śmierci wszystkim, do których zostaniesz posłany. Powiada się, że im mniej wiesz tym lepiej śpisz. Obiecałeś, że skrytobójcą pozostaniesz przez resztę swojej drogi. Jeśli składasz rezygnację… To tylko mnie jest to na rękę.- jego prawe ramię wystrzeliło pchnięciem do przodu. Znad nadgarstka wysunęło się błyskawicznie zębate ostrze, szerokie na jakieś ćwierć metra, ostre wystarczająco by ciąć włosy. Dzięki gotowości, Graal zdołał zablokować je pospieszne wyjętym zza pasa sztyletem i odskoczyć w bok. Przerzucił broń do lewej ręki po czym machnął prawicą by wyrzucić nóż, taki sam jak ten który zabił Thomasusa. Qhar jednak sparował to szybkim ruchem ręki i pocisk odbił się jedynie od przyczepionej do ramienia klingi.
Mistrz wstał z klęczek i zaatakował półkolistym cięciem z góry, które krasnolud wyłapał na podniesiony sztylet, lecz siła uderzenia i tak przyszpiliła go do ziemi. Pomimo podeszłego wieku- Kurwiarz liczył sobie już ponad sześć krzyżyków- potęga jego mięśni zaskoczyła niedoszłego emeryta.

Między pierwszym a drugim atakiem niemalże nie było przerwy. Tym razem to lewa dłoń Qhara mknęła w pchnięciu, a z każdego palca wystawało długie na trzydzieści centymetrów ostrze. Krasnolud, między młotem a kowadłem w ostatniej chwili wypuścił z rąk sztylet i rzucił się w bok, lecz kciuk Wielkiego Mistrza i tak dosiągł ramienia kaftana, rozpruwając je. Grunt, że nie przeciął skóry, zapewne każdy element arsenału przełożonego był zatruty.
Graal już sięgał ręką do pasa by wyjąć swoją ulubioną broń- małą skrytobójczą siekierę, którą władał iście po mistrzowsku, lecz Kurwiarz zaskoczył go po raz kolejny, obracając się na prawej pięcie z prędkością pędzącej sarny. W ostatniej chwili krasnolud dostrzegł, że z pięty lewej stopy sterczy srebrny kilkunastocentymetrowy kolec, było jednak za późno. Impet kopnięcia wbił but po samą podeszwę w czaszkę doświadczonego skrytobójcy, uśmiercając go natychmiast.
Formuła pożegnania duszy została odmówiona szybko, bez zbędnych ceremonii. Qhar wezwał dozorców- pomniejszych Kochanków z wyciętymi językami, którzy dbali o czystość całej placówki, zarówno na powierzchni jak i pod ziemią.
- Z Alfonsem nie wygrała jeszcze żadna Dziwka.- powiedział szyderczo Mistrz, chowając ostrza do specjalnych, ukrytych pochew.
- Teraz, gdy wyeliminowano wszystkich sceptyków, czas rozpocząć realizację planu. Prawda…?- mówiąc te słowa, dotknął dłonią jednego z rogów pięciokąta na ścianie. Dopiero z bliska widać było, że przy każdym punkcie styczności w kamieniu wygrawerowano imię. Jenna, Kargh, Aille, Hamarth, Ghoin.
"Życie- jedyny sposób,
żeby obrastać liśćmi."
Odpowiedz
#2
Cytat:Próbowałem jakoś ustawić akapity, ale coś nie wychodzi w podglądzie;/

Wpisz na początku akapitu [ p] oczywiście bez spacji i będzie działało.

Tekst obszerny, ale na pewno zajrzę. Wstaw akapity, będzie czytelniej.Smile

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#3
Lenie. Kopiujcie se takie teksty do worda i wstawiajcie akapity sami;] Dwa ruchy - i juz masz akapit. LeniuTongue

Ja, jako naczelny leń tutaj (raz dwa trzy zaklepane!), poczytam sobie na raty. Część już liznąłem, ale wypowiem się potem. To bedzie za pare dni;]

Hanzo zmałpował ode mnie, ale to mój tekst, takze powiem go głosno i wielkimi lyteramy:
POZDRAWIAM CIE CIULE!
Odpowiedz
#4
Zrobione, dzięki za radę Smile

Generalnie jest to początek całej książki, którą zacznę pisać, jeśli usłyszę opinie pozytywne, które nie przekreślają tego z góry :]
"Życie- jedyny sposób,
żeby obrastać liśćmi."
Odpowiedz
#5
(19-03-2013, 22:06)Hashalion napisał(a): Jest to moja druga próba napisania czegoś sensownego(pierwszą podjąłem jeszcze w 1 gimnazjum, poziom nie zachwycał). Język, muszę przyznać, może byś nieco skomplikowany.
I cóż napisać po takim wstępie? Przykro mi to pisać, ale Twój styl jest daleki od doskonałości. "Grzechów", większych i mniejszych, jest w nim na pęczki. Postaram się teraz kilka z nich Ci pokazać.

Prolog skonstruowałeś w taki sposób, że powstaje iluzja zmiany formy narracji z pierwszoosobowej na trzecioosobową.

Cytat:Historia zapisana na tych kartach, wierzcie lub nie, wydarzyła się naprawdę. W brutalnym, wyniszczonym latami wojen świecie, gdzie większość żyje z dnia na dzień, niepewna jutra, tylko wybitne jednostki coś znaczą. Opowieść o poświęceniu, miłości, nienawiści i krwawej wojnie będzie taka jak wszystkie inne- bo jak świat jest skonstruowany wiedzą wszyscy i nie da się tego zmienić. To, o czym piszę ja, Thomasus, z imperatorskiej łaski naczelny dworski kronikarz, wojewoda Południowego Regionu Granicznego, miało miejsce niedawno. Jeszcze miesiąc temu dogasające powstańcze hasła przetaczały się przez nasze umęczone królestwo Inarii, jeszcze miesiąc temu szubienice nieustannie wymierzały sprawiedliwość. Dziś, tydzień po straceniu przywódcy rebeliantów, Maximiliena, spokojnie mogę opisać co się działo podczas „Powstania Desperatów”….


*

Thomasus odłożył spokojnie swoje drogocenne gęsie pióro do szuflady pod biurkiem, a następnie zwinął pergamin i schował do specjalnie przygotowanej do tego tuby.
W tym wypadku gwiazdka jako sposób rozdzielenia wypowiedzi spisywanej przez Thomasusa od rzeczywistej narracji jest niewystarczający. Sugeruję ujęcie tego, co pisze Thomasus w cudzysłów lub zapisanie kursywą.

Cytat:Już o godzinie pierwszej, kiedy w końcu zwlekł się z łóżka
Z konstrukcji tego fragmentu wynika, że rzecz dzieje się o pierwszej po południu, ale pod koniec akapitu stwierdzasz...
Cytat:Teraz, o godzinie drugiej w nocy
To zaś wyprowadza z równowagi, bo czytelnik musi przebudować sobie obraz, który już stworzył w wyobraźni, ze środka dnia na środek nocy.

Cytat:starego lokaja Krzysztofa
Chrześcijańskie imię Krzysztof, które oznacza "niosący Chrystusa", raczej nie pasuje do tekstu, którego akcja dzieje się w fikcyjnym świecie, w którym żyją krasnoludy, elfy i inne tego typu istoty. Podobne zastrzeżenie dotyczy również Thomasa (Tomasz) i Madelein (Magdalena).

Cytat:Po zakończonej pracy, gdy wypity alkohol przestał pozytywnie wpływać na twórczą wenę, a łóżko zaczęło hipnotycznie przyciągać, wstał on ze swojego rzeźbionego drewnianego krzesła w gabineciku, do prawej ręki wziął robioną na zamówienie w Zaenii laskę z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem oraz podobizną konia który znajdował się w herbie jego rodu i rozpoczął mozolną podróż o dwa pokoje dalej do swojego kochanego miejsca spoczynku, którego jednak od lat nie mógł zagrzać nikt poza nim na stałe.
1. Zdanie jest za długie.
2. Zaimki trzeba ciąć - "on" jest niepotrzebny, skoro wcześniej pisałeś o działaniach swojej postaci i każdy wie, że to kontynuujesz.
3. Te wszystkie kwieciste opisy przedmiotów są zbędne, bo niczego nie wnoszą do akcji.
4. Przejście korytarza to nie jest podróż.
5. Informacja, że Thomas wziął laskę do prawej ręki niczego nie wnosi i jest zbędna.

Cytat:Po odchyleniu delikatnie jedwabnej kotary swojej sypialni
Pytanie brzmi: Czy bohater delikatnie odsuwał kotarę, czy też kotara była delikatna?

Cytat:Ubrany był, jak już zostało wspomniane w długi do ziemi płaszcz z kapturem.

Podkreślone sformułowanie dopuszczalne jest w tekście jakieś pracy naukowej, dyskusji itp, ale nie w powieści.

Cytat:Krasnolud machnął tylko prawicą
Odganiał się od much?

Cytat:a spod rękawa wystrzelił mu krótki, srebrny nóż
Chyba raczej "z rękawa".

Cytat:Krasnolud machnął tylko prawicą, a spod rękawa wystrzelił mu krótki, srebrny nóż z jelcem w kształcie dwóch przeciwstawnych ślimacznic, który wbił się w gardło Mirtaniego uniemożliwiając mu wezwanie pomocy.
Podkreślony opis jest zbędny i niszczy dynamikę zdania. Jeżeli już koniecznie chciałeś go zamieścić, to w momencie opisywania wydobywania go ze zwłok.


Trudno mi wypowiadać się na temat fabuły, bo nie zdołałem przebić się poza trzeci akapit. Niestety, styl jest bardzo, bardzo słaby. Praktycznie każde zdanie jest do poprawki albo napisania od początku. Trudno cokolwiek doradzać poza tym, abyś w tym momencie zostawił tę powieść w spokoju i zabrał się za pisanie krótkich form w celu wyrobienia języka. Sugeruję także poczytanie powieści pisanych przez dobrych autorów w celu podpatrzenia w jaki sposób tworzą narrację.
Pisać każdy może - jeden lepiej, a drugi gorzej.

Moja twórczość:
Dobry interes
Problem
Dług

Program w którym piszę:
yWriter5 - z własnym tłumaczeniem.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości