Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Uwertura - Rozdział 1, 2
#1
Witajcie Kochani!

Umieszczę tutaj po kawałeczku (nie za dużym) powieść, którą napisałem kilka lat temu.

Gdyby to była gra, oznaczono by ją znaczkiem co najmniej PEGI 16+. Wink

Uwertura to luźna i dość lekka, nieco szowinistyczna opowieść. Trochę seksu, trochę wulgaryzmów głównie stylizowanych, trochę innych rzeczów. Szczególnie polecana fanom fantasy spod znaku maga i miecza Wink

Życzę udanej lektury.

Rozdział 1 „Generałowie”

Ściemniało się. Ostre szczyty skalistych gór Tarrum wżynały się czernią w fioletowo-czerwone niebo. Wąski trakt wiódł krętą nitką poprzez zalesione doliny i porośnięte kosodrzewiną zbocza. Starożytna droga, przy której wyrosło swego czasu wiele osad, teraz ziała pustką, a na każdym kilometrze widać było ślady, które bezdusznie pozostawiła przeszłość. Trójka jeźdźców wspięła się powoli na następne, osłonięte strzelistymi świerkami wzniesienie.
- Varden, to już kolejny zakręt, a ścieżka na wszystkie wiedźmy świata dalej się ciągnie i ciągnie! Ciemnica się robi! Gadałeś, że znasz drogę! – wołał zrzędliwie mężczyzna siedzący na czarnym jak noc wierzchowcu.
- Powiedz lepiej, że lecisz na swój koślawy nochal, Byku! – zaśmiała się kobieta dosiadająca wysokiego siwka asalla – Jeśli chodzi o mnie możemy jechać jeszcze przynajmniej godzinę.
- A kto potem zdejmie mnie z siodła? – zawołał młodzieniec, który przyśpieszył stępa i zrównał się z końmi towarzyszy. Jego asalla, siwy ogier tak naprawdę dopiero zapragnął galopu. Konie z równin Asellirii kochały wiatr i przestrzeń, kochały wolność. Najpiękniejsze okazy służyły w Gwardii Imperialnej inne wyłapywano dla kupców Przymierza, Głów Gildii, czy też jeszcze kilka lat temu dla wodzów armii Enklawy.
Rzeczywiście, dla osób przyzwyczajonych do równin ściemniało się nienaturalnie szybko. Słońce skryte za szczytami gór nie dawało wiele swego blasku, a tutaj, chłód nocy bardzo szybko wypełzał ze skalnych załomów i leśnych zagajników. Szczególnie o tej porze roku.
- Iglior niebawem powinien nas dogonić. Sarino, co on mówił o tej osadzie? – zapytał młody chłopak liczący sobie nie więcej jak dwadzieścia lat.
- Varden, mówiłam ci, że imć Igliora naprawdę ciężko zrozumieć gdy jest pijany.
Mężczyźni popatrzyli po sobie.
- Był pijany? – rzucił przez ramię ten większy i pogonił konia.
- Tak.
Kobieta westchnęła i związała włosy rzemieniem. Obejrzała się za siebie.
- Ostatnio często żłopie jak pańszczyźniany chłop. Obawiam się, że ten idiota leży teraz w jakichś krzakach – chwyciła ponownie uzdę – Kiedyś spije się i trafi na patrol Imperium, a wtedy zawiśnie jak setki mu podobnych na najbliższym drzewie. Co za głupiec!
Zapadła cisza. Słowa Sarin ver Darloon były złowrogo prawdziwe. Podejrzani o walkę przeciwko Imperium w trakcie Wielkiej Wojny nawet po upływie lat rzadko kiedy trafiali przed sędziowskie krzesła.
- Jest mu ciężko.[/p]
Przystanęli.
- Bzdury, imperialny kat nie ma sentymentów – rzekła kobieta, po czym zeskoczyła z siodła i podeszła do niewielkiego strumyczka szemrzącego w skalnym załomie. Kamienny żwir i głazy utworzyły niewielką nieckę, w której zebrała się czysta woda, spływająca z górskiego zbocza.
Chłodniejszy wiatr poruszył koronami drzew, które otaczały wędrowców, a szelest liści wypełnił powietrze przesycone zapachem lasu z domieszką górskiej ostrości. Noc na wyżynach odstraszała większość podróżników. Mało który ryzykował samotną podróż gdy istniała groźba, że noc zastanie go nieopodal Gór Tarrum, chyba, że był zbiegiem i nie miał innego wyjścia.
- Wolałbym wpaść na zgraję rozwścieczonych wiedźm niż znów poskramiać uchlanego Igliora – powiedział cicho Varden, po czym zsiadł z konia i również skorzystał z dobrodziejstwa źródła.
- Bacz na słowa. Dwa dni temu te cipy niepiżdżone prawie że nas miały. Dupa boli mnie do dziś! – obruszył się Byk po czym usiadł na kamieniu i zasyczał ostentacyjnie – Gnała je chyba sama Wielka Pizda! Sucze plemię! Ciasne maciory niemyte!
- Milcz Byku, dość tego, jedziemy – powiedziała Sarina, tłumiąc ogłupiające emocje jakimi był gniew i chęć zemsty. Są rzeczy których pomścić się nie da. Przynajmniej nie w chwili obecnej.
Mężczyzna zacisnął pieści po czym ponownie spojrzał w kierunku, z którego spodziewali się, że niebawem nadjedzie ich towarzysz. Po chwili warknął głucho.
- Jak ten kozi syn ramolony przywlecze truchło tak mu mordę wypizdam, że będzie zęby zbierał po całym Kanderron!
- Nie będziemy czekać. Te suki z Aorlum na pewno wiedzą w którym kierunku się udaliśmy. Iglior musi radzić sobie sam.

Kręty trakt ciągnął się wzdłuż dzikich stoków Gór Tarrum, które stanowiły naturalną granicę pomiędzy Ziemiami Zewnętrznymi a prowincjami Imperium. Niegdyś przez niedostępne pasmo wiódł szlak, którym to w latach Wielkiego Pokoju przybywały na ziemie Imperium Karradonu karawany kupieckie z jedwabiem Saradon, kością słoniową i szlachetnymi kamieniami o wyśmienitych szlifach. Były to czasy dostatku dla niemal wszystkich mieszkańców państwa, rozwoju handlu jak i sztuki. Wszystko się zmieniło, gdy w górach odkryto złoto oraz żelazo. Kopalnie wzrastały jedna obok drugiej, a w południowe prowincje zaczynały ściągać coraz to silniejsze zastępy zbrojnych, aby strzec urobku przed rabusiami, oraz zakusami sąsiednich załóg. Kiedyś wąska i cienka granica musiała zostać naruszona. Zaczęło się niewinnie. Wolne Kompanie Kupieckie którym przewodziły Głowy Gildii zawiązały sojusz aby zebrać fundusze i stanowić poważniejszą konkurencję dla Imperium oraz sąsiednich królestw. Nazwali się Przymierzem, nieco później ludzie z zewnątrz zaczęli określać ich mianem Enklawy. W odpowiedzi Imperator skierował większe siły pod dowództwem swego generała, doświadczonego Alvara var Delichora, niegdyś pułkownika Imperialnej Husarii. Drobny spór, niewielka napaść i pożoga wojenna objęła całe południe, przedgórze, wschodnie rubieże oraz sporą część Ziem Zewnętrznych. Rozpętało się trwające niemal sześć lat szaleństwo, które stopniowo pochłaniało coraz więcej ofiar, a swym zasięgiem rozprzestrzeniało się z zatrważającą szybkością.
Blizny nie znikają nigdy, rany goją się z ogromnym trudem, a te które widać na okolicznych ziemiach wydaje się, że wciąż ropieją toczone gangreną. Wyjechali z gęstego lasu na polanę, której czarny, wypalony krąg raził w oczy dysharmonią i ukrytą grozą. Trójka jeźdźców ruszyła powoli przed siebie, kierując się w stronę najbliższych zabudowań. Przystanęli kilka kroków od kamiennej ściany domostwa osmalonego dymem i sadzą. Kobieta zsiadła z konia i przywiązała go do resztek płotu, który zapewne jeszcze jakiś czas temu stanowił zagrodę dla trzody. Mężczyźni jej towarzyszący również zsunęli się z wysiłkiem z siodeł.
- Rozejrzę się. Nie powinni nas już dziś ścigać, robi się ciemno – powiedziała cicho po czym ruszyła niespiesznie, mijając róg chaty.
- Uważaj na siebie maleństwo. Żebyś nam nie znikła jak Iglior, rzygol ramolony! - odezwał się Byk po czym przywiązał konia do deski, niezważając na ciche prychniecie Sariny. Poruszał wielkimi ramionami żeby uprząż, w której nosił ciężki topór ułożyła się i nie uwierała w plecy.
- Przyniosę trochę drewna jeśli mamy się tutaj zatrzymać na noc. – powiedział z uśmiechem Varden po czym przerzucił uzdę przez belkę.
- Dobra, jakby co wołaj, ja się napiję – olbrzym usiadł ciężko na kamieniu, wyciągając niewielką, metalową piersiówkę, którą zabrał poległemu pułkownikowi po bitwie o Derre.
- Zrób to tak, żeby nie widziała pani Darloon. Znów zacznie krzyczeć – rzekł chłopak na odchodne, po czym poprawiając pas z mieczem skierował się w przeciwnym kierunku niż kobieta.
Wioska spłonęła dawno temu. Krok za krokiem chłopak wchodził w obręb zabudowań i miał coraz większe przekonanie, że nie był to naturalny pożar. Ogień nie topi kamieni, nie nadtapia metalowych zawiasów. Podniósł kilka patyków, z dwie nie do końca spalone deski po czym podszedł bliżej ciemnych od dymu murów jakiejś chaty. Okna ziały pustką.
Odwrócił się nagle. Miał wrażenie, że ktoś przebiegł nieopodal, w gęstniejącym półmroku. Jakaś mała postać przemknęła pomiędzy murem a ścianą. Kątem oka spostrzegł ją ponownie, tym razem zarys jasnej dziecięcej sukieneczki.
- Źle się dzieje – zamruczał pod nosem aby dodać sobie animuszu i podniósł kolejne drzewo.
– Spać... trzy dni w siodle... – dodał jeszcze po chwili i zajrzał, ignorując ostrzegawczy szept intuicji, do wypalonej chaty przy zniszczonym pastwisku.
Wszędzie walały się szare patyki deski i nadpalone elementy dachu. Varden westchnął i przecisnął się przez osmalone drzwi, których zwęglona futryna ledwie trzymała się kamiennych ścian. Sięgnął po jeden z patyków, w półmroku nie dostrzegł niczego osobliwego, gdy złapał za drugi krzyknął i natychmiast wyrzucił znalezisko.
Wzburzając niewielką chmurę pyłu fragment kręgosłupa z osadzoną na nim dziecięcą czaszką wpadł w popiół. Varden oddychał szybko i rozejrzał się z paniką w oczach. Serce waliło mu w piersi niczym bębny doboszy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to co zbierał na opał to nie są ani gałęzie ani niedopalone resztki mebli. Niejeden raz później, po wypiciu kilku piw za dużo wyrzucał sobie jak mógł wtedy pomylić ludzkie szczątki z nogą od stołu.
Wciśnięty w kąt leżał niemal nienaruszony szkielet, a w jego przykurzonych rękach wczepiony był mniejszy. Mała klatka piersiowa zapadła się w żebra matki. Zwęglona czaszka dziecka odpadła od ciała.
- To była egzekucja – odezwał się kobiecy głos za nim.
Varden aż podskoczył.
- Ale...
- Nie cierpieli, ogień czarownic spala ciało w ułamku sekundy – jej głos był posepny, dawno go takim nie słyszał.
- Potwory – sapnął, tracąc dech w piersi.
- Chodźmy stąd – powiedziała Sarina, po czym złapała młodzieńca za ramię – Chodźmy stąd, to nie jest dobre miejsce na noc. Musimy ruszać!
- One nie ży... małe dzieci... matki.
- Rusz się do cholery – rzuciła podniesionym głosem, a jej władczy ton wreszcie wyrwał Vardena z otępienia.
- Tak, nie zostanę tutaj ani minuty... – Wybiegł z chaty i oparł się ciężko o ścianę.
Wysoka kobieta podeszła do niego, położyła mu dłonie na ramionach i spojrzała w oczy. Jej własne były zielone jak szmaragd, kiedyś piękne, dziś chłodne i pozbawione blasku.
- Varden, oddychaj głęboko, postaraj się uspokoić oddech, a poczujesz się lepiej.
Starał się najlepiej jak mógł spełnić wypowiedziane beznamiętnym tonem polecenie. Trochę to trwało, ale w końcu udało się uspokoić walące serce i okiełznać płuca. Zimny i opanowany głos dowódcy pomógł mu.
- Lepiej?
- Lepiej – odparł słabo po czym zaczął zmierzać w stronę koni.
Sarina stała jeszcze przez chwilę, rozglądając się uważnie. Miała dziwne wrażenie, jakby ktoś przebiegł nieopodal i znikł w spalonym domu. Mogłaby przysiąc ze zobaczyła umykającą w półmroku dziewczynkę o jasnych włosach. Zawahała się, szybko jednak zwyciężył pragmatyzm. Zmęczenie przecież robi swoje.
Potrząsnęła głową i ruszyła pośpiesznie za Vardenem nie oglądając się więcej za siebie.

- Byk? – odezwał się Varden wychodząc zza zabudowań. Rozejrzał się powoli. Konie stały parskając niespokojnie. Były przywiązane tam gdzie je pozostawili, lecz przyjaciela nigdzie nie było widać.
- Byk? – zapytał ponownie, po czym odwrócił się nagle, słysząc za sobą kroki.
- Coś taki strachliwy Var, gdzie jest Byk? – zapytała Sarina po czym przyklękła przy większym kamieniu – Jego piersiówka. Znowu pił obdartus.
Westchnęła.
- Gdzie on jest? Byk!
Odpowiedziała jej cisza.
- Gdzie ten stary dureń poszedł! – warknęła kobieta – Quirin! Wracaj musimy jechać!
Varden odetchnął głębiej.
- Może go poszukać? – jego głos drżał lekko.
- Żebyś i ty mi się zgubił? Iglior teraz Byk... na bogów co się dzieje? – cedziła kobieta podchodząc do wierzchowców – Miej broń w pogotowiu, mam złe przeczucia.
Stali przez chwilę w ciszy, którą zmącił jedynie cichy klik naciąganej kuszy. Chłopak sięgnął po bełt i spoglądając w stronę krzewów wsunął go w łoże broni. Wiatr szumiał lekko podczas gdy słońce już niemal całkowicie skryło się za szczytami gór. Mrok gęstniał w oczach. Zaszeleściły krzaki.
Varden wymierzył broń.
- Co tak stoicie jak cipy Imperatora w haremie, dlaczego nie widzę ognia? Dlaczego nie czuje pieczeni? – warknął olbrzym wytaczając się z krzaków.
- Gdzie ty się szlajasz Byk? Narobiłeś nam stracha.
- Wsadź to sobie w żyć i poszukej mojej flaszki! Wyleciala mi jak leciałech się wyszczać.
- Ciągle problemy z pęcherzem? - Varden zdjął bełt po czym zaczął przypinać broń do siodła.
- Że jasna cholera.
- Nie chowaj, chyba będziemy mieć gości – rzekła Sarina tonem wypranym z emocji.
– Rusz zad Byk!
Gdy kończyła mówić na polanę wypadło kilkunastu jeźdźców gnając galopem w ich stronę. Dwie postacie prowadzące kolumnę zbrojnych jaśniały dziwnym, srebrno-błękitnym blaskiem. Miały wzniesione ręce, a ich włosy połyskiwały niczym zwierciadło wody rozwiane przez podmuch powietrza.
Quirin rzucił się w stronę wierzchowców i pośpiesznie dosiadł swojego. Wielokrotnie pomimo swoich wielkich rozmiarów zaskakiwał zręcznością i szybkością w sytuacjach, które tego wymagały. Varden z wprawą założył bełt, przechylił się w siodle, wymierzył i strzelił.
Świetlista postać opuściła ręce i zachwiała sie w siodle. Chłopak nieczekawszy ani chwili ruszył pędem za zrywającą się do galopu Sariną. Chwilę później zrównał się z nimi Byk, a jego rosły wierzchowiec wierzgał niespokojnie z trudem dając się okiełznać.
Rozległ się huk, zaraz potem mijane przez towarzyszy drzewo zmieniło się w rozdmuchaną chmurę drzazg, niszczących ubrania i haratających skórę. Przejechali przez raniącą zasłonę. Varden krzyknął, gdy ostry fragment zaorał jego policzek, ale tym bardziej pogonił konia czując jak włoski na skórze zaczynają mu się jeżyć.
- Ruszać się do cholery, zbierać zapiżdżone dupy!
Zacisnęła zęby gdy jakaś gałąź cięła ją przez kark pozostawiając krwawiącą szramę.
- Nie uciekniemy im! Diabli dodają im sił! – krzyczał Varden, rozpaczliwie oglądając się za siebie.
Dwie świecące postacie parły naprzód, rozrzucając dookoła demoniczny blask. Cienie powołane w ten sposób do życia zdawały się ścigać uciekinierów w szaleńczej obławie. Każda gałąź ożywała wyciągając ramiona po rozpędzonych ludzi.
Kolejny huk rozległ się znacznie bliżej, a przeraźliwy błysk ściął drzewo, które łamiąc kilka mniejszych z jękiem protestu zwaliło się na ziemię.
- W górę, w górę, w górę! – wrzeszczał Quirin podrywając wierzchowca do skoku, który mocnymi pęcinami ściął mniejsze gałązki, zerwał liście i wylądował po drugiej stronie. Towarzysze postąpili podobnie jeden za drugim przywierając do grzywy swoich koni.
Nagle zrobiło się zimno, a włosy na całym ciele zaczęły się jeżyć wywołując gęsią skórkę i dziwne mrowienie. Nie zwracając na to uwagi pędzili co koń wyskoczy w desperackiej nadziei uchylenia się z zasięgu mocy. To było jednak niemożliwe, przypominało bowiem okręt próbujący uciec przed sztormową falą. Ziemia się zatrzęsła i zadzwoniło im w uszach. Varden obejrzał się mimowolnie za siebie, a oczy go zapiekły, choć nic nie był w stanie dostrzec czegokolwiek poza ścigającymi ich świetlistymi nemezis.
- Szykują się! Bogowie! – krzyknął po czym przywarł do grzbietu swojego konia.
Sarina zacisnęła zęby, czując jak dookoła zbiera się energia. Wiele razy to widziała. Falujące powietrze choć panował chłód, widziała drżącą ziemię, umierające owady, które na kilka chwil przed zagładą zasypywały hełmy i pancerze zbrojnych niczym złowrogie proroctwo. Krew uderzała w skronie, jej szum był wtedy głośny niczym odgłos rzeki.
Agonalny wrzask koni przeszył powietrze. Błysnęło światło. Smugi jaśniejącej niczym pioruny energii przeszyły wierzchowce, przebiły jak potężne włócznie.
Varden upadł wijąc się z bólu. Błysk minął go o kilka cali, osmalając skórę, a ostrze mocy przebijające jego konia oparzyło nogę. Spróbował wstać, jednak stracił równowagę, a ziemia przed nim umknęła.
Nie potrafiłby powiedzieć jak długo się turlał, jak długo obijał o gałęzie, kamienie i pnie drzew w ciemnościach czarniejszych niż noc. Gdy wreszcie zatrzymał się, błękitna poświata znikła, zapadła cisza a jego urywany oddech był jedynym dźwiękiem mącącym nocną toń.

- Gdzie on jest? – odezwał się kobiecy głos.
- Znikł, musiała go pani spalić tymi magicznymi czarami! – odpowiedział pośpiesznie niezbyt rozgarniętym tonem jakiś mężczyzna.
- Bzdura. Nieważne, poproszę moje ubranie.
- Ten suczy syn mnie trafił Aselin, chcę go mieć! – warknęła druga kobieta.
- Zagoi się, mamy generałów, nic poza tym się nie liczy. Pomóż mi się ubrać żołnierzu.
- Rozkaz, pani!
Zachrzęściła zbroja, ktoś podjechał konno i zeskoczył z wierzchowca.
- Pani Devri rodu Louhanna, pomogę.
- Zamknij się smarkaczu! Przytrzymaj to. Dobra, teraz przełóż to – warknięcie – I nie dotykaj rany!
- Nie bój się Devri – odezwała się kobieta nazwana przez towarzyszkę Aselin – Z tych lasów nie ucieknie. A nawet jeśli to dokąd? Dostaniemy go a wtedy będziesz mogła mu zrobić co zechcesz. Sama chętnie obetnę mu coś, nie było rozkazu dotyczącego towarzyszących im żołdaków... ale teraz weź się w garść. Kapitanie Tarmon zawiąż mi bluzkę, chyba tylko ty to potrafisz.
- Kapitanie Tarmon?
- Tak pani?
- Zabierz te szczury do pozostałych. Uważaj na tę wywłokę, jest chyba jedyną godną rywalką w całej tej zapijaczonej bandzie przegranych bohaterów.

Edytowano celem wprowadzenia poprawek 17 lipca
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#2
Cytat:Starożytna droga, przy której wyrosło swego czasu wiele osad, teraz ziała pustką, a na każdym kilometrze widać było ślady, które pozostawiła bezdusznie przeszłość.

Cytat:- Jest mu ciężko.[/p]

Cytat:Poruszał wielkimi ramionami, żeby uprząż, w której nosił ciężki topór, ułożyła się i nie uwierała w plecy.

Cytat:- Przyniosę trochę drewna, jeśli mamy się tutaj zatrzymać na noc.

Cytat:Mogłaby przysiąc ze zobaczyła umykającą w półmroku dziewczynkę o jasnych włosach.
literówka

Cytat:Potrząsnęła głową i ruszyła pośpiesznie za Vardenem, nie oglądając się więcej za siebie.

Cytat:Były przywiązane tam, gdzie je pozostawili, lecz przyjaciela nigdzie nie było widać.

Cytat:- Co tak stoicie jak cipy Imperatora w haremie, dlaczego nie widzę ognia? Dlaczego nie czuje pieczeni? – warknął olbrzym, wytaczając się z krzaków.

Cytat:Chłopak, nieczekawszy ani chwili, ruszył pędem za zrywającą się do galopu Sariną.

Cytat:- Ruszać się do cholery, zbierać zapiżdżone dupy! – krzyczała Sarina, poganiając swego asalle.

Cytat:Cienie, powołane w ten sposób do życia, zdawały się ścigać uciekinierów w szaleńczej obławie. Każda gałąź ożywała, wyciągając ramiona po rozpędzonych ludzi.

Cytat:Nagle zrobiło się zimno, a włosy na całym ciele zaczęły się jeżyć, wywołując gęsią skórkę i dziwne mrowienie. Nie zwracając na to uwagi, pędzili co koń wyskoczy w desperackiej nadziei uchylenia się z zasięgu mocy.

W zasadzie powinnam zacząć komentarz od swojej stałej gadki o tym, że uważam, iż trudno jest napisać dobre fantasy. Moim zdaniem poradziłeś sobie nie najgorzej.

Na szczęście nie uświadczyłam podczas czytania żadnych orków, trolli, krasnoludów, elfów itp. Nie zanosi się też na to, że bliżej nieokreślony wioskowy idiota będzie ratował świat, a to już samo w sobie jest plusem.
W tworach fantasy najczęściej odrzucają mnie początki, w których wielu autorów zamieszcza streszczenia tego, co działo się w danej krainie na przestrzeni dziejów - coś takiego potrafi nieźle znudzić i odrzucić od utworów, jednak gdzieś trzeba zamieścić takie informacje. Najlepiej, gdy wszystko jest wplatane w przebieg akcji. Zdecydowałeś się na osobny akapit z informacjami. Na szczęście nie był on zbyt długi. Właściwie to sam początek, aż do wspomnianego streszczenia, był tą gorszą częścią opowiadania.
Warsztatowo cały czas bardzo mi się podobało. Zdania są ładne, plastyczne i co najważniejsze przyjemnie się je czyta. Błędy są niewielkie i dotyczą przede wszystkim interpunkcji (choć mam mały rozbrat z przecinkami i mogę się mylić Wink ) ale z początku opisy nie były zbyt wciągające. Nie podałeś od razu imion bohaterów, a ja miałam na początku mały problem z połapaniem się, ile tam jest rzeczywiście osób, a potem kto jest kim z opisu Wink Jest to jednak moje indywidualne odczucie.
Dopiero od sceny znalezienia spalonego dziecka zaczęłam się wciągać i dalej było coraz lepiej.
O postaciach nie mogę za dużo powiedzieć, bo żadna moim zdaniem zbyt mocno się nie wyróżniła - to był raczej rozdział poznawczy. Ale jednocześnie nikt mnie nie denerwuje. Mam nadzieję, że w dalszej części postać, która typuję na głównego bohatera pokaże się z jak najlepszej strony.
Zapowiada się teraz akcja ratownicza i może być ciekawie Tongue
Czekam na dalszy rozwój akcji - zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Pozdrawiam.
Odpowiedz
#3
"w fioletowo czerwone niebo"
Przymiotniki złożone piszemy razem lub z łącznikiem.

"Grupa wędrowców starała się nie myśleć o mroku, odsuwała go w umyśle jak najdalej, niestety słońce stało coraz niżej."
Przerobiłabym to zdanie, bo teraz brzmi trochę tak, jakby to, czy słońce zajdzie, mogło zależeć od myśli wędrowców.

"wołał zrzędliwie mężczyzna siedzący na czarnym jak noc wierzchowcu."
Piszesz o wędrowcach, nie podając środka lokomocji, wiec czytelnik z góry zakłada najprostsze wyjście, czyli na piechotę, dalej każesz mu wyobrazić sobie wołającego mężczyznę (pieszego), a dopiero na samym końcu wsadzasz go na konia. Przydałoby się uporządkować kolejność.

"- A kto potem zdejmie mnie z siodła? – zawołał młodzieniec, który przyspieszył i zrównał się z końmi towarzyszy."
Zmieniałbym na "pośpieszył konia/przyśpieszył stępa i zrównał się z towarzyszami", bo teraz znów mamy wyobrażenie chłopaka idącego obok koni piechotą.

"Jego asalla, siwy ogier tak naprawdę dopiero zapragnął galopu. Konie z równin Asellirii (...) zawsze pragnęły gnać nieskrępowane przed siebie."
No to zawsze, czy dopiero teraz?

"Rzeczywiście ściemniało się szybko, nienaturalnie szybko. Słońce skryte za szczytami gór nie dawało wiele swego blasku, a tutaj, chłód nocy bardzo szybko wypełzał ze skalnych załomów i leśnych zagajników. Szczególnie o tej porze roku."

Dlaczego nienaturalnie, skoro opisujesz normalny zmierzch w górach, typowy dla określonej pory roku?

"Blizny nie znikają nigdy, rany goją się z ogromnym trudem, a te które widać na okolicznych ziemiach wydaje się, że wciąż ropieją toczone gangreną."

Od "a te" do "wydaje się, że" coś jest nie tak ze składnią.

"- Co to jest żygol" (...)- Zapijaczony jegomość, który trąbiąc gorzałę ma dość w czubie i zrzygał się na kubraczek."
Na miejscu Vardena rzuciłabym w tym momencie: no to chyba przez "rz" i popracowałbym nad składnią definicji.

"Wzburzając niewielką chmurę kurzu fragment kręgosłupa z osadzoną na nim dziecięcą czaszką wpadł w popiół."
Fajnie plastyczny, budujący klimat obrazek, ale raczej nie kurzem wzbijałby się popiół. Może lepiej pyłem?

"Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to co zbierał na opał to nie są gałęzie."
W sumie mogę zrozumieć, że nie zorientował się od razu - fragmenty kości mogą być mylące - ale skąd w ogóle gałęzie wewnątrz domu i dlaczego właśnie tam Varden ich szuka, zwłaszcza, że dookoła ma las?

"Wciśnięty w kąt leżał niemal nienaruszony szkielet, a w jego martwych, przykurzonych rękach wczepiony był mniejszy."
Chyba nie ma sensu uściślać, że martwy, skoro chodzi o szkielet; "w (..) rękach wczepiony" nie brzmi dobrze.

"Było to spojrzenie człowieka, który widział, słyszał i zrobił zbyt wiele złego w życiu aby coś czuć."
A jednak wcześniej Sarina mówi "głosem posępnym", jakiego Varden dawno u niej nie słyszał. Czyli, jakaś reakcja jest.

"Mogłaby przysiąc ze zobaczyła umykającą w półmroku dziewczynkę o jasnych włosach.
Zmęczenie robi swoje."

Serio? I ona i wcześniej Varden ot tak z miejsca zakładają halucynację i nie robią nawet dwóch kroków, żeby sprawdzić, czy faktycznie nikogo tam nie ma? Hm...

"srebrnym podpadającym pod błękit blaskiem."
Jedno małe "podpadającym" i po klimacie.

"rozrzucając dookoła demoniczny blask"
Coś może blask rzucać, ale rozrzucać?

"uchylenia się z zasięgu mocy"
Uchylamy się przed czymś, z zasięgu można wyjść, wyjechać, wydostać się itd.

"Agonalny wrzask koni przeszył powietrze. Błysnęło światło. Smugi jaśniejącej niczym pioruny energii przeszyły wierzchowce, przebiły jak potężne włócznie."
Konie wrzeszczą? I czy nie powinno być tak, że najpierw uderza w nie energia, a dopiero potem, hm, wrzeszczą?

"niezbyt rozgarniętym tonem"
Zdarzało mi się słyszeć (i czytać) wypowiedzi nierozgarnięte pod kątem sensu, ale tonu? Jaki to ton?

Z drobiazgu do poprawki: "na przód" - naprzód; "nie możliwe"- niemożliwe; "Nie ważne" - nieważne, "z dwie" - ze dwie.

Kalki językowe typu: "ziać pustką", "ton wyprany z emocji", "z jękiem protestu", wymieniałbym na coś bardziej własnego.

"a w wyszukiwanie przecinków (...) się nie bawię, bo to twoje zadanie, zanim tekst zamieszczasz." że pozwolę sobie zacytować fragment jednego z Twoich komentarzy pod czyimś opkiem, bo mam dokładnie takie samo zdanie i idealnie ono tutaj pasuje.

Najmocniej podoba mi się fragment, w którym szkicujesz historię i współczesny obraz swojego świata, wydał mi się najbardziej przemyślany, dopracowany i klimatem zapowiadający płynną, gęstą opowieść z epickim rozmachem. Reszta gubi się w nieco chaotycznej narracji, za dużo "didaskaliów" w rodzaju "zsiadł z konia, wsiadł na konia, podszedł do ściany, minął ścianę itd." Może i wiemy dzięki temu, co bohaterowie robią w każdej danej chwili, ale warto też czasem dać czytelnikowi szansę wysilenia wyobraźni. Poza tym, jest dosyć ciekawie, postacie może trochę płaskie, no ale to dopiero pierwszy rozdział, a rzecz kończy się w dobrym, zachęcającym momencie.

"Uwertura to luźna i dość lekka, nieco szowinistyczna opowieść."
Biorąc pod uwagę stosunek liczby silnych postaci kobiecych (trzy) do ilości takich samych męskich (jeden, a do tego pijak), zakładam że idzie o szowinizm damski? :)
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#4
Dziękuję, za gruntowny przegląd. Jestem, przyznam szczerze, że zaskoczony ogromem błędów i niedociągnięć w tym tekście. Należy mu się korekta. Nigdy nie oczekuję poprawek w stylu przecinek i kropka i nigdy takowych poprawek nikomu nie serwuję, dlatego dziękuję wam za rzeczowe podejście do tekstu.

W wielu miejscach się z Wami zgadzam, poprawki wprowadzone! Dalej będzie lepiej, o ile dobrze pamiętam. Wink
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#5
Rozdział 2 „Zagłada Rodu Lorraine”

Deszcz cicho bębnił o szyby wysokich okien. Duży, pogrążony w mroku salon zdawał się jeszcze obszerniejszy, gdy nie sposób było dostrzec ścian, jedynie zarysy konturów mebli. Jedwabne firanki falowały lekko w wysokich oknach, trącane nieznacznym przeciągiem. W rogu pomieszczenia coś poruszało się powoli, krok za krokiem. Kotka zeskoczyła bezszelestnie ze stołu, przeciągnęła się leniwie i wyruszyła na poszukiwania czegoś co mogłoby jej posłużyć za zabawkę. Zazwyczaj były elementy kobiecej bielizny porzucone wieczorem przez panią kotki, bo przecież to do służącej należy dbanie o czystość.
Kobieta zerwała się z łóżka, krzycząc, jak często o tej porze. Jej głos zamarł w gardle, a rozwarte szeroko oczy wypatrywały czegoś, co nie znajdowało się w tym miejscu, ani w tym czasie. Przerażona oddychała ciężko. Strach ciążył jej na żołądku na podobieństwo kamienia. Czarna kotka dała o sobie znać cichym miauknięciem i wskoczyła bezszelestnie na pościel, ocierając się o nagie plecy niewiasty.
Koszmary. Były jak drapieżny łowca, który upatrzył zdobycz i nie spuszcza z niej wzroku. We śnie człowiek był wyjątkowo bezbronny. Pomimo swej władzy, potęgi, siły czy osiągnięć, co noc staje on twarzą w twarz z własnym, koszmarnym ja, o którym często pragnie zapomnieć.
- Chodź Akanti – szepnęła, biorąc kotkę na ręce. Kobieta była czarnowłosą damą o ostrym i nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniu. Jej ciemne oczy przypominały czarne węgielki, a wąska, szlachetna linia ust zdradzała pychę i arogancję. Takie właśnie były Vaieneri, kobiety mocy. Pełne nonszalanckiej elegancji i zaklętej w uroku hardości, której skrycie zazdrościły im wszystkie szlachcianki Imperium.
- Przestraszyłam cię mała kuleczko?
Kobieta zsunęła nogi z łoża, odszukując odruchowo stopami parę nocnych pantofli. Przysunąwszy twarz do pachnącej sierści kotki, wstała i zrobiła krok w stronę krzesła, na którym wisiał jedwabny szlafrok. Akanti zeskoczyła na stolik i jednym susem znikła w mroku jednego z zakamarków pokoju. Chłód materiału szaty tylko przypomniał o niepokojących wspomnieniach.
- Tak, porzuć mnie... Niewierna... – powiedziała kobieta w ślad za czmychającą kotką i podeszła powoli do okna – Porzuć mnie jak wszyscy...
Nienawidziła wspomnień i łączących się z nimi odczuć. Zaklęła cicho. Jej czarne oczy błyszczały lekko łzami, których nikt nigdy nie widział, gdyż były to łzy bezsilności, na które Vaieneri nie mogła sobie pozwolić przy innych.
Samotność potrafi skłaniać do refleksji nad przeszłością i rozdrapywać to, co zaczęło się pokrywać cienkim strupem zapomnienia. Po chwili wahania kobieta podeszła do sekretarzyka, wykonanego w stylu imperialnego renesansu i w ciemności nocy otworzyła jedną z jego szufladek. Kotka pojawiła się na blacie tuż obok, zainteresowana nietypowym w nocy hałasem. Gdy kobieta położyła na stoliku niewielkie zawiniątko, delikatna czerwonawa poświata wypełniła zakątek sypialni. To nikłe światło nie zdołało rozproszyć nocnych ciemności. Vaieneri zsunęła chustę z pięknego, oprawionego złotem kryształu. Był to amulet Aretty, Starszej Rodu Lorraine. Miała go przy sobie, gdy nadszedł kres świata, który Nyatanerie Rodu Lorraine znała, który ją wychował. Bolesne wspomnienia przyszły nagle.

Wiatr, który zawsze smagał szczyty wzniesień, rozwiał jej długie aż po pas, brązowe włosy. Nyatanerie odetchnęła głębiej, starając się odegnać złowrogie myśli, jednak gorset stroju do bitwy Vaieneri nie dawał zbytniej swobody. Nie takie było jego zadanie. Dziesięć kobiet stało w szeregu, zachowując niewielki odstęp jedna od drugiej. Podmuchy wichru smagały ich ciała, które z minuty na minutę zaczynały promieniować delikatnym blaskiem. Stojący niżej w szyku mężczyźni, co jakiś czas odrywali wzrok, od czerniących się szeregów wroga i spoglądali na czarownice. Szukali odwagi lub też chcieli po prostu po raz ostatni w życiu spojrzeć na kobietę.
- Nie pozwólcie, aby ktokolwiek was rozproszył – brzmiał powoli władczy, kobiecy głos – Pamiętajcie o komendzie dla żołnierzy, gdy moc zbierze się w waszych ciałach. Nie więźcie jej, raźcie nią wroga! Do tego służy! Aterelia, pamiętaj o osłonach dla piechurów, Nya twoje są pierwsze szeregi konnicy Przymierza, Arta, nie zapo... – resztę jej słów porwał wiatr. Nyatanerie tak bardzo pragnęła wtedy dalej słuchać mowy starszej. Ten czysty głos przywykł do pieśni, nie zaś krzyczanych komend. Potrafił ukołysać duszę do snu i rozbawić w weselu. Tak było wcześniej, przed wojną.
Zaczęło się. Zagrzmiały bitewne rogi. Jeden po drugim, do tej symfonii dołączały następne, oznajmiając atak. Nyatanerie pragnęła uciec od szczęku oręża, krzyku żołnierzy padających od strzał, wrzasku tych nieszczęśników, którzy znaleźli się poza ochronną mocą. Strzały świszczały dookoła kobiet, omijając dziesięć postaci, dumnie spoglądających przed siebie. Vaieneri wzrok utkwiły w nadchodzących szeregach wojsk Enklawy. Żołnierze wroga maszerowali w sposób pewny i zdyscyplinowany.
Krew uderzyła do skroni Nyatanerie, zaszumiało jej w uszach. Zbliżała się fala przywołanej mocy. Kobieta uniosła ręce ponad głowę, a jej dłonie splotły się. Natychmiast poczuła obecność wojownika czekającego tuż za jej plecami, ze sztyletami w dłoniach, aby rozciąć krępujący materiał odzienia. Szum wzmagał się, a wszystko to, co otaczało Vaieneri przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. W jej sercu szalało upojenie. Oddychała szybko, czuła mrowienie na każdym calu skóry, krzyk wichru w głowie oraz wrażenie wszechogarniającej ekstazy.
Płomienie spadły na galopujących w szarży jeźdźców, pochłaniając ich w mgnieniu oka. Płonęli jak stogi siana. Wierzchowce w rozpaczy orały ziemię kopytami, szalejąc w agonalnym obłędzie. Rżenie przerażonych koni i ludzki wrzask dzwonił w uszach, był w stanie strwożyć nawet najdzielniejszego męża. Pierwsze szeregi armii Imperium umknęły w tył, chroniąc się przed śmiercią. Po wypalonej ziemi, w niezmordowanym strachu, stąpały już kolejne szyki Enklawy, roztrącając obutymi stopami popioły towarzyszy - ich puste, przeżarte mocą zbroje.
Żywioł uśpił umysł niewiasty, a moc kierowała czynami. Upojona jej śpiewem Vaieneri jaśniała niczym zwierciadło, czerpiąc z furii swego gniewu. Gdy Nyatanerie poczuła bolesne szarpnięcie, upadła pozbawiona sił. Krwawiła obficie.
Zachodzącymi mgłą oczyma, kobieta widziała Artę, której ciało pokryte krwawymi bruzdami osunęło się na wypaloną trawę. Błysnęły oczy Nellai, umarła spalona własnym ogniem. Do przepełnionych echem walki uszu rannej Vaieneri docierały jeszcze odgłosy odległej bitwy, rozpaczliwy krzyk Aretty usiłującej ocalić ostatnie ze swych sióstr. Potem ktoś szarpał Nyatanerie za nogi, ciągnął ją po ziemi, później niósł.

Kobieta upadła na kolana, oddychając ciężko. Zaciśnięte pieści bolały ją. Krwawiła rozgryziona warga. Z nosa Vaieneri również popłynęła krew, plamiąc drogocenny dywan. Ciszę mącił tylko urywany szloch i pełne niepokoju miauknięcia Akanti
Przygaszone lampy rozbłysnęły nagle.
- Pani Nyatanerie! Co się stało! – zawołała służąca i zbliżyła się pośpiesznie do swojej pani.

Dziękuję Mari – rzekła kobieta i nakryła się kołdrą.
- Miłościwa pani się wykończy. Szlachetna pani się wykończy naprawdę! Moja ciotka, Ferkala miała tak samo. Krzyczała nie spała bladła i umarła! Kochana pani wygląda strasznie blado, niezdrowo... martwię się o panią cały czas! A matka Hamala, miała ciotkę Elawię, która też tak chorowała i też umarła! Codziennie martwię się o miłościwą Panią!
- Chyba ty jedna... Dziękuje Mari – powtórzyła Nyatanerie, po czym uśmiechnęła się słabo – Przygotuj mi na rano ciepłą kąpiel z olejkami arralium i delinarum, to co zostanie możesz sobie zabrać.
Vaienari uśmiechnęła się widząc reakcję służącej. Jedna kropla olejków arralium warta była tyle co tygodniowa płaca strażniczki. Nyatanerie ucięła twardo niekończący się strumień podziękowań, po czym kazała służce opuścić sypialnię. Matka Mari była chora na podagrę. Jedynie dobrzy medycy potrafili przynieść jej ulgę, a ci kosztowali majątek.
- Dziękuję, dziękuję szlachetna, dobra, najdroższa pani! – zawołała jeszcze przy drzwiach służąca.
- Mari, dziewczyno, zmiataj już bo zaraz trzasnę cię tymi flakonami w głowę!
Gdy drzwi za służką zamknęły się, a jej pospieszne kroki ucichły na korytarzu, lampy w sypialni Vaieneri przygasły ponownie. Nie minęła nawet druga godzina nocy. Wciąż padało, a z każdym mocniejszym powiewem wiatru krople deszczu bębniły falami o szyby. Z oddali zabrzmiał cichy głos rogu, który co sześć godzin oznajmiał zmianę warty na murach Aorlum - pałacu, świątyni i akademii Vaieneri.
Kobieta zaklęła w duchu i spojrzała na wznoszący się ponad łożem baldachim. Niebieskie i czerwone wzory materiału przeplatały się w kształt ułożonych opiekuńczo dłoni. Wewnątrz wzoru rozrastał się płomień, grom i deszcz, wszystko ponad główką małego dziecka ze wzniesionymi rączkami. Symbol Vaieneri. Na ironię zakrawał fakt, że niemal wszystkie one traciły dzieci już w pierwszym miesiącu ciąży. Symbol był stary, bardzo stary. Mawiano, iż nawiązywał motywami do pradawnego kultu pogańskich bóstw płodności. Po chwili Nyatanerie przeniosła wzrok na zawalony księgami nocny stolik. Było za ciemno aby coś przeczytać, nie mogła dostrzec nawet wielkich iluminowanych tytułów, ale to nie miało znaczenia. Znała te tomy prawie na pamięć, chociaż za każdym razem, gdy się za nie zabierała, miała wrażenie, że znajduje w nich coś nowego. To oczywiście wcale nie oznaczało, że dzięki temu któryś z aspektów przepowiedni stawał się choć trochę jaśniejszy.
Sen przychodził bardzo powoli. Nyatanerie czuła zmęczenie, a myśli raz po raz zaczynały układać się w chaotyczne wizje, irracjonalne półsny. Odganiała wkradające się do świadomości poczucie winy, była nieznośnie słaba gdy nią władało. Już dawno nie pozwoliła mu się rozwinąć. Sen w końcu znalazł do niej drogę.
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#6
Przeczytałem póki co pierwszą część. Co do błedów, zostały już w dużej ilości wskazane przez poprzedników, ale wynalazłem jeszcze coś takiego:
"Sięgnął po jeden z patyków, w półmroku nie dostrzegł niczego osobliwego, gdy złapał za drugi krzyknął i natychmiast wyrzucił znalezisko."
między "drugi" a "krzyknął" IMHO powinien być przecinek.
Być może jeszcze gdzieś podobny błąd się trafił, ale coś go nie mogę zlokalizować (tak, najpierw czytam, potem wypisuje bledy i oceniam), no niewazne.

Teraz trochę o części merytorycznej, tylko to, co tygryski lubią najbardziej:
Są takie opowiadania, do których nie trzeba się zmuszać, to jest pierwsze zdania już cię zaciekawiają. Mało jest takich opowiadan, ale istnieją. Niestety, twój tekst sie do nich nie zalicza, chociaż po standardowych, pierwszych oporach czyta się już całkiem przyjemnie. Bohaterowie są różnorodni, jeden z zamiłowania klnie (a takie klimaty lubie) tak, ze nie powstrzydziłby się tego krasnoludzki garncarz.
Nie rozumiem tylko, dlatego ta kobieta na końcu jest naga. Z tekstu wyczytalem, ze chyba odniosla jakąś ranę, ale to nadal nie tłumaczy dlaczego nie ma na sobie ubrania.
Odpowiedz
#7
(17-07-2011, 10:49)Lena napisał(a): "a w wyszukiwanie przecinków (...) się nie bawię, bo to twoje zadanie, zanim tekst zamieszczasz." że pozwolę sobie zacytować fragment jednego z Twoich komentarzy pod czyimś opkiem, bo mam dokładnie takie samo zdanie i idealnie ono tutaj pasuje.
(17-07-2011, 10:49)Chrisiok napisał(a): Nigdy nie oczekuję poprawek w stylu przecinek i kropka i nigdy takowych poprawek nikomu nie serwuję
Chodziło mi raczej o coś w stylu: "przyganiał kocioł garnkowi" :)



I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#8
Ach, Leno, wiem o co ci chodziło. Wink Jak drugi rozdział?
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#9
(19-07-2011, 18:45)Chrisiok napisał(a): wiem o co ci chodziło
"Krzyczała nie spała bladła i umarła!" - ale nadal nic z tym nie robisz.

"jeszcze obszerniejszy, gdy nie sposób było"
Chyba "gdyż"?

"Deszcz cicho bębnił o szyby wysokich okien."
"Jedwabne firanki falowały lekko w wysokich oknach"
Zwykle nie chce mi się wytykać powtórzeń, ale tak rzadko zdarzają się dwugłowe :)

"W rogu pomieszczenia coś poruszało się powoli, krok za krokiem. Kotka zeskoczyła bezszelestnie ze stołu"
Znowu zamieszanie sceniczne - najpierw pokazujesz czytelnikowi kota w rogu pokoju, a potem ustawiasz tam stół.

"Zazwyczaj były elementy kobiecej bielizny"
"Były to/były nimi"?

"Samotność potrafi skłaniać do refleksji nad przeszłością i rozdrapywać to, co zaczęło się pokrywać cienkim strupem zapomnienia"
Chyba "rozdrapywania tego"?

"delikatna czerwonawa poświata wypełniła zakątek sypialni. To nikłe światło nie zdołało rozproszyć nocnych ciemności."
Dwa razy piszesz o tym samym; wycięłabym drugie zdanie.

"Wiatr, który zawsze smagał szczyty wzniesień,"
Chyba lepiej brzmiałoby "od zawsze", "od wieków".

Dalej styl nabiera płynności, mam wrażenie, że nad sekwencją wojenną posiedziałeś trochę dłużej. Podobają mi się opisy, obyłabym się może bez dwóch czy trzech zbyt pompatycznie brzmiących kawałków, ale z drugiej strony, to jest fantasy i patos jest jednym z jego imion ;) Czarownice bojowe w wydaniu kamikadze - bo jak zrozumiałam, walczą za pomocą magii, od której same giną - są, nie powiem, intrygujące.

I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#10
(17-07-2011, 12:48)Chrisiok napisał(a): Nigdy nie oczekuję poprawek w stylu przecinek i kropka i nigdy takowych poprawek nikomu nie serwuję.

To tym razem będzie komentarz za zawartość merytoryczną Tongue Trochę nietypowy, bo zacznę od słówka o ogóle tekstu, a potem przejdę do czepialstwa w zadaniach Big Grin

Zaskoczyła mnie zmiana miejsca akcji. Powiem szczerze, że się jej nie spodziewałam i za to masz plus. Podoba mi się takie przeniesienie ciężaru fabularnego. Nowe wątki zawsze wprowadzają wiele zamieszania <mam na myśli zamieszanie w pozytywnym znaczeniu tego słowa>, urozmaicają akcję, ale o tym wszyscy wiedzą, więc nie będę się rozpisywać... Tongue

Ty zdecydowałeś się na wprowadzenie do akcji takiego motywu, który dawał nadzieję na ciekawy i klimatyczny. IMO wyszło tak sobie.
Teraz będzie trochę narzekań Wink
Brakuje mi wyrazistych emocji, przeżycia bohaterki są płytkie. Powinieneś się skupić na nich, zamiast ładować do fragmentu nawał informacji, co zrobiła itd. Nie mówię, że tego ma nie być, nie zrozum mnie źle. Ale niech to ze sobą współgra.
Niektóre zdania są mało klimatyczne, zaprawione czymś, co je psuje. Zdarzają się dobre i plastyczne, jak to:

Cytat:Samotność potrafi skłaniać do refleksji nad przeszłością i rozdrapywać to, co zaczęło się pokrywać cienkim strupem zapomnienia.

Ale są też inne. Pozwolę sobie teraz wymienić te, które zauważyłam:

Cytat:Deszcz cicho bębnił o szyby wysokich okien.
To zdanie byłoby płynniejsze, gdyby zastosować inwersję.

Cytat:Zazwyczaj były to elementy kobiecej bielizny porzucone wieczorem przez panią kotki, bo przecież to do służącej należy dbanie o czystość.
Zabrakło mi tego słówka i zdanie wydaje się kalekie.

*refleksja*
Słowo kobieta powtarza się trochę za często w pierwszej części.
*koniec refleksji*

Cytat:Przysunąwszy twarz do pachnącej sierści kotki, wstała i zrobiła krok w stronę krzesła, na którym wisiał jedwabny szlafrok. Akanti zeskoczyła na stolik i jednym susem znikła w mroku jednego z zakamarków pokoju. Chłód materiału szaty tylko przypomniał o niepokojących wspomnieniach.
Tutaj mamy przykład psucia klimatu. Najpierw słówko o szlafroku - chyba miało być wprowadzające, potem o kocie - IMO wciśnięte na siłę tam, gdzie go nie miało być, a potem znowu o materiale...
Przerzuciłabym zdanie o kocie w inne miejsce, skoro musi tam już koniecznie być Tongue

Cytat:Kotka pojawiła się na blacie tuż obok, zainteresowana nietypowym w nocy hałasem.
Ten zwrot jakoś tak nie po polsku brzmi - psuje płynność. Może lepiej brzmi nietypowym nocnym hałasem?

Cytat:Miała go przy sobie, gdy nadszedł kres świata, który Nyatanerie Rodu Lorraine znała, który ją wychował.
Po co to na końcu zdania? A tak się je fajnie czytało Wink

Cytat:Wiatr, który zawsze smagał szczyty wzniesień, rozwiał jej długie aż po pas, brązowe włosy. Nyatanerie odetchnęła głębiej, starając się odegnać złowrogie myśli, jednak gorset stroju do bitwy Vaieneri nie dawał zbytniej swobody. Nie takie było jego zadanie. Dziesięć kobiet stało w szeregu, zachowując niewielki odstęp jedna od drugiej. Podmuchy wichru smagały ich ciała, które z minuty na minutę zaczynały promieniować delikatnym blaskiem.
1. Wystarczy raz podać informację, że wiatr smagał
2. Reszta wyróżnień, to rzeczy, które IMO psują dość ładny fragment.

Cytat:- Nie pozwólcie, aby ktokolwiek was rozproszył – brzmiał powoli władczy, kobiecy głos – Pamiętajcie o komendzie dla żołnierzy, gdy moc zbierze się w waszych ciałach. Nie więźcie jej, raźcie nią wroga! Do tego służy! Aterelia, pamiętaj o osłonach dla piechurów, Nya twoje są pierwsze szeregi konnicy Przymierza, Arta, nie zapo... – resztę jej słów porwał wiatr. Nyatanerie tak bardzo pragnęła wtedy dalej słuchać mowy starszej.
To mnie trochę zmyliło. Na początku sądziłam, że przemawia Nyatanerie. Dodatkowo nie potrafiłam wyobrazić sobie samego kontekstu bitwy, obrazu jak wyglądało pole walki na chwilę przed jej rozpoczęciem. Tym, że ktoś powiedział "Ty zrób to, a ty tamto", raczej klimatu w scenie nie osiągniesz.
Reszta bitwy były ok. Tylko nad początkiem bym popracowała.

Cytat:Kobieta uniosła ręce ponad głowę, a jej dłonie splotły się.
Tu nic nie sugeruję, ale przerobiłabym to zdanie.

Cytat:Krwawiła rozgryziona warga.
To też mi zepsuło dość dobry opis.

Cytat:Krzyczała nie spała bladła i umarła!
Tu się nie do końca zgodzę z Leną Wink W tym miejscu mamy do czynienia z dialogiem, a co za tym idzie, mówi postać, a nie narrator. Postać nie musi być mistrzem mowy, nie musi używać poprawnie gramatyki, może mieć Yodow'ą składnię. Postać ma być prawdziwa - trzeba wczuć się w nią i konstruować jej wypowiedzi tak jak tego wymaga konwencja, w której została osadzona. Pomijając braki interpunkcyjnie - w kontekście całej wypowiedzi służki - nie czepiałabym się tego, aż tak bardzo Tongue

Generalnie najbardziej podobała mi się końcówka.
Baza jest nawet ok, ale przydałoby się nad tym popracować.

To tyle.
Mam nadzieję, że moja pisanina na coś się przyda.
Pozdrawiam
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości