Krótki tekst napisany w ramach praktyki. Nie ma żadnej skomplikowanej fabuły. Opisuję tylko trudy życia pewnego Orka.
Wymyślne legowiska robione przez człowieka, nie pozwalały orkowi wypocząć jak należy. Zwykle sypiał na ubitej końskimi kopytami ziemi, która przesiąknięta była świeżą krwią lub wkrótce taką miała się stać. Źle się czuł wśród obcych, którzy nie potrafili pojąć jego dzikiej natury. Ludzie posiadali te swoje dziwne,trudne zwyczaje, które mówiły im, co, kiedy i jak należy mówić. Mogli czynić jedno, a przed kilkoma minutami przysięgać coś zupełnie innego.
"Kłamliwe ścierwa" - pomyślał w gniewie.
Urk był prosty i prostoty właśnie oczekiwał od otaczającego go świata. Zielono-skóry miał za zadanie sprawiać pokój z tymi pozbawionymi kłów i często też honoru istotami. Człek mający obowiązek go pilnować mówił, że nazywa się to diaplomacją czy też dyplomacją. Ork nie pamiętał dokładnie, w jego języku nie było słowa na określenie tej czynności. Cała jego rasa rozstrzygała spory za pomocą topora. Mimo wielu niewątpliwych zalet tej metody istniała też jedna poważna wada, często jedna ze stron sprzeczki kończyła jako przekąska dla reszty.
Teraz jednak Urk całą swą uwagę skupiał na znalezieniu posiłku. Niestety jedyną strawą, którą posiadał była stęchła już jagnięcina. Przydzielone mu rację żywieniowe zdecydowanie go nie zadawały, były za małe i zepsute w ogniu. Dziwiło go to jak można jeść coś nie ociekającego posoką, taki posiłek nie był godny wojownika.
W drzwiach pojawił się Bogumił - jego strażnik, który nauczył się już tego, że wchodząc do orka nie potrzeba pukać. Poszanowanie prywatności nie leży naturze zielono-skórnych spędzających większość życia w ruchu. Urk lubił go, bo był prosty i uczciwy prawie jak ork, co odróżniło go od tych, którzy rządzą. Drażniły go kontakty z tymi cuchnącymi jak wiosenna łąka kłamcami.
- Urk jeść! - warknął głośno wojownik.
- Spokojnie! - Strażnik podskoczył przerażony. - Masz ochotę na polowanie?
- Urk chcieć tłusta sarna!
_______________________________________________________________
Urk
Wymyślne legowiska robione przez człowieka, nie pozwalały orkowi wypocząć jak należy. Zwykle sypiał na ubitej końskimi kopytami ziemi, która przesiąknięta była świeżą krwią lub wkrótce taką miała się stać. Źle się czuł wśród obcych, którzy nie potrafili pojąć jego dzikiej natury. Ludzie posiadali te swoje dziwne,trudne zwyczaje, które mówiły im, co, kiedy i jak należy mówić. Mogli czynić jedno, a przed kilkoma minutami przysięgać coś zupełnie innego.
"Kłamliwe ścierwa" - pomyślał w gniewie.
Urk był prosty i prostoty właśnie oczekiwał od otaczającego go świata. Zielono-skóry miał za zadanie sprawiać pokój z tymi pozbawionymi kłów i często też honoru istotami. Człek mający obowiązek go pilnować mówił, że nazywa się to diaplomacją czy też dyplomacją. Ork nie pamiętał dokładnie, w jego języku nie było słowa na określenie tej czynności. Cała jego rasa rozstrzygała spory za pomocą topora. Mimo wielu niewątpliwych zalet tej metody istniała też jedna poważna wada, często jedna ze stron sprzeczki kończyła jako przekąska dla reszty.
Teraz jednak Urk całą swą uwagę skupiał na znalezieniu posiłku. Niestety jedyną strawą, którą posiadał była stęchła już jagnięcina. Przydzielone mu rację żywieniowe zdecydowanie go nie zadawały, były za małe i zepsute w ogniu. Dziwiło go to jak można jeść coś nie ociekającego posoką, taki posiłek nie był godny wojownika.
W drzwiach pojawił się Bogumił - jego strażnik, który nauczył się już tego, że wchodząc do orka nie potrzeba pukać. Poszanowanie prywatności nie leży naturze zielono-skórnych spędzających większość życia w ruchu. Urk lubił go, bo był prosty i uczciwy prawie jak ork, co odróżniło go od tych, którzy rządzą. Drażniły go kontakty z tymi cuchnącymi jak wiosenna łąka kłamcami.
- Urk jeść! - warknął głośno wojownik.
- Spokojnie! - Strażnik podskoczył przerażony. - Masz ochotę na polowanie?
- Urk chcieć tłusta sarna!