Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ukryte zabójstwo
#1
Rozdział I – Podwójne morderstwo.

Natarczywy dzwonek telefonu obudził komisarza. Po omacku poszukał aparatu, złapał słuchawkę, podniósł i z powrotem upuścił na widełki. Chwycił paczkę papierosów, zbliżył do ust i wyciągnął jednego. Pudełko rzucił na biurko i sięgnął do kieszeni. Po chwili przypalił papierosa. Telefon znowu zadzwonił.
– Kurwa – zaklął, zapalając biurową lampę.
– Odbierz, bo spać nie mogę – usłyszał głos partnerki. – Mów cicho. Znowu palisz, umrę w tym smrodzie.
Zgasił papierosa i podniósł słuchawkę i krzyknął:
– Czego?!
– Kowalski, kurwa, ile razy mam dzwonić i jak wy się, kurwa, zwracacie do oficera dyżurnego?
– Tak jak wy, jestem komisarz Kowalski, zrozumiano?
– Słuchajcie, Ko... komisarzu Kowalski, udacie się na Mokrą cztery, sąsiadka zgłosiła podejrzany hałas pod numerem szóstym. Wyjaśnicie zdarzenie i zameldujecie.
– Od kiedy to dyżurni sekcji zabójstw wyjaśniają takie pierdoły?
– Komisarzu Kowalski, nie mam żadnych wolnych patroli, to nie jest daleko, a wam przyda się trochę ruchu.
– Inspektorze, już ja lepiej wiem, co mi się przyda.
– Wykonać!
Komisarz zamierzał dyskutować, ale usłyszał brzęk odkładanej słuchawki. W świetle małej lampki rozejrzał się po pokoju swojej sekcji. Stało w nim sześć biurek, mocno sfatygowanych. Tylko jego ustawiono oddzielnie, pozostałe stały w konfiguracji dwa i trzy obok siebie. Za trzema na podłodze, na karimacie, leżała komisarz Balicka.
– Baśka, wstawaj. Mamy, kurwa, jakąś pierdoloną interwencję.
Młoda pani oficer podniosła się z podłogi. Dwa miesiące temu została skierowana do wydziału zabójstw. Po skończeniu szkoły oficerskiej przez trzy lata pracowała w dochodzeniówce. Po awansie na stopień komisarza walczyła o przydział do wydziału kryminalnego. Trafiła do sekcji Kowalskiego i jako nowy pracownik została przez niego objęta osobistym nadzorem, tworząc dwuosobowy zespół. Sekcja Kowalskiego składała się z trzech zespołów. Balicka dosyć szybko zaadaptowała się w wydziale.
– Interwencję? Morderstwo to rozumiem, ale żeby w środku nocy jechać na coś takiego... – Nie dokończyła. Po chwili zapytała z nadzieją w głosie:
– Może jednak na miejscu tego zdarzenia będzie trup?
– Trup to robota dla nas, ale lepiej jest przekimać nocny dyżur. Jeszcze się naoglądasz wypatroszonych kobiet i facetów. Wierz mi, znacznie przyjemniej jest spać za biurkiem w ciepłym pokoju, niż babrać się na miejscu zbrodni. Szefowie chcą, aby morderca znalazł się za kratkami, a nie zawsze go złapiemy. Wtedy masz przechlapane przez rok, żadnych nagród, urlopów na zawołanie. Tylko zapieprz od rana do nocy.
Balicka zapaliła górne oświetlenie, czym spowodowała skrzywienie ust szefa. Otworzyła swoją szafę i wyjęła kamizelkę kuloodporną. Kowalski miał swoją zawieszoną na oparciu krzesła. Służyła mu jako podgłówek, gdy drzemał, trzymając nogi na blacie. W przeciwieństwie do pozostałych na jego biurku znajdowały się jedynie telefon i kubek. Na innych walały się sterty dokumentów. Szef sekcji unikał jak ognia roboty papierkowej. Wstał z krzesła i założył kamizelkę.
– Kurwa, chyba zgłupiałem, po chuj mi ta kamizelka. – Kowalski szybko ją zdjął i wymownie popatrzył na swoją partnerkę.
A ta zapinała już guziki bluzy, po chwili na pasie zawiesiła kaburę z pistoletem, pałkę, kajdanki i dużą latarkę. Kowalski machnął tylko ręką i przypiął kaburę – z rewolwerem nigdy się nie rozstawał.
– Bronek, ja prowadzę – poinformowała pani komisarz, zabierając kluczyki z wieszaka przy drzwiach.
– Prowadź, mi tam wszystko jedno.
Po dwóch minutach siedzieli w radiowozie na cywilnych numerach. Balicka uruchomiła samochód i wyjechała z policyjnego parkingu.
– Gdzie jedziemy? – zapytała.
– Na Mokrą.
– Bronek, a jeżeli będzie trup, to czy mogę przejąć śledztwo?
– Chcesz dowodzić? Wiesz, że to kupa roboty, i do tego papierkowej.
– Nie chrzań, gdy ty dowodzisz, to ja siedzę w papierach.
– I prawidłowo – odpowiedział z uśmiechem.
Spojrzała na niego i stwierdziła:
– Jak się uśmiechasz, to ginie ta twoja blizna. Powinieneś częściej wykrzywiać gębę.
– Nie podlizuj się.
– No to jak? Umowa stoi?
– Stoi, będzie trup, przejmiesz dowodzenie. – Był pewien, że do tego nie dojdzie. Bardzo rzadko po takim wezwaniu na miejsce kierowana była sekcja zabójstw. W tej dzielnicy miasta często dochodziło do awantur, ale morderstwa też się zdarzały. Od kilku miesięcy nie było żadnego. Większość mieszkańców przeniosła się do nowych bloków, a w starych kamienicach przy Mokrej zostali jedynie ci, których nie było stać na przeprowadzkę. Blisko jedna trzecia mieszkań to były już pustostany.
– Dzięki – przerwała mu rozmyślania.
Po pięciu minutach skręcili w Mokrą. Ulicę oświetlały lampy zawieszone na betonowych słupach. Mieli szczęście, przed numerem czwartym była sprawna w przeciwieństwie do większości. Na chodniku nie zauważyli żywej duszy.
– Zwolnij – polecił. – Jest, to tutaj.
Zaparkowała przed numerem czwartym. Kamienica była w opłakanym stanie. Tynk w wielu miejscach odpadł, odsłaniając cegły. W każdym oknie na drugim piętrze brakowało szyby. Jedynie te na parterze i na piętrze pozostały całe. Zbliżała się północ i prawie cały budynek tonął w ciemnościach, poza bramą. W świetle pojedynczej żarówki zobaczyli kobietę, która nerwowo chodziła tam i z powrotem. Kowalski wyjął wiszącą na łańcuchu odznakę policyjną i wysiadł z samochodu. Ruszył w jej kierunku, Balicka szła za nim. Kobieta przez chwilę przyglądała im się i natychmiast podbiegła.
– Jesteście z policji? – zapytała, patrząc na odznaki.
– Tak, to pani nas wezwała? – zrewanżowała się pytaniem komisarz.
– Ja, tam coś się stało. Huk był ogromny, jakby meble się przewracały.
– Gdzie pani była, gdy usłyszała ten hałas?
Kowalski postanowił nie wtrącać się do rozmowy. Obserwował kobietę, ocenił ją na sześćdziesiąt lat. Typ bazarowej przekupki, takiej, co z niejednego pieca chleb jadła.
– Akurat wyszłam z mieszkania wystawić śmieci w worku. Dokładnie to słyszałam.
– Kto tam mieszka?
– Mieszkają we troje, ale ja znam tylko jednego starszego mężczyznę, ma na imię Bronisław. Tych pozostałych dwoje nigdy nie widziałam.
– To skąd pani wie, że jest ich troje?
– Proszę pani, bo na drzwiach wywiesili tabliczkę. Tam mieszka Agata, Jacek i Bronek. Tak jest wygrawerowane na tabliczce.
– I nigdy nie widziała pani pozostałej dwójki? – dopytywała się Balicka.
– Pani, oni wprowadzili się dwa miesiące temu. Ja akurat byłam u córki w Krakowie. Gdy wróciłam po tygodniu, już wisiała ta tabliczka.
– Inni sąsiedzi też nie widzieli?
– Pani, na parterze mieszkają gangsterzy – odpowiedziała szeptem. – Ja z nimi nie rozmawiam. Na pierwszym piętrze tylko ja i ta trójka. Na drugim nikt nie mieszka. To z kim tu rozmawiać?
– Niech nas pani zaprowadzi pod szóstkę, bo to tam, prawda?
– Tak, ja mieszkam pod piątką. Niedługo powinien wrócić pan Bronisław. On pracuje jako cieć w jakimś supermarkecie. Z pracy wraca około północy lub o ósmej rano.
Kobieta poprowadziła ich na klatkę schodową, nacisnęła przełącznik. Tylko na pierwszym piętrze zapaliła się lampa. Gdy weszli wyżej, zobaczyli żarówkę dyndająca na kablu.
– To tutaj. O, Boże, coś wycieka spod drzwi! – Kobieta krzyknęła.
Kowalski podszedł bliżej i nachylił się przy framudze. Pod drzwiami powstała już półmetrowa plama, nadal się powiększała. Policjant dotknął palcami cieczy, roztarł na dłoni, powąchał i stwierdził:
– To jest woda, zwykła woda.
Podniósł się i zapukał w drzwi, a po sekundzie nacisnął klamkę. Nie czekał na odpowiedź z mieszkania.  Drzwi były zamknięte. Ponownie uderzył, tym razem pięścią, znacznie mocniej.
– Czy ktoś ma zapasowe klucze? – zapytała komisarz.
– Pani, a kto by dał komuś klucze od swojego mieszkania. Nikt nie ma.
Kowalski spojrzał na partnerkę, wyraźnie czekał na jej decyzję.
– Może pani wrócić do swojego mieszkania. Poproszę panią, gdy zajdzie taka potrzeba. Dziękuję za wezwanie. – Balicka odczekała, aż sąsiadka zamknie za sobą drzwi i zwróciła się do partnera:
– Otwórz, wiem, że masz te swoje wytrychy. Woda musi wylewać się z wanny, a w niej będzie trup. Ja dowodzę.
Kowalski spojrzał na dziewczynę z wyrazem zdziwienia na twarzy.
– Tak jest, szefowo. Szybka dedukcja – dodał po chwili. – Tylko skąd ten huk?
Balicka nie odpowiedziała, odpięła kaburę i położyła dłoń na pistolecie. W tym czasie Kowalski przy pomocy dwóch wytrychów otwierał po kolei trzy zamki. Dopiero po czterech minutach pokonał wszystkie.
– Wychodzę z wprawy – burknął. – Gotowe, co dalej?
– Otwórz, ale powoli.
Nacisnął klamkę i popchnął drzwi. W świetle żarówki wiszącej na kablu zobaczyli długi przedpokój. Cały był zalany wodą. Kowalski nacisnął wyłącznik. Poza szafką na buty i wieszakiem na ubrania nie było niczego więcej.
– Dziwne – szeptem skomentowała Balicka. – Dlaczego nie ma ubrań i butów?
Staremu wydze policyjnemu też wydało się to podejrzane. Chwilę stali, starając się wychwycić jakiś hałas.
– Wchodzimy? – zapytał, odpinając kaburę. Po chwili dodał – Nie słyszę, aby woda nadal się wylewała z... wanny – wyraźnie zakpił z partnerki.
Nie zareagowała na zaczepkę, wyjęła pistolet i latarkę. Trzymała ją w drugiej ręce przyłożoną równolegle do lufy.
– Idę pierwsza, ty za mną.
– Dowódca powinien iść z tyłu – skomentował. – Ale skoro tak uważasz, nie pozostaje mi nic innego, jak iść za tobą.
– Zamknij się – warknęła.
Balicka krok za krokiem szła w głąb przedpokoju. Na jego końcu były trzy pary drzwi, jedne na wprost, dwie po bokach. Wszystkie miały szyby, w żadnym pomieszczeniu nie paliło się światło. Stanęła z boku najbliższych, tych po prawej stronie, i dała znak komisarzowi, aby je otworzył. Skierowała promień latarki na klamkę. Kowalski kucnął za ścianą, chwycił klamkę i energicznie pchnął drzwi. Balicka omiotła światłem cały pokój. Zobaczyli połamane meble i mnóstwo potłuczonego szkła. Młoda pani oficer odszukała wyłącznik i nacisnęła.
– Masz dwa trupy – stwierdził Kowalski. – Nie potrzeba specjalistów, aby mieć pewność, że to uduszenie.
– Ale...
– Nie ma żadnego „ale”. Są ciała? Są.
Nagle Kowalski przyłożył palec do ust i dał wyraźnie znać partnerce, aby milczała. Powoli odwrócił się w kierunku drzwi naprzeciwko.
– Słyszałem coś – szepnął. – Ktoś w tamtym pokoju jęknął: „Moje nogi”.
– Tu jest mnóstwo szkła, musiał pokaleczyć stopy – równie cicho powiedziała Balicka.
– Oglądałaś „Szklaną pułapkę”?
– Trzy razy – odpowiedziała.
Kowalski z wyciągniętym rewolwerem powoli podszedł do drzwi, delikatnie naciskał klamkę, by po chwili gwałtownie pchnąć drzwi, jednocześnie krzycząc:
– Stój, nie ruszaj się!
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#2
Wartkie, jak przystało na opowiadanie akcji. Postaci zaczynają mi się podobać, czyli - nic dodać nic ująć. Fajne czytadło jak na kryminał przystało. Tylko tytuł taki do bani. Przemyśl go.

No to czekam na ciąg dalszy, bo zapowiada się interesująco.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Co do tytułu to mam z nimi zawsze pewien problem. Jestem otwarty na propozycje.
Tak prawdę mówiąc, to tytuł wyjaśni się w kolejnych rozdziałach.
Teraz ciąg dalszy. Zapraszam


Balicka stała z tyłu i omiatała światłem z latarki dość duży pokój. W środku nie było nikogo. Na środku stał prostokątny, ciężki stół, wokół którego ustawiono cztery krzesła. W rogu znajdował się wysoki zegar. Wzdłuż jednej ściany ujrzeli typowy regał pamiętający lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Na przeciwległej ścianie stała równie stara kanapa. Kowalski przyłożył palec do ust i ponownie wskazał pistoletem zegar. Był to prawie dwumetrowy mebel, jego front stanowiły szerokie na pół metra drzwiczki. Spojrzał na partnerkę i czekał na jej decyzję. Ta świeciła latarką na zegar i powoli przekroczyła próg. Stanęła z wycelowanym w górę pistoletem, gotowa do natychmiastowego użycia go. Głową poleciła Kowalskiemu, aby otworzył drzwiczki. Ten podszedł powoli i tuż przed zegarem upadł na podłogę. Balicka strzeliła, trafiła w stalową belkę w stropie, pocisk zrykoszetował, trafiając w zegar. Drzwiczki otworzyły się i odsłoniły wnętrze. W środku były jedynie metalowe szyszki zawieszone na delikatnych łańcuchach oraz stojące w miejscu wahadło. Kowalski wstał, schował pistolet do kabury i spojrzał na partnerkę. Nic nie powiedział, machnął jedynie ręką i podszedł do zegara. Odsłonił mechanizm, przez chwilę pogrzebał w środku i odwrócił się do pani komisarz. Pokazał jej dłoń.
– Zobacz, strzeliłaś i biedny komar dostał zawału. Widzisz, dwie nogi wkręciły mu się w tryby i dlatego tak jęczał.
– Ty skurwysynie! – krzyknęła Balicka. – Kurwa, mówili mi, że długo będę pamiętała pierwsze śledztwo. Dwie zdechłe rybki, bo, kurwa, szafka nie wytrzymała dwustukilogramowego obciążenia. I komar, który nogi wkręcił w tryby. A niech cię szlag trafi.
Kowalski śmiał się na cały głos.
– Przestań, zapamiętam.
– Ok. Pójdę do sąsiadki, a ty skocz do samochodu i zobacz, czy mamy wszystkie koła.
Balicka wsunęła pistolet do kabury. Obydwoje wyszli na klatkę schodową, zamykając za sobą drzwi. Dziewczyna pobiegła schodami w dół, a Kowalski podszedł do śmieci, które wystawiła sąsiadka, i zaczął w nich szperać. Znalazł puste pudełko po papierosach i włożył do kieszeni kurtki. Wstał i zapukał w drzwi, które natychmiast otworzyła lokatorka mieszkania.
– Koleżanka zapomniała zapytać, jak się pani nazywa. Musimy napisać raport z tej interwencji. Wie pani, papierki, papierki.
– Maria Kowal.
– Ma pani podobne nazwisko do mojego, nazywam się Kowalski – przedstawił się. Wykrzywił usta, uśmiechając się od ucha do ucha.
– Czy już wszystko jest w porządku? – zapytała.
– Oczywiście, sąsiad mieszka sam. Miał bardzo duże akwarium z dwoma rybkami. Prawdopodobnie nazwał je Jacek i Agatka. Dawno temu był program dla dzieci z kukiełkami o takich imionach. Pan Bronisław pracuje po nocach, chyba dla lepszego samopoczucia i być może bezpieczeństwa kazał wyryć imiona rybek na tabliczce – mówiąc to, klepał się po kieszeniach. – O, mam. – Wyciągnął paczkę papierosów. – Skończyły mi się fajki – stwierdził, udając wielkie rozczarowanie.
Kobieta spojrzała na paczkę i ze zdenerwowania zamrugała oczami. Kowalski zauważył jej reakcję.
– Pali pani?
– Tak.
– Palenie szkodzi, tak mówią lekarze. Kto by się tym przejmował w naszym wieku. Gdzie pani pracuje, musimy napisać w raporcie.
– Na bazarze, mam tam swoje stoisko.
Kowalski popukał palcem w pudełko i spojrzał na kobietę.
– Może ma pani w domu kilka paczek papierosów, chętnie kupię dwa pakiety. Oczywiście zapłacę. Czy sto pięćdziesiąt wystarczy?
Wyjął z kieszeni trzy banknoty po pięćdziesiąt złotych. Kobieta ponownie spojrzała na pudełko i zmrużyła oczy. Po chwili odpowiedziała:
– Sto sześćdziesiąt.
– Może być.
Odwróciła się na pięcie i weszła do mieszkania, starannie zamykając drzwi. Po minucie wyszła, przynosząc papierosy. Kowalski wręczył jej żądaną kwotę i zadał kolejne pytanie:
– Czy słyszała pani strzał z pistoletu?
– Z pistoletu, pan powiada?
– Prawdę mówiąc, to chyba rura wydechowa strzeliła.
Handlara lekko uśmiechnęła się i zapytała:
– A co pan o mnie napisze w tym raporcie?
– Tylko imię i nazwisko oraz adres zamieszkania. Nic więcej. Nikogo nie powinno obchodzić, gdzie pani pracuje i czym handluje. – Ostatnie dwa wyrazy podkreślił.
– Nie słyszałam żadnego strzału, panie oficerze.
– Chyba nadchodzi moja koleżanka. Może pani wrócić do siebie, poczekamy na sąsiada.
Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, na piętro weszła Balicka.
– Z samochodem wszystko w porządku. Na parterze ciemno, nikt nie zareagował na strzał.
– Poczekamy na pana Bronisława, a ty zacznij zastanawiać się, co napiszesz w raporcie.
– Ja? Ty powinieneś pisać.
– Mogę napisać, tylko powiedz mi, dlaczego użyłaś broni palnej przeciwko zegarowi?
– Skurwysyn.
Odwróciła się i weszła do mieszkania. Komisarz schował papierosy do jednej z licznych kieszeni kurtki i poszedł za nią. Skierowali się do pokoju z zegarem, usiedli przy stole.
– Masz szluga? – zapytała.
Wyciągnął pakiet i rzucił na stół.
– Nie mają akcyzy – zauważyła. – Od kiedy takie palisz?
– Od dzisiaj. Poczęstuj się.
– Rozumiem, że kupiłeś od sąsiadki, a ona nie usłyszała strzału. Dziękuję.
– Nie ma za co.
– A jak wytłumaczymy gospodarzowi tę dziurę po kuli?
– Porozmawiamy, poznamy faceta i coś wymyślimy.
– Dlaczego to robisz? Opierdalasz wszystkich za łamanie procedur, ganisz za przedwczesne wyciąganie broni. Jeżeli ktoś z nas jej użyje, to musi się gęsto tłumaczyć. Miesiąc temu nawet wywaliłeś z sekcji Zębatego za to, że strzelił do uciekającego złodzieja samochodów.
– Bo nie powinien strzelać do dzieciaka. Każdy ma jedno życie i nie można niszczyć cudzego, tym bardziej swojego. Zębol był zbyt porywczy. Praca w tym wydziale wymaga rozwagi i pomyślunku, nim coś się zrobi.
– Ja też strzeliłam bez powodu.
– Do zegara, nie do człowieka. Nie drążmy tego tematu. Podpuściłem cię i dałaś się złapać. Drugi raz już się nie nabierzesz, wierz mi. Długo będziesz myślała o tym strzale. Chyba wraca nasz gospodarz.
Rzeczywiście usłyszeli, jak wkłada klucz do zamka. Po chwili otworzył drzwi.
– Kto tu jest! – krzyknął.
– Policja – odpowiedział komisarz. – Sąsiadka zgłosiła potężny wybuch w pana mieszkaniu. Przyjechaliśmy sprawdzić.
Do pokoju wszedł starszy mężczyzna, w ręce trzymał duży klucz samochodowy.
– Zawsze pan chodzi z tym kluczem?
– Tak, nie ruszam się bez niego. To nie jest bezpieczna dzielnica, szczególnie po północy. Co tu się stało?
– Zbyt duże akwarium postawił pan na stoliku. Nie wytrzymał ciężaru i wszystko pierdyknęło. Niestety Jacek i Agatka nie przeżyli.
Gospodarz mieszkania natychmiast odwrócił się i szybko wszedł do drugiego pokoju. Nic nie mówił, nachylił się nad rybkami, podniósł je i długo trzymał w dłoniach. Balicka chciała coś powiedzieć, ale komisarz powstrzymał ją. Poczekali, aż sam się odezwie.
– Pięć lat były ze mną. Teraz nie mają już domu, a mnie nie stać na nowy.
– Zawsze pan hodował rybki? – zapytał.
– Nie, kiedyś miałem papugi. Panie, mam w piwnicy klatki dla ptaszków.
– Klatki nie zaleją mieszkania, a papugi potrafią gadać.
Nie odpowiedział.
– Niech mi pan da rybki – zaproponowała Balicka. – Mam takie miejsce za miastem, gdzie pochowałam psa. Mogę je tam jutro zawieźć.
– Zawiezie pani? Na pewno?
– Tak, niech mi je pan da.
Podeszła i wyjęła mu z dłoni obie rybki, wyszła z nimi do kuchni. Po chwili wróciła z czarnym workiem na śmieci.
– Panie Bronisławie – zaczął Kowalski. – Musimy napisać raport. Jak się pan nazywa?
– Słodowy, pracuję w ochronie centrum „Akwarium”, dorabiam do nędznej emerytury. Wiem, co to są raporty, pracowałem kiedyś w ZOMO. Wie pan, co to było?
– Wiem.
Wrócili do pokoju. Były milicjant rozejrzał się dookoła i stwierdził:
– Widzę dziurę po kuli w moim starym zegarze.
– No właśnie, koleżanka potknęła się i przypadkowo wyleciała kulka. Możemy zapłacić za naprawę.
– Nie ma takiej potrzeby, on i tak nie chodzi od wielu lat. A o kulce możemy zapomnieć, pracowałem w tej samej firmie i wiem o wewnętrznym.
– Dziękuję panu.
– Jesteś młoda, kariera przed tobą, niepotrzebne są durne wpisy w papierach. Możecie już iść, posprzątam i pójdę spać. Dziękuję za wizytę, nikt mnie już nie odwiedza. Idźcie.
– Pójdziemy, jeszcze raz dziękujemy i przepraszamy za tę dziurkę.
Kowalski wstał i spojrzał na partnerkę, szybko opuścili mieszkanie. Do komendy powrócili po pięciu minutach. Po wejściu do pomieszczenia usiedli przy swoich biurkach. Komisarz nachylił się i zaczął grzebać w dolnej szufladzie. Znalazł nabój.
– Łap – rzucił w kierunku Balickiej. – Zawsze przed wyjściem sprawdź, czy masz pełny magazynek.
Złapała i postawiła na biurku. Wyjęła z kabury pistolet, zwolniła magazynek i załadowała brakujący nabój. Spojrzała na szefa i lekko uśmiechnęła się do niego. Kowalski lubił jej uśmiech. Przypominała mu jego zmarłą żonę, która odeszła trzy lata temu po ciężkiej chorobie. Nie układało im się zbytnio. Nie mieli dzieci, gdy o nich pomyśleli, było już za późno. Długo walczyła z chorobą, ale przegrała w wieku trzydziestu pięciu lat. Kowalski nie chciał wiązać się z kolejną kobietą. Całkowicie zatracił się w pracy, był jednym z najlepszych oficerów wydziału kryminalnego, sekcji zabójstw w kraju. Dawno powinien awansować, ale zbyt często sprzeciwiał się przełożonym. Cenił jedynie tych, którzy nie przeszkadzali mu w pracy i których uznawał za fachowców. Nie należał do przystojnych mężczyzn, szpeciła go długa blizna przebiegająca wzdłuż prawego policzka – ślad po kuli, którą otrzymał w czasie akcji przeciwko grupie mokotowskiej, zajmującej się kidnapingiem dla okupu. Lata służby odcisnęły swój ślad na jego włosach. Nadal miał bujne, czarne, ale już mocno posiwiałe. O sylwetkę dbał, pomimo czterdziestu lat nie odstawał na testach sprawnościowych.
– Bierz się za raport – polecił Balickiej.
– Już, już, tylko zrobię sobie miejsce na biurku.
Zaczęła przekładać akta spraw, były to archiwalne teczki. Każdy nowy pracownik musiał zapoznać się najpierw z tymi zakończonymi sukcesem. Potem omawiał sprawy z Kowalskim i otrzymał te nierozwiązane. Tutaj musiał wnieść coś nowego do sprawy. Komisarz Balicka pracowała właśnie nad jedną z takich spraw. Za dwa dni miała ją zreferować. To była jej druga sprawa. Pierwszą oceniła trzy dni temu. Nie była zadowolona, liczyła na jakieś uwagi, a tu nic z tego. Wysłuchał jej i zabrał akta, wrzucił je do swojej szafy. Kowalski czekał na jej kolejne uwagi. Już po pierwszych sprawozdaniach uznał, że dziewczyna ma łeb na karku. Była ładną dwudziestosiedmioletnią brunetką o bujnych, prostych włosach. Ciemne, brązowe oczy jeszcze bardziej przyciągały wzrok mężczyzn. Jej kariera policyjna rozwijała się bardzo szybko. Szkołę oficerską skończyła w wyróżnieniem. Po trzech latach została komisarzem policji. Na temat życia prywatnego nie rozmawiała z kolegami. Próby nawiązania bliższych kontaktów dusiła w zarodku.
– Zapal lampkę i zgaś światło, zdrzemnę się trochę.
– Takiemu to dobrze – burknęła i zmieniła oświetlenie w pokoju. Usiadła i zaczęła pisać raport. Kowalski rozsiadł się na krześle, położył nogi na blacie, splecione ręce na głowie. Była to jego ulubiona pozycja. Zamknął oczy i udawał, że zasypia. Nie spał, analizował ostatnią sprawę, którą po trzech latach zakończyli pełnym sukcesem. Szukał w pamięci błędów, jakie popełnili podczas tego długiego śledztwa. Był przekonany, że mogli wyjaśnić ją znacznie wcześniej. Rozmyślania przerwała mu Balicka.
– Skończyłam, podpisz i pójdę zanieść dyżurnemu.
Podała mu raport. Uważnie, ale bardzo szybko go przeczytał i podpisał.
– Zanieś.
– Nie masz żadnych uwag?
– Nie mam, jest dobrze napisany, krótko i jednoznacznie.
Odebrała raport i wyszła z pokoju. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Kowalski natychmiast wyciągnął z kieszeni komórkę i dwukrotnie zadzwonił. Przez kilka minut rozmawiał. Zdążył przyjąć poprzednią pozycję na krześle, nim powróciła Balicka. Weszła cicho, gdyż spodziewała się, że szef będzie już chrapał. Rzeczywiście chrapał. Spojrzała na zegarek, dochodziła trzecia nad ranem. Na sen było zbyt krótko, o ósmej zaczną schodzić się pozostali funkcjonariusze sekcji. Usiadła przy biurku i po raz kolejny otworzyła akta sprawy. Znała ją już prawie na pamięć, niemniej po godzinie dopisała kolejną uwagę do listy wcześniejszych.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#4
Prawdziwa Judy Hopps z tej Twojej pani oficer Wink. Nie mniej budzi sympatię. To dobrze. Tym razem była nutka humoru. Niewymuszonego. To się ceni. Użycie broni palnej przeciwko zegarowi.... Wink. Dwa trupy....

Podoba mi się nadal. Czekam, co się z tego rozwinie.

Pozdrawiam.

PS. Tytuł nadal uważam za kiepski.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
Rozdział II – Śledztwo w sprawie zabójstwa Sawickiego.
 
Zbliżała się godzina ósma, pierwszy zjawił się aspirant Czekalski zwany Czipem. W wydziale pracował od roku. Ukończył studia, wydział elektroniki, i był sekcyjnym specjalistą od sprzętu elektronicznego. Oprócz realizowania zadań wynikających z kręgu zainteresowania sekcji zabójstw zajmował się także zakładaniem podsłuchów i podglądu. Oficjalnie tego nie prowadził, ale Kowalski uznał, że nim pozałatwia wszystkie niezbędne papiery, to będzie już musztarda po obiedzie. Wydział techniki nie reagował zbyt szybko na zgłaszane przez komisarza potrzeby. Czip miał dwadzieścia pięć lat i wyglądał jak na swój wiek bardzo młodo. Typowy przedstawiciel kujonów, nosił okulary i miał wiecznie potargane blond włosy. Nie używał grzebienia.
– Cześć, jak minął dyżur? – zapytał zaraz po wejściu.
Usiadł przy swoim biurku, na którym oprócz monitora komputera leżało kilka urządzeń. Nikt nie miał prawa dotykać jego zabawek.
– Spokojnie, musieliśmy wyjechać na interwencję.
– Interwencję? – zapytał, a po chwili szeptem kontynuował: – I Szrama się zgodził? Obudzili go i bez awantury pojechał? Dziwne.
– Widocznie miał lepszy humor – odpowiedziała Balicka. – Chociaż coś podejrzewam, że wykorzystał ten wyjazd w innym celu.
Do pokoju sekcji razem weszli nadkomisarz Drabiński i aspirant sztabowy Nowocień.
Drab był najstarszym oficerem w sekcji i najdłużej pracującym w wydziale. Zbliżał się do pięćdziesiątki. Wysoki, prawie metr dziewięćdziesiąt, potężnej postury. Łysy jak kolano, na twarzy nosił zawsze kilkudniowy zarost. Posiadał kolosalną wiedzę na temat świata przestępczego stolicy i wielu informatorów na kontakcie.
Nowocień służył ponad osiem lat. Po skończeniu wydziału ekonomicznego postanowił pracować w policji. Ponieważ w czasie studiów należał do kadry dziesięcioboistów, wylądował w wydziale zabójstw. Szybko okazało się, że idealnie nadawał się do tej pracy. Wyróżniał się zmysłem obserwacji i dedukcji. Jego wadą był brak cierpliwości i organizacji pracy. Tworzył parę z Drabem, idealnie się dogadywali.
Punktualnie o ósmej pojawił się podkomisarz Śliwiński zwany Śliwą lub Lalusiem, partner Czipa. Jego biurko także stało obok miejsca pracy Czipa.
– Cześć, jestem skonany i dzisiaj odpoczywam. Uprzedzam, żeby nie było wątpliwości.
– Dobra była? – zapytała Balicka.
– Popatrz na niego. Oczy podkrążone, ślady na szyi, siniaki na przegubach. Za dobra była dla niego, wykończyła nam Śliwkę – odpowiedział Drab. – Szrama, trzeba coś z nim zrobić, może wysłać go na tydzień do klasztoru?
– Niezła myśl – ucieszył się podkomisarz.
– Będziesz tylko się oblizywał, może to cię wyprostuje.
Podkomisarz wiecznie uganiał się za kobietami.  Szczególnie za mężatkami. Miał własną teorię na ten temat. A że był elokwentny i w miarę przystojny, odnosił na tym polu spore sukcesy. Do sekcji trafił trzy lata temu, przerzucono go z wydziału obserwacji.
– Ósma piętnaście, narada ­– ogłosił Kowalski. Przydział zadań: Laluś zaniesie akta do Maniusia, reszta robi to co zawsze, a ja idę pod prysznic. Koniec odprawy.
Od dwóch tygodni wyglądało to tak samo. Nie mieli żadnej sprawy do rozwiązania. Szef wyciągnął z biurka akta sprawy, którą ostatnio referowała Balicka. Wyjął kartkę z uwagami, przewrócił na drugą stronę i napisał kilka zdań. Śliwa spokojnie czekał, aż skończy. W tym czasie poprawiał fryzurę.
– Masz, wróć przed jedenastą.
Wstał i wyszedł z pokoju, zaraz za nim podkomisarz. Ledwo drzwi się za nimi zamknęły Drab spojrzał na Baśkę.
– Sądzę, że przed dziesiątą zadzwoni sekretarka Maniusia i poprosi cię na dywanik. Szykuj się, skocz do fryzjera, zrób malowanie i wróć w galowym garniturku.
– Chyba żartujesz.
– Drab ma rację, lepiej go posłuchaj, potem nie zdążysz, a my będziemy mogli obejrzeć w pełnej krasie twoje nóżki – stwierdził Nowocień z szerokim uśmiechem na twarzy.
– O czym wy pierdolicie, moich nóżek nie zobaczycie. Mieliście swoją okazję trzy lata temu i na tym koniec. Po co mam zasuwać do Maniusia?
– Laluś zaniósł akta, które referowałaś Szramie. Nic nie powiedział, więc całkowicie się zgadzał z twoimi sugestiami. Teraz dał je komendantowi, ten przejrzy i zleci wznowienie śledztwa.
– Czemu ja?
– Ty zaproponowałaś, aby je wznowić, więc je poprowadzisz. I wiesz, co jest najciekawsze w tym wszystkim?
– Co?
– Pomoże ci twój partner ­– odpowiedział, a wszyscy zaczęli rechotać. – To będzie zabawne – dodał po chwili.
– Nie mogę iść w ciuchach cywilnych?
– Pewnie, że możesz. Tylko jest jedno „ale”. Sekretarka nie wpuści cię do gabinetu. Chyba marzyłaś o własnej sprawie.
Kowalska przyjrzała się dokładnie kolegom. Czip zajął się już jakimś urządzeniem i przestał istnieć dla innych. Nowocień i Drab wytrzymali jej spojrzenie bez mrugnięcia okiem. Wyjęła lusterko i oceniła swoją fryzurę. Doszła do wniosku, że jednak wymaga małej korekty, makijaż po nocnym dyżurze nie prezentował się najlepiej. Widząc jej nagłe zainteresowanie własnym wyglądem, Drab mrugnął do partnera. Komisarz nie zauważyła i zapytała:
– O której mam wrócić?
– Przed dziesiatą. Maniuś nie lubi odkładać roboty, na pewno już czyta twoje wnioski.
– Wychodzę, wrócę za pięć dziesiąta. Jeżeli mnie podpuściliście, to jaja wam pourywam.
– Czy już mam je wyjąć? – zapytał Drab.
– Spadaj, idę.
Balicka chwyciła małą torebkę i wybiegła na korytarz. Dziesięć minut później wrócił Kowalski. Ledwo przekroczył próg, zapytał Czipa:
– Zrobiłeś?
– Oczywiście.
– To puszczaj, musimy ocenić twoją robotę.
– Gdy oddasz słuchawkę Baśce, wtedy puszczę to:
„Komisarz Balicka?” – usłyszeli z głośników komputera głos sekretarki komendanta. „Za pięć minut proszę zameldować się w gabinecie komendanta Piechura. Oczywiście w mundurze galowym. Dziękuję”
– Świetnie, dobra robota. Myślę, że przerwa czasowa jest idealna – podsumował Kowalski. – O której ma wrócić?
– Za pięć dziesiąta.
Komisarz spojrzał na zegarek.
– Sekretarka Maniusia zadzwoni za godzinę. Każe jej przyjść na dziesiątą. Drab, co słychać na mieście?
– Wyjątkowa cisza, każdy pilnuje swojego interesu i nie pcha się na cudze podwórko.
– Dawno nie mieliśmy takiej laby, mam złe przeczucie. Statystyka nie kłamie. Nie chcę krakać, ale możemy mieć kilka śledztw na raz. Jedno Baśka zaraz otrzyma, dojdą dwa trupy i... lepiej nie wywoływać wilka z lasu.
– Jesteś pewien, że Maniuś wznowi śledztwo?
– Tak, będziemy je prowadzić pod jego osobistym nadzorem, poza wiedzą Barana.
Naczelnik wydziału, młodszy inspektor Baranowski zwany Baranem, nie należał do cenionych przez Kowalskiego przełożonych. Swoje stanowisko piastował od dwóch lat, od momentu zmiany komendanta wojewódzkiego. Przyszedł do wydziału pół roku przed awansem i to od razu na zastępcę naczelnika. Nadzorował śledztwo w sprawie zabójstwa syna znanego biznesmena, powiązanego z jedną z mniejszych grup mokotowskich. Rodzice, a raczej macocha i ojciec, odcinali się od nieudanego ich zdaniem potomka. W ocenie Kowalskiego śledztwo zakończyło się połowicznym sukcesem. Ustalono, kto zastrzelił młodego Sawickiego, ale nie aresztowano mordercy – zginął w porachunkach młodych, agresywnych grup. Baranowski nie chciał skorzystać z pomocy sekcji Kowalskiego, mimo że Drab przekazał interesującą informację na temat śmierci mordercy. Ta sprawa nie została wyjaśniona.
– Dlaczego wyciągnąłeś tę sprawę z archiwum?
– Bo została skopana. Baran chciał jak najszybciej ją zakończyć, źle wyglądałby awans przy spierdolonym śledztwie.
– Narażasz Baśkę na konflikt z Baranem.
– Nie, Maniek doskonale wie, co jest grane. Mało to już prowadziliśmy spraw poza wiedzą naczelników? Oni też nie mówią, co robią, chyba że potrzebna jest pomoc. Każdy pilnuje swojej działki i tak jest najlepiej. No, panowie, kto chce fajki po osiem złociszy?
Drab i Czip podnieśli ręce.
– Najpierw kasa – stwierdził Kowalski.
Wysupłali drobne i podeszli do biurka szefa, a ten oderwał dwie paczki.
– Otwórzcie okno i palimy.
Gdy tylko Balickiej nie było w pokoju, wszyscy momentalnie chwytali za papierosy. Przy niej też palili, ale nie było to zbyt przyjemne. Baśka rozpylała wtedy damskie, bardzo intensywne perfumy. Sama potrafiła zapalić, gdy była zdenerwowana. Walczyła jednak z dymem papierosowym tworzonym przez współpracowników.
Na biurku Kowalskiego zadzwonił telefon. Szybko złapał słuchawkę.
– Komisarz Bronisław Kowalski, słucham.
Bronek, od kiedy tak ładnie się przedstawiasz?
– Zawsze gdy ty zadzwonisz, Teresko. Jak zdróweczko?
Doskonałe, dawno nie zaglądałeś do mnie.
– Chętnie odwiedziłbym cię, ale Maniuś powiedział, abym mu się przynajmniej przez pół roku nie pokazywał na oczy.
– Ilekroć pojawisz się u Maniusia, to potem ma robotę i musi się mocno gimnastykować, aby ukryć twoje „pomysły”. Powiedz komisarz Balickiej, aby stawiła się u Maniusia o dziesiątej.
– Teresko, mam nadzieję, że ciągle jesteś oazą spokoju.
Mów, o co chodzi?
– Mam prośbę, nie komentuj wyglądu Balickiej, gdy się zjawi.
W słuchawce dał się słyszeć śmiech sekretarki zastępcy komendanta głównego.
Domyślam się, że wbiłeś ją w garniturek. Wpadnij kiedyś.
Kowalski odłożył słuchawkę i poinformował współpracowników:
– Załatwione, teraz czekamy na naszą gwiazdę.
Sam wygodnie usiadł i wypuszczał kółka dymu. Rozpoczęła się rywalizacja, czyje będzie najokazalsze. W powietrzu unosiło się ich kilka.
Dziesięć minut przed dziesiątą usłyszeli pukanie w drzwi, a po chwili głos komisarz Balickiej:
– Wywietrzyć pokój i mordy w kubeł!
Szybko zgasili papierosy, a niedopałki wyrzucili przez okno. Wylądowały w kubłach postawionych tam przez sprzątających wewnętrzny parking.
Weszła Balicka i wszyscy na nią spojrzeli. Drab zagwizdał.
– Ale laska – wymknęło się Czipowi.
Tuż za nią do pokoju wpadł Laluś.
– Kurczę, zobaczyłem z daleka super towar wchodzący do nas. Cholera, to nasza panna, a już myślałem, że...
– Zamknij się! Nie dla psa kiełbasa.
– A dla kogo? – zapytał Nowocień.
– Nie dla was, koniec dyskusji.
Drab kolejny raz gwizdnął, a za nim pozostali. Balicka nałożyła przepisowy mundur. Spódniczka była może zbyt krótka, wszyscy patrzyli na jej zgrabne nogi. Szybko usiadła przy swoim biurku, trzymając dolną krawędź materiału.
– Masz dwie baretki, przybędzie ci trzecia – stwierdził Czip. – Pozwól, że przyjrzę im się z bliska.
– Siedź na dupie i się nie ruszaj.
Czip odwrócił się i chwycił telefon komórkowy. Zadzwonił telefon na biurku Kowalskiego.
– Słucham.
Przez pół minuty słuchał, a potem uśmiechnął się do słuchawki i powiedział:
– Oczywiście, pani Tereso, już oddaję.
Wyciągnął słuchawkę w kierunku komisarz:
– Do ciebie.
Wstała i podeszła do biurka, tym razem usłyszała cmoknięcie Draba.
– Komisarz Balicka... Tak...
Oddała słuchawkę i natychmiast wyszła z pokoju. Do gabinetu komendanta dotarła po minucie. Zapukała i weszła do sekretariatu. Była tutaj pierwszy raz. Za biurkiem zobaczyła starszą kobietę w wieku około sześćdziesięciu lat. Sekretarka spojrzała na nią i na zegar wiszący na ścianie obok.
– Komisarz Balicka?
– Tak.
– Proszę usiąść, szef zaraz panią poprosi.
– Dziękuję.
Usiadła w fotelu i rozejrzała się po sekretariacie. Poza biurkiem pani Teresy, znajdowało się kilka foteli, dokładnie pięć. Przed nim stał długi niski stolik, na którym leżały czasopisma branżowe. Na ścianie z zegarem wisiało dziesięć fotografii w ramkach. Były to zdjęcia wszystkich poprzednich zastępców komendanta. Brakowało jedynie fotografii obecnego. Na drugiej ścianie stał regał pełen segregatorów, szafa oraz drzwi do aneksu kuchennego.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#6
No fajny pomysł z tym wbiciem pani komisarz w galowy mundurek. Podoba mi się Wink. Cały fragment niby niewiele wnosi ale jest po prostu fajny. Taki przerywnik, żeby poznać bohaterów, środowisko no i co nieco o głównym wątku opowieści, bo jak sądzę będzie się ona toczyć wokół tego śledztwa.

W sumie opowiadanie trzyma poziom. Ciekawe co będzie dalej?

Pozdrawiam.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#7
Problem tkwi w tym, że jeżeli się bumeluje przez dwa tygodnie, to potem ma się znacznie więcej roboty. Kowalski ma jednak przeczucie, że ta bumelka źle się dla nich skończy. Ale jedźmy dalej. Zapraszam.

Zabrzęczał interkom.
– Jeżeli jest już komisarz Balicka, niech wejdzie.
– Proszę wejść – oznajmiła sekretarka.
Komisarz wstała, obciągnęła spódnicę i weszła do gabinetu. Nadinspektor spojrzał na nią i lekko zmieszany wstał z fotela. Ręką wskazał krzesło przy małym stole konferencyjnym. Chwycił akta sprawy pod kryptonimem „Synalek”, wyszedł zza biurka i usiadł naprzeciwko pani oficer.
– Nie spodziewałem się, że w sekcji zabójstw pracują tak piękne kobiety. Jestem pod wrażeniem. Świetnie pani wygląda w mundurze – mówiąc to, uśmiechnął się pod nosem. – Teraz rozumiem ten dopisek Kowalskiego do pani uwag. No dobrze, wracajmy do sedna. Dlaczego chce pani wznowić śledztwo?
– Panie komendancie, śledztwo ograniczyło się do ustalenia, kto zabił i stwierdzenia, że morderca nie żyje. Jako motyw zbrodni uznano porachunki mafijne. Nie uwzględniono istotnej informacji uzyskanej przez nadkomisarza Drabińskiego, niedbale szukano prawdziwego zleceniodawcy morderstwa.
– A pani wie, kto zlecił?
– Nie wiem, ale skupiono się jedynie na tym, kto zyskał na śmierci młodego Sawickiego. Powinno się sprawdzić, kto nie stracił na jego śmierci. Czasami morderstwo ma zapobiec stracie. Oczywiście w większości wypadków chodzi o pieniądze, ale tutaj oprócz tego możemy dopatrywać się utraty imienia, zaufania, wiarygodności. Należałoby sprawdzić tę hipotezę.
– Wiem, do czego pani zmierza. Wznowicie śledztwo, pani je poprowadzi, a Kowalski pomoże. W tej sprawie jest do pani dyspozycji – po chwili dopowiedział – mam nadzieję. Bronek poprosił mnie, abym przyznał pani odznakę komara. Nie znam takiej – mówiąc to, dokładnie przyglądał się Balickiej. Wytrzymała spojrzenie i ostatkiem sił woli nie zalała się rumieńcem. – O co chodzi z tym medalem?
Teraz zauważył lekkie zmieszanie dziewczyny. Powstrzymał ją, podnosząc palec.
– Znam Szramę dwadzieścia lat – rozpoczął, wygodnie opierając się o oparcie. – Każdemu nowemu pracownikowi przed przydzieleniem śledztwa robi swojego rodzaju test, tylko po to, aby zapamiętał „pierwszą sprawę”. Wiedział, że otrzyma pani tę szansę dzisiaj. Akcja „Komar” musiała mieć miejsce wczoraj, dlatego poprosił oficera dyżurnego, notabene swojego kumpla, o zlecenie interwencji na mieście. „Nie zawsze należy mówić wszystko przełożonemu” – to zapewne też już pani powiedział. Niech w temacie „komar” tak zostanie – uśmiechnął się do Balickiej.
– Dziękuję, panie komendancie, za wznowienie śledztwa.
– Korzystaj, dziewczyno – pozwolisz, że tak się zwrócę do ciebie, jesteś taka młoda ¬– z nauk komisarza Kowalskiego tak długo, jak długo wytrzymasz w sekcji zabójstw. Lepszego mentora w kraju nie znajdziesz. Możesz odejść i powiedz na stronie Bronkowi, że oczekuję na rewanż. Przestudiowałem kilka otwarć Karpowa, niech ma to na względzie.
– Odmeldowuję się.
Komisarz Balicka zabrała akta, które podsunął jej komendant, wstała i wyszła z gabinetu. Gdy tylko zamknęła drzwi, usłyszała sekretarkę:
– Kto ci kazał przyjść w mundurze? – zapytała z poważną miną.
– Już ja się z nimi policzę – odpowiedziała z uśmiechem. Miała swoją pierwszą sprawę i to się tylko dla niej teraz liczyło. Biegiem wróciła do pokoju. Rzuciła akta na biurko i nachyliła się nad Czipem.
– Puść to jeszcze raz, ale na głośniki. Nie masz wyboru, puszczaj.
Ponownie wysłuchali zmontowanego przez Czipa nagrania.
– Dobry jesteś, ale trochę skopaliście. Ja się przedstawiłam, a niby sekretarka ponownie podała moje nazwisko. Idę się przebrać.
Gdy wyszła, Drab skomentował:
– Widzieliście, jaka jest szczęśliwa? Ma swoje pierwsze śledztwo i ma podwładnego ¬– kończąc zaczął się śmiać. – Nareszcie Szrama będzie zagoniony do roboty, i to przez kobietę.
Kowalski jedynie uśmiechnął się pod nosem.
– Co to za sprawa? – zapytał Laluś.
– Zabójstwo młodego Sawickiego – odpowiedział Kowalski. – Zresztą poznasz szczegóły.
Wszyscy spojrzeli po sobie, zorientowali się, kto będzie odwalał główną robotę za Szramę.
– Muszę skoczyć do betki – stwierdził nagle Laluś, pozostali też podnieśli się z krzeseł.
– Siadać, nigdzie nikt nie musi iść.
Drab podniósł rękę do góry.
– Czego?
– Szefie, ja muszę skoczyć do kibla.
– Ni chuja. Siedzicie i czekacie na przydział zadań. Potem możecie się rozejść.
Czekali godzinę, nim wróciła Balicka z wózkiem pełnym akt. Podprowadziła go do biurka Kowalskiego i wszystkie ustawiła w stosie na blacie.
– Nareszcie wygląda tak, jak powinno. Komisarzu, przejrzyjcie akta i wynotujcie wszystko na temat rodziny Sawickiego.
– Tak jest, komisarzu. Słyszeliście? To teraz możecie podejść, podzielę tę kupkę na pięć części, aby było sprawiedliwie.
Zaczął przeglądać poszczególne teczki i odkładał na mniejsze stosiki. Gdy zakończył, okazało się, że cztery liczył po sześć teczek, a piąta jedną, spis pozostałych. Możecie zabrać te cztery. – Spojrzał na podległych pracowników.
Pierwszy podszedł podkomisarz Śliwiński i zabrał najniższy stos. Ostatni, największy, przypadł aspirantowi Czekalskiemu. Balicka obserwowała z boku i nie skomentowała. Mogła się domyślić, że tak zakończy się próba zmuszenia Kowalskiego do zagłębienia się w papierach.
– Bierzcie się do roboty, a ja udaję się na naradę kierowników sekcji. Może ktoś chce mnie zastąpić?
Wszyscy otworzyli akta i zaczęli je wertować. Nasiadówki u naczelnika wydziału nie należały do przyjemnych. Baranowski prowadził je codziennie w samo południe i zazwyczaj trwały do trzynastej.
Komisarz Kowalski wyjął z szuflady notatnik i opuścił pokój. Sekretariat naczelników wydziału zlokalizowano na końcu korytarza. Niekwestionowaną władczynią przedsionka do obu gabinetów szefów wydziału była pani Beata. Do pomocy miała drugą sekretarkę, Bożenę. Beata, czterdziestodwuletnia, korpulentna blondynka, od ponad dwudziestu laty dzierżyła wszystkie sprawy i pracowników w swoich rękach. Bożena przyszła do wydziału zaraz po nominacji Baranowskiego. Oficjalnie to ona była jego sekretarką, ale faktycznie nad całością pełną kontrolę posiadała starsza z kobiet. Bożena tydzień temu skończyła trzydzieści dwa lata, wszyscy wiedzieli, że utrzymywała bardzo bliskie kontakty z naczelnikiem. Oczywiście starali się utrzymać to w tajemnicy, ale nie mieli szans. Pracowali bowiem w wydziale kryminalnym, w którym pełniło służbę blisko stu funkcjonariuszy w ośmiu sekcjach.
Kowalski wszedł za pięć dwunasta i przywitał się z sekretarkami.
– Padam do nóżek szanownym damom. W jakim nastroju jest boss?
– Cześć, Szrama, w normalnym.
– Dzięki, to lepiej już wejdę. Czy można zamówić kawkę?
– Nie.
Zawsze prosił o kawę, ale nigdy jej jeszcze nie otrzymał. Bez tego pytania uważał wizytę w sekretariacie za nieudaną. W gabinecie byli już wszyscy kierownicy sekcji.
– Dzień dobry – przywitał się i usiadł na końcu stołu konferencyjnego.
Naczelnik Baranowski spojrzał na komisarza i stwierdził:
– Skoro jesteśmy już w komplecie, to zaczynamy. Pięć minut temu zadzwonił Zastępca Komendanta Głównego nadinspektor Marian Piechur i poinformował mnie, że komisarz Kowalski wraz ze swoim zespołem ma wznowić śledztwo pod kryptonimem „Strata”. Oczywiście ani ja, ani dyrektor biura i jego zastępca nie prowadzimy nadzoru nad śledztwem. Nie wiem, Kowalski, i nie chcę wiedzieć, co to za sprawa, ale skoro zostaliście wyłączeni z prac wydziału, to możecie opuścić naradę i zająć się tą sprawą.
– Tak jest, panie naczelniku.
Kowalski wstał, zabrał notatnik, którego nie zdążył otworzyć, i opuścił gabinet. Nie omieszkał okazać, jak bardzo był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Blizna na policzku ukryła się w szerokim uśmiechu.
– O, już wyszedłeś, a to oznacza, syneczku, że masz śledztwo pozawydziałowe. – Sekretarka Beata do ulubionych oficerów zwracał się per syneczku. Odebrała telefon od nadinspektora i domyśliła się, z jakiego powodu dzwonił osobiście do naczelnika.
– Tak jakoś wyszło, pani Beato. – Kowalski nie pozwalał sobie na poufałość w rozmowie z sekretarką, szanował ją i zawsze okazywał szacunek mimo próśb o kawę. – Pożegnam śliczne panie, robota czeka. Do widzenia.
Wyszedł i zapalił papierosa. Niezbyt przestrzegał zakazu palenia na korytarzu, ale przez najbliższą godzinę nie było nikogo, kto mógłby mu zabronić tej przyjemności. Z papierosem w ustach wszedł do pokoju sekcji zabójstw.
– Dlaczego uważasz, że morderstwo zleciła żona, a nie na przykład córka? – zapytał Czip.
Kowalski nie spodziewał się, że od razu przystąpią do pracy. Usiadł przy biurku i przysłuchiwał się dyskusji.
– Wcale tak nie uważam. Oczywiście mogła to zorganizować córka, ale miała wtedy piętnaście lat. Trochę mała jak na tak doskonale zaplanowaną akcję.
– Widziałaś ją? – nie ustępował Czip.
– Nie, w tych aktach, a to tylko streszczenie, nie było jej zdjęcia.
– No to popatrz. – Czip podszedł do niej z wyjętym z akt sprawy zdjęciem nastoletniej córki Sawickiego. – To jest Magda Sawicka w dniu pogrzebu przyrodniego brata. – Podał fotografię.
– O, kurczę – wyrwało się Balickiej. – Ona wyglądała na osiemnastkę. No dobrze, wyglądała poważniej, ale nic nie wiemy na temat jej charakteru, posiadanej wiedzy, umiejętności. I wielu innych informacji, mamy czego szukać.
– Cała rodzina miała alibi w dniu morderstwa. Ojciec, żona i córka dziesięć dni przed zabójstwem wyjechali do Stanów. Wrócili dwa dni po morderstwie na wiadomość przekazaną przez brata Sawickiego. O nim też nic nie wiemy, jest tylko mała wzmianka, że nie utrzymywał kontaktów z bogatym braciszkiem − powiedział Nowocień.
– Miał do niego telefon, a nie utrzymywał kontaktów? – zauważyła Balicka.
– To niczego nie dowodzi, ja też mam mnóstwo numerów osób, z którymi już nie rozmawiam. Kolejny podejrzany? – zapytał Laluś. – Jeszcze pół godziny i na liście podejrzanych umieścimy wszystkich członków rodziny. Przyjmując za wiarygodne twój motyw zbrodni: „kto nie straci”. Powinniśmy wziąć pod uwagę pracowników firmy, kontrahentów, kluczowych odbiorców i wielu innych.
– Powinniśmy. – Nie dawała się zbić z tropu. – Rozszerzymy krąg podejrzanych.
– Szrama, dlaczego już wróciłeś? – zapytał Drab.
– Maniuś zadzwonił do Barana, a ten wygonił mnie z narady. Mam zająć się śledztwem. I teraz mam dylemat.
– Jaki? – zapytała komisarz, a po chwili dodała: – Nie, nie masz żadnego dylematu. Maniuś jest zastępcą komendanta i on wydał decyzję. Masz się zająć śledztwem pod moim kierunkiem.
– Komisarz Balicka, ja nie neguję twojej przewodniej roli. Ja mam tylko dylemat, czy podołam oczekiwaniom wszystkich przełożonych, nawet jeżeli niektórzy z nich są tymczasowi – odpowiedział z pełnym uśmiechem.
Zareagowała lekkim uśmiechem. Odwróciła się do Czipa.
– Wyszukaj w Internecie wszelkie informacje o Sawickich i firmie. Rok temu zmarł stary Sawicki, a firmę przejęła żona. O ile pamiętam, to była naturalna śmierć i nie prowadzono żadnego śledztwa. Podano jedynie, że od kilku lat zmagał się z rakiem. Wcześniej nie informowano o chorobie, bo podobno tego zabronił.
– Baśka, gdzie nas dzisiaj zaprosisz na imprezkę? – zapytał Laluś. – Właśnie wydałaś pierwsze polecenie służbowe w ramach pierwszego, podkreślam jeszcze raz, pierwszego śledztwa. Tamto z komarem się nie liczy.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, po chwili dołączyła do nich Balicka.
– Ok, zapraszam was do knajpki „Pod śledzikiem” na Litewskiej. Będę miała blisko do domu. Spotykamy się o dwudziestej. A teraz, chłopaki do roboty.
Kowalski uśmiechnął się lekko, widząc podkomendnych otwierających akta sprawy.
– Drab – zwróciła się do nadkomisarza. – Czy masz kontakt z tym ucholem, który trzy lata temu przekazał ci informację o zabójcy?
Nadkomisarz Teodor Drabiński nie pozwalał zwracać się do siebie po imieniu. Nie znosił go i ciężko przeżywał wręczanie odznaczeń resortowych czy państwowych, a miał ich kilkanaście.
– Nie, wyjechał z kraju i puszkuje w Anglii. Może wróci za cztery lata. Przekazał mi wszystko, co wiedział na ten temat. W aktach jest moja notatka. Kilkanaście dni przed zabójstwem Majcher, tak nazywał się ten zabójca, pochwalił się kumplowi, że ma prywatną, bardzo dobrze płatną robotę. Dostał już potężny zadatek i liczył na znacznie większą kasę. I to przez kilka lat. Trzy dni po zabiciu zginął w strzelaninie na Powiślu. To była głośna sprawa, dwa trupy z grupy Mocarza. Majcher był członkiem tej małej bandy zajmującej się kradzieżą samochodów. Nie złapano zabójców, ale ustalono, że uciekli do Niemiec. Śledztwo w sprawie zabójstwa Sawickiego było osobną sprawą i Baran szybko je zamknął. To drugie, w sprawie strzelaniny, prowadziła Komenda Stołeczna, nasz wydział jej nie nadzorował. Tyle przynajmniej wiem.
– Bronek, dlaczego śledztwo prowadził Baran, a nie nasza sekcja?
– Gdy przyszedł do wydziału, sprawę prowadziła sekcja do zwalczania grup przestępczych. Uznano, że Sawicki należał do grupy Zygmunta, młodych wilczków. To była bardzo hermetyczna organizacja, wszyscy znali się albo ze szkoły, albo z podwórka. Nie przyjmowali żadnego nowego żołnierza z innego środowiska. Dlatego Baran nie miał praktycznie żadnej wiedzy na temat Zygmunta i jego kolesi. Dałem ci do studiowania jedynie podsumowanie śledztwa. Podejrzewam, że jest trochę przejaskrawione. Znacznie więcej jest w tych opasłych tomiskach. Trzeba je przestudiować, i to dokładnie.
Balicka przez chwilę zastanawiała się nad słowami komisarza.
– Zawsze dajesz tylko podsumowanie, dlaczego nie całość?
– Teraz masz całość. – Uśmiechnął się. – I przydzieliłaś nam, dlaczego? No dobrze – kontynuował już poważnie. – Odpowiem ci, dlaczego. Podsumowanie zawalonej sprawy zawsze bardzo dobrze wygląda. Prowadzący chce po prostu jak najbardziej wiarygodnie uzasadnić powody zakończenia śledztwa. Jeżeli potrafiłaś w takiej ubarwionej teczce znaleźć podstawy do wznowienia, to znaczy, że należy je podjąć. Ja też nie zapoznałem się dokładnie z zawartością tych tomów. − Wskazał dłonią stos dokumentów. − Teraz bardzo chętnie posłucham, co w nich znajdziecie. Właściwie to czego w nich nie ma, a powinno się znaleźć. Śledztwa kończą się porażką, gdy prowadzący nie potrafi sformułować pytań. Nie mówię już o odpowiedzi na nie, bo to jest oczywista sprawa – zakończył z szelmowskim uśmiechem.
– Nie myśl, że ci się uda wymigać od papierków.
– Przejmujesz kredę? – zapytał.
– Nie, zostawiam ją tobie.
Pokój sekcji zabójstw miał około czterdziestu metrów kwadratowych powierzchni. Trzy okna z widokiem na wewnętrzny plac usytuowane były na wschodniej ścianie. Na przeciwległej wisiały dwie czarne tablice szkolne, które można było w każdej chwili zasłonić kotarą. W jednym rogu stało biurko Kowalskiego, na środku, bliżej okien, pracowali Drab i Nowocień. Za nimi, bardziej w rogu, stały biurka Lalusie, Czipa i Balickiej. Wzdłuż ściany postawiono pięć szaf pancernych. Aspirant Czekalski miał do swojej dyspozycji dwie ze względu na ilość wyposażenia, którym się opiekował. Dwie szafy miał także kierownik sekcji.
– Skoro jestem Housem, to odsłonię tablicę i zacznę pisać.
Komisarz wstał i podszedł do kotary, rozsunął ją na boki i wziął do ręki kredę. Napisał na tablicy: Karol Sawicki. Zakreślił dookoła nazwiska kółko i od niego kreski. Nad każdą napisał kilka słów: rodzina, krąg znajomych, zajęcie, miejsca pobytu, kobieta(y). Kilku kresek nie opisał. Następnie od poszczególnej linii nakreślił kilka odchodzących. Przy rodzinie dopisał: ojciec, macocha, siostra, wujek. I znowu zostawił parę wolnych. Przy kobiecie postawił znak zapytania.
– Tyle napisałem sam, resztę dopiszecie, gdy przestudiujecie akta. Doskonale wiecie, co napisać i gdzie. – Odłożył kredę na półeczkę pod tablicą i usiadł na swoim krześle.
Komisarz Balicka wstała i podeszła do tablicy. Na drugim jej końcu napisała: Majcher. Również otoczyła kołkiem i dorysowała linie. Nad jedną z nich umieściła słowo: kontakty.
– Wiemy, że Majcher zabił Sawickiego. Nie było to przypadkowe morderstwo, musimy ustalić powiązania między nimi. Poszukajmy, czy kiedykolwiek wcześniej spotkali się osobiście, czy mieli jakieś wspólne interesy. Najważniejsze jest jednak ustalenie tego. – Ponownie wzięła kredę i napisała słowo: zlecenie. – Oczywiście nie mamy pewności, że to zlecenie, o którym mówiło źródło Draba, jest zleceniem zabójstwa. Wiemy, że dostał zadatek, duży zadatek. Pytanie: gotówką czy w innej postaci? Skupmy się na początku na ofierze i mordercy. Najpierw pogrzebiemy w papierach, a potem poszukamy tego, co nam brakuje w terenie.
Zabrali się do pracy. Komisarz Kowalski przyglądał się tablicy, po kilku minutach wstał i opuścił pokój. Wrócił po kwadransie, niosąc stojak, do którego przyczepione były arkusze papieru.
– Nie zmieścimy się na tablicach – wyjaśnił, ustawiając przyniesiony zestaw obok swojego biurka.
Po godzinie zaczęli dopisywać na tablicach informacje. Kowalski czasami podchodził do oficera, który umieścił według jego oceny istotne fakty i prosił o pokazanie źródła informacji. Jeżeli była ważna, wyrywał ją z akt i zabierał. Nie przejmował się, że w ten sposób niszczy materiały archiwalne.
– Bronek, będę musiała je zwrócić – zaprotestowała Balicka.
– Nie przejmuj się, prowadzisz nowe śledztwo pod kryptonimem „Strata” i co włożysz do teczki? Zbieram materiały, potem wstawimy na ich miejsce kartkę z informacją, że zostały przeniesione.
– Przecież tak nie można. Należy skopiować.
– Baśka, nie mamy czasu na pierdoły. Będziesz latała i kopiowała, to zajmuje czas i po chwili zapomnisz, co skopiowałaś i dlaczego. Co jest ważniejsze? Wyjaśnienie sprawy czy porządek w papierach? Masz przed oczami uporządkowane, ładnie opisane śledztwo i gówno z tego wynika.
Spojrzała na szefa i ręce jej opadły. Już sobie wyobrażała, co ją spotka, gdy będzie zwracała akta. Widząc jej minę, Kowalski powiedział:
– Nie martw się. Pogadasz z sekretarką i będzie załatwione. Wystarczy, że zapytasz się, czy mogłaby znaleźć jakąś specjalistkę od archiwalnych akt. Będzie wiedziała, o co chodzi. Już parę razy prosiłem o dziewczynę.
– Koniec pracy – ogłosił Laluś. – Miałem dzisiaj odpoczywać, a nie zapierdalać. Godzina piętnasta pięćdziesiąt i jak każdemu pracownikowi administracji państwowej po ośmiu godzinach intensywnej pracy należy mi się wypoczynek. Jutro piątek i dokończę mój stosik. A teraz lecę szykować się na bibkę z panną BB.
Komisarz spojrzała na zegarek, a następnie na tablicę. Była już w połowie zapisana.
– Okej, spotykamy się o dwudziestej. – Podeszła do ściany i zasunęła kotarę.
Wszyscy po kolei opuścili biuro. Jak zwykle ostatni wyszedł Kowalski, po zamknięciu drzwi zaplombował je.
Przed wyjściem z komendy na komisarza czekała Balicka.
– Zapomniała ci powiedzieć, że Maniuś przestudiował otwarcia Karpowa i masz to wziąć pod uwagę.
– A ja Kasparowa. Co tydzień w soboty, jeżeli nie mamy pracy, rozgrywamy wieczorem partyjkę szachów. Ostatnio udało mi się wygrać trzy razy z rzędu, ale nadal jestem do tyłu. Jedziesz pochować rybki?
– Znasz oficera dyżurnego?
Kowalski uśmiechnął się.
– Maniuś ci powiedział. A to znaczy, że mu się spodobałaś, kariera stoi przed tobą otworem. Lecę, bo mi tramwaj ucieknie, do zobaczenia wieczorem.
Chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała, widząc szybko oddalającego się komisarza. Kilkakrotnie proponowała mu podwiezienie do domu, ale zawsze odmawiał. Bronił się koniecznością dokonania zakupów. Wiedziała, gdzie mieszkał. Wracając do domu, przejeżdżała obok kamiennicy Szefa. Kowalski posiadał samochód, ośmioletniego golfa, ale rzadko przyjeżdżał nim do pracy. Zdecydowanie wolał półgodzinną jazdę tramwajem. Dzisiaj nie musiał wysiadać na przystanku wcześnie, aby odwiedzić ulubiony sklep spożywczy. Lodówka była w miarę zaopatrzona, a z późnego obiadu zrezygnował, mając w perspektywie kolację w restauracji.
Balicka wsiadła do toyoty i pojechała do Lasu Kabackiego pochować rybki. O osiemnastej wróciła do mieszkania w nowym apartamentowcu. Nabyła je dwa lata temu. Pomogli jej rodzice: ojciec, profesor uniwersytetu, i matka, lekarz diabetolog. Windą wjechała na ostatnie piętro, po wejściu do środka przygotowała kąpiel, kilkanaście minut później relaksowała się w wannie.
Komisarz dotarł do domu tuż przed siedemnastą, po drodze zajrzał do księgarni. Poszukiwał dwóch książek fantasy, które powinny już się ukazać. Był fanem tego gatunku prozy, uważał, że czytanie fantastyki rozwija możliwości abstrakcyjnego rozumowania, ćwiczy umysł, a przede wszystkim odrywa od brutalnej rzeczywistości.
W przedpokoju zostawił kurtkę i buty, nałożył kapcie i wszedł do kuchni. Mieszkanie urządzała zmarła żona, gdy odeszła, nic w nim nie zmienił poza wydaniem w ramach akcji PCK całej odzieży. To, co nie bardzo się nadawało po prostu wyrzucił. Wyrzucił także wszystkie jej buty, kapcie i kosmetyki. Szwagierka raz go odwiedziła i gdy zobaczyła to spustoszenie, pokłóciła się z Kowalskim. Zarzuciła mu, że bardzo szybko przygotował mieszkanie dla nowej kobiety. Nie próbował się bronić, stwierdził jedynie, że się myli. Od tego czasu nie utrzymywali kontaktów.
Postawił czajnik na kuchence gazowej i nasypał kawy do szklanki. Gdy już zalał wrzątkiem, przeniósł się do dużego pokoju. Osiemnaście lat temu otrzymał dwupokojowe mieszkanie na pierwszym piętrze w starej kamiennicy. Przez kilka lat było mieszkaniem służbowym, a potem je wykupili za stosunkowo niską kwotę. W salonie na ścianie wisiał czterdziestocalowy telewizor, pod nim na niskim, długim stoliku stał zestaw radiowy. Kowalski pilotem uruchomił jedną ze stacji nadającą muzykę. Rzadko kiedy oglądał telewizję, przeważnie filmy fantastyczne lub kryminały, ale tych nie było wiele. Sensacyjnych nie znosił. Po przeciwnej stronie wisiał obraz olejny namalowany przez jakiegoś studenta akademii sztuk pięknych. Na podłodze leżał dosyć duży gruby dywan. Na jego środku stał stolik, a na stoliku szachownica z rozstawionymi kilkoma figurami, czarny król był przewrócony. Obok szachownicy leżał zamknięty laptop oraz książka z włożoną zakładką. Postawił szklankę na małej serwetce i usiadł na kanapie. Nim to jednak zrobił, zdjął z paska kaburę z pistoletem i położył na półce pod stolikiem. Obok kanapy z dwóch stron stały fotele. W mieszkaniu nie było żadnych roślin, wszystkie już dawno uschły. Przy najkrótszej ścianie, począwszy od drzwi do rogu, stały trzy biblioteczki zapełnione książkami. W pokoju nie było żadnej półki, barku z alkoholem. Tylko książki, żadnych fotografii. Okno balkonowe wychodziło na ulicę. Kowalski nigdy nie wychodził na balkon i nie otwierał drzwi. Wietrzył pomieszczenie, uchylając połówkę okna.
Ściszył radio, muzyka ledwo dobiegała do uszu, i zaczął czytać książkę. Od czasu do czasu spoglądał na wyświetlany na dekoderze zegar.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#8
Cytat: Komisarz wstała, obciągnęła spódnicę i weszła do gabinetu. Ten spojrzał na nią i lekko zmieszany wstał z fotela.

Znaczy gabinet spojrzał na panią komisarz? Znaczy też pewnie chętnie bym popatrzył z odpowiedniej perspektywy, le żeby gabinet nagle dostał oczu Wink Kolejne zdania też pozornie odnoszą się tak jakby do gabinetu.

Cytat: Nareszcie Szrama będzie zagoniony do roboty, i to przez kobietę.

Takie to zdanie jakieś kulawe. Raczej nikt by tak nie powiedział.

No cóż... Tym razem fragment bardziej statyczny. Taki też musi się gdzieś znaleźć jako wypełniacz. Trochę dialogów, które pewnie czytelnik tylko przeleci wzrokiem (mam na myśli te o śledztwie, znaczy kto kogo i po co). Niewątpliwie są na miejscu. To w sumie taki "podatek od kryminału". Na filmie albo idę sobie zrobić kawę, albo po prostu przewijam Wink.

Mimo to twierdzę cały czas, że tekst trzyma poziom. Nie da się bowiem napisać czegoś naprawdę sensownego bez takich "oddechów". Zaś jak to potraktuje czytelnik - jego rzecz. Ważne, że z tym ględzeniem nie przekroczyłeś miary.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#9
Rozdział III – Kolacja

Pół godziny przed umówioną kolacją komisarz Barbara Balicka założyła dżinsy. Zdecydowała się na nie tylko z powodu uniknięcia komentarzy kolegów. Po pracy zawsze przebierała się w spódniczkę lub sukienkę. Spodnie traktowała jako ubranie służbowe. Do pracy wybierała ubiór nierzucający się w oczy, zwykłe dżinsy bez jakichkolwiek przetarć, szare bluzki lub koszule. Gdy miała wolne, ubierała już się jak każda młoda kobieta w jej wieku. Długo przeglądała szafę, nim podjęła decyzję. Zdecydowała się na koszulę w kratę. Nałożyła ją, nie zapięła wszystkich guzików. Pozwoliła, aby powstał dekolt delikatnie odsłaniający piersi. Nosiła stanik w rozmiarze C i nie wstydziła się tego, co on delikatnie ukrywał. Zdawała sobie sprawę, że są doskonale ukształtowane. Szybko poprawiła delikatny makijaż, przeglądając się w toaletce ustawionej w sypialni. Wyszła do przedpokoju, nałożyła buty sportowe i ciepłą kurtkę. Październik tego roku nie należał do ciepłych. Wyszła za dziesięć dwudziesta, po pięciu minutach weszła do restauracji.
W szatni zostawiła kurtkę, po chwili usiadła przy barze.
– Gdzie jest Paweł? – zapytała barmana.
– Kończy przygotowanie salki dla was, zaraz przyjdzie. – Barman przyglądał się Barbarze, znał ją i wiedział, że była kuzynką właściciela. Po raz pierwszy zobaczył ją w spodniach, ale nie skomentował, nadal czyścił kieliszki.
– Mało klientów jest dzisiaj – stwierdziła, rozglądając się po sali.
– Jest czwartek, interes zacznie kwitnąć dopiero jutro. Praktycznie do poniedziałku mamy mnóstwo pracy. Dzisiaj klienci zgłosili jedną rezerwację no i druga jest wasza.
Restauracja „Pod śledzikiem” wbrew nazwie nie była zwykłą knajpą. Składała się z trzech oddzielnych, zamykanych salek mogących pomieścić od dziesięciu do dwudziestu klientów oraz z sali barowej z kilkoma stolikami, wokół których rozstawiono wygodne kanapy i fotele. Pomiędzy nimi stały półtorametrowe parawany. Nad barem wisiał duży telewizor, powieszony w celu przyciągnięcia gości preferujących zbiorowe oglądanie atrakcyjnych transmisji sportowych. W barze panował półmrok, delikatne niebieskie światło zlewało się z czerwonym, oświetlającym rząd butelek i wiszących kieliszków.
– Już jesteś – zauważył właściciel restauracji. Podszedł do Barbary i pocałował ją w policzek. – Chcesz wejść do salki, czy poczekasz tutaj na gości?
– Poczekam, zaraz powinni się pojawić. Czy wszystkie pozycje z menu są dostępne?
– Oczywiście, jak możesz we mnie wątpić. Pierwszy raz przyjmujesz kolegów, nie mogę cię zawieść. – Uśmiechnął się, a po chwili spoważniał. – Czy zamówicie alkohol?
– Tak, widziałeś niepijących policjantów?
– Tutaj nie przychodzą twoi koledzy z pracy. Jeżeli bywają, to się nie przedstawiają. Nasi goście są raczej spokojni, nie pozwalam wnosić własnych trunków. Poza tym nie jesteśmy tanią restauracją, coś za coś.
– Ile będzie mnie to kosztowało? − zapytała. − Nie chcę, abyś mnie puścił z torbami − dodała z uśmiechem. Wiedziała, że sprawiła mu tym przyjemność.
– Masz zniżkę rodzinną, więc nie puszczę cię w skarpetkach. Sądzę, że rachunek nie przekroczy tysiąca − wyjaśnił.
– Przygotowałeś menu bez cennika?
– Tak, staram się spełniać każde życzenie klienta – odpowiedział lekko zażenowany. Czuł się trochę niezręcznie. To nie była komfortowa sytuacja dla restauratora − podawanie karty dań bez umieszczonych cen.
Balicka zauważyła jego reakcję.
– Nie denerwuj się, ja często bywam u ciebie i znam ceny.
Dalszą rozmowę przerwało im wejście gości do baru. Przyszli w komplecie, kurtki zostawili już w szatni. Kowalski był bardzo uczulony na punktualne przychodzenie. Nauczył tego też swoich podwładnych. W tej pracy każde spóźnienie mogło oznaczać nieszczęście. Balicka przywołała ich ręką i zwróciła się do kuzyna:
– Prowadź.
– Witam panów, na imię mam Paweł. Zapraszam do sali.
– Jesteśmy punktualni. Od razu mówię, że przyjechaliśmy taryfami, tylko Szrama przywędrował pieszo – poinformował Drab.
– Dla ciebie zamówiłam wiadro, nie musiałeś mnie uprzedzać – odpowiedziała z uśmiechem.
– Żartowałem, jutro nasz nowy szef przywita nas z alkomatem, a jest cholernym służbistą – zrewanżował się. – Prowadź waść.
Paweł zaprowadził ich do najmniejszej sali, znajdującej się w najdalszej części restauracji. Na środku pomieszczenia stał okrągły stół, a przy nim sześć krzeseł. Podszedł do stojącego po lewej stronie od wejścia i odsunął je zapraszając kuzynkę. Usiadła, obok niej zajęli miejsca Laluś i Czip, ten ostatni siedział tyłem do wejścia. Dokładnie naprzeciwko Balickiej usadowił się Kowalski, po jego prawej stronie Drab. Nowocień rozdzielił Szramę i Czipa.
Na stole stały już talerzyki z pokrojonym wędlinami, salaterki oraz szklane miski z owocami, butelki z wodą mineralną oraz szklanki. Przed każdym ustawiono talerze z nałożonymi śledzikami z cebulą przyprawioną w occie oraz kieliszki do wódki.
Do salki weszło dwóch kelnerów. Paweł dyskretnie opuścił pomieszczenie.
– Proszę zapoznać się z menu − jeden z kelnerów zwrócił się do gości, a drugi w tym czasie podawał karty dań. − Ponieważ jest to okazjonalne spotkanie, zgodnie z naszą tradycją informujemy jedynie o naszej ofercie.
Balicka natychmiast zareagowała na tę niezręczną sytuację:
– Wybaczcie mi, ale nie znam waszych preferencji smakowych. Przez te trzy miesiące poznałam tylko te spod znaku KFC i McDonald’s.  Paweł jest moim kuzynem i mam tu rabat rodzinny. Zaprosiłam was na obiadokolację i chcę, abyście się najedli, próbując kuchni kuzyna.
Szrama wspomógł ją, dorzucając kilka słów:
– Dobrze wiecie, że bardzo chętnie przyjmuję wszelkie dowody wdzięczności ze strony podwładnych. Ostatnio opuściliście się jak baranie jaja w tym względzie, ale mam nadzieję, że zmądrzejecie. No to tak – zaczął, przeglądając menu – golonka po bawarsku, co najmniej pięćset gram, chrzan, zestaw surówek i butelkę skandynawskiej wódki. Potem herbatę i od razu kawę po turecku ze śmietanką. – Skończył i oddał kartę dań kelnerowi.
Po chwili każdy bez zbędnego ociągania złożył zamówienie. Drab poprosił o to samo co Szrama, Nowocień placek po węgiersku, pozostali rumsztyk z pełnym zestawem przystawek. Jedynie Balicka nie czytała karty dań.
– Dla mnie to, co zawsze – poprosiła z uśmiechem, a po chwili dodała: – I drugą butelkę tego samego.
– Nie powiesz nam, co zamówiłaś? – zapytał Drab.
– Nie chcę popsuć wam apetytu.
Wrócił jeden z kelnerów i przyniósł dwie butelki alkoholu.
– Mamy wódkę, kto poleje? – zapytała.
– Najmłodszy – odpowiedział Kowalski. – Lej waść. – zwrócił się do Czipa.
Czip napełnił sześć kieliszków i odstawił butelkę na stole. Wszyscy podnieśli pięćdziesięciogramowe naczynia i spojrzeli na gospodynię. Czekali przez chwilę.
– Co? Ja? – zapytała, okazując zdziwienie. To było ich pierwsze wspólne wyjście od momentu, gdy wylądowała w sekcji zabójstw.
– Oczywiście – odpowiedzieli chórem. – Tylko ty możesz wznieść pierwszy toast za sprawę. Na pewno będzie szczery – dodał Kowalski.
Spojrzała po kolei na każdego, lekko się uśmiechnęła i powiedziała:
– Za nas.
Podniosła kieliszek do góry i wypiła do dna, nie skrzywiła ust. Pozostali zrobili to samo, przegryźli śledzikiem.
– Nie znam tej restauracji, kiedy została zaczęła działalność? – zapytał Drab, nim Balicka zdążyła odpowiedzieć, dodał: – Co prawda nie bywam w tak ekskluzywnych lokalach.
– Rok temu kuzyn wrócił z Anglii, przebywał tam trzy lata, od razu zaczął poszukiwania odpowiedniego lokalu. Zdobyte doświadczenie chciał wykorzystać w kraju. Dopiero rozkręca interes, ale jest na dobrej drodze.
Rozpoczęli degustację dań, by po chwili spożywać je z wielkim apetytem.
– Baśka, po pracy zajrzałem do sieci i znalazłem coś interesującego – rozpoczął Czip.
Kowalski spojrzał na niego i skomentował:
– Czy musicie przy kolacji rozmawiać o robocie?
Odczekał kilkanaście sekund i widząc zniecierpliwienie aspiranta, powiedział:
– Skoro musisz, to mów, co takiego znalazłeś.
Ten uśmiechnął się i kontynuował:
– Dwa lata temu jakiś szmatławiec napisał, że do starego Sawickiego zgłosiła się młoda dziewczyna, twierdząc, że został dziadkiem. Dziennikarz usiłował zdobyć komentarz rodziny, uzyskał jedynie informację potwierdzającą o kilku takich przypadkach. Żadna z rzekomych matek nie chciała zezwolić na badanie genetyczne dziecka. Sprawa ucichła.
Balicka uważnie wysłuchała i stwierdziła:
– No to mamy nowy trop, powinniśmy dobrze przyjrzeć się wszystkim znajomym ofiary, a przede wszystkim jego dziewczynom. Trzeba zajrzeć do materiałów stołecznej, może coś tam mają na ten temat.
– To może być ślepy trop – zauważył Laluś. – Gdyby coś było na rzeczy, to już wiedzielibyśmy o tym z prasy. Taka fortuna zawsze wywleka z nor hieny cmentarne. Sawicka jest w pierwszej setce najbogatszych Polaków.
– Przejrzę wszystkie nienaturalne zgony kobiet w przedziale wiekowym szesnaście-trzydzieści lat, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich dwóch lat – wtrącił Drab.
– Sugerujesz kolejne morderstwo? – zapytała komisarz.
– Nic nie sugeruję, ale skoro założyłaś, że szukamy motywu „straty”, to się mieści w tym kryterium poszukiwań. Teraz widzisz, że to nie będzie proste śledztwo.
Kowalski nie uczestniczył w dyskusji, niemniej uważnie się przysłuchiwał, konsumując golonkę. Czekał i zastanawiał się, jakie decyzje podejmie Baśka.
– Nie spodziewam się prostego i szybkiego śledztwa. Dopiero zaczynamy. Czip, lepiej polej na drugą nóżkę. Mam starszego brata, marynarza, więc znam kilka biesiadnych wezwań do wypicia.
Wywołany wstał i ponownie napełnił kieliszki. Laluś pierwszy chwycił i wzniósł toast:
– Za tych na morzu.
– Starszy czy młodszy? – zapytał Nowocień.
– Starszy o dwa lata, jest trzecim oficerem i mieszka z rodziną w Gdańsku. Pół roku w morzu, pół roku w domu. Ciocia Basia odwiedza braciszka, gdy ma urlop. Mają dwoje uroczych bliźniąt.
– A w innych portach też ma?
– Laluś, mój braciszek jest bardzo ustatkowanym mężem. Jest twoim przeciwieństwem.
– Dlaczego od razu przeciwieństwem? Ja też jestem ustatkowanym kawalerem. Nie mam zamiaru żenić się i dać zniewolić tak jak nasz starszy kolega.
– Ty po prostu mi zazdrościsz. Wracam do domu, a tu obiadek czeka, dzieci opuściły już gniazdo, więc mam spokój i ciszę. Nie muszę maskować jakimiś damskimi pudrami śladów na szyi.
Laluś odruchowo przyłożył dłoń do szyi, czym wywołał salwę śmiechu.
– Nie muszę drżeć, gdy jakiś wkurzony małżonek stoi pod drzwiami z siekierą. Idąc rano do samochodu nie sprawdzam czy opon mi nie przebito lub wyryto na masce...
– Drab, nie rozkręcaj się – przerwał mu podkomisarz Śliwa. Chcąc odwrócić uwagę od siebie, zapytał:
– Baśka, masz chłopaka?
Nie odpowiedziała, zaskoczona pytaniem, po chwili lekko uśmiechnęła się do Lalusia. Jeszcze kilkakrotnie usiłował dowiedzieć się od niej czegoś na ten temat. Równie bezskutecznie. Prowadzili luźną rozmowę, często żartując i dokuczając sobie. Czasami jednak wracali do prowadzonego śledztwa.
– Bronek, mam prośbę. – Drab, ściszył głos, zwracając się bezpośrednio do przełożonego. – Za parę dni będzie Wszystkich Świętych. Kaśka naciska, abyśmy pojechali na groby do Poznania.
Żona nadkomisarza urodziła się w Poznaniu, Warszawianką została po studiach, gdy przeniosła się do pracy w ministerstwie rolnictwa. Dwa lata później poznała Draba, pobrali się po roku znajomości. Mieli dwoje dzieci, starszy syn wyjechał do Stanów na stypendium naukowe i już tam pozostał. Młodsza córka mieszkała w Krakowie. Wyszła za mąż i została sędzią sądu rejonowego.
– Nie ma sprawy, ile potrzebujesz dni?
– Tylko drugiego, w weekend poświąteczny nie mam dyżuru.
– Oficjalnie będziesz w terenie, nie występuj o urlop.
Kowalski sięgnął po papierosa, pół godziny temu gospodyni spotkania pozwoliła palić, ale nikt jeszcze nie skorzystał z zezwolenia. Drab szybko się zorientował i zakończył rozmowę. Wiedział, że Bronek wpadł na jakiś pomysł. Zapalił i puścił w górę kółko z dymu. Po minucie powiedział:
– W przyszłą środę nie będzie Draba, wyjeżdża do Poznania. – Teraz spojrzał na Balicką i dokończył zdanie. – Odwiedzić groby teściów.
Komisarz spojrzała na niego uważnie.
– Kto ma teczkę z materiałami operacyjnymi z pogrzebu Sawickiego? – zapytała.
– Ja – odpowiedział Nowocień. − Przejrzałem pobieżnie fotki, na pogrzebie była cała rodzina. Macocha i siostra miały założone ciężkie czarne welony, nie widać ich twarzy. Jutro dam ci te zdjęcia.
– Gdzie go pochowali? – zapytała. Zrozumiała, dlaczego Kowalski rzucił uwagę o święcie.
– Na Cmentarzu Wolskim.
– Dzięki. Jacek − zwróciła się do aspirata Czekalskiego. − Jutro rano przygotujesz sprzęt i pojedziemy na cmentarz. Sprawdzimy, w jakim stanie jest grób i czy przez te trzy lata ktoś o niego dbał. Jeżeli stwierdzimy, że jest zadbany zamontujesz kamerkę reagującą na ruch. Lepiej wiesz, jak to zrobić. Zbliża się pierwszy listopada. A teraz polej, jeszcze trochę zostało.
Więcej już nie rozmawiali na tematy służbowe. Balicka kilkakrotnie uważnie obserwowała Kowalskiego, a ten udawał, że tego nie dostrzega. Także Drabiński zorientował się w wybiegu szefa.
Tuż przed północą alkohol się skończył, ale nikt nie proponował zamówienia kolejnej butelki. Nigdy w środku tygodnia nie pozwalali sobie na libacje. Jutro o ósmej zaczynali pracę.
− Chyba kończymy – stwierdziła komisarz. – Dziękuję wam, ale od jutra zapieprzacie.
− Tak jest, szefowo – zameldował Kowalski.
Wstali i razem opuścili salkę. Barbara podeszła do baru, za którym stał kuzyn, i przechyliła się przez kontuar. Przyciągnęła go i pocałowała w policzek.
– Dziekuję, świetnie gotujecie.
− Co ty możesz wiedzieć na ten temat, znasz jedynie smak sałatki z grillowanym kurczakiem − odpowiedział zadowolony z pochwały.
– Ona jest doskonała, chłopcy jedli, aż uszy im się trzęsły. Lecę pożegnać się z nimi. Pa.
Pobiegła do szatni, wszyscy byli już ubrani, czekali na nią.
− Baśka, oni wracają taryfami, a ja odprowadzę cię pod blok. Mam po drodze...
− Bronek, sama chciałam ci to zaproponować. Dziękuję. Idziemy.
Wyszli przed restaurację, razem poczekali, aż przyjadą dwie taksówki. Kilka minut rozmawiali o menu, pochwalili kuchnię i poprosili, aby przekazała to kuzynowi.
− Macie swoje bryczki.
Trzech oficerów wsiadło do jednej, a Laluś do drugiej.
− Idziemy − stwierdziła Balicka, wkładając dłoń pod łokieć swojego szefa. − Powiedz mi, dlaczego sam nie poleciłeś założenia podglądu na cmentarzu.
− Ja? To twoje śledztwo i twój pomysł.
− Dziękuję, dobrze wiem, do czego zmierzałeś. Ja wpadłam na ten pomysł dopiero po twojej uwadze.
− Broniłaś się przed powiedzeniem, że masz chłopaka. Dlaczego?
− Skąd wiesz, że mam?
− Czytałem twoje akta.
− Nie, w aktach nie ma wzmianki o Robercie. Skąd wiesz?
− Dobrze, powiem. Musisz trochę popracować nad samokontrolą. Zauważyłem minimalne zmieszanie, drgnęła ci powieka przy pierwszym pytaniu Draba. Przy kolejnych byłaś już opanowana, mogę powiedzieć − perfekcyjnie. Specjalnie napisałem Maniusiowi o komarze. W sobotę dowiem się, jak cię ocenił. Na pewno sprawdzał, jak reagujesz na kłopotliwe pytania. Niedługo poprowadzisz poważne przesłuchania, musisz wychwycić reakcję rozmówcy. Wiem, że jesteś doskonale przeszkolona, ale pamiętaj − twój rozmówca też obserwuje i stara się zbić cię z tropu. Na pewno dojdzie do rozmowy z wdową po Sawickim, a to nie będzie łatwy przeciwnik. Posiada kolosalne doświadczenie zdobyte w trakcie prowadzenia tak dużego biznesu. Czym zajmuje się Robert? − zadając pytanie, uważnie przyglądał się partnerce.
Nie liczyła, że uzyska odpowiedź, a przynajmniej takie wytłumaczenie. Nigdy nie mówiła o swoim życiu prywatnym, teraz jednak odczuła potrzebę opowiedzenia.
− Jest lekarzem − odpowiedziała prawie natychmiast − anestezjologiem, pracuje w szpitalu MSW.
− Czy to coś poważnego?
− Coś taki ciekawy? − zapytała, przyjmując pozycję obronną. Jednak po chwili zrezygnowała i kontynuowała: − Obecnie poważna, ale nie wiem, czym się zakończy. Robert chce wyjechać do pracy w Norwegii, a mi to nie odpowiada. Wiesz... inna płaca, inna praca, czas dla rodziny i dzieci. Moja praca nie sprzyja jego planom. Musiałabym zrezygnować, a ja lubię tę robotę. Jesteśmy na miejscu. − Zakończyła, poczuła, że i tak za dużo powiedziała.
− Teraz lubisz, a co będzie za parę lat? − Kowalski nie dał jej tak łatwo zakończyć rozmowy na ten temat. − Zastanów się nad tym, czy warto poświęcić miłość dla zabójców.
− Widząc, że jednak nie chciała rozmawiać, szybko dodał: − Spadaj, ja jeszcze mam dziesięciominutowy spacer. Do jutra.
Puściła jego ramię, uśmiechnęła się i odwróciła. Po chwili zniknęła za drzwiami. Kowalski poczekał, aż zapali się światło na klatce i powoli ruszył do domu. Po drodze przypominał sobie, jak to było na początku jego znajomości z przyszłą żoną. Do domu dotarł w pół do pierwszej. Przed położeniem się do łóżka wziął szybki prysznic.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#10
Cytat: Pozwoliła, aby powstał dekolt delikatnie odsłaniający piersi. Nosiła staniki w rozmiarze C i nie wstydziła się swoich piersi.

Coś z ciebie "cyckowy amator" skoro tak dwa razy pod rząd te nadobne skąd inąd krągłości wspominasz Wink

Opis czynności na początku może nazbyt szczegółowy (nakładanie kurtki, butów, znów zostawianie kurtki...).

Cytat: Kowalski był bardzo uczulony na punktualność.

Dość kulawe zdanie. Warto by przemyśleć.

Fragment jest słabszy niż zdołałeś mnie dotąd przyzwyczaić. Początek, mniej więcej do miejsca, gdzie zaczynaja gadać o robocie zalatuje drętwotą. Dialogi są dość sztuczne a wszystko wygląda, jakbyś pisał to na przymus. Niby w porządku, a nie ma tego Twojego polotu.

Od miejsca, gdzie zaczynają rozmawiać o robocie się poprawia a końcówka (ten spacer z szefem) nawet całkiem klimatyczna.

Czyli wniosek - nie pisz na siłę, bo to się czuje. Właściwie za pisanie warto się brać, kiedy scena już się ładnie w główce skrystalizuje.

Nie mniej jednak z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości