Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Trzecia strona medalu
#1
Obrzeża systemu binarnego Eta Pegasi
12 sierpnia 460 ETN (Era Terranova)


Statek o nazwie Geometria Chaosu wyszedł z nadprzestrzeni w absolutnej ciszy. Po prostu nagle pojawił się w systemie Eta Pegasi. Dokładnie w tym samym momencie włączył się system kamuflażu optyczno-elektronicznego. Nieco kanciasty, stożkowaty kadłub statku zamigotał i zniknął. Geometria Chaosu była z całą pewnością jedyną jednostką cywilną wyposażoną w taki system. Po jego uruchomieniu chroniony obiekt dosłownie znikał z pola widzenia – zarówno wizualnie, jak i z ekranów wszelkich radarów, wykrywaczy pól, termoseekerów i tym podobnych urządzeń.
Dostęp do tajnej technologii kamuflażu posiadały jedynie niektóre jednostki militarne. Instalowano go przeważnie w małych okrętach zwiadowczych, bowiem koszt użycia rósł drastycznie wraz z masą kamuflowanego obiektu i był koszmarnie wysoki.
Mathias Shallowgrave, właściciel i zarazem jedyny członek załogi Geometrii, nie był powiązany z żadną organizacją militarną. Nie był też człowiekiem wpływowym – ani w Unii Holdingowej, ani w opozycyjnej Federacji Wolnych Planet. Posiadał jednak na tyle znajomości, sprytu, inteligencji oraz zdolności przekonywania, że parę lat temu udało mu się zdobyć dostęp do specyfikacji technicznej kamuflażu. Wyprodukowanie jednej sztuki, instalacja systemu na Geometrii oraz utrzymanie tych faktów w tajemnicy pochłonęło masę pieniędzy, Mathias traktował to jednak jako inwestycję. Zgodnie z jego przewidywaniami, zwróciła się ona w ciągu dwóch lat ziemskich.
W zasadzie inwestycja ta była niezbędna do efektywnego wykonywania tego, czym Mathias Shallowgrave się zajmował. A zajmował się głównie przekrętami, wyłudzaniem, kradzieżą, przemytem i kilkoma innymi tego typu rzeczami. Kierował się tylko jedną zasadą: maksymalizacją zysku przy jednoczesnej minimalizacji strat.
Teraz stał przy jednym z większych iluminatorów Geometrii i, wpatrzony w pustkę kosmosu, po raz tysięczny analizował szczegóły planu, który zrodził się w jego głowie ponad rok temu. Jeśli wszystko pójdzie tak jak powinno, to wkrótce będzie na tyle bogaty, żeby na stałe osiąść na jakiejś małej, urokliwej planecie, gdzie do końca życia będzie mógł się rozkoszować ciepłem promieni słońca, nie martwiąc się o emeryturę.
Mathias przerwał rozmyślania, zasunął masywną blindklapę iluminatora i wrócił do sterówki. Usadowił się w fotelu pilota, po czym wydał odpowiednie polecenia Gai – sztucznej inteligencji zarządzającej jednostką. Fotonowe silniki Geometrii Chaosu ożyły i statek zaczął się powoli obracać, biorąc kurs na Neemę – jedyną skolonizowaną planetę podwójnego systemu Eta Pegasi.



Bratwa, kolonia Federacji Wolnych Planet
Neema, Eta Pegasi
14 sierpnia 460 ETN


Frank Pellado, postawny, ubrany w elegancki garnitur mężczyzna, stał w kolejce do kontroli celnej i klął pod nosem. W hali przylotów orbitalnych było gorąco i duszno, a do tego tłoczno. Kończył się sezon urlopowy i setki mieszkańców kolonii wracały do domu. Ogromne wentylatory zamontowane tuż pod wysokim sklepieniem budynku obracały się powoli i – wbrew swojemu przeznaczeniu – wcale nie pomagały w przepływie powietrza. Przy komputerach sprawdzających ID-chipy przyjezdnych stali uzbrojeni funkcjonariusze służby celnej Federacji Wolnych Planet, a z głośników co chwilę nadawano komunikaty informujące o zakazie pozostawiania samobieżnego bagażu bez włączonego autopilota, o bezwzględnej konieczności udostępnienia gniazda ID-chipu na żądanie służbie celnej oraz o całkowitym zakazie palenia w hali – dotyczącym zarówno syntetycznych beznikotynowców, jak i wyrobów z prawdziwego tytoniu.
Zniecierpliwiony Frank po raz wtóry zaklął cicho. Z powodu tłoku w hangarach stracił niemal godzinę przy dokowaniu, a teraz musiał tkwić w ślimaczącej się kolejce wracających z wakacji górników z rodzinami.
Neema była jedną z pierwszych planet skolonizowanych przez człowieka. Krążąca wokół żółtej gwiazdy Eta Pegasi, z atmosferą, geologią, fauną i florą stosunkowo podobnymi do starej Ziemi, planeta ta idealnie nadawała się na nowy dom dla ludzi. Znajdowały się na niej dwie kolonie – Bratwa, należąca do Federacji Wolnych Planet i Gauss Town, kontrolowane przez Unię Holdingową. Jako że obydwie frakcje od ponad stu lat znajdowały się w stanie wojny, kolonie od lat prowadziły cichą wojnę podjazdową, na którą traciły większość zasobów. Żadna ze stron nie mogła sobie jednak pozwolić na szeroko zakrojoną ofensywę, gwarantującą ostateczne zwycięstwo.
Sama planeta leżała z dala od międzygwiezdnych szlaków komunikacyjnych. Znajdowały się na niej niezbyt obfite złoża minerałów, ale oprócz nich nie było tu nic wartego uwagi. Górnictwo pełniło więc rolę głównej, ale niezbyt dochodowej gałęzi przemysłu. Największe zyski pochodziły z wydobycia i sprzedaży geliconu – rzadkiego surowca, używanego głównie przy produkcji uzbrojenia.
Rozwój technologiczny planety również pozostawiał wiele do życzenia, jako że obydwie kolonie nie cieszyły się zbytnim zainteresowaniem ani rządu federacyjnego, ani unijnego, przez co na wszystko ciągle brakowało funduszy.
Ogólnie rzecz biorąc, Neema była pozostawioną samej sobie, stosunkowo biedną i mało zaludnioną planetą, którą mało kto się interesował – dodatkowo uwikłaną w ciągły konflikt, skutecznie blokujący rozwój kolonii. Gdyby któraś ze stron przejęła całkowitą kontrolę nad obydwoma ośrodkami, dochody z górnictwa wzrosłyby na tyle, że planeta mogła zyskać na znaczeniu, jednak obecna systuacja nie pozwalała na żadne działania, które mogłyby doprowadzić do takiej sytuacji.
Frank przerwał rozmyślania, nadeszła bowiem jego kolej na kontrolę graniczną. Podszedł do stanowiska celnego, przyłożył do czytnika prawy nadgarstek, w który miał wszczepione gniazdo z ID-chipem i odczekał aż system przeanalizuje dane. Gdy na konsolecie zapaliła się zielone kontrolka oznaczająca, że może przejść dalej, nie ruszył się jendak i dopiero po kilku sekundach wyczepił gniazdo z czytnika.
– Przepraszam, zagapiłem się – powiedział z uśmiechem, widząc że funkcjonariusz straży celnej zaczyna podejrzliwie spoglądać w jego stronę.
– Proszę się przesunąć, kolejka czeka – mruknął strażnik. Na jego czole widoczne były grube krople potu.
Frank ruszył w stronę głównej sali żegnany życzeniami „miłego pobytu w malowniczej Bratwie, kolonii innej niż wszystkie”, wypowiedzianymi ciepłym, kobiecym głosem komputera celnego.


Bratwa zniechęcała monotonią barw i architektury. Kanciaste, szare budynki zlewały się z betonowymi ulicami i wszechobecnym brunatnym piachem. Brak jakiejkolwiek roślinności i nisko zawieszone, dające blade światło słońce tylko potęgowały przygnębiające wrażenie. Uciążliwy łoskot maszyn górniczych i warkot ciężkich transporterów ospale sunących szerokimi ulicami męczył Franka, który niezbyt raźno, ale z widoczną determinacją maszerował chodnikiem. Na szczęście lokal, do którego zmierzał, nie był zbyt odległy od taniego hotelu, gdzie się zatrzymał.
Po wejściu do środka od razu zauważył człowieka, z którym miał się spotkać.
– Jest pan wyjątkowo punktualny, panie Pellado. To rzadkość w dzisiejszych czasach – powiedział uprzejmie pułkownik Jansen ze sztucznym, wystudiowanym uśmiechem, kiedy Frank zbliżył się do stolika. Oczywiście pułkownik miał na sobie cywilne ubranie i nic nie wskazywało na to, że jest wysokim stopniem oficerem stacjonującej na Neemie III Dywizji Piechoty Federacji Wolnych Planet. Jego oczy przykrywały szkła ciemnych okularów, a nad wąskimi ustami rysował sie cienki, perfekcyjnie prztystrzyżony wąsik, przywodzący na myśl dyktatora z jakiejś południowoamerykańskiej republiki bananowej na starej Ziemi.
– To cecha dobrego biznesmena, panie Jansen. – Frank usiadł. Celowo nie tytułował tamtego stopniem.
– Czego się pan napije? Na mój koszt. – Wojskowy nie przestawał się uśmiechać. Pellado był jednak przekonany, że w głębi duszy pułkownik pogardza ludźmi takimi, jak on.
– Małą kawę proszę, może być syntetyk – powiedział machinalnie i rozejrzał się dookoła. Lokal świecił pustkami, zajętych było zaledwie kilka stolików. Frank był niemal pewien, że taki stan rzeczy został zaaranżowany przez Jansena, a obecni w barze rzekomi klienci to tak naprawdę obstawa, gotowa pospieszyć mu z pomocą w każdej chwili.
Pułkownik otworzył panel klienta na ekranie stołu i wybrał z menu odpowiednią pozycję. Frank uznał, że dość formalności.
– Panie Jansen, nie chcę zabierać panu cennego czasu. Wiem, że jest pan zajętym człowiekiem. Pomówmy o naszej sprawie – odezwał się.
– Rzeczowość to kolejna cecha, którą sobie cenię, oprócz punktualności. Coraz bardziej przekonuję się, że warto było zaaranżować to spotkanie. Dobrze więc. W korespondencji, którą wymieniliśmy sześć miesięcy temu twierdził pan, że jest w stanie pomóc Federacji przejąć kontrolę nad Gauss Town. Co więcej, obiecał pan, iż możliwe jest wykonanie tego przedsięwzięcia ze stuprocentową pewnością zerowych strat w ludziach. Przedstawił pan również swoją cenę oraz zaznaczył, że potrzebuje pół roku na przygotowanie całej operacji. – Jansen przerwał, do stolika podszedł bowiem kelner. Postawiwszy na stoliku spodek z filiżanką kawy, na którym znajdowało się również niesyntetyczne ciastko, oddalił się w stronę baru.
– Pan natomiast wyraził zainteresowanie moją propozycją oraz wyraził wstępną zgodę na cenę, którą zaproponowałem. – Tym razem to Frank uśmiechnął się sztucznie. Pułkownik nie odpowiedział uśmiechem. Jego głos zabrzmiał teraz chłodno i nie pozostawiał złudzeń co do faktycznego nastawienia Jansena:
– Panie Pellado. Doskonale zdaje pan sobie sprawę co oznacza przejęcie kontroli na wydobyciem geliconu dla Bratwy i jak wysoka jest stawka w tej grze. Jej reguły jednak będziemy ustalać razem. Proszę nie zapominać, gdzie pan jest i z kim rozmawia. Fakt, że pojawił się pan na tym spotkaniu oznacza, że przygotowania przebiegły pomyślnie. Poproszę więc o szczegóły. Jak sam pan zauważył, jestem zajętym człowiekiem.
Wyraz twarzy Franka nie zmienił się nawet odrobinę. Wciąż uśmiechał się szeroko. Żeby zyskać trochę czasu podniósł do ust filiżankę z kawą. Zastanawiał się, ile ze swojego planu powinien zdradzić Jansenowi. Upił długi łyk i odstawił naczynie. Następnie ugryzł ciasteczko. Postanowił, że będzie z pułkownikiem szczery. Wydawało się to najlepszą taktyką.
– Żeby mógł pan w pełni zrozumieć na czym ma polegać mój plan muszę najpierw opowiedzieć panu pewną historię. Otóż jedną z mniejszych planet układu... mniejsza o to, jakiego – ewolucja obdarzyła dość bogatą fauną i florą, ale też bardzo toksycznym środowiskiem. Z tego powodu nie ma tam żadnej kolonii ani nawet stacji badawczej. Na czymś w rodzaju tamtejszych bagien żyje gatunek zwierząt, które wyglądają jak połączenie ziemskiech węży z ptakami. Są to drapieżniki, które wytworzyły specyficzny sposób polowania. Samiec atakując ofiarę wstrzykuje w jej ciało jad, który w pół minuty potrafi na kilka dni uśpić zwierzę wielkości ziemskiego słonia. Toksyna jest na tyle mocna, że młode, jeszcze nie do końca rozwinięte osobniki wężoptaków, nie mogą pożywić się upolowanym w ten sposób stworzeniem. Natura wyposażyła więc samicę w antidotum, które wprowadza ona do organizmu martwej ofiary. Antidotum wchodząc w reakcję z jadem samca całkowicie dezintegruje obydwie substancje, sprawiając, że mięso ofiary jest bezpieczne do spożycia.
Frank przerwał i ponownie upił łyk kawy.
– Niech pan kontynuuje. – Pułkownik skinął głową. – Jak dotąd wszystko jest klarowne. Ewolucja rzadko kiedy dokonuje nieracjonalnych wyborów, ale czasami potrafi zadziwić. Nie rozumiem tylko jak to się ma to przejęcia kontroli nad Gauss Town.
– Wspomnianych sześciu miesięcy potrzebowałem na to, żeby zsyntetyzować toksynę samca i antidotum samicy oraz nieco udoskonalić ich skład, łącząc je w perfekcyjną broń biologiczną. Broń, która atakuje tylko gatunek homo sapiens. W kilka sekund potrafi zahibernować ciało dorosłego człowieka na okres mniej więcej tygodnia, zależnie od kilku czynników. Następnie sama się usuwa, nie pozostawiając w organiźmie najmniejszego śladu. Jedynym zadaniem należącym do pana będzie dostarczenie środka do Gauss Town w taki sposób, żeby dosięgnąć wszystkich mieszkańców w stosunkowo krótkim czasie. Na sztuce wojennej pan zna się lepiej ode mnie, więc inwencję twórczą pozostawię panu. Prewencyjnie zsyntetyzowałem też samo antidotum, które całkowicie uodparnia na działanie środka. Wystarczy, że potajemnie dostarczy je pan kolonistom z Bratwy i obywatele Federacji będą bezpieczni. To na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Zrobi pan to w odpowiedni sposób i do Gauss Town będzie wystarczyło wysłać kogoś z flagą Federacji do zatknięcia na kopule budynku ratusza. Jestem pewien, że i z tym poradzi pan sobie bez problemu. – W ostatnie zdanie Frank włożył chyba trochę za dużo ironii, bowiem brwi pułkownika uniosły się aż ponad ciemne szkła jego okularów. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Pellado dodał zimno:
– Wspomniał pan wcześniej o wysokości stawki. Oczywiście zdaje pan sobie sprawę, że nie pracuję sam. Każdy medal ma dwie strony, panie Jansen. Taką samą propozycję moi wspólnicy mogą przedstawić odpowiednim osobom z unijnej kolonii. Decyzja należy do pana.
Pułkownik długo milczał. W końcu potarł brodę, zdjął okulary i położył je na stole.
Frank posiadał jeszcze inną cechę oprócz punktualności i rzeczowości. Bezbłędnie potrafił czytać ludzkie reakcje. Jedno spojrzenie w zwężone oczy Jansena wystarczyło, żeby nabrał pewności, iż tamten bez wahania zgodzi się na jego propozycję. Jak również, że właśnie zyskał kolejnego wroga. Pułkownik szczerze go nienawidził, ale był poniekąd w sytuacji bez wyjścia. Obydwaj przecież doskonale zdawali sobie sprawę z wysokości stawki w tej grze.



Statek cywilny Geometria Chaosu
Wysoka orbita planety Neema, Eta Pegasi
15 sierpnia 460 ETN


Mathias Shallowgrave uwielbiał budzić się i czuć zapach świeżych owoców. Nie wiedział skąd ta fanaberia, ale dawał mu on energię i pozostawiał w dobrym nastroju przez cały dzień. Kiedy zegar pokładowy wskazał szóstą, Gaia uruchomiła odpowiednie procedury i kajutę Mathiasa wypełnił intensywny jabłkowy aromat, wtłoczony specjalnymi przewodami umieszczonymi w poszyciu kabiny.
Gaia była jedną z najbardziej zaawansowanych sztucznych inteligencji, jakie kiedykolwiek zostały stworzone przez człowieka. Jej samodoskonalące się algorytmy w teorii pozwalały na nieograniczony rozwój. Pełniła funkcje wszystkich członków załogi Geometrii, od nawigatora po kucharza. Reagowała jedynie na polecenia Mathiasa, który dostał całość dokumentacji dotyczącej Projektu Gaia jako formę zapłaty za wykonanie nielegalnego zlecenia dla jednego z czołowych naukowców, wchodzących w skład zespołu odpowiedzialnego za jego powstanie. Tak jak w przypadku systemu kamuflażu, Shallowgrave był niemal pewien, że Geometria Chaosu jest jedynym statkiem cywilnym wyposażonym w Gaię.
Po niezbyt obfitym śniadaniu Mathias udał się do medstacji, znajdującej się w sekcji rufowej. Ulokował się na fotelu operacyjnym i wydał odpowiednie polecenia. Chirurg – wyposażony w kilka elastycznych ramion z wymiennymi przyrządami robot medyczny o obłym korpusie – przeprowadził rutynowy skan organizmu, a następnie unieruchomił prawą rękę mężczyzny w ramieniu wysięgnika i wstrzyknął środek znieczulający w przedramię. Kiedy specyfik zaczął działać, robot wymontował gniazdo ID-chipu z nadgarstka Mathiasa, a następnie usunął sam chip, znajdujący się pod spodem i umieścił go w hermetycznym, sterylnym pojemniku. W puste miejsce włożył inny układ ID, oczyścił nadgarstek, z powrotem wmontował weń gniazdo, po czym opatrzył ranę.
Następnie, z godną swego miana precyzją, umieścił mikroskopijny rezonator w jednym z zębów mężczyzny. Urządzenie to moduluowało barwę głosu, oddziaływując bezpośrednio na struny głosowe. Mathias używał go już nie raz, ale zawsze odczuwał ten sam dyskomfort. Teraz również wzdrygnął się po wypowiedzeniu kilku skryptowych zdań, które miały za zadanie kalibrację rezonatora.
Całość operacji trwała ponad cztery godziny, ale Mathias zniósł to wszystko ze spokojem i cierpliwością. Doskonale zdawał sobie sprawę, że działania te są niezbędne do wykonania kolejnej fazy planu, który miał przecież zaowocować pokaźną sumą brudnych pieniędzy. Oczywiście później trzeba będzie je wyprać, ale tym Mathias zamierzał się martwić, gdy przyjdzie czas.



Gauss Town, kolonia Unii Holdingowej
Neema, Eta Pegasi
16 sierpnia 460 ETN


– Niewiarygodne. – Marcus Laskovsky, dyrektor zarządazjący kolonią Gauss Town, nie ukrywał zdziwienia. Właśnie wysłuchał zapisu audio dostarczonego mu przez mężczyznę, który z zainteresowaniem oglądał teraz grzbiety książek w przeszklonej biblioteczce. Znajdowali się w gabinecie Marcusa, na najwyższym poziomie budynku ratusza. Dyrektor – niski, otyły jegomość o aparycji skutecznie maskującej bystrość i inteligencję – stał przy oknie i w zamyśleniu spoglądał na pomarańczową łunę wschodzącej właśnie Eta Pegasi. U stóp ratusza rozciągało się Gauss Town, powoli budzące się właśnie do życia i zupełnie niezdające sobie sprawy z nadchodzącej tragedii.
Po drugiej stronie planety równie nieświadoma Bratwa zapewne kładła się właśnie spać.
Georgio Martino, mężczyzna kontemplujący księgozbiór Marcusa, z zainteresowaniem przeglądał zastawione półki. Książki traktowały głównie o galaktycznych zagadnieniach ekonomiczno-gospodarczych oraz o polityce pieniężnej Unii Holdingowej, ale Georgio dojrzał też kilka tytułów z klasyki staroziemskiej literatury. „Wojnę i pokój” Tołstoja, „Solaris ” Lema, „Hamleta” Szekspira, „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa oraz kilka innych pozycji, w których zaczytywał się za młodu. Szanował ludzi, którzy potrafili docenić literaturę sprzed setek lat, w dodatku drukowaną na papierze.
– Dyrektorze, jako głowny zarządzający Gauss Town, na pewno zdaje pan sobie sprawę jakie konsekwencje niesie za sobą akt terroru, którego zamierza dopuścić się pułkownik Jansen – powiedział. – Nie sądzę, żeby mógł pan puścić tę sprawę oficjalnymi kanałami, bowiem do tego czasu mieszkańcy pańskiej kolonii będą w stanie hibernacji, a oddziały Federacji przejmą kontrolę.
Marcus Laskovsky podszedł do szerokiego, masywnego biurka, które jak ulał pasowało to jego sylwetki i usiadł w równie dużym fotelu. Chwilę milczał, rozważając słowa Martino.
– Ma pan rację – powiedział w końcu. – Nie sądzę, żebyśmy mogli cokolwiek zrobić w tej sprawie, oprócz zbrojnej akcji prewencyjnej. Natychmiast podejmę stosowne kroki.
– Proszę chwilę zaczekać. Kiedy kontaktowałem się z panem, napisałem, że mam bardzo ważne informacje, dotyczące bezpieczeństwa kolonii. Nie wyciągnąłem pana z łóżka o czwartej rano tylko po to, żeby przynieść wiadomość o ataku.
– Na wszystkich bogów starej Ziemi, potrafi pan budować napięcie – ton głosu dyerktora wcale nie był wesoły.
– To cecha dobrego biznesmena – uśmiechnął się Georgio. Usiadł w fotelu po drugiej stronie biurka i kontynuował:
– Jako obywatelowi Unii Holdingowej, dobro jej kolonii leży mi na sercu. Naturalnie, jako biznesmen muszę również dbać o własne interesy. Sumę, którą podałem jako zapłatę za informację, przelał pan na moje konto bez mrugnięcia okiem. Proszę ją potroić, a w ciągu dwunastu godzin dostarczę panu zarówno środek, jak i antidotum, o których była mowa w nagraniu. Co więcej, nie musi pan płacić z góry, tylko wtedy, kiedy obydwie substancje będą już w pana posiadaniu. Niech to będzie pana gwarancją w tej transakcji.
Dyrektor Gauss Town zmrużył oczy i chwilę przyglądał się swojemu gościowi.
– Panie Martino – powiedział powoli. – Najpierw wysyła mi pan tajemniczą wiadomość, oferując na sprzedaż kota w worku. Następnie przychodzi pan do mojego gabinetu, przynosząc kota, który w rzeczywistości okazuje się być tygrysem ostrzącym sobie zęby na moją kolonię. Na kolonię, za którą jestem odpowiedzialny. Płacę za to i w dodatku płacę naprawdę sporo. A pan żąda trzy razy więcej, oferując mi teraz samego tygrysa. Chyba domyśla się pan, że w ciągu kilku minut mogą mogą się tu zjawić funkcjonariusze policji i...
– Posłuchaj mnie – przerwał mu Georgio chłodno, gwałtownie wstając z fotela i opierając ręce na biurku. Pochylił się do przodu, tak że twarz Marcusa znalazła się tuż przed nim. Jego głos był zimny jak stal, a maska uprzejmości, za którą się wcześniej skrywał, opadła.
– Nie wiem, jak bardzo pochopny jest pułkownik – warnkął – ale podejrzewam, że najpóźniej za dwadzieścia cztery godziny na tym ratuszu będzie powiewać flaga Federacji, a ty będziesz gryzł piach. Twoi zafajdani policjanci nic tu nie pomogą. Możesz mnie zaaresztować, ja jestem już uodporniony na broń tego całego Pellado. Chcesz interweniować zbrojnie? Proszę bardzo. Federacja tylko na to czeka. Nareszcie dasz im uzasadniony powród do odwetu na dużą skalę. Ich eskadry nieustannie patrolują ten obszar galaktyki. Dobrze wiesz, że kolonie Unii nie są liczne w tym sektorze. Zanim przybędzie odsiecz, twoje miasteczko przestanie istnieć. Nie dość, że zginiesz, to jeszcze zostawisz po sobie bałagan. Przyszłe pokolenia nie będą cię miło wspominać. Ja pokazuję ci, że jest jeszcze druga strona medalu. Daję możliwość załatwienia sprawy po cichu. Uodpornisz mieszkańców Gauss Town. Wojsko Federacji przekroczy granice Unii, spodziewając się sterty zahibernowanych ciał, a zasatanie tętniącą życiem i przygotowaną do obrony kolonię. Będą na tyle zaskoczeni, że bez problemu uda ci się obronić miasto. Jansen będzie się musiał z tego tłumaczyć przez długi czas. Jeśli czytałeś choć część z książek, które masz w bibliotece, to wiesz jakie możliwości manewru da ci taka sytuacja. Z samą toksyną zrobisz co zechcesz. Możesz pokonać Jansena jego własną bronią i przejąć kontrolę nad Bratwą. Wnioskuję, że jesteś rozsądnym człowiekiem. Zastanów się więc. Bo – że posłużę się twoją własną metaforą – albo przyjdzie tygrys i cię zje, albo zamkniesz go w klatce i nauczysz pokory. A teraz wybacz, ale wbrew pozorom ta sprawa nie ma najwyższego priorytetu w moim grafiku. Wiesz, jak się ze mną skontatkować. – Martino jeszcze chwilę opierał się o biurko, patrząc dyrektorowi prosto w oczy. Następnie odwrócił się i nonszalanckim krokiem wymaszerował z gabinetu.
Marcus Laskovsky siedział jak skamieniały. Od dawna nikt się w ten sposób do niego nie odnosił. Był przyzwyczajony do szacunku, jakim darzyli go współpracownicy i mieszkańcy Gauss Town. Uważał, że dobrze sprawuje swoją funkcję, a fakt, że zasiadał w fotelu dyrektora koloni już trzecią kadencję tylko to potwierdzał. Był obeznany w politytycznych rozgrywkach. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Georgio Martino miał całkowitą rację – i to właśnie przerażało go najbardziej.
Westchnął i wcisnął kilka przycisków na panelu biurka. Przed jego twarzą rozświetlił się prostopadłościan holoekranu. Z ciężkim sercem, ale przeświadczony, że to jedyne wyjście, otworzył wiadomość od Martino, w której tamten podawał dane swojego konta. Za oknem ratusza Eta Pegasi wychyliła się wreszcie zza horyzontu i rozświetliła powierzchnię planety. Gauss Town zaczynało budzić się do życia.



Statek cywilny Geometria Chaosu
Wysoka orbita planety Neema, Eta Pegasi
16 sierpnia 460 ETN


– Jeszcze raz to samo – po raz czwarty poprosił Mathias, podstawiając opróżnioną szklankę pod dozownik napojów.
– Wedle życzenia – odezwała się Gaia miękkim, kobiecym głosem. Ze sterylnej rurki dozownika najpierw wypadło kilka kostek lodu, a następnie szklanka wypełniła się podwójną porcją whisky. – Nie upij się. Rano znowu będziesz miał kaca, a nie wiadomo czy nie będziemy skakać do Sigma Draconis. Dobrze wiesz, jak znosisz podróże w nadprzestrzeni, kiedy pijesz dzień wcześniej. A raczej jak nie znoisz.
– Przestań mi matkować – pogroził jej palcem Mathias, dobrze wiedząc, że komputer i tak tego nie zobaczy. – Mój plan jak dotąd udaje się w stu procentach. Mam prawo celebrować.
– Nasz plan – poprawiła go Gaia. – Nie zapominaj, kto pół roku temu przeprowadził pierwszą analizę jadu wężoptaka i kto go później zsyntetyzował, razem z antidotum. Jak również kto odkrył działanie powstałego związku na gelicon. No i kto podrabia ci ID-chipy, panie Pellado-Martino.
– Dobra już, dobra. Stałaś się ostatnio bezczelna. Jak tak dalej pójdzie, będę musiał zablokować ci alogrytmy samodoskonalenia. – Mathias dopił whisky i skrzywił się. – Nalej mi jeszcze. I zobacz jak się mają sprawy na dole.
– Sprawdzam na bieżąco. Ani pułkownik Jansen, ani dyrektor Laskovsky nie podjęli jeszcze żadnych działań.
– Czekaj, nie nalewaj. Idę wziąć prysznic a później chyba faktycznie pójdę spać. Monitoruj dalej. Jeśli coś się wydarzy, budź mnie. Mam nadzieję, że nasz spybot nie zostanie wykryty zanim coś się ruszy.
– Spokojnie, zaraz po tym, jak użyłeś ID-chipów, żeby go wprowadzić do komputerów celnych, sprawdziłam ich systemy bezpieczeństwa. Ani te unijne, ani federacyjne nie mają szans z moim małym szpiegiem.
– Obyś miała rację, Gajeczko – powiedział Mathias, trochę bełkotliwie. Z niechęcią wstał z wygodnego, samodopasowujacego się fotela żelowego, po czym skierował chwiejne kroki w stronę pokładowej łazienki, wyposażonej zapewne lepiej niż niejedno mieszkanie górnika z Bratwy czy Gauss Town. Gaia nie odpowiedziała. Jej algorytmy uznały zignorowanie komentarza Mathiasa za optymalną opcję. „Ja zawsze mam rację” było na drugim miejscu, ale wedle kalkulacji, w których funamentalną rolę odgrywał profil psychosocjologiczny Shallowgrave’a, ten zareagowałby sarkastyczną wypowiedzią, zażądał kolejnej szklanki whisky i został tu do rana, upiajając się w sztok. To z kolei spowodowałoby obniżenie szans na powodzenie misji o trzy koma siedem setnych procenta. A na to Gaia nie mogła pozwolić.
Niedługo po drugiej czasu uniwersalnego odnotowała ruch na oficjalnym koncie pocztowym dyrektora Gauss Town. Ruch, na który czekała.
Tym razem Mathiasa nie obudził jabłkowy aromat, tylko sygnał alarmu. Zerwał się z łóżka i nakładając w pośpiechu ubranie zarządał raportu sytuacyjnego.
– Cztery minuty temu Marcus Laskovsky wystosował informację do wszystkich mieszkańców kolonii, w której oznajmił o wykryciu niebezpiecznego wirusa i zarządził przymusowe szczepionki. Wszyscy obywatele mają obowiązek uodpornić się w ciągu dwudziestu czterech godzin. Sprawdziłam bazy danych i komunikację na serwerach medycznych Gauss Town. Nie ma tam najmniejszej wzmianki o wirusie. Sprawdziłam też wszystkie możliwe kanały informacyjne. Prawdopodobieństwo, że „szczepionka” to nasze antidotum, wynosi dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
– Doskonale. Teraz czekamy na pułkownika i jesteśmy w domu.
– Pułkownik Jansen wykonał dziś rano kilka telefonów, które mogą świadczyć o przygotowaniach do ataku i potajemnego zaaplikowania antidotum mieszkańcom Bratwy. Kontynuuję monitoring wszystkich systemów. Koordynaty mamy na Sigma Draconis, możemy skakać w każdej chwili.



Statek cywilny Geometria Chaosu
Okolice bazy kosmicznej „Fourth World”, Sigma Draconis
1 września 460 ETN


Trzy niewielkie myśliwce w barwach Kompanii Hackenbush podleciały na niebezpiecznie bliską odległość. Tak, że Mathias był w stanie zobaczyć pilotów w kabinach.
– Czy mam wysłać ostrzeżenie? – zapytała Gaia.
– Nie, niech myślą, że wszystko im wolno. W końcu jesteśmy na ich terenie.
– Przesyłają powitanie, daję fonię.
– Kompania Hackenbushów wita w systemie Sigma Draconis – zaskrzeczał głośnik. – Oczekujemy dezaktywacji systemów uzbrojenia i ustawienia autopilota na śledzenie naszego myśliwca, kod identyfikacji przestrzennej: ZBAV–dwanaście–dwadzieścia–zero-dziewięć.
Mathias potwierdził odbiór, wyłączył komunikator i nakazał Gai zastosować się do poleceń Kompanii.
Hackenbushowie byli organizacją militarną. Nie mieli powiązań ani z Federacją, ani z Unią. Oferowali usługi najemników każdemu, kto był gotów wyłożyć odpowiednią kwotę i nikt tak naprawdę nie wiedział jakimi siłami rzeczywiście dysponowali.
Ich siedzibą był odbudowany i zmodernizowany wrak pierwszego statku kolonizacyjnego, który został wysłany w przestrzeń ze starej Ziemi. Nosił on nazwę Fourth World, a jego celem była Alfa Centauri – najbliższa Ziemi gwiazda. Fouth World miał przekształcić się w pierwszą stale zamieszkałą stację kosmiczną poza Układem Słonecznym. Niestety, po wejściu do nadprzestrzeni wszelki ślad po nim zaginął. Nigdy nie pojawił się w Alfa Centauri i nikt nie potrafił powiedzieć co się stało.
Wrak kolosa odkryto ponad sto pięćdziesiąt lat później w pozbawionym planet systemie Sigma Draconis. Kadłub statku pozostał nienaruszony, jednak napęd nadprzestrzenny, cała nawigacja oraz systemy podtrzymywania życia były martwe. Tak samo jak cztery miliony kolonistów – pierwszych w historii, którzy mieli na stałe zamieszkać poza Ziemią.
Wrak odkryto niecały rok po rozłamie ówczesnego Globalnego Rządu i podziale na Unię oraz Federację. Kontrolę na starej Ziemi przejmowały wtedy międzynarodowe megakorporacje, które później przekształciły się w Unię Holdingową. Federacja Wolnych Planet była świeżo sformowanym bytem politycznym i szczytowe struktury władzy dopiero się tam kształtowały.
Sprawa Fourth World stanęła w miejscu, ponieważ nikt nie miał czasu zajmować się wymarłym kolosem. Kompania Hackenbush, korporacja zajmująca się głównie produkcją maszyn wojskowych, uzbrojenia i amunicji wykorzystała sytuację i odkupiła wrak na własność za niebotyczną sumę. Dziesięć lat później ogłosiła Sigma Draconis swoim terytorium i zawiesiła wszelką działalność na starej Ziemi, oferując w zamian usługi najemników. Fourth World stał się ich bazą i centrum strategiczno-produkcyjnym. Jako jedyni byli ciągłymi nabywcami hurtowych ilości geliconu. I to właśnie było powodem, dla którego Mathias Shallowgrave był tu dzisiaj.


Mathias trzeci raz w życiu gościł na stacji i po raz trzeci był pod wrażeniem jej ogromu. Posiadała infrastrukturę, której nie powstydziłaby się niejedna konglomeracja miejska na starej Ziemi. Było tu wszystko, poczynając od wszelkiego rodzaju fabryk, zakładów syntetyzujących, centrów recyklingu, produkujących żywność biofarm, a kończąc na kasynach, burdelach, parkach rekreacyjnych i sztucznych stokach do snowjetboardu. Krótko mówiąc, Fourth World był ogromną, nowoczesną i doskonale chronioną metropolią kosmiczną, którą ponad milion najemników, ich rodziny oraz setki tysięcy pracowników Kompanii Hackenbushów nazywało domem.
Stojąc na ruchomym chodniku, z umiarkowaną prędkością sunącym w kierunku biura celnego, Mathias mijał ogromne pomieszczenia hangarów po jednej stronie i magazyny po drugiej. Gdzieś z niknącego w mroku sufitu zwisały masywne ramiona wysięgników oraz girlandy kabli, przewodów i łańcuchów. Wokół roznosił sie zapach smaru, metalu i ropy, a zewsząd dochodził warkot silników, łomot pakownic, syk dekompresorów i sygnały alarmowe mijających się wozów ciężarowych. Panował rozgardiasz. Pracownicy doków uwijali się w pocie czoła, sterując humanoidalnymi robotami transportowymi, które przenosiły ładunki na zadokowane jednostki. Oddział uzbrojonych najemników w barwach Kompanii przemaszerował obok i skręcił w stronę sąsiedniego hangaru.
Chwilę później Mathias usłyszał huk i potworny wrzask. Obejrzał się. Wielki robot kroczący, którego minął przed chwilą, zderzył sie z monstrualnych rozmiarów pojazdem transportowym. Masywny korpus maszyny leżał na boku, przygnieciony przez ogromne koło wozu, a kontener, który dźwigał robot wypiął się z uprzęży i z wysokości kilku metrów spadł na zmiemię, miażdżąc nogi jakiegoś robotnika, wyjącego teraz z bólu.
Kierowca ciężarówki wysiadł z kabiny i trzymał się za głowę; widocznie to on był sprawcą wypadku. Mathias nie zobaczył, co było dalej, bowiem chodnik zakręcił za róg korytarza. Kilkanaście metrów dalej znajdowała się winda, która miała zabrać Mathiasa do biura celnego, a stamtąd na wyższy poziom, skąd mógł z kolei dostać się do serca stacji.


Gerrard Hackenbush Junior, dyrektor Kompanii, odchylił się w fotelu i spojrzał na sufit. Trójwymiarowa mapa przedstawiająca Drogę Mleczną pokrywała całą jego powierzchnię. Hackenbush chwilę milczał, wpatrując się w usianą gwiazdami przestrzeń i przeczesując płowe włosy wypielęgnowanymi palcami.
– Pięć lat... To nieco ponad jedna czwarta z tego, ile potrzebuje światło Sigmy Draconis na dotarcie do ziemskiego Słońca – powiedział w końcu, wskazując po kolei obydwa punkty na mapie. – Stawiasz twarde warunki. Jaką mam gwarancję, że wszystko potoczy się zgodnie z tym, co mówisz?
– Żadnej – uśmiechnął sie Mathias Shallowgrave. – Jedyne, czego jestem pewien, to że w ciągu pięciu lat od momentu wejścia „antidotum” w reakcję z „bronią biologiczną”, które im sprzedałem, zmiany genetyczne i regres niektórych części mózgu będą na tyle znaczące, że kolejne pokolenie kolonistów nie będzie w stanie nauczyć się czytać. I tylko ty będziesz znał sposób, żeby te zmiany odwrócić. Od ciebie będzie zależeć czy w zamian za udostępnienie prawdziwego antidotum – Mathias kiwnął głową w kierunku małej ampułki wypełnionej bezbarwnym płynem, stojącej na blacie biurka – wynegocjujesz dożywotnie darmowe dostawy geliconu dla Kompanii, czy z czystej dobroci serca oddasz je za darmo.
– Mathias Shalllowgrave, cyniczny do bólu. Nic się nie zmieniłeś od czasu, kiedy ostatni raz ubijaliśmy interes. – Gerrard powoli wyciągnął rękę i podniósł ampułkę do góry. Chwilę oglądał ją pod światło.
Mathias przypomniał sobie jak prawie dziesięć lat temu negocjował z Gerrardem Hackebushem Seniorem pozyskanie specyfikacji systemu kamuflażu dla Geometrii Chaosu. Hackenbush Junior nie piastował wtedy jeszcze funkcji dyrektora Kompanii, ale był prawą ręką ojca i towarzyszył mu wszędzie, wliczając w to ubijanie nielegalnych interesów z typami spod ciemnej gwiazdy. Typami pokroju Mathiasa.
– No dobra. Powiedzmy, że ci wierzę. – Gerrard schował ampułkę do kieszeni marynarki. – Jeszcze jedno pytanie. Co stoi na przeszkodzie, żebym kazał cię teraz zamknąć i zwyczajnie zabrać antidotum, nie płacąc idiotycznie bajońskiej sumy, której zażądałeś?
– To, że na moją komendę Gaia wyśle przygotowaną wiadomość do władz Unii i Federacji, która ujawni twój udział w całym spisku, a to skutecznie może zablokować twoje kontrakty z obydwiema stronami. Każdy medal ma dwie strony, Gerrardzie – odrzekł Mathias bez zająknięcia. Hackenbush Junior zachował kamienną twarz.
– Pieniądze znajdą się na podanym przez ciebie koncie w ciągu dwudziestu czterech godzin – powiedział. – Muszę przyznać, że wiesz, jak ubijać interesy.
– To cecha dobrego biznesmena – odparł Mathias Shallowgrave, a na jego twarzy zakwitł szeroki uśmiech.



Statek cywilny Geometria Chaosu
Wolna przestrzeń międzysystemowa
2 września 460 ETN


– To największy przekręt od momentu przeniesienia stolicy ludzkości z Ziemi na Terranovą... – Mathias mentorsko uniósł palec wskazujący w górę i zawiesił głos. Był zalany w trupa i ledwo składał słowa. – Czterysta sześdziesiąt lat temu! Jestem królem, Gajeczko, królem! Nalej mi jeszcze...
– Zgodnie z Wyjątkiem Numer Siedem, „Kapitan pod znaczącym wpływem środków odurzających”, odmawiam wykonania polecenia.
– W takim razie zacznij szukać jakiejś mało zamieszkałej planety o ziemskim klimacie. Koniecznie w jakimś zapomnianym, peryferialnym systemie. Tylko żeby było tam ciepło i malowniczo! A ja sam sobie naleję. Przewidziałem, że prędzej czy później się zbuntujesz i już od dawna trzymam w zamrażarce kilka butelek na taką okoliczność. – Mathias podniósł się z fotela i ruszył w stronę lodówki. Po przejściu kilku kroków potknął się jednak i jak długi rozłożył się na podłodze. Nie minęło dziesięć sekund i dobiegło stamtąd chrapanie.
Gdyby Gaia była człowiekiem, zapewne westchnęłaby teraz i z zażenowaniem pokręciła głową. Była jednak sztuczną inteligencją. Wygasiła więc światła na całym statku i zaczęła przeczesywać bazę danych skolonizowanych planet o stosunkowo niskim poziomie zaludnienia i atmosferze nie odbiegającej za bardzo od ziemskiej.



Posiadłość Mathiasa Shallowgrave’a
Cahill, Virginis 61
1 września 463 ETN


Wieża widokowa stojąca w południowej części posiadłości liczyła sobie równo sto metrów wysokości. Mathias stał na szerokim balkonie umiejscowionym na szczycie i w zamyśleniu spoglądał na rozciągające się przed nim bezkresny step. Odległy horyzont wieńczyły zamglone szczyty pokrytych śniegową czapą gór.
Plan powiódł się znakomicie. Niebotyczna suma pieniędzy, którą Mathias zgromadził, pozwoliła mu na zmianę tożsamości, zakup luksusowej posiadłości w peryferyjnym systemie Virginis 61 oraz na skuteczne zatarcie wszelkich śladów mogących kogokolwiek do niego doprowadzić. Od dwóch lat rozkoszował się ciszą, spokojem i wysokimi temperaturami, które oferowała planeta Cahill. Prawie nie miał zmartwień.
Prawie. Pozostawała bowiem jeszcze jedna sprawa, którą musial załatwić. Trzecia strona medalu, grande finale Mathiasa Shallowgrave’a – czyli wiadomość, którą wysłał dziś rano Kompanii Hackenbusch. Gaia, która zarządzała wszystkimi systemami posiadłości, podjęła stosowne działania, uniemożliwające namierzenie miejsca pochodzenia wiadomości. A ta była czysto informacyjna.
Mathias uprzejmie przypominał Kompanii o rozmowie, którą odbył z dyrektorem Gerrardem Hackenbuschem Juniorem we wrześniu trzy lata temu, a w której to wspominał, ze każdy medal ma dwie strony. Równie upjrzejmie oznajmiał, że istnieje jeszcze trzecia strona medalu, i że antidotum, które Gerrard dostaczył na Neemę, oprócz zbawiennego dla kolonistów działania, wprowadziło do ekosystemu planety samoklonujące się nanoorganizmy, mające tylko jeden cel: zmianę struktury atomowej złóż geliconu, który Kompania po śmiesznie niskiej cenie od trzech lat importowała już tylko z Neemy. Po zmianie struktury organizmy owe ulegały biodegradacji, nie pozostawiając po sobie śladu.
Dzięki tym zmianom, które weszły w efektywną fazę końcową dokładnie dzisiaj, jak oznajmiała wiadomość, gelicon stawał się niezdatny do jakiegkolwiek przetworzenia. Mathias ubolewał wielce nad tym faktem, jednocześnie zapewniając o przyjaźni, którą darzy Kompanię. W ramach tej przyjaźni, oferował Kompanii Hackenbusch pomoc w postaci kodu genetycznego innego nanoorganizmu, który z kolei niwelował skazę geliconu i przywracał go do stanu używalności.
Wiadomość kończyła się banalnym stwierdzeniem, że każda przyjaźń ma jednak swoją cenę. Której Mathias nie omieszkał podać, oczywiście wraz z numerem jednego ze swoich licznych, szemranych kont.
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#2
"Jako że obydwie frakcje ponad sto lat temu zawarły obowiązujący do czasów obecnych traktat pokojowy, żadna ze stron nie mogła sobie pozwolić na otwartą agresję. Bratwa i Gauss Town prowadziły więc wojnę ekonomiczną, urozmaicaną od czasu do czasu sabotażem industrialnym bądź drobnym aktem terroru. Robiły to na tyle ostrożnie, że nikt nikomu nie potrafił niczego oficjalnie udowodnić.
Taka sytuacja trwała tu od ponad dwustu lat. Sama planeta leżała z dala od międzygwiezdnych szlaków" - najpierw, że zawarły pokój ponad sto lat temu, a potem, że taka sytuacja trwa od dwustu lat, chyba coś nie tak, bo przed pokojem, jeśli dobrze rozumiem, prowadzili bardziej otwartą wojnę, więc sytuacja obecna trwa od czasów pokoju. Czy coś mieszam? Tongue I ten przeskok akapitu mi średnio leży, ale to chyba moje widzimisię,

"Sama planeta leżała z dala od międzygwiezdnych szlaków komunikacyjnych i była średnio bogata w surowce naturalne – i nic poza tym." - tutaj to mi w ogóle coś nie pasi, jeśliby [...] i posiadała skromne zasoby surowców naturalnych - i nic poza tym[...] to jakoś lepiej brzmi, ale i tak nie do końca, hm? przydałoby się to przekształcić jak dla mnie,

"– To cecha dobrego biznesmena, panie Jansen – Frank usiadł." - kropki zabrakło po panie Jansen,

"że w głębi duszy pułkownik pogardzał jednak ludźmi takimi, jak Frank." - ten przecinek chyba zbędną przerwę wprowadza,

"Pomówmy o naszej sprawie.
– Rzeczowość to kolejna cecha, którą sobie cenię, oprócz punktualności. Coraz bardziej przekonuję się, że warto było zaaranżować to spotkanie. Pomówmy więc o naszej sprawie. " - możliwe, że powtórzenie mówienia o sprawie jest celowe, ale mi trochę przeszkadza,

"Żeby mógł pan w pełni zrozumieć, na czym ma polegać mój plan, muszę najpierw opowiedzieć panu pewną historię." - nie wiem, czy nie brakuje tutaj tych przecinków,

"która w ciągu godziny usuwa ze środka dosłownie wszystko, łącznie z samą sobą. Przekształca się ona w cienką błonę pokrywającą wewnętrzne ścianki jajka. Na błonie znajduje się materiał genetyczny. Po samej toksynie i mikroorganizmach nie pozostaje żaden ślad. Następnie samica wypełnia jajo antytoksyną, która niweluje działanie jadu samca i przenosi drugą brakującą część DNA." - eeeej, najpierw przedstawiasz, jak to jad samca usuwa wszystkie mikroorganizmy, a potem nawet siebie, przekształcając się w cienką błonę z materiałem DNA, a potem, że antytoksyna samicy dopiero niweluje toksynę samca, chyba coś nie tak, czy ja się zgubiłem?

No, powiem, że jest bardzo ładnie, aż szkoda, że tak krótki fragment. Kilka chyba-zgrzytów znalazłem, ale jakoś znacząco nie wpływa to na jakość. Na razie nie rozumiem tylko wprowadzenia pierwszego bohatera, ot taka krótka wzmianka o nim, a potem przeskok gdzie indziej.
Co do fabuły na razie się nie wypowiem z oczywistych względów.

8/10
Pozdrawiam
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#3
O, dzięki za uwagi. Skrzętnie zanotowałem, dziś nad nimi posiedzę. Fragment taki krótki, bo tyle się napisało Smile Reszta w produkcji, dziś powinno przybyć trochę tekstu. Możliwe, że motyw z jajkiem ulegnie całkowitej przemianie. Wprowadzenie pierwszego bohatera będzie miało swoje uzasadnienie, ale to później. Nie będę zdradzał szczegółów bo się suspens posypie! Wink
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#4
Dla mnie fragment o jajku wydaje się bez sensu. Samica składa bezużyteczne jajko, które musi być "naprawione" przez samca, a potem jeszcze raz przez samicę. To raz, a dwa, że skoro toksyna samca sama zniknęła zamieniając się w błonę, to po co jeszcze antytoksyna.

A co do zsyntetyzowanej toksyny, to skoro pierwowzór zamieniał wszelką materię w błonę, to w zarażonej kolonii nie powinien zostać żaden człowiek, ani żaden element organiczny, tylko wszystko byłoby pokryte tą błoną. Miej na uwadze Root, że bakterie znajdują się na każdej powierzchni. No i na koniec, ta toksyna musiałaby działać wręcz ekspresowo, żeby nikt zainfekowany nie zdążył wezwać pomocy, albo szukać jej w drugiej kolonii, tym samym roznosząc toksynę. Aha, jeszcze jedno, jest duża różnica między bakteriami, wirusami i toksynami. Bakterie to proste organizmy, mogące się poruszać. Wirusy, to nić DNA w białkowej otoczce, których do dziś nikt nie potrafi zrozumieć, i wytłumaczyć jak to jest, że są martwe, a jednak żyją Smile Te dwa poprzednie potrafią się replikować, namnażać i rozprzestrzeniać. Natomiast toksyny to tylko substancje chemiczne, więc nie przenoszą się z organizmu do organizmu. Żeby zatruć tym całą kolonię, trzeba by wyprodukować tego ogromne ilości i albo zatruć wodę pitna, albo powietrze. W przypadku wirusa lub bakterii wystarczyłby szczep liczący kilka tylko osobników i jeden nieświadomy nosiciel.

Mam nadzieję, że moje wywody jakoś ci pomogą Smile
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#5
Met, właśnie miałem wczoraj do Ciebie pisać w celu konsultacji z medycznego (naukowego) punktu widzenia, ale Cię nie było. Znajomy, który studiuje medycynę (pozdrawiam, Erazmus Wink ) napisał mi wczoraj taki elaborat na ten temat, że motyw z jajkiem na 100% ulegnie zmianie na coś innego.

Niemniej dzięki za wszelkie sugestie, szczególnie wyjaśnienie różnicy między wirusami, bakteriami itd. - duża pomoc.

(16-12-2011, 12:31)Met napisał(a): ta toksyna musiałaby działać wręcz ekspresowo, żeby nikt zainfekowany nie zdążył wezwać pomocy, albo szukać jej w drugiej kolonii, tym samym roznosząc toksynę.

No właśnie dzisiaj w pracy też sobie z tego zdałem sprawę, dlatego rozmowa z ostatniego fragmentu opka przebiega już nieco inaczej Wink

Ten tekst jest w fazie mocno roboczej, wrzuciłem ten fragment z premedytacją, łaknąc sugestii Wink

Dzięki jeszcze raz.


You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#6
Ciesze się, że mogłem pomóc Smile Polecam się na przyszłość Big Grin

Odnośnie jeszcze samych kolonii. Żeby taki numer z wirusem/bakterią/toksyną się udał beż rozprzestrzeniania go na resztę planety, zaatakowana kolonia musiałaby być szczelnie otoczona kopułą, a myślę, że mijałoby się z celem budowanie czegoś takiego na planecie zdatnej do życia, z warunkami zbliżonymi do ziemskich. Ponadto, skoro spór między koloniami trwa od kilkuset lat, niewątpliwie są one starsze, to musiały się one rozrastać i na bank osiągnęły rozmiary metropolii. Root, czy ty naprawdę chcesz zamordować z zimną krwią miliony ludzi?!?!?!?! Big GrinBig GrinBig Grin

O_o Nie poznaje Cię Big GrinBig Grin
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#7
Wszystkie niedopatrzenia i błędy wytknęli już moi poprzednicy. Pozostaje mi tylko żałować, że nie mam dostępu do ostatecznej wersji, bo samo w sobie jest bardzo ciekawe. Serio, zaciekawiłeś mnie. Weź bądź miły i wrzuć całe opowiadanie jak skończysz, co? Big Grin
Kobieto, puchu marny! Ty...
Jesteś jak zdrowie! Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie,
kto cię stracił...
Dziś piękność Twoją widzę i opisuję, bo tęsknię po Tobie.
Odpowiedz
#8
Kapitalne, wciągające, płynne i w ogóle och i ach. Smile Podobał mi się ten fragment, czekam na ciąg dalszy.

W dialogach jest trochę za dużo panów, trzeba by trochę przerzedzić towarzystwo Smile A, i jeszcze uderzyła mnie mnogość "pułkownika".

Przekombinowałeś z tymi jajkami, ale to już wiesz.

(15-12-2011, 23:32)rootsrat napisał(a):
Frank Pellado, postawny, ubrany w elegancki garnitur mężczyzna, stał w jednej z kolejek do kontroli celnej i klął pod nosem. W hali przylotów orbitalnych było gorąco i duszno, a do tego tłoczno. Kończył się sezon urlopowy i setki mieszkańców kolonii wracało do domu. Ogromne wiatraki zamontowane tuż pod wysokim sklepieniem budynku obracały się powoli, w ogóle nie pomagając w przepływie powietrza. Przy komputerach sprawdzających ID-chipy wszystkich przyjezdnych stali uzbrojeni funkcjonariusze służby celnej Federacji Wolnych Planet, a z głośników co chwilę nadawano komunikaty informujące o zakazie pozostawiania samobieżnego bagażu bez włączonego autopilota, o bezwzględnej konieczności udostępnienia gniazda ID-chipu służbie celnej oraz o całkowitym zakazie palenia w hali – dotyczącym zarówno syntetycznych beznikotynowców, jak i wyrobów z prawdziwego tytoniu.
Zniecierpliwiony Frank po raz wtóry zaklął pod nosem[może tym razem byłoby lepiej powiedzieć, że zaklął cicho, szpetnie albo bezgłośnie?]. Z powodu tłoku w hangarach stracił niemal godzinę przy dokowaniu, a teraz musiał tkwić w ślimaczącej się kolejce wracających z wakacji górników z rodzinami.
Neema była jedną z pierwszych planet skolonizowanych przez człowieka. Krążąca wokół żółtej gwiazdy Eta Pegasi, z atmosferą, geologią, fauną i florą stosunkowo podobnymi do starej Ziemi, planeta ta idealnie nadawała się na nowy dom dla ludzi. Znajdowały się na niej dwie kolonie – Bratwa, należąca do Federacji Wolnych Planet i Gauss Town, kontrolowane przez Unię Holdingową. Kolonie od lat prowadziły ukrytą wojnę, na którą traciły większość zasobów. Jako że obydwie frakcje ponad sto lat temu zawarły obowiązujący do czasów obecnych traktat pokojowy, żadna ze stron nie mogła sobie pozwolić na otwartą agresję. Bratwa i Gauss Town prowadziły więc wojnę ekonomiczną, urozmaicaną od czasu do czasu sabotażem industrialnym bądź drobnym aktem terroru. Robiły to na tyle ostrożnie, że nikt nikomu nie potrafił niczego oficjalnie udowodnić.
Taka sytuacja trwała tu od ponad dwustu lat. Sama planeta leżała z dala od międzygwiezdnych szlaków komunikacyjnych i była średnio bogata w surowce naturalne – i nic poza tym. Górnictwo było tu więc jedną z głównych gałęzi przemysłu, w dodatku niezbyt dochodową. Rozwój technologiczny też pozostawiał wiele do życzenia, jako że

Po wejściu do lokalu Frank od razu zauważył człowieka, z którym miał się spotkać.
– Jest pan wyjątkowo punktualny, panie Pellado. To rzadkość w dzisiejszych czasach – powiedział uprzejmie pułkownik Jansen ze sztucznym, wystudiowanym uśmiechem, kiedy Frank podszedł do stolika. Oczywiście pułkownik miał na sobie cywilne ubranie i nic nie wskazywało na to, że jest wysokim stopniem oficerem stacjonującej od kilku lat na Neemie III Dywizji Piechoty Federacji Wolnych Planet. Jego oczy przysłonięte były ciemnymi okularami.
– To cecha dobrego biznesmena, panie Jansen – Frank usiadł. Celowo nie tytułował tamtego stopniem.
– Czego się pan napije? Na mój koszt. – Wojskowy nie przestawał się uśmiechać. Pellado wiedział, że w głębi duszy pułkownik pogardzał jednak ludźmi takimi, jak Frank.
– Małą kawę poproszę, może być syntetyk – powiedział.
Pułkownik otworzył panel klienta na ekranie stołu i wybrał z listy odpowiednią pozycję.
– Zamówiłem z mlekiem.
Panie Jansen, nie chcę zabierać panu cennego czasu. Wiem, że jest pan zajętym człowiekiem. Pomówmy o naszej sprawie. [choć ten frazes jest wyświechtany, to go uwielbiam Wink]
– Rzeczowość to kolejna cecha, którą sobie cenię, oprócz punktualności. Coraz bardziej przekonuję się, że warto było zaaranżować to spotkanie. Pomówmy więc o naszej sprawie. W korespondencji, którą wymieniliśmy sześć miesięcy temu przedstawił mi pan pewną propozycję. Twierdził pan, że jest w stanie pomóc Federacji przejąć kontrolę nad Gauss Town. Co więcej obiecał pan, że możliwe jest wykonanie tego przedsięwzięcia bez żadnych dowodów wskazujących na udział naszych ludzi. Przedstawił pan również swoją cenę oraz zaznaczył, że potrzebuje pan [tego pana bym wywaliła] pół roku na przygotowanie całej operacji. – Jansen przerwał, do stolika podszedł bowiem kelner. Postawiwszy na stoliku spodek z filiżanką kawy, na którym znajdowało się również wyglądające całkiem apetycznie niesyntetyczne ciasteczko, oddalił się w stronę baru.
– Pan natomiast wyraził zainteresowanie moją propozycją oraz wyraził wstępną zgodę na cenę, którą zaproponowałem. – Tym razem to Frank uśmiechnął się sztucznie. Pułkownik nie odpowiedział uśmiechem. Jego głos zabrzmiał teraz chłodno i nie pozostawiał złudzeń co do jego faktycznego nastawienia:
– Panie Pellado. Doskonale zdaje pan sobie sprawę z wysokości stawki w tej grze. Jej reguły jednak będziemy ustalać razem. Niech pan nie zapomina, gdzie pan [kolejny pan do skasowanie] jest i z kim pan [i ten też] rozmawia. Fakt, że pojawił się pan na tym spotkaniu oznacza, że udały się panu [delete] przygotowania do wykonania zadania. Poproszę więc o szczegóły. Jak sam pan zauważył, jestem zajętym człowiekiem.
Wyraz twarzy Franka nie zmienił się nawet odrobinę. Wciąż uśmiechał się szeroko. Żeby zyskać trochę czasu, podniósł do ust filiżankę z kawą. Zastanawiał się, ile ze swojego planu powinien zdradzić Jansenowi. Upił długi łyk i odstawił naczynie na stolik. Następnie ugryzł ciasteczko. Postanowił, że będzie z Jansenem szczery. Wydawało się to najlepszą taktyką.
– Dobrze więc. Żeby mógł pan w pełni zrozumieć na czym ma polegać mój plan muszę najpierw opowiedzieć panu pewną historię. Otóż jedną z mniejszych planet układu Tau Ceti ewolucja obdarzyła dość bogatą fauną i florą. Na planecie nie ma kolonii, znajduje się tam tylko jedna stacja naukowa, należąca do Unii Holdingowej. Biolodzy, genetycy, biochemicy – standard na tego typu planetach. Pewien gatunek żyjącego tam zwierzęcia wytworzył przedziwny sposób prokreacji. Samica składa jajo, w którym jednak nie ma zarodka, tylko mnóstwo mikroorganizmów, które dla młodego osobnika byłyby zabójcze. Samiec używając swego specjalnego żądła wstrzykuje w jajo toksynę, która w ciągu godziny usuwa ze środka dosłownie wszystko, łącznie z samą sobą. Przekształca się ona w cienką błonę pokrywającą wewnętrzne ścianki jajka. Na błonie znajduje się materiał genetyczny. Po samej toksynie i mikroorganizmach nie pozostaje żaden ślad. Następnie samica wypełnia jajo antytoksyną, która niweluje działanie jadu samca i przenosi drugą brakującą część DNA [jak dla mnie trochę to skomplikowane za bardzo... Myślę, że te stworzenia szybko by wyginęły, chyba że samica warowała przy jajku i grzecznie czekała na partnera]. Antytoksyna wchodzi w reakcję z błoną pokrywającą ścianki i w ten sposób powstaje zarodek, który później przekształca się w młodego osobnika.
Frank przerwał, ponownie podniósł do ust filiżankę i upił łyk kawy.
– Proszę kontynuować, panie Pellado. Jak dotąd wszystko jest klarowne, nie rozumiem tylko jak to się ma to przejęcia kontroli nad Gauss Town.
Tych sześciu miesięcy potrzebowałem na to, żeby zsyntetyzować toksynę samca i nieco udoskonalić jej skład [a może warto byłoby zamiast udziwnionych ptaków zastosować starego, sprawdzonego węża albo skorpiona? To tylko taka moja myśl]. W efekcie otrzymałem perfekcyjną broń biologiczną. Broń, która pustoszy od środka każdy organizm, do którego się dostanie, a następnie sama się z niego usuwa, nie pozostawiając najmniejszego śladu. Jedynym zadaniem należącym do pana będzie dostarczenie toksyny do Gauss Town. Na sztuce wojennej pan zna się lepiej ode mnie, więc inwencję twórczą pozostawię panu. Zrobi pan to w odpowiedni sposób i będzie miał wymarłą kolonię. Jedynym problemem będą ciała kolonistów, ale jestem pewien, że z tym Federacja poradzi sobie bez problemu. – W ostatnie zdanie Frank włożył chyba trochę za dużo ironii, bowiem brwi pułkownika uniosły się aż ponad ciemne szkła jego okularów. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Frank dodał rzeczowo:
– Oczywiście zdaje pan sobie sprawę, że nie pracuję sam. Taką samą propozycję moi wspólnicy mogą przedstawić odpowiednim osobom z unijnej kolonii... Wspomniał pan wcześniej o wysokości stawki w tej grze. Niech pan nie zapomina, z kim pan [tego pana pożegnamy Wink] rozmawia.
Pułkownik Jansen długo milczał. W końcu potarł brodę i zdjąwszy okulary, położył je na stole. Oprócz punktualności Frank posiadał jeszcze inną cechę. Bezbłędnie potrafił czytać ludzkie reakcje. Jedno spojrzenie w zwężone oczy Jansena wystarczyło, żeby wiedział, że tamten bez wahania zgodzi się na jego propozycję. Jak również, że właśnie zyskał kolejnego wroga. Jansen szczerze go nienawidził, ale był w niekorzystnej sytuacji. Obydwaj przecież doskonale zdawali sobie sprawę z wysokości stawki w tej grze.



C.D.N.

Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#9
Właściwie miałam wypowiedzieć się dopiero po przeczytaniu większej partii tekstu, ale skoro jest to wersja robocza, moje uwagi przydadzą się bardziej na tym etapie.

W książkach SF ekspozycja jest dla mnie tym najbardziej męczącym fragmentem. Jak już uda mi się przez nią przebrnąć, tekst zaczyna się podobać. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że naszpikowanie całości technicznym żargonem jest jak najbardziej usprawiedliwione i wręcz niezbędne, ale przez to tekst jest "suchy" i trochę nudnawy. Większość zdań ma charakter informacyjny typu "co się stało". Ja bym proponowała bardziej skupić się na postaciach, a techniczny "bełkot" dać jako dodatek. Myślę, że próba zbudowania jakiejś "więzi" pomiędzy czytelnikiem, a postacią sprawi, że całość będzie się czytało z większą przyjemnością.
Dalej sprawa nazw własnych. Niby gdzieś tam zostało wyjaśnione, czym są Federacja Wolnych Planet i Unia Holdingowa, ale do tego czasu poruszałam się po tekście, jak dziecko we mgle. Takie informacje należy wprowadzać umiejętnie, żeby ani czytelnika nie zanudzić niepotrzebnymi faktami, ale też dostarczyć mu niezbędne informacje, bez których tekstu zrozumieć się nie da. Nad tym też bym popracowała.
Zgadzam się, że fragment o jajku należy przebudować. Opis tych wszystkich etapów jest wręcz wydumany, nierzeczywisty. Moim zdaniem im krótszy i prostszy będzie cały proces, tym lepiej.

To tyle. O błędach w zapisie się na razie nie wypowiadam, na to przyjdzie czas. Moje główne postulaty, to: dodanie całości więcej emocji i nadanie pewnej "lekkości" (wiem, że to hard SF, ale nad tym można popracować), żeby i emocje i żargon ze sobą współgrały.
O samym pomyśle na fabułę nie mogę za wiele powiedzieć, ale na chwile obecną mi się podoba. Trochę przypomina mi "Obcego" - tego pierwszego, który miał najlepszy klimat. Twoje opowiadanie ma szansę być takim horrorem SF, i tego mu z całego serca życzę Wink
Aha jeszcze słówko o bohaterach. Na chwilę obecną są - niestety - nieco papierowi. Są raczej dodatkami do technicznych opisów, a powinno być IMO odwrotnie. Przydałoby się ich trochę ożywić, żeby zaistnieli w świadomości czytelnika jako samodzielne byty, a nie coś w rodzaju Sima z gry, który tylko naciska jakieś tam kontrolki Wink

Pozdrawiam.
Odpowiedz
#10
Dzięki serdeczne za komentarze i sugestie. Wszystkie notuję. Nowa wersja opowiadania, wraz z ciągiem dalszym do przeczytania w pierwszym poście. Zmieniłem motyw z jajkiem, bo był przegięty. Smile Jak zwykle, wszelkie uwagi i sugestie mile widziane, bo to wersja wciąż robocza.

Kas - mam nadzieję, że bohaterowie nabiorą trochę duszy w dalszej części. Mogą wydawać się papierowi, bo... Zresztą, przeczytaj Smile
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#11
Kolejna porcja tekstu wraz z poprawionymi częściami poprzednimi. Zapraszam do lektury!
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#12
Pomimo iż moja przygoda z sf skończyła się bardzo dawno temu kiedy to wyrosłem z owych filmów opowiadanie przypadło mi do gustu. Nie wypowiem się co do oryginalności pomysłu bo jedyne do czego mogę to porównać to "Obcy" a różnica jest ogromna Smile

Na pewno największym pozytywem jest świat który udało Ci się wykreować. Nawet jeśli fabuła wydała mi się średnich lotów, to uniwersum jeśli je odpowiednio udoskonalisz da Ci podstawę na wiele opowiadań czy też dalszych przygód Mathisa.

Co do samego stylu to nie wiem, zawsze miałem problem z tego typu pytaniem. Czyta się bardzo przyjemnie i płynnie. Tekst nie nudzi, więc jestem na plus jak najbardziej.

Powracając do fabuły i głównego bohatera. Mathis pozostaje czytelnikowi nie znany. Jedyne tak naprawdę co o nim wiemy to że sobie "fruwa" jako typ spod ciemniej gwiazdy i lubuje się w whisky (to na plus). Nie wiem jak pociągniesz historię ale chętnie poczytałbym o jego przeszłości. Jak doszło do zdobycia systemów maskujących etc etc. Możesz to według mnie wykorzystać w spinoffie.
Fabuła jak już wcześniej nadmieniłem niczym nie zaskakuje. Ot zwykły "cwaniaczek" sprzedaje jeden towar kilku "biznesmenom". Motyw już był nieraz czy w sf? nie wiem ale na pewno był. Gdyby historia trucizny okazała się tylko tłem do czegoś więcej zmieniłoby to diametralnie spojrzenie na sytuację.

Jeśli powyższe można uznać za większy lub mniejszy plus to teraz wymienię jedną rzecz która szczególnie nie przypadał mi do gustu. Wiem że to indywidualna opinia i w każdym przypadku będzie inna, lecz niezwykle irytował mnie komputer pokładowy Gaia. Nie wiem dlaczego ale ciężko mi się czytało fragmenty kiedy Mathis wchodził z "Gajeczka" w rozmowy bardziej personalne. Samo zdrabnianie nazwy maszyny mi coś nie pasuje.


Reasumując jestem na tak. Czy jako potencjalny czytelnik nabyłbym Twoje dzieło w księgarni? Tak. Czy sięgnąłbym po kolejne części? To się okaże z czasem kiedy dodasz większą partię tekstu. Inne wątki przygód Mathisa.

Pozdrawiam.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#13
Ponieważ pierwsza wersja była robocza, pozwoliłem sobie poczekać z komentarzem na pojawienie się tej oficjalnej Cool

Cytat:Po prostu nagle pojawił się w systemie Eta Pegasi.
To zdanie wydaje mi się niepotrzebne, ponieważ nie wnosi do fragmentu nic, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli. Do tego ten cały "oznajmujący opis" jest nieco suchawy, co nie wpływa dobrze na komfort czytania.
Część informacyjną polecam skrócić do minimum, albo trzymać czytelnika w niepewności dawkując informacje małymi porcjami podczas właściwej akcji

Cytat:Neema była więc pozostawioną samej sobie, stosunkowo biedną i mało zaludnioną planetą, którą mało kto się interesował – dodatkowo uwikłaną w cichy konflikt, skutecznie blokujący rozwój kolonii. Gdyby któraś ze stron przejęła całkowitą kontrolę nad obydwoma ośrodkami, dochody z górnictwa wzrosłyby na tyle, że planeta mogła zyskać na znaczeniu, jednak obecna systuacja polityczna nie pozwalała na żadne manewry pozwalające doprowadzić do takiej sytuacji.
Ten opis informuje czytelnika, że inwazja jednej kolonii na drugą byłaby zbawienna dla planety. Nie lepiej pozostawić mu to do samodzielnej interpretacji. Nie za bardzo podoba mi się takie wykładanie kawy na ławę.

Cytat:Otóż samce atakują ofiarę i po ugryzieniu wstrzykują jad, który w minutę potrafi uśmiercić zwierzę wielkości słonia. Jad jest na tyle zabójczy, że same wężoptaki nie mogą pożywić się upolowanym w ten sposób stworzeniem. Dlatego natura wyposażyła samicę w antidotum, które wprowadza ona do organizmu martwej już ofiary.
Rozumiem, że samica, której brak jadu, nie może sama polować, więc stale trzyma się samca - gatunek monogamiczny - i dzięki temu zawsze może go uratować, gdy ten ugryzie się w język Big Grin
Nie znam gatunku, który nie byłby przynajmniej częściowo odporny na swój jad... To mocno niepraktyczne, ale z drugiej strony nie jesteśmy na Ziemi, więc...
Zastanawia mnie jeszcze, jak duże są wężoptaki? bo jeśli mniejsze niż słoni, to własny jad zabiłby samca na miejscu...
A jak gruczoł produkujący jad w ciele samca sam nie obumrze od trucizny, jeśli zwierze nie jest na nią odporne?

Cytat:Najpierw wysyła mi pan tajemniczą wiadomość, oferując na sprzedaż kota w worku. Następnie przychodzi pan do mojego gabinetu, przynosząc kota, który w rzeczywistości okazuje się być tygrysem ostrzącym sobie zęby na moją kolonię. Na kolonię, za którą jestem odpowiedzialny. Płacę za tego tyrgysa. Płacę naprawdę sporo. A pan żąda trzy razy więcej za ochronę przed ostrymi zębami owego drapieżnika, co więcej oferując mi samego tygrysa.
Jak dla mnie zbyt zawiła ta metafora. Ja bym ją uprościł + fragment, gdy Martino używa tej metafory już jest w porządku

Cytat:Chwilę później Mathias usłyszał huk i potworny wrzask. Obejrzał się. Wielki robot kroczący zderzył sie z monstrualnych rozmiarów pojazdem transportowym. Masywny korpus maszyny leżał na boku, przygnieciony przez ogromne koło wozu, a kontener, który dźwigał robot wypiął się z uprzęży i z wysokości kilku metrów spadł na zmiemię, miażdżąc nogi jakiegoś robotnika, wyjącego teraz z bólu.
i chyba za bardzo go to nie obeszło, Mathias wyglądał na znudzonego Tongue

Cytat:No i kto podrabia ci ID-chipy, panie Pellado-Martino.
hahah! wiedziałem Big Grin zastanawiałem się też czemu tak długo trzymał rękę w czytniku na Neemie, ale obstawiałem bardziej że jego chip ściągał informacje z rządowej sieci, niż szpiegującego nanobota

w każdym razie jestem na tak. Fabuła jest ciekawa, choć miejscami przewidywalna. Główny bohater to bez wątpienia typ spod ciemniej gwiazdy niekoniecznie budzący sympatię. Najlepsze fragmenty i w sumie najwięcej mówiące o nim to te na pokładzie Geometrii Chaosu (fajna nazwa). Mi dla odmiany podobają się rozmowy z "Gajeczką" i w ogóle obstawiam, że tak zaawansowana sztuczna inteligencja odegra jeszcze jakąś ważną rolę, tym bardziej że tak się troszczy o powodzenie misji (ta cała akcja z profilem psychologicznym).

I jeszcze jedna uwaga: sam pomysł wytrucia sąsiedniej kolonii i zajęcia pustego miasta wydaje mi się nielogiczny, chyba że Neema jest totalnie odcięta od świata. Inaczej nie da się tego zrobić po cichu. Wojna pomiędzy dwiema frakcjami wisi na włosku, a jedna z nich właśnie dowiaduje się o tym, że wymarła cała jej kolonia i na dodatek puste miasto zajęli przeciwnicy przejmując przy okazji kontrolę nad całą planetą... Nietrudno się domyślić, kto stoi za tym atakiem.
Do tego dysponując tam potężną bronią na miejscu pułkownika olałbym takie zadupie jak Neema i obalił rząd, ogłosił się dyktatorem, wywołał wojnę... cokolwiek... starczy to rozpylić w powietrzu na dowolnej planecie.
Odpowiedz
#14
Bardzo fajny tekst. W mojej głowie bardziej dryfujący w stronę SO niż Hard SF, ale to ocenne, więc nie będę dyskutował.

Nazwa statku bardzo dobraSmile

Po kolei, jak ja rozumiem fabułę
1. Jest planeta, na niej dwa ośrodki państwowe, wrogie. Planeta mało ważna, ale na tyle, żeby żadna strona nie odpuściła nawet po latach.
2. Przylatuje oszust - ma superstatek, superSI jest póki co niewykrywalny niełapalny itd. Ma tez plan.
3. Sprzedaje broń biologiczną jednej stronie
4. Potem donosi drugiej i tez ją sprzedaje
5. Wreszcie sprzedaje ją po raz trzeci najemnikom.

6. Radując się z uzyskanych w ten sposób pieniędzy umyka w świat. To czy broń biologiczna w ogóle działa pozostaje tajemnicą.

Fajny przekręt. Za duży na tak krótki tekst. To znaczy jest przedstawiona ładnie, ale tego rodzaju plan wymaga wygładzenia (moim zdaniem) żeby przeszedł. Wygładzenia, które zajęłoby Ci miejsce, jednocześnie rozbudowujac tekst do full size opowiadaniaBig Grin

Ale po kolei:
1. Sprzęt - pojedynczy człowiek mający już najbardziej zaawansowane rzeczy techniczne jawi mi się zaskakujący jako drobny oszust, nadal latający - i ryzykujący - sam.
Niemniej to można zawiesić w ramach niewiary - już nie takie rzeczy się działy.
2. Tu mam problem - dokładnie z przedstawionym planem
a. Jego zasadniczą zaletą (przedstawianą) jest to, że nie spowoduje on konfliktu, bo druga strona nic nie będzie w stanie udowodnić. Otóż, moim zdaniem to nie do końca tak działa. Jeśli w jednym państwie wyginą nagle wszyscy obywatele i w ten sam dzień wkroczy do niego armia drugiego państwa to i tak zostanie uznane za agresję. Nieważne, że nie ma dowodów. Patrz - IrakSmile Moim zdaniem nawet jeśli jest powód dla którego jensen miał to olac, to ten powód powinien być podany, bo on jest ważny.
b. Omawiając szczegóły genocydu (nie ksenocydu, ksenocyd jest na obcych, ale to drobiazg), jest bardzo mało prawdopodobne, że rzeczony Jensen wybrałby knajpę a nie swoja kwaterę. Jest jeszcze mniej prawdopodobne, że kiedy już nawet miał chwilowy udar i się zgodził na spotkanie, nie było ono na bieząco monitorowane przez 3k100 jego ludzi.
c. ...którzy natychmiast położyliby monitoring na delikwenta. Zwyczajnie wykryliby to, że pojawił sie w NG, ponieważ
d. Jak wspomniałeś oba ośrodki są ze sobą w stanie konfliktu, więc jeśli brakuje oddzielnego komentarza, że z jakiegoś powodu nie mają wywiadu który obserwuje osoby ważne, to przyjmuję, że mają.

3. Problem numer dwa - Jeśli trucizna momentalnie się rozkłada, to gdyby NG użyli manewru sugerowanego przez Shallowgrave'a to mieliby tylko dowód, że zobaczyli dwa jeepy wroga na horyzoncie (chyba, że Jensen wyznaje zasadę całkowitego ufania obcym sobie ludziom i nie pośle zwiadu), a zatem psińco będą mieli a nie dowody.
b. wraca problem wywiadu - Shallowgrave musiał być śledzony. I nikt sie nie zorientował, że pojawił się w drugiej kolonii?
wreszcie c. Na jakiej podstawie właściwie obaj szefowie sił zbrojnych mu zwyczajnie wierzą? Czemu nikt nie próbuje chociaż sprawdzic, czy SG nie sprzedał im barwionej wody?


W punkcie 2 i 3 pominąłem, że obaj dowódcy zwyczajnie godzą się na wyrżnięcie do ostatniego sąsiadówBig Grin

wreszcie 4.
Najemnicy. Gigantyczna, milionowa armia, która jednakowoż w ważnej rozmowie nie jest w stanie zagłuszyć statku przemytnika - pojedynczego! O którym wiedzą, że kombinuje.
Albo zestrzelić Geometrię. Big Grin

co więcej
b. Do tego etapu jeszcze na nic się nie zgodzili, więc ktokolwiek by przejął tą informację i tak nie miałby nic na najemników, za to sporo na shallowgrave'a (w końcu nie tylko on pewnie nagrywa rozmowę, chyba, że jego rozmówcy sa zwyzajnie średnio mądrzy).
c. A nawet jeśliby miał - ma słowo oszusta przeciwko milionowi najemników.


Innymi słowy - uważam, że pomysł bohatera jest na tyle sliski że wymaga - zdecydowanie - dodatkowego komentarza. Póki co wyglada jakby obcował z gromadą nieudaczników i idiotów. A jeśli tak jest (bo może) to warto to zaznaczyć.

Myślałem o tym, że może nie można zagłuszyć G, bo jest taka zajebista, ale:
- Jedyną podaną zajebistą rzeczą jest SI. Domyślam się, że może być stateoftheart, ale nie jest jedyna we wszechświecie. Chyba, że jest.
Pewnie w końcu przebije się przez zagłuszanie, ale czy wystarczająco szybko, zeby nie zdazyć dostać 3k1000 pocisków rakietowych?
- Druga rzecz to cloak - ale cloak jest nietypowy tylko na statkach cywilnych - wojskowe go miewają. W szczególności mają tez metody walki z zacloakowanymi wrogami. I własne, osobiste zacloakowane statki.



Pomijając to co powyżej (co jednak jest poprawialne) tekst mi się podoba.

dla mnie dosyć solidne 6.5 na 10. Do dwóch punktów za rozwinięcie, chyba, że będzie zajerewelacyjne, wtedy więcej.

Odpowiedz
#15
Dzięki wszystkim za komenty i sugestie. Szczerze mówiąc zastanawiałem się ostatnio nad rozbudowaniem tego tekstu trochę, dodaniem jakiegoś tła dla wydarzeń, bo mam wrażenie, że dzieją się sobie poszczególne sceny, ale są jakby wyrwane z kontekstu. Chciałem nadać temu tekstowi więcej głębi, atmosfery.

Na Wasze poszczególne punkty nie będę odpowiadał, ale wszystkie uwagi i sugestie notuję i jak znajdę wreszcie czas, żeby do tego wrócić, popracuję nad tym. Zdradzę tylko, że Mathias ma w zanadrzu jeszcze jeden przekręt, grande finale, w którym wszystkich zrobi na szaro Smile

A przynajmniej taki mam plan. A jak się napisze, to zobaczymy, bo moje teksty często zaczynają żyć własnym życiem podczas pisania Wink

Jeszcze raz dzięki za konstruktywną krytykę!
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości