Trzecia edycja prac [Gorzkibłotnica]
#1
Strach na wróble.

Szli ścieżką wśród wyzłoconych zachodzącym słońcem pól. Ona przennowłosa, niemal zjawiskowa w swej zwiewnej, letniej sukience, on niewysoki, chudy, z zapadniętą klatką piersiową i zbyt długimi rękoma.
Lekki wiatr przyniósł perlisty śmiech dziewczyny.
- No co ty! Prędzej oddałabym się temu strachowi - wskazała przed siebie.
Chłopak przygarbił ramiona jakby został uderzony. Miał swój honor.
Podeszli bliżej. Wiatr poruszał wystrzępioną kapotą. Był to znoszony i złachany do niemożliwości garnitur. Z kieszonki wystawała jeszcze zszarzała od słoty, biała niegdyś chusteczka. Spod oklapłego kapelusza wychynęło oblicze zrobione z jutowego worka wypchanego słomą. Ktoś dla kawału wymalował niegdyś oczy, worek zaś napełnił tak, by nierówny szew wypadł na ustach. Sprawiało to wrażenie, jakby słomiany elegant miał zeszyte wargi. Tkanina zbutwiała jednak, tak że ścieg nadpruł się nieco, a w miejscu jednego z oczu ziała wystrzępiona dziura, z której wystawała przegniła mierzwa. By wzmocnić efekt, gospodarz powiesił na szyi strażnika plonów deskę z przybitym doń za skrzydła wronim truchłem. Rozkład poczynił już znaczne spustoszenia. Tu i ówdzie przeświecały nagie kości. Rozwarty szeroko w niemym krzyku dziób ptaka i nienaturalnie wygięta szyja sprawiały wrażenie, jakby rozpięte na gwoździach stworzenie, pomimo dawnej już śmierci, nadal niewymownie cierpiało. Silniejszy powiew poruszył strachem. Zadzwoniły butelki i puszki uwiązane do skraju jego marynarki. Z pustego oczodołu wysypały się białe, tłuste czerwia.
Dziewczyna wstrząsnęła się odrazą.
- Chodźmy stąd - szepnęła, otulając ramiona swetrem.


Zagrzmiało. Żarówka pod sufitem łazienki zamigotała i zgasła.
- Jasna cholera - zaklęła. - Musiało zdechnąć akurat teraz.
W całkowitej ciemności spłukała szybko namydlone ciało - bez prądu pompa nie uzupełniała przecież wody w hydroforze, zapas ciśnienia był niewielki. Ubrała płaszcz kąpielowy i boso poczłapała na poszukiwanie latarki.
Ciemny dom, rozświetlany zimnym, ruchliwym blaskiem błyskawic wydawał się co najmniej nieprzyjazny. Zawodzenie wiatru dopełniało atmosfery taniego dreszczowca. Trzask otwieranego okna w salonie mało nie wdusił jej serca do gardła. Pobiegła je zamknąć. Firanka szamotała się w powiewach silnego wiatru. Wreszcie dociągnęła oporne skrzydło.
Bose stopy trafiły w nieprzyjemnie zimną kałużę.
- Woda? - Namacała leżącą na szafie latarkę - czyżby zdążyło nalać?
Poświeciła. Na podłodze obok okna widniała spora kałuża, ciągnął się od niej mokry ślad.
Stuk! Stuk! Stuk! - rozległ się w ciemności stłumiony werbel, jakby ktoś owiniętym szmatką patykiem stukał szybko w kawałek drewna. Skierowała tam wiązkę światła.
- Hello Kitty! - oślizły szept zmroził jej duszę.
Spod oklapłego ronda jedyne oko lśniło purpurowym szaleństwem. Martwy ptak trzepotał przybitymi skrzydłami, uderzając miarowo w deskę.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości