Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Opowieść rodzinna
#1
Cześć.

Zdarzyło mi się napisać poniższy tekst. Gdyby ktoś zechciał go przeczytać i zostawić opinię - będę wniebowzięty Smile

Patrzyła na niego zmienionym wzrokiem, co nie uszło jego uwadze.
- Mamo? Wszystko w porządku?
- Co? Tak, tak… Wszystko w porządku.
        Roman uniósł brwi, obserwując, jak jego matka trzęsącymi się dłońmi nalewa herbatę z imbryka do filiżanek.
- Dowiedziałam się o śmierci przyjaciela z dawnych lat.
- Kogo?
- Pewnie go nie pamiętasz. Chodzi o pana Dusznika.
- Pana Dusznika? – Krzaczaste brwi Romana powędrowały jeszcze wyżej. – Kierowcy autobusu z obozów, na które jeździłem w dzieciństwie?
- Dokładnie tak – jego matka usiadła naprzeciwko i splótłszy dłonie na stole, utkwiła w nich wzrok. Zacisnęła wąskie usta tak mocno, że wyglądały jak kolejna zmarszczka na jej twarzy.
- Nazwałaś go przyjacielem? Myślałem, że znaliście się tylko z widzenia.
- Tak było. Zrobiłam wczoraj rosół, może zabierzesz trochę do domu? Dzieci bardzo go lubią.
        Tym razem Roman zmarszczył brwi.
- Tak, jasne… zabiorę rosół – powiedział powoli, pocierając dłonią zarost.

***

- Nie oceniaj mnie – westchnęła, widząc wzrok swojego kota. Usiadła powoli na fotelu przy oknie, z którego mogła obserwować całe podwórko. – Nie oceniaj – powtórzyła, kiedy kot wskoczył na parapet i rzucił jej pogardliwe spojrzenie. Wyjrzała przez okno. Wieczór był słoneczny i pogodny. Na placu zabaw bawiło się kilkoro dzieci, na ławce nieopodal siedział pan January. Podwórko w zasadzie nie zmieniało się na przestrzeni lat. Gdyby nie liczyć nowych, lśniących huśtawek oraz zjeżdżalni, wszystko wyglądało zupełnie tak, jak wtedy, gdy jej dzieci były małe. Na tę myśl serce ją zakuło.
- Zawsze myślałam, że tę tajemnicę zabiorę ze sobą do grobu – wyszeptała, choć kot już wcale na nią nie patrzył. Jej oczy zaszkliły się. – Ale teraz już sama nie wiem…
        Od kiedy nie żył jej mąż, ona i pan Dusznik byli jedynymi osobami, które o wszystkim wiedziały. Teraz została z tym sama.
- Wiesz, kotku… - Powiedziała, nie zauważywszy, że kota nie było już w pokoju. – Nigdy nie myślałam o tym, że mogę przeżyć ich obu. Ani o tym, że to na mnie spadnie ostateczna decyzja: wymazać te dzieje z historii czy pozwolić im żyć dalej? Wiesz, kotku, gdyby Roman i Michaś się o tym dowiedzieli… Szczególnie Michaś… - Wciągnęła głośno i gwałtownie powietrze. Jej wzrok nadal skierowany był na okno, ale nie widziała już podwórka. – Dla nich  - dla Michasia – pewnie okazałoby się to horrorem.
        Przerwała, by odetchnąć głęboko. Kot wrócił do pokoju; tym razem wydawało się, że jego wzrok wyraża zaintrygowanie.
- Nie żałuję tego, co się stało. Żałuję, że pozwoliłam mojemu mężowi karać za to Michasia.
         Wypowiedziawszy te słowa, wybuchła głośnym szlochem.
 
***
        O poranku nie było z nią lepiej. Posmarowana masłem kanapka, którą szykowała sobie na śniadanie, wypadła jej z rąk prosto na podłogę. Odkryła, że pralka, z której chciała wyciągnąć pranie, nigdy nie została przez nią włączona, a ubrania leżały w bębnie suche. Stłukła swój ulubiony kubek.
- Oj, kotku… - Wymruczała, zupełnie tak, jakby to kot strącił naczynie ze stołu, a nie ona sama. Przyniosła zmiotkę z komórki pod schodami i uklęknęła na chłodnej podłodze.
       Odłożyła ją jednak po chwili na ziemię. Zauważyła odchodzącą tapetę tuż przy framudze drzwi i dotknęła jej. Zupełnie zapomniała, że tapeta odkleiła się w tym miejscu niedługo po śmierci jej męża. 
- Wiesz, chciałam poprosić pana Dusznika, by ją przykleił… Skoro mój mąż nie żył, to przecież mogłam go o to poprosić, prawda? – Nie uzyskawszy odpowiedzi od kota, ciągnęła: - A jednak nigdy się nie odważyłam. Bałam się chyba, że wszystko tym zepsuję, zniszczę wszystkie piękne wspomnienia.
        Na te słowa rozpłakała się, lecz nie dlatego, że teraz było już za późno na to, by poprosić o cokolwiek pana Dusznika, ale dlatego, że nazwała te wspomnienia pięknymi na głos. Zawsze miała ogromne wyrzuty sumienia, że nie potrafi nienawidzić siebie za to, co się stało. Jednak po raz pierwszy oficjalnie określiła tę cząstkę jej życia jako piękną na głos, a to sprawiło jej ogromny ból.
- A wiesz, że… - Zwróciła się znowu do kota, nadal klęcząc na podłodze, ale przerwała, by wytrzeć łzy. Podniosła się z trudem i usiadła przy kuchennym stole. – Wiesz, że to było ostatnie, o czym rozmawiałam z moim mężem, kiedy leżał na łożu śmierci? – Pokiwała smutno głową. – To doskonałe podsumowanie naszego małżeństwa – dodała z goryczą.
- Z kim rozmawiasz? – Na te słowa podskoczyła na krześle i odwróciła się.
- O mój Boże! Michaś! Nie słyszałam jak wchodzisz, dziecko – wstała, by ucałować go w policzek; był tak wysoki, że musiała stanąć na palcach. Podobnie jak jego starszy brat, Michał nosił krótki zarost, którym ją ukuł. – Co tu robisz?
        Michał położył dłonie na jej ramionach i spojrzał na nią przenikliwie brązowymi oczami. To spojrzenie znała zbyt dobrze i za bardzo ją bolało, więc opuściła wzrok.
- Byłem w okolicy i wpadłem sprawdzić, co u ciebie. Romek mówił, że kiepsko się wczoraj czułaś.
- Och, wszystko w porządku – powiedziała, zdając sobie od razu sprawę z tego, jak nienaturalnie zabrzmiało słowo „och” użyte w prawdziwej rozmowie. – Siadaj, Michaś, zaparzę herbatę.
- Dzięki, mamo, ale muszę jechać po Kinię do przedszkola. Zrobiłem ci zakupy, zostawię je tylko i lecę.
         Kiedy wrócił z siatkami z auta, posłała mu najbardziej promienny uśmiech, na jaki było ją stać w świetle okoliczności.
- Dziwnie się zachowujesz – stwierdził, kładąc zakupy na stole. – Muszę już jechać, ale wpadniemy z Majką i Kinią w weekend, co ty na to?
- Oczywiście, przyjedźcie – uśmiech, który mu posłała, tym razem był szczery.
- Może w końcu będziemy pamiętać, żeby podkleić ci tę tapetę przy futrynie – to mówiąc, ucałował ją w czoło i wyszedł.
- Co ja sobie myślałam? – Powiedziała po chwili, choć kota nie było w pobliżu. – To takie dawne dzieje. Nie ma najmniejszej potrzeby, żebym mu o tym mówiła i wprowadzała zamęt.
 
***
 
        Jednak fala wspomnień zalała ją na nowo popołudniu, a wraz z nią wróciły wątpliwości. Powiedzieć o tym synom czy nie?
- Kotku, dopiero teraz widzę, jaką krzywdę wyrządziłam mojemu mężowi. Nie samą zdradą. Tym, że przez większość naszego wspólnego życia kochałam innego mężczyznę. To za nim tęskniłam, dla niego chodziłam do innego kościoła, licząc, że kiedyś go tam spotkam. Mężowi powiedziałam oczywiście, że po prostu nie lubię naszego proboszcza. I tak sobie chodziliśmy z dziećmi do tamtego kościoła. Czasem spotykaliśmy pana Dusznika z żoną. Zawsze zastanawiałam się, czy ona wie.
        Zamilkła na chwilę, patrząc, jak jacyś młodzi ludzie z wózkiem dziecięcym przechodzą pod jej oknem.
- Oni nie mieli dzieci, wiesz? Żona pana Dusznika podobno jest bezpłodna. Ciekawe, jak trzyma się po śmierci męża.
        Po tych słowach wzięła łyk herbaty.
- Może powinnam jej o wszystkim powiedzieć? – Zachichotała, ale natychmiast spoważniała. Dlaczego się zaśmiała? W tej sytuacji nie było nic zabawnego.
        No, może poza panem Dusznikiem. Nikt, kogo w życiu poznała, nie potrafił rozbawić jej jak on. Kiedy widywała go z żoną, zawsze miał poważną minę. Lubiła myśleć, że tylko dla niej stawał się zabawny.
     Kiedy kłóciła się z mężem (swoją drogą, każda ich kłótnia szła w tym samym kierunku – kończyła się tym, że mąż wypominał jej pana Dusznika), zawsze myślała o tym, jak bardzo inny był pan Dusznik i jak bardzo szczęśliwa mogłaby z nim być.
       Zdawała sobie oczywiście sprawę z tego, że nie da się kogoś całkowicie poznać w dwa tygodnie, bo dokładnie tyle spędziła z panem Dusznikiem. On jako kierowca autobusu, a ona jako pomoc kuchenna na obozie, na który posłała małego Romana.
     Po najpiękniejszych dwóch tygodniach jej życia, ona i pan Dusznik spotkali się we dwoje tylko raz. Było to tuż po narodzinach Michasia – pan Dusznik przyszedł zobaczyć swoje dziecko. Nie mogli być wtedy pewni, czy rzeczywiście jest jego, ale ona to czuła i, jak się później okazało, nie myliła się. Kiedy Michaś dorastał, jego brązowe oczy i delikatnie kręcone włosy nie pozostawiały wątpliwości.
      Jej mąż od początku wiedział również, że nie on jest ojcem Michasia. Powiedziała mu o zdradzie od razu, a potem, podczas kłótni w trakcie ciąży, wykrzyczała mu, że jest przekonana co do tego, kto ją zapłodnił. Ponieważ jednak pan Dusznik nie zamierzał odejść od żony, i ona wybłagała swojego męża, by jej wybaczył, okłamując go, że nic do pana Dusznika nie czuje.
      Sama wizyta pana Dusznika w domu jej i jej męża była oczywiście tajemnicą. Pan Dusznik przyszedł, bo wiedział, że dziecko się już urodziło. Zostawiła mu krótką notkę w miejscu pracy, instruując go, kiedy powinien przyjść, by nie wpaść na jej męża.
        Mąż by o niczym się nie dowiedział – gdyby nie jej paskudny charakter. Powiedziała mu o tym przy najbliższej kłótni.
- A wiesz, że – wyszczerzyła się wtedy okrutnie – że pan Dusznik był tutaj, żeby poznać swoje dziecko?
- Nie wierzę – powiedział cicho jej mąż. – Wiem, że to nieprawda – mówił spokojnie, wiedziała jednak, że się zdenerwował, bo łyżka, którą jadł zupę, wypadła mu z dłoni.
- Prawda. I wiesz co? – Zaśmiała się wtedy donośnie. – Wziął mnie na tym stole!
        Dużo czasu zajęło jej uświadomienie męża, że wcale z panem Dusznikiem nie uprawiała seksu w trakcie tej krótkiej wizyty. Uwierzył jej w końcu. Sama nie do końca rozumiała, dlaczego powiedziała to kłamstwo – po to chyba, żeby zadać mu ból. Faktem jednak pozostawało, że pan Dusznik był w ich domu pod nieobecność męża i nie próbowała wmówić mu, że było inaczej.
        Od tamtej pory ich małżeństwo było w zasadzie trzyosobowe. Choć nie spotykała się z nim nigdy ani nie rozmawiała, temat pana Dusznika pojawiał się w ich domu niemal codziennie. Ona przywoływała go, gdy chciała zadać mężowi ból, opowiadając o tym, jak bardzo żałuje, że po pamiętnym obozie nie odeszła do pana Dusznika. On za to przywoływał to nazwisko za każdym razem, kiedy zrobił coś źle. Wiedział, że każde jego przewinienie bladło przy tym, co zrobiła ona. Nazwisko pana Dusznika działało jak karta przetargowa.
- Co z tego, że zapomniałem kupić schabu, ty masz dziecko z innym mężczyzną.
       Na te słowa nie miała już kontrargumentu. Na początku odpowiadała, że bardzo żałuje, że nie jest teraz z panem Dusznikiem i wybuchała wtedy ognista awantura. Wkrótce te słowa przestały robić na jej mężu wrażenie, więc przestała je wypowiadać.
- Wiesz co, kotku – ta ostatnia myśl wydała jej się warta wypowiedzenia na głos. – Tak często powtarzałam mężowi, jak bardzo żałuję, że nie jestem z panem Dusznikiem, tylko z takim nędznym mężczyzną jak on, że aż przestało to robić na nim wrażenie. Wyobrażasz sobie, jak daleko to musiało zajść? Do sytuacji, w której żona mówi mężowi o tym, jak bardzo kocha innego i jak bardzo chciałaby z nim być, a on wzrusza ramionami.
          Zamilkła na chwilę, przypatrując się samotnemu pieskowi na podwórku.
- Wiesz – zaczęła – mój mąż naprawdę kochał Michasia. Przez sporą część czasu był fantastycznym ojcem i traktował go tak samo, jak Romana. Ale kiedy przy kłótni ja krzyczałam o mojej miłości do pana Dusznika, a on nie odpowiadał na te zaczepki, zawsze później mimochodem mścił się na Michasiu. A teraz nie żyje ani mój mąż, ani pan Dusznik, a ja jak wariatka nadal rozpamiętuję dwa tygodnie, które zdarzyły się ponad trzydzieści lat temu…
         Kiedy jeszcze obaj żyli, ona często miała wyrzuty sumienia, że tak raniła swojego męża, wciąż używając pana Dusznika do zadania mu bólu. W pewnym momencie – kiedy mąż niemal bez powodu zbił Michasia po ich kłótni – postanowiła sobie, że dla dobra dzieci nie będzie już starała się za wszelką cenę zranić męża.
          I tak też się stało. Choć mąż nadal w każdej kłótni przywoływał nazwisko pana Dusznika, ona nie mówiła mu już o tym, jak bardzo kocha tego mężczyznę. A im dłużej milczała na ten temat, tym bardziej go kochała. Opłaciło się to jednak – mąż już nigdy nie podniósł ręki na Michasia bez powodu.
          Jednocześnie, choć nie wspominała już jego nazwiska, widmo pana Dusznika wisiało nad nimi, powodując szkody. Teraz już nie zadawało bólu – teraz po prostu ich od siebie oddalało. Z czasem stali się sobie obcy, przestali ze sobą rozmawiać, nie łączyło ich nic poza domem i dziećmi.
- Wiesz, kotku – powiedziała cicho. – Zawsze myślałam, że to ja jestem w piekle. W końcu żyłam z mężczyzną, do którego nic nie czułam, łkając codziennie do poduszki z myślą o panu Duszniku i ciesząc się, że mam chociaż Michasia na pamiątkę. Nie mogłam do niego odejść – bo on ciągle był ze swoją żoną. Skoro on nie chciał mnie wziąć, to ja też nie miałam dokąd pójść i tak tkwiłam przy swoim mężu. Teraz dopiero widzę, w jakim piekle żył mój mąż. Wychowując cudzego syna, z kobietą, która kocha innego; z kobietą, z którą był kiedyś szczęśliwy, i z którą mógłby zawsze być szczęśliwy, gdyby nie zaprzątała sobie wiecznie głowy panem Dusznikiem.
          Westchnęła.
- Kotku, pamiętasz mojego męża, prawda? Pamiętasz, jak wyglądało nasze życie w jego ostatnich latach? Nie odzywaliśmy się do siebie, nie spędzaliśmy razem czasu. Kiedy on oglądał telewizję w salonie, ja czytałam gazety w sypialni. Potem się zamienialiśmy. Ale wtedy było już za późno.
         Nie powiedziała tego na głos, ale było za późno, bo wtedy jej mąż nie wyciągał już do niej ręki. Jej mąż, dopóki mieszkali z nimi chłopcy, był zawsze świadomy podjętej przez siebie decyzji – decyzji, by zostać z kobietą, która go zdradziła. Zaakceptował to w jakiś sposób. Wiele razy w ciągu ich wspólnego życia wydawało mu się, że w danym momencie mogą zacząć być szczęśliwi. Dwoił się wtedy i troił, starał się dla niej, był pogodny, spontaniczny, próbował ją w to szczęście wciągnąć. Ona jednak kochała kogoś innego. Nie mogła się zmusić do bycia szczęśliwą z mężem. Wtedy on, zrezygnowany, popadał w depresję. Pewnego razu wpadł w nią tak głęboko, że już się nie pozbierał. Poddał się i przez ostatnie kilkanaście lat życia, nie wyciągnął do niej ręki ani razu; a ona pozwoliła mu w tym dołku tkwić, bo przecież kochała kogoś innego i uważała, że mąż jest źródłem jest nieszczęścia.
- Pewnie myślisz, że jestem głupia, co, kotku? W dwa tygodnie zakochać się w kimś na całe życie – wzruszyła ramionami i ugryzła jabłko, które wcześniej sobie przygotowała. – Podjęłam w każdym razie decyzję. Poproszę Majkę, żeby zabrała Kinię do kina, a ja w tym czasie wszystko powiem Michasiowi – Pokiwała głową i dodała: - No, oczywiście w takim wypadku muszę zaprosić też Romana.
          Żeby przypieczętować podjętą decyzję, od razu zadzwoniła do Romana. Nie chciała robić z tego dużej sprawy, po prostu poprosiła, żeby przyjechał w sobotę naprawić cieknący kran.
- Tylko co ja mam im powiedzieć? Od czego zacząć? Jak dużo ujawnić? – Mruczała raz po raz, czasem do kota, a czasem chyba sama do siebie.
 
***

         Na pogrzebie matki, tuż po umieszczeniu trumny w dole, w trakcie składania synom kondolencji, do Romana podeszła obca, choć znajomo wyglądająca, starsza kobieta.
- Moje wyrazy współczucia – powiedziała, łapiąc Romana za przedramię. Mięśnie jego szczęki zacisnęły się niekontrolowanie, ale zdołał wymamrotać „dziękuję”. – Czy mogę zapytać, co stało się mamie?
- Umarła w nocy. Miała zawał. Przyjechałem do niej, bo miałem naprawić cieknący kran i znalazłem ją w łóżku. Sam się dziwię, że pozwoliliśmy jej mieszkać samej…
- Proszę się nie obwiniać. To nie pana wina.
- A skąd pani znała mamę?
- Znałyśmy się z widzenia wiele lat, miałyśmy wiele wspólnego. Jestem żoną Dusznika, może pan pamięta, zdaje się, że jeździł pan jako dziecko na obozy z mężem.
- Tak, pamiętam. Mama wspominała ostatnio, że pan Dusznik nie żyje. Bardzo mi przykro.
          Kobieta zacisnęła usta bez słowa. Nie powiedziała nic przez dłuższą chwilę.
- Bardzo pani dziękuję za przyjście – powiedział, oczekując poniekąd, że kobieta odejdzie.
- Chciałam porozmawiać z pana bratem… - Urwała, kiedy stojący obok Michał zwrócił oczy ku niej. Spojrzenie tych oczu okazało się być dla niej zbyt bolesne.
- Michaś, ta pani to znajoma mamy z dawnych czasów, chciała z tobą porozmawiać.
           Brat Romana podszedł do nich.
- Dzień dobry. Dziękujemy pani za przyjście.
- Dzień dobry… - Pani Dusznik spojrzała na niego niepewnie. Poklepała go po ramieniu i odwróciła się od nich.
- Zdaje się, że chciała pani o czymś porozmawiać – powiedział cicho Roman.
- Ach… - Zwróciła ku nim niepewnie twarz. – To dawne dzieje. Nie ma sensu tego rozdrapywać. Nie ma sensu obarczać kogoś czymś, co mi zniszczyło życie.
           Kobieta chwyciła rondo czarnego kapelusza, który miała na głowie, ukłoniła się nieznacznie i odeszła, pozostawiając mężczyzn samych sobie.
Odpowiedz
#2
To dziwne, że nikt tu jeszcze nie zaglądnął. pora to naprawić Wink

(02-01-2019, 12:46)hubwen@o2.pl napisał(a):
        Od kiedy nie żył jej mąż, ona i pan Dusznik byli jedynymi osobami, które o wszystkim wiedziały. 
Tu bym zmienił na umarł/opuścił ten świat czy coś w tym stylu.

(02-01-2019, 12:46)hubwen@o2.pl napisał(a):
 Ani o tym, że to na mnie spadnie ostateczna decyzja: wymazać te dzieje z historii czy pozwolić im żyć dalej?
Może "tę historie z dziejów" lub "to zdarzenie z historii"?

(02-01-2019, 12:46)hubwen@o2.pl napisał(a):
 – Dla nich  - dla Michasia – pewnie okazałoby się to horrorem.
Nadmierna spacja i - zamiast –

(02-01-2019, 12:46)hubwen@o2.pl napisał(a):
Jednak fala wspomnień zalała ją na nowo popołudniu, a wraz z nią wróciły wątpliwości.
Pogrubione słowo wstawiłbym na drugim miejscu w zdaniu.

(02-01-2019, 12:46)hubwen@o2.pl napisał(a):
Kiedy jeszcze obaj żyli, ona często miała wyrzuty sumienia, że tak raniła swojego męża, wciąż używając do tego nazwiska kochankapana Dusznika do zadania mu bólu.

(02-01-2019, 12:46)hubwen@o2.pl napisał(a):
 Nie powiedziała tego na głos, ale było za późno, bo wtedy jej mąż nie wyciągał już do niej ręki. Jej mąż, dopóki mieszkali z nimi chłopcy, był zawsze świadomy podjętej przez siebie decyzji
Bliskie powtórzenie.

Piszesz dobrze. Tekst dopracowany, potknięć niewiele - chyba wszystkie wynotowałem. 
Czytało się przyjemnie. Obyczajowa historia, psychologicznie dobrze rozrysowana.
Opinia jak najbardziej pozytywna.
Ode mnie 4*

Pozdrawiam
Odpowiedz
#3
Czyta się dosyć sprawnie. Zgadzam się z przedmówcą. Są oczywiście pewne potknięcia i jest ich trochę więcej niż wspomniał Gunnar.
Ciągle tylko co chwila niemalże "Pan Dusznik" i pan Dusznik. Nie trzeba naprawdę powtarzać personaliów tak szybko po sobie. Podobnie, o ile pamiętam w wypadku "męża".
Używaj więc nieco więcej synonimów i wyrazów bliskoznacznych. Tak samo: dlaczego "Roman" nie może być czasem Romkiem, Romankiem, Romusiem? A "Michaś" Michałkiem a nawet Michałem? Nawet gdy bohaterka bardziej chyba kocha młodszego syna? A gdzie tu dziecko, latorośl, pociecha? A może starsza pani to jesli nie kompletna staruszka to przynajmniej jest emerytką, seniorką? A dlaczego "kot" nie ma konkretnego imienia? A dlaczego nie może być kocurem? A może to ledwo kociak, lub kocię? A może to także i zwierzę, futrzak? A jaką ma maść? A jakie cechy fizyczne mają wszyscy pozostali bohaterowie, przynajmniej ci wyżej wspomniani? Pomyśl o tym wszystkim autorze.

PS. Wyjątek co do monotonii określeń pozostawiłbym jedynie w zwrocie kierowanym przez bohaterkę do zwierzaka (-Wiesz kotku...?) To nawet dobry przerywnik, urozmaicenie w narracji, monologu wewnętrznym jej osoby. I pewne odzwerciedlenie, "usprawiedliwienie" co do formy gdy chodzi o jej przygnębienie. Powodzenia w szlifowaniu warsztatu
Odpowiedz
#4
Kwestie techniczne poruszyli już wyczerpująco moi koledzy, więc pozostaje mi tylko odnieść się do samego opowiadania.
To taka zwykła, ludzka historia, jakich wiele. Ale takich opowiadań nigdy dość Smile Bardzo sprawnie opowiedziane, warsztatowo nie mam zastrzeżeń.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości