To już? Dziś jest dziś?!?!
#1
Temat otwarty. Do przegadania. Kiedy powinno się zacząć realizowanie marzenia, którym jest wydanie własnej, pachnącej książki, ze wspaniałą okładką i twardą oprawą? My to wiemy? Czy może ktoś za nas powinien wiedzieć? Budzimy się i myślimy: "Tak, to dzisiaj"? Czy może całe życie piszemy "naszą powieść", którą zanosimy w zębach do wydawcy, a ten sprawdza ją (nie znam procedury) i mówi: "Hmmm... a próbował pan być barmanem?". Co o tym myślicie?
Odpowiedz
#2
"piszemy "naszą powieść", którą zanosimy w zębach do wydawcy, a ten sprawdza ją (nie znam procedury) i mówi: "Hmmm... a próbował pan być barmanem?". " - Myślę, że tak to wygląda. Wtedy próbuje się kolejny raz i kolejny itd. Aż do skutku.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#3
A ja zamierzam się na nich wypiąć. Nie będzie żadnych zębów, ani tym bardziej błagań. Będę tyrać i sama wydam swoje dziełka. Big Grin Wszystko zrobię sama. Wink Zosia samosia ze mnie. Żadnych uzależnień, żadnego litowania. Dosyć kopania w tyłek.
Odpowiedz
#4
(11-03-2011, 10:13)siloe napisał(a): A ja zamierzam się na nich wypiąć. Dosyć kopania w tyłek.

Dosyć? Znaczy jakieś niemiłe kontakty z "wydafcami" już były?

"Problem w tym, mili moi, że za mało tu kowboi, a za dużo się wypasa świętych krów"
Z. Hołdys, Lonstar, "Countrowersja" 

Kroniki Białogórskie: tom I - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=2143 (kto szuka ten znajdzie wersję płatną Wink ); tom II - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=9341.

kronikibialogorskie.pl, czyli najbrzydsza strona www w internetach
Odpowiedz
#5
Prawda jest przykra, jeżeli chodzi o polski rynek wydawniczy.

Per one: część redaktorów to typowi "znafcy", którzy siedzą za stołkiem i przeglądają nadesłane teksty tylko i wyłącznie dlatego, że są ciamajdami i nigdy sami nic nie osiągnęli w tej dziedzinie. Po prostu - mściciele, nie myśliciele. Wyłapią każdą pierdółkę i rozdmuchają na cztery strony świata, byleby uwalić dobry tekst.

Oczywiście można mieć szczęście i trafić na normalnego człowieka, który podejdzie do tego ze zdrowym rozsądkiem.

Gorszy jest natomiast fakt, że w związku z rosnącymi podatkami wydawnictwa ograniczają liczbę debiutantów, ponieważ są oni dla nich nieopłacalni. Powtórzę: NIEOPŁACALNI! Jeżeli ktoś miał tyle samozaparcia i się wydał, odniósł sukces - przetrwa, bo jest sprawdzony. Ale nowicjusz? Dla nich to duże ryzyko, a teraz jeszcze większe.

Więc stawiam tu pytanie: warto lecieć do wydawnictw, czy próbować coś zrobić na własną rękę? Przecież można się samemu wydać. Albo wydać w necie. Jednak czy to opłacalne? Czy sukces ten sam? Nie wiem. Nie sądzę. Wyjściem jest samodzielne wejście na papier. Albo niezależne wydawnictwa, którym nie tylko kasa w głowie - ale niestety, takie nie mają siły przebicia.
Czarno to widzę...
Odpowiedz
#6
Napisać, poprosić dobrych znajomych o korektę, zarobić sporo grosza, aby wynająć tłumacza (tak do 10.000 za ok 400 stron znormalizowanych). Przetłumaczyć na ang. i starać się wydać za granicą. Prawdopodobieństwo wydania na pewno większe niż w Polsce, bo i realia inne, oraz po ang. większy rynek zbytu. Nawet płytka grafomania może się sprzedać (także poprzez dystrybucję sieciową, która na Zachodzie rozwija się dużo bardziej dynamicznie niż w Polsce), bo i rynek zbytu znacznie większy - obecnie dominujący język na świecie Smile

Sęk w tym, że przydałoby się wynająć DOBREGO tłumacza.
Odpowiedz
#7
Najlepiej samemu być w stanie przetłumaczyć, bo kto lepiej odda myśl za pomocą innych słów, niż sam autor? Smile
Mężczyźni mówiący ordynarne rzeczy milkli, gdy wchodził Dorian Gray.
Odpowiedz
#8
Kto najwięcej błędów popełni jak nie sam autor?
Odpowiedz
#9
Tłumaczenie samemu, bądź pisanie po angielsku to tylko jeżeli naprawdę bardzo dobrze go znasz. Jest wiele niuansów języków obcych, które znają tylko tłumacze oraz osoby, które przez dłuższy czas żyją za granicą.

Więc jeżeli dobrze się czujesz z językiem, to oczywiście droga wolna - chociaż wtedy zawęża Ci się pula osób, która pomoże w poprawie/dopieszczeniu testu Wink W pozostałych przypadkach polegałbym jednak na certyfikowanych tłumaczach, a najlepiej kontaktując się z tymi, którzy już tłumaczyli książki przez Was niegdyś przeczytane. (Stawki wydawnictw to ok 400 zł za arkusz - ok. 22 strony, bardzo dobre wydawnictwa oferują stawkę w okolicach 600zł) Inny przelicznik to okolice 15-30zł za stronę A4 tekstu znormalizowanego, przy dłuższych projektach (i o dłuższych terminach realizacji) jednak myślę, że dałoby się wynegocjować stawki Wink
Odpowiedz
#10
Czyli za 275 stron płacisz 5000 złotych.

1. Czy to opłacalne?
2. Czy wyrobisz się w zakresie 250 -300 stron?

Ja osobiście myślałem, że pierwszą powieść, jeżeli uda mi się wydać, to nie będzie ona dłuższa od tych 300 stron. Jeżeli chcę sobie wyrobić nazwisko, to lepiej zrobić coś a)taniego/średnio drogiego i b)wcale nie ogromnego.

300 stron za powiedzmy 30 złotych - ideał. - taka stawka w Polsce... A za granicą?

Ale pojawia się pewien problem. Czy zechcą nas tam wydać? Może być trudno.
Odpowiedz
#11
Ano nie łatwo. Po pierwsze trzeba znaleźć agenta, który jeżeli będzie chciał Ci pomóc (za 10-15% zysków Smile ) i który będzie za Ciebie szarżował wydawnictwa, bowiem te osoby prywatne po prostu zleją, o ile nie są to osoby na miarę np. Kinga Smile Ponadto można uderzać w wydawnictwa internetowe, ostatnio była wieść jak nastolatka pisząc grafomanię zresztą, zarobiła dość pokaźną sumę dzięki Amazonowi (sam Amazon pobrał ileśtam procent od zysków; a eReadery mają niesamowitą popularność). Pamiętać trzeba, że pisząc po angielsku, pomimo pewnych niuansowych różnic, to jest szansa wydania przynajmniej w UK, USA i Australii, które liczą sobie ogromną liczbę potencjalnych czytelników i możliwość wyrobienia swojego nazwiska. W porównaniu z tym potencjalnym, Polska jawi się jak zad... no wiadomo Smile Liczba czytelników zbyt oszałamiająca nie jest, więc małe szanse, że uda się z tego po prostu wyżyć i całkowicie poświęcić się pisarstwu.

Ogólnie znalazłem w sieci fajne poradniki jak starać się publikować (w realiach USA/UK), jak znajdę czas to postaram się przetłumaczyć.
Odpowiedz
#12
Pomysł z agentem nie jest zły, jak masz możliwość kontrolowania go. Poza tym go też musisz czymś przekonać - tekstem, który a)zareklamujesz jako dobry i b)poprzesz dobrym streszczeniem/fragmentami itp. Ale aby to spełnić, tekst musi być dobry. Ty nie wiesz czy taki jest w jego mniemaniu, a tym bardziej w mniemaniu wydawnictw. Co sprowadza nas do głównego dylematu - warto wydać 5000 złotych na tłumaczenie? Samodzielne tłumaczenie - tylko gdy ma się w tym kierunku wykształcenie, albo się żyło w UK, czy innych krajach anglo-j. To częstokroć nierealne marzenie. Więc dylemat jest. I aby coś z nim zrobić, trzeba mieć głowę na karku.

Po pierwsze - osobista działalność. Jeżeli człowiek chce się bawić w coś takiego jak próba sił za granicą, znaczy że zna język angielski (może niemiecki) na tyle dobrze, że potrafi w miarę swobodnie się porozumiewać. Więc oczywistym staje się fakt, że może zacząć udzielać się na forach internetowych - najlepiej średnich, nie molochach. Bo przecież za dużo, albo żadnego tekstu tam nie damy. Można tylko być dobrym komentatorem/dyskutantem. Stać się rozpoznawalnym. I na końcu obwieścić, że wydaje się książkę. Akcja marketingowa! Skąd ludzie mają wiedzieć kim jesteś, jak sam im tego nie pokażesz? Owszem, możesz czekać, aż nazwisko wyrobi Ci pierwsza, czy druga książka - ale stać Cię na takie ryzyko? Ile jesteś w stanie poświęcić w niepewne inwestycje? Czy nie lepiej zacząć już działać przed i zyskiwać sobie nawet kilkuset znajomych, którzy z ciekawości sięgną po tą pozycję?

Aha - no tak - że za trudne i pracochłonne? Przepraszam, a na coś liczył/a, zaczynając pisać? Tak, to może Ci przynieść grubą kasę. Może Ci przynieść też życie na przeciętnym poziomie. Ale zazwyczaj nie przyniesie Ci nic, bo nie dotrwasz, albo nie będziesz mieć szczęścia.

Pisanie to frajda. Pisarstwo to loteria.
Odpowiedz
#13
Czy dany tekst jest dobry, fabuła, postaci etc. mogą Ci ocenić ludzie w języku ojczystym. Jeżeli myślałbym o pisaniu nieco poważniej niż hobby to bardzo chętnie uciułałbym te 5k-10k i wydał na porządnego tłumacza. W najlepszym wypadku ktoś się zainteresuje, w najgorszym mogę opublikować w formie eBooka, albo na specjalnej stronie www wraz ze sponsoringiem i/lub reklamami. Możliwości jest zawsze kilka.

Co do agenta, to jest MUS. Inaczej żadne wydawnictwo z Tobą gadać nie będzie. Agenci w realiach zagranicznych stanowią pierwszą linię - przedzierają się przez teksty, pomysły itp. znajdując perły, które mają szansę wyjść na papierze. Jeżeli taką odnajdą, będą szukać możliwości wydawniczych. A kontrolę/partnerstwo zapewnia kontrakt, który się podpisuje, jeżeli agent zgodzi się reprezentować autora. Jeżeli mu się nie uda nie płacisz Mu nic, jeżeli się uda to trzeba będzie odpalić procent z zysków.

Takoż, jeżeli masz kasę bądź poważniej myślisz o karierze pisarza, wciąż uważam, że warto uciułać nieco grosza. Szanse na wydanie są wielokroć większe, bo i rynek dużo chłonniejszy (zarówno na dzieła wyższych lotów, jak i czytadeł rozmaitych oraz harlequinów).
Odpowiedz
#14
Owszem. Masz trzy środowiska w które możesz centrować. A właściwie cztery. Możesz na początku spróbować w UK - nie ujdzie? Dajesz do USA. Też nie? No to Kanada. Albo Australia. Gdzieś może się przyjąć.

Sądzę, że najlepszym wyjściem jest napisanie dwóch, trzech powieści. Jeżeli ktoś ma pomysł na jedną... No to strzelam, że będzie próbował wejść w inne rynki niż fantastyka czy SF - tam trzeba mieć wyobraźnię. I albo się ją ma, albo nie - wybiórczość to abstrakcja, więc nie sądzę, by ktoś wymyślił jedną fabułę i jedno uniwersum. Wobec tego dwie, trzy powieści są realne. Później, gdy już znajdzie się grupę nie przyjaciół, którzy powiedzą - świetnie, świetnie i pomyślą, że o to chodziło, tylko ludzi którzy usmarują i wskażą błędy, można pokusić się o mały ranking. Niech posmakują tych powieści. Niech usłyszą streszczenie. Zadecydują która lepsza, która gorsza.

Powstanie taki ranking:
1. Najlepsza - do tłumaczenia
2. Vice - do prób z miejsca, tutaj, na naszym podwórku
3. Ostatnia - być może do poprawki, być może do wyrzucenia.

Ale to i tak jest zależne od nas, czy dobrze piszemy. Równie dobrze powieści mogą nadawać się do kosza. Jednak prostym sposobem weryfikacji jest podsyłanie opowiadań ludziom, pisarzom. Gdy już się osiągnie pewien poziom, można zaryzykować z tym schematem.

Dużo pracy? O tym pisałem wcześniej - pisarstwo to praca i loteria, nie frajda.

Dlaczego zaproponowałem ten ranking? Bo myślę, że wydanie książki w Polsce jest chyba najlepszym sposobem na zarobienie pieniędzy do przetłumaczenia innej, prawda?
Odpowiedz
#15
Co do rankingu, owszem metoda bardzo dobra, jednak musisz zauważyć pewną rzecz - wydawnictwa chcą mieć również ciągłość pracy. Jak sam wspomniałeś pisanie to biznes, ja dodam, że z rodzaju tego brutalniejszego. Stąd też wielu młodych pisarzy udzielając się na portalach i forach o profilu Inkaustusa jest zajeżdżanych do poziomu nieco poniżej trumien. To potencjalna, przyszłościowa konkurencja, którą zawczasu się urabia, poprzez co połowę słabszych psychicznie (choć może i nie mniej utalentowanych) całkowicie odpycha się od tej wspaniałej formy spędzania czasu. Do czego zmierzam? Biznes musi trwać, a wydawnictwa na jednym pomyśle chcą często zarobić jak na trzech. Częstorkoć myśląc o książkach, planujemy całą trylogię - logicznie podzieloną na wstęp-rozwinięcie-zakończenie, wielowątkową historię. Coraz częściej właśnie trylogie stanowią debiut młodych pisarzy zagranicznych.

Czy byłbyś w stanie z odpowiednim skupieniem i poświęceniem napisać trzy trylogie?

Poza tym wydanie książki w Polsce, aby zarobić na tłumaczenie? Jeżeli będziesz fabryką pisarską i poza tym będziesz na etacie by się utrzymać, być może w rozsądnym czasie uzbierasz konkretną sumę, w innym przypadku będzie niezwykle ciężko. Najbardziej poczytni autorzy zarabiają kwoty: 2000-3000zł za książkę (pozostali znacznie mniej), resztę dorabiając artykułami, promowaniem, pisaniem zamawianych opowiadań oraz poprzez zajęcia nieliterackie. Takie są polskie, brutalne realia.

Pytanie - czy książek wydanych w Polsce nie udałoby się wydać za granicą, wcześniej inwestując w tłumaczenie? Czy pomysły w nie wsadzone nie zasługują na szerszy rozgłos? Jeżeli byłaby szansa na tak trudnym rynku jak Polska, to czy nie byłoby szansy na dużo chłonniejszym - światowym? Tylko nieliczna grupa polskich pisarzy może liczyć na to, że ich wydawca zainteresuje się tłumaczeniem i wydaniem w innych krajach. Czy nie lepiej samemu wybić się zagranicę, nie patrząc na kaprysy rynku rodzimego i ew. wrócić doń w chwale jako twórca opublikowany szerszej publiczności?

Sporo pytań. Osobiście wolałbym zaryzykować Wink
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości