The Secret World
#1
Zauroczony, bezpowrotnie zatracony w nowym, genialnym dziele FunComu (twórcy mojej najukochańszej gry na świecie, absolutnie doskonałej przygodówki - Najdłuższej Podróży i jej wspaniałej kontynuacji - Dreamfall, oraz najlepszego, klimatycznego, cudownie rozbudowanego i "do ogarnięcia skomplikowanego" cyberpunkowego mmorpg - Anarchy Online) - The Secret World - mmorpg dziejące się w teraźniejszym czasie, gdzie wszystkie mity i legendy zaczęły stawać się realne. Gracz wciela się w Templariuszy, Illuminatów, bądź Smoków (masa nawiązań do prozy Lovecrafta... co ja gadam, całe Kingsmouth i akademia Innsmouth są jakby żywcem wyjęte z kart opowiadań mistrza grozy i mojego wzoru literackiego! Smile ). Wystarczy wejść na stonę tytuły, bądź obejrzeć trailery na youtube, żeby zrozumieć temat. A realizacja przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Doskonała historia, olbrzymia ilość umiejętności i możliwości stworzenia idealnie pasującej postaci. Ciężko to opisać słowami. Każdy quest to oddzielna historia, gracze to dorosła, najmilsza, najbardziej ogarnięta i zawsze skora do pomocy społeczność. Ciężko to wszystko opisać słowami... skrobnąłem coś takiego, jeden z Halloweenowych eventów. Pewnie tragiczne...

Jesień to magiczna pora roku. Moja ulubiona. Pokazuje, że śmierć, obumieranie, rozkład, potrafią być rzeczami pięknymi i nie tylko krzepiącymi serce, ale również oczy. Mowa między innymi o liściach, które niedojrzałą, błahą zieleń zamieniają na szlachetny żółty, złoty, brunatny, bordowy - piękne obumieranie liści, które później wspaniale pachną i chrupią pod butami. Mowa również o zapachu cmentarza w Święto Zmarłych kiedy pogoda dopisze, oraz przyprawiającej nozdrza o euforię, wykrawanej na Halloween dyni... Ach, tak! Halloween! Cudowna tradycja, która zawitała również do Sekretnego Świata.

Zadzwoniła do mnie madame Roget z Kingsmouth, przepraszając za telefon, zawracanie głowy i za to co zaraz powie, a musi powiedzieć mnie, bo w takich kwestiach zaufać najlepiej członkowi Illuminatów. Jak zwykle, na początku był to typowy "bełkot jasnowidza", który zaczął powoli nabierać sensu, gdy odwiedziłem madame w jej ezoterycznym sklepiku w piwnicy na Lovecraft Lane. Po drodze pomogłem opuścić ziemski padół pokaźnej grupie nieumarłych. Niech im ziemia lekką będzie.

Na miejscu okazało się, że dość nietypową aktywność zaczęły przejawiać koty. Oprócz dziwnie innego niż zwykle, zupełnie odbiegającego od marcowego, zawodzenia sporych grup w pobliżu kubłów na śmieci, na dwuspadowych dachach domów pamiętających czasy kolonialne, a przede wszystkim na cmentarzu za kościołem na Arkham Avenue.

Tam właśnie urocze czworonogi znalazły sobie dość nietypowe zajęcie, a mianowicie - rozkopywanie grobów. Po raz pierwszy ujrzałem koty, które ta zajadle małymi łapkami kopały w ziemi, niczym duże psy.

Po kolejnych telefonach od madame Roget, w których mówiła o wizjach, które co chwila ją nachodziły, sprawa zaczęła się klarować... musiałem tylko odwiedzić posiadłość Franklinów w Blue Mountain, ponieważ najnowsza wizja mówiła o "pechowej" (nigdy nie byłem przesądny) liczbie kotów - oczywistym było, że muszę się udać do Eleanory.

Franklin Mansion znajduje się w Blue Mountain - dzielnicy Kingsmouth, na Wendigo Way i wygląda dosłownie niczym domostwo Rodziny Adamsów. Stare, upiorne i piękne zarazem z zewnątrz i odremontowane (oprócz strychu) wewnątrz. Ogród zaś, to stare i popękane rzeźby z białego marmuru, a na tyłach, dwie fontanny, basen teraz pełen zielonego szlamu oraz przeklęta przez miejscowych szopa, w której wnuk dzisiejszej właścicielki zamordował sześcioro dzieci w wieku od pięciu do dziewięciu lat.
Stanowczo za dużo jest tu pokoi dla samotnie mieszkającej Eleanory... Heh... Czy ja powiedziałem samotnie? Nie licząc duchów, których ilością można by obdzielić większość "nawiedzonych" miejsc w Stanach, oczywiście. Jednak niemłoda już (bardzo delikatnie mówiąc) dziedziczka nauczyła się żyć w zgodzie (czyli tak naprawdę toleruje męczące manifestacje poltergeistów, po których musi uzupełniać porcelanowe zastawy) z tymi wszystkimi nadprzyrodzonymi bytami, których większość przecież jest z jej drzewa genealogicznego. Do tego dochodziła jeszcze zgraja trzynastu kotów. Większość zapewne ma ją za wariatkę, ja jednak rozumiem i szanuję, dlaczego została w posiadłości, pilnując nie tylko tragicznej historii rodu Franklinów, ale również ich pamięci. A koty oprócz tego, że naprawdę urocze i inteligentne, pilnowały, żeby Eleanora miała kontakt z żywymi niekoniecznie ludźmi, ale stworzeniami... i żeby nie były to Ak'aby, których okolica jest pełna. Parszywe stwory. Nie powinno dziwić nikogo, że do posiadłości Franklinów ciężko sprosić sąsiadów na herbatkę (i wcale nie chodzi o to, że najbliższy dom w okolicy oddalony jest o jakieś trzy kilometry). Z wiadomych względów odwiedzają ją ludzie Illuminatów, Templariuszy i Smoków. Z naszej organizacji, to ja najczęściej tu wpadam, nie tylko służbowo. Uwielbiam jej maślane ciasteczka, które podaje z moją ulubioną earl grey. Zawsze wtedy na kolanach siedzi i parkocze, niczym motor bez tłumika, jakiś kocur (albo i dwa - polubiły mnie, na Czerwonych i Zielonych "pchykają", co mnie niezmiernie cieszy i bawi zarazem). Jednak teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej, co zaskoczyło i zaniepokoiło mnie, Doriana Darkengara - agenta Illuminatów szóstej rangi. A jeżeli coś mnie zaskakuje, to nie wróży nic dobrego.

Na krużganku przywitały mnie: Miles, Umbra i Derringer. Przywitały mnie doskonałym staroangielskim oznajmiając, że "chcą cukierka albo będzie psikus", a następnie, że zaprowadzą mnie do reszty podopiecznych Eleanor, które na tyłach posiadłości szukają "języka wiedźmy". Oniemiałem. Trójka już ruszyła truchtem, a gdy Miles odkręcił się i zobaczył, że nadal stoję niczym słup soli, z wyraźnie się niecierpliwiąc rzekł: "Dorianie, rusz się do cholery!".

Na tyłach ujrzałem resztę futrzaków, która kopała przy basenie i szopie, tak zawzięcie, jakby miało zależeć od tego ich wszystkie dziewięć żywotów. Wziąłem głęboki oddech cudownego, wieczornego, jesiennego powietrza i dopiero teraz się lekko uśmiechnąłem. Wiedziałem, że zostanę tu dłużej niż przypuszczałem. I tak jak wcześniej mówiłem, wiedziałem, że kroi się coś grubego. Ach... cudowne, nieprzewidywalne Halloween, jak ja Cię kocham.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości