Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Terror Żywych Trupów
#1
Pewnego dnia postanowiłem rozpocząć tworzenie opowiadania o jakiejś do bólu ogranej tematyce. Padło na "Zombie", albo "Żywe Trupy" jak kto woli. Z założenia miał to być rodzaj parodii starych, nieambitnych "filmów grozy"(wyszło mało zabawnie). Jak dotąd napisałem dwa rozdziały(pierwszej części nie liczę ze względu na jej zdumiewającą obszerność). Przepraszam za ewentualne błędy interpunkcyjne. Starałem się jak mogłem, jednak bardzo słaby jestem w tej kwestii.

Dra wrażliwych: Tekst zawiera wulgaryzmy i brutalne sceny.


>>>|1

Był ciepły, letni dzień, niebo było bezchmurne. Promienie słońca obficie ogrzewały asfalt pewnej zwyczajnej drogi. Droga ta nie różniła się znacznie od innych zupełnie zwyczajnych dróg, którymi codziennie idziemy do pracy, czy do sklepu. Uwagę zwracał jedynie niepokojący spokój, oraz obfitość krwawych plam zdobiących nawierzchnię.

Wybiegli zza rogu. Było ich czworo: trzech mężczyzn i jedna kobieta. Blaszane kubły na śmieci wysypały się, coś musiało je przewrócić.
- Kurwa! - Wrzasnęła ciemnowłosa dziewczyna. - Dorwali rudego! - Zatrzymała się jakby w zastanowieniu: "pomóc, czy nie?"
- Zostaw go! - Chwycił ją za rękę jeden z mężczyzn, nie ten umięśniony w okrwawionym białym podkoszulku tylko drugi, drobny, krótko ścięty, zdawał się mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. - I tak już po nim!
- Racja. Musimy uciekać. - Biegli dalej. Zostawili wrzeszczącego z bólu chłopaka pożeranego przez krwiożercze istoty.
Droga zdawała ciągnąć się w nieskończoność. Skręcili w lewo, w bardzo ciasną uliczkę. Przedarli się przez rząd kontenerów na śmieci. Powitała ich kolejna z bliźniaczych dróg, podobnie okrwawiona. Byli zmęczeni, jednak nie zwalniali tempa. Zbyt wiele mieli do stracenia. Zbliżali się do drzwi wejściowych jakiegoś szpitala. Nie wiedzieli, czy znajdą tam bezpieczną przestań, czy pełną cierpień śmierć. Była to jednak ich jedyna szansa.


>>>|2

Korytarz zatopiony był w półmroku. Oświetlenie nie działało. Ściskała w dłoni swojego Walthera P99. Miała go od około sześciu lat, od niecałych pięciu ani razu nie ruszyła się bez niego z domu.
Nieczęsto go używała, choć raz zdarzyło jej się postrzelić w nogę pewnego dość nachalnego amanta. Białe ściany, sufit, rząd siedzeń, dwuskrzydłowe drzwi. Gdzieś dalej na ruchomym wózku stała kroplówka. Tego dnia nikt nie stał tu w kolejce do lekarza, nikt nie wypisywał recept, nie diagnozował chorych.
Coś drgnęło. Jakieś drzwi zaskrzypiały. Kula kalibru 9mm ze świstem przecięła powietrze.
- Nie strzelać! Nie strzelać! - odezwał się głos z głębi korytarza.
- Kim jesteś? - Zapytała.
- Nieważne... - westchnął łysawy starzec w podartej, białej koszuli - Za mną, szybko, zanim nas wywęszą. - Weszli za nim do jednej z sal. Prowizoryczna lampa zmontowana z latarki podwieszonej na sznurku pod sufitem wypełniła pomieszczenie żółtawym światłem. Widok był zdumiewający. Sala była niemal jak bunkier. Okna zabite były blachą nieznanego pochodzenia. Największe wrażenie robiła jednak obfitość konserwowanej żywności. W rogu stały puszki z zielonym grochem, na oko szesnaście, może siedemnaście zgrzewek, po dwadzieścia puszek w każdej, tuż obok kukurydza w podobnej ilości. Kilka metrów dalej pod jednym z trzech okien znajdowało się siedem, lub osiem zgrzewek czerwonej fasoli, odrobinę mniej białej i kilka słoików kiszonych ogórków. Pod jedną ze ścian umiejscowiony był niewielki, drewniany stolik. Staruszek próbował zapalić stojące na nim parafinowe świeczki, słabo mu to szło, gdyż ręce trzęsły mu się jak u wieloletniego alkoholika, a zapałki, którymi się posługiwał nie ułatwiały mu zadania wielokrotnie gasnąc w ułamek sekundy po zapłonie.

Blaszane miski wypełniły się zawartością puszek, szklanki z przeźroczystego plastyku sokiem pomarańczowym. Wszyscy dostali nawet po łyżce. Upragniony posiłek miał wymiar niemal ceremonialny. Ostatnio jedli ponad dwa dni temu, w małym osiedlowym sklepie. Był pochmurny wieczór, choć nie padało, słońce leniwie zbliżało się ku horyzontowi, bardzo dobrze zapamiętali ten wieczór...


- Przywal porządnie! - Odezwała się ciemnowłosa próbując zmotywować do działania odzianego w dresowe spodnie i biały podkoszulek mięśniaka, który przy pomocy średnich rozmiarów siekiery próbował sprawić by drzwi blokujące wejście do sklepu przestały być przeszkodą. - Umrę jak zaraz czegoś nie zjem.
- Staram się jak mogę. - Odpowiedział krótko, spokojnym, nie pasującym do jego budowy ciała głosem. Jego kompani już jakiś czas temu zauważyli, że jest dość małomównym typem. Wszyscy zawsze uznawali to za dziwne. Już od czasów drugiej klasy podstawowej budziło to zarówno wśród nauczycieli jak i rówieśników negatywne emocje. Wszyscy uznawali, że jest zamknięty w sobie, separuje się od innych, boi się świata. Byli w błędzie. On w przeciwieństwie do większości innych osób odzywał się tylko wtedy, gdy była taka potrzeba. To nietypowe podejście zagwarantowało mu praktyczny brak jakichkolwiek znajomych, co wcale mu nie przeszkadzało. We wczesnych latach swego dzieciństwa zamiast bawić się z rówieśnikami, robił pompki, brzuszki, podciągał się na drążku. W gimnazjum z braku innych zajęć zapisał się do siłowni gdzie spędzał istotna cześć swojego wolnego czasu. Podczas dalszej edukacji w technikum mechanicznym, które wybrał ze względu na swoje upodobania do pił mechanicznych, spawarek, wiertarek, frezarek a zwłaszcza pilarek ukosowych, zajął się podnoszeniem ciężarów. Efekty były bardziej niż zadowalające. Zdobył wiele nagród, w różnych konkursach w tym w kilku ogólnokrajowych. Zapewne udałoby mu się osiągnąć w tej dziedzinie bardzo wiele, gdyby nie fatalna kontuzja. Na jednym z treningów naderwał ścięgno. Chociaż po niecałym roku odzyskał już całkowitą sprawność, to do dawnej formy już nigdy nie powrócił. Po ukończeniu technikum dostał pracę w zakładzie mechanicznym. Przez pięć lat był wzorowym pracownikiem, naprawianie wszelkiego rodzaj pojazdów szło mu całkiem nieźle. Nigdy nie opuścił żadnego dnia w pracy, nigdy się nie spóźnił, nie wykorzystał ani jednego dnia urlopu. Nigdy nie dostał też podwyżki.

- Wal w zawiasy! - doradził mu młody chłopak, na którego wołali "rudy". Pseudonim był mało odkrywczy i kiedyś doprowadzał piegowatego chłopaka do frustracji, jednak z biegiem czasu przywykł do niego i traktował nieomal jak drugie imię. Zawsze miał wiele kompleksów z powodu swojego koloru włosów, nienawidził go, czuł się nawet z tego powodu odrobinę pokrzywdzony, jednak pocieszał się myślą, że "inni mają gorzej". Borys, bo tak miał na imię posiadacz siekiery posłuchał rady i wkrótce potem rzucił odseparowanym od futryny skrzydłem drzwiowym w zupełnie losowym kierunku. Weszli do środka. Rzucili się na jedzenie jak wygłodniałe psy na surowe mięso. Z ponadludzkim tempem wchłaniali wszystko co wpadło im w ręce. Czuli się niesamowicie. Jakby znaleźli się na zielonej oazie po miesiącu wędrówki przez pustynię.
- Słyszeliście to? - powiedziała zaniepokojona wypluwając przez przypadek kawałki przeżuwanego właśnie czekoladowego ciasta.
- Ale co? - Odpowiedział pytaniem około trzydziestoletni mężczyzna, którego reszta nazywała "rumunem", dość trafnie zresztą.
- Coś tu jest... - Niepokój wzrastał.
- A daj spokój, tylko ci się wydaje. - Akcent miał bardzo charakterystyczny.
- Nic mi się, kurwa, nie wydaje! - podniosła odrobinę głos - Coś tu się poruszyło, jestem tego pewna. - Gdyby wytężyć słuch dałoby się wtedy usłyszeć odgłos cichego skomlenia i szczękających zębów. Jednak "Rumun" nie wytężał słuchu.
- Chyba też coś słyszałem. - Najmłodszy z nich, zwany po prostu "młodym" miał jeszcze dość dobry słuch, więc udało mu się wychwycić niepokojące odgłosy. - Lepiej stąd chodźmy. - powiedział pakując do kieszeni kolejne opakowanie żółtego sera.
- Masz racje. - Przyznała dziewczyna. - Lepiej stąd chodźmy - Borys jak zwykle milczał.
- Hehe! Pieprzycie od rzeczy! Nic nam tu nie grozi! - Zaśmiał się Rumun - Jesteśmy tu całkowicie bezpie... - nie zdołał dokończyć zdania, najwidoczniej przegryzana przez istotę rodem z filmów Georga Romero tchawica utrudniała mu wymowę. Bestia wyskoczyła nie wiadomo skąd, szybko. Po jednym długim skoku już znajdowała się na swojej ofierze. Krew obryzgała ściany, sufit, rozlała się po podłodze.
- O ja pierdole. - skomentował Rudy. Nic innego nie przychodziło mu wtedy do głowy.
- W nogi! - Wrzasnął "Młody". - Wydostali się z budynku najszybciej jak tylko potrafili. Rudy zaczepił nogą o próg, zarył o ziemię. Wstał szybko, z czoła ciekła mu cienka stróżka krwi. Bardzo doskwierał mu ból nogi, będący wynikiem nagłego zderzenia z chodnikiem, jednak mimo tego prędkością biegu nie odstawał od reszty. Za ich plecami pojawiła się zgraja kilkunastu przypominających zwłoki bestii. Dookoła roznosił się zapach rozkładającego się mięsa, zgnilizny. Biegli dalej, musieli znaleźć jakieś schronienie...

- Jak właściwie udało wam się przetrwać? - Oczyściwszy miskę z ostatnich ziaren groszku staruszek rozpoczął rozmowę.
- Długo by opowiadać. - Odpowiedziała czarnowłosa, pociągnęła nosem, odstawiła pustą miskę. - A tobie?
- Pracowaliśmy w tym szpitalu od trzydziestu lat. Na wieść o tym co się stało postanowiliśmy jakoś się zabunkrować. - Jego wzrok utkwiony był w jakimś nieistotnym punkcie na ścianie.
- My? Więc nie jesteś tu sam?
- No nie... Było nas trzech. Ja Andriej i Marek. - westchnął, zwiesił głowę - Marka zeżarły te skurwysyny.
- Współczuję. - Milczeli kilka sekund. - Masz jakiś plan jak wydostać się z miasta? - Nie miała nadziei na pozytywna odpowiedź, ale uznała, że warto zapytać.
- Można tak powiedzieć... - Niewiele było entuzjazmu w jego głosie.
- Jaki?
- Pewnie widzieliście Śmigłowce? Cały czas krążą nad miastem.
- Widzieliśmy. - Młody uprzedził dziewczynę z odpowiedzią.
- No właśnie. To wojsko. Ewakuują ludzi z miasta. Jeśli uda nam się dostać do jednej z tych maszyn będziemy bezpieczni.
- Tylko jak? - Była bardzo zainteresowana. W końcu to jakiś konkretny cel, a nie tylko bierne ukrywanie się.
- Mam tu radio! Może udałoby się nam za jego pomocą dowiedzieć się czegoś, lub może nawet nadać sygnał...
- Ale? - wiedziała, że musi być jakiś haczyk.
- Ale potrzebny jest nam prąd, a tu go nie ma.
- Tak więc jedyne co nam pozostało, to siedzieć tu i czekać na śmierć?
- Nie koniecznie. Andriej zszedł na dół sprawdzić co stało się z elektryką. Może uda mu się coś zdziałać.
- Dawno wyszedł?
- Dwa dni temu.

>>>|3

Młody niósł plecak. Jako broń musiała mu wystarczyć metalowa rurka. Staruszek odciągnął wszystkie trzy zasuwy. - Solidna robota - pomyślał Borys patrząc na obite blachą i ciężkimi metalowymi płytami drzwi.
- Powodzenia. - wyrzęził osiwiały z uśmiechem. W głosie dało się wyczuć nutkę entuzjazmu. W oczach błyszczała mu nadzieja.

Opuścili bezpieczny azyl. Drzwi zamknęły się za nimi ze szczękiem. Zasuwy zgrzytnęły jedna po drugiej. Uczucie bezpieczeństwa prysło nagle w momencie, gdy zdali sobie sprawę, że ponownie znajdują się wśród krwiożerczych bestii. Wszyscy troje bali się potwornie. Wszyscy starali się to ukryć. Włączyła latarkę. Miękkie, żółtawe światło rozpłynęło się po pomieszczeniu.

- No młody, w którą stronę? - Zapytała skutecznie powstrzymując drżenie głosu.
- Najpierw w lewo. - Odparł wpatrując się w wymiętolony kawałek papieru. - Aż do schodów.
- Więc ruszajmy. Tym szybciej będziemy mieli to z głowy tym lepie. - Szli powoli, z niemal przesadnią ostrożnością. Kroki stawiali delikatnie, niezwykle cicho. Nie chcieli aby cokolwiek ich usłyszało. Dotarli do stromych schodów prowadzących w dół, do piwnicy. Od solidnie wyglądających ścian biło przenikające, uporczywe zimno. Niewielka latarka była tu jedynym źródłem światła.
- Gdzie teraz? - Tym razem powstrzymywanie głosu od drżenia nie przyniosło skutków tak dobrych jak ostatnim razem.
- Jak poświecisz mi tutaj, to może się dowiem. - Skierowała latarkę w stronę Juliana, bo takie imię otrzymał przy chrzcie chłopak z plecakiem na grzbiecie. Zbliżył nakreśloną przez staruszka prowizoryczną mapę bliżej twarzy.
- Już wiesz? - Niecierpliwiła się.
- Cholerny staruch! - przeklął - Nabazgrał tak, że nie da rady rozczytać!
- Daj mi to! - Wyszarpnęła mu papier z dłoni uprzednio wcisnąwszy swojego walthera do kabury przy pasku. - Toż pisze jak wół, żeby iść na wprost aż do kostnicy, a potem na prawo. - Oburzyła się kruczowłosa. Oddała "mapę", wyciągnęła broń. Ruszyli. Cichy szmer, chrobotanie. Dźwięk był przerażający. Przez chwilę mieli ochotę zawrócić się i uciec jak najszybciej. Opanowali się. Szli dalej. W miarę jak przemierzali korytarz odgłosy stawały się coraz głośniejsze. Drzwi od kostnicy były otwarte. Wejście dla personelu. Zgony wjeżdżały z drugiej strony pomieszczenia. Światło latarki wypełniło znajdującą sił wewnątrz przestrzeń ukazując krępa, wychudłą sylwetkę pożerającą zwłoki zmarłego na zawał patologa. Oddychali zbyt głośno. Bestia odwróciła powoli głowę, wytrzeszczyła jedyne pozostałe jej oko. Rozpoczęła bieg.


Drzwi zacisnęły się z hukiem. Ogromna ręka będąca własnością Borysa ściskała klamkę powstrzymując napór z drugiej strony. Przez dwie, może trzy minuty słychać było nieustanne uderzenia. Bestia próbowała się wydostać. Nieznośny hałas. Po chwili cisza. Gnijący potwór podniósł głowę, spoglądał na nich przez niewielką prostokątną szybkę w drzwiach. Walther wypalił. Odłamki szkła rozprysły się dookoła. Pocisk przeszył czaszkę martwiaka na wylot. Borys otworzył drzwi. Od wewnątrz pokryte były śluzowatą, ciemnoczerwoną cieczą. Weszli do środka. Stworzenie leżało w bezruchu.
- Sprawdź czy żyje. - Zasugerowała młodemu.
- To coś nie żyło jeszcze zanim nas zaatakowało. - Odpowiedział.
- Bardzo śmieszne. Sprawdź. - Powtórzyła.
- Strzeliłaś mu w łeb! - Pogratulował. - Poza tym spójrz na niego. - Wskazał otwartą dłonią na truchło. - Jakby żył, to pewnie chciałby nas zeżreć!
- Na wszelki wypadek lepiej sprawdzić. - Po wydarzeniach z ostatnich kilku dni wiedziała, że niczego nie można być całkowicie pewnym.
- I niby jak mam to zrobić? - zapytał pretensjonalnie - Mam mu przyłożyć palce do nadgarstka? Czy może... - Zwłoki drgnęły. Bełkotały, majaczyły. Bez zastanowienia uderzył metalową rurką w głowę stworzenia. Pękająca czaszka gruchnęła. Przy kolejnym uderzeniu rozprysła się dookoła w fontannie krwi. Oko toczyło się powoli po podłodze.
- No. - Odezwał się Borys, co było nawet bardziej szokujące niż mająca przed chwilą miejsce sytuacja. - Teraz to na pewno nie żyje. - W drzwiach pojawiła się jakaś postać. Nieogolony mężczyzna średniego wieku rozejrzał się dookoła. Zobaczył okrwawione drzwi, okrwawione ściany i zmasakrowane, bezgłowe ciało leżące na okrwawionej podłodze. Zobaczył też trzy osoby.
- O w pizdu, ale bajzel. - Skomentował. Cała trójka zwróciła wzrok w jego stronę.
- Witam serdecznie! - Ukłonił się.
- Andriej jestem.



Dziękuję każdemu, komu chciało się to wszystko przeczytać.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#2
Witaj,

Nie było tak źle. Co prawda tekst mało odkrywczy, ale wszystkie teksty odkrywcze być nie mogą. Kuleje interpunkcja, zdarzyły Ci się też literówki, ale generalnie czyta się szybko i przyjemnie. Klimat typowy dla produkcji, w której główną rolę grają umarlaki. Jest opustoszałe miasto, jest brak dostępu do żywności, jest szpital, są ludzie, którzy mogą ich wyciągnąć ze strefy zagrożenia. Czyli standard. Mimo to tekst mnie nie znudził. Będzie ciąg dalszy?

MOJE SUGESTIE:

Był ciepły, letni dzień,(.) niebo było bezchmurne.
Zatrzymała się(,) jakby w zastanowieniu: - <jakby myśląc>
Blaszane kubły na śmieci wysypały się, coś musiało je przewrócić. - <Powietrze przeszył odgłos przewracanych kubłów na śmieci>
nie ten umięśniony w okrwawionym - <zakrwawionym> , <poplamionym krwią>
podobnie okrwawiona. - <zalaną krwią>
Sala była niemal jak bunkier. Okna zabite były - powtórzenie: była/były
jednak obfitość konserwowanej żywności. - <żywności w konserwach>
ponad dwa dni temu w małym osiedlowym - wytnij przecinek
się ku horyzontowi,(.) bardzo dobrze
ciemnowłosa(,) próbując zmotywować
próbował sprawić(,) by drzwi blokujące
Wszyscy zawsze uznawali / Wszyscy uznawali, że jest zamknięty - powtórzenie: wszyscy/wszyscy
zapisał się do siłowni(,) gdzie spędzał istotna cześć
Zdobył wiele nagród, w różnych konkursach - wytnij przecinek
wszelkiego rodzaj pojazdów szło - <rodzaju>
z powodu swojego koloru włosów, - wytnij > swojego
i <już> wkrótce potem rzucił odseparowanym - wytnij > potem
wszystko(,) co wpadło im w ręce.
zaniepokojona(,) wypluwając przez przypadek
powiedział(,)pakując do kieszeni
- Masz racje. - Przyznała - <rację>
- O ja pierdole. - skomentował - <pierdolę>
- W nogi! - Wrzasnął "Młody". - bez cudzysłowu
Na wieść o tym(,) co się stało postanowiliśmy jakoś się zabunkrować - powtórzenie: się/się
Ja(,) Andriej i Marek.
na pozytywna odpowiedź, - <pozytywną>
- Nie koniecznie. Andriej zszedł na dół sprawdzić(,) co - <niekoniecznie>
pomyślał Borys(,) patrząc na
znajdują się wśród krwiożerczych bestii. Wszyscy troje bali się potwornie. Wszyscy starali się - powtórzenie: się/się/się
skutecznie(,) powstrzymując drżenie głosu.
Odparł(,) wpatrując się w wymiętolony
z głowy tym lepie. - <lepiej>
z niemal przesadnią ostrożnością. - <przesadną>
chcieli(,) aby cokolwiek ich usłyszało.
Dotarli do stromych schodów prowadzących w dół, do piwnicy. - wytnij przecinek
swojego walthera do kabury - nie powinno być z dużej litery?
ochotę zawrócić się i uciec jak najszybciej. - wytnij > się
przestrzeń(,) ukazując krępa, wychudłą sylwetkę - <krępą> to krępą czy wychudzoną?
ściskała klamkę(,) powstrzymując napór
Cała trójka zwróciła wzrok w jego stronę. - <Cała trójka popatrzyła w jego stronę>

Dużo weny życzę, pozdrawiam,
Lilith
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.
William Shakespeare
[Obrazek: gildiaPiecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Dziękuję za opinię i wytkniecie błędów. Zadaniem priorytetowym było sprawienie, aby czytało się przyjemnie i szybko. Miało też być w pewnym sensie sztampowo, ale i ciekawie. Mam nadzieję, że przynajmniej w pewnym stopniu udało mi się osiągnąć zamierzony efekt. Planuję dopisać ciąg dalszy.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#4
Nie jestem jakąś wielką fanką tego tematu, ale od czasu, do czasu lubię sięgnąc po coś takiego. Klimatem to twoje opowiadanie przypomina "28 dni później", co jest plusem, bo ten film mi się podobał.

Co ciekawe nie dostajemy wyjaśnienia skąd wzięły się na ulicach miasta krwiożercze zombie. To zabieg cełowy, czy po prostu tak wyszło? Czyta się to dobrze, choć na począku szło mi trochę opornie. Jednak sama często mam problemy z napisanem pierwszego akapitu i wiem, że z reguły to one bywają najgorszą częścią fragmentów. Opisy sa fajne, plastyczne, co wcale nie znaczy, że nie może być lepiej i bardziej finezyjnie Wink Potrafię sobie wszystko wyobrazić, ale mozna to jeszcze doszlifować.
Jedyne czego mi zabrakło to cięższy klimat. Atmosfera grozy, która sugeruje, że w każdej chwili może pojawić się potwór, że czai się gdzieś blisko, tylko, że jeszcze nikt tego nie wie...

Ale jest dobrze. Opowiadanie nie odrzuca. Pracuj dalej. Nawet w takiej tematyce można stworzyć perełkę.
Odpowiedz
#5
Nazwijcie mnie maniakiem komputerowym, ale skojarzyło mi się to z serią "Left 4 Dead". Ogólnie samo opowiadanie mi się podobało i czekam na kolejne częśći Wink
Odpowiedz
#6
Ogólnie całkiem fajne opowiadanie, czyta się szybko i przyjemnie, pomimo tego, że jest trochę błędów gramatycznych Tongue
Czekam na więcej, mam nadzieję, że będzie więcej trupów. Do sceny w kostnicy dodałbym ożywione trupy wszystkich "rezydentów" Wink
- Nie spodziewałem się Hiszpańskiej Inkwizycji...
- Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji!
Odpowiedz
#7
Więcej trupów będzie w kolejnym rozdziale, który gdzieś tam w ciemnym zakamarku mojego dysku twardego powoli słowo po słowie się tworzy.
W Left 4 Dead nie grałem (tylko demo, ale to się nie liczy), ale skojarzenie jak najbardziej trafne. Postacie tworzyłem jakby pod wpływem (i trochę na wzór) tych z gry.
Dzięki za komentarze.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#8
przeczytałem i żyję. Bo trup ściele się gęsto i ręce mam całe we krwi. A tak bardziej poważnie, to czyta się dobrze, wartkie dialogi, tylko dalszej części nie widzę. Może mi ktoś oczy wydrapał, bo w tym tekście wszystko jest chyba możliwe. Krwiożercza lektura, OK.



Pozdrawiam.
G.A.S - Groteska, Absurd, Surrealizm.
Odpowiedz
#9
Lubuję się w takiej tematyce, trylogię Romero uwielbiam, a w Left 4 Dead zagrywałem się długie godziny. Opowiadanie jest ciekawe, czyta się dobrze, chociaż ja osobiście żałuję, że postanowiłeś postawić na akcję. Dla mnie zombie to bestie wybitnie horrorowe, dlatego wolałbym gęstszy klimat, więcej trupów drapiących niepokojąco w drzwi, niż atakujących otwarcie. Ale jest bardzo ok, warte kontynuowania. Pozdro.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#10
Większość poprawek, które sam bym naniósł, wyszczególniła już Lilith, tak że nie ma sensu, abym robił to ponownie.

Tekst czytało mi się wyjątkowo dobrze, płynnie i szybko, a przy tym nie 'straciłem' klimatu. Fakt, że mógłby być nieco gęstszy i bardziej 'horrorowaty' jak na taką tematykę, ale mimo to z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest dobrze.

Podobało mi się i jestem ciekaw, co wymodzisz w dalszej części. Moja ocena: 4/5.

Pozdrawiam.
Bujaj w obłokach, bo tylko w ten sposób możesz wznieść się na wyżyny swoich możliwości.
...warto pamiętać.



Odpowiedz
#11
Fajne, podobało mi sięSmile lubię taka tematykę. Przeczytałem książki "Zombie survival" oraz "Z War", na podstawie której powstaje film, polecamSmile Co do opka, to bardzo miło się czyta, trochę za mało grozy, i takie dość "płaskie" było, ale spokoSmile Jeden zgrzyt: Blaszane kubły na śmieci wysypały się. To brzmi, jakby te kubły były w jakimś innym pojemniku, tenże się przewrócił i kubły się wysypały. Czyż nie?
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#12
Jeeej, ile komentarzy nagle się ukazało! Tyle czasu leży a tu trach, trzy w jeden dzień. Jestem pozytywnie zaskoczony. Aż żeście mnie zmobilizowali do dalszej pracy! Klimat mam nadzieję jeszcze zdąży odrobinkę zgęstnieć, ale racja, za bardzo postawiłem na akcję. Dziękuję za wszystkie komentarze.
A, i z kubłami miało być tak, żeby czytelnik odniósł wrażenie, że jakby rozsypały się po okolicy, wywaliła się zawartość itd. Widać nie wypadło to za dobrze. zmienię to przy wstawianiu kolejnej części.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości