Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Tata Adasia i Indianie
#1
fragment większej całości

Kiedy Tata Adasia był dzieckiem, Indianie wywarli silne piętno na jego młodym życiu. Widać miał jakiś indiański gen, bo połykał powieści Karola May’a o szlachetnym Winnetou i nieskazitelnym Old Shatterhandzie, później Jamesa Fenimore Coopera o ostatnim Mohikaninie, Sokolim Oku i Skórzanej Pończosze. Z zapartym tchem oglądał kolorowe (w kinie) i czarno-białe (w telewizji) filmy o Indianach lub o facetach, którzy Indian zabijali, a których, kimkolwiek by nie byli, dla uproszczenia określało się jednym słowem: kowboje. Czasem były to filmy amerykańskie, ale nieczęsto, bo władza uznała, że problem indiański w imperialistycznych filmach amerykańskich przedstawiany jest z niewłaściwych pozycji klasowych. Dlatego polska młodzież miała chodzić do kina na filmy o Indianach, które są słuszne, bo wyprodukowane w krajach tradycyjnie i na wskroś indiańskich, takich jak NRD i Jugosławia. Naturalnie, w owym czasie Tata Adasia nie zastanawiał się nad tym skąd taki gen mógłby znaleźć się w jego genotypie, bowiem mali chłopcy na ogół nie przejawiają skłonności do refleksji nad zagadnieniami brzmiącymi tak naukowo. Pamiętał jednak jak Babcia Adasia opowiadała, że Pradziadek Adasia spędził jakąś część swojego życia w Ameryce. Coś zatem na rzeczy było.
Jeszcze później Tata Adasia przeczytał wypożyczoną ze szkolnej biblioteki książkę Friedricha von Gagerna (1) „Prawdziwe życie Skórzanej Pończochy”, co zapewniło mu pozycję eksperta od spraw indiańskich na podwórku, gdzie zabawa w „Indian i kowbojów” walczyła o palmę pierwszeństwa z wyścigiem pokoju, pajacem i grą w piłkę. Pióropusz, strzelba, pas kowbojski i colty na koperytka (2) były częścią wyposażenia każdej chłopięcej garderoby, a znajomość spraw indiańsko - kowbojskich zajmowała poczesne miejsce w hierarchii podwórkowej edukacji.
W miarę jak Tata Adasia dorastał, Winnetou i Geronimo stopniowo ustępowali miejsca herosom gitary elektrycznej i piłki nożnej. Decydujący cios zadały im hormony i płeć przeciwna. Młodym, białym squaw niespecjalnie imponowały pióropusze, frędzle przy spodniach i wymalowane w barwy wojenne twarze (3). Kartą wygrywającą był gramofon i pocztówki dźwiękowe z Beatlesami. Toteż w priorytetach Taty Adasia czerwonoskórych wodzów definitywnie zastąpiły Czerwone Gitary. Słynne powiedzenie „Sorry, Winnetou” padło wszakże w całkiem odmiennym kontekście. Ale to już całkiem inna bajka – jak mawiał Rudyard Kipling.
Odłożywszy indiański etos do lamusa dzieciństwa Tata Adasia nieprędko miał okazję, by na Wild West powrócić. W drugiej połowie lat 80-tych przeczytał powieść Thomasa Bergera „Mały wielki człowiek”. Sięgnął po tę książkę, ponieważ na ówczesnym, ubogim rynku księgarskim była ważnym wydarzeniem, na co niewątpliwie zasługiwała. Tata Adasia świetnie się bawił w trakcie jej lektury, ale był już człowiekiem dorosłym. Gdyby przeczytał dzieło Bergera w latach 60-tych (autor opublikował ją w 1964 roku) przewróciłoby do góry nogami jego dziecinne wyobrażenia o romantycznym Dzikim Zachodzie i szlachetnych czerwonoskórych. Na szczęście nie mógł tego wcześniej przeczytać i jego dzieciństwo nie zostało brutalnie odarte z przysługującej mu westernowej legendy.
Adaś nie dorastał na Dzikim Zachodzie jak jego ojciec. Jego plac zabaw leżał na planecie Tatooine. Tam Adaś ćwiczył się we władaniu świetlnym mieczem i innych pożytecznych zajęciach młodego Jedi. W porównaniu ze śmigającymi w kosmosie bohaterami Gwiezdnych Wojen, jeżdżący na powolnych, nie potrafiących nawet wzlecieć koniach, idiotycznie pohukujący czerwonoskórzy, byli dla niego równie atrakcyjni, jak ludowy zespół pieśni i tańca w wiązance przyśpiewek z Zamojszczyzny.
Genów jednak nie da się oszukać, więc w Adasiu coś z Indianina musiało się gdzieś kryć i tylko oczekiwało okazji, by na świat wychynąć. Pewnego dnia Tata Adasia odkrył to coś. Coś bardzo, ale to bardzo indiańskiego czaiło się w pokoju Adasia. To coś było już tam przedtem, ale Tata Adasia nie dociekał przyczyn, nie dostrzegał związków, nie potrafił ujrzeć tego we właściwym świetle. Pewne niepokojące go już wcześniej widoki postrzegał raczej w kategoriach uroków pokoju dorastającego mężczyzny.
Tego pamiętnego dnia Adasia nie było w domu. Na dworze zerwał się deszcz i Tata Adasia wszedł do pokoju syna, by zamknąć okno. Droga od drzwi do okna pełna była niespodzianek i niebezpieczeństw i Tata Adasia musiał bardzo, ale to bardzo uważnie stąpać, by na coś nie nadepnąć, o coś się nie zahaczyć lub na czymś się nie poślizgnąć. I wtedy właśnie doznał olśnienia i przypomniał sobie jako żywo ten fragment książki Thomasa Bergera, w którym żyjący wśród Indian narrator charakteryzuje ich bardzo specyficzne poglądy na potrzebę układania różnych rzeczy w miejscach, w których powinny się znajdować. Fragment brzmiał: „Jeżeli Indianin nie jest czymś zainteresowany, po prostu tego nie widzi, będzie się o to coś potykać, a nie przyjdzie mu do głowy, żeby to kopnąć na bok.” (4)
Pokoleniowa ciągłość gatunku została zachowana, pociesza się Tata Adasia. Na wszelki wypadek woli jednak nie zgadywać w jaki sposób indiańskie geny objawią się w kolejnym pokoleniu.

____________________________________________________
(1) Jak przystało na kompetentnego autora książki o północnoamerykańskich Indianach jej twórca jest Austriakiem, ale to bułka z masłem dla ludzi wychowanych na indiańskich epopejach Niemca Karola May’a.
(2) W dużej części kraju nazywa się je kapiszonami, ale ja używam słowa stosowanego w pięknej mowie poznańskiej, która jak powszechnie wiadomo wywodzi się od pierwszych Piastów.
(3) Ironią losu było to, że po dwudziestu latach fryzura „na Irokeza”, tudzież ozdoby i malunki na różnych częściach ciała zapewniały atrakcyjność seksualną w oczach płci przeciwnej (a przynajmniej co bardziej „wyzwolonych” nastolatek).
(4) Tłumaczył Lech Jęczmyk

http://reflektorbossa.pl/
Blog o kolarstwie. Zapraszam zainteresowanych.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości