Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Tam, gdzie są rzeczy, które śnią o nas
#1
"Tam, gdzie są rzeczy, które śnią o nas"

Był raz pewien człowiek, który mieszkał w mieście. Mieszkał tam całe życie. Nie żeby nigdy nie opuszczał miasta. Na wakacje wyjeżdżał nad morze, a po śmierci rodziców, korzystając z niewielkiego spadku, spędził dwa tygodnie na tropikalnej wyspie, na której nabawił się ciężkiego poparzenia słonecznego.

Miał posadę w centrum miasta i każdego ranka dojeżdżał do pracy z przedmieścia, po czym wieczorem wracał do domu. Rano w wagonie metra czytał gazetę i zastanawiał się, co by się stało, gdyby tunel się zawalił. Ile osób by przeżyło, ile trzeba czasu, żeby pasażerowie zaczęli odzywać się do siebie, kto by się z kim kochał, kto zostałby pożarty, gdyby zabrakło żywności? Trochę wstydził się owych fantazji.

Całymi dniami pracował przy biurku w Sali pełnej dziesiątków mężczyzn i kobiet, siedzących przy identycznych biurkach i wykonujących podobne zadania. Ani lubił swoją pracę, ani jej nie lubił. Zdecydował się na nią, bo mógł tam pozostać do końca życia i posada zapewniała mu stabilność oraz bezpieczeństwo. Lecz podczas przerwy obiadowej, gdy jego koledzy ruszali do stołówki na inne piętro i powtarzali plotki, ów mężczyzna, który nazywał się Robert, wyjmował z teczki kanapki i przez godzinę zwiedzał zakamarki miasta. Spacerował, lub jeździł autobusem. Sprawiało mu to radość.

Rzeźba na ścianie ponad drzwiami domu do rozbiórki. Jasny rozbłysk słońca, odbijający się od prętów parkanu, zamieniający je w zębate włócznie strzegące zielonej trawy i rozbawionych dzieci. Nagrobek pod kościołem, tak zniszczony, przez wiatr, deszcz i czas, że wykute w kamieniu słowa zanikały, lecz mchy i porosty wciąż układały się w kształt liter… Niezmiernie cenił sobie te widoki, tak jak wiele innych. Kolekcjonował je wszystkie. Robert postrzegał miasto jako olbrzymi klejnot. Ulotne chwile rzeczywistości oglądane podczas przerwy obiadowej były niczym fasetki, lśniące fragmenty całości.

Czy na świecie istnieje choć jedna osoba, która nie śni? Która nie kryje w swym wnętrzu niewyobrażalnych światów? Robertowi nie przyszło nigdy do głowy, że każdy z jego kolegów z pracy ma coś, co jego również czyni wyjątkowym. Nie pomyślał też ani razu, że jego namiętność do miasta sama w sobie nie jest czymś zwykłym. Czasami nocą, gdy nie mógł spać, spacerował samotnie po mieście, oglądając jego oblicze po zmroku, bardzo różniące się od dziennego. Raz zadrżał słysząc przez okno czyjś krzyk – może ów ktoś zabłądził wśród koszmarów, albo ocknął się ze snów pełnych grozy, której nie umiał stawić czoła. Po takich nocach zwykle szedł do pracy zmęczony.

Pewnego ranka, jak zwykle pojechał metrem do pracy. Cały dzień pracował pilnie w Sali pełnej biurek. W czasie przerwy obiadowej wybrał się do dzielnicy handlowej. Mijał ulice, zaułki i uliczki, którymi przechadzał się wcześniej setki razy i nagle ujrzał srebrną drogę. Lśniła i migotała za targowiskiem. Robert przebiegł przez targ, ale gdy dotarł do końca ulicy, zobaczył tylko alejkę. Srebrna droga znikła bez śladu. Wrócił do pracy. Odkrył jednak, że nie może się skupić. Dwie godziny roboty przeciągały się niemiłosiernie. Gdy wreszcie skończył, pozostał sam w pustym biurze. Słońce już zaszło, a Robert spóźnił się na swój codzienny pociąg do domu.

Czekał na pustym peronie śniąc o srebrnej drodze przecinającej miasto. Być może zdrzemnął się, może nie. Tak czy inaczej, z zamyślenia wyrwał go przyjazd pociągu. Nie przypominał on żadnych znanych mu pociągów metra. Był smukły, opływowy i niezwykły. Wyglądał jak połączenie nowoczesnej, japońskiej maszyny ze starodawną lokomotywą. Zatrzymał się bezszelestnie, a Robert wsiadł do środka. Oprócz niego jechał tylko jeden pasażer. Stał samotnie w tym samym wagonie, co on. Blady, szczupły (zasuszony można by rzec) mężczyzna, odziany w długi, czarny płaszcz. Robert potrzebował zaledwie kilku minut by zorientować się, że coś jest nie tak. Pociąg nie zatrzymał się na żadnej stacji. Zamiast tego cicho pędził pod miastem.

- Przepraszam – zapytał w końcu. – Czy ten pociąg w ogóle się zatrzymuje? Czy to linia centralna? Chyba wsiadłem do niewłaściwego. Obawiam się, że… - Nieznajomy jedynie spojrzał na niego oczami ciemnymi niczym jeziora nocy. Wówczas Robert cofnął się nerwowo o krok i w tym momencie poczuł, że pociąg zaczyna zwalniać. Za oknami zamigotały światła stacji. Drzwi otworzyły się z sykiem i Robert, potykając się, wypadł na zewnątrz.

Nie rozpoznał stacji. Nigdzie nie zauważył tablicy z jej nazwą. Poza tym była też kiepsko oświetlona. Pobiegł po schodach. Był tak pewien swej znajomości miasta, iż wiedział, że gdy znajdzie się na ulicy, z łatwością zorientuje się, gdzie wysiadł. Zatrzyma taksówkę i pojedzie do domu. Owszem, to droga przyjemność, ale uznał, że chętnie poniesie taki wydatek. Przekroczył sklepione drzwi i znalazł się na zewnątrz. Ulica, na której stał, miała w sobie coś bardziej niż znajomego, coś, czego nie potrafił umiejscowić. Odkrył, że nie umie podać jej nazwy. Odwrócił się, jednak przejście znikło.

Nad jego głową wznosiły się budynki. Wysokie i ciemne. Robert pospieszył przez miasto, o ile nadal był w mieście, miał bowiem co do tego poważne wątpliwości. Zimny wiatr hulał po uliczkach i zaułkach, niosąc znajome wonie. Targ mięsny o świcie, rozgrzane telewizory z dzielnicy sklepów elektrycznych, zapach świeżo skopanej ziemi i płonącej smoły, rynsztoków i przejść podziemnych. Robert zaczął biec, pewien, że wreszcie zobaczy ulicę bądź budynek, który rozpozna. Ale tak się nie stało.

Od czasu do czasu czuł na sobie wzrok ludzi spoglądających z okien i drzwi, lecz twarze, które dostrzegał – kiedy w ogóle je dostrzegał – były zagubione przerażone i odległe. Nikt nie znajdował się na tyle blisko, by mógł z nim porozmawiać. W mieście byli też inni ludzie – obcy, ulotni. Ci jednak przemykali dość szybko, migotali i znikali. Czasem niebo jaśniało, czasem ciemniało. Jednak w ciemności nie lśniły na nim gwiazdy ani księżyc. W ciągu dnia nie było słońca.

Układ ulic mieszał mu w głowie, unosił w głąb labiryntu. Co jakiś czas Robert mijał katedrę bądź muzeum, wieżowiec albo fontannę – zawsze boleśnie znajome. Nigdy jednak nie natrafił dwukrotnie w to samo miejsce. Nie potrafił znaleźć drogi powrotnej do mijanej wcześniej budowli.

O wschodzie słońca, choć w tym miejscu nie wschodziło słońce, Robert znalazł rzekę. Lśniła i migotała niczym srebrna wstążka. Nad wodą wznosił się most – wdzięczny łuk z kamienia i metalu. Wszedł na szczyt mostu przyglądając się miastu. Było znajome, albo tak mu się wydawało.

Na brodzie Roberta pojawił się zarost, na marynarce i spodniach dziury. Całymi dniami wspinał się na schody wieżowców w poszukiwaniu czegoś, co już wcześniej oglądał. Drzwi, które podobne do tych z rzeczywistego świata, pozwoliłyby mu się stąd wydostać. Schodził w podziemia, podążając nieistniejącymi szlakami, stąpając po cuchnących wilgocią schodach, prowadzących donikąd. Krążył po wąskich bocznych uliczkach. Mijał zawsze zamknięte restauracje i małe sklepiki, które, jak dostrzegał przez okna wystaw, sprzedawały cuda, ale nigdy nie były otwarte.

Wciąż poszukiwał, badał i starał się zapamiętać trakty wyznaczane własnym chodem. Było to jednak niemożliwe. Wędrował tak wiele miesięcy, gdy nagle na sporym placu przy fontannie, dostrzegł ubraną na czarno kobietę. Długie brunatne włosy spływały jej na ramiona, w okolicach dekoltu miała przypiętą hipnotyzującą broszkę – bordową różę. Usta miała nakreślone karminową szminką, która tworzyła wspaniały kontrast z bladą cerą. Gdy Robert do niej podszedł, ta uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Witam wędrowcze, może się przysiądziesz? – zapytała. - Długo tak wędrujesz? Zmęczony pewnie jesteś. - Na jej twarzy pojawiło się zmartwienie i szczera troska. Odwróciła wzrok od Roberta i spojrzała w ciemniejące niebo. - Niestety, nie dam rady znaleźć wszystkich od razu, bo...

Robert na nic odpowiedział. Nagle wstał. Po drugiej stronie zauważył znajomy zaułek, z którego biła dziwna fosforencja. Puścił się pędem w tym kierunku nie oglądając się za siebie. Dostrzegł drzwi, z których biła owa łuna. Pospiesznie chwycił za klamkę i otworzył. Blask oślepił go i wciągnął do środka.

Po dłuższej chwili zaczęły do niego dochodzić czyjeś głosy. Na twarz padały promienie słoneczne. Powoli otworzył oczy. Jakiś przechodzeń nachylał się nad nim. Dookoła pełno było ludzi. Znajdował się w parku.

- Wszystko w porządku? Ktoś cię napadł? – dopytywał się nieznajomy mężczyzna, który pomagał Robertowi podnieść się z chodnika..

- Tak – odpowiedział. – W jak najlepszym.
Odpowiedz
#2
Zaiste interesujące. To może być metafora wszystkiego. Podróży w głąb siebie, może choroby - nawet psychicznej.... Nie będę więcej zgadywał. Ma swoistą poetykę i jest napisane po prostu ładnie. No przynajmniej mnie się bardzo podobało.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
(12-12-2016, 21:57)PeteDoherty napisał(a): (...) kiedy w ogóle je dostrzegał – były zagubione, przerażone i odległe.

Robert na nic nie odpowiedział.

W pierwszym zdaniu brakuje przecinka, w drugim "nie".


Spodobało mi się to opowiadanie. Lekko i sprawnie napisane. Tematyka mi bliska bo nie raz śniłem "koszmary miejskie". Wracałem do domu niby w swoim mieście, mijałem bloki, skrzyżowania, fontanny, ale nigdy nie mogłem dojść do celu. Także mogę wczuć się w położenie głównego bohatera Wink
Odpowiedz
#4
Acha, to rozumiem. Ja nie mam miejskich koszmarów... ze wsi jestem Wink
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
Te opowiadanie to plagiat. On/ona przepisał/a komiks "Opowieść o dwóch miastach" jaki znalazł się w 8 tomie Sandmana

Poniżej daję link do pierwszych stron komiksu, gdzie wszystko jest słowo w słowo

http://imgur.com/a/6FXPC
Odpowiedz
#6
No jest to bardzo poważny zarzut. Pytanie tylko Edwardzie, czy Pete nie jest jego autorem. Tego jeszcze nie ustaliliśmy. I tu właśnie wzywam Autora postu do odpowiedzi. Tobie zaś Edwardzie dziękuję za spostrzegawczość.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#7
No faktycznie bardzo ciekawe, miałam już naprawdę pochwalić...
Ale Edward ma rację, faktycznie wszystko się zgadza. Jeśli Pete jest również autorem komiksu - chapeaux au bas, ale jeśli nie, to pozostaje bardzo duży niesmak. Tak czy inaczej, historia bardzo intrygująca, niezależnie od tego, co było najpierw.
Would you like to say something before you leave?
Perhaps you'd care to state exactly how you feel?
We say goodbye before we've said hello
I hardly even like you
I shouldn't care at all

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości