Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Tajemnica Białej Tatrzańskiej
#1
Ponieważ wiosna zawitała już do Krakowa, doszedłem do wniosku, że z tej okazji wypada wybrać się na kilka tygodni w moje ukochane góry. Nie chciałem jednak spędzać czasu samotnie, dlatego postanowiłem zabrać ze sobą mojego ulubionego, bo i jedynego siostrzeńca, aktualnie będącego w wieku dwudziestu-trzech lat. Jak tylko ta myśl zaświtała mi w głowie, natychmiast zadzwoniłem do niego, by podzielić się z nim tym niespodziewanym pomysłem, i, na szczęście, Mateusz zgodził się od razu, by mi towarzyszyć przez kilka dni w pieszych wycieczkach.
Chociaż byłem już grubo po pięćdziesiątce, kolokwialnie i po młodzieżowemu mówiąc, nadawaliśmy na tych samych falach; rozumieliśmy się prawie bez słów. Gdy byłem w jego wieku słuchałem takiej samej muzyki, jakiej on słucha w tej chwili, interesowałem się tymi samymi zagadnieniami, którymi on interesuje się obecnie. Dlatego często się spotykaliśmy, gdyż lubiliśmy swoje towarzystwo, a mając wiele wspólnych tematów, dyskutowaliśmy o życiu godzinami, aż do późnych godzin nocnych, przy szachach, kartach lub winku i dobrej kawce z expressu.
Z tej też przyczyny mój siostrzeniec z wielką chęcią przystał na moją propozycję, i dwa dni później jechaliśmy już w kierunku górskiego powietrza i wycieczek, które czekały i kusiły nas swoimi zapachami.
Do Białki Tatrzańskiej dotarliśmy późnym wieczorem. Zdążyliśmy nawet dostać jeszcze kolację. Taki obrót spraw bardzo nas ucieszył, ponieważ ssało nas już porządnie w dołu, a żołądek domagał się pożywienia, najlepiej jakiegoś smacznego. Po posiłku zdecydowaliśmy się na kawiarnię, ponieważ nie chcieliśmy spędzać wieczoru w pokoju, ale z ludźmi, nawet jeśli mieliby tylko tworzyć tak zwany sztuczny tłum. Zamówiliśmy sobie kawę i po koniaczku, i rozsiedliśmy się wygodnie w fotelach, które obite były tapicerką w maki.
Właśnie rozmawialiśmy na temat teorii czarnych dziur, gdy niespodziewanie zaczepił nas pewien starszy, elegancki pan:
- Przepraszam, czy mają Panowie ogień?
- Niestety nie mamy. Nie palimy. - odparłem.
- Jaka szkoda – powiedział zawiedziony.
Do dziś nie wiem, dlaczego wtedy nie pozwoliłem mu odejść, dlaczego zagadnąłem:
- A może zechciałby Pan się do nas przysiąść?
Spojrzał zaskoczony, ale szybko odpowiedział:
- Bardzo chętnie, dziękuję. - I usiadł na trzecim fotelu.
Przedstawiłem mu siostrzeńca i siebie samego, i wytłumaczyłem powód naszej obecności w tym pensjonacie.
- Jesteśmy tutaj dopiero od dwóch godzin, a Pan, od kiedy w Białej Tatrzańskiej?
- Przyjechałem kilka dni temu. Zajmuję się tutejszymi legendami. Zbieram materiały do swojej książki i robię zdjęcia lasu i okolicy.
Przyznam szczerze, że towarzysz mnie zdumiał, ponieważ nie spodziewałem się spotkać aż takiej interesującej postaci.
- Czy zna Pan jakieś ciekawe historie mrożące krew w żyłach?
- Jak najbardziej. Ale najpierw zamówię dla Panów po koniaczku. - I skinął na kelnera.
- Jest jedna bardzo intrygująca lecz dramatyczna historia – zaczął - Tutejsi wierzą, że zdarzyła się naprawdę. Dla nich jest to oczywista i ciągle żywa legenda, która wydarzyła się niedawno, jakieś 20 lat temu. Starsi jeszcze pamiętają osoby, które były zamieszane w tę tragedię. Niektórzy nawet twierdzą, że widują dziewczynę, która zginęła w nieszczęśliwym wypadku, nad rzeczką, w tym lesie, podczas ulewy.
Atmosfera się zagęściła i wydawało nam się, że w kawiarni jesteśmy tylko we trójkę, nastawiliśmy więc z siostrzeńcem uszu i z wielkimi oczami łykaliśmy każde jego słowo.
- Ponad dwadzieścia lat temu piękna dziewczyna, imieniem Faustyna, zakochała się ze wzajemnością w Marcinie z sąsiedniej wioski. Ona miała siedemnaście lat, on był kilka lat starszy, ale bardzo ją kochał i szanował. Mieli się pobrać. Najczęściej spotykali się na rzeczką Białą. Pewnego dnia chłopak nie przyszedł na umówione spotkanie. Faustyna długo czekała, ale narzeczony się nie zjawiał. W końcu, jak zwykle, Marcinek zajechał nad rzeczkę na swoim ukochanym koniu, Herkulesie. Bez słowa pomógł jej dosiąść ogiera, przywitali się czule i pognali w kierunku wrzosowisk...
- Ale skąd Pan to wszystko wie? Skąd Pan zna takie szczegóły? - przerwałem mu zaintrygowany.
- Od dziewczyny – odparł spokojnie, a ja zdziwiłem się jeszcze bardziej, ale czekałem cierpliwie na wyjaśnienie tej zagadki. - Gdy się pożegnali, a Faustyna wróciła do chaty, zastała domowników szlochających, jakby zdarzyło się coś bardzo złego.
- Matulu, co się stało? Dlaczego płaczesz? Czy malutki Grześ jest chory? Czy Agatka znowu coś zbroiła? - zadawała pytania, ale matka ciągle zaprzeczała. - Mamusiu, powiedz wreszcie co się stało?
- Marcina przywaliło drzewo w lesie – zaszlochała.
Faustyna zaśmiała się beztrosko:
- Mamuś, co ty mówisz, coś ci się pomyliło. Przed chwilą go widziałam.
- Moje drogie dziecko, jak to możliwe? Musiało ci się coś przyśnić. Ciało Marcinka leży w chacie. Przed chwilą go przynieśli.
Faustyna zwątpiła i pomyślała, że może faktycznie zasnęła nad rzeczką, jednak po chwili znowu się zaśmiała:
- Mamuś, przecież pojechaliśmy razem na wrzosowiska, na Herkulesie.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, jak strzała pobiegła do sąsiedniej chaty, by upewnić się, że to fatalna pomyłka, jednak, niestety, matka mówiła prawdę. Na łóżku leżał nieżywy Marcinek.
- Co Pan mówi? - znowu mu przerwałem podekscytowany. - Jak to możliwe, że dziewczyna poszła z nim na schadzkę?
- Przecież zna pan powiedzenie: są na tym świecie rzeczy, które nie śniły się nawet filozofom. - Przytaknąłem i czekałem na dalszy ciąg opowiadania. - Faustyna rzuciła się na ukochanego i rwała włosy z głowy. Ludzie mówią, że serce im się krajało z litości i współczucia na ten tragiczny widok lamentu i rozpaczy wdowiej narzeczonej. Przez kilka miesięcy nie było kontaktu z dziewczyną, aż powoli zaczęła dochodzić do siebie. Rok później, kilka dni przed rocznicą śmierci Marcinka, wybrała się nad rzeczkę, by zapalić świeczkę ku pamięci ukochanego. Na drugi dzień ludzie znaleźli ją całą przemoczoną i przemarzniętą nad brzegiem Białej. Bidulka majaczyła w gorączce, że Marcinek przyjechał do niej na Herkulesie i zabrał ją w kierunku wrzosowisk. Kilka dni później zmarła na zapalenie płuc.
Przez chwilę trwała cisza, gdyż czekaliśmy na ciąg dalszy, ale okazało się, że to już koniec tego opowiadania.
Umówiliśmy się na wspólną wycieczkę i rozeszliśmy się do swoich pokoi.
Spałem długo, a gdy wstałem, zauważyłem, że jestem sam. Łóżko Mateusza było zasłane, stwierdziłem więc, że prawdopodobnie wyszedł na poranny spacer. Śniadanie zjadłem w towarzystwie eleganckiego pana. Przed dwunastą wyszliśmy z pensjonatu, a Mateusz nadal się nie pojawił. Dopiero gdy usiedliśmy do obiadu, mój siostrzeniec wrócił z wojaży, i dołączył do nas do stołu.
- Gdzie byłeś, Mateuszu? - zapytałem zainteresowany.
- Wyszedłem nad rzeczkę. Wczorajsza opowieść zmotywowała mnie, by obejrzeć to miejsce.
- Przyzna Pan, że Biała i krajobrazy robią wrażenie? - zagadnął starszy pan.
- Oczywiście, ale jeszcze większe wrażenie zrobiła na mnie pewna dziewczyna, którą spotkałem na spacerze. - Zerknąłem na niego badawczo i stwierdziłem, że mój siostrzeniec jest widocznie poruszony. - Jest bardzo ładna i miła.
- A jak ma na imię ta nimfa? - zapytałem filuternie.
- W sumie to nawet nie wiem. Nie zapytałem.
- Oj, oj – zaśmiałem się pobłażliwie. - Widzę, że dziewczyna zawróciła ci w głowie, skoro zapomniałeś zapytać ją o imię, i z tego co wnioskuję, ty też zapomniałeś się przedstawić. - Zachichotałem.
- Może wujek się podśmiewywać. Nie mam wujkowi tego za złe. - powiedział życzliwie i ciepło. Było widać, że jest w bardzo dobrym humorze.
- Czy umówiłeś się z panną na następne spotkanie? - zapytałem, a w jego oczach pojawiła się panika. - Nie umówiłeś się, ty melepeto?
- Totalnie wyleciało mi z głowy! - krzyknął, i z bezsilności i rozczarowania, osunął się na krzesło.
- No, no – zażartowałem – chyba wpadłeś jak śliwka w kompot.
- Tak, wujku, jak śliwka w kompot...- I pokiwał głową.
- Nie martw się. Jak macie się spotkać, to się spotkacie. Los tak ułoży, że znowu na siebie wpadniecie. - pocieszyłem siostrzeńca i wróciliśmy do konsumowania obiadu.
Następnego dnia znowu obudziłem się sam w pokoju. Pewnie poszedł szukać tej panny – pomyślałem i uśmiechnąłem się pod nosem – Ach, ta młodość – powiedziałem na głos i wstałem.
Kiedy obiadowaliśmy ze starszym panem, Mateusz wpadł na stołówkę jak burza.
- Odnalazłem ją! - zawołał uradowany.
- Ach tak – odparłem – a gdzie ci się „jąona” zgubiła? – sarknąłem, ale z życzliwością.
Mateusz nawet nie zwrócił na mnie uwagi, tylko dodał:
- Nie spotkałem jej nad rzeczką, więc zrezygnowany poszedłem na wrzosowiska, i tam się na nią natknąłem.
- Yhym, i co dalej? Poszliście pod rączkę nad rzeczkę jak Faustyna z Marcinkiem?
Tym razem spojrzał na mnie ostrzegawczo.
- Wujek to lubi ciężkie żarty – skwitował – Wreszcie wiem, jak ma na imię.
- No jak? Faustyna? - zadeklarowałem zupełnie pewny siebie.
- A wujek skąd wie? - zapytał wielce zdumiony.
- Doświadczenie? – odpowiedziałem pytaniem, co bardzo lubiłem robić, a on dobrze o tym wiedział.
- Ma na imię Faustyna i mieszka w Białej Tatrzańskiej. Jest bardzo ładna, wujku – zignorował moje pytanie, za co nie miałem ochoty się gniewać.
- No dobrze, ale dobrze wiesz, że wygląd nie jest najważniejszy.
- Wiem, wujku, ale ona jest też bardzo miła.
- To już lepiej. - zakpiłem – Ładna i miła. Idealne połączenie.
- Wujku! - W końcu się zbuntował. - Nie musi wujek ze mnie kpić.
- No dobrze, już dobrze – skapitulowałem – No i co z tym ideałem – Nie mogłem się powstrzymać, by ukąsić mojego ulubionego siostrzeńca.
- Wujek dobrze wie, że ideały nie istnieją – zawyrokował i zrobił minę profesora filozofii. - Dziewczyna jest bardzo miła i zgodziła się na jutrzejszy spacer.
- No, no, idziesz jak huragan, mój ty ancymonku – stwierdziłem z przekąsem, ale jednocześnie cieszyłem się z jego szczęścia.
Tym razem, gdy się obudziłem, zastałem Mateusza w łóżku. Zjedliśmy śniadanko we trzech, jednak chwilę potem siostrzeniec szybko opuścił pensjonat, a ja ze starszym panem przenieśliśmy się do kawiarni na poranną kawkę z kilkoma kroplami prądziku.
Mateusz dołączył do nas dopiero po kolacji. Widać było, że ma dużo do opowiedzenia, chociaż my udawaliśmy, że to nas wcale nie interesuje.
- Ale miałem ciekawe spotkanie. – zaczął – Nie uwierzycie. Po tych słowach rozpaliła się w moich oczach iskierka ciekawości. Poprawiłem się na kawiarnianym fotelu i z uwagą spojrzałem na siostrzeńca. - Wyobraźcie sobie, że poznałem kolejną Faustynę, ale co ciekawszego, dziewczyna czekała na narzeczonego nad rzeczką.
- No i...? - zapytałem, raczej niezainteresowany.
- No i...? - odpowiedział pytaniem, lekko zirytowany – Narzeczonemu na imię Marcin.
Patrzyłem na niego niewidzącymi oczami, gdy odezwał się elegancki pan:
- No, mój drogi panie, Faustyna i Marcin, czy to Panu nic nie mówi? - zapytał uprzejmie i ze współczuciem dla mojej kiepskiej pamięci, a mnie dopiero oświeciło.
- Faktycznie! - krzyknąłem podekscytowany – Ale dziwny zbieg okoliczności.
- Zbieg okoliczności? - zapytał mój towarzysz – Zbiegi okoliczności nie istnieją. Jest to udowodnione matematycznie.
Spojrzeliśmy na niego z siostrzeńcem jak na wariata, chociaż wiele razy dyskutowaliśmy przy szachach na tego typu tematy do rana.
- Jak wyglądała ta Faustyna? - zapytał poważnie.
- No, jak to dziewczyna – siostrzeniec odpowiedział dość dziecinnie, ale szybko się zreflektował – Długie blond włosy, niebieska sukienka...
- Czy miała pieprzyk koło ust? - Pytanie mnie zdziwiło, ale czekałem na odpowiedź Mateusza.
- Pieprzyk? - zapytał zamyślony, jakby w pamięci próbował przywołać więcej szczegółów. - Tak... - potwierdził najpierw niepewnie – Tak, tak – następnie wykrzyknął podekscytowany, a po chwili mina mu zrzedła. - Czy to znaczy...? Spojrzał na eleganckiego pana błagalnymi oczami.
- No, młody człowieku, chyba spotkałeś ducha Faustyny – powiedział, jak gdyby mówił o zbieraniu grzybów.
- Ale skąd pan zna tyle szczegółów? - wyskoczyłem jak Filip z konopi.
- Bo jestem jej ojcem – odpowiedział, a myśmy zbaranieli.
Odpowiedz
#2
Nie wiem czemu nikt jeszcze nie skomentował Wink
Opowiadanie w starym stylu, lekkie, przyjemne i prawie z dreszczykiem. Prawie, bo w sumie nic strasznego się nie dzieje – ot takie do opowiedzenia dzieciom przy ognisku. Nie rozumiem jakie było zamierzenie końcówki. No i co z tego, że to był jej ojciec? Wiesz, gdyby był Marcinem, albo coś – to byłby konkretny finał. No i "Tajemnica Białki Tarzańskiej". Jaka jest ta tajemnica, bo jakoś mi umknęło...

Literówek się nie czepiam, ale kilka rzeczy mi nie podeszło:
Cytat: Zdążyliśmy nawet dostać jeszcze kolację.
Coś mi tu nie pasuje. Nie wiem czy to „nawet” i „jeszcze” użyte razem, czy może kolejność, ale zdanie jest dziwne.
Cytat:Atmosfera się zagęściła…
W jakim sensie się zagęściła? Ktoś powiedział coś niestosownego, obraził kogoś?

Podsumowując: jakby nie patrzeć, jest to lekkie i przyjemne.
One sick puppy.
Odpowiedz
#3
Dzięki za czas i kilka słów komentarza.
Odpowiedz
#4
Super opowiadanie. A jak to jest napisane! Czapki z głów, poziom spokojnie druku w jakimś czasopiśmie. Świetne dialogi i fabuła. Koniec zaskakujący. Ogólnie taki styl trochę jak Nienacki w Samochodzikach czyli me gusta.

Pozdrawiam.
Odpowiedz
#5
Antonio, twoje opowiadanie czytałem dość dawno. Są tam pewne rzeczy natury gramatycznej, które możnaby poprawić, albo udoskonalić. Poza tym utwór czyta się dosyć wartko a to chyba wskazuje na pewne opanowanie warsztatu.
Winnaś też umieścić "Tajemnicę..." w innym dziale. No bo czy tak naprawdę mamy tutaj gdziekolwiek choć krztynę grozy? Czy duch Faustyny ma jakiekolwiek złe zamiary wobec Mateusza? Czy on boi się jej? Chyba nie. Mamy tutaj opowiadanie o rodzinnej wyprawie, więc może to prędzej utwór obyczajowy?
Poza wskazanymi rzeczami jest w porządku. Masz już połowę sukcesu a teraz dopracuj formę. Powodzenia.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości