Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Szybki i wściekły
#1
Bohaterowie:

Faktor – koń rasy angloarabskiej (3/4 krwi angielskiej) po Dzielżanie, z Walewic. Temperamentny gniadosz, 163 cm w kłębie. Chodził pół roku na torach, pół roku pod siodłem. Potem znalazł swojego właściciela i dziś z wściekłego, szalonego pięciolatka, zmienił się w anielskiego siedmiolatka, konia wszechstronnego, nadający się zarówno do ujeżdżenia, jak i do skoków.

Mira Jakubowska – jeździec. Z jazdą konną ma do czynienia od 7 lat. Faktora ma od lat dwóch. Trenuje go od momentu kupna, niemal zajeździła go od podstaw. Ale najważniejsze jest to, że jest to jej przyjaciel i partner. Razem tworzą bardzo zgraną parę.

Kilka słów od jeźdźca

Konie po wyścigach to konie z zasady trudne, a nawet „zepsute”. Zazwyczaj są tak zajeżdżone, że trudno wyegzekwować od nich właściwe reakcje. Są nauczone, że mają lecieć do przodu „ile fabryka dała”. Mają już swoje nawyki i narowy. Są to konie elektryczne, zaszarpane na pysku, mające często problemy z kłusem. W dodatku często towarzyszy temu trudny charakter. Przy takich koniach rzadko kiedy można zacząć pracę ujeżdżeniową czy skokową od razu. Zazwyczaj trzeba poświęcić sporo czasu na „spuszczenie pary”. Ze skokami także może być problem, bo koń po wyścigach przeważnie będzie pędził na przeszkody jak F16. Co nie znaczy, że nigdy nie będzie koniem spokojnym. Wszystko zależy od chęci, charakteru i włożonej pracy w rozwój konia pracy.

Praca z młodym konie po wyścigach. I to z charakternym angloarabkiem, z przewagą krwi angielskiej (3/4). Jak to było z nami? Początki były trudne. Faktor był koniem niespokojnym. Miał bardzo delikatny pysk i źle dobrane wędzidło. Potrzebował bardzo delikatnych pomocy, a i tak reagował na nie bardzo elektrycznie i bardzo na wyrost. Miał problemy z kłusem. Chciał tylko galopować. Jego charakter wciąż pozostawia sporo do życzenia. A wiecie, że folbluty to pracoholicy. Tak, muszą pracować, bo inaczej albo się nudzą, albo wpadają w deprechę.

Jak to było?

Dzień po przybyciu Faktora do stajni. Wzięłam Faktora na lonżę. Głupotą byłoby wsiąść od razu w nowym miejscu, kiedy na tym koniu jeździłam raz i on mnie nie znał za dobrze. Spytacie: skoro jeździłam raz, to dlaczego go kupiłam? Bo się w nim zakochałam. Wiedziałam już od pierwszych minut spędzonych na jego grzbiecie, że to Ten. Nie chciałam nawet sprawdzać innych koni. Dogadałam się z tym i koniec. Okazało się, że trafiłam jak w dziesiątkę. Co nie znaczy, że miało obyć się bez problemów. Już od początku wiedziałam, że z tym koniem będzie bardzo dużo pracy. Poprzeczka była postawiona bardzo wysoko, bo nie miałam doświadczenia z końmi po wyścigach.

Faktor, jak się okazało, na lonży chodzić nie umiał. Ścinał koło za kołem, nie potrafił robić na lonży nic innego niż kłusować jak kłusak i galopować jak dzikus z puszczy. Skończyć wcześniej też się nie dało. Trzeba było poczekać, aż Faktor się zmęczy. A to trwało... Za każdym razem kiedy się spłoszył, można było doliczyć kolejne dwadzieścia minut na zwalnianie galopu. Musiałam się zapierać całym ciężarem ciała, żeby nie uciekł gdzieś, wyrywając mi lonżę z rąk. W końcu jednak udało się jakoś skończyć. Koń zszedł z lonży mokry jak ścierka, a i tak nadal kłusował w ręku, kiedy prowadziłam go do stajni.

Kolejne lonże wyglądały nieco… gorzej. Faktor buntował się, kiedy chciałam go nauczyć chodzić po równym kole, pomagając sobie batem. Na każde machnięcie reagował tak, jakbym rzuciła w jego stronę jadowitym wężem. Popłoch. Kiedy chciałam zmienić kierunek, zatrzymywał się przodem do mnie, a kiedy podchodziłam do niego, cofał się. Musiałam być szybka. Biegałam naokoło niego. On brykał, stawał dęba, ruszał galopem. O kłusie nie było mowy. Znów schodził z lonży mokry jak ścierka, a ja zdenerwowana, bo też nie mam najłatwiejszego charakteru i nie jestem osobą spokojną.

Pierwsze jazdy trwały półtorej godziny. Najpierw trzeba było wygalopować konia. Oczywiście nie od razu. Zaczynało się od stępa. Przez dziesięć minut próbowałam utrzymać Faktora w najniższym chodzie. Kiedy tylko wybierałam wodze, Faktor zadzierał głowę do góry. Miał bardzo delikatny pysk. Jednak o jeździe na luźnych wodzach nie mogło być mowy. Był też problem ze staniem. Wsiadałam na Faktora z biegu. Nie potrafił ustać w miejscu, powstrzymywany cofał się i stawał dęba. Właściwie każdy zbyt gwałtowny sygnał wodzami kończył się stójką. I to nie byle jaką. Faktor stawał pionowo, a kiedy już miał się przewrócić do tyłu, obracał się o 90 stopni i spadał na nogi. A potem ruszał gwałtownie do przodu. O dziwo wysiadywałam.

Kiedy już jako tako osiągaliśmy porozumienie, zaczynał się galop. Galopowaliśmy po 15 minut, czasami nawet pół godziny. Nie dało się go zatrzymać nawet na małym kole. A trzeba było to zrobić bez szarpania. Galopowaliśmy i galopowaliśmy. Nerwy mi puszczały. W końcu ile można zatrzymywać konia. Szczególnie, że Faktor rozpędzał się niebezpiecznie, a była to jesień i było ślisko na ujeżdżalni. W tamtych czasach dużo wrzeszczałam. Musiałam dać upust emocjom. Mówiłam, że go nienawidzę i inne niepochlebne rzeczy. Byłam taka sama jak on. Bardzo niespokojna, emocje buzowały we mnie tak samo jak w Faktorze.

Po prostu dorósł. Po kilku miesiącach pracy Faktor uspokoił się. Myślę, że po prostu dorósł do spokojnej pracy. Wciąż nie chodził ładnie, bo z głową w górze, ale bardzo szybko się uczył. Z jazdy na jazdę zaczęło się poprawiać. Szybko „łapał” nowe rzeczy. Kolejny problem pojawił się przy chodach bocznych. Faktor po prostu ich nie rozumiał i dawał temu wyraz podkopując sobie na różne strony. Ale i tego szybko się oduczył. W końcu stał się spokojniejszy, ale bynajmniej nie stracił temperamentu. Wciąż jest koniem „do przodu”. Wtedy bardzo pomogły nam pierwsze tereny. Faktor się w nich rozluźniał, a potem pracował lepiej na ujeżdżalni, nawet po zwykłym stępie w lasku. To wszystko zapracowało na obecny stan rzeczy.

Trenerzy. Trenerka ujeżdżeniowa mówiła mi, że ten koń nigdy nie będzie na tyle spokojny, żeby chodzić w konkursach w wyższych klasach. Jednak ja się upierałam i z treningu na trening szło nam coraz lepiej. W końcu nawet trenerka zmieniła zdanie i uwierzyła, że to jest możliwe. Koń uspokoił się niesamowicie i nauczył się rozluźniać. Zbierał się bez problemu.

Równocześnie trenowaliśmy skoki i okazało się, że Faktor bardzo je lubi. Co prawda rozpędzał się po przeszkodach i znów trudno było go zatrzymać, ale bardzo je lubił. Skakał bardzo wysoko, mimo że przeszkody były niskie. Ale także i w tej dyscyplinie nabrał spokoju i nauczył się nawet sam domierzać do przeszkód. To koń, który pomaga skakać jeźdźcowi i uczy odległości.

Jaki był, a jaki jest. Faktor był rozhulanym nastolatkiem– miał swoje „zdanie”, wszystko wiedział lepiej i nie dało się go opanować. Był nerwowy, elektryczny, niespokojny i bardzo szybki. W stępie wyprzedzał kłusujący zastęp szkółki. Miał do tego sporą kondycję. Był koniem bardzo trudnym i niedouczonym. Tak naprawdę był tylko zajeżdżony. Nic nie umiał. Teraz jest koniem aniołem, chociaż czasem potrafi pokazać pazur. Kiedy się na coś uprze… Ale zawsze można go przekonać. Na pewno trzeba wciąż mieć do niego cierpliwość. I ja się nauczyłam, że w pracy z końmi trzeba być spokojnym, więc i ja dorosłam. Uspokoiliśmy się oboje i nauczyliśmy bardzo wiele. Jesteśmy parą harmonijną i wszechstronną. Trenujemy i skoki, i ujeżdżenie, ale ostatecznie wybraliśmy skoki jako naszą dyscyplinę. Faktor nie może się nudzić, a skoki go rajcują. Najważniejsze to osiągnąć harmonię z koniem. To mój przyjaciel i partner. Najlepszy i jedyny. Wiedziałam to od początku.


/Artykuł ukazał się na portalu adkonie - mazowiecki portal miłośników koni/


[Obrazek: halloween_eyes_55.gif]
Si vis pacem para bellum
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości