Dawno nic nie napisałem, być może wyszedłem z wprawy. Krótki utwór zainspirowany nocnym powrotem do domu.
Enjoy
Enjoy
Szybka Ręka. Tak na mnie mówią koledzy z pracy. Nie dziwię im się, w końcu na strzelnicy kręcę najlepsze czasy. Ale czy to wystarczy? Gdy po mnie przyjdą, refleks może znaczyć za mało. Muszę być przygotowany, czujny i przebiegły. To będzie trudne, bo Oni mają sprytnych agentów. Myślą, że nie mam o nich pojęcia, ale ja ich widziałem. Raz, drugi, trzeci, niby przypadkowe spojrzenia, a jednak zbyt nachalne i lustrujące, by nie skupić na sobie mojej uwagi. Oni coś wiedzą, coś, czego nie wiem ja. Muszę być w posiadaniu jakichś ważnych informacji kompromitujących osobę lub instytucję na wysokim szczeblu. Albo wpadłem na jakiś trop i sam jeszcze o tym nie wiem. Ale rozgryzę to, przecież to moja praca. Bycie detektywem to całe moje życie. Muszę to rozwikłać, wiem, że jestem blisko. Możliwe, że już jutro, lub pojutrze. Ale nie dziś. Po imprezie urodzinowej w pracy muszę się położyć spać.
Zapadł już mrok. Przemierzam zaułki osiedli spiesząc się do pustego domu. Nie zawsze był pusty. Miałem żonę i córeczkę, lecz dla ich dobra i bezpieczeństwa musiałem je od siebie odseparować. Tak było dla nich najlepiej. Rozmyślania przerywa mi szelest za rogiem. Przylegam do ściany bloku. Nasłuchuję z dłonią na kolbie pistoletu. Mija minuta, dwie, nic się nie dzieje. Powoli ruszam dalej, bacznie rozglądając się na wszystkie strony. Ktoś mnie śledzi? Nieliczne latarnie rzucają na ulicę i budynki złowieszcze cienie. Ale czy gdzieś tam w mroku nie czai się ogon? A może zabójca? Nie mogę pozostawać na otwartej przestrzeni zbyt długo. Przemykam więc między drzewami i samochodami. Kolejny szelest. Kopnięta puszka. Spłoszony kot wyskakuje zza ciężarówki i staje tuż przede mną. Patrzy świecącymi oczyma wprost na wyciągniętą lufę glocka. Gdybym spanikował pociski rozerwałyby go na strzępy. Przykucam, rozglądam się dookoła. Na szczęście nikt nie widział całego zajścia z futrzakiem. Idę dalej, lecz wrażenie, że jestem obserwowany nadal nie ustępuje, co więcej, wzmaga się. Przeczucie, że ktoś za mną podąża również jest coraz silniejsze. Przecież ich słyszę, widzę jak przemykają między cieniami. Muszę się dostać do domu, tam będę bezpieczny. Jestem już niedaleko klatki, jeśli teraz puszczę się pędem, może ich zaskoczę i uda mi się dobiec nim zareaguję. Zrywam się do biegu, nagły szum powietrza zagłusza wszystko, nie wiem, czy już rzucili się za mną w pogoń, nie mam czasu się oglądać. Dopadam klatki i uderzam barkiem w drzwi z takim impetem, że z futryny sypie się kurz. Durny! Przecież otwierają się na zewnątrz! Szarpię za klamkę, wpadam na schody i gnam na górę na złamanie karku. Słyszę za sobą echo ich kroków. Jednak mnie ścigają. W biegu wyciągam klucze, doskakuję do drzwi i otwieram je w ekspresowym tempie. Serce wali jak szalone, pot spływa po plecach i twarzy. Jestem w domu. Bezpieczny. Nagle czuję dłoń na ramieniu. A jednak mnie dopadli! Sięgam do kabury pod płaszczem. Błyskawiczny obrót. Ręka szybsza niż oczy. Strzał. Spoglądam na wylot lufy. Dziewczynka. Moja dziewczynka. – Sto… lat… tato.
Zapadł już mrok. Przemierzam zaułki osiedli spiesząc się do pustego domu. Nie zawsze był pusty. Miałem żonę i córeczkę, lecz dla ich dobra i bezpieczeństwa musiałem je od siebie odseparować. Tak było dla nich najlepiej. Rozmyślania przerywa mi szelest za rogiem. Przylegam do ściany bloku. Nasłuchuję z dłonią na kolbie pistoletu. Mija minuta, dwie, nic się nie dzieje. Powoli ruszam dalej, bacznie rozglądając się na wszystkie strony. Ktoś mnie śledzi? Nieliczne latarnie rzucają na ulicę i budynki złowieszcze cienie. Ale czy gdzieś tam w mroku nie czai się ogon? A może zabójca? Nie mogę pozostawać na otwartej przestrzeni zbyt długo. Przemykam więc między drzewami i samochodami. Kolejny szelest. Kopnięta puszka. Spłoszony kot wyskakuje zza ciężarówki i staje tuż przede mną. Patrzy świecącymi oczyma wprost na wyciągniętą lufę glocka. Gdybym spanikował pociski rozerwałyby go na strzępy. Przykucam, rozglądam się dookoła. Na szczęście nikt nie widział całego zajścia z futrzakiem. Idę dalej, lecz wrażenie, że jestem obserwowany nadal nie ustępuje, co więcej, wzmaga się. Przeczucie, że ktoś za mną podąża również jest coraz silniejsze. Przecież ich słyszę, widzę jak przemykają między cieniami. Muszę się dostać do domu, tam będę bezpieczny. Jestem już niedaleko klatki, jeśli teraz puszczę się pędem, może ich zaskoczę i uda mi się dobiec nim zareaguję. Zrywam się do biegu, nagły szum powietrza zagłusza wszystko, nie wiem, czy już rzucili się za mną w pogoń, nie mam czasu się oglądać. Dopadam klatki i uderzam barkiem w drzwi z takim impetem, że z futryny sypie się kurz. Durny! Przecież otwierają się na zewnątrz! Szarpię za klamkę, wpadam na schody i gnam na górę na złamanie karku. Słyszę za sobą echo ich kroków. Jednak mnie ścigają. W biegu wyciągam klucze, doskakuję do drzwi i otwieram je w ekspresowym tempie. Serce wali jak szalone, pot spływa po plecach i twarzy. Jestem w domu. Bezpieczny. Nagle czuję dłoń na ramieniu. A jednak mnie dopadli! Sięgam do kabury pod płaszczem. Błyskawiczny obrót. Ręka szybsza niż oczy. Strzał. Spoglądam na wylot lufy. Dziewczynka. Moja dziewczynka. – Sto… lat… tato.
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.