Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Sytuacja wysoce problematyczna
#1
Baronowa Lucinda z Enk wyglądała pięknie w drogocennej sukni, w której zasiadała za stołem podczas uczty, jednak pełnię jej uroku można było docenić dopiero po uczcie, w sypialni, kiedy swe szaty z siebie zrzuciła. O ile Orlando liczył na to, że znajdzie się na zamku barona jakaś dziewoja skłonna obdarzyć go swymi wdziękami to nigdy nie spodziewał się że sięgnie aż tak wysoko. Jak widać jego mały defekt nie znaczył wiele i uroczej, młodej żonie barona w niczym nie przeszkadzał. Zamiast przejmować się takimi szczegółami wolała poświęcić swa uwagę na docenianie zalet i umiejętności barda, którymi tego dnia się wykazywał, najpierw podczas uczty, gdzie on i jego towarzysze zabawiali baronową i jej dwór, potem w sypialni, gdzie dawał popis nieco innego rodzaju. Wino dodało mu odwagi na tyle, że kiedy jasnowłosa piękność zaczęła mu dawać wyraźne znaki nie wahał się zbyt długo. Co tam, myślał, dla takiej kobiety warto nawet umrzeć, jutro niech się dzieje co chce ale to będzie pamiętna noc. Towarzysze zajęci dalszym występem nie zwrócili uwagi na to, jak i kiedy Orlando opuścił salę jadalną. I dobrze. Toglof mógłby mieć wątpliwości, mógłby próbować go odwieść od tego co miał zamiar zrobić. No ale Toglof był stary, kierował się rozsądkiem, a Orlando, w którego żyłach wciąż jeszcze płynęła gorąca krew młodzika wolał dać się ponieść emocjom i instynktom. Jak na razie nie był rozczarowany, baronowa wykazywała się sporą inwencją i energią w swoich łóżkowych poczynaniach. Że też jest żoną człowieka, który mógłby być jej ojcem, myślał Orlando. Bardzo wątpliwe, by Adrewald był w stanie jej odpowiednio dogodzić. Myśli pojawiały się w jego głowie tylko od czasu do czasu i szybko znikały bo i nie czas był na myślenie. Oto pochylała się nad nim piękna jak ze snu twarz, jasne loki ją okalające opadały na jego ramiona. Wpatrywał się w jej pełne usta i wsłuchiwał w dźwięki jakie z siebie wydawała, a które świadczyć musiały o tym, że jest jej co najmniej tak dobrze jak jemu.
W pewnym momencie wydała z siebie, krótki urwany jęk i opadła bezwładnie przygniatając go swym ciężarem. Nie spodziewał się takiego zakończenia, coś tu nie grało. Spróbował nią lekko potrząsnąć, ale nie było żadnej reakcji. Powoli, ostrożnie zsunął ją z siebie, trzymając za ramiona i wtedy ujrzał coś czego z pewnością tam być nie powinno. Pośrodku pleców, zaraz poniżej karku kobiety tkwił wbity po rękojeść niewielki nóż do rzucania. Orlando znał ten kształt, widywał go niemal codziennie. Takich noży używał przecież Kristoff. Rozejrzał się po komnacie i zobaczył uchyloną okiennicę. Nie ubierając się wstał, podszedł do niej i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Nieco poniżej znajdował się kamienny występ biegnący wzdłuż całej szerokości budynku. Ktoś odpowiednio zwinny byłby w stanie tędy przejść. Spojrzał z obawą w kierunku drzwi wejściowych do komnaty. Były zamknięte, a klucz leżał na drewnianej komodzie. Teoretycznie mógł teraz ubrać się i wyjść, ale co jeśli ktoś jest na korytarzu i co gorsza – zacznie zadawać pytania? Kto uwierzy wędrownemu bardowi, że nie przyłożył ręki do morderstwa, które tu przed chwilą miało miejsce?
Podszedł do łoża i upewnił się czy aby baronowa nie jest tylko nieprzytomna. Niestety wszystko wskazywało na to, że to jednak coś gorszego. Podniósł z podłogi swoje spodnie i założył je, następnie to samo zrobił z koszulą i kaftanem. Na koniec założył kapelusz i ponownie podszedł do okna. Wyjrzał przez nie oceniając swoje szanse na przejście tą drogą. Kiepsko to wyglądało. Zdecydował się więc na coś co w tej chwili zdawało mu się mniejszym złem i wyjściem mimo, że również ryzykownym to jednak nieco bezpieczniejszym. Skierował się do drzwi, przystawił do nich ucho i nasłuchiwał przez chwilę starając się wyłowić najmniejszy szmer, który zdradzałby obecność kogokolwiek na korytarzu. Nic nie usłyszał więc powoli przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi, które zaskrzypiały cicho. Wyszedł na korytarz i rozejrzał się. Płonęła tu jedna pochodnia, nikogo nie było. Orlando powoli zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz w zamku, po czym schował go do sakiewki i wolnym krokiem skierował się w kierunku gdzie, o ile dobrze pamiętał, znajdowały się schody wiodące na dół, do sali, gdzie odbywała się uczta. Przebył korytarz i dotarł do schodów jednak zanim zdążył nimi zejść usłyszał słowa:
- Hej ty! Co tutaj robisz?
Spojrzał w tamtym kierunku. Dwóch strażników ubranych w kolczugi i uzbrojonych we włócznie szło w jego kierunku. Jeden z nich, ten który mówił, tęgi mężczyzna o świńskich oczkach uniósł broń kierując grot włóczni w kierunku barda. Tysiąc myśli zakotłowało się w głowie zatrzymanego, a zdecydowana większość z nich krążyła teraz wokół jednej, nader istotnej kwestii: jak się z tego wyłgać żeby nie wpadli na pomysł zatrzymywania go lub tym bardziej pytania pani zamku co z nim należy uczynić.
- Wasza pani… posłała po mnie, jestem muzykiem, dawałem dziś występ…
- Co się kurwa tak rozglądasz? – zapytał najwyraźniej poirytowany świniooki.
- N-nic, mam to na stałe – odparł Orlando uśmiechając się głupawo by uśpić ich czujność – jak już mówiłem, wasza pani wezwała mnie i…
- I co? – spytał ten drugi – Wezwała cię i myślisz, że wolno ci chodzić gdzie chcesz? Ona tu nie rządzi, rządzi baron Adrewald, a pod jego nieobecność pan d’Enneval. Zaraz sobie z nim pogawędzisz wesołku i zdasz sprawę z tego co też porabiałeś obok, albo i w komnacie baronowej. Bekniecie za to oboje jak tylko baron wróci.
Strażnik pchnął go do przodu w stronę schodów, kiedy nagle ukazała się na nich postać wysokiego, szczupłego, posiwiałego mężczyzny. Orlando ocenił jego wiek na pięćdziesiąt lat. Mężczyzna ubrany był w długą, jasnozieloną szatę z szerokimi rękawami. Ręce trzymał założone na piersi tak że nie widać było jego dłoni. Bard widział go już wcześniej podczas uczty – był to zarządca barona, jego prawa ręka. Na jego widok strażnicy zatrzymali się i pokłonili. Świniooki zameldował:
- Ten typ pałętał się tu panie, postanowiliśmy go zabrać do ciebie. Twierdzi, że baronowa go zaprosiła.
- Interesujące – odrzekł mężczyzna, spoglądając na barda, któremu zrobiło się najpierw gorąco, a potem zimno i lodowaty dreszcz spłynął mu po plecach – A w jakimże to celu?
Orlando uznał, że jednak się nie wyłga.
- Trudno odmówić…kiedy… - zaczął niepewnie.
- Rozumiem chłopcze, rozumiem – d’Enneval przybrał nagle dobrotliwy wyraz twarzy i niepasujący do sytuacji ciepły uśmiech. – ale czy zalicza się do dobrych manier pieprzenie cudzej żony, kiedy jej mąż akurat przebywa poza domem?
- Raczej nie – przyznał Orlando – jednakże…
- Nie tłumacz się, to nie mnie przyprawiono właśnie rogi lecz mojemu panu. Nie pierwszy raz zresztą. Zostawcie nas! - ostatnie słowa skierowane były do strażników, którzy stali tuż obok. Spełnili rozkaz mimo, że na ich twarzach rysowało się wyraźne zaskoczenie.
- A teraz chodźmy wyjaśnić wszelkie wątpliwości z niewierną żoną.
Orlando spojrzał w oczy swego rozmówcy starając się bezskutecznie ukryć ogarniające go przerażenie. Jak zaszczute zwierzę szukał rozpaczliwie wyjścia z sytuacji, wyglądało jednak na to że go nie znajdzie. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem d’Ennevala, zobaczył że jego tęczówki przybrały krwistoczerwony kolor. Chciał uciekać, ale coś kazało mu się zatrzymać. Jakby chwyciły go i trzymały jakieś niewidzialne ręce. Miał wrażenie, że mężczyzna zagląda w głąb jego umysłu i zdawało mu się, że słyszy jakiś szept nakazujący mu posłuszeństwo.
- Pójdziesz ze mną – stwierdził d’Enneval z przyjaznym uśmiechem na ustach.
Orlando kiwnął głową. Wyglądało na to że nie ma innego wyboru.
Odpowiedz
#2
Cytat:O ile Orlando liczył na to, że znajdzie się na zamku barona jakaś dziewoja skłonna obdarzyć go swymi wdziękami, to nigdy nie spodziewał się, że sięgnie aż tak wysoko.

Cytat:Co tam, myślał, dla takiej kobiety warto nawet umrzeć, jutro niech się dzieje co chce, ale to będzie pamiętna noc.


Cytat:No ale Toglof był stary, kierował się rozsądkiem, a Orlando, w którego żyłach wciąż jeszcze płynęła gorąca krew młodzika, wolał dać się ponieść emocjom i instynktom.


Cytat:W pewnym momencie wydała z siebie krótki, urwany jęk i opadła bezwładnie, przygniatając go swym ciężarem.

Przed "siebie" przecinek zbędny.

Cytat:niewielki nóż do rzucania
Może po prostu "sztylet"?

Cytat:Podszedł do łoża i upewnił się czy aby baronowa nie jest tylko nieprzytomna. Niestety wszystko wskazywało na to, że to jednak coś gorszego.
Nieprzytomna po wbiciu noża w plecy? Raczej gwarantowana śmierć.
Poza tym, nie obeszło go wcale, że przed chwilą na jego oczach zginął człowiek?

Cytat:Wyjrzał przez nie, oceniając swoje szanse na przejście tą drogą.

Cytat:Zdecydował się więc na coś, co w tej chwili zdawało mu się mniejszym złem i wyjściem mimo, że również ryzykownym to jednak nieco bezpieczniejszym.

Cytat:Skierował się do drzwi, przystawił do nich ucho i nasłuchiwał przez chwilę, starając się wyłowić najmniejszy szmer, który zdradzałby obecność kogokolwiek na korytarzu. Nic nie usłyszał, więc powoli przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi, które zaskrzypiały cicho.


Cytat:Jeden z nich, ten który mówił, tęgi mężczyzna o świńskich oczkach uniósł broń, kierując grot włóczni w kierunku barda.


Cytat:Wyglądało na to, że nie ma innego wyboru.

Przyjemnie się czytało, ale postać Orlanda jest za płaska, jak już napisałam. Nie zastanawia się, kto i po co, spokojnie się ubiera, jakby cała sytuacja była dla niego normalna. Wstrzymuję się z oceną, chętnie zobaczę dalszy ciąg.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#3
A proszę bardzo:

Skierowali się w stronę komnaty baronowej, a kiedy zatrzymali się pod drzwiami d’Enneval zapukał głośno.
- Otwórz pani, mamy coś do omówienia! – odpowiedziała mu cisza. Orlando skurczył się cały, pot spływał mu po twarzy, nie mógł uciekać, coś trzymało go na miejscu.
- Masz klucz? – zapytał d’Enneval.
Bard wyciągnął klucz z sakiewki i posłusznie podał go zarządcy. Tamten przekręcił klucz w zamku, otworzył drzwi i wszedł do środka. Bard podążył za nim. Na łóżku wciąż leżała martwa Lucinda z Enk ze sterczącym z pleców nożem. Orlando miał wrażenie, że zaraz zemdleje, z trudem wydusił z siebie:
- Ja tego nie zrobiłem…
D’Enneval spojrzał na niego:
- Wiem. Nie byłbyś w stanie. To ich sprawka.
- Ich? – Orlando zaniepokoił się nieco, bo nóż znowu przypomniał mu o Kristoffie.
- Lepiej dla ciebie, żebyś nie wiedział. – d’Enneval zdawał się być zasmucony tym co zobaczył. Orlando jednak szybko kojarzył fakty, któż mógł za tym stać jak nie Zakon?
- Co ze mną zrobisz?
- Nic. W tej sytuacji, lepiej zachować ostatni wybryk baronowej w tajemnicy – spojrzał na barda – baron poszuka sobie lepszej żony, a dla ciebie najlepiej będzie się stąd wynieść. Natychmiast.
Ostatnie słowa dodały bardowi otuchy, odetchnął głęboko po czym powiedział:
- Skoro tak mówicie panie, to z pewnością macie rację, znikniemy stąd jak najszybciej to będzie możliwe.
- Wiedz jednak, że w tej chwili twe życie jest w moich rękach i to, że pozwalam ci zachować nie tylko je, ale i wolność ma swoją cenę. Być może kiedyś poproszę cię o przysługę, a jeśli odmówisz…
- Nie odmówię – odrzekł bez namysłu Orlando, dopiero po chwili zaczynając się zastanawiać o jaką to przysługę mógłby go prosić rządca zamku w Enk.
D’Enneval dał znak ruchem głowy by się oddalił, a bard skierował się pospiesznie w kierunku schodów. Idąc nie oglądał się za siebie. Mimo że śmierć kobiety wywarła na nim spore wrażenie, a kształt noża tkwiącego w jej ciele nie dawał mu spokoju to jednak w tym konkretnym momencie Orlando czuł się dobrze. Trudno się zresztą było temu dziwić, skoro ledwie chwile wcześniej zaczynał się już powoli godzić z myślą że skończy w najlepszym wypadku na szubienicy, a najprawdopodobniej będzie to poprzedzone długą i bolesną wizytą w izbie tortur w zamkowych lochach. Tymczasem los zdawał się do niego uśmiechać i choć fakt, że d’Enneval go puścił wydał mu się dość dziwny, to jednak nie zamierzał teraz się zastanawiać nad motywami kierującymi rządcą.
W izbie, w której odbywała się uczta i towarzyszące jej występy cyrkowców mało kto jeszcze siedział. Orlando nie zastał tam swych towarzyszy, więc zapytał ludzi spośród zamkowej służby, czy wiedzą gdzie ich szukać. Wkrótce uzyskał potrzebne informacje i udał się na dziedziniec, z którego szybko dotarł do bramy, pod którą zastał gotowe do drogi wozy.
Toglof niecierpliwił się w oczekiwaniu na niego:
- Co cię znowu zatrzymało? – zapytał – Musimy poszukać noclegu w jakiejś karczmie w mieście, mieliśmy już zamiar jechać bez ciebie.
Orlando zatrzymał wzrok na siedzącym na koźle drugiego wozu Kristoffie jakby starając się znaleźć cokolwiek, co by świadczyło o jego udziale w wydarzeniach, w które on sam był zamieszany.
- Ruszajmy – powiedziała Emmaretta wychylając się ponad ramieniem Toglofa – wskakuj Orlando!.
Nie zwlekając bard wskoczył na wóz.

* * *

Urso miał tego dnia humor jeszcze gorszy niż zwykle. Obolała twarz i dwa wybite zęby były najmniejszym problemem. Gorsze było to, że ucierpiała jego duma i reputacja. Na oczach kompanów został posłany na ziemię przez kobietę. Jednym ciosem. To była zniewaga jakiej nie potrafił zapomnieć. Kiedy się ocknął leżał w stajni na brudnym i mokrym sianie. A więc to tak. Edgar pokazuje mu gdzie jest teraz jego miejsce. Wstał trzymając się za obolały nos i powoli wyszedł na zewnątrz. Był ranek, ani śladu po cholernych cyrkowcach. Widać jego zemsta będzie musiała zaczekać, ale nie potrwa to długo. Pojechali do Enk i tam ich znajdzie. Póki co Edgar musi sobie radzić bez niego. Poszedł prosto do głównej izby zajazdu i poprosił o piwo, jak zwykle na kredyt. Kiedy siadł przy jednym ze stołów z galeryjki zszedł do niego Edgar.
- Jak się czujesz? – spytał.
- A jak się mam czuć? Paskudnie. – odpowiedział pociągając solidny łyk.
- Zdaje się, że ty zawsze się czujesz paskudnie – odpowiedział właściciel „Złotego jastrzębia” – a dzisiaj to już w szczególności. Nie rób głupstw, dalej u mnie pracujesz.
- Głupstw? Wczoraj jakaś dziwka posłała mnie na podłogę jednym ciosem na oczach wszystkich. Znajdę ją i dam jej nauczkę, którą popamięta do końca życia, o ile w ogóle to przeżyje. Wiem dokąd jechali.
- Jeśli tam pójdziesz możesz już nie wracać. Potrzebuję ochroniarzy, którzy wykonują swoją robotę, a nie zabijaków ścigających gości, którzy im podpadli. – Edgar mówił stanowczym tonem. Nie żartował i Urso wiedział o tym.
- No to będziesz potrzebował nowego ochroniarza, bo ja mam teraz sprawę do załatwienia.
Wstał od stołu zostawiając niedopite piwo i skierował się do wyjścia.
- Nie tak prędko! – krzyknął za nim Edgar – jeśli chcesz odejść, musisz najpierw wyrównać dług.
Urso zatrzymał się w drzwiach zaciskając pięści. Odwrócił się powoli mierząc Edgara wściekłym spojrzeniem.
- Czterdzieści osiem denarów – powiedział spokojnie Edgar – dokładnie tyle jesteś mi winien.
Urso odpiął od pasa sakiewkę i rzucił mu na stół.
- Powinno starczyć.
Edgar skinął głową dając znak, że to mu wystarczy i nie zamierza przeliczać, ani upominać się o ewentualne braki. Urso tymczasem wyszedł bez słowa przełykając przekleństwa cisnące mu się na język. Teraz dodatkowo został bez pieniędzy, ale nic to. W Enk ma przyjaciół, którzy go poratują i pomogą zrealizować to co sobie zaplanował. Musi ich tylko szybko odnaleźć.

c.d.n.

-----------------------

Gdyby coś zdawało się niejasne, to wcześniejszy rozdział jest tutaj: http://www.via-appia.pl//forum/watek-pod...astrzebiem

Cytat:Może po prostu "sztylet"?

Może, ale to słowo przynajmniej mnie sugeruje konkretny kształt i w ogóle coś większego, niż miałem na myśli.
Odpowiedz
#4
Cytat:Skierowali się w stronę komnaty baronowej, a kiedy zatrzymali się pod drzwiami, d’Enneval zapukał głośno.

Powtórzenia.

Cytat:d’Enneval zdawał się być zasmucony tym, co zobaczył. Orlando jednak szybko kojarzył fakty,[zamiast przecinka dałabym kropkę, albo chociaż średnik] któż mógł za tym stać jak nie Zakon?

Cytat:znikniemy stąd jak najszybciej to będzie możliwe.
"(...)najszybciej jak to będzie możliwe."

Cytat:Mimo, że śmierć kobiety wywarła na nim spore wrażenie, a kształt noża tkwiącego w jej ciele nie dawał mu spokoju, to jednak w tym konkretnym momencie Orlando czuł się dobrze. Trudno się zresztą było temu dziwić, skoro ledwie chwilę wcześniej zaczynał się już powoli godzić z myślą, że skończy w najlepszym wypadku na szubienicy, a najprawdopodobniej będzie to poprzedzone długą i bolesną wizytą w izbie tortur w zamkowych lochach.

Cytat:W izbie, w której odbywała się uczta i towarzyszące jej występy cyrkowców mało kto jeszcze siedział.
Do przeredagowania, nieciekawie brzmi.

Cytat:Wkrótce uzyskał potrzebne informacje i udał się na dziedziniec, z którego szybko dotarł do bramy, pod którą zastał gotowe do drogi wozy.
Jak wyżej.

Cytat:Kiedy siadł przy jednym ze stołów, z galeryjki zszedł do niego Edgar.

Cytat:W Enk ma przyjaciół, którzy go poratują i pomogą zrealizować to, co sobie zaplanował.

Bardzo brakuje mi opisów i przeżyć bohaterów, choć ta część o Urso jest pod tym względem lepsza. No i jeszcze sposób, w jaki d'Enneval zwraca się do baronowej - przecież to on jest jej poddanym, nie na odwrót.
Oczekuję na dalszy ciąg Wink
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#5
Cytat:Bardzo brakuje mi opisów i przeżyć bohaterów

Więcej inforamcji o Orlando (zdaje się, że wymyśliłem gościa jakieś 15 lat temu Smile) i jego towarzyszach w rozdziale 1 (Pod złotym jastrzębiem).
Co do przeżyć, cóż, może i brakuje.

Cytat:No i jeszcze sposób, w jaki d'Enneval zwraca się do baronowej - przecież to on jest jej poddanym, nie na odwrót.

Teoretycznie Wink

----------------------------------------------------

D’Enneval stał w korytarzu wycierając sztylet z krwi. U jego stóp leżeli dwaj strażnicy, w tym jeden tęgi o świńskich oczkach. Znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Zwykły pech. Nie mógł jednak pozwolić, by wspomnieli baronowi o tym, co widzieli. Podejrzenie musiało paść na właściwych ludzi, a ten bard może się jeszcze przydać. No i w końcu jasne było, że nie jest winny zabójstwa, co najwyżej cudzołóstwa, ale o tym nikt nie musi wiedzieć. Na wizycie tych cyrkowców udało się wiele zyskać i to praktycznie żadnym kosztem.
Kiedy zjawili się na zamku w Enk tego popołudnia, baronowa była wielce zadowolona. Brakowało jej tu rozrywki, a że nie miała jeszcze dzieci to i nie bardzo miała co z sobą zrobić. Nakazała więc przygotować ucztę, którą uświetniłby występ wędrownej cyrkowej trupy. Co prawda składała się ona ledwo z czterech osób, ale na bezrybiu i rak ryba. D’Enneval przyjrzał się gościom tuż po tym, jak zjawili się na zamku. Powitał ich na dziedzińcu i zamienił kilka słów z Toglofem, najstarszym i najwyraźniej mającym najwięcej do gadania. Stary treser, który miał wystąpić z niedźwiedziem nie wydał się jednak zbytnio interesujący, co innego reszta. Akrobatka, nożownik, bard – było w czym wybierać.
Stoły zastawiono najlepszym jadłem, jakie było dostępne, a d’Enneval pomyślał, że baron nie byłby zadowolony wiedząc jak marnych gości jego żona podejmuje z przepychem godnym ludzi jego stanu. Gdyby chciał, mógłby udaremnić wszelkie pomysły tej kobiety, która nie miała tu prawdziwej władzy. Każdy wiedział, kogo należy słuchać, kiedy barona nie ma w pobliżu. Ale tym razem działania baronowej były mu na rękę i ani myślał wchodzić jej w drogę. Co więcej, tego dnia był wobec niej wyjątkowo uprzejmy i starał się spełnić każdą jej zachciankę. Na stołach znalazły się więc świeże owoce, pieczeń z dzika, najlepsze wina wyciągnięto ze spiżarni. Lucinda chciała się bawić na najwyższym poziomie. Zaproszono na zamek co znaczniejszych przedstawicieli miejscowej szlachty i mieszczan z Enk, głównie kupców i to szczególnie tych, którzy mieli w zwyczaju przynosić ze sobą dary dla żony barona. Baronowa miała swoich własnych muzykantów, jednak liczyła na to, że wśród gości znajdzie się ktoś, kto swym kunsztem ich przebije i sprawi, iż wieczór ten będzie wyjątkowy.
Kiedy już goście zasiedli przy stołach, przekazano upominki i pierwsza beczka wina została opróżniona Lucinda wstała z miejsca, dała znać muzykom by przestali grać i odezwała się do swych gości:
- Szlachetni panowie i panie, mamy dziś gości, którzy postarają się was wszystkich zabawić i zadziwić. Bo nie tylko ciało potrzebuje pokarmu ale i dusza, a w moich progach ani jedno ani drugie nie może zaznać głodu.
To mówiąc klasnęła w dłonie, co było umówionym znakiem, na który na środek sali wyszedł Toglof ubrany w jaskrawy kaftan trzymany na takie okazje i stając w wolnym miejscu pomiędzy stołami, które zastawione były tylko z jednej strony tak, by po wewnętrznej stronie podkowy zostawić miejsce dla występujących zawołał:
- Witajcie wielmożni państwo! Przygotowaliśmy dla was kilka atrakcji i mamy nadzieję, że choć niektóre z nich będą w stanie was zaskoczyć. Na początek człowiek, który zapewne już wkrótce będzie najsłynniejszym bardem tegoż królestwa! Orlando zabawi was pieśnią, a nim skończy, przyjdzie pora na inne niespodzianki.
Po tych słowach Toglof odsunął się na bok, a na środek wkroczył Orlando ze swym powyginanym kapeluszem ozdobionym wielkim piórem i z lutnią w ręku. Kiedy przechodził koło stołów, za którymi siedzieli najznamienitsi spośród szlachty tych ziem, kilka ze szlachcianek dostrzegłszy to czym się bard wyróżniał z tłumu parsknęło śmiechem. Orlando skwitował to następującymi słowami:
- Jak widzę humor dopisuje, a jeśli moja w tym zasługa to rad jestem wielce, bo śmiech pięknych dam jest muzyką dla moich uszu.
Poruszył palcami struny swej lutni i zaintonował cicho pierwsze wersy znanej wszystkim pieśni o nieszczęśliwych kochankach. Jednak w pół zwrotki zmienił nagle tak melodię jak i słowa, płynnie przechodząc do własnej kompozycji, która stanowić by mogła o wiele weselszą alternatywę dla wersji oryginalnej. Spotkało się to niemal natychmiast z brawami, które powtarzały się jeszcze kilkakrotnie nim skończył śpiewać. Mniej więcej w połowie ostatniej zwrotki, kiedy Orlando doszedł do miejsca, w którym oznajmiał swym słuchaczom, że bohaterowie jego pieśni żyć będą długo i szczęśliwie, a ich miłości nic nie zwycięży, na salę wtoczył się niedźwiedź, któremu towarzyszył Toglof. Nie do końca ufając zwierzęciu strażnicy uzbrojeni w kusze ustawili się po obu stronach sali z bronią gotową do strzału w przypadku gdyby zaszło coś, czego treser zwierzaka nie przewidział. Ale Toglof miał wszystko pod kontrolą. Orlando tymczasem usiadł z boku grając kolejną wesołą melodię, która służyła za ilustrację muzyczną występu niedźwiedzia.
Toglof siłował się przez chwilę ze swoim podopiecznym, potem zaczął wodzić go w kółko za nos w dosłownym tego wyrażenia znaczeniu. Wyglądało to nad wyraz komicznie i wzbudziło ogólną wesołość wśród gości.
Orlando zauważył w pewnym momencie, że spojrzenie pięknych oczu baronowej zatrzymało się na nim na dłuższą chwilę, uśmiechnął się, lecz po chwili odwrócił głowę i grał dalej zastanawiając się, czy tylko jemu się zdawało, czy też może wpadł w oko gospodyni. Nie umknęło to uwadze rządcy. D’Enneval obserwował bacznie cały występ mimo, że cyrkowe popisy nie zajmowały go zbytnio. Przynajmniej nie same w sobie. Uważał jednak za konieczne wiedzieć jak najwięcej o ludziach, którzy gościli na zamku. Tymczasem po popisach niedźwiedzia przyszła kolej na występ, który go zainteresował. Na środku sali pojawił się mężczyzna żonglujący nożami przedstawiony jako Kristoff. Po chwili dołączyła do niego dziewczyna z długim warkoczem, która oparła się o szeroką deskę, a jej towarzysz rzucał nożami tak, że wbijały się w drewno o centymetry od jej głowy. Kiedy nożownik sięgnął po przepaskę na oczy pośród gości rozległy się podekscytowane okrzyki. To akurat nie robiło wrażenia na d’Ennevalu, który doskonale wiedział, że przepaska musi być wykonana z materiału, przez który całkiem nieźle widać, ale nie zmieniało to faktu, że występ był efektowny, a umiejętności nożownika bardzo wysokie. Kiedy kolejny nóż utkwił tuż nad głową dziewczyny, publiczność nagrodziła występ brawami, które zainicjowała sama baronowa. Kristoff odsunął się na bok, podczas gdy jego asystentka najwyraźniej sama miała stać się teraz gwiazda kolejnego występu. D’Enneval nie był już nim zbytnio zainteresowany, zamiast więc obserwować popisy akrobatyczne z wykorzystaniem lin, oraz drewnianych belek biegnących ponad głowami gości skierował się wolnym krokiem w kierunku nożownika.
- Możemy zamienić kilka słów na osobności? – zapytał d’Enneval uśmiechając się ciepło.
Kristoff dopiero teraz go zauważył, był bowiem całkowicie pochłonięty obserwowaniem popisów Emmaretty, które publiczności najwyraźniej przypadły do gustu.
- Może i tak, zależy o czym.
D’Enneval poklepał go po plecach mówiąc:
- Imponujący występ, mam w związku z nim pewne pytanie…
Kristoff obrócił głowę w jego stronę i spojrzał mu w oczy. W świetle pochodni ujrzał krwistoczerwone tęczówki. Ostatnie co zapamiętał to uśmiech na twarzy mężczyzny, który go zaczepił.


* * *

Kiedy weszli do izby było w niej niemal pusto, tylko przy jednym stole trzech mężczyzn grało w karty. Czarny pies chłeptał rozlane piwo, które utworzyło kałużę na nierównej, ubitej podłodze. Goście skierowali się prosto w stronę chrapiącego szynkarza. Toglof potrząsnął nim delikatnie.
- Co? Jak? – karczmarz ocknął się gwałtownie i był zaskoczony co najmniej tak, jakby właśnie uświadomił sobie, że znalazł się na księżycu.
- Szukamy noclegu – powiedział spokojnie Toglof – znajdzie się coś dla czterech osób?
- Tylko w izbie, z innymi gośćmi, nie ma wolnych sypialni.
- Trudno, może i tak być. Ile?
- Denara za osobę – karczmarz odcharknął i splunął na podłogę – z góry oczywiście. I uważajcie na szczury lubią się wszędzie wciskać. Tamtędy.
Wskazał znajdujące się na końcu izby drewniane, koślawe schody wiodące na pięterko. Czwórka gości oddaliła się, a karczmarz patrzył za nimi gdy szli do schodów. W szczególności za dziewczyną długim warkoczem. Nie tylko karczmarz zresztą. Nowoprzybyli zwrócili na siebie uwagę także trzech mężczyzn grających w karty, którzy przerwali rozgrywkę i obserwowali ich dopóki nie zniknęli na górze. Kiedy to się stało, powrócili do gry i przerwanej rozmowy.
- Mówię wam – Mówił jeden nich, blondyn o długich włosach spiętych opaską, ubrany w skórzany kaftan – udział będzie równy, Borsuk tak powiedział, a on słów na wiatr nie puszcza.
- Wiesz co, Bohor? Nie jesteś ty czasem zbyt łatwowierny? – odrzekł drugi, noszący zieloną opończę. – Wierzysz we wszystko co ci Borsuk powie.
- Jak dotąd się nie zawiodłem – Blondyn spojrzał na niego groźnie.
- Panowie jak rozumiem – rozległ się nagle chrapliwy głos za ich plecami – są znajomymi Klemensa z Torrough zwanego też Borsukiem. Zechcą więc mi panowie powiedzieć, gdzie go znajdę.
Odwrócili się słysząc pierwsze słowa i ujrzeli człowieka w czarnym, szpiczastym kapeluszu i długim płaszczu. Kilka pasm czarnych włosów opadało na twarz o ostrych rysach. Oczy błyszczały w ciemności. Przybysz miał miecz w prawej ręce i sieć w lewej. Blondyn zerwał się od stołu podnosząc szablę. Zielona opończa odwracając się zawadził o krzesło i padł jak długi. Trzeci z mężczyzn zakrztusił się piwem, które właśnie kończył. Dławiąc się i kaszląc próbował dobyć miecza. Przybysz rzucił sieć na Bohora ograniczając mu w znacznym stopniu możliwość ruchu, mieczem przybił Zieloną Opończę do podłogi, po czym wyszarpnął go i szybkim ciosem rozpłatał gardło dławiącego się nieszczęśnika, który padł pod stół charcząc przeraźliwie. Bohor, który do tej pory szamotał się z siecią, która na niego spadła teraz znieruchomiał i spoglądając na stojącego przed nim mężczyznę powiedział:
- Ty sukinsynu…
- Spokojnie chłopcze. Nie zabiję cię, musisz mi tylko powiedzieć gdzie jest, lub gdzie będzie w najbliższym czasie Borsuk. Tylko tyle, a będziesz żył.

* * *

- Mówisz więc Urso, że ludzie z którymi masz rachunki do wyrównania będą jechać najpewniej jutro szlakiem na północ? I że mają pieniądze? – Clemens z Torrough, zwany też Borsukiem nie krył zainteresowania. – łatwe pieniądze powiadasz.
- Zgadza się – odrzekł Urso pociągając łyk wina z bukłaka. Stał oparty o ścianę chaty, w której się spotkali. Borsuk i jego dwaj towarzysze wysłuchali tego co im miał do powiedzenia i wyglądało na to, że zgodnie z jego oczekiwaniami przystaną na propozycję jaką im złożył.
- Bard, dziewczyna, stary i nożownik, oraz niedźwiedź w klatce – powtórzył Borsuk – nie brzmi źle, o ile niedźwiedzia nikt z tej klatki nie wypuści. Ralf, Torsten, co myślicie?
- Czemu nie? – odpowiedział chudy, zarośnięty typ o krzaczastych brwiach – A ta dziewka, ładna chociaż?
- Dziewką ja się zajmę. Sprawa osobista – uciął Urso spoglądając spode łba.
- I nic nam nie zostawisz? Taki z ciebie kamrat? – Spytał uśmiechając się pod wąsem barczysty typ, którego zwano Torstenem. Borsuk zaśmiał się przechylając drewniany kubek, z którego pił gorzałkę.
- Nie martwcie się. Starczy dla wszystkich, Urso swój chłop, podzieli się. Nie traćmy jednak czasu, jeśli spodziewamy się ich zastać na szlaku jutro z samego rana, musimy być gotowi już niebawem. Zastanawiam się czy warto brać do pomocy Bohora ale chyba czterech powinno starczyć, więc szkoda sobie głowę zawracać. Zresztą, pewnie i tak leży gdzieś zalany w trupa.
Borsuk podniósł się, zabrał ze stołu nadziak i zawiesił go sobie u pasa po przeciwnej stronie od miecza. Poprawił kolczugę, którą nosił, po czym skierował się do drzwi. Zatrzymał się przy opartym o ścianie Urso.
- A po robocie… Zostajesz z nami, czy wracasz do tej swojej knajpy?
- Zostaję. Tam już nie mam po co wracać. – odparł Urso.
- Aż tak źle? To może wrócimy tam razem? Wiesz co mam na myśli?
Urso wiedział. Znał Borsuka już niezły kawał czasu. Wyglądało na to, że teraz Klemens upatrzył sobie za cel dobrze prosperujący zajazd „Pod złoty jastrzębiem”. Ale Urso nie był przekonany. Mimo wszystko Edgar dobrze go tam traktował i zapewniał całkiem niezłe warunki życia i chociaż teraz ich stosunki się zepsuły, to nie aż tak, by Urso odczuwał potrzebę czy ochotę sprowadzania kłopotów na głowę swego byłego pracodawcy.
- Może innym razem – odpowiedział wymijająco.
- W porządku – zgodził się Borsuk – innym razem.
Po czym wyszedł z izby, a za nim podążyli jego dwaj towarzysze. Urso wyszedł za nimi. Na zewnątrz czekały konie, na szczęście Borsuk dysponował jednym zapasowym po jednym ze swych ludzi, których szczęście opuściło, więc Urso miał o jedno zmartwienie mniej. Konia co prawda mu tylko pożyczono, ale wiedział, że jeśli zostanie z nimi, to go pewnie szybko „odziedziczy”.
Jadąc wolno pomiędzy domami zbudowanymi po zewnętrznej stronie murów okalających Enk, skierowali się na północ.

c.d.n.
Odpowiedz
#6
Ciekawa opowiastka. Fabularnie prosta, ale intrygująca. Szkoda, że zabrakło zakończenia.
Bardzo podoba mi się mankament głównego bohatera. Zazwyczaj w fantasy bohaterowie są piękni, młodzi, bez skazy.
Co najwyżej z blizną dodającą lansu Wink Także duży plus za taki szczególik.
Warsztat natomiast wymaga doszlifowania, choć jest całkiem niezły i pewne niedociągnięcia w tej materii nie przeszkadzały w czytaniu.
Odpowiedz
#7
Historia opowiedziana ciekawie, bohaterowie wyraziści i wyposażeni w indywidualne cechy oraz język. Uniwersum wiarygodne, dobrze przemyślane. Narracja płynna, choć nie pozbawiona usterek. Niemniej, dałam się wciągnąć w tę opowieść... Aż szkoda, że nie ma kontynuacji.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości