Nie tak miało być.
Jest za dwadzieścia ósma. Kilka minut przeznaczam na poszukiwanie niewielkiego pudełeczka. Zawiera ono dwa listki po osiem - łącznie szesnaście tabletek na migrenę. Zazwyczaj pojedyncza dawka niewiele daje. Być może jest to spowodowane podwyższeniem progu tolerancji. Lub czegoś o podobnym i wymyślnym, medycznym tytule. Nie wiem. Nie interesuje mnie to za bardzo. Ważne, że na razie działa.
Zastanawiam się przez chwilę, gdzie jest ten cholerny pasek do spodni. I co najważniejsze - co mam na siebie włożyć. Popatrzyłam na bordowy żakiet o odcieniu pomarańczy. I na sweter za 160 złotych. Miał podkreślać moją zamożność. Efemeryczną. Piękni z worka na kartofle potrafią uczynić najnowszą hit wybiegów. Reszta musi uważać na kroje, kolory, fasony... na to czy dupa nie wygląda jak czterodrzwiowa szafa, czy prawy kołnierz nie jest zbyt nonszalancko pogięty.
Boli. Zdarza mi się dłużej siedz... (nie, popraw). Zdarza mi się przesiadyw...(źle). Jestem uzależniona od ciekłokrystalicznego okna na świat. Bity i bajty przewijają się w moich snach tworząc odrębną rzeczywistość. Zaszklone oczy szczypią, błagając o ratunek. Straszą dioptriami i astygmatyzmem. Straszą siecią pękniętych naczynek. A ja nadal - jestem uzależniona od tego świata. Mojego.
Jestem bezimiennym bohaterem. Jestem zbawcą. Jestem wybrańcem. Jestem nikim o tysiącu twarzach. Moja rzeczywistość. Bez ludzi mówiących, że nie liczy się co chcę z życiem robić. Że nie marzenia a pieniądze opłacają rachunki.
Jestem konformistą. Nie z własnej przyczyny. Pozwalam niszczyć swe życie bo tak jest łatwiej. W nocy karma mnie piętnuje, ale to dzień króluje. Pozwoliłam na studia. Jakiegoś kierunku. Chciałam jedynie czasu. Trochę więcej czasu, który wykorzystałabym na znalezienie tego kim naprawdę jestem. Nie aktora, który występuje na co dzień z maską uśmiechu na twarzy. Zaś zmęczonego, zrezygnowanego człowieka. Człowieka, który zarzyna swój byt, sprawdzając czy można wyżyć z tego co się na prawdę liczy. Człowieka, który od lat żyje na kredyt. Miejsca w statystyce, które zabija czasem to co kocha.
Nie cierpię ich. Tej garstki osób mieniących się rodziną. Moja miłość tu nie spocznie. Nie warto w tej klatce patologii i udawanego szczęścia. Nie warto dla menela z wieśniackim rodowodem. Nie warto dla neurotycznej kobiety zaślepionej "miłością" do recydywisty. Nie warto dla damskiego boksera gaszącego niedopałek na łonie ciężarnej. Nie warto dla niewiasty idącej się powiesić, czy pędzącej w siną dal. Może to eskapizm. Może to inteligencja. Lecz nie warto.
Zamknę wszystkie kawałki szczęścia, które zebrałam. W czarnym pudełeczku z mała dziurką. W wielkim labiryncie z białą bramą. Ukradli mi klucz. Łudziłam się, ze go znajdę... lecz chyba już nie zdążę. Dla rodziny nie warto. Rodzina ocenia. Ty nie.
Serce bije. Kołacze nierówno. Gdy leżę spokojnie, gdy wspominam o wszystkim. Ciepło ogarnia lewą stronę, promieniując we wszystkich kierunkach. I myślę o tobie czasami. Nie za często, by nie sprawiać sobie więcej bólu niż wszystko dokoła już uczyniło. By nie obrażać siebie samej bardziej niż zrobiła to rodzina i przyjaciele. By nie wypominać, że byłam zbyt głupia by przyznać, że taka właśnie jestem.
Deszcz zaczyna sączyć, oznaczając me ręce kaskadą kropel. Jesień neonowych latarni. Sobotni wieczór młodzieży bez granic. Wolność na wyciągnięcie ręki. A jednak nadal myślą o poniedziałku.
Oglądam swój obraz na ścianie ze szkła. Wystawa sklepowa odbija podobieństwo. Tak niedoskonałe. Tak nie warte splunięcia. Nie przejmuję się tym jednak. Tak przynajmniej wmawiam wszystkim dookoła. I sobie samej kiedy śmiem wątpić w piękno duszy.
Idę dalej. Jak nakazałam. Nie myślę, że jedno z moich marzeń pękło. Po prostu. Zbyt dużo przeciwności. Zbyt wiele do zaryzykowania. Zbyt wiele do stracenia. Pozostała muzyka w mej głowie.
To smutne. Nostalgiczne zarazem. Deszcz skośnym krokiem przemierza kolejne metry. Drzewa obserwują piękno tego zjawiska w świetle latarni. Ja również. Zauroczona lekkim powiewem muskającym suchą skórę - wkraczam. Dwudziesta na zegarze zaznacza swą obecność.
Sala jednak prawie pusta. Piwo czeka na klientów, którzy nie nadejdą. Muzycy na oklaski, których nie usłyszą wiele. A co jeśli moje marzenie tak wyglądać miało? To nieważne. I tak bowiem takie dostałam. Bez pytania.
Zbyt wiele poświęciłam i zbyt mnie poświęcono. Zrezygnowałam z serca, by umysł przejął władzę. Przez lata despotyzmu dążyłam do celu. Konsekwentnie. Aż zapomniałam co nim było. Aż zapomniałam, że to nie ja go sobie wyznaczyłam. Aż zapomniałam o tobie.
A teraz kiedy tak siedzę w łazience... łzy wtapiają się w obraz pustej twarzy. Przesiąknięte mżawką włosy lepią się do zimnych policzków. Ostrze wyczekuje rozkazu. By zakończyć co nie moje. By zabrać zepsute ciało. By uwolnić duszę.
A gdy obok tego listu znajdziesz diagnozę - wiedz, że to nie ona mnie zabiła. To nie rak na łasce którego żyję ponad stan. Sama jestem swym katem. Nie potrafiłam wyznać prawdy.
Obiecaj tylko - jeśli wiesz na pewno - że powiesz.
Nawet jeżeli będzie to niewłaściwe.
Nawet jeśli obawiasz się problemów.
Nawet jeśli to przewróci twe życie do góry nogami.
Powiedz, że kochasz - i powiedz to głośno.
PS. Będziesz piękną panną młodą.
Bądź szczęśliwa
Jest za dwadzieścia ósma. Kilka minut przeznaczam na poszukiwanie niewielkiego pudełeczka. Zawiera ono dwa listki po osiem - łącznie szesnaście tabletek na migrenę. Zazwyczaj pojedyncza dawka niewiele daje. Być może jest to spowodowane podwyższeniem progu tolerancji. Lub czegoś o podobnym i wymyślnym, medycznym tytule. Nie wiem. Nie interesuje mnie to za bardzo. Ważne, że na razie działa.
Zastanawiam się przez chwilę, gdzie jest ten cholerny pasek do spodni. I co najważniejsze - co mam na siebie włożyć. Popatrzyłam na bordowy żakiet o odcieniu pomarańczy. I na sweter za 160 złotych. Miał podkreślać moją zamożność. Efemeryczną. Piękni z worka na kartofle potrafią uczynić najnowszą hit wybiegów. Reszta musi uważać na kroje, kolory, fasony... na to czy dupa nie wygląda jak czterodrzwiowa szafa, czy prawy kołnierz nie jest zbyt nonszalancko pogięty.
Boli. Zdarza mi się dłużej siedz... (nie, popraw). Zdarza mi się przesiadyw...(źle). Jestem uzależniona od ciekłokrystalicznego okna na świat. Bity i bajty przewijają się w moich snach tworząc odrębną rzeczywistość. Zaszklone oczy szczypią, błagając o ratunek. Straszą dioptriami i astygmatyzmem. Straszą siecią pękniętych naczynek. A ja nadal - jestem uzależniona od tego świata. Mojego.
Jestem bezimiennym bohaterem. Jestem zbawcą. Jestem wybrańcem. Jestem nikim o tysiącu twarzach. Moja rzeczywistość. Bez ludzi mówiących, że nie liczy się co chcę z życiem robić. Że nie marzenia a pieniądze opłacają rachunki.
Jestem konformistą. Nie z własnej przyczyny. Pozwalam niszczyć swe życie bo tak jest łatwiej. W nocy karma mnie piętnuje, ale to dzień króluje. Pozwoliłam na studia. Jakiegoś kierunku. Chciałam jedynie czasu. Trochę więcej czasu, który wykorzystałabym na znalezienie tego kim naprawdę jestem. Nie aktora, który występuje na co dzień z maską uśmiechu na twarzy. Zaś zmęczonego, zrezygnowanego człowieka. Człowieka, który zarzyna swój byt, sprawdzając czy można wyżyć z tego co się na prawdę liczy. Człowieka, który od lat żyje na kredyt. Miejsca w statystyce, które zabija czasem to co kocha.
Nie cierpię ich. Tej garstki osób mieniących się rodziną. Moja miłość tu nie spocznie. Nie warto w tej klatce patologii i udawanego szczęścia. Nie warto dla menela z wieśniackim rodowodem. Nie warto dla neurotycznej kobiety zaślepionej "miłością" do recydywisty. Nie warto dla damskiego boksera gaszącego niedopałek na łonie ciężarnej. Nie warto dla niewiasty idącej się powiesić, czy pędzącej w siną dal. Może to eskapizm. Może to inteligencja. Lecz nie warto.
Zamknę wszystkie kawałki szczęścia, które zebrałam. W czarnym pudełeczku z mała dziurką. W wielkim labiryncie z białą bramą. Ukradli mi klucz. Łudziłam się, ze go znajdę... lecz chyba już nie zdążę. Dla rodziny nie warto. Rodzina ocenia. Ty nie.
Serce bije. Kołacze nierówno. Gdy leżę spokojnie, gdy wspominam o wszystkim. Ciepło ogarnia lewą stronę, promieniując we wszystkich kierunkach. I myślę o tobie czasami. Nie za często, by nie sprawiać sobie więcej bólu niż wszystko dokoła już uczyniło. By nie obrażać siebie samej bardziej niż zrobiła to rodzina i przyjaciele. By nie wypominać, że byłam zbyt głupia by przyznać, że taka właśnie jestem.
Deszcz zaczyna sączyć, oznaczając me ręce kaskadą kropel. Jesień neonowych latarni. Sobotni wieczór młodzieży bez granic. Wolność na wyciągnięcie ręki. A jednak nadal myślą o poniedziałku.
Oglądam swój obraz na ścianie ze szkła. Wystawa sklepowa odbija podobieństwo. Tak niedoskonałe. Tak nie warte splunięcia. Nie przejmuję się tym jednak. Tak przynajmniej wmawiam wszystkim dookoła. I sobie samej kiedy śmiem wątpić w piękno duszy.
Idę dalej. Jak nakazałam. Nie myślę, że jedno z moich marzeń pękło. Po prostu. Zbyt dużo przeciwności. Zbyt wiele do zaryzykowania. Zbyt wiele do stracenia. Pozostała muzyka w mej głowie.
To smutne. Nostalgiczne zarazem. Deszcz skośnym krokiem przemierza kolejne metry. Drzewa obserwują piękno tego zjawiska w świetle latarni. Ja również. Zauroczona lekkim powiewem muskającym suchą skórę - wkraczam. Dwudziesta na zegarze zaznacza swą obecność.
Sala jednak prawie pusta. Piwo czeka na klientów, którzy nie nadejdą. Muzycy na oklaski, których nie usłyszą wiele. A co jeśli moje marzenie tak wyglądać miało? To nieważne. I tak bowiem takie dostałam. Bez pytania.
Zbyt wiele poświęciłam i zbyt mnie poświęcono. Zrezygnowałam z serca, by umysł przejął władzę. Przez lata despotyzmu dążyłam do celu. Konsekwentnie. Aż zapomniałam co nim było. Aż zapomniałam, że to nie ja go sobie wyznaczyłam. Aż zapomniałam o tobie.
A teraz kiedy tak siedzę w łazience... łzy wtapiają się w obraz pustej twarzy. Przesiąknięte mżawką włosy lepią się do zimnych policzków. Ostrze wyczekuje rozkazu. By zakończyć co nie moje. By zabrać zepsute ciało. By uwolnić duszę.
A gdy obok tego listu znajdziesz diagnozę - wiedz, że to nie ona mnie zabiła. To nie rak na łasce którego żyję ponad stan. Sama jestem swym katem. Nie potrafiłam wyznać prawdy.
Obiecaj tylko - jeśli wiesz na pewno - że powiesz.
Nawet jeżeli będzie to niewłaściwe.
Nawet jeśli obawiasz się problemów.
Nawet jeśli to przewróci twe życie do góry nogami.
Powiedz, że kochasz - i powiedz to głośno.
PS. Będziesz piękną panną młodą.
Bądź szczęśliwa
Niektóre obietnice składamy bo możemy.
Niektóre, bo chcemy wierzyć, że będzie nam dane.
Niektóre, bo chcemy wierzyć, że będzie nam dane.