Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nieujarzmiona ziemia
#1
Przynależność gatunkowa tego tekstu jest wątpliwa. Western z niewielką ilością atrakcji typowych dla westernu. W drugiej kolejności... obyczaj? Tak czy siak, zapraszam. Oto "Nieujarzmiona ziemia".


Sir Ethan Malone siedział w przedziale pierwszej klasy i patrzył przez okno, obserwując mijane widoki. Preria… preria… skała… Krajobraz typowy dla środkowego zachodu Stanów Zjednoczonych Ameryki nie mógł poszczycić się brakiem monotonii, ale przynajmniej wprawiał przemierzającego tę krainę dżentelmena w poczucie ujmującej nostalgii za przeżytą na tych terenach i powoli już odchodzącą do lamusa młodością. Miał na karku ledwie ponad trzy dekady, a tu właśnie dopadała go stabilizacja, perspektywa ciepłej posadki w konsorcjum kupieckim na wschodnim wybrzeżu i statecznego życia u boku oczekującej go na finalnej stacji pociągu narzeczonej. Parowiec sunął po nowo otwartej i rzadko jeszcze uczęszczanej linii transamerykańskiej, jednej z pierwszych wzniesionych po zespoleniu ziem aż po zachodnie wybrzeże kontynentu w ramach wspólnego organizmu państwowego. Podróż od jednego do drugiego oceanu, wzdłuż tak rozciągniętego terytorialnie kraju potrafi dłużyć się niemiłosiernie, o ile nie posiada się rozbudowanej wyobraźni wyposażonej w specjalny tryb do walki z wszechogarniającą nudą, bądź równie ciekawego, obcującego na zbliżonym poziomie intelektualnym towarzysza rozmowy. W tym przypadku sir Ethanowi dopisało szczęście, zagadnienie rozbiło się bowiem o towarzyszkę, która zająwszy siedzenie naprzeciw niego posłała mu dwa filuternie dyskretne spojrzenia i delikatny uśmiech, od którego zainteresowanemu mężczyźnie serce momentalnie poczęło bić szybciej.
- Pani nieustannie zdaje się mi słać ukradkowe wyrazy – rzekł uprzejmie, skłaniając się lekko przed uroczą białogłową.
- Ja? Wydaje się panu… – odpowiedziała równie uprzejmie, po chwili jednak powtarzając wcześniej wykonane gesty. Dziewczyna najwyraźniej go kokietowała.
- A niech mnie. Ponad wszelką wątpliwość znowu odnoszę to mylne wrażenie, że próbuje pani przekazać mi pewien sygnał. Zignorować go byłoby niewysłowioną stratą, a zatem czy moglibyśmy uznać przytoczone przeze mnie wątpliwości za fakty dokonane?
Teraz kobieta wyraźnie zarumieniła się i już bez żadnych ogródek spojrzała w oczy swego rozmówcy.
- Czyżby był pan ekspertem od tajemniczych sygnałów, panie…?
- Malone. Sir Ethan Malone – przedstawił się nienagannie, ponownie kłaniając się przed nią i całując jej rękawiczkę. – Powiedzmy, że przeszedłem w tym temacie pewne praktyczne przeszkolenie. Informacje przesyłane na odległość, nawet te ściśle tajne, nie są dla mnie szczególną tajemnicą.
- Naprawdę? Zatem musiał pan słyszeć o indiańskim systemie znaków dymnych, czyż nie tak, panie Malone? – spytała niespodziewanie.
- Naturalnie, że tak. Dlaczego pani o to pyta?
- Bo najwyraźniej właśnie mijamy jeden z nich. – powiedziała, wskazując palcem na skąpany w słońcu widok za oknem. W rzeczy samej, nad jedną ze skalnych prekambryjskich konstrukcji unosiły się niewielkie obłoki nie wyglądające na efekt działania samej natury.
- Pogoda potrafi być w takich miejscach nieprzewidywalna, jednakże to zjawisko bez żadnych wątpliwości wydaje się być skutkiem działania rąk ludzkich – stwierdził sir Ethan, marszcząc czoło. – Jakim sposobem rozpoznała je pani tak szybko?
- Och, można powiedzieć, że także mam pewien dar i cenne doświadczenie w tej kwestii. Pewnego razu…
Pociągiem wstrząsnął huk niepodobny do niczego, co dotąd mieli okazję słyszeć pasażerowie przyzwyczajeni do rozmaitych trzasków i jęków mechanizmu pędzącej maszyny. Ten dźwięk był potężniejszy, towarzyszył mu ledwo słyszalny, acz kluczowy dla całego wydarzenia chrzęst, a zawtórował nieprzyjazny ludzkim bębenkom usznym pisk mogący sugerować tylko jedno. Parowóz uległ wykolejeniu!
- Nic się pani nie stało? – spytał natychmiast Ethan, przekonawszy się, że sam nie odniósł poważniejszych obrażeń. Cała maszyna stanęła, gdy chwilową ciszę po zajściu wypełnił ożywiony gwar rozmów dziesiątków ludzi w zdumieniu i niepokoju wyrażających niezrozumienie dla przyczyn oraz przebiegu katastrofy.
- Proszę tu zostać! – rzekł lekko protekcjonalnym tonem. – Lepiej pójdę sprawdzić, co też się stało.
- Pójdę z panem – odpowiedziała pogodnie dziewczyna. Malone przypomniał sobie, że nawet nie zdążył poznać jej imienia, lecz warunki i miejsce niezbyt sprzyjały poszerzaniu wiedzy użytkowej o równie praktyczne informacje. Mężczyzna ruszył pospiesznie korytarzem, nie czekając na zrównanie się z nim damy, zmuszonej do przedzierania się przez labirynt skonfundowanych pasażerów w szerokiej i niepraktycznej w podobnych sytuacjach sukni. Wychodząc na zewnątrz, od razu dostrzegł, co przyciągało uwagę otaczających go ludzi. Wzdłuż trasy pociągu rozciągał się olbrzymi sznur połamanych kości, biegnący nieregularnie od wysokości środkowych wagonów aż pod dziób lokomotywy, kończąc się bezpośrednio na torach w postaci wielkiego, długiego na kilkanaście metrów kościanego kopca. Zaaferowani niecodziennym widokiem podróżni podchodzili pojedynczo bądź grupkami do powstałych w wyniku zderzenia z nietypową przeszkodą wąskich bruzd wyżłobionych w ziemi, dotykając rozrzuconych wokoło gnatów i zmiażdżonych czaszek. Część konstrukcji pozostająca między szynami składała się w większości z grubych i twardych kości wielkich zwierząt, które nawet przy tak znacznej ilości, powtykane w podkład jako jedyne mogły przynajmniej częściowo wytrzymać zderzenie z nadjeżdżającym pociągiem. Sir Ethan rozejrzał się w poszukiwaniu kobiety o nieznanym mu imieniu i spostrzegł jak wysiada z maszyny, zasłaniając usta ręką z często spotykaną u dam kurtuazją. Pasażerowie wszystkich klas zdążyli się już z sobą porządnie wymieszać, a na miejsce wypadku wciąż przybywali nowi, porozsadzani w najodleglejszych wagonach.
- Z drogi! Przepuście mnie, jestem lekarzem… Z drogi! – zawołał pewien młodzieniec, wymijając klikę zdumionych brodaczy blokujących mu przejście. – Sprawdźcie, czy ktoś nie został ranny! Prosiłbym niezwłocznie udać się do lokomotywy – zwrócił się do najbliższego strażnika.
- Ale te kości… – wymamrotał oniemiały konduktor, również obserwujący powstałe pobojowisko. – Kto mógł poustawiać te kości?
- Pojęcia nie mam, szanowny panie – odpowiedział zachrypnięty lekarz, przyglądając się teraz porozrywanym kawałkom szkieletów. – Kości bycze, bizonie i… mój Boże! Te są ludzkie! – wykrzyknął.
Malone wiedział, że doktor nie mijał się z prawdą. Wyciągnięta przez niego, na wpół umazana ziemią smukła czaszka z całą pewnością należała niegdyś do dumnego przedstawiciela gatunku homo sapiens. Mężczyzna wielokrotnie doświadczał podobnego widoku, obserwując obdukcje w polowym szpitalu podczas wojny, zatem turpistyczny uśmiech trzymanego przez lekarza przedmiotu nie zmroził mu krwi w żyłach – przynajmniej nie bez zestawienia z myślą, kto mógł wykorzystać rzeczoną główkę przy tworzeniu pułapki i jakie motywowały nim cele. Część kobiet obserwujących znalezisko doktora wpadło jednak w nieskrywaną panikę, wznosząc jęki i szlochy do najbliższych im bóstw oraz każdego przybyłego na miejsce zdarzenia członka obsługi parowozu. W tej drugiej czynności zawzięcie wtórowali im także pobladli ze strachu mężczyźni. Ethan odnotował, jak niektórzy kierują swe dłonie ku kaburom rewolwerów uwieszonych większości z nich u pasa. Tymczasem medyk skakał od jednej do drugiej pozostałości w ziemi, odnajdując coraz to więcej szczątków ciał ludzkich i zwierzęcych. Naturalnie, zaniepokojony paniczną reakcją na jego nieprzemyślany okrzyk, tym razem nie podawał tych informacji do wiadomości publicznej, jedynie szepcząc do ucha raporty ze swych alarmistycznych odkryć towarzyszącym mu strażnikowi i konduktorom, na co tamci z kamienną powagą kiwali głowami bądź wymieniali własne uwagi i spostrzeżenia. Malone nie musiał podsłuchiwać, by wiedzieć jak ma się sytuacja; uważna obserwacja kształtu odnajdywanych kawałków nie tylko czaszek wystarczała, by utwierdzić go w przekonaniu, że do usypania trefnego kopca potrzebne było poświęcenie niejednej rozumnej ofiary. Mogło to oznaczać jedynie coś bardzo niedobrego.
- Mówiłem ci, że tą kolejką nie dojedziemy dalej niż do granicy okręgu – usłyszał za sobą głos rubasznego jegomościa kroczącego ku niemu w towarzystwie niechlujnie odzianego przyjaciela. Ich stroje, język i maniery wyraźnie wskazywały, iż dotąd odbywali swą podróż najniższą z możliwych klas. – Żeby nam chociaż ktoś wytłumaczył, dlaczego stajemy… A niech mnie utopią! Co to za cholerne cmentarzysko?
- Zupełnie jak w twojej ubojni, Frank – dorzucił jego kompan. – Tylko mniej flaków, a w ogóle to same kości!
Istotnie tak było. Każda, nawet najmniejsza kosteczka na którą natknął się Malone była starannie wyczyszczona, wolna od choćby najdrobniejszego kawałka mięsa. Kto mógł zadać sobie tyle trudu, by przygotować coś tak upiornie czasochłonnego?
- Proszę stąd odejść, proszę wrócić do swoich przedziałów! – zawołał konduktor, zbliżając się do nich. – Naprawdę, nie jest to zbyt przyjemny do oglądania widok. O opuszczenie terenu prosiłbym przede wszystkim damy... Proszę stąd odejść i czekać na dalsze instrukcje.
- Jaką mamy sytuację, panie oficerze? – spytał poważnie Ethan, nie chcąc by usłyszało to zbyt wiele osób. Ciekawskiej parki farmerów nie było jednak tak łatwo od siebie odpędzić. Urzędnik kolei westchnął, spoglądając ponuro na pytającego.
- Pan zdaje się być człowiekiem godnym zaufania – powiedział. – Zapewne potrafi pan docenić wagę znajdujących się w mej wiedzy poufnych informacji. Potrafilibyśmy uprzątnąć kości leżące na torach, ale ze skierowaniem nań lokomotywy będziemy mieli znacznie większy problem. Na jakąkolwiek pomoc z zewnątrz możemy liczyć najwcześniej od jutra. Obawiam się, że do tego czasu będziemy zmuszeni tu pozostać.
- Co kurcze? Utknęliśmy? – zapytał facet z ubojni, natychmiast biegnąc z tym w kierunku reszty współpasażerów.
Ethan spojrzał wymownie na konduktora, ale ten tylko westchnął.
- I tak nie moglibyśmy utrzymać tego w tajemnicy. Prosiłbym pana jednak o zachowanie możliwie jak najściślejszej dyskrecji i pomoc w zapobieganiu nieporządkowi czy panice wśród naszych podróżnych… To dotyczy także przedstawicieli… niższych stanów. Pan rozumie. Pierwszą rzeczą o której powinniśmy teraz pomyśleć jest jak zachować kontrolę w tych niefortunnych okolicznościach. Tylko te przeklęte kości… – wskazał ręką na powstałe szramy wżerające się w naturalny i dziki krajobraz nieskończonej prerii. – Rozumie pan coś z tego?
Malone po namyśle pokręcił głową. Póki co wolał nie zdradzać swych obaw.

***

Godzina za godziną mijały powoli, aż w końcu dzień nad wysuszonym do cna kawałkiem pustkowia ustąpił miejsca ożywczemu chłodowi nocy. Tak jak przewidział konduktor, czas przymusowego oczekiwania obfitował w rozliczne niesnaski i spory, gdy tłoczący się w ciasnych kabinach drugiej i trzeciej klasy pasażerowie zaczęli przenosić się do znacznie słabiej zaludnionych wagonów dla najbogatszych. Następujące wymieszanie środowisk na co dzień nie utrzymujących ze sobą szczególnych kontaktów w wielu przypadkach sprzyjało uwalnianiu pokładów wzajemnej nieufności, nie szczędzeniu sobie gorzkich słów, czy nawet oskarżeniom o kradzieże, pojawił się także problem dostępu do kurczących się niepokojąco szybko zapasów wody pitnej. Szczęśliwie, w wyniku feralnego wypadku nikt nie okazał się być poważnie ranny, a zmęczenie narastające wśród wszystkich wraz z nadejściem nocy, skutecznie ostudziło dalsze animozje. Uśpiony pociąg tkwił nieruchomo pośrodku mrocznego pustkowia, ze śmiesznie wykrzywionym dziobem i cichą, skąpaną w blasku księżyca burtą. Sir Ethan Malone skończył wreszcie kołysać do snu ostatnie z dzieci ubogiej wdowy, której udzielił miejsca w swoim przedziale i wyszedł dyskretnie, chcąc jeszcze raz sprawdzić, czy sytuacja wewnątrz parowozu pozostaje stabilna. Na końcu przemierzanego cichcem wagonu jego uwagę przykuła widoczna zza uchylonych drzwiczek niewielka łuna jasnego światła unosząca się w bliskiej odległości od pociągu tuż nad prerią. Wychodząc na chłodne powietrze zorientował się, że źródłem światełka był starannie ułożony kamienny krąg z ogniskiem doglądanym przez jego zapoznaną minionego dnia, uroczą przyjaciółkę. Dziewczyna siedziała w bezpiecznej odległości nad płomieniami, usadowiona na rozłożonej na wzór serwety piknikowej końskiej derce. Ethana zdumiała zaradność kobiety, jak również przyczyna nocnego biwakowania poza przytulnym wnętrzem pociągu oraz pochodzenie wykorzystanej derki. Przybierając niewymuszony, a zarazem najbardziej szarmancki ze swoich uśmiechów, zbliżył się do jej osoby, dostrzegając szansę na dowiedzenie się o niej czegoś więcej.
- Nie jest pani przypadkiem za zimno na temu podobne ekstrawagancje? – zażartował możliwie jak najuprzejmiej. – Dama spojrzała na niego i uśmiechnęła się, rozpoznając w nim sympatycznego współpasażera z krótkiego odcinka drastycznie przerwanej podróży.
- Nie-nie, ja zawsze lubiłam nocne powietrze – odpowiedziała wesoło. – Już jako dziecko wymykałam się wieczorami, by palić ogniska i patrzeć na gwiazdy. Czy taka… jak to pan określił… ekstrawagancja razi pańskie poczucie przyzwoitości?
- Ależ skąd, nic podobnego – zaśmiał się szczerze Malone. – Widzę za to, że już po raz drugi mam do czynienia z osobą o niezwykłym charakterze, lubiącą grać w otwarte karty i kroczyć przez życie własnoręcznie wytyczonymi ścieżkami. Ufam, że taki opis pani natury zasługuje na choćby śladowe uznanie?
- Skoro pan tak uważa… – szepnęła dziewczyna, lecz z jej spojrzenia dało się odczytać, że poczuła się tym mile połechtana. – O ile jeszcze pana nie spłoszyłam, zechciałby pan może dosiąść się do mnie i ogrzać przy ogniu? Miejsca starczy dla wszystkich.
- Dziękuję pani. I proszę mi mówić Ethan – odpowiedział mężczyzna, siadając naprzeciw niej w kucki. Mając twarz na wysokości jej twarzy, mógł wreszcie przyjrzeć się dogłębnie pannie Tajemnicy, próbując wywnioskować, kim mogłaby być i z jakich kręgów pochodzi. Jej strój prezentował się stosunkowo bogato, uczucie to potęgowały gustowne dodatki w postaci fantazyjnych srebrnych kolczyków czy połyskującej w blasku ogniska brylantowej kolii, podobnie fryzura ułożona według najlepszych obowiązujących kanonów mody i ujmujący zapach perfum powodowały, iż Malone nie odczuł zdziwienia gdy spotkał ją po raz pierwszy, zajmującą miejsce w najlepszej klasie. Jednakże, pewne stonowanie jakim w ujęciu ogólnym odznaczał się cały wygląd zewnętrzny tej panny wykluczał ją jako osobę ze sfer arystokratycznych czy rozpieszczoną córkę majętnego przedsiębiorcy. Było w niej coś ujmującego, fakt, że przygotowanie ogniska i wiedza jak się za to zabrać stanowiły dla niej rzeczy oczywiste.
- Widzę, że zna się pani na sztuce przetrwania – zauważył, wskazując na ogień.
- Och, tak, musiałam się tego nauczyć od podszewki – przyznała. – Pewnie nie było to dla ciebie tak całkiem oczywiste, ale urodziłam się na farmie, w miejscu takim jak to. Nigdy nie byliśmy biedakami, jeśli wie pan… o, przepraszam: jeśli wiesz, co mam na myśli, jednakże umiejętność przetrwania stała się dla mnie cnotą, którą byłam zobowiązana dogłębnie przyswoić, aby poradzić sobie w życiu. Nie bez powodu brukowce popularyzują określanie tych terenów mianem „dzikiego zachodu”. Ta nazwa z pewnością się przyjmie.
- Nic dziwnego, że nie boi się pani samotnie oddalać od grupy – stwierdził Ethan. – A przy okazji: nadal nie miałem przyjemności poznać pani imienia.
- Charlotte – rzuciła krótko. – Pozwolisz, że oszczędzę twoim uszom dźwięku mego nazwiska, ale brzmi ono niezwykle pospolicie. Jeśli to oczywiście wystarczy.
- Wystarczy w zupełności… Charlotte. – odrzekł mężczyzna. – Pochlebia mi, że w moim towarzystwie próbujesz być taka zagadkowa.
- Bo nie wyobrażasz sobie Sir Ethanie, jak bardzo potrafię być skryta na co dzień. I tak, nawet wśród najbliższych przyjaciół uchodzę za straszną dziwaczkę… Na przykład ta derka na której siedzę… uwierzyłbyś, że zabrałam ją z sobą w podróż pociągiem wzdłuż Ameryki? Tylko czekać, aż odwrócisz się i z krzykiem uciekniesz z powrotem do swojej kabiny… I proszę, nie mów, że okazałam się być przezorna. Nie mogłam przecież przewidzieć, że na coś mi się przyda.
- Naturalnie. A jednak jakoś nie obawiam się twojej obecności, Charlotte. Mogę cię nawet zapewnić, że z chęcią przesiedziałbym tu z tobą całą noc – dodał, przybliżając się nieco do ognia. – Też dobrze znam te tereny. Przemierzałem je wzdłuż i wszerz służąc w ochotniczej armii.
- Nie przypuszczałam, że jesteś weteranem – stwierdziła zaskoczona dziewczyna. – Na pewno musiałeś być bardzo dzielny.
- Sam tego nie mogę stwierdzić – przyznał skromnie. – Niemniej stoczyłem wiele walk, a lady Śmierć wielokrotnie zdążyła już zajrzeć mi w oczy. Te piaski na których sobie dzisiaj siedzimy skąpane są w krwi moich przyjaciół… towarzyszy broni… toczących boje z wrogiem tak bezwzględnym, jak gdyby namaścił go sam diabeł. Pani wie, o kim mówię? – w jego oczach zapłonęły ogniki. – Czerwonoskórzy. Nie zliczę, ilu dobrych chłopaków zabrali ze sobą, zanim zdołałem dokonać zemsty. Teraz czasami zastanawiam się, dlaczego Bóg pozostawił na tym świecie mnie, a nie ich. Czym zasłużyłem sobie, by móc patrzeć na ten księżyc, rozmawiać z panią i jechać do Nowego Jorku ku żeniaczce… Oni na pewno woleliby mnie zastąpić. No, ale czy ja pani przypadkiem nie zanudzam? Może wydałem się być przesadnie natarczywy?
- Ależ skądże – odpowiedziała mu. – Uważam jednak, że dobrze zrobiłaby ci mała drzemka. Jest już tak bardzo późno. Ja też za chwilę powrócę do siebie.
- Pani zapewne ma rację. No cóż, w takim razie nie będę już więcej niepokoił – skłonił się arystokratycznie, całując ją w rękę. Ta jedna chwila wydała mu się długą godziną. - Do zobaczenia jutro.
- Nie niepokoił pan. Cieszę się, że mogliśmy z sobą porozmawiać. Dobrej nocy.
- Dobrej nocy. Proszę jak najszybciej wrócić do przedziału – dodał.

***

Tej nocy Ethan nie spał dobrze. Po raz kolejny jego odpoczynek zdominowały obrazy wojennej pożogi, śmierć, tętent kopyt i śmiech zwycięskich czerwonoskórych oprawców… Znów nie dał rady nikogo ocalić. Oni władali ogromną potęgą, a on był tylko jeden. Całość wizji wypełniła płomienna łuna. Mężczyzna obudził się zlany potem, zgnieciony niemiłosiernie na ciasnym skraweczku siedzenia niemal w całości wypełnionego przez ubogą kobiecinę i najmłodsze z jej dzieci. Spojrzał przez okno na wciąż jeszcze skąpany w ciemności krajobraz. Nie odstępowało go wrażenie, że wokół dzieje się coś bardzo złego… Na krawędzi widoczności dostrzegł ognisko, znacznie większe niż te, które zapamiętał ze swojej rozmowy z Charlotte, buchające ku niebu na przemian ogromnymi kłębami dymu i płomieniami. Obok niego dojrzał sylwetkę kołyszącą się raz w górę, raz w dół, której z całą pewnością nie powinno tam być. Zerwał się z miejsca nie bacząc na śpiących współpasażerów i pognał co sił na miejsce wcześniejszego spotkania. To, co zobaczył ziściło jego najgorsze obawy. Dziewczyna, z którą jeszcze przed kilkoma godzinami tak ochoczo flirtował, machała końską derką nad dymem i płomieniami, dając znaki, których treści sir Ethan Malone wolałby nigdy nie poznać. Na swoje nieszczęście rozumiał jako-tako najważniejsze tajne sygnały Indian. Natychmiast wysunął z kabury przy pasie rewolwer, odbezpieczył i niemal przystawił kobiecie do gardła.
- Co ty tu niby robisz, hę? Chcesz nas wszystkich pozabijać?
Dziewczyna spojrzała na niego, odpowiadając cynicznym uśmiechem pełnym gniewu i pogardy.
- Już tego nie powstrzymasz.
- Na Boga, kobieto, ty jesteś szalona! Ilu na nas nasłałaś? Odpowiadaj, szybko!
- Zbyt wielu, abyś mógł ich zatrzymać. Wszyscy jesteście już ścierwem, tak jak te trupy na torach. Chcesz się na mnie zemścić, to strzelaj, jestem gotowa na śmierć!
Ethan odsunął broń od jej ciała, celując ślepo w otaczający go z pozostałych stron mrok. Przestrzeń rozbłysła dziesiątkami potężnych wybuchów ognia, z rozmieszczonych ze wszystkich stron świata ognisk. Znajdowały się na tyle blisko siebie, że można to było uznać za okrążenie. Zewsząd dało się słyszeć indiańskie okrzyki. W wagonach pociągu popaliły się świeczki, rozbrzmiały konduktorskie gwizdki i zapanował straszny harmider.
- To znak! – zawołała Charlotte. – Moi bracia przygotowują się do natarcia. Lepiej od razu oddaj mi broń, nie potrzeba nam przedłużania waszych cierpień.
- Jak możesz nazywać ich swymi braćmi? – zapytał z niedowierzaniem. – Przecież nie jesteś Indianką. Widzę, że twoja skóra jest jasna. Należysz do białej rasy!
- Do kogo należę nie powinno cię już obchodzić. Sercem jestem wyłącznie z nimi i dla nich. To oni mnie przygarnęli, gdy naszą farmę spalili bandyci. Jak się później dowiedziałam - dezerterzy z armii… Prawdziwi ludzie karmili mnie i wychowali… a później znów musiałam patrzeć, jak tacy jak ty mordują naszych mężczyzn, gwałcą kobiety, a ocalałych wypędzają z domów i zamykają w rezerwatach… Teraz dokonuje się zemsta za wszystkie nasze niesprawiedliwości! To moja wiecznie niedokończona misja! Bo ja… Hej, zaczekaj! Dokąd idziesz?!?
- Muszę zorganizować obronę składu! – krzyknął przez ramię, pędząc w stronę pociągu. – Odeprzemy ich jak długo zdołamy, a potem nadejdzie pomoc…
- Zaczekaj! W ten sposób tylko pogorszysz sytuację! – zawołała za nim. – Jeszcze zdołasz uciec!!! Jeśli… jeśli zależy ci choć trochę… na życiu… na ukochanej…
Ale jego już nie było. Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku i padła zrezygnowana na ziemię. Jej oczy wypełniły się niechcianymi łzami, gdy pojęła, że długo wyczekiwana chwila triumfu będzie ją piekła gorzkim wyrzutem sumienia.

***

Sir Ethan Malone był człowiekiem bohaterskim, lecz narwanym. Stale zagrzewając do boju wszelkich posiadających broń palną pasażerów wspiął się na dach swojego wagonu, organizując stamtąd pierwszą linię obrony obozowiska. Jego ludzie, zmotywowani Lekarz, Konduktor, Farmerzy i dziesiątki innych również walczyli dzielnie, zachowując w pamięci nieme spojrzenia przerażonych dzieci i kobiet jako ostatni widok przed rozpoczęciem masakry.
- Dalej, ludzie! Oni nie biorą jeńców! ODEPRZEMY ICH!!!
Malone na froncie ponownie okrył się sławą bohatera, choć, wystawiony jak na widelcu, zginął od jednej z pierwszych nadlatujących kul. Starcie nad nowo otwartą linią kolejową wschód-zachód trwało godzinami. Trudno orzec, co stanowiło doskonalszą motywację dla walki do ostatniego oddechu - chęć zemsty i specyficznie pojmowany honor Indian, czy rozpaczliwe pragnienie ocalenia życia drugiej strony. Gdy napastnicy przerwali ostatnią linią obrony i wdarli się oknami do środka pojazdu, rozpętanej rzezi nie przetrwał żaden biały człowiek. Krwawy odwet na najeźdźcach wzięło dopiero wojsko i ochotnicze oddziały stanowe, dopadłszy kilka tygodni później rzekomych sprawców masakry w jednym z państwowych rezerwatów. Nakręconej spirali pomocy nikt już nie potrafił zatrzymać. Długo jeszcze środkowy zachód pozostawał prawdziwie dziki, nieprzystępny i utopiony we krwi. O Charlotte słuch wszelki zaginął, choć nie ma podstaw, by sądzić, że nie wyszła cało z ataku, którego była tak ważną częścią. Jej ciała nigdy nie odnaleziono.


Odpowiedz
#2
Cytat:- Pani nieustannie zdaje się mi słać ukradkowe wyrazy – rzekł uprzejmie, skłaniając się lekko przed uroczą białogłową.
Jak to komicznie musiało wyglądać, biorąc pod uwagę, że poprzednia informacja na temat jego pozycji, była taka, że siedział.
Cytat:- Bo najwyraźniej właśnie mijamy jeden z nich. – powiedziała,
To bardzo złe miejsce na nadprogramową kropkę. Równie złe jak każde inne.
Cytat:nad jedną ze skalnych[,] prekambryjskich konstrukcji
Cytat:Kto mógł zadać sobie tyle trudu, by przygotować coś tak upiornie czasochłonnego?
Cytat:dziki krajobraz nieskończonej prerii.
niekończącej się lepiej brzmi.
Cytat:Urzędnik kolei westchnął, spoglądając ponuro na pytającego.
Urzędnik to za biurkiem...

Ogólnie tekst jest dobry. Mam wrażenie, że wypracowałeś warsztat. Czytało mi się całkiem nieźle. Jednak brakowało mi opisów. Chciałabym móc sobie wyobrazić jak wyglądał w środku ten pociąg. Krajobrazy nie były tutaj jedyną rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę. Poza tym zakończenie pozostawia wiele do życzenia. Rozumiem, że chciałeś podsumować, ale wyszło szkolnie.
Pozdrawiam!
Odpowiedz
#3
(28-08-2012, 15:20)Changed napisał(a):
Cytat:- Pani nieustannie zdaje się mi słać ukradkowe wyrazy – rzekł uprzejmie, skłaniając się lekko przed uroczą białogłową.
Jak to komicznie musiało wyglądać, biorąc pod uwagę, że poprzednia informacja na temat jego pozycji, była taka, że siedział.
Serio? Wyobraź sobie lekki ukłon siedzącego człowieka. Nie rozumiem co w tym śmiesznego...

(28-08-2012, 15:20)Changed napisał(a):
Cytat:Kto mógł zadać sobie tyle trudu, by przygotować coś tak upiornie czasochłonnego?

Co z tym nie tak? Upiornie czasochłonnego = straszliwie czasochłonnego


(28-08-2012, 15:20)Changed napisał(a):
Cytat:dziki krajobraz nieskończonej prerii.
niekończącej się lepiej brzmi.

Polemizowałbym


Cytat:Urzędnik kolei westchnął, spoglądając ponuro na pytającego. Urzędnik to za biurkiem...

Od biedy urzędnikiem (państwowym) można nazwać nawet policjanta-antyterrorystę.


Poza tym, dzięki za wskazanie błędów w interpunkcji.
Trochę dziwne są te twoje zastrzeżenia, wyglądają jakbyś próbował doszukiwać się ich na siłę, ale nie bardzo wyszło. Niemniej cieszy mnie, że koniec końców uznajesz mój tekst za dobry.

Pozdrawiam również!

Odpowiedz
#4
Cytat:Widzę za to, że już po raz drugi mam do czynienia z osobą o niezwykłym charakterze, lubiącą grać w otwarte karty i kroczyć przez życie własnoręcznie wytyczonymi ścieżkami.
Te własnoręcznie wytyczone ścieżki jakoś mi zgrzytają...

Ethan Malone to taka wyidealizowana postać. Rycerski, grzeczny, dzielny, wdowie dzieci ukołysze. Po prostu ideał. Wolę naturalniejsze postaci, ale nie ma w takiej charakterystyce nic złego, podobnie tworzył bohaterów Verne, którego lubię.

Nie została wyjaśniona tajemnica kości Huh

4/5, jest dobrze.

Pozdrawiam.
Odpowiedz
#5
Cytat:Trochę dziwne są te twoje zastrzeżenia, wyglądają jakbyś próbował doszukiwać się ich na siłę, ale nie bardzo wyszło. Niemniej cieszy mnie, że koniec końców uznajesz mój tekst za dobry.
Próbowała. Wink Może tak wyglądają dlatego, że to drobiazgi. Inaczej się patrzy na tekst dobry i tekst słaby - w dobrym zwracają uwagę drobne rzeczy, w słabych nikt tego nie zauważy.
Cytat: Serio? Wyobraź sobie lekki ukłon siedzącego człowieka. Nie rozumiem co w tym śmiesznego...
No ale powiedzmy, że siedzi wygodnie rozparty. Pokłon to poniekąd pochylenie się, zgięcie w pół. A gdyby zgiąć się w pół na siedząco, to chyba dotknie głową kolan. Chyba, że nie da razy. Mnie by taki widok rozśmieszył.
Cytat:Co z tym nie tak? Upiornie czasochłonnego = straszliwie czasochłonnego
Chodziło mi o to przekształcenie. Raczej się używa 'strasznie(...)'.
Cytat:Polemizowałbym
Rozumiem.
Cytat:Od biedy urzędnikiem (państwowym) można nazwać nawet policjanta-antyterrorystę.
Ale czy chodzi o to, by było od biedy?

Pozdrawiam!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości