03-03-2012, 21:44
Zamieszczam niepełne opowiadanie gdyż chcę się dowiedzieć czy dalej je kończyć.
To pamiętne zdarzenie wydarzyło się w wakacje, dokładnie 7 lipca. To co się wtedy stało na zawsze odmieniło nasze życie. Nie przypuszczaliśmy, że coś takiego może nas, zwykłych ludzi spotkać. Cóż myliliśmy się…
Wczoraj jak zwykle poszedłem zapalić przed dom jak to miałem w zwyczaju. To było około godziny 20. Słońce powoli zachodziło nad horyzontem. Niebo pokryte było małymi granatowymi chmurami, które jakby mówiły że dziś w nocy będzie padać. Mój młodszy brat, jak zwykle o tej porze był na przejażdżce rowerem po wsi. Zawsze lubił sobie tak pojeździć. Często rozmawiał z sąsiadami o tym co u nich słychać i jak żyją. Po skończonym papierosie poszedłem urwać królikom trawę. Gdy już zająłem się królikami spojrzałem w niebo i poszedłem do domu na kolację. W domu reszta domowników krzątała się, przygotowując jedzenie. Ja przypatrując się z mojego miejsca przy oknie ich krzątaninie, włączyłem telewizor. Około godziny 21, na podwórko wjechał mój brat. Szybko wbiegł do kuchni i oznajmił nam, że widział czarny obiekt, który przeleciał mu nad głową:
- Wiecie że widziałem jakiś czarny obiekt który przeleciał mi nad głową i dziwnie brzęczał.
- To na pewno był jakiś samolot. Odpowiedział ojciec.
- Nie to na pewno było coś innego. Przecież wiem jak wygląda samolot!
- To co innego mogło by ci przelecieć nad głową? Weź pomyśl odparła matka.
- Ale mówię wam przecież że…
- Dobra niech ci będzie, odparł brat. Siadaj, zjedz kolację.
Po tej opowieści Mateusza, wszyscy zabraliśmy się do kolacji. W międzyczasie oglądaliśmy jakiś film, już nie pamiętam tytułu, ale w każdym bądź razie był ciekawy. Po kolacji matka poszła się kąpać. Ja jeszcze oglądałem jeszcze ten film. Nagle usłyszałem za oknem ujadanie psów. Nie było to jednak zwykłe ujadanie. Zawsze odzywały się na inne psy z okolicy. Teraz jednak były bardzo głośne i wtedy pomyślałem że ktoś może jest na podwórzu, ponieważ zawsze tak głośno szczekały gdy widziały kogoś kto szedł do nas do domu lub nieznajomego chodzącego wokół domu. Poszedłem do ojca i powiedziałem mu o tym:
- Słyszysz jak psy głośno szczekają? Ktoś może stoi przed bramą albo jest na podwórku.
- Trzeba to sprawdzić, odparł ojciec.
- Skoczę po latarkę i idziemy.
Ubraliśmy się i wyszliśmy przed dom zobaczyć co się dzieje. Gdy wychodziliśmy na dwór psy nadał ujadały. Ojciec poświecił latarką w stronę zagrodzenia jednego z naszych psów. Wtedy zobaczyliśmy to, na co psy się tak mocno hardowały. To była ciemno-szara postać około 180 cm z odrostami na plecach które do złudzenia przypominały skrzydła nietoperza. To coś miało jakby uszy które były bardzo małe i ledwo je można było dostrzec koło głowy. Gdy tak na nią świeciliśmy, dostrzegliśmy że ma ona wielkie czerwone oczy, które świeciły jak odblaski przy rowerze. Przygląała nam się przez chwilę po czym odleciała machając swoimi wielkimi skrzydłami. Lecąc na tle srebrnego księżyca sprawiała wrażenie jakby w ogóle nie machała skrzydłami. Staliśmy jak wryci nie wiedząc co mamy zrobić. Strach nas tak bardzo sparaliżował, że nawet nie odezwaliśmy się do siebie słowem.
Gdy odleciało to coś, zdaliśmy sobie w końcu z tego co nas spotkało. W jednej chwili, jakbyśmy czytali sobie w myślach, zerwaliśmy się do biegu w kierunku domu. Wpadliśmy do mieszkania nie zwracając uwagi na nic. W końcu znaleźliśmy się w kuchni. Poczuliśmy ulgę że nic nam już nie zagraża i to co widzieliśmy już przeminęło. Pomimo tego wszystkiego jeszcze odczuwaliśmy lęk. Reszta domowników widząc nas takich przestraszonych, zaczęła nas zasypywać pytaniami co widzieliśmy i dlaczego jesteśmy tak przestraszeni. Pierwsza była matka:
- Co się stało? Co jest z wami?
- To coś… Wpatrywało się w mnie tymi swoimi czerwonymi oczami, odparłem.
- To nie było zwierzę, dodał ojciec. Gdy byłem mały, mój ojciec był myśliwym i często mnie zabierał na polowania do lasu i to bardzo często w nocy, także wiem jak wyglądają oczy zwierząt oświecane latarką. To stworzenie było wielkie i te jego czerwone oczy… Nie mogłem oderwać od nich oczu stałem jak zahipnotyzowany.
- To co wy w końcu widzieliście?
- Nie wiem co to było, ale to coś na pewno nie było z tego świata. Byłem w takim stresie, że nawet gdy chciałem napić się wody z kubka nie mogłem, ponieważ tak mi się ręce trzęsły.
- Do tej pory jak sobie przypominam, to aż mnie ciarki przechodzą.
- Jedno co może potwierdzić że to nie było z tego świata, jest fakt że gdy to coś leciało to w ogóle nie machało skrzydłami, a przecież żaden ptak tak nie lata.
- To mówicie że to już odleciało?
- Odleciało, ale nie wiadomo dokąd.
W trakcie rozmowy przyszli moi bracia , którzy byli w swoim pokoju i grali na komputerze. Młodszy z nich, Mateusz spytał się nas:
- Co się stało? Czemu jesteście tak wystraszeni?
- Bo widzieliśmy coś… Coś bardzo dziwnego.
- A co to było?
- Sam nie wiem co to było.
Gdy opowiadaliśmy o tym co nam się zdarzyło reszcie rodziny, zauważyliśmy za oknem parę czerwonych oczu:
- Widzicie to? Spytał się nas ojciec.
-Widzimy, odparła reszta rodziny, nie ruszając się ze swoich miejsc.
- To znowu tu jest! Krzyknąłem i w tym samym momencie postać zerwała się do lotu, tak niespodziewanie szybko że tak szybko jak się pojawiła, tak samo szybko znikła.
Wszyscy stali z zapartym tchem patrząc na siebie. Myśleliśmy że ta mała chwila trwa wieczność. Po chwili ciszy ojciec odezwał się:
- Coś trzeba z tym zrobić!
- Ale co? Odparła matka.
- Zadzwonię po policję.
- I ciekawe co im powiesz, że jakieś stwór upodobał sobie twój dom? Przecież cię wyśmieją.
- Niech coś zrobią, przecież od czegoś oni są.
Jak postanowił tak też zrobił. Po krótkiej rozmowie telefonicznej z miejscową komendą powiedział nam że policja zaraz przyjedzie. Zdziwiłem się trochę, że policja będzie się chciała zająć tą sprawą. Przypomniałem sobie jednak że mój ojciec zna się z kilkoma miejscowymi policjantami jeszcze ze szkoły oraz to że uchodził za spokojnego obywatela, sprawiły że tak bez niczego przyjadą.
Siedzieliśmy w kuchni przy zgaszonych światłach. Nie wiedzieliśmy co już o tym myśleć. Czyżbyśmy zwariowali wszyscy? To raczej nie możliwe skoro wszyscy to widzieli.
- Odkąd żyje jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem czegoś równie dziwnego rzekł ojciec. Kiedyś pamiętam jak byłem mały, to dziadek opowiadał mi że kiedyś widział ducha, ale to chyba nie był duch.
- To na pewno nie był duch, odparłem. To było tak dobrze widziane, a przecież duchy są jakby z mgły.
Naszą rozmowę przerwało szczekanie psów. Na stodole pojawiły się światła. To był znak że policja przyjechała. Nie myliliśmy się. Usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Ojciec poszedł otworzyć.
- Dobry wieczór, powiedział policjant.
- Dobry wieczór odpowiedziała reszta domowników.
C.D.N. jeśli się będzie podobało
To pamiętne zdarzenie wydarzyło się w wakacje, dokładnie 7 lipca. To co się wtedy stało na zawsze odmieniło nasze życie. Nie przypuszczaliśmy, że coś takiego może nas, zwykłych ludzi spotkać. Cóż myliliśmy się…
Wczoraj jak zwykle poszedłem zapalić przed dom jak to miałem w zwyczaju. To było około godziny 20. Słońce powoli zachodziło nad horyzontem. Niebo pokryte było małymi granatowymi chmurami, które jakby mówiły że dziś w nocy będzie padać. Mój młodszy brat, jak zwykle o tej porze był na przejażdżce rowerem po wsi. Zawsze lubił sobie tak pojeździć. Często rozmawiał z sąsiadami o tym co u nich słychać i jak żyją. Po skończonym papierosie poszedłem urwać królikom trawę. Gdy już zająłem się królikami spojrzałem w niebo i poszedłem do domu na kolację. W domu reszta domowników krzątała się, przygotowując jedzenie. Ja przypatrując się z mojego miejsca przy oknie ich krzątaninie, włączyłem telewizor. Około godziny 21, na podwórko wjechał mój brat. Szybko wbiegł do kuchni i oznajmił nam, że widział czarny obiekt, który przeleciał mu nad głową:
- Wiecie że widziałem jakiś czarny obiekt który przeleciał mi nad głową i dziwnie brzęczał.
- To na pewno był jakiś samolot. Odpowiedział ojciec.
- Nie to na pewno było coś innego. Przecież wiem jak wygląda samolot!
- To co innego mogło by ci przelecieć nad głową? Weź pomyśl odparła matka.
- Ale mówię wam przecież że…
- Dobra niech ci będzie, odparł brat. Siadaj, zjedz kolację.
Po tej opowieści Mateusza, wszyscy zabraliśmy się do kolacji. W międzyczasie oglądaliśmy jakiś film, już nie pamiętam tytułu, ale w każdym bądź razie był ciekawy. Po kolacji matka poszła się kąpać. Ja jeszcze oglądałem jeszcze ten film. Nagle usłyszałem za oknem ujadanie psów. Nie było to jednak zwykłe ujadanie. Zawsze odzywały się na inne psy z okolicy. Teraz jednak były bardzo głośne i wtedy pomyślałem że ktoś może jest na podwórzu, ponieważ zawsze tak głośno szczekały gdy widziały kogoś kto szedł do nas do domu lub nieznajomego chodzącego wokół domu. Poszedłem do ojca i powiedziałem mu o tym:
- Słyszysz jak psy głośno szczekają? Ktoś może stoi przed bramą albo jest na podwórku.
- Trzeba to sprawdzić, odparł ojciec.
- Skoczę po latarkę i idziemy.
Ubraliśmy się i wyszliśmy przed dom zobaczyć co się dzieje. Gdy wychodziliśmy na dwór psy nadał ujadały. Ojciec poświecił latarką w stronę zagrodzenia jednego z naszych psów. Wtedy zobaczyliśmy to, na co psy się tak mocno hardowały. To była ciemno-szara postać około 180 cm z odrostami na plecach które do złudzenia przypominały skrzydła nietoperza. To coś miało jakby uszy które były bardzo małe i ledwo je można było dostrzec koło głowy. Gdy tak na nią świeciliśmy, dostrzegliśmy że ma ona wielkie czerwone oczy, które świeciły jak odblaski przy rowerze. Przygląała nam się przez chwilę po czym odleciała machając swoimi wielkimi skrzydłami. Lecąc na tle srebrnego księżyca sprawiała wrażenie jakby w ogóle nie machała skrzydłami. Staliśmy jak wryci nie wiedząc co mamy zrobić. Strach nas tak bardzo sparaliżował, że nawet nie odezwaliśmy się do siebie słowem.
Gdy odleciało to coś, zdaliśmy sobie w końcu z tego co nas spotkało. W jednej chwili, jakbyśmy czytali sobie w myślach, zerwaliśmy się do biegu w kierunku domu. Wpadliśmy do mieszkania nie zwracając uwagi na nic. W końcu znaleźliśmy się w kuchni. Poczuliśmy ulgę że nic nam już nie zagraża i to co widzieliśmy już przeminęło. Pomimo tego wszystkiego jeszcze odczuwaliśmy lęk. Reszta domowników widząc nas takich przestraszonych, zaczęła nas zasypywać pytaniami co widzieliśmy i dlaczego jesteśmy tak przestraszeni. Pierwsza była matka:
- Co się stało? Co jest z wami?
- To coś… Wpatrywało się w mnie tymi swoimi czerwonymi oczami, odparłem.
- To nie było zwierzę, dodał ojciec. Gdy byłem mały, mój ojciec był myśliwym i często mnie zabierał na polowania do lasu i to bardzo często w nocy, także wiem jak wyglądają oczy zwierząt oświecane latarką. To stworzenie było wielkie i te jego czerwone oczy… Nie mogłem oderwać od nich oczu stałem jak zahipnotyzowany.
- To co wy w końcu widzieliście?
- Nie wiem co to było, ale to coś na pewno nie było z tego świata. Byłem w takim stresie, że nawet gdy chciałem napić się wody z kubka nie mogłem, ponieważ tak mi się ręce trzęsły.
- Do tej pory jak sobie przypominam, to aż mnie ciarki przechodzą.
- Jedno co może potwierdzić że to nie było z tego świata, jest fakt że gdy to coś leciało to w ogóle nie machało skrzydłami, a przecież żaden ptak tak nie lata.
- To mówicie że to już odleciało?
- Odleciało, ale nie wiadomo dokąd.
W trakcie rozmowy przyszli moi bracia , którzy byli w swoim pokoju i grali na komputerze. Młodszy z nich, Mateusz spytał się nas:
- Co się stało? Czemu jesteście tak wystraszeni?
- Bo widzieliśmy coś… Coś bardzo dziwnego.
- A co to było?
- Sam nie wiem co to było.
Gdy opowiadaliśmy o tym co nam się zdarzyło reszcie rodziny, zauważyliśmy za oknem parę czerwonych oczu:
- Widzicie to? Spytał się nas ojciec.
-Widzimy, odparła reszta rodziny, nie ruszając się ze swoich miejsc.
- To znowu tu jest! Krzyknąłem i w tym samym momencie postać zerwała się do lotu, tak niespodziewanie szybko że tak szybko jak się pojawiła, tak samo szybko znikła.
Wszyscy stali z zapartym tchem patrząc na siebie. Myśleliśmy że ta mała chwila trwa wieczność. Po chwili ciszy ojciec odezwał się:
- Coś trzeba z tym zrobić!
- Ale co? Odparła matka.
- Zadzwonię po policję.
- I ciekawe co im powiesz, że jakieś stwór upodobał sobie twój dom? Przecież cię wyśmieją.
- Niech coś zrobią, przecież od czegoś oni są.
Jak postanowił tak też zrobił. Po krótkiej rozmowie telefonicznej z miejscową komendą powiedział nam że policja zaraz przyjedzie. Zdziwiłem się trochę, że policja będzie się chciała zająć tą sprawą. Przypomniałem sobie jednak że mój ojciec zna się z kilkoma miejscowymi policjantami jeszcze ze szkoły oraz to że uchodził za spokojnego obywatela, sprawiły że tak bez niczego przyjadą.
Siedzieliśmy w kuchni przy zgaszonych światłach. Nie wiedzieliśmy co już o tym myśleć. Czyżbyśmy zwariowali wszyscy? To raczej nie możliwe skoro wszyscy to widzieli.
- Odkąd żyje jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem czegoś równie dziwnego rzekł ojciec. Kiedyś pamiętam jak byłem mały, to dziadek opowiadał mi że kiedyś widział ducha, ale to chyba nie był duch.
- To na pewno nie był duch, odparłem. To było tak dobrze widziane, a przecież duchy są jakby z mgły.
Naszą rozmowę przerwało szczekanie psów. Na stodole pojawiły się światła. To był znak że policja przyjechała. Nie myliliśmy się. Usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Ojciec poszedł otworzyć.
- Dobry wieczór, powiedział policjant.
- Dobry wieczór odpowiedziała reszta domowników.
C.D.N. jeśli się będzie podobało