30-05-2011, 12:28
Na ulicy Świętojańskiej w Gdyni, jak co roku w Noc Kupały odbyło się kilka koncertów i innych imprez im towarzyszących. Tłumy ludzi zgromadziły się, aby posłuchać na żywo muzyki, spotkać się ze znajomymi lub coś zjeść, korzystając z usług licznych budek, oferujących ciepłe posiłki. Poszedłem w towarzystwie Szarego „Pod Pokład”, gdzie czekali na nas: Gruby i Mariusz. Przywitaliśmy się, po czym usiedliśmy razem przy stole. Po chwili kelner przyniósł nam cztery szklane kufle wypełnione piwem.
- Za naszą kapelę! - Gruby wzniósł toast.
Wszyscy wypiliśmy po kilka łyków złotego płynu.
- Właśnie - spojrzałem na Mariusza, który oprócz gry na gitarze zajmował się również promocją naszej muzyki. - Czy jest jakiś odzew w sprawie demo?
- Nic - odpowiedział. - Nie odebrałem żadnego telefonu, nie otrzymałem też poczty od jakiejkolwiek wytwórni płytowej.
Zmarkotnieliśmy. Wydaliśmy wszystkie nasze oszczędności, aby wejść do studio i nagrać kilka utworów. Demo brzmiało naprawdę dobrze, więc rozesłaliśmy je do kilku wydawnictw muzycznych. Niestety, żadne nie odpowiedziało.
- W chuj tam - powiedział Szary, przerywając ciszę. Uniósł kufel i wzniósł toast. - Będziemy napierdalać dalej!
Zderzyliśmy się naczyniami, wydając przy tym okrzyki niczym piraci dokonujący abordażu. Po wypiciu odpowiedniej ilości alkoholu, poszliśmy w kierunku sceny, gdzie za chwilę miał grać Kult. Zanim tam dotarliśmy, zdążyliśmy jeszcze wypalić dwa jointy. Poczułem, jak zmysły wyostrzyły mi się. Kolorystyka ulicy wydawała się barwniejsza niż przed kilkunastoma minutami.
- Szary, co to za jaranie? - zapytałem.
- Zajebiste, co? - Zadowolony wyszczerzył zęby. - Jeden koleś przywiózł mi z Amsterdamu. Ganja nazywa się „Wiosenny Wiatr”, podobno najnowszy krzyk mody w Holandii.
- Kurwa, pojebało mnie jak kota po walerianie - odezwał się Mariusz.
Cała nasza czwórka zaczęła rechotać. Po jakimś czasie zebraliśmy się do kupy i podeszliśmy bliżej sceny.
- Po koncercie Kultu wracam do domu - poinformowałem.
- Nie zostaniesz z nami dłużej? - zapytał Gruby.
- Muszę jutro pomóc ojcu. Jak się za mocno napierdolę, to będę zdychał przez cały dzień - wyjaśniłem.
Kiedy Kult zakończył występ, wypiłem szybko browara oraz wypaliłem jointa. Potem pożegnałem kolegów i poszedłem w kierunku przystanku autobusowego. Spojrzałem na uliczny zegar, który wskazywał za kwadrans północ.
„O, w mordę, ale jestem nawalony” - pomyślałem. W drodze dopadła mnie potrzeba oddania moczu. Niestety, nie było żadnego, nadającego się do tego miejsca, więc postanowiłem nieco zboczyć z obranego kursu i pójść do parku. Chwilę później znalazłem się pośród zieleni, tworzącej jeden z największych ogrodów w Trójmieście. Wyszukałem odpowiedni zakątek, otoczony wysokimi krzakami. Stanąłem w rozkroku i skupiłem się na czynności, z powodu której tutaj przyszedłem.
- Mógłbyś się trochę przesunąć? - usłyszałem cichy, piskliwy głos.
Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie zauważyłem.
- Powinieneś poszukać źródła dźwięku nieco niżej. - Ponownie się odezwał.
Spojrzałem w dół, na trawę znajdującą się w miejscu, gdzie zamierzałem oddać mocz. W słabym świetle wypatrzyłem trzęsącą się roślinę. Przykucnąłem i powiedziałem do potencjalnego rozmówcy:
- Czy to ty do mnie mówisz?
- A widzisz tu jeszcze jakąś postać, którą mógłbyś obsikać? - odpowiedziało zielsko.
- Nie - przyznałem. - Tylko nigdy nie spotkałem gadającego krzewu. W przeszłości czytałem o gorejącym krzaku, który potrafił mówić. Czy jesteś Bogiem?
- Co za idiota! - Roślina warknęła poirytowana - Oczywiście, że nie. O Kwiecie Paproci szanowny pan nie słyszał?
- Fakt, jest bajka taka. Ty, zielsko - dodałem. - To ty musisz teraz moje życzenie spełnić, co nie?
- Taa, jasne. Już się rozpędzam.
- Co? Nie będzie czary-mary? - spytałem zaskoczony.
- Spieprzaj dziadu!
- Tak? To zobaczymy co powiesz na to! - stanąłem nad paprocią, wyciągnąłem fiuta i skierowałem w kierunku gadającej rośliny.
- Co robisz? - zapiszczał kwiat.
- Jeśli nie spełnisz mojego życzenia, to się na ciebie odleję - zagroziłem.
- To szantaż!
- Nazywaj sobie, jak chcesz. Wybór jest prosty: spełnienie życzenia albo „złoty deszcz”.
- Terrorysta!
- Liczę do trzech, a potem będzie „big pissing”. Raz, dwa...
- Dobra, niech ci będzie. Spełnię twoje życzenie, a teraz schowaj giwerę i powiedz, czego chcesz?
- Chcę, żeby w końcu jakaś jebana wytwórnia płytowa wydała muzykę mojej kapeli. Zielsko zrozumiało, czy powtórzyć?
- Masz mnie za debila? - odpowiedział Kwiat Paproci. - Pewnie, że rozumiem. Twoje żądanie zostanie spełnione, a teraz odejdź już, mam ochotę pobyć samo.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się, krzaku - pożegnałem roślinę. „Muszę się wreszcie gdzieś odlać” - pomyślałem.
Potrzebę fizjologiczną załatwiłem pod drzewem, rosnącym obok pokrytej żwirem ścieżki. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem stojącego w niewielkiej odległości ode mnie owczarka husky. Był sporych rozmiarów. Wydawał mi się nawet trochę za duży, jak na psa tej rasy.
- Co tam piesku? Gdzie twój pan, pewnie go szukasz? - zwróciłem się do zwierzaka.
- Kurwa, nie wierzę... Ja ci dam pieska, głąbie - odpowiedział.
- Ja pierdolę. Najpierw gadające zielsko, a teraz owczarek. Wymiękam - rzekłem.
- Jestem wilkiem - oznajmił... wilk. - Powiedz mi, po jaką cholerę szwendasz się nocą po lesie?
- Przecież jesteśmy w gdyńskim parku - zaoponowałem.
- Gdzie? Czy widziałeś kiedykolwiek wilki w parku? - zapytał.
- Nie. W zasadzie to miałem okazję tylko raz obserwować wilki, w oliwskim zoo. Ale były nieciekawe, jakieś takie nieruchawe, stały i gapiły się gdzieś...
- A jak ty byś wyglądał, gdyby cię zamknąć w klatce, mądralo? - przerwał mi. - Poza tym nie odpowiedziałeś, co tutaj robisz o tej porze?
- Znalazłem Kwiat Paproci, który obiecał spełnić moje życzenie. Teraz wracam do domu - wyjaśniłem.
- No, tak. Wszystko jasne - stwierdził wilk - Jest sobótka, zielsko potrafi nieźle namieszać w
głowie .
- Jakie zielsko? - obruszyłem się. - Nie wiem o czym mówisz.
- Miałem na myśli paproć, którą zauważyłeś - spojrzał na mnie przekrzywiając mordę, jakby w uśmiechu - Czas na mnie. Żegnam.
- Zaraz, momencik - zatrzymałem go. - Zdradź tajemnicę i powiedz, co tutaj robisz?
- To żaden sekret. Czekam na Czerwonego Kapturka - zaśmiał się głośno, po czym minął mnie, śpiewając przy tym piosenkę:
Łapy, łapy cztery łapy,
A na łapach wilk kudłaty.
Kto dogoni mnie? Kto dogoni mnie?
Może ty? Może on? Chyba jednak nie.
Zbliżałem się do bramy wyjściowej z parku. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce, kiedy nagle ktoś wybiegł zza drzewa i zderzył się ze mną.
- Jak chodzisz, cioto! - Blondynka o niebieskich oczach, zwróciła mi uwagę. Jej twarz była pokryta makijażem, w nosie tkwił kolczyk. Ubrana była w czerwony dres z kapturem.
- Kim jesteś? - zapytałem.
- Blacharą - odpowiedziała, po czym dodała - A jak kurwa myślisz, leszczu? Jestem Czerwonym Kapturkiem. Pewnie, że wolałabym teraz robić loda jakiemuś łysolowi w jego czarnym BMW, ale nie, kurwa! Muszę zapierdalać po lesie i ganiać się z pojebanym wilkiem.
„Ile ona gada? Napierdala jak M-16” - pomyślałem obserwując jej „dodowe”, huśtające się piersi. Wyglądały, jak element gestykulacji dziewczyny.
- Poza tym - kontynuowała - muszę dźwigać w plecaku żarcie dla babki, w chuj z takim życiem!
- Przecież gajowy cię uratuje i poślubi, prawda?
- Ten pedał!? - wrzasnęła. - Wolałabym już wilkowi dawać, a w ogóle...
- Przepraszam - przerwałem jej. - Jestem zmęczony i chciałbym już się oddalić.
- To spierdalaj! - warknęła i ruszyła ścieżką, śpiewając przy tym:
Całe czerwone, to barwy niezwyciężone,
Całeee czeerwoonnee, to barwy niezwyciężone!
„Kurwa, co za pojebana noc” - pomyślałem. Chwilę później minąłem bramę wyjściową, wydostając się poza teren parku. Przeszedłem kilka gdyńskich ulic i znalazłem postój taksówek. Wkrótce dotarłem do domu.
**********
Obudził mnie głos mojej matki.
- Marcin, wstawaj! Telefon jest do ciebie.
- Już... idę. Moment. - odpowiedziałem.
Jakiś czas potem pojawiłem się przy aparacie telefonicznym.
- Słucham?
- Cześć. Mariusz z tej strony. Co ty, Bocian, jeszcze śpisz? - zapytał.
- Obudziłem się przed chwilą. Stary, miałem taki popierdolony sen, że mózg staje. To chyba skutki uboczne wczorajszego zielska.
- Niezły sprzęt, co? Szary pewnie jeszcze coś załatwi i to nie raz. Ja nie o tym chciałem. Wyobraź sobie, że dzisiaj zadzwonił do mnie Piotrek z „QQRYQ” i zaproponował nagranie płyty. Bocian, kumasz? Nagrywamy krążek, kolego! Marcin, słyszysz mnie? Powiedz coś... .
Nie mogłem wydusić ani słowa. Stałem z rozdziawioną gębą w przedpokoju, oparty o komodę i wpatrzony w ścianę . Po plecach przebiegł mnie zimny dreszcz, a twarz błyskawicznie pokryły kropelki potu.