Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Smuga
#1
Jasna smuga światła kłuła młodzieńca w oczy, gdy ten powoli budził się z jakiegoś odległego, odchodzącego już w niepamięć snu. Leżał na starym materacu, a na skórze czuł drobinki brudu i kurzu. W powietrzu unosił się zapach spalenizny i jeszcze jeden – bliżej nieokreślony, przypominający zepsute warzywa. O ile pierwsza woń po prostu istniała, to druga zdawała unosić się miarowo w powietrzu i smagać wszystkie zmysły, czyniąc pomieszczenie gęstym i kleistym, tak, że można by było aż zawiesić siekierę na niczym.
Młody mężczyzna odziany w biały fartuch z dziurami na kolanach i łokciach próbował otworzyć oczy, jednak za każdym razem syczał z bólu, który przeszywał jego skronie od nadmiaru światła. Ile musiał być pogrążony w ciemnościach, że jego oczy odrzucają teraz to, co jest pojmowane powszechnie za normalne? A może wcale nie jest to normalne?
Zaczął zastanawiać się, gdzie się znajduje, gdy wreszcie udało mu się przywyknąć do nadmiaru światła, a jego oczom ukazał się obraz zaniedbanego i klaustrofobicznego pomieszczenia, pogrążonego w dziwnym, niebieskawym świetle. Spuścił nogi ze zdezelowanego łóżka, dotykając stopami zimnej i wilgotnej posadzki.
Wszystko nadal wydawało się niewyraźne i rozmyte, jak gdyby spoglądał na rzeczywistość przez jakąś taflę dziwnej, przeźroczystej substancji. Odruchowo sięgnął ręką do pobliskiej szafki i gdy wyczuł w dłoni charakterystyczny ciężar i kształt, zrozumiał swoje wrażenie na temat pojmowania obrazu świata.
Założył swoje okulary o grubych oprawkach, rozpoznając znajomy ciężar na nosie. Rzeczywistość stała się wyraźna i ostra, a on dopiero wtedy zdał sobie sprawę w jak przerażającym miejscu się znalazł.
Kolejne fale obrzydliwego smrodu docierały do jego nozdrzy, a mu zbierało się na wymioty, pomimo że odczuwał ssący głód w żołądku.
Pomieszczenie przypominało jakąś opuszczoną salę operacyjną pozbawioną wszelkiej aparatury. Kiedyś musiało tu być olśniewająco biało, teraz jest tak…czerwono.
Po ścianach powolnie spływały drobne kropelki krwi – niektóre spadały w dół, tworząc osobliwą kałuże o rozmaitych wzorach, przypominających wszystko, co człowiek jest w stanie sobie wyobrazić. Naprzeciwko niego wisiał szereg powykrzywianych i rozbitych luster, pokrytych pajęczymi nitkami pęknięć. Z kranu przy pozostałej w szczątkach umywalce sączyła się leniwie woda o rdzawobrązowym odcieniu. Przez chwilę miał nieodparte wrażenie, że i z niego cieknie gęsta, czerwona maź.
Podniósł się z łóżka i w momencie przyszło mu pożałować tej decyzji – jego nogi chyba od dekady nie były w użyciu, a na domiar złego posadzka okazała się zwodniczo śliska, toteż stopy rozjechały mu się we wszystkie strony świata, a on mógł tylko rozpaczliwie machać rękami w poszukiwaniu jakiegoś niewidzialnego dla ludzkiego oka ratunku.
Impulsywnie złapał się pobliskiej szafy, nie bacząc na to jak jest pordzewiała i niezdarnie mała, by mu pomóc w jakiś racjonalny sposób. Mebel zachował się jeszcze gorzej od niego samego – po krótkim ślizgu przechylił się i runął na młodzieńca.
Szafa nie była ciężka, bowiem prawie nic nie zawierała – ot kilka zwilgotniałych bandaży, przeżartych przez mole i przeterminowanych aspiryn. Jednak gdy chłopak upadł, a ułamek sekundy później szafa dołączyła do jego akrobatycznych wybryków, niczym stary małżonek, to nie była łaskawa spocząć przy jego boku, lecz runęła prosto na niego, raniąc boleśnie nogę.
Głęboko rozorana kończyna krwawiła obficie, a chłopak po raz kolejny w małym odstępie czasu był zmuszony oglądać proces tworzenia „jeziora krwi”.
Młodzieniec krzyczał z bólu kilkanaście minut, oczekując że ktoś szybko się zjawi, z tym dziwnym wyrazem zakłopotania i przerażenia na twarzy. Nikt nie przybył na pomoc.
Usiadł na podłodze i ostatkiem sił naparł na szafę, wyjąc w niebogłosy, gdy zardzewiałe opiłki metalu zagłębiały się w jego ranie. Mebel powoli ześlizgnął się z jego kończyny, w akompaniamencie cierpienia, a on padł twarzą na posadzkę, dysząc ze zmęczenia i bólu. Nawet nie próbował zerknąć na nogę, bo wiedział że ten widok nie przywróci mu nadziei w cokolwiek na tym świecie – tym bardziej w siebie.
Poczerniało mu przed oczami. Zapadła ciemność. Oczami wyobraźni widział taniec dziewczyny. Nie słyszał muzyki, tylko jego sam krzyk bólu. Po chwili zbliżyła się do niego, ciągle wykonując ponętne ruchy, a cała złość i nienawiść przepadła, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Próbował jej powiedzieć, że jest jego różdżką wybawienia od cierpienia, ale ona tylko pocałowała go w czoło. Zrozumiał.
Musiał się otrząsnąć. Obudzić. Oprzytomnieć. Inaczej wykrwawi się w miejscu, którego nawet nie zna, mając w głowie ciągle tańczącą dziewczynę o imieniu „Nadzieja”.
Jego noga była cała mokra. Odważył się na nią spojrzeć. Wszędzie krew, a rana była głęboka i zabrudzona. Zakażenie to tylko kwestia czasu.
- Otrzeźwiej i działaj! – krzyknął do samego siebie, czując aż w bębenkach ciche piszczenie. Czuł się tak, jakby ktoś odłożył go na półkę na kilka lat. I pewnie tak było, pomyślał. Ta myśl dodała mu sił, bo wiedział, że jeżeli tym razem nic nie zrobi, to przerwa będzie o wiele dłuższa, jeżeli kiedykolwiek w ogóle się skończy.
Bandaże. Potrzebował zatamować krwotok. Pamiętał, że były w szafie, która zgotowała mu taki los, jednak leżała teraz drzwiczkami do podłogi, więc musiałby ją odwracać, a wątpił by miał tyle sił, by chociaż spróbować.
Rozejrzał się ponownie po pomieszczeniu. Boże, pomyślał z rozpaczą. Pokój stał się kilkakrotnie większy i teraz żeby przejść od ściany do ściany, musiałby pokonać z dziesięć metrów, kiedy jeszcze niedawno wystarczyło ich raptem cztery. Ściany były teraz klinicznie zadbane, a z kranu kapała tylko raz za razem krystalicznie czysta woda.
Nie rozumiał niczego, ale podejrzewał, że zwariował. Ale czy gdyby tak było, to nadal by się posądzał o bycie zwariowanym?
- Tak, a moją nogę możecie zostawić taką, jaką jest!
Przypomniał sobie krew na ścianach. Czy to była jego krew? Krew jego wyobraźni i szaleństwa?
Przeczołgał się do umywalki, zostawiając za sobą krwawy ślad. Gdy już przy niej był, złapał ją, by się podciągnąć i jakimś cudem wstać na nogi. Udało mu się to, jednak ból który mu towarzyszył był potworny, a teraz musiał przyjąć całkiem zabawną pozycję na jednej nodze.
Uniósł twarz i spojrzał na lustro. Przez chwilę był zdezorientowany i nie potrafił zebrać myśli. Pustka. Przed sobą widział tylko odbicie przeciwległej ściany.
- Nie, nie, nie… - pochłonęła go panika, gdy czegokolwiek nie był już w stanie pojąć. Odkręcił kran, obmył swoją twarz i ponownie spojrzał w lustro. Jego nadzieje, jeżeli jeszcze jakieś miał, prysły właśnie w jednej chwili. Przed sobą dalej miał tylko to puste, przerażające odbicie. Zacisnął mocno pięść i uderzył w taflę lustra, a ta pokryła się pajęczyną pęknięć.
- I co, nadal mnie tutaj nie ma?! – wrzasnął z całych sił, sam nie wiedząc do kogo. Po dłoni biegła strużka krwi, urywająca swój bieg przy palcach, by zakończyć go definitywnie w umywalce.
Patrzył uparcie w odbicie, oczekując że w nagrodę za swoje poświecenie, na nowo odnajdzie się tam, gdzie powinien.
Zawirowało mu w głowie i musiał przytrzymać się umywalki, by nie upaść. Zmrużył oczy i nagła prawda, jaka dotarła do jego mózgu, zaparła mu dech w piersiach, tak że o mało się nie udusił.
Spojrzał ponownie na swoją dłoń – rysowało się na niej kilkanaście dosyć głębokich nacięć, a krew ciągle się z nich sączyła.
Uniósł twarz i bezradnie spojrzał na zupełną nową, niczym nieskażoną taflę lustra.
- Wcale nie jest nowe – usłyszał swój głos w myślach i poddał mu się zupełnie.
- Jeżeli to sen, to mam przynajmniej dowód na to, że mam całkiem niezłą i pokręconą wyobraźnie. Jednak jeżeli jest inaczej, jeżeli nie śnię, a to wszystko jawa – mam dowód na to, że jestem wariatem.
Usiadł, opierając się o ścianę i nie zwracając wcale uwagi na tępe pulsowanie bólu w nodze i dłoni. Chciał się roześmiać, ale nadeszły tylko słone łzy.
Znowu ona – tańcząca dziewczyna. Tym razem tylko stała i patrzyła mu prosto w oczy, z których dalej ściekały łzy. Żałował, że nie było tutaj okien. Kto wie, jak mógłby wyglądać ostatni zachód słońca.
Dziewczyna usiadła obok niego i położyła głowę na jego ramieniu. Później już tylko patrzyli: przez drzwi, których wcześniej nawet nie dostrzegł, wpadło kilkunastu ludzi, tocząc szpitalne łóżko. Nie musiał wstawać – widział i wiedział doskonale. To jego odbicie. To on. Pozostało mu tylko czekać, aż ludzie w białych strojach odpuszczą i stwierdzą, że nic nie można już uczynić.
Chwycił dłoń dziewczyny, a ona tylko się uśmiechnęła. On też to uczynił. Nie czuł bólu. Jego rany się zagoiły. Pocałował ją, a później nastała ciemność, przerywana od czasu do czasu śmiechem chłopaka i dziewczyny, dochodzącym z najdalszych krain wyobraźni.
Odpowiedz
#2
Cytat:Szafa nie była ciężka, bowiem prawie nic nie zawierała – ot kilka zwilgotniałych bandaży, przeżartych przez mole i przeterminowanych aspiryn.
Lepiej byłoby: przeterminowanych tabletek aspiryny.

Cytat:Jednak gdy chłopak upadł, a ułamek sekundy później szafa dołączyła do jego akrobatycznych wybryków, niczym stary małżonek, to nie była łaskawa spocząć przy jego boku, lecz runęła prosto na niego, raniąc boleśnie nogę.
Za długie, pogubiłem się. I ta przenośnia ze starym małżonkiem wg mnie średnio trafiona.

Wymieniłem te dwie rzeczy, ale potknięć jest więcej i musisz znaleźć je sam. Przeczytaj swój tekst jeszcze dwa - trzy razy i pomyśl nad tym, jak brzmi. Często zdarza Ci się niezbyt trafnie dobierać słowa, czasem starasz się pleść jakąś metaforę, z czym też nie radzisz sobie najlepiej. Musisz przede wszystkim poćwiczyć nad doborem słownictwa, wydaje mi się, że to jest w Twoim przypadku główny kierunek, w którym powinieneś się udać, by ćwiczyć warsztat pisarski. Doskwierał mi jeszcze trochę nieudolnie budowany klimat, nie czułem go, mimo iż widać, że próbowałeś. Sądzę, że to jednak również kwestia słownictwa.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości