Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Skok na Alpha Heraklis
#1
Witajcie, nadszedł czas aby i samemu coś opublikować. Na początek proponuję Wam lekturę opowiadania s-f, które na swój sposób pretenduje do miana thrillera s-f. Sami oceńcie czy słusznie.

Tekst powstał w sierpniu zeszłego roku. Z racji iż łatwiej czyta się tekst podzielony na notki, wklejam po kawałku. Dla osób, które nie chcą czekać na dalsze części, na życzenie wrzucę opowiadanie w formacie pdf na jakiegoś ftp.

Miłej lektury, komentarze zarówno te pozytywne jak i negatywne mile widziane. Tekst polecam szczególnie fanom pseudotechnicznej gadki i główkowania. Podstawowym zarzutem wobec tego tekstu było: stary ja nie rozumiem o co chodzi, jakie ZZ12? Pisząc tekst inspirowałem się Lemem, którego technobełkot wcale nie brzmi jak bełkot i trochę Battlestarem, którego jestem i będę dozgonnym fanem.


Skok na Alpha Heraklis

1.
Deszcz bębnił o szyby pojazdu. Szara kurtyna ulewy okryła półprzeźroczystą woalą uliczne światła oraz ruchome obrazy miejskich telebimów. Maska poduszkowca przebijała się przez zatłoczoną ulicę handlowej dzielnicy Nowego Szanghaju, przykrytą mglistym oparem wyziewów kanalizacji, zmieszanych z parującą z rozgrzanego betonu deszczówką. Kierowca, podstarzały chińczyk, podśpiewując znany przebój, z beztroską wprawą wymijał przechodniów i pojazdy nieco mniej frasobliwych kierowców. Wyjątkowa cierpliwość szofera zaskakiwała. Pasażer, szczupły mężczyzna o ciemnych włosach i głęboko osadzonych oczach, podenerwowany zwłoką bębnił palcami o podłokietnik.
Schody trzeszczały przy każdym kroku. Wiodły na drugie piętro mało znamienitego burdelu, gdzie wąskie przejście ustępowało miejsca przestronnemu przedpokojowi. Jego monotonię i szarość rozwiewały dwa wynędzniałe drzewka bonsai oraz szereg płaszczy, kurtek i marynarek zawieszonych na garderobie. Patrick Larotta minął stary arras, którym jakiś świętokrata zasłonił wielką dziurę w bambusowej boazerii. Z tkaniny spoglądał groźnie na człowieka smok o długim zawiniętym ciele. Jaskrawa, złoto-karmazynowa personifikacja yang szczerzyła kły, milcząco obiecując zemstę za profanację starożytnego symbolu cesarzy. Mężczyzna ruszył w kierunku niedomkniętych drzwi zza których dobiegały odgłosy muzyki.
Kobieta miała w sobie nieodparty urok. Zdawała mu się być aniołem, orientalną muzą, kwiatem, który rozchyla swe płatki tylko w jego objęciach. Uzależniła go, zabierała myśli, niewoliła pragnienia. Jakże często śnił przy niej, jak często rozmawiał we śnie o tak odległych i pięknych tematach. Czasami o nim, o jego uczuciach, o jej miłości, czasem o planach na przyszłość i własnym miejscu odpoczynku, krainie gdzie człowiek oświecony znajdzie swoją idyllę. Larotta kupił nawet pierścionek. Dwa tygodnie z pomocą przyjaciółki przygotowywał oświadczyny w ojczystym języku Mei Lu. Mężczyzna miał się za wyjątkowo romantycznego człowieka, wciąż od nowa powtarzając w myślach obco brzmiące, chińskie wyrazy. Jednak zamiary zmieniły się, a pierścionek z białego złota wylądował w lombardzie. Sprawił to list, który został nadany w CSDA, następczyni niesławnej Centrali Lotów Kosmicznych.
Mei Lu płakała. Larotta z trudem powstrzymywał się przed ucieczką, lecz wreszcie dopełnił obowiązku, pożegnał się na zawsze i odszedł. Nie zatrzymywał się. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Prawie dobiegł do schodów, jakby obawiał się, że jeśli nie ucieknie stąd wystarczająco szybko coś zdoła na niego wpłynąć i zaprzepaścić przyszłość. Potknął się jednak na obluzowanym stopniu i zachwiał, wpadając na ścianę tuż obok smoka spozierającego z powierzchni arrasu.
Rozległ się przytłumiony huk. Zaraz potem zawtórowały mu okrzyki, zawodzenie i płacz. Larotta spojrzał w puste szyby okien na piętrze, a deszcz obmywał jego twarz chłodnymi strugami. Mężczyzna nie zwracał uwagi na mijane osoby, nie interesowała go żebraczka pod budynkiem, trąbiące pojazdy i wygrażający mu kierowcy. Długie, mokre włosy przykleiły się Patrickowi do twarzy i karku, upodabniając go do wychudzonej cierpiętniczo postaci z krucyfiksu. Deszcz zmywał łzy.

2.
Podłoga zatrzęsła się, ale nikt nie poczuł drgań, odbyły się poniżej ich progu percepcji. Panele informacyjne zajarzyły się czerwienią, przechodząc ze stanu spoczynku w komunikat „hamowanie”. Twarze załogi powędrowały bez zainteresowania w kierunku tablicy, która w każdym pomieszczeniu statku, monotonnym i natarczywym mruganiem informowała o ostatnim etapie wygaszania podświetlanych silników dalekiego zasięgu. Mało kto wiedział, iż najmniejsza awaria lub błąd kalkulacji superkomputera zmieniłaby statek w bombę, której moc rażenia można by porównać z wybuchem supernowej. Rozpoczęło się więc precyzyjne hamowanie reakcji jądrowych w akceleratorach antymaterii, fazowe ochładzanie ogniw reaktora i turbin anihilacyjnych. W ustalonych odstępach czasu wystartowały hamujące silniki ciągu wstecznego. Wyczuwalne w drugim etapie manewru wibracje przykuły uwagę co poniektórych osób, jednak na nie dłużej niż kilka sekund.
- Silniki trzy, cztery i pięć na pełnym ciągu. Silniki jeden i dwa rozgrzewają reaktory – zakomunikował oficer sterowni napędu wstecznego, porucznik Stedford.
- Czas do zakończenia manewru?
- Czterdzieści osiem minut trzynaście, dwanaście, jedenaście, sekund.
- Monitor?
- Czysty, sir, żadnych kontaktów – odpowiedziała oficer łączności.
- Czujniki dalekiego zasięgu?
- Czyste sir, żadnych kontaktów.
- Dobrze, pani Anders, jedynka i dwójka moc sto procent.
- Tak jest. Panie Stedford, jedynka i dwójka moc sto. Średnica turbin jeden-jeden, wychylenie rozbieżne piętnaście stopni.
- Średnica jeden-jeden, wychylenie piętnaście, tak jest sir.
Pierwsza oficer spojrzała dyskretnie na komandora, który stojąc na dwustopniowym podwyższeniu, z błękitnym światłem monitorów i holograficznej mapy planety za plecami, wyglądał jak starożytny bóg z greckich mitów. Anders uśmiechnęła się nieznacznie, na swój sposób pięknie.
Myślałam, że nauka ich wszystkich pozabijała.
- Sir, jedynka i dwójka nie gotowe! – zameldował Stedford.
- Coś ty powiedział synu? – warknął komandor.
- Sir, jedynka i dwójka nie potwierdziły gotowości.
Dowódca, stary wilk przestrzeni Komandor Edwin Villigens, zawzięty Irlandczyk, zstąpił ze swego Olimpu i podszedł do wielkiej konsolety na środku mostka, który rozmiarami przypominał hol wielkiej biblioteki w Nowym Londynie. Jasne światło monitorów zmieniło jego pooraną zmarszczkami twarz z boskiej w ludzką.
- AZTEC rozgrzał reaktory zbyt późno? – spytała Anders lekkim tonem, nie wierząc w taką możliwość.
- Jeśli tak, rozsmarujemy się na atmosferze Codery przy okazji zabijając każde życie na jej powierzchni – powiedział spokojnie Villigens. Wyraz jego twarzy nie zdradzał żadnych emocji, był profesjonalny w każdym calu. Dowódca wybrał na dużym ekranie konsoli odpowiedni sektor programu i wywołał symulację przygotowaną przez jednostkę centralną.
- Przeliczyć dane – padł rozkaz.
- Panie Larotta, proszę sprawdzić obliczenia – oficer powtórzyła polecenie i oparła się o konsoletę z rękami skrzyżowanymi na piersi. Była to pierwsza pomyłka AZTEC’a. Pierwsza i mało prawdopodobna. Komputery klasy AZ były niezawodne, mylił się zawsze człowiek i tylko człowiek. Oczywistym wydawał się fakt, iż za błąd ów odpowiada Naczelny Programista Sterowy, Patrick Larotta.
- Tak jest, sir. Panie Domings, proszę wysłać polecenie ponownej kalkulacji do jednostki AZTEC. Dane wstępne czerpiemy z pliku dwanaście-ZZ-trzydzieści cztery, stała pośrednicząca trzy koma siedem... trzy... jeden.
Nie minęło nawet pięć sekund, a naczelny programista sterowy zameldował pewnym siebie głosem:
- Sir, obliczenia są prawidłowe.
- Dobrze – skinął komandor, zaraz potem dodał - Panie Larotta, proszę przeprowadzić dowód Cellingsa-Barthemana.
- Sir, dane są poprawne. Prawdopodobieństwo błędu praktycznie nie istnieje!
Ostre, niedopuszczające sprzeciwu spojrzenie komandora uciszyło oficera, który przy użyciu odrębnej, autonomicznej jednostki obliczeniowej oddanej do jego dyspozycji przeprowadził skomplikowany dowód. Celem badania było, zdaniem Larotty, bardziej wyeliminowanie złego samopoczucia przyzwyczajonego do starych metod dowódcy, niż uzyskanie jakichkolwiek cennych danych. Procedura jednak była procedurą, a na pokładzie wojennego krążownika tej klasy nie było mowy o ich łamaniu. Pierwszy lot każdej nowej jednostki obwarowany był przepisami, procedurami i kodami, mającymi chronić go od katastrofy i na każdym kroku utrudniać zadanie kadrze oficerskiej.
Larotta był wielkim przeciwnikiem Cellingsa. Już na studiach wskazał na słabe punkty źródeł danych metodyki i napisał rozprawę, która umieściła go na pierwszym miejscu na liście kandydatów do Akademii Kosmicznej w Vaddenfell w Skandynawii Norweskiej. Oczywiście wciąż powszechnie stosowano dzieło słynnych fizyków, którzy utorowali ludzkości drogę do podboju kosmosu. Fakt ten doprowadzał Larottę do szału. Niezależnie od ambicji programisty, Tytan I był pierwszym tak wielkim krążownikiem i pierwszym, na którym zastosowano zupełnie inną jednostkę centralną opartą na nanotechnologii trylibunitu, którego potęga już ponad dekadę temu całkowicie przyćmiła mniej elastyczne układy krzemowe. Dodatkowe zabezpieczenia były koniecznością.
Mijały sekundy. W momencie, gdy zegar hamowania pokazał czterdzieści siedem minut i dwadzieścia dwie sekundy w oczach Larotty zabłyszczał czerwony komunikat. Komandor Villigens wywołał wynik na swoim monitorze i zabębnił palcami po aluminiowej obudowie konsoli.
Komunikat ‘Błąd kalkulacji, czy przeliczyć ponownie, wybierz tak lub nie’ zajaśniał na pulsującym, krwistoczerwonym tle.
- Panie Larotta, proszę zinterpretować wyniki! – polecił znaczącym tonem dowódca.
- Tak jest, sir. Panie Domings proszę zestawić wyniki Cellingsa z dwanaście-ZZ-trzydzieści cztery.
Chwilę to trwało, komputer musiał przegryźć się przez miliony linii znaków, a nie miał do dyspozycji jednostki centralnej. W końcu pojawił się werdykt – błąd w obliczeniach dotyczących wpływu grawitacji planety na prędkość statku, w przypadku braku ingerencji kolizja z przewidywalną, całkowitą zagładą statku z prawdopodobieństwem rzędu jeden do jednego. Larotta wpatrywał się tępo w monitor. Osobiście sprawdzał dane, osobiście nadzorował programowanie modułów wykonawczych AZTEC’a. System wchodzenia w prędkość przyświetlną, proces hamowania i FTL, były najbardziej zoptymalizowanymi procesami w całym oprogramowaniu jednostki centralnej. Nie było mowy o pomyłce.
- Panie Larotta, czas płynie – ponaglała Pierwsza.
Programista sterowy milczał.
- Panie Larotta! – zawołała Anders, podchodząc do programisty.
- Błąd w obliczeniach. Kurs kolizyjny, za czterdzieści minut zderzymy się z atmosferą Codery. Zalecany kurs dwa-trzy-zero.
- Pani Anders, kurs dwa-trzy-zero – odezwał się spokojnie, po chwili namysłu Komandor.
- Tak jest! Przerwać proces hamowania, wyłączyć silniki ciągu wstecznego, reaktor główny na dziesięć procent, reaktory pomocnicze: start. Kurs dwa-trzy-zero!
Na mostku zawrzało.
- Wyłączyć silniki ciągu wstecznego.
- Dziesięć procent mocy akceleratora, kąt wychylenia turbin dwanaście koma trzydzieści cztery stopnia, wprowadzić kurs do komputera, automatyczne sterowanie ciągiem włączone!
Ogromny krążownik ustawił się na kurs, całkowicie przechodząc na dwanaście atomowych silników manewrowych o znacznie mniejszej mocy niż napędy centralne. W celu polepszenia sterowności swoje silniki uruchomiły także dwa niszczyciele Horyzont i Dukas, które zacumowane przy burtach Tytana, wraz z Cylonem i Herkulesem, pełniły rolę dodatkowych modułów wojskowych.
Czujniki sztucznej grawitacji zbalansowały przechył statku, który był całkowicie nieodczuwalny dla załogi.
- Tytan, potwierdzam kurs zgodny ze wskazaniami, jesteśmy na prostej – odezwał się przez głośniki głos pilota zwiadowczego z Predatora. Była to jednostka prowadzenia wizualnego, obecna przy każdym locie testowym.
Komandor założył słuchawkę z mikrofonem na ucho. Podobnie uczyniła Anders.
- Dobra robota Predator, ląduj.
- Tu Predator, proszę o pozwolenie dokowania.
Komandor prześledził wzrokiem tor lotu jednostki prowadzenia. Zaraz potem skierował się w stronę wyjścia.
- Pani Anders, przejmuje pani mostek. Proszę mnie wezwać na kwadrans przed zakończeniem manewru zawracania.
- Pierwsza przejmuje mostek! – powiedział głośno oficer dyżurny.
- Panie Larotta, proszę ze mną.
- Programista sterowy opuszcza stanowisko, panie Domings, przejmuje pan obowiązki – powiedziała porucznik Anders i umieściła swój identyfikator cyfrowy w czytniku głównej konsoli, logując się do centralnego rejestru rozkazów.
Kwatera kapitańska zaskakiwała swoją surowością i prostotą. Dwa pomieszczenia, hol i sypialnię, oddzielała od siebie szklana ściana z rozsuwającymi się z cichym sykiem drzwiami. Na wyposażenie składało się kilka ekranów na prawej ścianie, biurko i komputer osobisty. Szczytem wygody była sofa i dwa fotele tuż przy skromnym barku. Komandor podszedł do butelek i odkorkował tą zaczętą. Nie zapytawszy gościa napełnił dwie szklanki bursztynową whisky i jedną z nich podał programiście.
- Panie Larotta – zaczął spokojnie i pociągnął łyk trunku, podobnie uczynił rozmówca. Chwilę trwało nim dowódca podjął temat na nowo – Nie do końca jestem w stanie pojąć nasz dzisiejszy incydent.
Naczelny Programista Sterowy czuł, iż komandor ma pełną jasność, co do wydarzeń sprzed kilku ostatnich minut, a pytanie miało za zadanie podważyć jego autorytet jako specjalisty, lub też zmusić go do tłumaczenia się.
- Sir, nastąpił błąd w obliczeniach parametrów hamowania na orbicie Codery. Zagrożenie było minimalne, system jednostki centralnej posiada metamechanizmy bezpieczeństwa, które w sytuacji narażenia na kolizję, w przypadku nie wykrycia przez załogę potencjalnych nieprawidłowości, dokonałyby awaryjnego odbicia. Osobiście je programowałem, sprawdzałem dziesięć razy.
- Panie Larotta, proszę mi nie mówić, że jabłko zgniło, tylko złapać cholernego robaka za dupę!
- Sir, nie wiem czy użycie określania robaka, jest w tym momencie…
- Proszę milczeć! Zdaje sobie pan sprawę, że procedury przewidują jasne posunięcia w przypadku wykrycia istotnych nieprawidłowości w trakcie lotu testowego?
- Tak jest, sir.
- Zdaje sobie pan również sprawę z tego, że jesteśmy w trakcie misji bojowej, której celem jest zapewnienie bezpieczeństwa żegludze kosmicznej w tej części galaktyki?
- Tak jest, sir.
- To niech mi pan powie do cholery, jak mam to robić z niesprawną jednostką centralną? – prawie krzyknął dowódca.
- Tak, sir. Zleciłem już wstępne śledztwo.
- Nie, Larotta, ma się pan tym zająć osobiście. Na dwie godziny przed końcem manewru nawracania usterka ma być usunięta, a w moich rękach ma się znaleźć raport na temat przyczyn błędu oraz przedsięwziętych środkach ostrożności, aby taka sytuacja nigdy więcej nie miała miejsca na moim statku! Czy wyraziłem się jasno?
- Tak jest, sir – głos programisty zadrżał lekko ze zdenerwowania. Nie były to dla niego łatwe chwile, a zarzuty dowódcy dotyczyły bezpośrednio jego samego, jego wiedzy, umiejętności i kompetencji, jego własnych lęków. Był to solidny cios w napompowane ego Larotty. Villigens miał autorytet, był najbardziej doświadczonym dowódcą floty Federacji. W kosmosie słowo komandora było słowem boga.
- Dobrze. Dziesięć godzin dookoła Codery. Ma pan osiem godzin, panie Larotta. Powtórzę to jeszcze raz, powtórne okrążenie nie wchodzi w grę!
- Tak jest, sir.
Dowódca przypatrywał się jeszcze chwilę rozmówcy.
- Jak wiele usterek usunęliście w ciągu ostatnich dwunastu godzin?
- Trzysta sześćdziesiąt dwie, sir.
- Jest pan zmęczony, proszę napić się kawy. Odmaszerować.
- Tak jest, sir. – programista zasalutował dowódcy i opuścił kwatery pośpiesznym krokiem.

Trzęsły mu się dłonie. Idąc korytarzem salutował mechanicznie mijanym wojskowym, rozmyślając nad upokorzeniem, którego doznał. Gdy dotarł do transportera, bez zastanowienia wsiadł do niewielkiego bolidu i zamknął drzwiczki. Wygodne siedzisko i narastająca z wolna muzyka pozwoliły mu nieco ochłonąć. Larotta obracał kartę logową w dłoni, jakby nie potrafił zdecydować dokąd pragnie się udać. W istocie potrzebował tych kilkudziesięciu sekund spokoju. Delikatne brzmienie klasyki jazzu wypełniło pojazd. Był to element terapii antystresowej. Każdy człowiek na pokładzie objęty był cenzurą przemocy, programem zajęć na siłowni oraz elementami relaksacji, w których istotną rolę pełniła dobrana przez psychologów muzyka. Larotta kochał jazz. Harmonia dźwięków, dla nieobeznanych chaotyczna i hałaśliwa, była balsamem dla jego umysłu. Matematyczna precyzja muzyki fascynowała tego człowieka, który nie stroniąc od kieliszka ujmował świat we wzory i macierze. Tak było łatwiej żyć, łatwiej radzić sobie z sobą.
Zalogował się i po długim zastanowieniu podał cel podróży. Dodatkowo system poprosił go o autoryzację zastrzeżonego punktu docelowego. Wreszcie oszklona kabina bolidu zaciemniła się i pojazd ruszył z dużą szybkością, mknąc po jednym z wielu torów kolejki Tytana. Programista westchnął, gdy po krótkiej podróży powróciła przejrzystość kabiny ukazując stację przy Jednostce Centralnej. Larotta wysiadł, trzy razy sprawdzając czy niczego nie zostawił w bolidzie i wylegitymował się zamaskowanemu sierżantowi, który skinął przyzwalająco głową.
Drugie drzwi otworzyły się z sykiem, wpuszczając mężczyznę do klimatyzowanego przedsionka, w którym to odczekał kilka chwil na pozbawienie z odzienia oraz powierzchni skóry ładunków elektrostatycznych.
Wspomnienia przychodziły same. Anders była inna niż Mei Lu. Nie słuchała go, nie interesowała jej wiedza, przenikliwość ani pomysłowość mężczyzny, choć na początku niewątpliwie imponowało jej to. Gdy zaczynał opowiadać o fascynującej go pracy włączała muzykę, albo nalewała mu szklankę czegoś mocniejszego, zbywając tym swoim niecodziennym uśmiechem. A często miał potrzebę mówienia, nazywania lęków, pomagało mu to się przed nimi bronić.
Sygnał dźwiękowy oznajmił koniec procesu. Programista ubrał fartuch antyelektrostatyczny i po podaniu hasła oraz przeskandowaniu dłoni i siatkówki, drugie, ekranowane drzwi stanęły przed nim otworem. Podszedł do barierki chroniącej go przed upadkiem na dno komory AZTEC’a. Przestronne pomieszczenie, wysokie na dwa poziomy w dół i trzy w górę, wypełniało pięć kolumn – jednostka centralna, cieńsza ustawiona pośrodku i cztery grubsze, rozmieszczone na planie kwadratu dookoła niej. Były to moduły wykonawcze, migające tysiącem wielobarwnych diod, potężne maszyny obliczeniowe, którym centralny rdzeń, bezprzewodową drogą wydawał polecenia. Sama jednostka główna składała się z milionów nanoprocesorów trylibunitowych łączących się w elastyczną i uczącą się sieć na wzór struktury neuronalnej. AZTEC, w odróżnieniu od innych jednostek centralnych był zdolny do samodiagnozy problemów i samooptymalizacji w ograniczonym zakresie. Jego struktury łączyły w sobie moc obliczeniową, nieosiągalną do tych czas SI i ogromne zasoby pamięci.
- Panie Gastwork.
- Panie Larotta – szef zespołu elektroników wstał od komputera i zasalutował – Co się stało, że postanowił pan odwiedzić nasz piękny rdzeń.
- Chłodno tu macie – programista odwzajemnił gest i uśmiechnął się słabo. Był przekonany, że wygląda potwornie, a jego oczy, zaczerwienione i podpuchnięte przypominają trochę Mgławicę Kociego Oka. Trzydzieści godzin na nogach poza godzinną drzemką na krótko przed hamowaniem robiło swoje.
- Tak – mężczyzna z bujną czupryną czarnych włosów, pełniący funkcję szefa inżynierów AZTEC’a odetchnął głęboko – Mamy tutaj najbardziej świeże powietrze na całym krążowniku, a stała temperatura temperatura nie tylko nam służy - mężczyzna wskazał gestem w kierunku komputera.
- Jaka jest temperatura rdzenia? – zapytał Patrick, ot tak żeby coś powiedzieć. Programista nie lubił Gastworka, drażnił go jego luźny sposób bycia i wieczny bałagan na biurku.
- Obecnie… - zamruczał Gastwork i spojrzał na jeden z monitorów – Dwadzieścia trzy i dwanaście setnych stopnia, sir. Teraz praktycznie nie ma roboty. Gdy oblicza FTL’a, hoho, proszę tu przyjść wtedy, jest co oglądać. Dlaczego pan pyta?
- Z czystej ciekawości. Panie Gastwork, potrzebuję stanowiska i chwili spokoju. Muszę przejrzeć parę logów i skontrolować kilka danych.
- Mógł pan to zrobić zdalnie. Nie trzeba by przebijać się przez cały ten system zabezpieczeń i procedur. Coś się stało?
- Błąd kalkulacji. Sądzę jednak, że to nieprawidłowość pozorna.
- Słucham?
- Mam na myśli ludzki błąd. Pomyłkę programisty.
- Śmieszna nazwa, nieprawidłowość pozorna…
- Tak, używam tego określenia, gdyż słowo nieprawidłowość, określa błąd wynikający ze struktury. W naszym przypadku nie ma mowy o wadzie struktury jednostki centralnej. Któryś z programistów nawalił, a ja mam za zadanie dowiedzieć się który i złapać go, jak się wyraził stary, „za dupę”.
Szef zespołu inżynieryjnego zaśmiał się cicho i polecił jednemu z podwładnych zwolnić stanowisko. Larotta podziękował i z głuchym westchnięciem usiadł na krześle, które w geście protestu zaskrzypiało cicho. Spojrzeniem poprosił o chwilę samotności i zalogował się do systemu AZTEC, który przywitał go przyjemnym dla oka interfejsem.
‘Wyszukaj dwanaście-ZZ-trzydzieści cztery’
‘Otwórz log modyfikacji’
Główny plik rejestru nosił ślady modyfikacji dokonanych przez AZTEC’a oraz cztery osoby: jego samego, Domingsa, Altmana i Komprowskiego. Łącznie dwanaście drobnych modyfikacji. Wszyscy trzej programiści byli członkami zespołu tworzącego system jednostki centralnej.
‘Wyświetl listę plików nawigacyjnych’.
‘Wyodrębnij pliki źródłowe”
System wskazał na cztery pliki nawigacyjne powiązane z dwanaście-ZZ-trzydzieści cztery, zmodyfikowane w ciągu ostatniej godziny, a więc na kilkadziesiąt minut przed manewrem hamowania.
Wcześniej wszystko sprawdzałem z dziesięć razy.
‘Otwórz logi modyfikacji’
‘Wyszukaj modyfikacje z ostatniej godziny’
Logi wykazały sześćdziesiąt osiem modyfikacji. Sześćdziesiąt dwie należały do AZTEC’a i były drobnymi poprawkami w rejestrze, rutynowymi usunięciami zbędnych wpisów lub też systemowymi aktualizacjami. Było ich zaskakująco dużo, ale nie było to raczej nic niepokojącego. Skaning pliku w celu odszukania jakiś danych czasami zapisywał się w logu jako modyfikacja. Był to nieszkodliwy błąd, choć zdaniem Larotty należało go rozpatrywać raczej w kategoriach wady użytkowej. Sześć modyfikacji należało do programistów - Domingsa, Komprowskiego oraz jego samego. Sprawdził to jeszcze trzy razy, potem kolejne dwa. Programista wczytał w skrypt testowy pliki z kopii zapasowych sprzed godziny i przeprowadził symulację hamowania. Potem zestawił wyniki z efektami Cellingsa. Błąd. Powtórzył czynność. Błąd.
Larotta westchnął z irytacją i potarł skronie palcami. Bolała go głowa. Po dłuższej chwili, gdy Gastwork zaczynał zerkać w jego stronę z niepokojem, programista wpisał kolejne polecenie.
‘Wyszukaj modyfikacje z ostatnich trzech godzin’
Modyfikacji było ponad dwa tysiące, nie sposób było teraz przejrzeć każdą, aby w zadowalający sposób odsiać nieszkodliwe od mogących potencjalnie być źródłem problemu. Pojawił się jednak nowy plik, który zwrócił uwagę Larotty. Jedenaście-ZZ-zero jeden, plik będący maską z bazy danych źródłowych, przygotowywaną przez system. Manipulacji dokonał AZTEC. Było to dziwne. Tego typu modyfikacja nie miała prawa nastąpić, gdyż aplikacja ta utworzyła się w momencie rozruchu systemu nawigacji i jako taka powinna pozostawać niezmieniona, chyba, że system wystartował z błędem. Było to jednak niemożliwe, gdyż opcję taką wykluczyła pełna diagnostyka na orbicie Ziemi. Larotta doszedł do wniosku, iż któryś z programistów musiał namieszać w ustawieniach dotyczących grawitacji Codery, co AZTEC automatycznie skompensował zmianą parametrów i aktualizacją jedenaście-ZZ-zero jeden. Było to bardzo prawdopodobne. Programista wczytał do testera pliki z kopii zapasowej wykonanej rutynowo przez system cztery godziny temu i przeprowadził symulację, wyniki zaś zestawił z wynikami Cellingsa. Tym razem wynik był pozytywny. Symulacja przebiegła bez zarzutu.
- Mam cię skurczybyku! – rzucił Larotta głośniej niż zamierzał, jednak w tej samej chwili zmroził go dreszcz zwątpienia i niepokoju. Przejrzał jeszcze raz logi i ponownie załadował pliki do symulacji w skrypcie testowym. Werdykt pozostawał niezmienny, symulacja nie wykazała błędów. Rozmyty lęk nie ulotnił się jednak.
- Sir, czy w czymś pomóc? – zapytał inżynier, którego miejsce zajął programista.
- Nie dziękuję. Za chwilę kończę. Proszę mi dać jeszcze pięć minut.
Pięć minut było aż nad to, aby sprawdzić wszystko jeszcze dwa razy, zgrać wyniki poszukiwań na nośnik i wylogować się z systemu. Larotta wykonał też kopię plików jedenaście-ZZ-zero jeden zarówno tego zawierającego błąd, jak i tego z kopii zapasowej. Należało przeprowadzić dokładną analizę binarną. Mogła to zrobić jakaś płotka.
- Panie Domings – Larotta wezwał podwładnego przez komunikator.
- Tak, sir? – po chwili odezwał się lekko zniekształcony głos zastępcy.
- Proszę dokonać analizy porównawczej plików, które zaraz panu prześlę.
- Tak jest, sir.
- Proszę też przeprowadzić indukcję binarną. Poznamy przyczyny naszej wpadki.
- Tak jest, sir. Już się za to biorę.
- Dobrze, proszę meldować o wynikach. Będę w swojej kajucie.
- Tak, sir. Bez odbioru.

3.
Wiał delikatny wiatr, przynajmniej tak mu się wydawało, gdyż jakiś podmuch roztrząsnął jego włosy. Świeży śnieg bielił się na całej pięknej, otoczonej żywopłotem drzew alpejskiej polanie. On sam siedział na krześle na samym jej środku. Przebierał nogami, gdyż powinno mu być zimno, miał na sobie krótkie spodenki i t-shirt z jakimś napisem. Mężczyzna rozejrzał się po okolicy, dobrze poznanej przez tych kilka lat. Dom w Alpach był jego marzeniem, uwielbiał ten spokój i surową godność gór, coś czego on sam nigdy nie będzie miał.
Usłyszał syczenie. Wąż wił się w śniegu, zmierzając w jego kierunku. Strach zimniejszy od ściętego mrozem śniegu zaczął paraliżować go, odbierać trzeźwość myślenia. Było w tym wszystkim coś absurdalnego, coś co wymyka się kontroli świadomości i balansuje na granicy zrozumienia. Nieznane kształty, pozornie nielogiczne zestawienie szczegółów i ten wąż, mrożące krew w żyłach syczenie. Chłodne, łuskowate ciało wpełzło na nogę mężczyzny, który w przerażeniu nie mógł nawet drgnąć. W końcu gad zwinął się nieporadnie na kolanach swojej ofiary i uniósł łeb nienaturalnie wysoko, jakby ktoś sterował przywiązaną sznurkami marionetką.
Oczy węża były czarne, pozbawione charakterystycznej pionowej szpary źrenicy. Lecz mimo to przeszywały go na wylot przenikliwością godną Sokratesa. Gdy zwierze otworzyło paszczę aby zadać śmiertelny cios, wydobyła się z niej chmura zielonego oparu, który natychmiast obudził Larottę. Mężczyzna zerwał się z łóżka, wciąż jeszcze słysząc to przerażające syczenie. Przebrzmiewało w jego głowie, przez chwilę doprowadzało do obłędu. Wtem niespodziewanie ucichło, jakby ktoś uciął, bądź wyłączył wtyczkę z zestawu nagłaśniającego.
Patrick bał się węży, jednak nie dlatego, że kiedyś został ukąszony. Jego lęki przybrały formę silnej fobii, z którą borykał się już kilka lat. Co najgorsze, odkąd wyruszyli w podróż za każdym razem, gdy tylko zmrużył oczy widział węże.
- Dwanaście cztery osiem, MeiLu, uruchom syntezator mowy i moduł poleceń głosowych – powiedział wyraźnie Larotta leżąc na łóżku z zamkniętymi oczyma.
- Witaj, Patrick. Jak dziś samopoczucie? System gotowy – odezwał się miękki kobiecy głos. Programista wybrał go, gdyż kojarzył mu się z nią, z uroczym kwiatem, której skóra była delikatna jak płatki chryzantemy.
- Analiza baz danych, tematyczna. Symbolika węża, podaj źródła.
- Pismo święte, sennik egipski, sennik sumerski, mitologia Azteków, Aborygenów, Celtów…
- Stop. Wąż, znaczenie.
- Dobrze Patrick. Serpentes z łacińskiego, wąż, podrząd gadów z rzędu łuskonośnych…
Na samą myśl o skórze węża przeszedł go dreszcz. Sen tkwił wciąż zbyt mocno w pamięci.
- Stop. Znaczenie symboliczne.
- Wąż, zestawienie znaczeń symbolicznych – powiedział miły głos Mei Lu, syntezator z bezbłędną symulacją tonu głosu i akcentu zdaniowego - Symbol siły życia, energii, podstępu, zakradania się. W psychologii łączony z podświadomym pragnieniem wzrostu, zdobywania mądrości, postrzeganej okazji do osiągnięcia celu, nie zawsze czystymi metodami. Pokusa, kłamstwo, grzech. Wybór pomiędzy dwiema drogami. Zwiastun podświadomego zagrożenia. W mistyce starożytnej…
- Stop. Jakaś bzdura.
- Bzdura, bezsens, głupota, coś co nie ma sensu, rzecz czy też sprawa niepoważna, nie godna uwagi.
- Stop, MeiLu, wyłącz komendy głosowe. Pieprzone nanorurki.
Larotta usiadł na łóżku i rozejrzał się po skromnym pomieszczeniu mieszkalnym. Poza miejscem do spania stała tam szafa, stół, krzesło - było to całe wyposażenie oddanej mu kajuty. Pomimo całego ogromu Tytana, zawsze znajdzie się coś ważniejszego niż odrobina luksusu przestrzeni.
Programista rzucił jeszcze okiem w kierunku kartki, na której zaczął pisać raport nim zmógł go sen. W końcu wstał i skierował się w stronę malutkiej łazienki, oddzielonej od pokoju szklanymi drzwiami przesuwnymi. Obmył twarz chłodną wodą i spojrzał w lustro. Zobaczył w nim wymęczonego, trzydziestopięcioletniego mężczyznę o szczupłej, pociągłej twarzy i podpuchniętych, czerwonych oczach. Przystrzyżone elegancko, jasne włosy były potargane i nie pierwszej już świeżości. Westchnął i otworzył szafkę w poszukiwaniu proszków. Zamiast nich znalazł zwinięty kawałek dziwnego materiału, podejrzanie znajomego. Wyciągnął rękę po niego, jednak w tej samej chwili wydawało mu się, że słyszy syczenie. Cofnął gwałtownie dłoń i rozejrzał się dookoła. Z fobiczną precyzją, zdając sobie sprawę z absurdalności swojego zachowania, przeszukał każdy kąt łazienki, zajrzał nawet do sedesu i to trzy razy, tak dla pewności. W końcu wrócił do lustra i szafki i wziął koronkowe stringi w dłoń.
Pamiętał jak chował je przed Anders, pamiętał jak na czworakach szukała ich, a on siedział na łóżku i przyglądał się, po prostu patrzał. Larotta przysunął je do twarzy. Wciąż jeszcze pachniały tym ostrym aczkolwiek intrygującym perfum. Warknął cicho i wcisnął bieliznę powrotem w róg szafki, drugą ręką sięgając po opakowanie tabletek.
- Postawcie mnie na nogi siostrzyczki – zamruczał wysypując na dłoń dwa malutkie, białe krążki. Potem dołączyła do nich jeszcze jedna tabletka, tak dla pewności. Połknął i zapił wodą – Bo się sypię. Logika, i spokój. Wszystkim zajmie się logika, trzeba jej tylko dać szansę.
Piszczenie komunikatora przerwało monolog niezdarnej automotywacji. Nigdy nie był w tym dobry, choć psychiatra szczerze w niego wierzył.
- Sir, tu Domings. Panie Larotta?
- Tak, panie Domings? – powiedział po chwili naczelny programista.
- Mam wyniki analizy porównawczej.
- Co to było?
- Nic wielkiego, ale mogło nas kosztować…
- Panie Domings.
- Tak, sir. Otóż pliki te różnią się wartościami pola magnetycznego Codery.
- Jak to możliwe?
- Nie wiem sir. Trwa indukcja binarna. Obawiam się jednak, że będzie musiał pan rzucić na to okiem. Może błąd w bazie danych? Może błędny odczyt, albo nieprawidłowy skrypt startowy albo transkrypcyjny modułów nawigacyjnych? AZTEC zazwyczaj...
- Rozumiem, panie Domings. Pieprzony Nanosoft. Dziękuję za szybką informację, proszę kontynuować, zajmę się tym.
- Sir, kapitan Forgines interesuje się tą sprawą, jest tutaj.
- Słucha tej rozmowy?
- Nie, sir. Rozmawia z panią porucznik Anders.
Larotta zamilkł na chwilę, tworząc w umyśle ponure wizje. Był przekonany, że wścibski Forgines z Agencji Kontroli Wewnętrznej zadaje właśnie w tym momencie kłopotliwe pytania Pani porucznik, na które ta z lubością odpowiada, pogrążając programistę w bagnie niedomówień i podejrzeń. Była to bzdura i Larotta szybko się poprawił. Przecież opowiadając o nim musiałaby wsypać siebie. Romans w kadrze oficerskiej wyższego szczebla był przestępstwem. Zaklął pod nosem.
- Sir?
- Mniejsza z tym, panie Domings, proszę trzymać tego dupka z dala od komputerów.
Domings zaśmiał się cicho.
- Tak wiem. Już się powołałem na poprawkę o autonomii specjalistów militarnych z wysokimi stopniami dostępu.
- Dobrze. Cholerne agencje. Pieprzony kosmos jest bardziej monitorowany niż studio pornoli.
- Sir, myślę, że kilka by nam się przydało, powoli świrujemy.
- Panie Domings, proszę bez świńskich komentarzy.
- Tak jest, sir. Zamelduję o efektach indukcji – rozłączył się, a Larotta usiadł przy komputerze zapominając o wężach i zapachu Anders.
Czarny ekran komputera pojaśniał. Patrick zalogował się do systemu jednostki centralnej i wyszukał feralny plik jedenaście-ZZ-zero jeden. Przeszedł do edycji i znalazł parametry magnetosfery planety. Wyszukał te wartości w planetarnej bazie danych.
- Jak to możliwe?
‘Przeprowadź analizę logów bazy danych Codery’
Uderzył dłonią w blat stołu i wstał z krzesła.
- Dwanaście cztery osiem, MeiLu, uruchom syntezator mowy i moduł poleceń głosowych.
- Witaj ponownie, Patrick. System gotowy.
Larotta przemierzył dwa razy długość pokoju po czym wydał polecenie:
- Pokaż listę zmian dokonanych przez Domingsa w plikach powiązanych z jedenaście-ZZ-zero jeden.
- Dobrze Patrick, operacja zakończona. Plik jedenaście-ZZ-zero jeden powiązany jest z trzema tysiącami sześćset trzynastoma plikami, których łączny rozmiar wynosi jeden terabajt trzysta dwadzieścia gigabajtów. Log zmian liczy sobie czternaście tysięcy siedemset dwie pozycje.
- Wyodrębnij pliki związane z nawigacją.
- Sześćdziesiąt osiem plików.
- Wyodrębnij pliki korzystające z danych dotyczących grawitacji i magnetosfery planety.
- Patrick, trochę jaśniej.
- Cholera. Wyodrębnij pliki korzystające z danych dotyczących pola magnetycznego Codery.
- Szesnaście plików.
- Zmodyfikowane przez Domingsa w ciągu ostatnich czterech godzin.
- Trzy pliki.
- Jakie to pliki?
Komputer wyświetlił listę trzech plików, w tym pliku źródłowego.
- Mam cię skurczybyku!
- Nie zrozumiałam polecenia.
Larotta zignorował komunikat i zagryzł wargę. Wynikało z tego, choć tylko pośrednio, że któraś z modyfikacji wprowadzonych przez Domingsa zaowocowało zmianą parametrów w jedenaście-ZZ-zero jeden i aktualizacją pliku na dyskach. Nie widział w tej chwili innych prawdopodobnych możliwości.
- Modyfikacje dotyczące nawigacji w plikach, dokonane przez Komprowskiego.
- W logu znajdują się trzy wpisy o zmianach dokonanych przez Komprowsky.
- To samo, Altman.
- Brak wpisów.
- No tak, Altman nie odpowiada za nawigację podświetlną, to czysty eFTeeLowiec.
- Nie zrozumiałam polecenia.
Jednego podejrzanego mniej.
Larotta usiadł z powrotem do komputera i przejrzał zmiany wprowadzone przez Komprowskiego. Były tylko trzy. Żadna nie dotyczyła bezpośrednio wartości pola magnetycznego planety choć na głębszym poziomie mogło istnieć pośredniczące powiązanie wykonawcze. Programista westchnął poirytowany i spojrzał na zegarek. Do zakończenia nawrotu pozostało sześć godzin i dwanaście minut. Włączył muzykę i przeciągnął się z cichym jękiem. Sprawdzało się żartobliwe powiedzenie jednego ze słynnych matematyków XX wieku: „Programowanie jest jak katedra, budujesz, budujesz, a potem się modlisz”. Jednego był pewien. Nie obejdzie się bez gruntownego przejrzenia kodu niektórych modułów linia po linii. Niewykluczone, że modlitwa również by nie zaszkodziła.
Komunikator zatrzeszczał.
- Panie Larotta? Sir?
- Słyszę pana, co nowego w naszym dochodzeniu? – spytał zmęczonym głosem Patrick. Spał zaledwie czterdzieści minut, a obudził się obolały, jakby dwa razy spadł z łóżka. W istocie miał chyba poobijane łokcie na co dopiero teraz zwrócił uwagę, zabolały go.
- Coś nie tak z bazą danych. Indukcja binarna wskazała źródło problemów, sir, ale interpretacja nie jest jednoznaczna.
- Bazą danych? – spytał z niedowierzaniem Patrick Larotta i wstał pospiesznie z krzesła – Którą bazą danych? Mniejsza z tym, już do pana idę.

Edytowano z uwzględnieniem poprawek 4 lutego 2011
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#2
Ciąg dalszy opowiadania Skok na Alpha Heraklis.

4.
Domings siedział przy swoim stanowisku ze zniecierpliwieniem bębniąc palcami o plastikową obudowę konsolety. Niewiele się działo odkąd Tytan wykonał manewr odbicia i przystąpił do okrążania planety. Z dwie albo trzy usterki przez pomyłkę zgłoszone do zespołu programistów oraz jedna, z którą poradził sobie pojedynczą komendą. Naczelny programista sterowy zasalutował Pierwszej i skierował się do swojego podium, w połowie obwodu pierwszego kręgu stanowisk, otaczających główny, przestronny hol mostka.
- Sir, proszę na to spojrzeć. Indukcja wskazała parametry zaczerpnięte z bazy danych, a konkretnie ich zmianę, jako przyczynę kaskady. – powiedział zniżonym tonem Domings.
- Dziwne.
- Nie wprowadzono żadnych zmian w bazie danych w ciągu ostatniego tygodnia. Sprawdziłem to, logi są czyste. Podczas gdy plik, będący maską z danych źródłowych został utworzony przez system w momencie rozruchu systemów nawigacji AZTEC’a, a więc dokładnie trzydzieści sześć dni temu. Powiązane pliki konfiguracyjne powstały ponad rok temu przy pierwszym starcie systemu operacyjnego.
- Plik posiada błędy parametr, mimo że posiadał prawidłowy gdy startowaliśmy. Tak wiem. – podsumował Larotta i usiadł na miękkim fotelu. Zamyślił się, a jego wzrok powędrował niemal automatycznie w kierunku Anders, kontrolującej trajektorię manewru. Rozmawiała przez chwilę z oficerem manewrowym, po czym zapytała o czas do zakończenia nawrotu. Była jakaś taka nie swoja, jakby podminowana, a może nieobecna. Przez chwilę Larotta przysnął tak jak siedział. Świadomość odpłynęła do wysoce niestosownych w tej chwili wspomnień. Dotyczyły one bielizny pani pułkownik, stringów przechowywanych w łazienkowej szafce, zapachu jej perfum, krągłości bioder. Przypomniał sobie nawet, że miał jeszcze jeden drobiazg należący niegdyś do Catheriny Anders. Zawstydził się sam przed sobą, że trzyma coś takiego. To było obleśne.
- Panie Larotta? – spytał Domings.
- W dodatku nie było w międzyczasie modyfikacji bazy danych – powiedział wyrwany z półsnu Patrick. Potarł piekące oczy.
- Zdziwiłbym się gdyby ktoś to zrobił. Musiałby mieć solidne podstawy, a i tak działanie takie należałoby zgłosić SCA na Ziemi – dodał zrezygnowanym głosem zastępca programisty sterowego i potarł czoło dłońmi. Miał tak w zwyczaju, gdy czymś się martwił, czym strasznie drażnił przełożonego.
- Proszę tak nie robić… - warknął Larotta i jak gdyby nigdy nic dodał - Zgadza się. Muszę zameldować pierwszej o postępach w dochodzeniu.
- Nie zazdroszczę Panu, nie jest w najlepszym humorze – Domings skrzyżował ręce na piersi.
- Co to miało znaczyć, panie Domings?
- Kapitan Forgines – odpowiedział podkomendny zniżonym tonem i spojrzał znacząco na rozmówcę.
Pytający wzrok Larotty zmusił specjalistę do wyjaśnień.
- Wyszli na jakiś kwadrans, gdy Pan był u siebie. On i pani pułkownik. Chwilę potem Pierwsza wróciła tak naładowana, że Feliks dostała naganę.
- Kto?
- Feliks, Ruda, oficer łączności.
- Aha… fakt. – Larotta zbłądził trochę we własnych domysłach – Za co?
- Rozłączyło Anders w trakcie składania jakiegoś raportu komandorowi.
- To się zdarza.
- Owszem szczególnie przy planecie, która jest jedną wielką magnetyczną anteną.
Patrick westchnął. Ciężko mu było się skupić na problemie, zauważył też, że uciekają mu oczywistości, podczas gdy luki te wypełniają bezwartościowe myśli i obawy. Stringi Anders należały zarówno do pierwszej jak i drugiej kategorii myśli.
- Panie Domings, proszę wysłać do fizyków prośbę o wykalibrowanie czujników i ustawienie ich na tryb magnetometryczny. Opatrzyć klauzulą pilne.
- Sir, nie wiem czy odczyt będzie miarodajny…
- Proszę to zrobić, a resztę zostawić fizykom.
- Tak jest, sir.
Chwilę trwało nim naukowcy z zespołu badań kosmosu odpowiedzieli na prośbę. Wszystkie zespoły postawiono w stan gotowości, normalnie czekałoby się z dobę. Patrick siedział w milczeniu w swoim fotelu i drążył złośliwą myśl, która nie dawała mu spokoju. Czym Forgines rozzłościł Anders? Czy pytał o jej związki z naczelnym programistą sterowym? Czy pytał o uchybienia względem procedur i protokołów? Było ich wiele, niektóre groźne inne mniej. Nic się nie stało, jednak smród najwidoczniej pozostał. A może chodziło o coś innego? Był jednak przekonany że ma to związek z jego osobą. Gdy Larotta zaczął rozważać przyjęcie kolejnej dawki proszków uspokajających, przyszła wiadomość.
Informacja zwrotna od naukowców nie była pomyślna. Szef fizyków zameldował o uszkodzeniu siłowników wysięgnika i tym samym niemożności uruchomienia magnetometrów. Wyraził też ubolewanie nad mnogością wszelkich usterek, poprosił o przysłanie informatyka to analizatorów molekularnych.
- Cholera, Panie Domings, proszę mi pokazać ten moduł.
- Proszę. Oto program sterowania czujnikami. Coś... jakby było nie tak.
- Czy ktoś grzebał tam w ciągu ostatnich kilku godzin?
- Tylko Pan, sir. Najwidoczniej już wcześniej sprawiały problemy.
Larotta spojrzał na programistę ze zdziwieniem. Nie przypominał sobie aby wprowadzał jakiekolwiek modyfikacje w oprogramowaniu czujników. Zresztą każdą taką manipulację należało ustalić z szefami zespołów naukowych. Na szczęście Domings nie zauważył konsternacji dowódcy, a sam Patrick zrzucił to na karb swojego roztargnienia.
Jeden rzut okiem na monitoring stanu urządzenia powiedział Patrickowi co jest nie tak. Zdziwił się nawet, że nikt wcześniej tego nie zauważył.
- Ciśnienie w siłownikach zostało zaburzone. Wystarczyło zresetować moduł sterowania, a jego skrypty same wyregulują siłowniki do stanu 0.
- Jest Pan genialny, sir. Przygotuję raport z interwencji.
Średnie wartości magnetosfery wynosiły dla biegunów Codery blisko trzysta mikrotesli, a dla małych szerokości geograficznych planety aż dwieście. Niezwykła była niezgodność wyników z wartościami w bazie danych, a poprawność parametrów w kopii zapasowej pliku 11-ZZ-01. Zagadka ta musiała poczekać na bardziej sprzyjające okoliczności. Zresztą wszyscy członkowie zespołu programistów byli przekonani, że zawiodły kodeki transkrypcyjne TEV. Nieprawidłowość została naprawiona, a symulacja nie wykazała żadnych problemów. Resztę wolnego czasu wypadało Larottcie spędzić na przygotowywaniu raportu, który jakkolwiek mądrze napisany nie zawierał najważniejszego - propozycji dodatkowych zabezpieczeń. Nie potrafił z całą pewnością zapobiegać zjawiskom, których przyczyny nie poznał do końca, a inaczej nie chciał nawet próbować.

5.
Siedziała na łóżku z podwiniętymi nogami, opierając się ramieniem o ściankę. Ubrana w satynową sukienkę z dużym rozcięciem u dołu. Jej dekolt zdobił tandetny naszyjnik w kształcie nieśmiertelnika z jakimś bliżej nieokreślonym nadrukiem. Cieniutkie, czarne pończochy z misterną koronką wygładzały skórę nóg delikatnym glamour, a makijaż zaznaczał się orientalnie wyraźną kreską i dobraną barwą. Nie spoglądała na mężczyznę, jej głowa była pochylona, jakby we śnie.
- Mei Lu? – spytał Larotta, nie zauważył, że monitor komputera pojaśniał wyświetlając sugestywną, zapętloną animację atakującego węża.
Kobieta trzymała w dłoniach czarne koronkowe stringi. Przebierała lekko palcami bawiąc się delikatną bielizną z ozdobnym, metalowym kółeczkiem po bokach.
- Mei Lu? – jego głos drżał. Gdy po raz kolejny nieznajoma nie zareagowała, mężczyzna wstał z krzesła i zbliżył się dwa kroki w stronę łóżka, stąpając niepewnie, coraz mocniej odczuwając lęk niewiadomego pochodzenia.
- Kłamałeś mi, ale kłamałam i ja – odezwała się nagle Mei Lu i podniosła wzrok na przerażonego programistę, który w momencie odskoczył w tył, wpadając przy tym na komputer. Inhibitor synaptyczny spadł głucho na podłogę brzęcząc jak osa. Gwałtownym ruchem ręki Larotta strącił go ze stołu.
Oczy kobiety były nabiegłe krwią, z pionową szparą źrenic, rozdwojony język wysunął się spomiędzy czerwonych niczym płatki róży ust. Pokój wypełnił się monotonnym, pulsującym syczeniem, które świdrującym bólem przewiercało umysł.
Patrick krzyknął i podbiegł do drzwi, które nie chciały się otworzyć, zapomniał, że zostawił kartę kodową w innych spodniach. Kobieta spoglądała na niego bez wyrazu, jej twarz zastygła, a dłonie znieruchomiały. Sparaliżowany strachem Patrick zacisnął desperacko oczy. Gdy je otworzył, Mei Lu zniknęła, a z jej sukienki wypełzał ogromny wąż z pozostałościami makijażu na łuskowej głowie. Zbliżał się, pełzł sycząc ostrzegawczo.
Mężczyzna krzyczał kopiąc na oślep nogami, gdy ogromny gad zbliżył się na odległość połowy metra. Patrick wrzeszczał na cały głos wzywając marines, gwardię narodową i kogo tylko sobie przypomniał z admirałem włącznie.
Poczuł uderzenie. Otworzył oczy. Leżał na podłodze przy stole, obok niego w chaotycznym nieładzie spoczywały kartki, dwa długopisy laserowe, nawet wywrócone krzesło. Larotta zaklął szpetnie i pozbierał się z trudem z podłogi, zbierając jednocześnie arkusze ledwie zaczętego raportu. Dziwne dejavu zaniepokoiło go, a wzrok automatycznie powędrował w kierunku rozkopanego łóżka – nigdy go nie ścielił. Do zakończenia manewru okrążenia Codery pozostały trzy godziny i dwanaście minut. Było coraz mniej czasu, a tępy ból głowy narastał z intensywnością morskich fal, to znów słabł pozostawiając głuche otępienie.
Komputer przeszukiwał bazę danych, choć Patrick nie przypominał sobie, żeby wydawał mu takie polecenie. Sprawdził hasło wywoławcze. Serpentes.
- Co jest do cholery. Dwanaście cztery osiem, MeiLu, uruchom syntezator mowy i moduł poleceń głosowych – polecił komputerowi, łokcie bolały go przy każdym zgięciu stawu.
- Patrick, jestem już z tobą, może odpoczniesz?
- Przerwij skanowanie.
- Dobrze. Skanowanie zatrzymane, cztery powiązania z symboliką węża w logotypach przedsiębiorstw istniejących od i w trakcie 2050 roku. Czy zapisać wyniki szukania?
- Zapisz, zapisz – westchnął programista, wszystko należało zapisywać, takie przyzwyczajenie.
- Zapisano.
Larotta ujął w dłoń kartkę papieru i sięgnął po laserowy długopis.
„… analiza porównawcza wskazała na przyczynę błędu. Zawiodły kodeki transkrypcyjne TEV, które poprzez błędną transkrypcję wprowadziły aktualizację odwrotną pliku maski danych z bazy oraz bazy danych. Błąd ten został usunięty, a wadliwe elementy oprogramowania zastąpione niezawodnymi odpowiednikami. Funkcja pozwalająca na automatyczną aktualizację bazy danych poprzez AZTEC’a została tymczasowo wyłączona. Przygotowano również wniosek reklamacyjny do dostawcy oprogramowania, który wraz z najbliższym meldunkiem zostanie przesłany na ziemię. System hamowania i kontroli napędu głównego sprawny, system jednostki centralnej w pełni sprawny.”
Mężczyzna westchnął i odłożył migający lekko długopis. Raport opieczętował i zwinął w przepisową kostkę. Programista nie potrafił zrozumieć dlaczego część dokumentów wciąż sporządzano z użyciem papieru. Było to karygodne łamanie ustawy o ochronie środowiska, podpisanej kilkanaście lat temu przez wszystkich posłów trybunału Federacji. Wojsko jednak miało swoje przywileje, od zawsze tak było, dlatego właśnie Larotta programował dla armii a nie dla żadnej z prywatnych firm softwareowych.
Komandor przyjął naczelnego programistę sterowego u siebie w kajucie. Ciche brzmienie ballady Chopina roznosiło się w pomieszczeniu z leniwą rytmiką. Villigens siedział za swoim biurkiem z rozpiętym górnym guzikiem oficerskiego munduru Floty Federacji. Przeglądał powoli raporty o usterkach na pokładach jednostki i kręcił nieznacznie głową, pociągając raz po raz łyk gorzkiej herbaty. Wyglądał jak wirtuoz studiujący swoje partytury.
- Dużo tego, Panie Larotta.
- Tak, sir. Trudno uniknąć usterek na tak ogromnej jednostce. Przyniosłem raport.
- Proszę zostawić. Zostały jeszcze dwie godziny do końca manewru. Proszę odpocząć, zasłużył Pan. Odmaszerować.
- Tak jest, sir.

6.
- Panie komandorze, manewr okrążania dobiegnie końca za piętnaście minut – zameldowała Pierwsza i wysłuchała poleceń dowódcy. – Tak jest sir.
Anders rozłączyła komunikator i zwróciła się do oficera monitoringu technicznego, szefa zespołu techników przy mostku.
- Panie Bergman, status energetyczny.
- 95% rezerwy mocy.
- Status gotowości technicznej.
Procedury zabraniały wykonywania skoku bez rozgrzanych silników, pozwalających w momencie przejąć panowanie nad statkiem.
- Maszynownia centralna melduje gotowość, maszynownie pomocnicze A-1 i 2 oraz B-1 i 2 również status zielony. Brak usterek napędów i pozostałych systemów statku.
- Pani Feliks, jakieś kontakty?
- Brak kontaktów. Radar i czujniki dalekiego zasięgu puste.
- Panie Larotta, proszę przygotować system do skoku.
- Tak jest, Pani porucznik. Panie Komprowski, gotowość wstępna modułów energetycznych. Wprowadzić do jednostki AZTEC polecenia inicjacji FTL. Nawigator, proszę wprowadzić współrzędne skoku do komputera. Panie Altman, proszę uruchomić skrypty analizy przestrzeni.
- Pełna gotowość napędu 16:08 czasu pokładowego – zameldował Altman.
Anders obserwowała monitory podwieszone na sklepieniu rotundy mostka. Chwilę potem przeniosła wzrok na ekran konsolety i przywołała zgłoszenia raportów gotowości z poszczególnych jednostek dowodzenia. Pokiwała lekko głową z zadowoleniem. Żadnych usterek, wszystko w statusie zielonym.
Spisał się ten skurczybyk.
- Dowódca na pokładzie! – odezwał się oficer dyżurny i odnotował zmianę dowodzenia. – Komandor przejmuje mostek.
Villigens podszedł do Anders i przywitał ją z lekkim uśmiechem. Kobieta zasalutowała powoli.
- Sir, zgodnie z rozkazami nastąpiła inicjacja napędu FTL, wczytano koordynaty skoku. Pełna gotowość energetyczna, wszystkie systemy sprawne.
- Dziękuję pani porucznik – powiedział komandor. Założył na ucho komunikator i włączył głośnik.
Przez chwilę stał w milczeniu, a delikatny uśmiech błądził po jego ustach nadając jego surowemu obliczu dynamicznego blasku, który szybko zdradzał dumę i pewność siebie.
- Mówi dowódca, komandor Edwin Villigens – jego głos był mocny, pewny siebie z nutą metalicznej twardości i hardości siedemnastowiecznego marynarza – Za niecały kwadrans, wszyscy będziemy uczestnikami wiekopomnego wydarzenia. Przemawiam do was z pokładu najnowocześniejszej jednostki w znanym ludzkości wszechświecie. Wydałem rozkaz przygotowania do pierwszego w historii skoku FTL tak wielkiej jednostki na tak dużą odległość. Wybrano was spośród najlepszych, abyście mogli być świadkami tego wydarzenia. Tytan I powstał aby siać grozę wśród wrogów Federacji, wrogów człowieka, ale jego misją nie jest zagłada. Przeciwnie, niesiemy gwarancję pokoju mieszkańcom Ziemi. Bądźcie z siebie dumni.
Zegar zbliżył się do jednej minuty. Wszystkie systemy oczekiwały w pogotowiu, a reaktor napędu FTL osiągnął 100% mocy użytkowej. Komandor stał z rękami opartymi o konsoletę, niczym mówca przed audytorium. Wyczekiwał z niecierpliwością, aż zapisze swoje nazwisko w historii wielkodystansowych lotów kosmicznych. Villigens był człowiekiem wyniosłym, pewnym siebie i surowym. Posiadał jednak ten wyjątkowy dar, którym szczycili się wszyscy wielcy wodzowie w historii – potrafił zjednywać sobie ludzi. Wszechświat nie bał się człowieka, nie bał się jego imperialistycznych zapędów, pragnienia zysku i wieczności. Zaskakująco często też przecinał puste dążenia słabego człowieka, tak bardzo podatnego na śmiertelne zimno kosmosu. Pustka zapewne śmiała się z Tytana, ogromnego krążownika wiozącego na swoim pokładzie blisko osiem tysięcy ludzi. Przecież tak naprawdę wobec ogromu uniwersum krążownik był pyłem, drobinką, niczym. Był wyzwaniem rzuconym domenom Boga, choć Bóg zapewne nawet nie zwrócił na niego uwagi. Villigens sprawiał wrażenie człowieka, który wie o tym doskonale.
Zegar odliczał 48, 47, 46…, a Patrick spojrzał na zdenerwowanego Domingsa. Podwładny był młody, niedoświadczony i trochę naiwny, miał jednak jedną wyjątkową zaletę, dla której Naczelny Programista Sterowy wybrał go do swojego zespołu trzy lata temu. Domings rozumiał kod lepiej niż ludzką mowę. Larotta przeniósł spojrzenie na Altmana, autora znacznej części skryptów sterujących napędem oraz obwodów FTL Tytana. Altman był automatykiem i programistą, prawdziwym wirtuozem, choć sam w sobie posiadał dość odpychającą osobowość człowieka, który przywykł, że otoczenie funkcjonuje w zgodzie z programem, w dodatku tym, który on sam napisał. Komprowski był specjalistą od systemów operacyjnych. Duży człowiek o dużym poczuciu humoru i mocnej głowie.
Na monitorach odliczanie dobiegło końca, komandor spojrzał w kierunku Larotty i wydał polecenie.
- Wykonać skok.
Rzeczywistość rozmazała się. Trwało to tysięczną część sekundy, jednak układ nerwowy zbombardowany energią opóźnienia superluminalnego pozwolił sobie na indywidualną wizualizację zjawiska. Jedni widzieli cienkie smużki światła na krawędziach obserwowanych brył, inni rozmazany obraz, a jeszcze inni błyski podobne do wyładowań elektrycznych, rozchodzące się po płaskich powierzchniach. Wszystko zniknęło szybciej niż się pojawiło, a systemy zameldowały o zakończeniu manewru.
- Panie Larotta, raport.
- Skok zakończony pełnym sukcesem, systemy AZTEC sprawne.
- Raport techniczny.
- Wszystkie systemu okrętu sprawne. Jesteśmy na prostej, sir.
- Doskonale – dowódca był zadowolony, uśmiechnął się i skinął Larottcie głową. Naczelny Programista Sterowy zasalutował z uśmiechem i usiadł z ulgą w fotelu.
- Panie komandorze, proszę przyjąć moje gratulacje – Anders uśmiechnęła się i uścisnęła dłoń dowódcy.
- Liczne kontakty na powierzchni planety. Duże promieniowanie reaktorów, wysoki poziom emisji neutrin – zameldowała oficer łączności.
- Dziękuje Pani Feliks – powiedziała Pierwsza i spojrzała na odczyty.
Na Alpha Heraklis znajdował się generator antymaterii, zasilający laboratoria badawcze, kompleks przemysłowo-wydobywczy, duże osiedle mieszkalne i systemy obronne.
- Pani Feliks, proszę mnie połączyć z centrum bazy Alpha.
- Tak jest, sir. Mamy połączenie.
- Alpha Heraklis, tu komandor Edwin Villigens, dowódca Federacyjnego krążownika Tytan I. Prosimy o zgodę na naruszenie przestrzeni planety oraz wyznaczenie miejsca do lądowania ekspedycji.
- Tu baza Alpha Heraklis. Porucznik Thomas dowódca ochrony bazy. Witamy komandorze Villigens. Przesyłamy koordynaty lądowiska, herbata już dawno ostygła. – rozległ się lekko zniekształcony, przyjemny głos.
- Dziękuję. Proszę zaparzyć następną, bez cukru – uśmiechnął się dowódca i przerwał połączenie.
- Pani Anders, pierwszy stopień gotowości. Proszę wysłać Terrana i Horyzont. Niech zabezpieczą teren i przygotują lądowisko do drugiej fazy misji. Przeprowadzić pełny skaning instalacji bazy na Alpha Heraklis celem wyznaczenia punktów podłączenia naszych systemów obronnych – polecił komandor i usiadł na kapitańskim fotelu, z boku konsolety.
- Tak jest, pierwszy stopień gotowości – powiedziała Pierwsza. Światła na mostku pociemniały lekko i stały się niebieskie.
Larotta zamknął oczy. Przestał słuchać rozkazów. Wiedział, że teraz żaden z nich nie będzie skierowany do niego, gdyż jego obowiązki powoli dobiegały końca. Bardzo długi dzień mijał, a pierwsza faza misji zakończyła się sukcesem. Z początku nie zwrócił uwagi na ciche syczenie, jakby ulatniającego się gazu z butli tlenowej. W końcu jednak programista otworzył oczy i drgnął. Czerwony jak krew wąż pełzł po dotykowej klawiaturze, coraz bardziej natarczywym syczeniem oznajmiając swoją obecność. Litery na klawiaturze zaświecały się jedna po drugiej. W oknie dialogowym systemu pojawiały się powoli litery i choć początkowo były to chaotyczne znaki, w końcu jednak ułożyły się w niepokojące słowo. Patrick cofnął się ze strachem, a wąż spełzł na podłogę z mdłym pacnięciem i zniknął. Od nagłego przypływu lęku Larotta o mały włos nie zwymiotował.
- Sir, czy wszystko w porządku? - spytał Domings.
- Tak, wszystko w porządku – powiedział Larotta i skasował nieistniejący napis z okna dialogowego.
- Mostek, tu dowódca Terrana, proszę o pozwolenie odłączenia od matki – rozległ się głos kapitana jednego z niszczycieli.
- Mostek tu dowódca Horyzont, melduję gotowość, proszę o pozwolenie odłączenia od matki.
Komandor skinął głową.
- Proszę przesłać, że mają zielone światło – powiedziała porucznik Anders do oficer łączności.
- Tak jest. Terran, Horyzont, możecie ruszać. Udanego lądowania.
- Zrozumiałem. Odrywamy się od matczynej piersi. Do usłyszenia Tytan.
- Przyjąłem, Tytan. Lecimy zasłać wam łóżka, bez odbioru.
Duży ekran na sklepieniu rotundy mostka zgłosił odłączenie niszczycieli od burt krążownika. Monumentalnych rozmiarów holograficzna wizualizacja ukazywała przebieg manewrów oraz podstawowe odczyty o prędkości, odległości i położeniu statków.
Larotta nie widział co się dzieje. W jego myślach wciąż pełzł wąż, a pulsujący na monitorze napis ‘zdrajca’ paraliżował strachem. Litery w dwóch sylabach niosły znamienny przekaz i dopiero po kilku chwilach zmusił on programistę do reakcji. Partick zalogował się do systemu i przejrzał koordynaty skoku. To nie wystarczyło, wczytał informacje na temat Alpha z bazy danych oraz logi zmian.
- Chryste, to nie możliwe – szepnął.
- Sir? – spytał Domings, zbierał się właśnie do opuszczenia stanowiska.
- Panie Larotta, coś się stało? – zapytał Komprowski, siedzący przy stanowisku obok.
Patrick kręcił głową, nie mogąc wydusić słowa. Niszczyciele powoli odpływały w kierunku planety. Czerwone pulsujące kropki oznaczające statki oddalały się na ekranach od burt matczynego okrętu.
- Manewr odłączenia przebiegł bez zarzutów. Nasi są na prostej. – zgłosił Bergman.
- Dziękuję.
Minęła minuta, może dwie.
- Zatrzymać niszczyciele! Niech wracają! – krzyknął desperacko Larotta zrywając, się w końcu z miejsca. Zrobił to z takim impetem, że jego fotel przewrócił się z trzaskiem. Oczy wszystkich specjalistów i oficerów powędrowały w jego kierunku, a oficer dyżurny skinął na żołnierza. Zdarzały się przypadki psychozy kosmicznej. Należało wtedy reagować szybko i paraliżować chorych, inaczej mogli doprowadzić do katastrofy.
- Panie Larotta, proszę się uspokoić – powiedziała twardo Anders.
- Nie rozumiesz!
- Panie starszy chorąży, czy mam przypomnieć Panu o obowiązujących… - zaczęła kobieta, jednak programista jej przerwał.
- To nie jest Alpha Heraklis!
- Co to za bzdura! – warknęła Anders.
Komandor przez chwilę przyglądał się naczelnemu programiście, zaraz potem swój wzrok przeniósł na monitor ukazujący położenie niszczycieli względem Tytana.
- Pani Feliks, proszę odwołać misję. A Pan Panie Larotta wyjaśni mi…
- To nie jest Alpha Heraklis, to nieznana planeta, a baza na jej powierzchni nie należy do nas!
- Co pan powiedział?
- Sir! Alarm balistyczny! – zawołała oficer łączności.
- Tytan, wystrzelono nuklearne pociski orbitalne. Jakie rozkazy! – rozległ się meldunek z Terrana.
- Biją jak w tarczę! Czy mamy otworzyć ogień! Powtarzam czy mamy otworzyć ogień! – zatrzeszczał w głośnikach głos dowódcy Horyzontu.
Anders spojrzała gwałtownie na monitory.
- Pole ochronne pełna moc, promień 60 metrów – powiedział komandor swoim głębokim i opanowanym głosem. Przysunął do ust mikrofon – Mówi kapitan, przygotować się na eksplozję atomową!
- Ognia, ognia! Wiązka na głowicę! Rozpierdolić skurwysyństwo – krzyknął głos w głośnikach, należał do dowódcy Terrana.
Niszczyciel otworzył ogień bez rozkazu, zarejestrowały to czujniki Tytana, lecz nagle wszystkie monitory na mostku zaśnieżyły. Część całkowicie zgubiła obraz, jedne się wyłączyły, a inne znów miotały obrazem we wszystkich kierunkach. Statek zadrżał lekko, gdzieniegdzie uruchomiły się alarmy przeciążeniowe.
- Chcę mieć łączność – warknął dowódca – Raport o zniszczeniach! Nawiązać łączność z naszymi ludźmi. Mają wracać!
Tytan zadrżał ponownie, a Villigens zaklął pod nosem, spoglądając z wyczekiwaniem w kierunku głównych monitorów.
- Pani Feliks, łączność z jednostkami! Panie Larotta, przygotować awaryjny skok!
- Sir nie możemy skakać, niszczyciele nie mają możliwości podążenia za nami! – zawołała Anders.
- Sir, mamy łączność.
W głośnikach zatrzeszczało.
- Tytan, Tytan, jesteśmy ślepi. Wywaliło czujniki, nawigacja leży. Zablokowane dysze silników. Dryfujemy, powtarzam dryfujemy!
- Tytan, Tytan tu Horyzont, biją baterie naziemne. Jesteśmy pod ciężkim ostrzałem! Powtarzam, jesteśmy pod ostrzałem! Czy mam zezwolenie na użycie broni atomowej?
- Ile zajmie procedura awaryjnego skoku? – spytał Villigens, jego wzrok przebijał naczelnego programistę na wylot. Był chłodny niczym lód, przebijał Naczelnego Programistę Sterowego na wylot.
- Dziesięć minut.
- Połączenie bezpośrednie z Horyzont.
- Jest, połączenie, sir.
- Horyzont, tu dowódca odpowiedzieć ogniem, osłaniać Terrana. Nie używać głowic, powtarzam nie używać głowic – rozkazał dowódca – Anders, ściągnąć mi ich!
- Panie Volgering, bateria planetarna pełna moc ostrzału – wydała polecenie Anders.
- Namierzyć satelity systemów antybalistycznych planety. Zniszczyć.
- Tak sir. Pociski fotonowe w gotowości.
- Impuls dystrakcyjny dwanaście mikrosekund przed uderzeniem – powiedział komandor i podszedł bliżej stanowiska oficera ogniowego – Precyzyjnie synu.
- Myśliwce, Tytan, dziesiątki, setki! – zawołał głos w głośnikach.
- Uruchomić baterie osłony. Celowniki, maksymalne zniszczenia – rozkazał komandor i złożył dłonie, śledząc bacznie wizualizację.
- Tak jest, sir.
Wizualizacja holograficzna bitwy ukazała kierunki ostrzału z Tytana. Artyleria krążownika, sterowana przez moduły AZTECA, prowadziła śmiertelnie precyzyjny ogień w kierunku pozycji na powierzchni planety.
- Eskadry 3 do 6 w powietrze. Uderzają na 1-4-3. Eskadry 7-9 osłona dla Terrana.
- Ognia, og… – trzeszczały słowa w głośnikach, w końcu urwało połączenie.
- Terran, tu dowódca czy mnie słyszysz? Terran! Pani Feliks, łączność!
- Sir, musieli stracić nadajnik. Horyzont wystrzelił sokoły. Eskadry osłony walczą. Terran wystrzelił sokoły, wystartowała tylko połowa.
- Na głośniki! Wizualizacja na hologram.
- Są wszędzie. Masz go na ogonie, na ogonie. Tu Taylor, weź go strzelaj – zatrzeszczał zniekształcony krzyk - Dostał, Taylor nie żyje!! Mam dupka. Dostałem! Sukinsyn! Terran, torpeda plazmowa, ja pier...! Biorę ją na siebie, biorę na siebie! Sokoły co z wami, sokoły! Formacja czerwona w rozsypce!
Larotta stał roztrzęsiony nad swoją konsolą. Rzeczywistość wydawała się być marą, kolejnym koszmarem, z którego za kilka chwil wyciągnie go Mei Lu, albo Anders, całując delikatnie w ucho. Czekał na to, przez chwilę będąc pewnym, że śni.
- Kolejne torpedy. Chcą dobić Terrana. Horyzont strzela. Cztery z sześciu zestrzelone - powiedziała z przejęciem Feliks - Dwie trafiły.
Holograficzna wizualizacja bitwy zajaśniała czerwonymi białymi i błękitnymi rozbłyskami obrazującymi ogień wrogi, swój i ogień planetarny.
- Tytan, Tytan! Terran poważnie uszkodzony, gubi powietrze! Jedna z baterii planety unieruchomiona, zarejestrowaliśmy silną eksplozję – odezwał się głos łącznościowca z Horyzontu.
- Wróg rozgrzewa kolejne baterie. Chyba się przeliczył. Moc wzrasta w sześciu reaktorach. To ciężkie działa sir! – powiedziała szybko Anders i spojrzała na zamyślonego dowódcę – Czy mam wydać polecenie przygotowania głowic?
- Nie. Pełne chłodzenie obwodowe pancerza! Niech Horyzont zbiera sokoły i wraca do matki.
- Horyzont, koniec akcji! Powtarzam koniec akcji, wracaj do matki!
- Tytan, Tytan, co z Terranem! Tytan, oni tam walczą o życie! Sir!
Komandor milczał. Działa ciężkiej artylerii orbitalnej otworzyły ogień z powierzchni planety, uderzając w krążownik. Dziobowe generatory pola siłowego zgłosiły moc tarcz na dwadzieścia procent. Wiązki antymaterii uderzały salwami w pancerz przebijając się przez osłabione atakiem nuklearnym osłony energetyczne.
- Panie Bergman. Jakie mamy opcje? – zapytał Villigens.
- Sir, może dokonać roboczego połączenia Horyzontu z Terranem i zadokować Horyzont! – zawołał szef zespołu techników.
- W warunkach bojowych nie możliwe! – Villigens pokręcił głową. - Za ile będzie możliwy skok?
Larotta milczał wpatrzony w monitor.
- Panie Larotta!
- Za cztery minuty osiem sekund, sir!
- Tytan, Tytan. Tu Horyzont, rozpoczynam podejście, otwórzcie kanał! - głos był bardzo zniekształcony.
- Osłona dla Horyzontu.
- Panie Volgering, utworzyć kanał dla Horyzontu – powiedziała twardo Anders.
- Tak jest pani porucznik!
Dziesiątki baterii średniego zasięgu prowadziły nieustanny ostrzał zbliżających się jednostek wroga. Szybkostrzelne działa miotały przeciwpancerne pociski rozrywając kadłub każdego myśliwca, który zignorował groźne piękno Tytana, otoczonego swoim całunem śmierci. Świecące jasno serie przecinały próżnię kosmosu otaczając ze wszystkich stron zbliżającego się niszczyciela. Horyzont podchodził do głównej jednostki idąc poprzez ogniowy tunel pełną mocą silników manewrowych.
- Tytan… - chwilę trwało nim łącznościowiec zebrał się w sobie aby dokończyć meldunek – Pękają przednie grodzie Terrana, oni giną.
- Komandorze, nie możemy ich tak zostawić! – powiedziała Anders – Sir!
Dowódca milczał. Po raz pierwszy w swojej karierze znalazł się w sytuacji, w której musiał pozostawić trzystu ludzi pewną na śmierć. Był to potworny cios. Zrodził się więc dylemat. Użycie broni atomowej przeciwko zasiedlonej planecie było przestępstwem, które poniosłoby za sobą wiele daleko idących konsekwencji, jednakże tylko taki atak był zdolny uciszyć baterie planetarne na wystarczająco długo aby udzielenie pomocy Ternarowi było możliwe.
- Sir, kontakt fizyczny z pancerzem krążownika teoretycznie powinien wystarczyć aby przenieść impuls skoku na Terrana.
- Sir, zgadzam się, lecz istnieje niemożliwe do zignorowania ryzyko że oderwie go, napęd FTL to nie generator pola, którym można bezkarnie manipulować na dowolną średnicę w obrębie skali! – zawołał szef Fizyków
Larotta uderzył pięścią w obudowę konsoli i uruchomił moduł obliczeniowy. Jego palce chodziły z prędkością maszyny, a okna na monitorze to pojawiały się to znów znikały. Kontrola sterowaniem pola energetycznego, szacunkowe maksymalne moce reaktorów tarcz, przeprogramowanie impulsatora FTL.
- Sir, proszę skierować się na Terrana! – zawołał Larotta.
- Panie Larotta…
- Sir, jest rozwiązanie. Tarcze energetyczne na 110% mocy, podobnie tarcze cząsteczkowe. Poszerzenie zasięgu o sześćdziesiąt metrów obejmie Terrana i Horyzont. Poszerzenie wiązki skokowej jest możliwe. Fizyczny kontakt nie jest konieczny, tak samo jak lecąca mucha w kajucie skaczącego statku nie pozostanie w punkcie startowym! Przeprowadziłem wstępne obliczenia, wygląda na to, że…
- Problemem jest coś innego – zawołał szef fizyków, zawsze miał w zwyczaju dosadnie wykazywać innym niewiedzę – Pole energetyczne ani też tarcze cząsteczkowe nie maja stałej struktury. Mogą pochłonąć impuls, do tego zostały zaprojektowane. Rozwiązaniem jest tylko i wyłącznie dodatkowa polaryzacja tarcz cząsteczkowych w promieniu. Wymaga ogromnych zasobów energii!
- Emitery FTL stworzono do emisji impulsu w obrębie działania. Sama moc impulsu może być powiększona – powiedział szybko szef techników – Zwiększenie mocy tarcz cząsteczkowych i dodatkowa polaryzacja stworzy substytut pancerza. To jest możliwe, choć ryzykowne.
- Tarcze cząsteczkowe działają w sposób zintegrowany ze strukturą molekularną pancerza Tytana. Manipulacja energetyczna spowoduje duże uszkodzenia. Wyłączenie ich w celu wpuszczenia w obręb hipotetycznej bańki Terrana, otworzy nas na ogień wroga! Panie Bergman, czy zniesiemy dwadzieścia sekund bezpośredniego ostrzału?! – powiedział Allan Gem, szef zespołu fizyków.
- Uszkodzenia są pewne. Jednak pancerz Tytana został zaprojektowany do znoszenia gorszego ostrzału, nawet wybuchu atomowego! Osłony energetyczne wystarczą.
Komandor wysłuchał wszystkich głosów w milczeniu. Ogień z baterii Tytana nie ustawał, podobnie ostrzał z powierzchni planety. Uszkodzony niszczyciel robił co mógł opędzając się od nacierających chmar myśliwców wroga, które kąsały go niczym rozwścieczone roje os. Najgorsza była ta cisza, brak jakichkolwiek meldunków. Terran sprawiał wrażenia statku widmo, walczącego z wrogiem mocami pochodzącymi z zaświatów.
- Panie Bergman, czy reaktory to wytrzymają?
- Sir, najprawdopodobniej ulegną przeciążeniu i awaryjnemu wyłączeniu w momencie skoku.
- Panie Larotta, panie Gem, obliczenia, mamy mniej niż 5 minut nim Terran rozpadnie się.
Zawrzało. Nawet hipotetyczna możliwość ratunku dla towarzyszy rozpaliła iskierki nadziei w sercach ludzi. W dwie minuty przygotowano obliczenia, a Tytan skierował się w stronę osamotnionego niszczyciela. Dowódca horyzontu, gdy tylko usłyszał polecenie wsparcia ogniowego Terrana podziękował dowódcy i natychmiast skierował się w stronę towarzysza. Krążownik skupił cały swój ogień na osłonie Terrana. Desperacka próba dotarcia do niszczyciela trwała jednak stosunkowo długo, a wściekły ostrzał z planety nasilał się z minuty na minutę, gdy do akcji wchodziły kolejne baterie nieprzyjaciela. Stawianie oporu atakom pożerało niesłychane zasoby energii Tytana.
Nagle zawył alarm. Pierwsza warstwa ceramicznego pancerza Tytana stopiła się pod naporem ciosów wrogiej artylerii.
- To na nic, cholera to na nic – zawołała Anders zaciskając pięści.
- Utrzymać kurs! – rozkazał twardo komandor.
Statek zatrząsł się, a obrazy na monitorach zafalowały.
- Wróg wycofuje myśliwce. Alarm balistyczny! Z planety wystrzelono trzy, poprawka, cztery nuklearne pociski orbitalne!
- Czas do uderzenia? - spytał komandor.
- Dwie minuty osiemnaście sekund.
- Sir, FTL gotowy do skoku – powiedział drżącym głosem Larotta.
Anders zagryzła wargę, szybko się jednak opamiętała i spojrzała na dowódcę.
- Sir, to koniec. Nie zdążymy, za długo zwlekaliśmy. Uderzenie pozbawi nas tarcz energetycznych, pancerz bez tarczy cząsteczkowej podda się stopieniu na głębokości trzech warstw, wybu…
- Niech Horyzont wyjdzie poza zasięg eksplozji. Skok na mój znak. - dowódca przerwał Bergmanowi.
- Tak jest. Horyzont, Horyzont wycofaj się na 3-0-2. Dystans bezpieczny. - przekazała oficer łączności.
- Tytan, co z Terranem!
Komandor wyrwał komunikator z dłoni Felix i powiedział twardo:
- Wykonać manewr, to rozkaz!
- Tak jest, sir… – głos dowódcy Horyzontu był pełen żalu. Leciał on na skrzydłach nadziei. Właśnie mu je brutalnie odcięto.
Horyzont uruchomił główny napęd i rozpoczął odwrót.
- Minuta do uderzenia!
- Skok na mój znak. Trzy, dwa, jeden…
- Sir! Mam odczyt! Terran uruchomił silniki!
Komandor spojrzał na monitor.
- Posłać pocisk oślepiający. Przygotować dok, mechanizmy dokowania! Przesłać wieści na Horyzont, niech zabiera się stąd, kieruje na 3-0-2 i pozostanie na nasłuchu. Wrócimy po nich.
- Tak jest sir – Feliks nadała sygnał, zaraz też zameldowała, że czas do uderzenia wynosi mniej niż trzydzieści sekund.
- Pocisk oślepiający... detonacja.
Pociski atomowe na kilka cennych chwil straciły cel. Czas płynął, komunikatory milczały.
- Zaczepy magnetyczne na miejscu! - zawołał oficer obsługi technicznej.
- Wykonać skok!
Obraz rozmył się. Cienkie smużki światła zabłysnęły w oczach Larotty na ostrych krawędziach ekranu monitora i skraju rękawów munduru. Komputer ponownie zgłosił zakończenie manewru i brak błędów.
- Tytan, tu kapitan Simon Biel, dowódca niszczyciela Terran. Melduję powrót jednostki z misji.
- Witam panie Biel. Dziękuje za sprowadzenie swoich ludzi z powrotem – powiedział powoli komandor – Proszę zorganizować pomoc medyczną dla Terrana i pilotów naszych eskadr – powiedział chwilę potem dowódca do oficera dyżurnego.
- Tak jest sir.
- Raport o zniszczeniach.
- Reaktory osłon przeciążone, wszystkie uległy awaryjnemu wyłączeniu, żadnych uszkodzeń rdzenia. Uszkodzenia pancerza w stopniu nieznacznym, pierwsza warstwa stopiona na przestrzeni łącznie około czterystu dwudziestu metrów kwadratowych.
- Dwudziestu jeden pilotów eskadr osłony nie zgłosiło się. Terran melduje utratę połowy sokołów, oraz dwudziestu sześciu członków załogi, ośmiu nadano status zaginionych. Horyzont melduje trzech zabitych członków załogi, osiem utraconych sokołów.
- Dostaliśmy w dupę jak nigdy, sir – powiedziała ledwie tłumiąc wściekłość Anders.
- Panie Larotta – powiedział w końcu Villigens, a oczy wszystkich na mostku ponownie zwróciły się w kierunku programisty, w większości nie były to przyjazne spojrzenia – Proszę mi wyjaśnić zaistniałą sytuację.
Ton dowódcy był spokojny, nie oznaczało to jednak, że nie rozpierają go emocje. Po prostu człowiek ten precyzyjnie wykorzystywał energię przez nie dawaną.
- Sir… – zaczął Patrick, ale głos uwiązł mu w gardle, bardzo źle się czuł, a sytuacja ekspozycji nie sprzyjała skupieniu – W pliku z danymi dotyczącymi skoku znalazły się błędne koordynaty.
- Jak to znalazły!? – spytała ze złością Anders.
- Pani porucznik, proszę zająć się przeglądem Tytana. – powiedział dowódca – Panie Larotta, wyjaśnienia. Zawiódł człowiek czy sprzęt?
- Sir, plik został zmieniony.
- Kto go zmienił?
- Nie wiem.
- Panie Larotta, czy zdaje Pan sobie sprawę…
- Sir, to był sabotaż.
Na mostku zapanowało lekkie poruszenie. Programista nie odrywał wzroku od twarzy komandora.
- Rozumieją Państwo, że procedury nakazują mi w tej sytuacji konkretne działania – powiedział spokojnie komandor, jakby takiej odpowiedzi się spodziewał.
Wśród oficerów na mostku zapanował lekki gwar, który natychmiast ucichł, gdy dowódca zaczął mówić.
- Dobrze. Panie Jarmułov, proszę odprowadzić Pana Larottę jak również Pana Seligmana, nawigatora do swoich kwater. Proszę sporządzić listę osób posiadających dostęp do baz danych oraz danych nawigacyjnych, zwolnić ze służby, odebrać komputery, tablety, kody dostępu do kluczowych punktów statku i broń. Niech oczekują oficerów bezpieczeństwa. Wykonać natychmiast.
- Tak jest, sir – oficer dyżurny przystąpił do pracy i wydawania poleceń marines.
- Sir, proszę o zwolnienie ze stanowiska – powiedziała Anders.
- Udzielam, proszę zameldować się w swojej kajucie i oczekiwać wizyty oficera Agencji Bezpieczeństwa.
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#3
Trzecia i ostatnia część opowiadania Skok na Alpha Heraklis.

7.
Larotta nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie skontrolował współrzędnych FTL. To był błąd, jego błąd. Na nic zdał się cały zestaw mechanizmów obronnych i usprawiedliwiających myśli. Nie pozbawił on Patricka przejmującego poczucia winy. Ponad siedemdziesięciu ludzi nie żyło, życie następnych kilkuset było zagrożone tylko dlatego, że nie sprawdził koordynat.
Pieprzonych, cholernych koordynat!
Tą brutalną lekcją wojna wkroczyła w uporządkowane życie Patricka Larotty. Dotychczas znał ją z sieci, z wiadomości telewizyjnych czy gazet. Tabloidy donosiły o sukcesach floty Federacji w tłumieniu korupcyjnej rebelii prowadzonej przez Korporację, o kolejnych koloniach odzyskiwanych ku chwale wolności i tryumfie sprawiedliwości. Jednakże niezależne od rządu media przesyłały nieco inny obraz wojny. Pokazywały zniszczenia, ofiary walk. Jeden obraz szczególnie utkwił Patrickowi w pamięci. Wiadomości informujące o bitwie na orbicie GD-01 przerwało okropne ujęcie fragmentów ludzkiego ciała, unoszących się w przestrzeni za pancernym oknem transportowca. Latały tam wraz ze fragmentami maszyn, odbijały się od pancerzy i powłok innych jednostek. Ale to co Patrick przeżył kilka chwil wcześniej było gorsze od wiadomości, od historycznych opowieści i federacyjnej propagandy, ponieważ miał swój udział w śmierci tych ludzi. Ich ciała unosiły się na orbicie nieznanej planety, która mogła być nawet samą diaboliczną VX-13, której orbita widziała chyba więcej bitew niż Atlantyk w trakcie II Wojny Światowej. Wyglądało to zupełnie tak, jakby chroniła jej nieludzka, zła siła. Rodziny zabitych będą płakać nad pustymi grobami i przeklinać Korporację, Federację i Boga, a to on, Patrick Larotta był winny śmierci ich bliskich.
Drzwi kwatery zamknęły się z sykiem, a na zewnątrz stanął marines. Programista był przekonany, że jego kajuta została odcięta od sieci. Aby to sprawdzić wyciągnął stary, prywatny komputer i uruchomił go. Próba połączenia z siecią okazała się niemożliwa. Larotta westchnął z irytacją.
- To na pewno sabotaż – powiedział sam do siebie i ukrył twarz w dłoniach – Na pewno… błąd jest błędem, ale ktoś go wprowadził, umieścił celowo. To on jest winny. To on, nie ja...
Mężczyzna westchnął i włączył cicho muzykę. Zaraz potem wstał od komputera i położył się na łóżku, wpatrując tępo w stalowoszary sufit. Ponętne brzmienie klasyki pozwoliło mu się rozluźnić, zamknąć bolące oczy i uspokoić oddech. Coltrane, wykonywał z zespołem utwór ze swojego najlepszego album „Kind of Blue”. Łagodził zszargane nerwy programisty, czasami pomagał pozbyć się tego rozmytego lęku niewiadomego pochodzenia.
Odezwał się sygnał. Ktoś chciał wejść. Patrick wstał i otworzył drzwi, które rozsunęły się z sykiem. Stała w nich pułkownik Anders ubrana w mundur, marines nie było. Kobieta weszła do pomieszczenia bez słowa, nie zapytawszy też o pozwolenie usiadła wyzywająco na krześle.
- Coś taki zdziwiony? – zapytała jak gdyby nigdy nic.
Wzruszył ramionami i podszedł do niej. Drzwi zamknęły się same.
- Czy coś się stało, pani pułkownik? – spytał bez przekonania, takie rzeczy dzieją się tylko w snach.
- O mały włos roznieśliby nas, Larotta. Wydaje mi się, że to było coś.
- Tak. Sabotaż…
- Daj spokój Larotta. Oboje wiemy, co się wydarzyło.
- Czyżby? – zaczynał się denerwować,
- Wiesz dlaczego dałam sobie z tobą spokój?
Spojrzał na nią pytająco.
- Bo jesteś świrem Larotta. Ciągle masz jeszcze moje majtki?
Zaczerwienił się, był tego pewien. Poczuł też gniew. Było to wtargnięcie w jego osobistą, prywatną sferę, gdzie nie wpuszczał nikogo. To były jego wspomnienia i jego dewiacje.
- Obserwowałam cię, Larotta. Jesteś nienormalny, zboczony. Pozwalałam ci na wiele, bo mnie to bawiło, ale miarka się przebrała, gdy nazwałeś mnie Lu Mei!
- Mei Lu! – poprawił gniewnie.
- Właśnie. Ciągle masz tą szminkę? Tak, TĄ? – uśmiechnęła się dziwnie.
Rozległo się syczenie, w oddali zagrała też muzyka, chyba ‘Blue In Green’, Coltrane’a. Mężczyzna rozejrzał się dookoła, a Anders wstała z miejsca i uczyniła krok w stronę swojego byłego.
- A teraz, Larotta… – powiedziała rozpinając guziki marynarki munduru – powiesz mi coś.
Zsunęła ją z ramion, pod spodem nie miała nic. Patricka zawsze fascynowały jej kształty ale teraz go przeraziły. Cofnął się gwałtownie i łapczywie zaczerpnął powietrza. Serce waliło mu jakby bieg na tysiąc metrów ukończył w mniej niż dwie minuty. Skóra Anders była popisana czerwoną szminką. Od brzucha po szyję, przecinając się, krzyżując nakładając znajdowało się wypisane różnymi charakterami pisma słowo ‘zdrajca’. Był tam wijący się napis wykonany ręką Domingsa, był też taki, który przypominał charakterem dłoń Villigensa jak i samej Anders. W okolicy serca znajdowało się, częściowo zachodziło na pierś, słowo napisane charakterem pisma, który Patrick Larotta znał bardzo dobrze. Było to jego pismo.
- Dlaczego jej to zrobiłeś? – kobieta zasyczała, zaraz potem dało się słyszeć inny, wyższy dźwięk. Zza szafy, spod łóżka i stołu wypełzło kilkanaście małych węży. Wiły się niczym wstążki tancerki, czy strużki spływającej po suchej powierzchni wody. Larotta krzyknął i wskoczył na łóżko.
- Zabierz je, zabierz!
Anders spoglądała na niego beznamiętnie. Podczas gdy Patrick opędzał się od nieistniejących węży, ona przechadzała się pośród plątaniny gadów niczym mityczna meduza.
- Zabiłeś ją, Larotta.
- Nie! – wrzasnął Patrick.
Jeden z węży dostał się na materac i omijał większe fałdy pościeli, zmierzając w kierunku swojej ofiary.
- Jesteś kłamliwym zdrajcą Larotta. Kłamliwym sukinsynem, świnią!
- Odpieprz się żmijo! – krzyknął mężczyzna.
- Zabiłeś ją.
Słowa te brzmiały w głowie mężczyzny niczym dzwon kościelny oznajmiający mszę, lub raczej spowiedź złoczyńcy. Węże tańczyły po podłodze. Pojawiło się ich więcej. Zaczęły wypływać spomiędzy szpar, z kątów i cieni. Czerwone, ohydne i oślizgłe wypełzały przez szczeliny w kratce wentylacyjnej i spadały z cichym pacnięciem na blat stołu, gdzie oblepiły swoimi ciałami klawiaturę i ekran komputera.
Drgnął. Szary sufit wyglądał dokładnie tak samo jak przed kilkoma chwilami. Muzyka płynęła leniwie brzmieniem saksofonu, perkusji i klawiszy. Mężczyzna usiadł, opierając się łokciami na kolanach, a ekran komputera świecił bez celu.
Chwilę zajęło programiście złamanie blokady dostępu do sieci. Uśmiechnął się do siebie, na myśl, że w zasadzie nikt nie jest w stanie zabronić mu dostać się gdziekolwiek na tym statku. Larotta wyszukał jednak informacje na temat inhibitorów synaptycznych REM. Swojego nie używał od początku rejsu, kiedy to programując sen z wpisaną w niego uroczą modelką w seksownej bieliźnie, pojawił się w nim zamiast niej, komandor Villigens tańczący w dziewczęcych baletkach. Gdy tylko Patrick obudził się wrzucił urządzenie do najgłębszej szafki biurka, klnąc na zabugowane interfejsy Dreams&Fairys.
Skutki uboczne używania inhibitorów różniły się bardzo w zależności od indywidualnych preferencji. Dotyczyły zaburzeń w cyklu snu i czuwania, zaburzeń koordynacji, percepcji i umiejętności skupienia, czasami powodowały luki w pamięci. Producent usilnie zalecał odstawienie produktu w przypadku choćby jednokrotnego zauważenia podobnych objawów u siebie. Larotta uznał że półnagi i wyszminkowany Villigens w spódniczce i baletkach to wystarczająco poważne zaburzenie.
Larotta wczytał zapisane wyniki wyszukiwania firm dla hasła serpentes. Od niechcenia przerzucał kolejne sylwetki przedsiębiorstw. Elmatox, producent antybiotyków, firma rządowa, logo eskulap z drukowanym E; Serpent Oil, wytwarzanie płynów i olei dla przemysłu górniczego, dawniej firma rządowa, zlikwidowana poprzez zawłaszczenie przez Federację, przyczyna: długi, w logu wąż układający się w literę S na tle szybu; Helm&Sons, przedsiębiorstwo zajmujące się produkcją gazów rozmaitego zastosowania, głównie przemysłowego, udziałowcy Merhart, Sync-Tech, działalność zawieszona w 2093, ostatecznie zdelegalizowana w 2094 za wspieranie buntu Korporacji, logo H i S połączone za pomocą dwóch węży; Tylmaxtron, przedsiębiorstwo handlowe, udziałowcy Elbrom, Vax-Teremex, Rulnicki, logo: wesoły wężyk uczepiony maski gwiezdnego transportera.
Larotta z nudów włączył aplikację maskującą i wczytał dane z przeprowadzonego badania nieprawidłowości nawigacyjnych, zajrzał nawet do bazy danych Codery. Programista otworzył plik bazy danych i przeszedł do poziomu binarnego. Uruchomił program własnego autorstwa wyszukujący nieprawidłowości oraz obce linie kodu. Larotta stworzył go głównie z myślą o odrobaczaniu własnych aplikacji i napisanych przez siebie systemów, ułatwiał śledzenie zmian oraz odzyskiwanie danych na które nadpisano inne, często wymagał jednak jego ingerencji dlatego był całkowicie bezużyteczny dla innych programistów.
Patrick przechadzał się po niewielkim pokoju, co kilka chwil rozwiązując dylemat programu, wskazujący potencjalnie nietypowe punkty kodu. Wyszukanie istotnej nieprawidłowości w tak dużym i w dodatku wielokrotnie edytowanym przez różne osoby pliku było mało prawdopodobne.
Ponowne syczenie węża zaalarmowało jego zmysły. Przystanął i rozejrzał się ostrożnie w obawie, że gdzieś zobaczy łuskowatą głowę, albo koniuszek ogona gada. Jego wzrok, nie bez oporów, powędrował w stronę kratki wentylacyjnej. Było w niej coś znaczącego. Program zgłosił kolejne zapytanie. Larotta już chciał anulować zgłoszenie, lecz w tym samym momencie przeszedł go dreszcz, dziwny zimny dreszcz, jakby wąż prześlizgnął się wzdłuż jego kręgosłupa. Poczuł się tak, gdy wychodził z klatki schodowej, tego dnia w Nowym Szanghaju, gdy przechodził obok złoto karmazynowego smoka szczerzącego kły, gdy mijał mężczyznę w garniturze, człowieka z teczką i małą dziewczynkę stojącą przy drzwiach.
Program wskazał szesnaście linii kodu o wątpliwej certyfikacji. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Polecenia korzystały z wprowadzonych poprawnie danych, a warunki wyrzucały prawidłowe zmienne w ściśle określonych okolicznościach. Coś było jednak nie tak. Podejrzane elementy kodu dotyczyły rejestracji modyfikacji pliku w logu. Poszukał innych linii kodu mogących wiązać się z tą funkcją. Był już niemal pewny, że ma przed sobą ślady przestępstwa, nie potrafił tylko dociec jak je pozostawiono. Tknięty przeczuciem wprowadził drobną zmianę w parametrze dotyczącym pola magnetycznego Codery i po chwili wahania nadpisał plik. System nie zgłosił uwag, nie poinformował nawet o konieczności zawiadomienia SCA. Programista sprawdził log zmian. Wczytał log ukryty – nigdzie nie było nawet śladu przeprowadzonej modyfikacji.
- Jak to do cholery… pieprzona maska!
Domings? Komprowski? Igor Komprowski był dobrym kumplem, który zawsze chętnie towarzyszył przy opróżnianiu butelki, nie ważne czy to była whisky czy polska wódka. Jednak nikt inny nie byłby w stanie wykonać takiej maskarady w kodzie, nie mówiąc już o jej wymyśleniu. Naczelny Programista Sterowy zaklął pod nosem, próbując znaleźć wyjaśnienie, inne niż to najbardziej oczywiste. Ciężko było uwierzyć, że poczciwy Polak był zdrajcą.
Larotta złamał szybko zabezpieczenia Altmana, wczytał pliki FTL i przywołał dane skoku, przejrzał też logi zmian. Doznał nieprzyjemnego de javu. Otrząsnął się szybko, ten chłód strachu, kojarzący się z oślizgłością wężowej skóry był jakby częścią otoczenia w którym Patrick żył. Przesiąkł nim jak gąbka brudną wodą. Nie było uwolnienia, nie było skutecznej terapii, był kieliszek wódki.
Programista wstał szybko z krzesła i przez dłuższą chwilę nie spuszczał wzroku z wentylacji. Coś tam się ruszało. Zrodziło się w nim silne przeświadczenie o istotności tego miejsca. Wstrząsnął nim dreszcz gdy przypomniał sobie dlaczego. Sny były momentami tak realistyczne, że nie odróżniał ich od jawy. Larotta wszedł na stół i zbliżył się do kratki, w dłoni trzymając laserowy długopis, który w ograniczonym zakresie mógł stanowić źródło światła. Zakręciło mu się w głowie, poczuł dziwny swąd. Niewiele brakowało a nie odważyłby się otworzyć zabezpieczenia. Strach przed zobaczeniem węża był paraliżujący, jednakże ostatnie chyba przytomne części jego rozsądku tym razem zwyciężyły.
Terapeuta byłby ze mnie dumny.
Patrick zebrał się w sobie i wyrwał kratkę, ukazując ciemny, wysoki na dwadzieścia, szeroki na pięćdziesiąt centymetrów otwór. Węża tam nie znalazł. Znajdował się tam jednak dziwny przedmiot. Był pękaty, osadzony w jakiejś obudowie z rurek, których końce zbiegały się w centralnym punkcie. Urządzenie nie było większe niż pięść trzyletniego dziecka. Zaskoczony programista sięgnął dłonią w głąb otworu wentylacyjnego. Pojawiło się ciche brzęczenie i pojedynczy, długi syk. Nim Patrick zdążył się zorientować co się dzieje, runął na stół, zrzucając komputer, który z trzaskiem uderzył w wyłożoną izolacyjnym gumolitem podłogę.

8.
Larotta szedł w górę po skrzypiących schodach. Wąski korytarz przypominał mu jakieś miejsce, z trudem jednak zbierał myśli. Próbował ułożyć przeprosiny, zastanawiał się czy słowa w ogóle są w stanie oddać to co naprawdę czuje, a co sprawiało mu ból. Schody ciągnęły się w nieskończoność, a brudne ściany obłożone bambusową boazerią sprawiały wrażenie poplamionych krwią. Mężczyzna minął pomieszczenie, gdzie działo się coś złego, szybko jednak wspiął się na kolejne stopnie oddalając od głuchych jęków i krzyków. Kolejne pomieszczenia witały Patricka tym samym widokiem, aż w końcu stanął przed drzwiami zamykającymi drogę w końcówce stromego korytarza. Raz po raz obraz przez jego oczami rozmazywał się, a na ścianach rozbłyskiwały dziwne znaki, chyba chińskie.
Nagle drzwi odblokowały się i uchyliły z przeciągłym skrzypnięciem. Pokój był niewielki, a okno w dachu wpuszczało do niego nieco światła z pobliskich neonów reklamowych. Było go mało, wystarczyło jednak aby dostrzec postać kobiety. Stała w samej bieliźnie, wpatrując się w szybę, po której wijącymi się strugami spływała deszczówka. Światło przydrożnej lampy rozsypywało się na tysiące iskierek, przeglądając w kroplach wody, niczym w źrenicach małych, przyczajonych tuż za krawędzią widoczności istot.
Płakała. Jej delikatna twarz skierowała się ponownie w kierunku okna, gdzie plastikowe lampy niezdarnie naśladujące kartonowe klasyki, kołysały się na wietrze. Udekorowane były dziesiątkami długich frędzli. Ściekała z nich woda strugami, kapała w dół pogrążając się w ciemności.
Pistolet leżał na nocnym stoliku wraz ze zwiniętym, pięknym wachlarzem. Mężczyzna sięgnął po broń. Strzelił. Kobieta z impetem wpadła na cienką ściankę, przebijając ją. Drzazgi, kurz i krew zmieszały się na podłodze, podczas gdy bezwładne ciało runęło na ulicę. Leżała tam w ciemności, wśród strumyków wody i kałuż. Padał deszcz, którego krople zbierały się na bladej skórze prostytutki. Niewidzące oczy spoglądały w niebo, a usta poruszały się delikatnie. Wypowiadane słowa niemal natychmiast porywał wiatr, lecz Larotta rozumiał, wiedział co chciały powiedzieć. Układały się do słowa ‘przepraszam’ oraz ‘kochałam’.
Patrick widział tą scenę. Brał w niej udział, a jednocześnie był obserwatorem. Pistolet wciąż spoczywał w jego ręku. Z lufy Colta C&B unosiła się strużka dymu, a łuska śmiercionośnego naboju spadła na dywan. Tuż obok niej pełzł wąż. Rozległo się też syczenie, które zlewało się z szumem deszczu. Inny gad zsunął się po szybie okna, jeszcze inny wpełzł do pokoju poprzez otwarte drzwi.
Pistolet wystrzelił kolejny raz. Pocisk wraz z ładunkiem plazmowym przebił gumolit, tuż obok łuskowatego ciała i zagłębił się w podłodze. Następny z trzaskiem wybił dziurę w nocnym stoliku. Kolejny przepalił głowę Larotty.
Patrick słyszał głosy, jakby rozmowę o nim toczącą się za ścianą.
- Trudno powiedzieć, jego umysł przyjął bardzo dużą dawkę trucizny.
- Samobójstwo? Skurczybyk.
- Nie, poziom rozkładu toksyn wskazuje na długotrwałe przyjmowanie niewielkich dawek narkotyku. Alkohol strawił wątrobę, chorobę, głowę stracił dla niej.
- Dla kobiety.
- Umrze?
- Możliwe. To stary ćpun.
- Larotta to stary zdrajca, a nie ćpun…
- Obcy pewnie jakiś. Potwór, może zdejmiemy mu skórę za te stringi Anders?
- Wprowadzimy mu coś jeszcze w głowę, może szklaną rurkę? Albo wbijemy igłę?
Głosy stawały się coraz bardziej chaotyczne i zniekształcone, a ich przekaz był z każdą chwilą mniej czytelny. W pewnym momencie wydało się nawet Patrickowi, że nieznajomi zaczęli mówić po chińsku.
Ból oszałamiał, ale świadczył niezbicie o tym, że Larotta żył. Programista z trudem otworzył oczy, aby skupić się na suficie, na którym podłużne lampy wisiały w jednakowych odstępach. Jakiś cichy sygnał zabrzmiał trzema długimi dźwiękami i zamilkł.
- Obudził się panie doktorze, proszę do ambulatorium.
- Kto? Jak? Ach! Niech Pani poinformuje komandora – powiedział przyjemny męski głos po czym odezwał się ponownie – …oraz profesora Gwyhalla
- Dobrze Panie doktorze – drugi głos należał do kobiety. Był ciepły i serdeczny, aczkolwiek wyrażał lekką nutę niezadowolenia może lęku.
Po chwili w zasięgu wzroku Patricka pojawiała się poorana zmarszczkami twarz doktora Elmesa Holdinga, neurologa.
- Dzień dobry Panie Larotta.
Patrick nie był w stanie nic powiedzieć. Język odmawiał mu posłuszeństwa, a szczęka nie chciała się poruszyć. Uczucie było podobne do tego u dentysty, lecz dziesięciokrotnie silniejsze.
- Rozumiem, rozumiem. Niedługo poczuje pan ulgę, to minie. Nabiedziłem się z doktorem Uthermaierem aby zidentyfikować to świństwo.
Pacjent nic nie rozumiał. Pamiętał jedynie pistolet, pamiętał martwą kobietę. Pamiętał otwarte oczy Mei Lu oraz czerwone jak krew usta szepczące przeprosiny za nieznaną zbrodnię.
- Nieźle się Pan załatwił. Musi Pan koniecznie zmienić towarzystwo… - doktor zaśmiał się cicho, po czym podszedł do monitora i zgrał jakieś dane do tabletu medycznego.
Szklane drzwi otworzyły się cicho i do sali ktoś wszedł.
- Dzień dobry doktorze Holding – odezwał się człowiek z krótką bródką.
- Dzień dobry profesorze Gwynhall.
- Co się z nim stało?
- Uthermaier, wie pan, nasz toksykolog z laboratorium 16-A zidentyfikował przyczynę. Istna instrukcja zagłady świadomości.
- Proszę mi pokazać – powiedział spokojnie Gwynhall – Boże, metylotryptamina, psylocybina, melatonina, aretonynina. Skąd on miał…
- Nie miał. Technicy badają dziwne urządzenie, które marines znaleźli w wentylacji jego pokoju. Oficerowie śledczy przypuszczają sabotaż.
- Przypuszczają? Boże ależ oni domyślni... Chwileczkę, w stanie lotnym? To raczej mało możliwe, gdyż…
- W dodatku posądzają naszego niedoszłego denata.
- Chodzi o…
- Tak, profesorze Gwynhall. Badamy obecnie możliwość wywołania stanów psychotycznych i powiązanych zmian osobowościowych.
- Przy tym gównie wszystko jest możliwe, doktorze Holding. Nie widziałem jeszcze takiego składu. Mam nadzieje ze zbyt długo nie był wystawiony na działanie tej substancji. Proszę na bieżąco mnie informować. Chętnie udzielę też konsultacji doktorowi Uthermaierowi.
- Oczywiście, Panie profesorze. Był pan terapeutą Pana Larotty, Pana pomoc będzie nam niezwykle przydatna.
- Udzielę niezbędnych informacji, gdy to będzie absolutnie konieczne.
- Oczywiście – uśmiechnął się neurolog i wskazał na monitory – mamy go pod kontrolą. Proszę się nie martwić. Już wkrótce będzie na nogach. Jednakże więcej będę wiedział za niecałe dwie godziny. Wtedy też doktor Uthermaier dokończy pełną analizę toksykologiczną. Przyda się mu Pana doświadczenie w zakresie psychopatologii. Interesują go zaburzenia w sferze psychicznej wywołane zatruciami chemicznymi. Osobiście również nie wzgardzę dogłębną analizą przypadku Pana Larotty. Podobnie jak oficerowie śledczy.
- Mówi pan?

9.
Wicher targał niskopienną roślinnością oraz koronami bujnych, pokrzywionych drzew. Korony szumiały i szeleściły, ale był to inny śpiew niż ten znany z Ziemi. Skaliste góry, choć w ocenie Larotty zdawały się być wyższe od Alp porastały niemal zupełnie kępy karłowatych drzewek i odpornych na trudne warunki krzewów. Niebo rozjaśniała łuna jak gdyby pożaru, otaczającego to miejsce zewsząd. Mężczyzna szedł powoli, ostrożnie stąpając na nierównym, skalistym podłożu. W zacienionych miejscach kamienie pokrywały mchy i porosty, a kępy trawy falowały z wolna, poddając się podmuchom powietrza.
Coś zabłyszczało wśród traw. Larotta sięgnął po metalowy kawałek blaszki. Był to rodzaj medalionu na łańcuszku. Na jego powierzchni wypisano jakieś znaki, lecz były dla programisty niezrozumiałe. Nie zastanawiał się nad nimi długo, wspiął się na wzniesienie, z którego spostrzegł ogromny, idealnie okrągły kształt, rozciągający się w dolinie. Wypełniały go strzeliste maszty, błyszczące ognistą pożogą wieże i dziesiątki mniejszych zabudowań. To było miasto zbudowane z kryształów, szkła i światła. Proste pasma dróg rozchodziły się w różnych kierunkach w nieregularnych odstępach od obwodu koła metropolii. Przypominały promienie słońca z dziecięcego rysunku.
Dziwny wąż z dziesiątkami nóżek po bokach przebiegł po wielkim głazie, tuż obok stopy człowieka. Zatrzymał się, obrócił kilka razy dookoła, jakby gonił swój ogon po czym wbił czarne oczka w nietypowego intruza. Chwilę później pojawiły się następne istoty, a tupanie ich małych odnóży dobiegało uszu Patricka ze wszystkich stron.
Nagle potężny rozbłysk światła oślepił Larottę, rozlał się po niebie niczym płomienie ognia. Stworzonka uciekły w popłochu, wszystkie na raz, pozostawiając Patricka samego.
Korony drzew spłonęły z sykiem, zasypując ziemię iskrzącym się popiołem, a ich pnie powyginały się nienaturalnie niczym włożony do ognia plastikowy pręt. Krzewy zmieniły się w płonące pochodnie, ich gałęzie czerniały i przybierały postać smolistej substancji, która kapiąc plamiła kamienie i żwir dymiącą breją. Z nieba runęły kule ognia, a wdychane powietrze zaczęło palić płuca, wyżerać gardło człowieka. Jego ubranie zajęło się ogniem. Syk żaru wypełnił otoczenie. Jakiś zagubiony gad zwinął się w agonii, zaraz potem jego ciało zmieniło się w popiół. Ogromny, płonący zniszczeniem obłok żaru spopielił skórę Larotty, wypalił jego oczy.
Grała cicha muzyka. Uruchomił się program łagodzenia skutków stresu. Programista leżał w jednoosobowej sali szpitalnej. Kardiomonitor wydawał ciche dźwięki w takt uderzeń serca pacjenta. Zaraz też otworzyły się jasne drzwi i wszedł przez nie doktor Elmes Holding w towarzystwie dwóch innych specjalistów. Jednego z nich Larotta znał bardzo dobrze, był to profesor Natan Gwynhall, przewodniczący zespołu psychiatrów i psychologów Tytana.
- Dzień dobry panie Larotta. Cieszę się, że odzyskał Pan przytomność. Właśnie o Panu rozmawialiśmy i powiem szczerze, że zaczynaliśmy się już martwić – powiedział z uśmiechem Gwynhall i stanął przy łóżku pacjenta. Pozostali lekarze także się zbliżyli i przywitali programistę uśmiechem i skinięciem głowy. Wyglądali na zadowolonych.
- Dzień dobry – odpowiedział słabo Patrick, a jego spojrzenie powędrowało do tabletu trzymanego przez jednego z medyków – Także zaczynałem się martwić.
- Ach tak. Pozwoli Pan, że się przedstawię, Hans Uthenhaimer, jestem toksykologiem…
- Doktor Uthenhaimer zbadał to co doprowadziło pana do tak nieprzyjemnego stanu.
- I jak sądzimy wpłynęło na pana zdolność oceny oraz umiejętność realizacji zadań – dodał doktor Holding.
- Tak, właśnie. Otóż został pan poddany działaniu nieznanej dotąd substancji, która w określonych warunkach i przy określonych stanach umysłowych może prowadzić do szeregu objawów. Do zaburzeń świadomości, chronicznego zmęczenia poprzez zaburzenia snu, do halucynacji i omamów słuchowych.
- Zostałem zatruty? – zapytał Larotta i spojrzał pytająco na profesora.
- Tak synu – Gwynhall pokiwał głową i skinięciem głowy dał znak koledze aby kontynuował.
- Detoksykacja potrwa kilka dni, ale wygląda na to, że gaz nie spowodował żadnych poważnych urazów ani trwałych zmian.
Do sali wszedł komandor Villigens w towarzystwie oficera z Biura Bezpieczeństwa, kapitana Forgines. Przy wejściu do ambulatorium, Larotta zauważył dwóch uzbrojonych marines. Oficerowie stanęli z boku, przysłuchując się lekarzom.
- Istnieje również niewielka możliwość, że mógł Pan uczynić kilka rzeczy nieświadomie. Proszę się zatem nie zdziwić jeśli ktoś będzie na pana obrażony, albo jeśli usłyszy Pan, że znajdował się w mesie, mimo że tego Pan nie pamięta.
- Chwileczkę – odezwał się oficer bezpieczeństwa – Czy to znaczy, że Naczelny Programista Sterowy mógł wprowadzać zmiany do oprogramowania jednostek centralnych i systemów nawigacyjnych, nie będąc świadomym tego co robi?
- Z anatomicznego punktu widzenia jest to w zasadzie niemożliwe, panie kapitanie – odezwał się profesor Gwynhall - Na szczęście i nieszczęście rzecz jasna, stan, w którym znajdował się Pan Larotta, mówię tutaj o dużym zatruciu, zaburzeniach w gospodarce neuroprzekaźnikami i innych sprawach, o których nie ma pan pojęcia, nie był w stanie wykonywać żadnych zaawansowanych czynności.
- Można by to przyrównać do stanu lunatyka, który będzie w stanie zrobić znane, dobrze wyuczone i często zautomatyzowane czynności lecz nic twórczego ani skomplikowanego. Jedynie długotrwała indoktrynacja, tortury, pranie mózgu mogłyby sprawić że człowiek w takim stanie wykona jakąś czynność poza tymi wspomnianymi – dodał Holding.
Kapitan chciał o coś jeszcze spytać jednak ubiegł go komandor Villigens.
- Czy zatem oskarżenia w stosunku do Pana Larotty, jeśli chodzi o sabotaż, są uzasadnione czy też nie? Pytam o opinię sądową w świetle Kosmicznego Prawa Federacji, oraz Ustawy o Sądzie Polowym we Flocie Federacji.
- Biorąc pod uwagę nasz obecny stan wiedzy… - zaczął Holding, jednak gestem powstrzymał go Natan Gwynhall.
- Możemy posądzać Pana Patricka jedynie o to, że nie za każdym razem sprawdza swój kanał wentylacyjny, czego i ja nie robię zbyt często – profesor uśmiechnął się lekko, i spojrzał na kolegów, którzy odwzajemnili gest – … oraz, że nie zadbał o bezpieczeństwo swojego pokoju. Jak wiemy każdy kto ma pewne pojęcie o elektronice mógł dostać się do zamkniętej kwatery i podłożyć ładunek pod byle pretekstem.
- To jeszcze zbadamy, dziękuję panie profesorze – powiedział kapitan Forgines.
- Panie kapitanie, raczy pan mi nie przerywać, jeszcze nie skończyłem – reprymenda profesora wcale nie ostudziła zapału oficera, komandor się nie odezwał. – prawda jest taka, że Pan Larotta jest tak winny jak każdy z nas, nawet pan kapitanie Forgines.
Oficer spojrzał na medyka z ciekawością esesmana.
- Wydaje mi się, że to w gestii Biura Bezpieczeństwa leży zapobieganie wszelkim formom sabotażu, nie zaś gnębienie jego ofiar – zakończył profesor.
- Panie profesorze, oczywiście pana opinia jest dla nas bardzo cenna. Jednakże zaginięcie Horyzontu, jak i dziewięćdziesiąt siedem ofiar śmiertelnych skłania do poszukiwania przyczyn. Incydent którego zaraportowanie w Centrali będzie bardzo trudne. To się ma nigdy nie powtórzyć, a Panowie pomogą mi znaleźć winnego i radzą jak osiągnąć bezpieczeństwo – powiedział spokojnie komandor, który podczas mówienia przenosił wzrok z jednego specjalisty na drugiego. Na końcu zatrzymał się na Patricku Larottcie, który nie wytrzymał tego nacisku.
- Jeśli mogę - zaczął doktor Uthenhaimer – Zatrucie tego typu substancjami często wywołuje stany psychotyczne, objawy podobne do objawów psychoz, z tą różnicą, że u ich podłoża nie leżą ani zaburzenia psychiczne ani też uszkodzenia układu nerwowego.
- Innymi słowy, panowie, posądzanie pana Larottę o sabotaż byłoby równoznaczne z osądzeniem człowieka cierpiącego na psychozę. A to w świetle prawa, nawet Prawa Kosmicznego, nazywane jest niepoczytalnością i przesłanka ta wyklucza winę. W chwili zatrucia pan Larotta powinien być traktowany jako osoba niepoczytalna – dokończył wypowiedź Gwynhall.
Pozostali specjaliści zgodzili się z opinią profesora.
- Kiedy pan Larotta będzie zdolny do służby?
- Zaleca się odsunięcie Pana Larotty od obowiązków do czasu ustąpienia objawów i wykluczenia innych zewnętrznych wpływów. W praktyce do końca misji, Pan Larotta powinien zostać zwolniony z obowiązków Głownego Programisty Sterowego.
- Rozumiem. Dziękuję panie profesorze oraz panom – komandor skinął głową – O dalszej karierze Pana Larotty we flocie zdecyduje dedykowana komisja na Ziemi. Panie kapitanie Forgines, proszę za mną. Czas przesłuchać innych podejrzanych w tej sprawie.

10.
Biuro Bezpieczeństwa, naciskane przez komandora oraz komunikaty z bazy Alpha dość szybko złapało technika odpowiedzialnego za podłożenie ładunku. Tłumaczył się wykonywaniem poleceń przełożonych. Wskazał nawet kilka nazwisk ale biuro nie odnalazło żadnych powiązań z większością posądzonych o zdradę oficerów. Znalazł się wśród nich Larotta jak i Anders, co wywołało uśmiech na ustach komandora. Osoby którym udowodniono powiązania ze spiskiem zostały osądzone i poddane aresztowi w kriocelach.
Po wykonaniu szeregów badań, rozmowie z psychologami oraz ponownym przesłuchaniu, Naczelny Programista Sterowy został zwolniony zarówno z ambulatorium jak i z aresztu. Przez tydzień miał pozostawiać pod obserwacją specjalistów medycznych jak i śledczych. Nawet po upływie tego okresu, zobligowano go rozkazem do regularnej pomocy psychologicznej i częstych badań kontrolnych. Badanie wykrywaczem kłamstw domknęło całości procedury.
Larotta otworzył drzwi do kajuty. Pod jego nieobecność zainstalowano nową kratkę wentylacyjną oraz zamontowano dodatkowe filtry z czujnikami skażenia. Komandor wydał polecenie montażu tego typu urządzeń we wszystkich kwaterach oficerskich oraz w kajutach osób kluczowych dla bezpieczeństwa statku. Więcej nie było na magazynie. Patrick usiadł na krześle i odruchowo uruchomił komputer. Blokady dostępu do systemów wciąż obowiązywały, ale miał sporo poczty, głównie meldunki o usterkach, które wymagały udziału programistów. Większość rozwiązał już Domings wraz z Komprowskim.
Patrick marzył o prysznicu. Ciepły strumień masował przyjemnie skórę, gładził i rozluźniał mięśnie. Woda spływała po ciele, ściekała też strugami po pleksiglasowej obudowie brodzika. Larotta oparł się rękami o nią i śledził bezmyślnie pojedynczą kroplę, która wijąc się żłobiła esowatą bruzdę na zaparowanej szybie.
Jego myśli początkowo błądziły po wspomnieniach z minionych trudnych dni. Wspomnienia były często niezrozumiałe, lecz w miarę jak się nad nimi zastanawiał pozornie niepasujące do siebie szczegóły zaczynały się układać w jedną, niepokojącą całość. Robiło się coraz cieplej i bardziej duszno. Nagle Larotta poczuł się słabo, a jego oczy zaszły mgłą. Mężczyzna usiadł odruchowo w brodziku i sięgnął ręką aby wyłączyć strumień wody. Nie napotkał czujnika tam gdzie się znajdował. Nagle przyszła ciemność, coś z brzękiem upadło na dno brodzika. Był to medalion na łańcuszku. Blaszkę poznaczono dziwnymi symbolami, lecz jej błysk szybko zgasł.

Patrick ocknął się z trudem. Był słaby, nogi odmawiały mu posłuszeństwa, a głowa przy każdej próbie wstania wybuchała kolejną falą bólu. Mężczyzna zauważył ruch w łazience, lecz nie dostrzegł niczego więcej przez zaparowane szyby kabiny prysznicowej. Drzwiczki otworzyły się. Kobieta zdjęła szlafrok i weszła do brodzika. Poczuł dotyk jej skóry. Gdy spojrzał w górę ujrzał delikatne i szczupłe nogi, krągłości które z podnieceniem pieścił, dostrzegł też delikatne oblicze Mei Lu. Z trudem kucnęła przy nim i dobrotliwym, ciepłym głosem odezwała się.
- Nie martw się Patrick. To nie twoja wina. To nie ty mnie zabiłeś.
- Kim...
- Chciałam cię przeprosić, przeprosić że nie tylko ciebie kochałam.
- Mei...
- Tak Partick, kochałam też ją, Idyllę jej cnotę. Odkryłeś więcej niż przypuszczałeś, zaprzepaściłeś jej gest, jej miłość, jej zaproszenie.
- Mei, kocham cie! Nie chciałem twojej... twojej śmierci!
- Ciiii...
Zajaśniało światło. Mężczyzna unosił się w powietrzu wśród blasku neonów. Gdy wzrok mu się wyostrzył, dostrzegł iż nie były to znane z miast źródła światła, tylko wielkie słupy, kolumny jarzącego się blasku. Przypominały rdzenie modułów AZTECA, lecz były większe, ogromne wyższe niż największe gmachy biurowców w Nowym Londynie. Było to piękne, dziwne i oszałamiające. Wykraczało poza sferę doznań i myśli technologicznej Człowieka. Wtedy też zrozumiał, że jego twór, a w zasadzie twór setek inżynierów któremu on sam dał duszę, stał się na tyle złożony i na tyle doskonały aby połączyć się z czymś, czego pojąć nikt przy zdrowych zmysłach nie może. AZTEC połączył się z Idyllą.
Zasyczał wąż. Jego zimne ciało owinęło się wokół stopy Larotty. To była Mei Lu, to ona syczała. Miała smoka, wytatuowanego na plecach i dziwne symbole, myślał że były chińskie. Nie zauważył tatuażu, a może nie pamiętał o nim, choć znał każdy cal jej ciała. Może nie chciał pamiętać. Smok się ruszał, jakby tworzył go milion znaków... znaków kodu, wcale nie obcych symboli, lecz odległych
- Przykro mi Patrick – powiedziała kobieta zmienionym głosem. Nie należał on już do Mei Lu, tylko do kogoś innego. Był jednak Patrickowi bardzo dobrze znany. Potrafił pieścić i bezwzględnie wymagać.

Anders zamknęła drzwi kabiny prysznicowej i odetchnęła spokojnie. Kobieta otworzyła szafkę i wzięła stamtąd czerwone stringi, ukryte za męskimi kosmetykami.
- Patrick Larotta – zamruczała pod nosem – Szkoda, że tak się opierałeś. Mogliśmy być szczęśliwi. Mogliśmy poznać jej cnotę. Pławić się w niej.
Zanim pani pułkownik wyszła z pokoju programisty otworzyła szufladę jego biurka. Znajdował się tam uszkodzony Inhibitor synaptyczny REM, który zabrała w jego miejsce dając inny. Zdjęła silikonowe rękawiczki, które powędrowały do kieszeni munduru. Gdy opuszczała pomieszczenie wyłączyła maskowanie molekularne, zapobiegające pozostawieniu łatwych do wyśledzenia mikroskopijnych śladów biologicznych. Był to zaawansowany sprzęt najnowszej generacji. Nowa linia urządzeń klasy „Stealth” jednej ze spółek Korporacji.
Bo czym była Korporacja? Czy kiedykolwiek Federacja poznała z kim tak naprawdę walczy? Nie. Wiedza ta pozostała tajemnicą.

Pułkownik Anders spłukała z twarzy żel do kąpieli. Oddychała głęboko próbując dojść w sobie do zgody. W tej jednej chwili chciała być czysta, pozbyć się brudu ciała i wielu wspomnień, które ją kalały. Nawet teraz czuła na sobie dotyk Larotty, pamiętała jego pocałunki i pieszczoty, zapach jego wody kolońskiej. Na haczyku obok ręcznika wisiał srebrzysty medalion zawierający kilka dziwnie wyglądających znaków. Były to symbole Cnoty Idylli, przynajmniej to właśnie je widziała Anders. Kobieta uśmiechnęła się lekko, była zdenerwowana lecz szczęśliwa. Przejrzała się w lustrze. Dostrzegła w nim nie siebie, lecz rozmytą postać kobiecego kształtu, jaśniejącą błękitem, z czymś na wzór szmaragdów zamiast oczu.
- Tajemnica jest bezpieczna.
- Dobrze, Anders. Zasłużyłaś na doznanie cnoty Idylli - rozległ się w jej głowie przyjemny i spokojny, kobiecy głos. Miał brzmienie łagodnego chóru – Zaznaj szczęścia z Mei Lu.
Pani Pułkownik upadła w brodziku prysznica. Nie poruszyła się już, umarła. Fotokomórka nie wykrywając ruchu wyłączyła wodę, a system kabiny prysznicowej podziękował na dużym monitorze za skorzystanie z urządzeń firmy Merhart i Wspólnicy.

KONIEC


To cały tekst, moi drodzy. Miłej lektury.
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#4
Cytat:nikt nie poczuł drgań, odbyły się
drgania mogą się odbyć? Jakoś dziwnie mi to brzmi.
Cytat:precyzyjnej, dokładnej co do tysięcznej sekundy operze
Wiem, o co chodzi w tym porównaniu, ale określenie opery jako dokładnej i precyzyjnej wydaje mi się niefortunne.
Cytat:studio pornioli.
literówka czy neologizm? Smile
Cytat: poprosił o przysłanie informatyka to analizatorów molekularnych.
literówka
Cytat:meldunkiem zostanie przesłany na ziemię.
Myślę, że chodzi o planetę.
Bardziej znaczących błędów nie znalazłam, ale też dotarłam tylko do piątej części (co nie znaczy, że spodziewam się znaleźć więcej). Resztę przeczytam w kolejnej wolnej chwili Smile. Na temat stylu ciężko mi się wypowiadać, ale nie sądzę, by było źle, skoro przebrnęłam. I nie miałam większych problemów ze zrozumieniem o co chodzi, jak dotąd, pomimo, że o programowaniu nie mam pojęcia. Czy mi się podoba, zobaczymy, jak dotrę do końca.

EDIT:
Właśnie skończyłam. Mój komentarz: oż w mordę. Co najmniej bardzo dobrze.
Co prawda było kilka literówek, ale już mi się nie chciało ich zapisywać Smile.

Następnym razem edytuj swojego posta, nie pisz 2 postów pod rząd. // Kelson

Ok ok, zapomniało mi się Smile
Odpowiedz
#5
Zgadzam się ze zdaniem księżniczki Smile Naprawdę zacnie. Będę śledził Twoją twórczość ]:-> mwahahaha! Big Grin
Odpowiedz
#6
OK. Na start: 1 i 2.

Cytat:Deszcz bębnił o szyby pojazdu. Szara kurtyna ulewy okryła półprzeźroczystą woalą uliczne światła oraz ruchome obrazy miejskich telebimów

Zdanie tasiemiec. Proponuję rozbić. Pierwsze zdanko krótkie, zgrabne - ale tak jak podkreśla to wielu pisarzy - nie chwyta tak mocno jak powinno. Pomyśl nad nim.

Cytat:Maska poduszkowca przebijała się przez zatłoczoną ulicę handlowej dzielnicy Nowego Szanghaju, przykrytą mglistym oparem wyziewów kanalizacji, zmieszanych z parującą z rozgrzanego betonu deszczówką

Znowu tasiemiec.

Cytat:Kierowca, podstarzały chińczyk, podśpiewując znany przebój, z beztroską wprawą wymijał przechodniów i pojazdy nieco mniej frasobliwych kierowców.

Pierwszy akapit - trzy tasiemce. Tnij, tnij, to ma się łatwo czytać!

Cytat:Schody trzeszczały przy każdym kroku.

Przeskok pomiędzy tym i poprzednim zdaniem może drażnić.

Cytat:Kobieta miała w sobie nieodparty urok, zniewolił on Larottę blisko rok temu.

Kolejny przeskok, poza tym zdanie wygląda na zlepione na siłę.

Cytat:Larotta kupił nawet pierścionek.

Larotta - wychodzi że to imię g. bohatera, zamiast orientalnej muzy. Jednak orientalna muza musiałaby być mężczyzną. Więc błąd. Chociaż nie. Wszystko przez:

Cytat:Kobieta miała w sobie nieodparty urok, zniewolił on Larottę blisko rok temu

Niby to nie jest błąd, ale ludzie mogą się pogubić.

Cytat:uwagę co poniektórych osób, jednak na nie dłużej niż kilka sekund.

Moim zdaniem niepotrzebnie wdajesz się w drobiazgi. Za dużo informacji, za dużo!

Cytat:jedenaście, sekund.

Przecinek zbyteczny.

...

Później darowałem sobie czepiactwo (to raczej komplement, bo oznacza, że tekst mnie wciągnął Smile )

Sumując:

Bohaterowie: Niestety, papierowi, ale nie aż tak, by odrzucać. Poczekam na dalszą część, by dowiedzieć się nieco więcej.

Fabuła: coś zaczynam czuć. Zaczynam. Pierwszy fragment, owa 1. był strasznie męczący. Najlepiej to wgl bym go skreślił, gdyby nie ciekawie wkomponowana historia z Nowym Szanghajem. Prosiło się to o rozwinięcie, o opisanie jakiejkolwiek ulicy, ukazanie tego klimatu. Niestety, skończyło się na smoku (całkiem całkiem nieźle wepchniętym w te realia).

Całość:Cudem to to jak na razie nie jest. Styl nie pozwala skupić się na tekście i fabule. Przesyt niepotrzebnych informacji. Podoba mi się wykorzystanie antymaterii, lekki bełkocik przy tłumaczeniu jak ona funkcjonuje na statku - czuć klimat. Póki co to opowiadanie jedno z wielu, nie utożsamiamy się z bohaterem. Nadawaj imiona w nieco bardziej zdecydowany sposób, by czytelnik mógł skatalogować bohaterów w swej łepetynie. Postaraj się ciąć zdania, wyrzucaj to co jest niepotrzebne i nie wnosi niczego do fabuły opowiadania. Nie ma sensu zalewać czytelnika potokiem informacji, bo nie każdy jest Einsteinem. Ja mam swoje wyobrażenie opisanego tutaj świata, ale nie każdy musi, dla wielu, przez ten styl, to może być opowiadanie o urywkach w białej przestrzeni.

Jest ok z minusem. Może być duużo lepiej.

W najbliższych dniach przetrawię 3. 4. Mam nadzieję, że nie ma tam za dużo przypraw.

Pozdrawiam
Arche
Jeżeli myślisz, że Twój tekst jest dobry, napisz do mnie.
Wszystko da się naprawić.

Odpowiedz
#7
Dziękuję Wam za uwagi, wszystkie rozważam. Czekam na dalsze. Smile
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#8
Witaj,

Mój komentarz dotyczy tylko Twojego pierwszego posta, później przeczytam resztę.
S-F to zupełnie nie mój klimat, więc trochę mnie zmęczyło, ale nie zmienia to faktu, że nawet mi się podobał ten "lekki bełkocik przy tłumaczeniu jak ona (antymateria) funkcjonuje na statku".
Niesamowita ilość fachowych określeń i technicznych szczegółów spowalniała akcję, ale jednocześnie potrafię sobie wyobrazić, że dla ludzi lubujących się w tych klimatach, musi ten tekst być niezłym smaczkiem.
Styl masz wg mnie bardzo dobry, wypracowany, zadbany. Brakło kilku przecinków i znalazłam kilka literówek, ale nie zaburzyło to odbioru tekstu.
Niektóre liczby (poza nazwami własnymi) napisałabym słownie. Część z nich wypisałam poniżej, ale decyzję, co do reszty pozostawiam Tobie.
Rzuciło mi się jeszcze w oczy, że zamiennie piszesz <Pan>, <pan>. W moim odczuciu powinno to być pisane z małej litery, ale jeśli zdecydujesz się na pisanie z dużej litery, to rób to konsekwentnie.

MOJE SUGESTIE:

głęboko osadzonych oczach(,) podenerwowany zwłoką bębnił
marynarek przywieszonych na garderobie. - <zawieszonych/powieszonych w garderobie>?
Z tkaniny spoglądał na człowieka groźnie smok - <Z tkaniny spoglądał groźnie na człowieka smok>
niedomkniętych drzwi(,) zza których dobiegały
śnił przy niej, jak często rozmawiał z nią - powtórzenie: niej/nią
że gdy nie ucieknie stąd wystarczająco - <że jeśli nie ucieknie>
do wychudłej(,) cierpiętniczej postaci z krucyfiksu. - <wychudzonej>?
zatrzęsła się, ale nikt nie poczuł drgań, odbyły się - powtórzenie: się/się
Mało kto wiedział, iż najmniejsza awaria lub błąd kalkulacji superkomputera zmieniłby statek w bombę, - <zmieniłyby>
Rozpoczęło się więc precyzyjne hamowanie / odbywało się w precyzyjnej, - powtórzenie: precyzyjne/precyzyjnej
jednak na nie dłużej niż kilka sekund. - <jednak nie dłużej niż na kilka sekund>?
- Silniki 3, 4, 5 na pełnym ciągu. Silniki 1 i 2 - liczby piszemy słownie
- Czyste(,) sir, żadnych kontaktów.
- Dobrze, Pani Anders, jedynka i dwójka moc 100%. - dałabym <pani>, <sto procent>
- Coś ty powiedział(,) synu?
spytała Anders lekkim tonem, samej nie wierząc w taką możliwość. - <tonem, sama nie wierząc>, <tonem, nie wierząc>
przy okazji(,) zabijając każde życie na jej powierzchni - <zabijając całe życie na jej>
- Tak jest(,) sir.
metod dowódcy(,) niż uzyskanie jakichkolwiek
zajaśniał na pulsującym, krwiście czerwonym tle. -<krwistoczerwonym>
- Tak jest(,) sir. Panie Domings(,) proszę
Chwilę to trwało,(.) komputer musiał przegryźć
na prędkość statku,(.) w przypadku braku ingerencji
Herkulesem(,) pełniły rolę dodatkowych
Panie Domings, przejmuje Pan obowiązki - <pan>?
Dwa pomieszczenia , holl i sypialnię, - spacja za dużo, <hall>
pełną jasność(,) co do wydarzeń sprzed kilku
jego autorytet jako specjalisty, lub też zmusić go - powtórzenie: jego/go
- To niech mi Pan powie(,) do cholery,
- Nie(,) Larotta, ma się pan tym zająć osobiście.
w ciągu ostatnich 12 godzin? - liczby piszemy słownie
zdecydować odkąd pragnie się udać. - <dokąd>
dla nie obeznanych chaotyczna i - <nieobeznanych>
łatwiej radzić sobie samemu z sobą. - <radzić sobie ze sobą>
przejrzystość kabiny(,) ukazując stację przy Jednostce Centralnej.
pozbawienie z odzienia oraz powierzchni skóry ładunków elektrostatycznych. - <oraz ładunków elektrostatycznych ze skóry>?
tym swoim niecodziennym uśmiechem..(.)
oraz przeskandowaniu dłoni i siatkówki, rónież drugie, - <przeskanowaniu>, <również>
składała się z milionów nanoprocesorów trylibunitowych łączących się w elastyczną i uczącą się - powtórzenie: się/się/się
innych jednostek centralnych(,) był zdolny
Co się stało, że postanowił Pan odwiedzić nasz piękny rdzeń.(?)
pełniący funkcję szefa inżynierów AZTEC’(,) odetchnął głęboko
a stała temperatura temperatura nie tylko nam służy. - powtórzenie
- zamruczał Pan Gastwork i spojrzał na jeden z monitorów - wycięłabym > Pan, wg mnie zbędna jest tu forma grzecznościowa
‘wyszukaj 12-ZZ-34’ - jeśli są to napisy na monitorze napisałabym je z dużych liter, bo tak to mi brakuje kropki na końcu i dużej litery na początku
aby w zadowalający sposób odsiać nieszkodliwe od <tych> mogących potencjalnie być źródłem problemu.
- Mam cię(,) skurczybyku!
- Nie(,) dziękuję
otworzyło paszę(,) aby zadać śmiertelny - <paszczę>
powiedział wyraźnie Larotta(,) leżąc na łóżku z
jak dziś samopoczucie? - <jakie dziś samopoczucie?>, <jak samopoczucie?>
odezwał się miękki(,) kobiecy głos.
Wyciągnął rękę po niego, - <wyciągnął po niego rękę>
wcisnął bieliznę powrotem w róg szafki, - <z powrotem>
Postawcie mnie na nogi(,) siostrzyczki – zamruczał(,) wysypując
- Co to było.(?)
- Nie wiem(,) sir.
- Tak(,) wiem.
bardziej monitorowany(,) niż studio pornioli. - <pornoli>
- Tak jest(,) sir.
przy komputerze(,) zapominając o wężach i zapachu Anders.
- Witaj ponownie(,) Patrick.
- Mam cię(,) skurczybyku!
że któraś z modyfikacji wprowadzonych przez Domingsa zaowocowało - <zaowocowała>
magnetycznego planety(,) choć na głębszym poziomie

Dużo weny życzę, pozdrawiam,
Lilith
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.
William Shakespeare
[Obrazek: gildiaPiecz1.jpg]
Odpowiedz
#9
Przeczytałem. Przyznam że opowiadanie jest dla mnie poważną zagwózdką. Bo zasadniczo napisane jest technicznie dobrze, nie zawiera jakichś rażących błędów gramatycznych czy stylistycznych. Fakt że trochę tych wpadek Lil Ci wypisała, ale ona jest mistrzynią w wyłapywaniu takich rzeczy i ja niegodzien jej przysłowiowego rzemyka rozwiązać. Co zaś do moich wrażeń. Jeśli chodzi o sam pomysł, Kolo na ciężkich dragach aplikowanych mu regularnie przez zmyślną maszynkę doprowadza do katastrofy misji przez wpisanie lub zaniechanie związane z błędnymi danymi. Na koniec zaś kiluje go panienka okazująca się być agentem wrażej Korporacji. Znaczy pomysł eksploatowany wielokrotnie, ale skądinąd sam w sobie niezły. W opowiadaniu miałeś dwa przebłyski mistrzostwa. W kolejności jakościowej to scena walki i początek opowiadania. Natomiast odkąd zacząłeś te programistyczne dywagacje, to już było coraz gorzej. Nawet nie chodzi o sprawy technikaliów, sam pisuję także SF i uważam że taki sobie pseudonaukowy bełkot jest temu gatunkowi potrzebny. Inna sprawa jak jest tego tak wiele i do przesytu że aż z tego opowiadania ścieka jak nadmiar miodu z kromki chleba. A jak wiesz, nadmiar słodyczy prowadzi do odruchu wymiotnego. Tak więc moją radą jest odcedzić dokładnie to opowiadanie z nadmiaru nic nie wnoszących szczegółów i dodanie mu nieco więcej dynamiki, bo na tę chwilę wygląda dość mdło.
pozdrawiam serdecznie


corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#10
Dziękuję za kolejne informacje. Słoik miodu na kromce chleba, bleee. Wink Ciekawe, że nikt nie zwrócił uwagi na motyw obcości przetykający się tu i tam ( i nie mam na myśli kosmitów Tongue). Musiałem to źle opisać. Za słabo, może to ten brak dynamizmu? Pomyślę, dzięki gorzki.
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#11
Komentarz po przeczytaniu pierwszego posta:

Podoba mi się. Styl jest płynny, bardzo przyjemny. Chciałabym kiedyś osiągnąć taki poziom. Świat przedstawiony wygląda bardzo wiarygodnie. Dialogi są autentyczne. Te tematyczne wypadają profesjonalnie i prawdziwie.
Poza tym podobały mi się wtrącenia dotyczące przeszłości bohatera oraz jego aktualnych relacji osobistych. To bardzo przydatne przy tym gatunku. Działa jak odskocznia od techniki i wszystkich naukowych terminów, którego tego typu prace są pełne.
Tylko tego thriller'a na razie nie uświadczyłam Sad Za to jedna gwazdka mniej Wink
W wolnej chwili przeczytam resztę.

Warsztatowo wysoki poziom. W zasadzie tylko to mi się rzuciło w oczy:

Cytat:Pamiętał jak chował je przed Anders, pamiętał jak na czworakach szukała ich, a on siedział na łóżku i przyglądał się, po prostu patrzał.
Patrzył?
Odpowiedz
#12
Dziękuję za komentarz. Czy "Skok..." to thriller? Tak myślę, że w pewnym sensie, chyba prawie na pewno nie jestem pewien. Wink Są tam co najmniej dwa wątki - zagadki, które się zazębiają, jest napięcie w kilku momentach, pod koniec zwrot akcji, który gdybyś miała skomentować powiesz: no coś takiego już było gdzieś. Ale gdybyś miała wyjaśnić, dlaczego ten zwrot nastąpił, pojawiają się schody. Przynajmniej tak miało być w zamierzeniu moim. Przeczytaj oceń sama i odpowiedz na pytanie. O co do cholery chodzi? Cool
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#13
Skończyłam.

Nagromadzenie naukowych terminów tym razem trochę mnie nużyło. Jestem laikiem jeśli chodzi o tę tematykę, więc zastosowanie tak wielu skomplikowanych zwrotów wydało mi się przesadne. Szczególnie, że czytałam dość dużą partię tekstu. Może dlatego poprzednim razem nie miałam takich odczuć. Stylowo nadal było dobrze, choć nie ustrzegłeś się przed powtórzeniami i kilkoma dziwnymi zdaniami, ale skupiałam się raczej na fabule i nie pamiętam, w którym momencie zaistniały.

Chyba najbardziej podobał mi się ten ostatni fragment. Im bliżej końcówki, tym poziom IMO wzrastał, a w tekście było coraz więcej z thrillera. Z początku mi tego trochę brakowało. Wtedy było w tym więcej SF. Nabiłeś też kilka punktów zakończeniem.
Jeśli chodzi o postacie, to Larotta jako główny bohater został przedstawiony dobrze. Jednak mogło być lepiej. Moim zdaniem pokutują tu dość duże partie tekstu naszpikowane fachowym słownictwem. Tam traktujesz go nie jak postać, ale bardziej jako rekwizyt do przekazania tych wszystkich formuł i terminów. Fragmenty, w których starasz się skupiać na jego odczuciach, są dużo lepsze i czyta się je z większą przyjemnością. Szkoda, że nie było ich więcej.
Reszta bohaterów została potraktowana po macoszemu, ale zdaję sobie sprawę, że tego wymagała fabuła i absolutnie nie mam o to pretensji.

Ale całość oceniam dobrze. Gdybyś pozbył się połowy technicznego "bełkotu" Wink byłoby lepiej.
Przepraszam za chaotyczność mojego komentarza, ale dopiero skończyłam czytać i chciałam na gorąco zapisać wszystkie swoje spostrzeżenia, zanim mi umkną.

Dziękuję za uwagę i pozdrawiam
Kassandra
Odpowiedz
#14
Gratuluję cierpliwości i dziękuję za szczerą ocenę. To któraś z rzędu wypowiedź, wskazująca na nadmiar techno bełkotu. Najwidoczniej zbyt mocno chciałem się popisać słowotwórczym polotem Wink. Istnieje koncept odchudzenia tekstu, każdy taki komentarz podobny do powyższego mnie w tym przekonaniu utwierdza. Najgorsze w tym wszystkim jest to że ja lubię technogadkę. To tak jak odkładanie z lodów ulubionej polewy czekoladowej, bo się jej za dużo nalało, he, he.
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości